Hesitating means death 01


Spotkanie po latach



Był kolejny deszczowy dzień. W tej części kraju zdarzało się często, że deszcz padał przez kilka dni lub robił sobie kilku godzinne przerwy i zaczynał lać od nowa.
Chmury szczelnie przykrywały niebo tworząc szary, puchowy dywan. Rzadko kiedy można było zobaczyć jego błękit. Miejscowi byli do tego przyzwyczajeni i nie przejmowali się depresyjną pogodą, która spowijała te okolice praktycznie cały rok.
Szary kolor dominował tu niemal wszędzie. Budynki, krajobrazy, ludzie. Ci ostatni z pewnością nie byli całkowicie szarzy. Ubierali kolorowe ubrania, mieli barwne fryzury. To ich dusze i podejście do wszystkiego było nijakie.
Pewnego takiego, nie różniącego się od żadnego innego, szarego, jak na tą część kraju przystało, dnia, trafiłem, nie całkiem przypadkowo, do jednego z tych szarych miast.
Z zżółkłą i pomiętą karteczką w dłoni, rozłożonym parasolem w drugiej i torbą na ramieniu, stanąłem przed obskurną kamienicą. Nie wiedziałem jak inaczej mógłbym ją określić. Odpadający tynk i stara, wyblakła farba nie zachęcały jakoś specjalnie, by chociażby na nią spojrzeć. Zamiast budynku mieszkalnego przypominała bardziej bazę meneli i ćpunów.
Co chwilę zerkałem na starą, odpadającą tabliczkę z numerem i na kartkę, którą trzymałem. Adres się zgadzał. Nie wiedziałem, czy cieszyć się, że w końcu znalazłem lokum, w którym miałbym mieszkać, czy rozpaczać nad tą ruderą, do której w normalnej sytuacji nie zbliżyłbym się.
Tak, sytuacja nie była normalna i wymagała odpowiednich kroków z mojej strony. W duchu dziękowałem sobie, że jednak mam, a raczej miałem jakiś dobrych znajomych.
Przełknąłem głośno ślinę i wziąłem kilka wdechów. Było mi zimno i nie chciałem dłużej stać, jak ten kołek, na deszczu. Bałem się też jednak wejść do środka. W dzisiejszych czasach nic nie było bezpieczne.
Ostatecznie zrobiłem kilka kroków i wszedłem pod zadaszoną część budynku. Złożyłem parasol, strzepując z niego krople wody i wszedłem po schodach na odpowiednie piętro. Rozejrzałem się szukając drzwi z numerkiem 12. Na początku nie zauważyłem ich gdyż prawie w ogóle nie różniły się od obdrapanej ściany. Wygrzebałem w kieszeni klucz i włożyłem go w zamek. Chwilę się siłowałem by móc go otworzyć. Poddał się przeraźliwie skrzypiąc. Drzwi uchyliły się lekko, ukazując mały przedsionek. Wszedłem z drobnym wahaniem do środka.
Ręką odszukałem włącznik światła. Stara żarówka rozbłysła żółtawym światełkiem, oświetlając niewielką kawalerkę. Tuż na wprost były drzwi do łazienki. Po prawej było wejście do pokoju, dwa metry dalej, po tej samej stronie, był kolejny pokój i naprzeciwko niego mała kuchnia.
Odłożyłem torbę na zabrudzonych panelach i zamknąłem drzwi na klucz, który schowałem do kieszeni. Parasol położyłem na szafce obok lustra i udałem się do jednego z pokoi, by otworzyć okno.
Mocowałem się z nim dobre pięć minut. Udało mi się je uchylić, wpuszczając do środka powiew zimnego powietrza.
Rozejrzałem się po pokoju, który prócz tym, że był cały zapuszczony nie wyróżniał się niczym specjalnie.
Pod ścianą, po lewej stronie od drzwi stała kanapa, której obicie było chyba kiedyś bordowe. Na przeciwko na meblościance stała stara plazma. Dalej był niewielki stolik przy, którym ustawione były dwa rozpadające się krzesła.
-Rudera - mruknąłem do siebie, idąc do kolejnego pomieszczenia.
Drugi pokój był o wiele mniejszy i było w nim strasznie duszno. Rzuciłem się w stronę wąskiego okienka i szybko je otworzyłem, niemal wyrywając je z zardzewiałych zawiasów. Prócz kanapy i kolejnej meblościanki niczego więcej tam nie było.
Wychyliłem się przez okno badając wzrokiem okolicę.
Betonowa, zmechanizowana, pełna zanieczyszczeń dżungla. Ten świat był o wiele bardziej okrutny, niż ten przed dziesięcioma laty. Wiedziały to nawet dzieci. Wojna i związana z nią zbyt nagła zmiana klimatu zmieniły ziemię niemal nie do poznania. To było zbyt przykre. Zielona planeta była po prostu zniszczona i rozpaczała przez głupotę ludzką.
Tak, to było bardziej niż przykre.
Wszedłem do łazienki. Kafelki, którymi obłożone były ściany i podłoga pokrywała gruba warstwa brudu. Wanna z prysznicem, umywalka, muszla klozetowa, mała szafeczka i lustro z półką. Nic ciekawego.
Potem przyjrzałem się kuchni. Aneks kuchenny pokrywał całą niewielką ściankę. Obok stała lodówka, która po podłączeniu do kontaktu, działała bez zarzutów.
Ucieszony jak dziecko z nowej zabawki przeszukałem szafki, które, jak się okazało, były puste.
Usłyszałem zgrzytanie zamka i cały się spiąłem. Powoli odwróciłem głowę w stronę drzwi.
Moja ręka powędrowała do kieszeni. Wybadałem klucz i zakląłem w myślach, gdy odgłos przekręcanego zamka się powtórzył. Ktoś nacisnął klamkę. Robił to powoli, trzymając mnie w niepewności.
Drzwi uchyliły się gwałtownie, jakby ktoś je kopnął, uderzając z hukiem o ścianę.
Stałem chwilę wpatrując się w pustkę. Tak, niczego tam nie było. Wypuściłem głośno powietrze, które wstrzymywałem od dłuższego czasu.
Bałem się podejść do drzwi i je zamknąć. Z pewnością coś tam było za rogiem i chciało zrobić mi krzywdę. Schowałem się we wnęce, drżącymi dłońmi zasłaniając usta.
Po posadzce rozeszły się ciężkie kroki. Zacisnąłem powieki słysząc tak dobrze znany mi odgłos odbezpieczanej broni.
Wojna się skończyła. Nie wolno było zabijać. Nowe prawo zakazywało tego, jak każde inne. Kto wiedział, że tu będę? Kto chciał pozbawić mnie życia?
Chichot rozszedł się po mieszkaniu. Znajomy śmiech. Zbyt znajomy.
Poczułem chłodną lufę przy skroni. Momentalnie otworzyłem oczy i spojrzałem na mojego przyszłego zabójcę. Poznałem go od razu.
-Yuu - powiedziałem przełykając ślinę.
To był bez wątpienia on. Wszędzie poznałbym te kruczoczarne włosy i charakterystycznie wykrojone usta, którym w tej chwili czegoś brakowało.
Ciemne tęczówki świdrowały mnie na wylot. Nie poznawał mnie?
-Yuu - powtórzyłem oblizując spierzchnięte wargi.
Nagle pistolet zniknął, a na jego twarz wstąpił szeroki uśmiech.
-Kazuki - powiedział wesoło swoim, jak zwykle zachrypniętym głosem - kopę lat dzieciaku.
Opadłem na podłogę cały dygocząc. Gdyby to nie był on byłbym już dawno martwy. Ale Yuu zawsze się bawił. Był dużym dzieckiem, które kochało żywe, drżące ze strachu zabawki. Poczułem ucisk w żołądku i podniosłem się do zlewu żeby zwymiotować. Nie miałem jednak czym, co było chyba gorsze od samej wizji śmierci.
-Co tu robisz mały? - zapytał.
Zawsze mnie tak nazywał, nawet jak przerosłem go kilka centymetrów, parę lat temu. Nie mógł dopuścić do siebie tej myśli, że maleńki Kazu już nie jest słodką kruszynką, która poszłaby za nim wszędzie. Chciał się dowartościować i przy okazji mnie podenerwować, co kiedyś wychodziło mu perfekcyjnie.
Spojrzałem na niego ocierając chłodny pot z czoła. Uśmiechał się przyjaźnie, tak, jak to miał w zwyczaju.
-Miałem tu mieszkać - odpowiedziałem ociągając się z odpowiedzią, gdyż trochę zajęło mi sklecenie czegoś sensownego.
-Tutaj? - nie ukrywał zdziwienia. Przytaknąłem kiwnięciem głowy. - Skąd miałeś klucz?
-Dałeś mi kiedyś, wraz z adresem - wyjaśniłem.
-Nie przypominam sobie tego.
Yuu zamknął drzwi, a ja okna. Usiedliśmy w większym pokoju na kanapie, układając uprzednio na niej koc. Od razu zaczęliśmy rozmowę o tym, co się działo gdy byliśmy osobno. Po godzinie odważyłem się zadać pytanie, które nurtowało mnie już wiele lat.
-Mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego tak nagle zniknąłeś? - wydukałem wlepiając wzrok w kolana, nie chcąc na niego patrzeć.
-Nie zrobiłem tego z własnej woli - mruknął cicho.
-To co się stało? Wytłumacz mi - naciskałem.
-Kazu, to nie jest nic ważnego.
-W takim razie możesz mi powiedzieć.
Spojrzałem na niego. Zgryzał wargi denerwując się. Patrzył na mnie, a gdy tylko nasze spojrzenia zetknęły się ze sobą odwrócił głowę.
-Zawsze musisz być taki dociekliwy?
-Tak. Proszę, wytłumacz mi. Nie jestem już dzieckiem.
-Kiedyś ci powiem - wstał.
-Yuu?
Rozeszło się walenie do drzwi. Wyciągnął zza pasa pistolet i odbezpieczył go. Patrzyłem na niego szeroko otwartymi oczyma. Podszedł do drzwi, które otworzyły się przed nim.
-Co tak długo? - powiedział miękki głos. - Czekam ponad godzinę. Nie umiesz nic w tym bałaganie znaleźć?
-Odczep się - odgryzł się Yuu.
Zaraz za nim do pomieszczenia weszła dziewczyna. Dodam, że była naprawdę śliczna. Miała blond włosy do ramion, ciemne, sarnie oczy i duże malinowe usta. Była wyższa od Yuu. Miała szczupłą i zgrabną posturę. Z daleka można było stwierdzić, że była delikatną osobą. Bez wątpienia nadawała się na modelkę o ile już nią nie była.
Tylko, że jaka delikatna dziewczyna wali w drzwi z taką siłą i wita się w taki sposób?
-Kazuki to jest Uru, Uru, to jest Kazuki - przedstawił nas sobie. Uru uśmiechnęła się do mnie i usiadła na kanapie przy mnie.
-Miło poznać - mruknąłem wyciągając w jej stronę dłoń. Podała mi swoją niczym rasowa dama i delikatnie ją ująłem.
Wpatrywała się we mnie z tajemniczym uśmieszkiem. Poczułem jak moje policzki się czerwienią i odwróciłem od niej głowę starając się ukryć zawstydzenie. Zaśmiała się, a Yuu westchnął.
Uru nie przejęta niczym wlepiała we mnie słodkie ślepia. Może coś mam na twarzy? - pomyślałem i przetarłem ją rękawem bluzy.
-Zaraz to znajdę - mruknął Yuu wychodząc z pomieszczenia.
Jak mogłeś mnie zostawić samego z tą dziewczyną? - zapytałem w myślach.
-Um... - zacząłem nieśmiało - długo się z nim znasz?
-Z Yuu? - przytaknąłem - Chyba dziesięć lat. Może więcej - westchnęła. Spojrzałem na nią pytająco. - Denerwujący jest czasami.
-Jesteś jego dziewczyną? - czułem, że czerwienię się jeszcze bardziej.
-Dziewczyną? - zmarszczyła brwi i po chwili uśmiechnęła się szeroko. - Nie jestem jego dziewczyną - potarła ręką skronie. - Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
-Ah, przyjaciółmi - mruknąłem.
Nie odezwałem się już do niej, a ona do mnie. W sumie i dobrze. Jeszcze palnąłbym jakąś głupotę.
-Mam - wrócił Yuu - Uruha, co się szczerzysz?
-Nie, nic Aoi - dziewczyna wstała i nie żegnając się ani nie patrząc na mnie wyszła, zabierając jakąś torbę od Yuu.
-Aoi? - zapytałem zbity z tropu - Uruha?
-Takie przezwiska - uśmiechnął się.
-Lepiej jest Shiro - zaśmialiśmy się równocześnie.
-Do zobaczenia, Kazu - odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
-Co? - trzasnęły drzwi. Rzuciłem się za nim i wybiegłem na klatkę schodową.
Szybko zbiegał po schodach, a ja za nim. Po chwili znalazłem się na chodniku przed budynkiem.
-Yuu! - wsiadł do czarnego samochodu. Był to jeden z tych modeli na prąd. Odjechał, zanim cokolwiek zrobiłem.

***

Kouyou prowadził sprawnie, jak zwykle niedbale opierając lewą rękę na bocznej  szybie. Uśmiechał się złośliwie pod nosem jednak nic nie mówił. W pewnym momencie zaśmiał się i prychnął kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Daj mi spokój - warknąłem przenosząc wzrok na ciemność za oknem.
-Nie uwierzą mi - jego głos zadrżał próbując stłumić salwę śmiechu.
-Nic nie powiesz - stwierdziłem przenosząc spojrzenie na niego mrużąc oczy jak żmija.
-Oj przestań, dowództwo się nie dowie - upierał się.
-Jakoś trudno mi w to uwierzyć, jeśli już się o tym nie dowiedzieli.
Po jego twarzy przeszedł cień, zabierając ze sobą drwiący uśmieszek.
-Za takiego mnie masz?
-Ludzie z zazdrości robią różne głupie rzeczy - stwierdziłem wzdychając.
-Wiesz, że będzie miał problemy - ton jego głosu był suchy i wyprany z emocji. W końcu, jego najmniej obchodził los Kazukiego.
-Mogłem go zabić - mruknąłem - ale nie zrobiłem tego. Rozumiesz? Pierwszy raz nie mogłem strzelić. Nie do niego. Nie wybaczyłbym sobie. Ale... Teraz oni go zabiją.
-I tak i tak by zginął - skręcił na pobocze gwałtownie hamując. - Ale zanim to nastąpi, będziesz mógł nadrobić stracony czas - wpatrywał się we mnie przewiercając dokładnie każdy fragment mojej duszy.
Pochylił się w moją stronę. Doskonale wiedziałem, co chciał zrobić, dlatego zakryłem mu twarz ręką, odpychając go. Mruknął niezadowolony i zaraz się zaśmiał.
-Usta przy sobie. Moje myśli, moja sprawa - odsunąłem się od niego.
-Chciałem w czoło - wzruszył ramionami - nie pokazałbyś mi jednej, malutkiej myśli? - włączył silnik i zjechał z pobocza na drogę, włączając się do ruchu. - Widziałem to z jego perspektywy, ale chciałbym wiedzieć, co ty w tedy czułeś.
-Widziałeś jego myśli? Chyba go nie...
-Daj spokój - prychnął. – Widziałem, gdy złapał mnie za rękę.
-W tedy je widziałeś? Jak to?
-Czasami się zdarza - wzruszył ramionami. - Ostatni raz trzy lata temu i teraz.
-Co widziałeś?
-Jak miałeś go zabić - na jego twarzy znowu zagościł ten złośliwy uśmiech - Yuu - powiedział naśladując ton głosu Kazukiego, gdy trzymałem lufę przy jego skroni. - To nie jest przyjemne wspomnienie - pokręcił głową jakby chciał by wyleciało mu uchem - Mam w sumie nadzieję, że szybko je zapomnę, a jeśli nie, to będziesz mi się śnił po nocach, jako koszmar senny.
-Przeżywasz to tak bardzo? Te złe rzeczy?
Westchnął.
-Od kiedy to cię obchodzi?
-Od teraz - powiedziałem czekając aż mi to wytłumaczy.
-To zależy - przerwał na chwilę zastanawiając się nad doborem słów. - Niby jestem przyzwyczajony do widoku krwi, cierpienia - znowu przerwał - wspomnienia są jednak inne, gdy towarzyszą im ludzkie emocje, które są silniejsze niż można się spodziewać. Głowa Kazukiego była niby pusta i o niczym nie myślał, ale tak naprawdę w jego wnętrzu panował prawdziwy chaos. Jak na jakimś targowisku.
-Wow - mruknąłem - nie wiedziałem, że możesz zdawać sobie sprawę z czegoś, czego osoba, której przeglądasz myśli czy wspomnienia nie wie.
-Magia, co nie? Potem jednak długo nie mogę zapomnieć o niektórych wydarzeniach. Chociaż w każdej chwili mogę je odtworzyć. Jakbym oglądał film. Te cudze myśli nie blakną jak moje, pamiętam je doskonale.
-Ale swoje też dobrze pamiętasz.
-Mam dość dobrą pamięć. Umiem też wchodzić do snów - uśmiechnął się widząc kątem oka moją zdziwioną minę. - Tak, w twoim też byłem. Ciekawych rzeczy się można dowiedzieć przez jedną głupią rozmowę, prawda?
-Co mi się śniło?
-Jakieś pole zboża w środku lata - przerwał. - Nigdy nie byłem na polu - westchnął - to musi być śmieszne uczucie, jak te kłoski cię łaskoczą.
Nie pamiętałem żadnego takiego snu. Kiedy to właściwie zrobił i jak? W każdym razie pole było na pewno, ale chyba nigdy mi się nie śniło. Często chodziłem kiedyś z Kazukim do lasu, który znajdował się przy polu. Może to było jakieś wspomnienie sprzed lat?
-Kto ci pozwolił molestować mnie, gdy spałem? - zapytałem mimo wszystko zły, że coś takiego zrobił.
-Sam sobie pozwoliłem - odparł niewzruszony. - Nie mogłem, a raczej bałem się zasnąć, więc zachciało mi się zobaczyć co ci się śni. Mało interesujące, ale przyjemne.
-O jaką formę przyjemności ci chodzi?
-Yuu, masz mnie za jakiegoś zboczeńca? O przyjemną formę snu mi chodzi. Środek lata, świeci słońce i te sprawy.
Stanął przed bramą, która otworzyła się przed nami. Powoli wjechał na teren ośrodka. Zaparkował na parkingu, wyciągnął kartę ze stacyjki i chwycił torbę z tylnego siedzenia. Wysiedliśmy i udaliśmy się do jednego z trzech budynków, znajdujących się na terenie posesji.
Metalowe drzwi rozsunęły się przed nami. Weszliśmy do środka. Nasze kroki rozchodziły się echem po pustym korytarzu. Rozsunęły się przed nami kolejne drzwi i weszliśmy do windy. Wjechaliśmy na ósme piętro i kolejnym korytarzem przeszliśmy do pokoju. Kouyou rzucił niedbale torbę na podłogę i opadł na łóżko.
-Wiesz co, Yuu? - powiedział chowając twarz w poduszce przez co ledwo go zrozumiałem. Odpowiedziałem mu krótkim hm? - Zastanawia mnie czy strzeliłbyś do mnie - odwrócił się na plecy.
-Sam nie wiem - zamilkłem na chwilę. - Raczej nie. Nie potrafiłbym.
-Ja bym strzelił - przyznał.
-Tak?
-Tak. Gdybym miał do wyboru zostawić cię gdzieś umierającego, a po prostu zastrzelić to wybrałbym to drugie. Potem pewnie popełniłbym samobójstwo.
-Potrafiłbyś się zabić? - zdziwiłem się. - Zawsze mówiłeś, że nigdy byś tego nie zrobił.
-Ciężkie by było życie bez ciebie - westchnął teatralnie.
Wziąłem prysznic i położyłem się do swojego łóżka. Kouyou leżał w swoim i czytał książkę. Zapewne jakąś śmieszną, bo co jakiś czas chichotał pod nosem. Zgasiłem lampkę przy łóżku i wtuliłem się w poduszkę, szczelnie przykrywając się kołdrą. Zasnąłem niedługo potem.

***

Nie mogłem zasnąć, nękany przez różne myśli odnośnie Yuu. Niby był to ten sam człowiek, którego znałem, jednak tak naprawdę nie wiedziałem o nim nic. Dlaczego i jak zniknął? Jak się tu znalazł? Gdy z nim rozmawiałem opowiedział mi raczej maleńką część swojej historii.
Ułożyłem się na poduszce, z nikłą nadzieją na sen.
Kim był teraz? W końcu, chciał mnie zabić.
Kolejną osobą, która stała pod znakiem zapytania była Uru. Znała Yuu i mogłaby odpowiedzieć na męczące mnie pytania.
Tylko nie wiedziałem gdzie mógłbym ją znaleźć.
Westchnąłem przekręcając się na drugi bok.
Dlaczego ten świat stał się taki okropny? Nie można było nikomu ufać.

***

Znowu miał koszmar. Mamrotał przez sen i niespokojnie przekręcał z boku na bok.
-Kouyou - powiedziałem.
Wygiął się w łuk i głośno oddychał.
Wygramoliłem się z łóżka i podszedłem do niego. Dotknąłem jego dygoczącego ramienia i delikatnie nim potrząsnąłem. Powtórzyłem kilkakrotnie jego imię, aż w końcu otworzył oczy.
-Yuu? - wydyszał.
-Znowu to samo? - przysiadłem obok. Pokręcił głową. - To co?
Oddychał głęboko, uspokajając się. Opowiedział mi ze szczegółami, co mu się śniło. Mógłbym zawodowo robić za jego terapeutę. Kouyou nigdy nie spał dobrze. Zawsze miał koszmary, które były zrodzone z cudzych myśli. Pełne obaw, smutku, żalu, cierpienia. Musiał to wszystko znosić.
-Nie myśl o tym - delikatnie pchnąłem go na łóżko - śpij - przykryłem go kołdrą - rano żadna z tych rzeczy nie będzie istnieć.
-Powinieneś być jakimś psychologiem, albo kimś takim - mruknął.
-Przecież jestem - uśmiechnąłem się i wróciłem do łóżka.
-Też fakt - zaśmiał się.

----

Także tego... no Uruś to laska xD 

No dobra, oto jest to Aoi x Kazuki, które obiecałam. Od razu mówię, żeby nikt się nie nastawiał, że raczej nie tak szybko będzie kolejny rozdział. W tej chwili męczę się, powtarzam, męczę się z Migdałowym sercem. Ostatni rozdział będzie dość specjalny ( chyba... ) i właśnie staram się zrozumieć moje własne postacie. Poza tym, Migdał będzie miał małe wyjaśnienia, ale o tym dopiero za kilka dni, gdy go w końcu skończę ^^ 

Oczywiście, kolejna notka pojawi się po pięciu komentarzach :)

Do następnego rozdziałuu~!

Komentarze

  1. Ale Uruś to laska faktycznie, czy tylko Kazu sobie ubzdurał? XD Bo nie reagował na ''dziewczynę''. Co innego, gdyby powiedział ''jego chłopakiem'', to wtedy zachowanie Uru bym zrozumiała XD
    Czytało się niesamowicie przyjemnie, ciekawie, wciąga, po prostu świetne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahahah, Uru to laska! No nie mogę. XD Kazu zwaliłeś mnie z nóg. :d rozdział świetny, przyznam szczerze, po za tym fajnie, że w opku jest Kouś, haha namiesza może trochę? Fajnie by było. :p czekam na następną część.

    Didulka. xd

    OdpowiedzUsuń
  3. CZTERY ! HAHA ŚWIETNA JESTEŚ ! :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Wo,ale szybko się czyta. Przyznam szczerze, że na prawdę interesujące - nie mogłam się oderwać. W końcu coś innego! Uru laska XD aw.... w głowie mam tyle pytań... Kim jest Uru? Kim jest Aoi? Co się dzieje tak w ogóle? itd. XD Weny życzę~!

    OdpowiedzUsuń
  5. next pliiizzzz~!

    OdpowiedzUsuń
  6. Serio? Uruha laską? On ma bardziej męski zarys żuchwy niż Aoisiek. No i głos... xD
    Faktycznie są tu pewne zaloty Aoiheczki, a to i nawet lepiej :3 chociaż nie narzekam na Kazucza. I co oni, są w jakiejś mafii? A Uruha jest jakimś cholernym magikiem czy jasnowidzem? Może wróżką jest xD
    Przepraszam, że dopiero teraz piszę komentarz, ale musiałam napisać sprawdzian z matmy do którego się przyłożyłam...
    Zapowiada się bardzo interesująco, więc na pewno wrócę do zakładki HMD ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    świat wspaniale przedstawiony, Uru jest laską? czemu niby miałby zabić Kazukiego?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty