Migdałowe serce IV 20 END

O szczęśliwym zakończeniu



Tak, możesz być wszystkim dla mnie. Wierzę w ciebie i wierzyłem od pierwszej chwili naszego poznania. Możesz wszystko zmienić, wszystko ze mnie zrobić, co zechcesz. Tylko chciej tego i kochaj mnie bardzo. Mnie trzeba strasznie, bez pamięci kochać i trzymać z całej siły. Inaczej nie ma mnie. Ginę czasem nawet sam dla siebie. Sam siebie nie znam w takich chwilach.

Witkacy



Czytałem w ciszy książkę, kiedy Isamu zaczął całować mnie po szyi. Objął mnie w pasie, zsuwając jedną dłoń na moje krocze.
-Przestań - mruknąłem, zabierając jego rękę.
-Czemu? Przecież ci się to podoba - pocałował mnie w kącik ust.
-Muszę się skupić. Dlatego nie chciałem, żebyś przychodził.
Isamu jęknął.
-Jeden raz. Szybki numerek.
-Z tobą nie jest szybko.
Zaśmiał się dźwięcznie. Odsunął się ode mnie.
-Jesteś momentami taki niedostępny. Zazwyczaj w chwilach, kiedy chcę się z tobą rżnąć z całej siły.
-Albo, gdy jestem zajęty. Podnieca cię widok, gdy się pochylam nad książkami?
Isamu objął mnie w pasie. Westchnąłem cicho na jego niedojrzałe zachowanie.
-Nigdy nie masz dla mnie czasu - mruknął pod nosem.
-Muszę się uczyć. Rozumiesz?
-Ciągle musisz się uczyć.
-Medycyna...
-Medycyna, chirurga dziecięca - syknął przez zaciśnięte zęby.
-Fajnie, że pamiętasz.
Isamu puścił mnie i wstał z futonu. Popatrzył na mnie smutnym wzrokiem, po czym wyszedł z mojego pokoju. Potarłem końcem długopisu skroń, wzdychając. Obraził się, to nic nowego. Zawsze strzela fochy, kiedy się z nim nie zgadzam. Nie lubiłem w nim tego. Prawie zawsze się sprzeczaliśmy o drobnostki.
Zszedłem do kuchni, by zrobić sobie herbatę. Po drodze zahaczyła mnie ciocia Noriko.
-Pokłóciliście się?
-Nie - pokręciłem głową. - Isa musiał już iść.
Ciocia pokiwała głową, a ja westchnąłem przeciągle. Herbata czekała.
Z Isamu spotykałem się już dwa miesiące. Chłopak był ode mnie pięć lat młodszy, skończył szkołę i od razu poszedł do pracy. Sam do końca nie wiedziałem, jak to się stało, że tak nagle zaczęliśmy się spotykać. Isamu był dużo wyższy ode mnie, dobrze zbudowany, umięśniony, szeroki w barach. Lubił sport, alkohol i dobrą zabawę. Był moim całkowitym przeciwieństwem. A mimo wszystko, dałem mu szansę. Może to było z potrzeby posiadania kogoś bliskiego, kto mógłby mnie objąć, gdy tego potrzebowałem? Nie mogłem też w kółko przeszkadzać Kouyou, który miał swoje życie. Jednak nawet on się zdziwił, kiedy oznajmiłem, że się z kimś spotykam. Był wręcz zszokowany. Potem nie odzywał się do mnie przez prawie miesiąc. Gdy w końcu odebrał ode mnie telefon, miałem wrażenie, że jest zazdrosny.
-Nie mów mi, że myślisz o tym dziecku poważnie - syknął w słuchawkę.
-Może trochę - odparłem.
-Tak albo nie!
-Kouyou, opanuj się. Może sprawia mi przyjemność myśl, że mogę go sobie wychować i nie jest w stosunku do mnie wredny, złośliwy, chamski, nie sprawia, że chce mi się przez niego płakać i...
-Przepraszam, ty coś sugerujesz?
-Całkiem możliwe.
-Phi! - prychnął.
Parsknąłem śmiechem.
-Jesteś zazdrosny?
-Nie.
-Jesteś.
-Nie jestem.
-Jesteś.
-Nie, kropka. Taka, ja tylko... Nie możesz z nim być.
-Mogę i mi w tym nie przeszkodzisz.
-Wszystko zepsujesz - wymamrotał.
-Co takiego?
-Nic. Powiedz mi tylko, czy ty go kochasz?
Zamilkłem na kilka długich sekund. Pytanie miało oczywistą odpowiedź, ale nie mogłem tak zwyczajnie tego powiedzieć.
-Może się zakocham - mruknąłem.
-Mam nadzieję, że nie w nim.
Po naszej rozmowie jeszcze długo nie zamienialiśmy ze sobą słowa. W końcu wszystko wróciło do normy.

Następnego dnia Isamu napisał mi sms z przeprosinami. Typowe. Spotkaliśmy się po południu. Mężczyzna przyniósł mi kwiaty i czekoladki. Chciał mnie przekupić. Kiepsko mu to wyszło.
-Nie jestem wielbicielem słodyczy - mruknąłem, otrzymując od niego całusa w policzek. Objął mnie w pasie.
-Er... To... Może...
-To nie znaczy, że w ogóle ich nie jem.
-Wystraszyłeś mnie - zaśmiał się nerwowo.
-Nie wiem czego się spodziewałeś, dając mi prezent na przeprosiny jak dla jakiejś panny - powąchałem kwiaty. Były brzydkie i miały duszący zapach.
-A co miałem ci dać? - wyczułem oburzenie w jego głosie. Że też śmiałem zakwestionować skuteczność tego nieudanego przekupstwa.
-Nic - uśmiechnąłem się niemal jadowicie. Pociągnąłem go w stronę parku. - Wystarczyło mnie przeprosić tak zwyczajnie, mówiąc przepraszam albo chociaż przedzwonić.
Nie odpowiedział. Szliśmy aleją między drzewami pokrytymi kolorowymi liśćmi. Promienie słońca odbijały się w kałużach. Wszystko wydawało mi się być takie radosne. Obłędne barwy, jakie przykrywały korony drzew, były wręcz przytłaczająco piękne. Wszystko tonęło w ciepłym blasku października.
-Isamu-kun, może zostaniesz dzisiaj u mnie na noc? - spytałem, wsuwając dłoń do kieszeni jego spodni.
-Co tak nagle?
-A tak o - zaśmiałem się.
Noc była chłodna, dlatego spędzenie jej z kimś wydawało mi się wielce rozsądne. Wszedłem do swojego pokoju, w którym czekał na mnie Isamu. Leżał na futonie, przeglądał atlas anatomiczny, który pewnie wziął z nudy.
-Wybierasz się na chirurgię? - zasunąłem drzwi.
Parsknął, zamykając atlas. Odsunął go na bok, po czym zrobił mi miejsce obok siebie. Położyłem się na futonie.
-No coś ty. Jestem za głupi na takie rzeczy.
-Żartuję.
Isamu objął mnie mocno, jakby próbował mnie osłonić przed jakąś niewidzialną siłą, która miałaby mnie mu wyrwać. Czułem się bezpiecznie, ale nie dlatego, że żywiłem w stosunku do niego jakieś głębsze uczucia. Wprost przeciwnie, nie obdarowywałem go tym przywilejem, jakim była moja miłość. Nikt na to nie zasługiwał. Isamu swoim wyglądem odstraszał potencjalnych kandydatów do zniszczenia mi jeszcze mocniej życia i był ciepły. Jego wiecznie rozgrzane ciało przylegało właśnie do mojego.
-Raz mnie odrzucasz, a raz sam mnie tu chcesz - zauważył.
-Raz jesteś nachalny, a raz nie - pogłaskałem go po skroni. Faktycznie wychowywałem go sobie. Otrzymywał ode mnie czułość tylko po to, by po chwili odepchnąć go z całej siły, gdy tylko popełni najmniejszy błąd. Jednakże, tej nocy mógł być przy mnie. Dostał nagrodę za ostatnie ciężkie dni ze mną.
-Masz ładne oczy - powiedział niespodziewanie. Uniosłem jedną brew w zdziwieniu.
-Są malutkie.
-Nie - pokręcił głową, chwytając mnie pod brodą. - Są piękne.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Powoli rozwiązałem supeł na pasie szlafroka. Mężczyzna momentalnie się ożywił.
-Isa-kun - odwróciłem się na bok, wsuwając moją drobną nogę między jego umięśnione łydki.
Chłopak zsunął ze mnie szlafrok, po czym pocałował mnie w kącik ust.
-Mogę...?
-Możesz - objąłem go za szyję. Isamu zsunął swoje wielkie dłonie na moje pośladki. Czułem, że ta noc będzie naprawdę gorąca.

Rano obudziło mnie czułe głaskanie po policzku, delikatne pocieranie o czubek mojego nosa oraz niewinne pocałunki.
-Takanori - mruknął mi Isa do ucha. Otworzyłem oczy, patrząc na niego spod byka. Od razu się odsunął. Cóż, całkiem długo uprawialiśmy gorący seks. Bolał (wciąż boli) mnie tył, gdy chciałem się położyć, to zrobiło mi się niedobrze, a kiedy już zasypiałem, Isamu zaczął chrapać. W ten sposób spałem może dwie godziny. Czułem, że miałem podkrążone oczy i popękane naczynka. Pewnie wyglądałem jak niejeden psychopata w tej chwili. Rozczochrane włosy, mina szaleńca i chęć mordu w oczach, z powodu niemożności wyspania się.
-Co? - warknąłem.
-Śniadanie.
-Tylko dlatego mnie obudziłeś?! - myślałem, że wybuchnę.
-To... Przepraszam.
Chciał mnie objąć. Odsunąłem się od niego.
-Nie - syknąłem wściekle. Przełknął ślinę.
Isamu wstał. Ubrał bokserki oraz swoje spodnie. Odwróciłem się na bok, by na niego nie patrzeć.
-Przepraszam - powtórzył. - Wydawało mi się, że ci się to spodoba.
Gdybyś był nim - pomyślałem sobie, z całych sił zaciskając powieki - pewnie już bym był w twoich ramionach.
Im więcej mężczyzn poznawałem, tym bardziej utwierdzałem się w tym, że Yuu był tym jedynym. Był miłością mojego życia, słońcem na niebie, zrozumieniem, wsparciem, najlepszym przyjacielem. Był wszystkim czego chciałem i potrzebowałem.
-Nie przepraszaj - powiedziałem cicho. - Isa.
-Tak?
-Przytul mnie.
Wsunął się pod kołdrę, po czym objął moje nagie ciało w pasie. Ni stąd, ni zowąd z oczu pociekły mi łzy. Myślenie o Yuu nigdy mi nie przynosiło niczego dobrego, zbyt mocno za nim tęskniłem. Poza tym, obejmował mnie mężczyzna, który nim nie był. Czułem się jak zdrajca.
Przespałem jeszcze godzinę. Gdy się obudziłem, Isa drzemał. Przez sen jego uścisk się rozluźnił i teraz tylko trzymał rękę na moim biodrze. Jego dłoń lekko muskała mój brzuch.
Zabrałem jego rękę. Wysunąłem się spod kołdry, ubrałem bieliznę.
-Taka?
-Obudziłem cię? - spojrzałem z udawaną troską na Isamu.
-Nie - podniósł się.
Ubraliśmy się do końca. W pewnym momencie zauważyłem, że Isamu stał przed moim biurkiem. Patrzył na coś uważnie.
-Isa-kun, co tam masz ciekawego?
-Nie... Tak tylko - odsunął się od biurka. - Zastanawia mnie zawsze, z kim jesteś na tych zdjęciach.
Podszedłem do niego i popatrzyłem na oprawione w ramki fotografie.
-Znajomi - odparłem, widząc jak wskazuje na moje zdjęcie z Yuu.
-Jesteś obok niego na każdym...
-Isa, nie chcę o tym rozmawiać - przerwałem mu.
-Dlaczego? Co jest w tym takiego złego? To tylko zdjęcie oraz ty i jakiś facet na nim. Za każdym razem, gdy tu jestem, to zastanawiam się czy to nie jest twój kochanek albo ktoś.
-To mój narzeczony - powiedziałem cicho.
-Kto?
-Narzeczony.
Isa opuścił ręce swobodnie wzdłuż ciała. Chyba tego się nie spodziewał.
-Narzeczony?
-Był... Moim narzeczonym.
-Co? Zerwaliście, ale wciąż go kochasz?
-Nie żyje.
Isie rozszerzyły się oczy z szoku. Zacisnąłem wąsko wargi, coś ścisnęło mnie za żołądek.
-Ja... Nie wiedziałem.
-Skąd mogłeś wiedzieć? Nigdy ci nie mówiłem.
Przesunąłem wzrokiem po fotografiach. Ja i Yuu razem, obejmowaliśmy się ramionami. Obok inne zdjęcie: Ja i Kouyou. Shima patrzył gdzieś w bok, a ja miałem zamknięte oczy. Kolejne było zrobione samowyzwalaczem nad jeziorem dwa lata temu. Ja, Yuu, Kouyou, Miho oraz Shinju. Wszyscy się śmiali, mieli głupie miny i przybrali przedziwne pozy. Obok stały jeszcze dwa zdjęcia przedstawiające mnie i Yuu oraz jedna, niewielka fotografia Shiroyamy. Zrobił to zdjęcie specjalnie, kiedy zgubił dowód i musiał wyrobić nowy. Oczywiście stary dowód później się znalazł (zostawił go w Matsue) i nie było potrzeby bawić się w nową papierkową robotę. 
-Jak to się stało? - spytał.
-Mieliśmy wypadek. Wjechała w nas ciężarówka - do oczu napłynęły mi łzy. Te kłamstwa mnie przerastały. - Zginął na miejscu.
Zastrzelili go. Trzymałem go za rękę, nie wiedząc, co zrobić. Płakałem, krzyczałem. Mój świat runął w przeciągu kilku sekund.
-To straszne - mruknął. - Byliście już narzeczeństwem. Musiałeś go strasznie kochać.
Wciąż go kocham.
-Był moją pierwszą wielką miłością. Niezwykły człowiek.

Dwa tygodnie później przyłapałem Isę na spotykaniu się z jakąś kobietą. Przytulali się i całowali w parku. Jakoś nie było mi źle, gdy oświadczałem mu, że nic raczej z tego nie wyjdzie. Zerwałem i było mi z tym dobrze.
-Chyba nie jestem gotowy, by się z kimś wiązać - mruknąłem do Miho.
-Nic na siłę - poklepała mnie po dłoni. - Związki homo z reguły są kruche, ale na pewno znajdziesz sobie kogoś na dłużej.
-Chcę Yuu - powiedziałem cicho, natarczywie wpatrując się w blat stolika. Kobieta przesunęła w moją stronę filiżankę z kawą.
-Taka, on nie wróci.
-Wiem.
Spojrzałem na nią szklistymi od łez oczami. Westchnęła głośno.
-Nigdy o nim nie zapomnisz, prawda?
-Nie mógłbym.
Co zabawne, kilka nocy później miałem z lekka pokręcony sen. Moja mama ubrana w długą, białą sukienkę przechadzała się po ogrodzie w Matsue. Nuciła coś cicho, tajemniczo sunęła między azaliami. Szedłem za nią, jakbym był psem, a ona ciągnęła mnie na smyczy. Nie chciałem za nią iść, próbowałem się wyrwać, ale nie mogłem.
-Puść mnie! - krzyknąłem. Upadłem na ziemię. Nic mnie nie zabolało. Trawa była miękka i delikatna niczym puch z poduszki.
Nagle poczułem, że się zapadam. Ziemia pode mną zmieniła się w bagno, byłem w lesie. Próbowałem się podnieść, bezskutecznie. Cały zatonąłem w obrzydliwej, brunatno-zielonej mazi. I nagle zacząłem spadać, jakby bagno było jakimś przejściem, portalem. Wypadłem po drugiej stronie zupełnie innego świata. Leciałem z nieba, wyciągając ręce w stronę mlecznoniebieskiej poświaty. Powietrze tak cudownie pachniało letnią trawą, promienie słońca ogrzewały moją twarz. Zamknąłem oczy, w ogóle nie czując naporu powietrza, ignorowałem świst wiatru. Byłem wolny niczym ptak.
I nagle uderzyłem w dach. Trach! Plecami walnąłem o spiczaste zakończenie budynku. Kręgosłup gruchnął, złamał się. Moje bezwładne ciało zsunęło się po dachówkach i zleciało na liściaste drzewo stojące nieopodal. Przeleciałem przez koronę, łamiąc co drobniejsze gałązki. Moje ubranie, ciało twarz, wszystko poharatały ostre gałęzie i liście. Uderzyłem w twardy konar. Coś pękło, głowa odskoczyła mi na bok. Skręciłem kark. Spadłem na ziemię twarzą, zupełnie ją miażdżąc.
Ja nie żyję.
Podniosłem się powoli. Chociaż byłem w doprawdy opłakanym stanie, to czułem się zadziwiająco dobrze.

Hej-ho! Hej-ho!
Biegnij za mną!
Coś krzyczało.

Obudziłem się.

*

Ojciec często mi powtarzał, że jestem mężczyzną i powinienem się zachowywać jak na takowego przystało. Z trudem mi to jednak przychodziło. Zamiast być prawdziwym męskim samcem, przyciągałem takich. Działałem na nich niczym wabik, nie wiem nawet czym (zapachem, czy może zachowaniem), ale zawsze, gdy przychodziłem do klubu gejowskiego, w kolejce do mnie ustawiała się cała szarańcza sztywnych, napalonych samców. Większość z nich zbywałem, czasami wybierałem sobie jednego, może dwóch, by jakoś zabawili mnie rozmową i postawili drinka. Czasami udawało mi się trafić na kogoś, kto też szukał towarzystwa do rozmowy i nie chciał ruchać wszystkiego jak pies. Szkoda, że prawie nigdy nikogo takiego nie znajdowałem.
-Odpuść sobie - mruknął Kouyou, gdy któregoś dnia przyjechałem do Tokio. Poszliśmy razem do baru na drinka. - To cię do niczego nie zaprowadzi.
-Gdybyś rozumiał moją samotność, wiedziałbyś, że robię to dla wyższych celów.
Takashima wywrócił oczami.
-Po co zmuszasz siebie do przebywania z napalonymi gorylami, skoro możesz poczekać jeszcze i...
-Kouyou, mam 24 lata i jestem...
-Masz mnie - przerwał mi. Odłożył szklankę z drinkiem.
-Przecież mnie nie kochasz.
-Nie w tym rzecz - potarł skronie. - Po prostu nie umawiaj się z nikim. Nie możesz.
-Kompletnie cię nie rozumiem.
-Zniszczysz wszystko, rozumiesz? To już zbyt długo trwa.
Odchyliłem się na krześle, patrząc na niego niezrozumiale.
-Dziwny jesteś.
-Zrozumiesz mnie w końcu. Obiecuję. Musisz mi po prostu zaufać.
-Właśnie tego się obawiam - wymamrotałem.
-Co takiego?
-Chcesz jeszcze drinka?
Takashima niespodziewanie uderzył mnie w twarz. Moja głowa odchyliła się w bok, piekący ból złapał mnie za policzek. Przyłożyłem dłoń do twarzy, po czym spojrzałem zszokowany na Kouyou.
-Lodu? - uśmiechnął się do mnie. Wstał od stolika i poszedł do zamrażarki z lodem. Wrócił po kilku minutach z małym, metalowym wiaderkiem. Potrząsnął nim, kostki zagrzechotał.
-Jesteś popieprzony - skwitowałem jego zachowanie.
-Tyle się już znamy, a ty jeszcze się nie przyzwyczaiłeś.
Zostałem na noc u Kou. Spałem w jego atelier, a on w swoim łóżku. Długo przewalałem się z boku na bok i myślałem o wszystkim. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Po korytarzu rozległy się szybkie kroki. Dźwięk otwieranego zamka, lekkie skrzypienie drzwi. Nie byłem pewny czy ktoś wszedł, czy wyszedł. W każdym razie, na pewno były dwie osoby. Kouyou i jego gość.
Szepty. Ciche szepty, konspiracyjny ton. Kroki. Drzwi od pracowni uchyliły się.
-Ostrożnie - mruknął Kouyou.
Leżałem na boku, tyłem do drzwi. Zaciskałem powieki, udając, że śpię. Z jakiegoś powodu wydawało mi się, że gdybym zdradził się, że nie śpię, to coś by się stało. Ktoś do mnie podszedł. Osoba patrzyła na mnie jakiś czas, po czym kucnęła przy mnie. Starałem się panować nad oddechem, jednakże nie było to takie proste. Niespodziewanie osoba, która weszła do pracowni, dotknęła mojego policzka. Pogłaskała mnie czule po tym samym policzku, w który uderzył mnie Takashima. Uśmiechnąłem się lekko pod wpływem tej pieszczoty. Ten ktos zaraz zabrał rękę i wyszedł z pracowni. Drzwi się zamknęły.
Nie spałem przez resztę nocy, zmagając się z własnymi myślami oraz poczuciem oderwania od rzeczywistości. To była jawa czy kolejny sen?

Wstałem wczesnym rankiem. Takashima spał jeszcze w swojej szczelnie zamkniętej sypialni. Zrobiłem sobie kawę i umoczywszy w niej wargi, naszło mnie błogie otrzeźwienie z sennego otępienia. Co prawda nie udało mi się zasnąć w nocy, to jednak miałem to dziwne uczucie porannego zaspania. Ziewnąłem, przysiadając na krześle. Zegar na ścianie leniwie tykał w ciszy, jakby dopiero się obudził. Całe mieszkanie Kouyou było jakieś takie ociężałe, jakby dopiero co przerwało drzemkę. Zjadłem kanapkę z szynką i liściem sałaty, dopiłem kawę. Wziąłem prysznic i przebrałem się w to samo, co miałem na sobie powszedniego wieczoru. Koszulka przesiąknięta dymem tytoniowym i wódką z drinka, którym się oblałem, zaprane na szybko pod zlewem spodnie. Nie byłem do końca pewny, kto na mnie narzygał, równie dobrze mogłem to być ja sam, ale to nic. Wyciągnąłem z kieszeni spodni komórkę. Popatrzyłem na wyświetlacz z obrzydzeniem. Na tapecie miałem zdjęcie czyjegoś członka w wzwodzie. Nie miałem pojęcia, czyj to był penis. Uniesione niczym trąba słonia prącie i żałośnie zwisające jak gruszki z drzewa, jądra. Do tego grzywa włosów łonowych, z których to wszystko wystawało jak pysk lwa. Usunąłem zdjęcie i ustawiłem jakiś zachód słońca na tapetę. Coś neutralnego.
Kiedy Takashima wstał, miałem wrażenie, że upłynęły całe lata. Shima patrzył na wszystko spod byka, jakby świat zrobił mu wielką krzywdę. Jego chude ciało wsadzone w bieliznę biło po oczach. Obojczyki i miednica sterczały, jakby dopiero co wyszedł z obozu zagłady. Shima ostatnio schudł mocno i nawet jak na niego było to potwornie nienaturalne. Widziałem żebra odznaczające się pod jego naciągniętą, bladą skórą. Błękitne żyłki zdawały się być widoczne bardziej niż zwykle.
-Dawno wstałeś? - spytał, bez krępacji stając do mnie tyłem. Wstawił wodę w czajniku, wsypał kawy do kubka.
-Jakiś czas temu.
-Jakiś czas temu - powtórzył. - Konkretny jesteś.
-Co cię znów ugryzło?
-Ta dziewczyna wczoraj w barze - wymamrotał, masując skronie. - Jak poszła ze mną do kibla.
-Dobra była?
-Beznadziejna, mówię ci, że mnie w klejnoty ugryzła. Nawet mam ślad zębów.
Parsknąłem. Takashima zgromił mnie wzrokiem.
-W takich chwilach cieszę się, że mój pociąg do kobiet jest zerowy.
-Facet też może cię ugryźć. Nawet mocniej.
-Coś mi sugerujesz?
Takashima posłał mi jeden z tych swoich diabelskich, znaczących uśmieszków. Po plecach przebiegły mi ciarki.
-W każdym razie - odchrząknął, zalewając kubek z kawą - co cię nie zabije, to cię okaleczy.
Zamrugałem kilkakrotnie.
-Co? To chyba inaczej...
-Taka, pyszczku - odwrócił się do mnie, trzymając za ucho kubek z napojem bogów. Oparł się nonszalancko o szafkę, krzyżując szczupłe kostki. Jego ton był słodko jadowity. - Zrozumiesz kiedyś, że rzeczy nigdy nie są takie, jakie się wydają?
Takashima upił łyk. Przymknął powieki, gdy gorzka kawa rozlała się w jego przełyku.
-Mówię ci, to było inaczej.
-Inaczej czy nie, teraz jest prawdziwsze.

Shima poszedł pod prysznic, a ja, wiedząc, że łazienki szybko nie opuści, postanowiłem coś obejrzeć. Kou nie był wcale wielkim fanem kina, jego kolekcja DVD była tak pokaźna jak lista wszystkich moich facetów. Wygrzebałem jakieś horrory, thrillery, jedną komedię. W końcu przeszedłem do przeszukiwania kolekcji pirackiej. Z tym było trochę lepiej. Niespodziewanie natrafiłem na płytkę podpisaną 0205. Trzymałem tak chwilę białą kopertę, jakbym miał w rękach narzędzie zbrodni. Nie może być... Skąd się to wzięło u Takashimy?
Wstałem chwiejnie. Cichaczem poszedłem do swojej kurtki, która wisiała w ciemnym korytarzu na haczyku. Wsunąłem płytkę do wewnętrznej kieszeni. Przystanąłem w bezruchu, nasłuchując. Woda lała się z prysznica, nic więcej. Podszedłem do drzwi łazienki, zastukałem w nie lekko.
-Shima, ja już pójdę do siebie.
-Już? - usłyszałem za sobą. Podskoczyłem ze strachu, niemal krzycząc. Odwróciłem się do Takashimy.
-Myślałem, że bierzesz prysznic - wymamrotałem, usilnie unikając z nim kontaktu wzrokowego. Stał przede mną w szlafroku kąpielowym.
-Czekałem aż woda zleci - odparł. Uśmiechnął się do mnie w dziwny sposób. - Coś się stało?
Chciałem zadać podobne pytanie. Zacisnąłem wąsko wargi, nie mogłem dać się sprowokować. Kouyou, jako typowy socjopata, był znakomity w manipulacji ludźmi.
-Nie - spojrzałem mu prosto w oczy. Pod naporem jego przeszywającego, zimnego spojrzenia, czułem się maleńki niczym mrówka. - Stwierdziłem, że wrócę do siebie. Muszę się przebrać.
Kou milczał przez kilka sekund. Uważałem to za sensowną wymówkę, on pewnie też. Chodziło tu jednak o coś zupełnie innego. Skoro nie było go w łazience, to pewnie słyszał, jak przeglądam jego filmy. Nie był głupi, skoro zostawił tam tę płytkę, to wiedział, że musiałem na nią trafić. Naraz poczułem silną trwogę przed starszym. Patrzył na mnie tak, jakby doskonale wiedział, dlaczego tak nagle chciałem opuścić jego mieszkanie. Nie czułem się dłużej przy nim bezpiecznie.
-No jasne. Miałeś całe spodnie w wymiocinach - zaśmiał się. - To na razie.
-No... Cześć - starałem się uśmiechnąć. Po plecach spłynął mi zimny pot. Miałem wrażenie, że będąc przy Takashimie, stoję przy seryjnym mordercy, który w każdej chwili mógł się na mnie rzucić z nożem.
Ubrałem buty, zarzuciłem na siebie kurtkę, po czym pognałem na stację metra. Wróciłem do siebie, na szybko zrzuciłem z nóg buty, pobiegłem do salonu, by zaraz włączyć płytkę na DVD. Usiadłem na podłodze, tuż przed ekranem plazmy, wyczekując jakiegoś nań obrazu. Oddech miałem jak rozpędzony koń, prawie nie mrugałem, wytrzeszczając gały. Przesunąłem językiem po spierzchniętych wargach.
Jest. Pojawił się obraz. DVD powoli umierało, dlatego tak długo wszystko trwało.
Początek filmiku. Ciemna rezydencja w Mie. Korytarz prowadzący do pokoju, w którym wegetowaliśmy z Yuu. Kamienna cisza, jedynie cichy oddech kamerzysty nagrał się pośród tych piekielnych widoków. Operator kamery przeszedł zwyczajnym, luźnym krokiem pod drzwi. Nagle pojawiła się jego dłoń z kluczem. Miał drobną, delikatną dłoń, niemal kobiecą. Otworzył drzwi, wszedł do środka, jakby to był jego pokój. Zacisnąłem wargi. Byliśmy w środku. Ja spałem na wznak w ogromnym, miękkim łożu z baldachimem. Okrywała mnie kołdra i bordowa kapa zakończona złotymi frędzlami. Yuu siedział na skraju łóżka, tyłem do mnie. Był ubrany, zwieszał żałośnie głowę. Odwrócił się do kamerzysty.
-Jesteś? - powiedział cicho, niemal bezdźwięcznie. - Postaraj się nie obudzić Taki.
Shiroyama przesunął się bliżej mnie. Z czułością pogładził mój policzek, po czym pocałował mnie w niego, niemalże tylko muskając wargami moją skórę. Zaczęło mnie zastanawiać czy często tak robił, kiedy spałem.
-Chodźmy - powiedział do kamerzysty, ostrożnie wstając z łóżka. Wyszli po cichu z pokoju, Yuu ostrożnie zamknął drzwi. Zaczęli iść ramię w ramię korytarzem, zeszli po schodach na parter. Nic nie mówili do siebie.
Dzwonek do drzwi. Niemal podskoczyłem na ten dźwięk. Zastopowałem film, Yuu i kamerzysta wychodzili akurat z budynku. Wstałem po cichu i zakradłem się na palcach do drzwi. Wyjrzałem przez judasza, przełknąłem ślinę, widząc pewną osobistość. Wstrzymałem oddech. Cholera.
Kouyou. Przyłożył oko do judasza. Brązowa gała łypnęła to w jedna, to w drugą stronę. Odszedłem o krok od drzwi z przestrachem. Shima kolejny raz zadzwonił.
-Taka, otwórz - doszedł do mnie jego głos. Walnął pięścią w drzwi. Coś ścisnęło mój żołądek, zachciało mi się wymiotować. Bałem się otwierać Takashimie. Ale... Skoro zorientował się, że zabrałem mu płytkę i pokwapił się po nią aż do mnie, to musiało być na niej coś, czego nie powinienem był oglądać. Rzuciłem się do salonu, ignorując mężczyznę za drzwiami. Puściłem film dalej, w przyspieszeniu. Postacie ruszały się nienaturalnie szybko.
Wyszli do ogrodu, do miejsca, gdzie zastrzelili Yuu. Shiro coś mówił. Pokazywał na ziemię i budynek.
-Takanori! - Shima był już zirytowany. Walił w drzwi, gwałcił dzwonek.
Nagle zza budynku wyszedł Kouyou. Rozszerzyły mi się oczy na jego widok, a szczęka mało nie wypadła z zawiasów. Był tam. Był z nami. Rozmawiał z Yuu. Przywitał się. Przechadzali się obaj po ogrodzie. Przeszli obok altany do płotu. Robili coś z deskami. Poluzowali jedną dechę śrubokrętem i łomem. Nie mogłem w to uwierzyć.
Zaplanował to - ta myśl przeszyła mnie na wylot jak wystrzelony nabój z rewolweru, kiedy patrzyłem jak wracają do budynku. Nie mogłem w to uwierzyć.
Wszystko było od początku zaplanowane. Yuu przewidział, co się stanie. On to... On to zrobił dla mnie. Chciał, żebym chociaż ja przeżył.
-Matsumoto, wiem, że tam jesteś!
Zatrzymałem film nawet nie oglądając do końca. Wystrzeliłem jak oparzony do drzwi. Otworzyłem je na oścież. Takashima wpadł na mnie, jednak zanim zdążył mi cokolwiek zrobić, przywaliłem mu z całej siły w twarz, po czym natarłem na niego, zwijając się lekko. Wylecieliśmy z mieszkania na klatkę schodową. Shima odsunął się, w konsekwencji czego o mały włos na wpadłem na drzwi sąsiadów. Niespodziewanie złapał mnie za koszulkę, ciągnąc do siebie. Złapałem go obiema dłońmi za nadgarstek, jednak nic mi to nie dało. Takashima był wściekły. Jego oczy błyszczały ze złości, miał przyspieszony oddech. Jego nozdrza zaciskały się i otwierały jak u rozwścieczonego byka. Zacisnął drugą dłoń w pięść, po czym przyłożył mi w twarz.
Pociemniało mi przed oczami. Puścił mnie, upadłem. Zadał mi jeszcze jeden cios w bok. Niemal krzyknąłem z bólu.
Nie daj się, Taka! Nie tego uczył cię Yuu! - podpowiedziało coś w mojej głowie.
Podniosłem się na rękach, po czym spostrzegłem, że Takashima idzie do środka. Dopadłem do niego na czworaka, niemal się czołgając. Chwyciłem go za kostkę, chcąc go powstrzymać.
-Nie waż się tam wchodzić - syknąłem przez zaciśnięte zęby.
-Nie denerwuj mnie - obrzucił mnie obojętnym spojrzeniem.
Złapałem go za drugą kostkę w tym samym momencie, w którym chciał zrobić krok. Stracił równowagę i padł jak długi z hukiem, przekraczając w połowie próg mieszkania. Odnalazłem w swoim ciele jakąś ukrytą siłę, która pozwoliła mi jeszcze usiąść na Kou i przygwoździć jego ramiona do podłogi. To by było na tyle z mojej super mocy. Adrenalina momentalnie opadła, moje ciało zrobiło się słabe. Zamknąłem oczy i spuściłem głowę. Kouyou leżał pode mną jak gdyby nigdy nic.
-Byłeś tam - spod moich powiek wypłynęło kilka łez. Pociągnąłem nosem. - Byłeś z nim i nic nie zrobiłeś - jęknąłem, rozklejając się momentalnie. Padłem na niego, chowając twarz w jego bluzie, moim ciałem wstrząsnął szloch. - Kouyou, dlaczego? Przecież byliście przyjaciółmi. Dlaczego nic nie zrobiłeś?
Takashima westchnął. Przewrócił się na plecy, zrzucając mnie z siebie. Usiadłem na chłodnej, betonowej płycie, z której zrobiona była podłoga na klatce schodowej. Zakryłem twarz dłońmi, rozklejając się całkowicie.
-To nie tak, że mu nie pomogłem - powiedział Kou. Usiadł przede mną. - Hej, nie rycz. Nie bądź babą - poklepał mnie po ramieniu. - Taka, słyszysz? Nie...
-On by ci pomógł! Zrobiłby wszystko!
Nagle poczułem jak Kou mnie obejmuje. Jego ramiona oplotły mnie niczym wąż ofiarę. Podniósł mnie z podłogi, wziął na ręce i wniósł do mieszkania. Otworzyłem oczy. Kouyou stał przede mną z miną pełną rezygnacji. Trzymał mnie ktoś inny. Odwróciłem się, przed oczami mignęła mi czarna czupryna, zanim ktoś położył mnie na kanapie.
-Kompletnie nie umiesz pocieszać.
-Staram się jak mogę - odparł Kou.
-Jak się czujesz? - zwrócił się do mnie Yutaka.
-W porządku - wymamrotałem.
Tanabe popatrzył na ekran telewizora. Do salonu wszedł Kou.
-Co tu się dzieje? - spytał Kai. Obrzucił Kou pytającym spojrzeniem. Takashima oparł się o ścianę i wywrócił oczami.
-A żebym to ja wiedział. To wszystko coraz bardziej robi się popieprzone - Kouyou wzruszył ramionami.
-Shima! - Yutaka zmarszczył gniewnie brwi. - Chociaż to możesz mi wyjaśnić.
-Uwierz, że nie.
-Tanabe, co tu robisz? - przerwałem im, spuszczając nogi na podłogę.
-Kou poprosił, żebym z nim przyszedł. Niby mogła być potrzebna moja pomoc.
-Umiesz wszystkich godzić - burknął Takashima.
-Wcale nie - Tanabe poczerwieniał, będąc zakłopotanym.
-Shima - przerwałem im. Utkwiłem wyczekujące spojrzenie w Takashimie. Mężczyzna uniósł lekko brwi, pokazując tym samym, że mnie słuchał. Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Musiałem zadać to pytanie. - Tego dnia... Wtedy... Co się tak naprawdę stało z Yuu?
Shima jakby pobladł. Przeskakiwał wzrokiem to ze mnie, to na Yutakę, który również wyczekiwał odpowiedzi. Takashima lekko potarł skronie.
-Nie widziałeś tego do końca? - wskazał ekran telewizora.
-Nie.
Westchnął. Ogarnęło mnie przedziwne uczucie. Ekscytacja zmieszana z wielkim oczekiwaniem czegoś, co na pewno miało nadejść. Byłem teraz jak dziecko, które czekało, by otrzymać wiadomy prezent od rodziców.

*

Już dugi czas stałem i wpatrywałem się w ciężkie drzwi z zamkiem antywłamaniowym. Teoretycznie nie powinno było mnie tu być, ale miałem jeszcze klucze od bramki oraz od domu, które zostawił mi kiedyś Yuu. Wszedłem bez problemu na posesję państwa Shiroyama. Teraz stałem zgarbiony pod drzwiami niczym skazaniec, niemal zupełnie zapominając o celu swej wizyty. Musiałem porozmawiać z ciocią, tak, pamiętałem to, ale o czym...? Szybko sobie przypomniałem.
Zawiał siły wiatr. Uschnięte liście przywiane z trawnika na podjazd zaszeleściły za mną. Wcisnąłem dzwonek. Po drugiej stronie rozległ się odgłos przypominający bicie zegara - ding-dong. Stałem kilka sekund z wyciągniętą ręką. Kompletnie nie wiedziałem, w jaki sposób mam się zachować. Nie lubiłem takich sytuacji i wolałbym już uciec niż stawić temu wszystkiemu czoła.
Kompletnie nie wiedziałem, jak mam się zachować, kiedy drzwi otworzył mi wujek Ishida. Przez kilka długich sekund stałem jak sparaliżowany i patrzyłem na niego tępym wzrokiem. Nie miałem pojęcia, że tu będzie, w końcu on i ciocia rozwiedli się dziesięć lat temu. Poza tym, był taki podobny do swojego najmłodszego syna...
-Takanori? - był zaskoczony.
-Ja właśnie...
Patrzyłem na Ishidę i z trudem oddychałem. Ostatni raz widziałem go podczas pogrzebu. Jego włosy były wówczas kruczoczarne jak Yuu, a teraz? Był kompletnie siwy.
-Wejdź - zrobił krok w bok, bym zmieścił się w drzwiach. Wszedłem niepewnie do środka i rozejrzałem się lekko po przedsionku. Ściany były odmalowane, w pomieszczeniu jeszcze było czuć zapach farby. Zdjąłem buty, kurtkę i poszedłem w głąb domu za Shiroyamą.
-Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - wymamrotałem. Chociaż minęło już tyle czasu, mężczyzna wywoływał u mnie respekt. Nie dość, że był wysoki i postawny, to dodatkowo roztaczał wokół siebie charakterystyczną aurę. Wielkość pana Shiroyamy była po prostu czymś, co odczuwało się w lędźwiach.
-Nie, synu. Nie przeszkadzasz. Aktualnie Akiko wyszła. Pewnie z nią chciałeś się zobaczyć.
-Tak. Nie spodziewałem się, że spotkam tu wujka.
Ishida zaśmiał się gromko całym ciałem.
-No widzisz, tak bywa w życiu.
Przysiedliśmy w salonie. Ja na kanapie, on legł na fotel. Potężny, niczym pan domu. Założył nogę na nogę. Patrząc na niego, doszukałem się kilku cech, które przejął po nim Yuu. Niesamowite, jaką to geny mają moc.
-To wszystko, co się stało, zbliżyło nas do siebie - wyjaśnił. - Tak nie powinno być, ale tragedie zawsze łączą ludzi. W naszym przypadku była to śmierć Yuu.
Zamilkł na dłuższą chwilę. To była ta znacząca, patetyczna cisza. Spuściłem wzrok na swoje nogi. Było mi ciężko oddychać.
Te dwa słowa. Śmierć Yuu. Nikt nigdy nie mówił o tym tak dosadnie. Każdy zawsze używał ogólników. Mówili: Yuu odszedł, Yuu miał poważny wypadek. Wszyscy unikali tego sformułowania, jakby było tematem tabu.
-Wszyscy znajomi - mruknąłem. W dalszym ciągu na niego nie patrzyłem. - Każdy poszedł w swoją stronę.
Pan Shiroyama zaśmiał się lekko.
-Taka - zwrócił się do mnie z ojcowską łagodnością - znajomi to nie rodzina. Obcy ludzie zawsze znajdą sobie kogoś innego, lepszego. Nie przejmuj się tym, bo tacy już są. Nigdy im nie zależy.
-Mnie zależało.
Uśmiechnął się blado.
-Byłeś dla Yuu kimś więcej niż rodziną. Muszę ci podziękować za opiekę nad nim. Przy tobie... naprawdę wydoroślał.
Wydoroślał - powtórzyłem w myślach. - Ja przy Yuu dorosłem.
-Nawet nie wiesz, jak trudno mi się na ciebie patrzy - zaśmiał się nerwowo. - Przepraszam, że ci to mówię, ale naprawdę nie wiem, jak mam się zachować.
-Nie, rozumiem. To na pewno trudne. Ja też... Wujek jest do niego taki podobny...
-Szkoda, że do Aki nie był - westchnął, po czym zamarł.
-Powiedział mi - uspokoiłem go. - Długo wszystko trzymał w sekrecie.
Pan Shiroyama kolejny raz westchnął, masując skroń.
-Nie chciałem zdradzać Aki. Sam nie wiem, jak do tego doszło. No ale Yuu przyszedł na świat - spojrzał prosto w moje oczy. Te oczy... Jego... Miałem wrażenie, że to Yuu na mnie patrzy. - Nieważne, jak mogło być źle. Kochałem Yuu, wierz mi. Był moim ukochanym synem. Piekielnie zdolny, chociaż popełnił w życiu całe mnóstwo błędów - pokręcił głową. - To był dobry dzieciak.
Popatrzyłem chwilę na niego ze współczuciem. Biedni rodzice.
-Wiesz - zaczął niespodziewanie zupełnie z innej beczki. - Yuu ciągle o tobie mówił.
-Naprawdę?
-Tak - zaśmiał się. – Dużo mi o tobie opowiedział.
Zamrugałem kilkakrotnie z zaskoczenia.
-Myślałem, że nie mieliście zbyt dobrych stosunków - zacząłem się zastanawiać, co takiego Yuu mógł powiedzieć o mnie swojemu ojcu.
-Tylko na pozór. Może nie były to idealne relacje ojca z synem, ale byliśmy całkiem zżyci. Yuu często mówił, że chciałby z tobą mieszkać. Potem zmieniło się zmieniło na wzięcie ślubu.
-Naprawdę...?
-Tak. Ciężko było mi zaakceptować jego decyzję. Najpierw wyskoczył z tym, że jest z mężczyzną, później dowiedziałem się od Aki o ślubie - pokręcił głową. - Nie tego zawsze chciałem dla swojego syna, ale skoro dla niego coś takiego oznaczało szczęście.
Coś takiego - powtórzyłem w myślach. - Jestem czymś takim.
Pan Shiroyama patrzył na mnie przez dłuższy czas w milczeniu.
-Mam wrażenie, że jesteś jeszcze bardziej podobny do swojej matki niż byłeś za młodu - oznajmił nagle. Uśmiechnąłem się.
-Wiele osób mówi, że ona i ja jesteśmy tacy sami.
-Jesteście. Wyglądasz zupełnie jak Yuri - westchnął. - Mała, piękna, wiecznie zasmucona Yuri.
Przerażający lęk przed jakąś fatalistyczną siłą ogarnął mnie po koniuszki palców. Nie chciałem być taki sam jak ona. Nie mogłem pozwolić, by to wszystko zakończyło się tak tragicznie. Ona, Yuu i ja byliśmy jednak jak jakiś popieprzony trójkąt złożony z patyczków. Dwa się złamały, ale co będzie z trzecim?
-Pokazać ci coś? - powiedział z nagła Ishida. - Powinieneś już to dawno zobaczyć, ale... No cóż. Nie było jak.
Zmarszczyłem brwi, przypatrując mu się z zaciekawieniem. Żołądek mi się zacisnął.
-Co takiego?
-Zaczekaj.
Wstał i wyszedł na kilka chwil z salonu. Nie czekałem długo. Nim minęła minuta, wrócił, trzymając gruby album ze zdjęciami. Położył go na stoliku, przewertował strony z szeleszczącą folią, aż znalazł to, czego szukał. Wyciągnął ostrożnie zdjęcie, po czym mi je podał. Popatrzyłem na fotografię przedstawiające dwójkę dzieci. Niemowlak i kilkulatek. W starszym chłopcu rozpoznałem Yuu. Poczułem się, jakby ktoś chwycił mnie za serce i wycisnął je jak gąbkę. Przesunąłem palcem po twarzy malutkiego Yuu. Niewinny chłopczyk z uśmiechem patrzył w obiektyw i trzymał zawinięte w kocyk mniejsze dzieciątko z kępką czarnych loczków na małej główce.
-Wiesz, kto to? - spytał Ishida.
-To Yuu - nie mogłem oderwać wzroku od tej niewinnej, nieskalanej brudem tego świata, promiennej buzi.
-I ty - dodał.
Miałem wrażenie, że jego słowa uderzyły mnie w twarz. Spojrzałem na Ishidę, jakby mówił kompletne bzdury.
-Ja?
-To zdjęcie zrobiliśmy kilka dni po twoich narodzinach. Później ani razu się nie spotkaliście.
Zalała mnie fala gniewu. Gorąca złość na kilka chwil przejęła nade mną kontrolę.
-Dlaczego? Skoro już wtedy on i ja... Czemu wszyscy trzymali nasze istnienie przed nami?! Co to miało na celu?!
Ishida westchnął. Do oczu napłynęły mi łzy.
-Yuri tego chciała. Poza tym, Yuu był... Nie był taki, jaki być powinien.
Zaśmiałem się.
-Jak ty mówisz o swoim własnym synu - pokręciłem głową.
Ishida zmarszczył brwi. Wziąłem głęboki wdech.
-Nie przyszedłem po to, żeby się kłócić. Yuu jest przeszłością, która będzie ciągnęła się za wszystkimi jak cień. Chciałem porozmawiać z ciocią o mieszkaniu, które kupiliśmy we dówch.
-Coś się z nim stało?
-Nie, nic. Wszystko jest w porządku. Chciałem je po prostu sprzedać albo dać do wynajmu.
Shiroyama zamrugał kilkakrotnie.
-Sprzedać? - miałem wrażenie, że trudno mu się oddycha. Był w szoku.
-Tak. To chyba nie problem? W tej chwili całe mieszkanie należy do mnie. Chciałem po prostu pomówić z ciocią o formalnościach, bo już nam wcześniej pomogła i muszę coś zrobić z rzeczami Yuu. Nie mogą tam wiecznie zalegać i pomyślałem, że dobrze by było, gdyby...
-Zaczekaj, stop.
Zabrał mi zdjęcie. Schował je do albumu.
-Coś nie tak?
-Gdzie ty będziesz mieszkał?
-Gdzieś indziej.
-Gdzieś indziej?
Wzruszyłem ramionami.
-To nie jest dobry pomysł, Takanori.
Zacisnąłem wąsko wargi. Jakoś trzeba było działać.
-Może to zabrzmi trochę nie tak, jak powinno, ale nie chcę tam mieszkać tylko z sentymentu. Ludzie myślą, że bez przerwy przeżywam żałobę, kiedy w końcu po wielu miesiącach udało mi się jakoś podnieść z dołka. Chcę się odciąć od wszystkiego, co ma związek z Yuu. Jeśli tego nie zrobię, już zawsze będę załamany psychicznie.
-Rozumiem, ale wasze mieszkanie...
-Nie chcę dłużej wracać do pustego, zimnego domu, w którym są jego rzeczy. Nie chcę przebywać w miejscu, które obaj zapełnialiśmy sobą, miało być naszym małym szczęściem. Ta cała beztroska prysła wraz z nim. Nie mogło być idealnie do końca, bo w życiu tak nie jest.
Powiedziałem to i przez kilka chwil nie mogłem uwierzyć, że te słowa tak gładko przeszły mi przez gardło. Czułem się, jakby Yuu był dla mnie kimś bardzo odległym, nierealnym. Jakby był bohaterem jakiejś powieści i ja do tej pory całym sobą przeżywałem jego losy. W końcu powieść się skończyła, a we mnie panowała pustka i jakiś rodzaj moralnego kaca. Nie żałowałem niczego, ale wszystko kłuło mnie w środku i nie dawało spokoju.
-Takanori - Shiroyama pokiwał lekko głową. Westchnął przeciągle, pocierając brwi, jakby bolała go głowa. - Przemyśl swoją decyzję.
-Już dawno to zrobiłem.
Nagle do pokoju weszła ciocia Aki. Ubrana w przyduży, workowaty sweter wydawała mi się być okropnie zmęczona. Stanęła, patrząc na mnie.
-Taka? - była zaskoczona. - Co tu robisz?
-Chciałem porozmawiać z ciocią i poprosić o pomoc w...
-Chce sprzedać mieszkanie - przerwał mi Ishida.
-Słucham? Takanori, jesteś pewny?
Westchnąłem.
-Jestem pewny.
Zacisnęła wargi, patrząc na mnie z wahaniem. Miałem wrażenie, że Aki nie spała już od kilku dni. Miała podkrążone oczy, jej twarz była sucha i szara.
-No dobrze. W takim razie powiedz mi, w czym mam ci pomóc.

*

Spakowanie rzeczy Yuu zajęło mi więcej czasu niż się spodziewałem. Robiłem to prawie tydzień. Przez ten okres czasu dookoła mnie powstał chaos złożony z ubrań śmierdzących naftaliną, zakurzonych papierów i bezużytecznych w tej chwili przedmiotów. Tak bardzo chciałem zachować ślady bytności Yuu, że praktycznie nie ruszałem niczego z miejsca. Ubrania były czymś naprawdę świętym i w chwili, kiedy wyciągałem je z szafy i wrzucałem do plastikowego worka na śmieci, przypomniały mi się chwile, kiedy Yuu je nosił, gdy ja mu je zabierałem i sam w nich chodziłem. Łzy stały mi w oczach, a ręce drżały. Miałem wrażenie, że zaraz się uduszę.
Usiadłem w kuchni z kubkiem herbaty. Drzwi od sypialni były uchylone, jakby zapraszały mnie do środka i mówiły, bym w końcu skończył to, co zacząłem. Z trudem powstrzymywałem łzy. Piłem powoli herbatę, chociaż gardło zaciskało mi się za każdym razem, gdy przystawiałem kubek do spierzchniętych warg. Chciało mi się wymiotować.
Gdy spakowałem ubrania do końca, naszła mnie ochota, by je wyciągnąć i z powrotem ułożyć w szafie. Zamiast tego poszedłem nalać sobie wina. Wypiłem dwa kieliszki. Przeszło mi przez myśl, że Yuu zawsze kupował to wino. To samo nieświadomie robiłem ja. Wziąłem butelkę i wylałem całe wino do muszli klozetowej. Wywołałem wymioty. Siedziałem później na podłodze w łazience i płakałem, przyciskając do siebie pustą butelkę. Takie pożegnania były o wiele gorsze od pogrzebów.
Chociaż wmawiałem sobie, że to nie jest pożegnanie, tylko etap przejściowy. Coś jak siedzenie w poczekalni. W tej chwili jestem tu, ale za moment będę tam, po drugiej stronie drzwi. Zacznę coś nowego, wartościowego i będę szczęśliwy. Tak mi się wydawało.
-Remont robisz przed wyprowadzką? - spytał Koyou, wchodząc do mieszkania. Mało nie potknął się o karton z zastawą stojący obok drzwi.
-Nie. Chcę się tego pozbyć.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Nie chcę, by ktoś potem dotykał tych rzeczy. Wolę, by mieszkanie było zupełnie puste, gdy wyjadę.
Takashima spojrzał na mnie w nieodgadniony sposób. Nie byłem pewny, czy ta mina wyrażała smutek a może obojętność. Coś mnie ścisnęło w środku.
-Chcę się znaleźć jak najdalej stąd.
Niestety do zimy nie udało mi się wyprowadzić. Po pierwsze, nie było kupca na mieszkanie, a po drugie, sam nie znalazłem żadnej interesującej oferty. Kouyou powtarzał mi, że muszę poczekać. Nie wiedziałem już na co.

Siedziałem sam w mieszkaniu pod kocem na kanapie i piłem ciepłą herbatę. Otaczały mnie kartonowe pudła piętrzące się tu i ówdzie. Za oknem sypał śnieg. Nuciłem pod nosem jakąś melodię, która siedziała mi w głowie i zatapiałem się w lekturze powieści kryminalnej. Główny bohater został wplątany w morderstwo i starał się udowodnić swoją niewinność, poszukując prawdziwego przestępcę. Przekładałem kartkę za kartką, całkowicie wciągając się w wykreowany przez autora świat, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Z początku byłem zaskoczony, jednak szybko przypomniałem sobie, że Kouyou miał przyjść do mnie z czymś. Z czym? Tego mi nie powiedział. Rzucił coś wymijającego, jakby mówienie o tym było zakazane i zmienił temat.
Otworzyłem mu. Wszedł do środka i stanął w przedsionku. Przez kilka sekund w ogóle się nie ruszał.
-No rozbieraj się - powiedziałem, ponaglając go gestem dłoni. Zmierzyłem go uważnie wzrokiem. Nie miał niczego ze sobą. Stał w ciężkich butach z grubą podeszwą, czarnych bojówkach i kurtce. Pod pachą miał jedynie kask. - Jechałeś motorem w taką pogodę?
-Motocyklem - poprawił mnie. Wywróciłem oczami.
-Motocyklem.
-A to ma jakieś znaczenie?
-To chyba niebezpieczne.
Wzruszył ramionami, po czym odłożył kask na szafkę. Echo rozchodziło się po pustym mieszkaniu, odbijając się od gołych ścian.
-Chwilę poczekamy. Zrób mi herbatę.
-Na co poczekamy?
Uchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć. Zaraz je zamknął, marszcząc brwi, jak gdyby bił się z myślami. Po krótkiej chwili obdarował mnie bladym niczym śnieg uśmiechem i pogładził po głowie. Spojrzałem nań zszokowany.
-Dobrze się czujesz?
-Tak. Mam się dobrze. Po prostu... - urwał. Wpatrywałem się w niego wyczekująco. Widząc me natarczywe spojrzenie dokończył, ale chyba nie tak, jak zamierzał na początku. - …mam dobry humor.
Zrobiłem nam po kubku herbaty. W szafce znalazłem ciastka, które kiedyś przyniósł Kouyou i, których nie mieliśmy okazji zjeść. Usiedliśmy przy stole, Kou maczał ciastka w herbacie i je zjadał po kolei. Patrzyłem jak w ciszy pochłania słodycze, a sam się zastanawiałem, czemu nie mógł się znaleźć żaden kupiec na mieszkanie.
-A ty nie jesz ciastek? - Shima wyrwał mnie z letargu. Chwilę zajęło, nim dotarło
 do mnie, co powiedział.
-Nie lubię - odparłem.
-Nawet ciastek kokosowych?
-Takich zwłaszcza.
-Bo?
Zacisnąłem wargi, nie będąc do końca pewnym, czy powinienem to mówić.
-Kojarzą mi się z moją maną. Lubiła piec kokosanki.
Kou jakby zamarł na moment z lekko uchylonymi ustami. Chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
-Nigdy w sumie o niej nie wspominałeś.
-Nie lubię tego robić. Jest bolesnym wspomnieniem. Od czasu jej śmierci ani razu nie jadłem kokosanek, wiesz? Gdy na nie patrzę, zbiera mi się jednocześnie na płacz i wymioty.
-Teraz też?
-Teraz nie. Nie wiem dlaczego.
Zamyślił się.
-Pewnie dlatego, że już nie tęsknisz za nią, a przynajmniej nie aż tak.
-Możliwe. Teraz tęsknię za Yuu.
Pomiędzy nami zapadło nieprzyjemne milczenie. Kou przełknął ciastko, ale nie sięgnął po następne. Napił się gorzkiej herbaty. Postukałem lekko palcami w blat stołu.
-Bardzo tęsknisz?
-Dałbym sobie palce uciąć, byle móc z nim się zobaczyć i porozmawiać.
-I jak potem żyłbyś bez palców?
-Nie żyłbym wtedy w ogóle.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
-Ile to już lat, odkąd zmarła? - spytał.
-Dziesięć. Ponad... W sumie to prawie jedenaście.
-Miałeś czternaście lat?
-Mhm.
Miałem czternaście lat, gdy mama odeszła, szesnaście, gdy poznałem Yuu. Byłem dzieckiem. Skrzywdzonym, porzuconym dzieckiem, które potrzebowało kogoś starszego, by się nim zaopiekowano.
-Mama zmarła, Satoru ożenił się z Tarą, urodziła im się córka.
-Trochę to smutne.
-Trochę.
Kou popatrzył na mnie znad kubka. To był pierwszy i ostatni razy, kiedy patrzył na mnie w taki przenikliwy sposób, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy. Patrzyłem na niego w milczeniu, również przyglądając się jego twarzy.
Kouyou był piękny na swój sposób. Jego urodę albo się kochało, albo nienawidziło, tak samo jak jego charakter. Nie było nic pomiędzy. Był człowiekiem skrajności, co nieraz mi demonstrował. Niszczył i krzyczał, a później siadał, jakby atak furii przeszedł niczym szalona burza, która powyrywała drzewa, pozrywała dachy i pozabijała wielu ludzi. Siadał w kącie, patrzył przed siebie pustym wzrokiem i myślał. Nad czym? Nie miałem pojęcia, nie chciałem nawet wiedzieć, co mogło siedzieć w głowie kogoś takiego.
-Taka.
-No?
-Mamy jeszcze trochę czasu.
-Mamy. Tylko na co?
-Na wszystko. Mniej niż godzinę. Możemy w tym czasie zrobić naprawdę sporo rzeczy.
Teraz to dostrzegłem. Kouyou był smutny. Pierwszy raz widziałem w jego oczach tak gorzki smutek. Jego sarnie oczy błyszczały jak dwa czarne diamenty, w których odbijała się zmęczona dusza. Nie zapowiadało się na to, że się popłacze, ale czułem się nieswój. Siedziałem teraz przed zupełnie innym Kouyou, którego nigdy wcześniej nie poznałem i nie chciałem. O wiele bardziej wolałem cynicznego Shimę, ekscentryka od obrazów, szalonego kierowcę motocyklowego, jedynego w swoim rodzaju, szczerego dupka i przyjaciela Yuu. To był Kouyou którego znałem i takiego zawsze chciałem pamiętać. Nawet po tym jednym zimowym dniu, który ponownie wywrócił wszystko do góry nogami, przywracając ład i porządek na swoje miejsce. Może było to trochę dziwne, zniekształcone, nierealne i idiotyczne, ale jak najbardziej prawdziwe. Następnego dnia wszystko miało zniknąć. Ten Kouyou istniał teraz ostatnią godzinę. Później miał się rozpłynąć jak zjawa.
-Zrobimy sałatkę? - spytałem.
-A masz z czego?
-Nie. Chodźmy do sklepu, a potem zrobimy sałatkę.
Popatrzył na wyświetlacz telefonu. Pewnie sprawdzał godzinę, myślał nad czasem.
-Mamy mnóstwo czasu.
Powiedział tak, chociaż czasu nie mieliśmy już wcale.
Poszliśmy do sklepu. Kupiliśmy: sałatę, pomidory, ogórki, cebulę, kawę, czekoladowe batoniki, płatki kukurydziane, mleko, szparagi, filety z kurczaka, ryż, pastę jajeczną, nieduży bochenek chleba, kostkę masła, karton soku jabłkowego i pomarańczowego, herbatę owocową oraz litrową butelkę wody. Niby poszliśmy tylko po rzeczy na sałatkę, a zrobiliśmy zapasy na najbliższe dni.

Gdy byliśmy z zakupami na klatce schodowej, doszło do nas żałosne, cieniutkie miauczenie. Przy drzwiach od piwnicy kulił się malutki kot, nie miał chyba nawet miesiąca. Ruszył w naszą stronę na chwiejnych łapkach, piszcząc rozpaczliwie.
-Ojej, ktoś go podrzucił - powiedziałem, z rozczuleniem patrząc na maleńki kłębek rudego futerka.
Takashima wziął rudzielca na ręce. Kociak wtulił się w jego dłoń i zimną, wilgotną kurtkę. Płakał, szukał ciepła.
-Bierzemy go - powiedział mój towarzysz.
-Bierzemy? My?!
-Będziesz miał kolegę - odparł Shima, całując kociaka w rudą łepetynkę.
Shima miał dokładnie trzy słabości. Słodycze, zwierzęta i małe dzieci. Kochał te trzy rzeczy ponad sztukę, malowanie, jazdę na motocyklu i samego siebie.
Wzięliśmy kociaka do mieszkania. Z jednego z worków, który podpisałem jako rzeczy niepotrzebne, wyciągnąłem kuwetę po Tenshi. Z jakiegoś powodu nie miałem serca jej wyrzucić, tak samo Yuu, dlatego zostawiliśmy całą kocią wyprawkę, gdybyśmy jeszcze kiedyś chcieli przygarnąć jakiegoś futrzaka. Miałem nawet zapas żwirku. Obiecywałem sobie, że kiedy się przeprowadzę, to od razu adoptuję kota.
-To jak nazwiesz nowego kolegę? - spytał Shima, tuląc do siebie rudzielca. Stał obok mnie, podczas gdy ja na klęczkach wsypywałem żwirek do kuwety. W łazience znalazłem jeszcze lawendowy odświeżacz do kuwety, który również wsypałem.
Zamyśliłem się.
-Hm... Kouyou.
-Co?
-Nazwę go Kouyou - wstałem, otrzepując dłonie o spodnie.
-Ha, ha, ha! - burknął sarkastycznie.
-Nie podoba ci się? No patrz jak do niego pasuje. Kouyou! Rudy jak ty i jak liście na jesień - pogłaskałem malucha za uchem.
-Kot będzie nosił moje imię. Jeszcze czego.
-Racja. Trzeba go ochrzcić inaczej, bo też się taki wredny zrobi.
Dopóki kot nie dostał imienia, pozostawał Małym Kouyou. Jednak, kiedy Mały Kouyou dziabnął mnie w palca, Duży Kouyou od razu wymyślił mu imię.
-Taiga - podrapał malucha za uchem.
-Mhm, Kouyou i tak pasuje do niego lepiej.
-Daj spokój!

Przyrządziliśmy pyszną sałatkę, którą zjedliśmy w salonie, zagryzając chlebem. Kouyou później jadł ciastka, a ja siedziałem sobie, patrząc na niego. Takashima w pewnym momencie przestał jeść ciastka. Spojrzał prosto w moje oczy. Kot chodził gdzieś po mieszkaniu, miaucząc. Płakał.
-Taka.
-Hm?
Chciał coś powiedzieć. Już uchylił usta, kiedy to rozległ się dzwonek do drzwi. Wstałem, by otworzyć, jednak Shima nakazał mi siedzieć gestem dłoni.
-Otworzę.
Wstał. Wyszedł z salonu. Usłyszałem zgrzytanie zamka, ciche skrzypienie drzwi. Ktoś wszedł. Drzwi się zamknęły.
Ale otworzyły się inne.
Kot przypałętał się do fotela, na którym siedziałem. Wziąłem go na ręce. Rudzielec zajęczał, gryząc mnie w nadgarstek. Nie, on musiał się nazywać Kouyou.
-Jesteś Mały Kou i koniec - wymamrotałem do kociaka, który zaczął mruczeć, gryząc mi małego palca. Pozostałe nie mieściły mu się w pyszczku.
-Takanori? - Kouyou zajrzał do salonu. Otworzył szerzej drzwi, wszedł do środka, a ja zamarłem. Taiga zeskoczył ze mnie niezadowolony, że już się z nim nie bawiłem. Miałem wrażenie, że serce mi stanęło. Z całej mojej twarzy odpłynęła krew, zakręciło mi się w głowie.
W progu stał Yuu. Prawdziwy, żywy namacalny Yuu. Patrzył na mnie niepewnie, wstrzymując oddech. Chciałem wstać, próbowałem. Zakołysałem się na boki i ponownie padłem na fotel. Świat wirował. Wszystko zrobiło się podwójne, potrójne, pomilionowe. Czyli to nazywa się głębokim szokiem. Było mi niedobrze, pyszna sałatka podeszła mi do gardła, w oczach stały mi łzy.
-Taka...
Ten głos. Ten piękny głos.
Znowu spróbowałem wstać.
-Hej, siedź lepiej - Kou ruszył do mnie. Nie zdążył jednak mnie złapać. Upadłem na podłogę, tracąc przytomność.

Obudziłem się zlany łzami. Płakałem jak nienormalny. Twarz miałem spuchniętą, czerwoną.
-Takanori? - poczułem dotyk na ramieniu. Odskoczyłem od Yuu z krzykiem. Leżałem na kanapie pod kocem. Mężczyzna cofnął rękę.
-NIE!!! - wrzasnąłem na całe gardło. Zaplątałem się w koc jak mucha w sieć, gdy próbowałem uciec z pokoju. - Odejdź, odejdź, odejdź!! - płakałem, czkałem. To był prawdziwy obłęd. - Zostaw mnie! Zostaw!!! - uderzyłem go, gdy chciał mi pomóc się wyplątać. Trafiłem go z otwartej dłoni w twarz. Ten jednak ze spokojem i anielską cierpliwością wyplątał mnie z koca. Uderzyłem go jeszcze kilka razy, nie reagował na to. Uciekłem, jęcząc rozpaczliwie. Usiadłem w kącie pokoju, zwijając się i obejmując swoimi ramionami. Kiwałem się w przód i w tył.
-Zniknij, zniknij - mamrotałem do siebie. - Zniknij.
-Takanori, to... Wszystko ci wytłumaczę.
-ZNIKNIJ!!!
Płakałem, jęcząc rozpaczliwie.
-Ty nie żyjesz. Nie ma cię. Nie ma. Tu. Nie ma. Cię. Nie ma, nie ma, nie ma...
-Taka, to ja. Ja żyję.
-NIE!!
Nie ruszał się z miejsca.
-Ty nie żyjesz.
-Żyję.
-Nie - pokręciłem głową. - On nie... Ma. Go.
-Taka, to ja - Yuu.
Powiedział to tak, jakby wrócił z wakacji. Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem.
-Yuu?
-Tak. To ja. Jestem... Wróciłem. Nie cieszysz się?
Wstał. Usiadł jakiś metr przede mną. Patrzyłem na niego jak na cud. Wyciągnął do mnie rękę. Popatrzyłem na znajomą dłoń, na obrączkę na palcu, która była przysięgą wieczności. Miałem taką samą, chociaż teraz spoczywała w malutkim opakowaniu w kolorze indygo na dnie szafki obok łóżka.
-Przecież zdjęli ci to - powiedziałem z dozą oburzenia. - To, tamto. Wszystko. Twoja mama ją ma.
-Nie - pokręcił głową. - Cały czas miałem ją ja. Nigdy jej nie zdjąłem.
-Ach.
Zacisnąłem wargi.
-Jesteś feniks.
-Feniks? - zaśmiał się. - Jestem Yuu.
Ostrożnie przyłożyłem swoją dłoń do jego. Gdy nasze ręce się zetknęły, poczułem przepływający przez nas impuls. Zadrżałem. Znałem tę dłoń, jej szorstkość, gładkość, linie papilarne, którym się niegdyś przyglądałem. To była dłoń, która zawsze pieściła mnie po policzku, gładziła mnie po plecach, dodawała otuchy.
Lekko zgiąłem palce, ta druga dłoń zrobiła to samo. Trzymaliśmy się za ręce, na które patrzyłem z dziecięcą fascynacją.
-Mam ci tyle do opowiedzenia... Taka...?
-Yuu?
-Tak?
-Yuu!
Rzuciłem mu się na szyję ze łzami w oczach.
-Yuu!! Yuu, Yuu, Yuu!! - płakałem, zaciskając ramiona wokół jego szyi. Spazmatycznie łapałem ustami powietrze, nie mogąc się uspokoić. - Yuu... Yuu...
Objął mnie mocno, przyciskając do siebie. Dłoń zaczęła mnie gładzić po plecach.
-Jesteś tu, Yuu. Jesteś Yuu.
-Jestem. Jestem twoim Yuu.
Trzęsłem się, płacząc. To sen. To był kolejny sen. On zniknie, gdy tylko otworzę oczy. Chyba naprawdę zwariowałem.
Czułem go. Jego ciepło, czuły dotyk, zapach.
-Nie chcę się budzić - wymamrotałem. - Zostańmy tak...
-Już z nim lepiej? - usłyszałem głos Kouyou. Podniosłem głowę na Shimę. Stał w progu salonu, trzymał Taigę, który przysypiał.
-Kouyou?
-No co?
To nie sen...?
Odsunąłem się od ducha pod samą ścianę. Momentalnie wszystko mi się cofnęło, zwymiotowałem na bok.
-Co się dzieje?! - zakryłem twarz dłońmi. Po brodzie powoli spływała mi stróżka żółci, wydzielina z nosa dostała mi się do ust.
-Takanori, musisz się uspokoić. Odsuń się.
Poczułem, jak ktoś podrywa mnie z podłogi. Nogi miałem jak z waty, dlatego swobodnie oparłem się o ciało przed sobą. Prawie stanąłem stopą we własnych wymiocinach. Uparcie zaciskałem powieki. Na nic innego nie miałem siły.
-On tu jest - wymamrotałem do Takashimy.
-Jest. No, Taka. Musisz wziąć głęboki wdech i otworzyć oczy. Nie uciekniesz przed tym.
Posadził mnie na kanapie. Skuliłem się.
-Nie chcę - pokręciłem głową. - Nie chcę.
-Wiem. Nikt by tego chciał - położył mi dłoń na ramieniu. - Nie jesteś beksą, więc weź się w garść. Jesteś silny, tak? Silniejszy od innych, dlatego teraz otworzysz oczy i spojrzysz na rzeczywistość. To jak?
-Boję się, Kou. Boję się - złapałem go za dłoń.
-Liczę do trzech.
-Nie, nie!! - pokręciłem energicznie głową.
-Jeden.
-Nii...!!
-Dwa.
Wziąłem głęboki wdech. Nie mogłem już tego uniknąć.
-Trzy.
Powoli otworzyłem oczy. Rozejrzałem się ostrożnie po pokoju. Yuu siedział na podłodze, tak jak wcześniej, a Kouyou kucał przede mną. Trzymałem go z całej siły za rękę.
-Zaczekam na korytarzu - Kou wstał. Wyplątał ciepłą dłoń z mojego uścisku.
-Nie, nie idź, Kouyou.
-Nigdzie nie idę. Jak się zaczniecie bić, to was rozdzielę. Będę zaraz za drzwiami.
Wyszedł. Odprowadziłem go wzrokiem, po czym spojrzałem na Yuu. Patrzył na mnie zmęczonymi oczami.
-Cześć - mruknął, podnosząc się. Przysiadł na fotelu. Przypomniało mi się, jak kilka lat wcześniej razem kupowaliśmy kanapę wraz z fotelami. Akurat wtedy trafiliśmy na promocję.
-Dobry wieczór.
Mój głos był obcy. Chłodny, drżący. Chciało mi się płakać.
-Trochę... Mnie nie było.
Spojrzałem na niego pustym wzrokiem. Nie wiedziałem, jak mam się zachować, on też.
-Nie żyłeś. Tak wszyscy myśleli.
-To jest. To... Skomplikowane. Wytłumaczę ci wszystko.
-Co mi chcesz wytłumaczyć?
-Siebie. Dlaczego tak postąpiłem, czemu tak brutalnie odszedłem od ciebie, oszukałem wszystkich i dlaczego teraz tu jestem.
-Odszedłeś ode mnie - wymamrotałem. Powiedział to tak, jakby nic już nas nie łączyło, jakbym był niczym.
Popatrzyłem na niego. Przez cały ten czas próbowałem sobie wmówić, że nie żyje. A teraz? Wszystkie moje starania poszły na marne. Był, ale nie czułem tego, co kiedyś. On był inny, ja byłem inny.
-Zrobiłem to, żeby cię chronić. Bo... Oni chcieli ciebie. Byłeś celem, chcieli mi ciebie odebrać. Nie mogłem pozwolić, by stała ci się krzywda.
Kolejny raz zacząłem płakać. Nie wiem dlaczego.
-Chociaż sam skrzywdziłem cię najbardziej...
-Nawet nie wiesz... - złapałem się za włosy, mało ich nie wyrywając. Przepełniała mnie irytująca frustracja. - Nie wiesz. Nie zdajesz sobie sprawy, ile wysiłku wyparło... Żeby przeżyć. Nie wiesz. Zabiłeś mnie wraz z sobą.
-Nie chciałem.
-Ale...! I co? Co zrobisz?
Yuu siedział kilka sekund w milczeniu.
-Kiedy mnie nie było, robiłem wszystko, żeby zapewnić nam przyszłość. Tutaj byłoby to niemożliwe, wiesz... I tam, tam mi się udało. Taka, ja... Chcę cię stąd zabrać. W końcu mogę spełnić wszystkie złożone ci obietnice. Wiem, jaką to miało cenę, ale... To... - zapowietrzył się. Zakrył twarz dłońmi. W milczeniu czekałem na kontynuację. Wziął wdech. - Mieliśmy być razem, pamiętasz? Wciąż czuję do ciebie to samo, moje uczucia nigdy się nie zmienią. Nie wiem jak twoje, ale... Nie potrafię inaczej. Skrzywdziłem cię, okłamałem wszystkich, dla twojego dobra.
-Yuu, jak to się stało, że ty…?
-To był ślepak - wyjaśnił, domyślając się, o co mi chodziło. - I reszta… To nie było proste.
Pokiwałem głową, chociaż już kompletnie nie kontaktowałem. A on? Zaciskał wąsko wargi. Wyglądał tak, jak wygląda człowiek wyciągnięty prosto ze szponów potężnej depresji. Wychudzony, blady, niemal przezroczysty. Nie było w nim żadnej siły, jakby naprawdę przez cały ten czas nie żył i dopiero teraz zmartwychwstał. Był jak materac, z którego ktoś spuścił całe powietrze.

Kiedy kogoś kochamy, ta osoba staje się nasza do końca życia. Nie potrafimy wypuścić jej z rąk i nic nie jest w stanie złagodzić bólu po jej stracie. Oddajemy się w ręce nietrwałej, chybotliwej jak łódka miłości. Tak mi się wydawało. Jednak teraz, gdy patrzyłem na Yuu, nie czułem tego, co obaj nazywaliśmy miłością. Byłem tak roztrzęsiony i zszokowany, że uczucia do Yuu rozpłynęły się jak mgła o poranku.
-Wolałbym, żeby cię tu nie było - wymamrotałem, wyłamując sobie palce. Chociaż dłonie miałem zimne jak lód, to były one jednocześnie całe mokre ze zdenerwowania. Uporczywie patrzyłem na swoje ręce, by nie musieć oglądać ducha. - Nie tylko tutaj. W ogóle. Wolałbym, byś nie żył.
Nie zniósłbym kolejnych kłamstw, kolejnych obietnic i tego, kim dla mnie jesteś - pomyślałem, podnosząc głowę. Nie powiedziałem tego jednak na głos. Yuu zaciskał wargi, oczy błyszczały mu od łez.
Och - zamrugałem kilkakrotnie. - Nigdy w życiu nie widziałem, żeby płakał.
-Nie chcesz mnie.
-Nie... Nie chcę nikogo.
Pokiwał głową.
-Czy Kou... Dobrze się tobą opiekował? - spytał cicho. Ledwo go usłyszałem.
-Tak.
Pokiwał głową. Wstał.
-Cieszę się, że mogłem cię zobaczyć. Naprawdę cię... - urwał. Popatrzyłem na niego podpuchniętymi od łez oczami. Część mnie krzyczała, by nie kończył. Inny fragment mnie błagał, by powiedział to jedno słowo. To małe zapewnienie, które sprawiłoby, że umrę w tej jednej chwili. Rozpadnę się. - Do widzenia.
Wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Usłyszałem jeszcze odgłos zamykanych drzwi frontowych. Siedziałem, patrząc na fotel, w którym siedział. Był i zniknął. Wyszedł. Jakby nigdy go tu nie było.

-Dałbym sobie palce uciąć, byle móc z nim się zobaczyć i porozmawiać.
-I jak potem żyłbyś bez palców?
-Nie żyłbym wtedy w ogóle.

Popatrzyłem na swoje dłonie. Zgiąłem kilkakrotnie palce. Miałem wrażenie, że zaraz mi odpadną, jakby były kiepsko przymocowanymi elementami.

-Co ja zrobiłem? - wymamrotałem do siebie. Łzy spływały mi ciurkiem po policzkach.
-Takanori!! - Kouyou otworzył drzwi, uderzając nimi z hukiem o ścianę. Spojrzałem na niego, chociaż obraz mi się rozmazywał. - Dlaczego wyszedł?! Co się...
-Powiedziałem - pociągnąłem nosem, zakrywając twarz dłońmi. - Kou, co ja...
Takashima był zły. Poderwał mnie za koszulkę do góry. Potrząsnął mną.
-Ty czegoś nie rozumiesz - wysyczał gniewnie. - Ten facet robił wszystko dla ciebie. Skreślił swoje życie, żebyś był szczęśliwy. Dla ciebie. Powtórzę kolejny raz, żebyś mnie dobrze zrozumiał  dla ciebie. Wszystko jest dla ciebie. Jego cierpienie, jego pot, cała ta męczarnia, jaką przechodził przez ostatnie dwa lata. To było jedyne wyjście z sytuacji, w której się znaleźliście, wiesz? A nie powiedział ci, bo wiedział, że nie umiałbyś się zachowywać tak, jakby naprawdę zniknął.
-Nie - pokręciłem głową.
-Tak! Poza tym, kochasz go przecież, no nie? On jest dla ciebie wszystkim, jest twoim światem, tak zawsze było, jest i będzie.
-Kocham go - wymamrotałem. - Strasznie go kocham.
-To dlaczego pozwoliłeś mu odejść?
Puścił mnie. Przysiadłem na skraju kanapy. Broda mi drżała. Byłem już tak strasznie zmęczony ciągłym płaczem, pulsujący ból ściskał moją głowę.
-Ja... Ja nie wiem...
-On już nie wróci. Nigdy więcej nie przyjdzie do ciebie, nie powie ci, że cię kocha, nie obejmie cię, gdy będzie ci źle. Skazałeś i siebie, i jego na wieczną samotność.
Spojrzałem na Kou. Nie miałem pojęcia, co w tej chwili czuł.
-Kou...
-Dlaczego mu to robisz?
-Nie wiem...
-Kochasz go?
-Kocham.
-To co tu jeszcze robisz?! Idź za nim. Biegnij! Tak jak on pobiegłby za tobą w ogień.
Wstałem chwiejnie, powoli. Miałem wrażenie, że coś ciągnie mnie na zewnątrz. Silna tęsknota wypełniła mnie po koniuszki palców. Kolejny raz popatrzyłem na Kouyou, który unosił dumnie głowę. Na dnie jego błyszczących, sarnich oczu odnalazłem siłę.
-Dziękuję - powiedziałem niemal szeptem.
-Idź, póki nie jest za późno.
Szybkim krokiem ruszyłem do wyjścia. Byłem tak roztargniony, że nie ubrałem butów i kurtki. W samym luźnym ubraniu i skarpetkach wybiegłem z mieszkania. Pokonywałem po dwa schodki, zbiegając w dół, mało brakowało, a bym się przewrócił. Łzy przysłaniały mi mój szary świat. Wybiegłem z bloku. Było ciemno i zimno. Biały puch przykrywał okolicę, samotne płatki śniegu spadały powoli z nieba. Dyszałem, biała para ulatywała mi z ust.
-Yuu! - przystanąłem przed wejściem do bloku. Objąłem się swoimi ramionami. - Yuu, gdzie jesteś?!
Ruszyłem boso na chodnik. Poczułem mokre zimno przeszywające moje stopy. Zadrżałem. Musiałem go znaleźć, nie mogłem dać mu odejść. Póki jeszcze nie było za późno…
-Yuu!! Yuu, błagam!! - ruszyłem w ciemną pustkę. Chłód szczypał moje policzki. Miałem wrażenie, że łzy zaraz mi zamarzną z tego zimna. Na dworze była minusowa temperatura. Dreptałem, odnajdując w sobie resztki siły, rozglądałem się i wytężałem słuch, starając się zlokalizować Shiroyamę. Nie miałem pojęcia, jak daleko mógł już być, w którą stronę poszedł. Wybrałem pierwszą w lewo, czyli stronę, którą on zawsze wybierał, gdy musiał podjąć jakąś decyzję. Pojedyncze uliczne latarnie oblewały mnie swym słabym, mlecznym światłem. Równie dobrze mogły w ogóle nie świecić.
-Odezwij się, błagam… Musisz tu gdzieś być.
Szedłem jeszcze może pół minuty, wołając Yuu, kiedy zakręciło mi się w głowie. Oparłem się o latarnię, by nie upaść. Coraz bardziej opadałem z sił, wiedziałem, że jeśli tutaj padnę, to już nigdy więcej nie wstanę.
-Takanori?! - usłyszałem.
Podniosłem głowę. Zacząłem się gwałtownie rozglądać. Ten głos tchnął we mnie życie.
-Yuu! - ruszyłem w stronę, z której dobiegał głos. - Yuu?!
-Taka!!
Wyłonił się z ciemności i znalazł się w zasięgu słabego światła latarni. Stanęliśmy w odległości trzech, może czterech metrów od siebie. To był on - najprawdziwszy Yuu. Jedyna osoba, którą kochałem, z którą miałem być do końca życia. Nie obchodziło mnie teraz, co będzie. Jeśli miałbym z nim być już na zawsze, to byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Tylko z nim mogłem pokonywać życiowe przeszkody, wznosić się ponad wszystko i być prawdziwie kochanym.
-Yuu…
Ruszyłem w jego stronę, niemal potykając się o swoje nogi. Zrobił kilka kroków w moją stronę, był zupełnie zdezorientowany. Ostatni metr pokonałem wielkim susem i rzuciłem mu się na szyję. Złapał mnie, pochwytując w swoje żelazne objęcia. Poderwał mnie z zimnej ziemi, a ja oplotłem go kończynami niczym bluszcz budynek.
-Nie odchodź, Yuu. Przepraszam - wyjęczałem, wtulając twarz w jego szyję. Czułem ciepło jego ciała, zaciągnąłem się jego zapachem. Wciąż płakałem. - Kocham cię. Tak strasznie cię kocham, Yuu. I tak… i tak potwornie tęskniłem. Chciałem umrzeć, zniknąć, być przy tobie. Nic nie miało sensu. To było okropne. Yuu… Yuu…
-Przepraszam, Taka – wyszeptał mi do ucha. - Przepraszam. Ja ciebie też tak strasznie kocham. Kocham cię, kocham ponad wszystko. Nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię. Nigdy więcej nie sprawię, że będziesz przeze mnie tak cierpiał, nigdy cię nie zostawię. Obiecuję ci. Naprawdę, naprawdę. Kocham cię.
-Nie odejdziesz.
-Nigdy. Nigdy nie odejdę.
Miałem wrażenie, że właśnie teraz wszystko wróciło na swoje miejsce. Jakby ktoś do końca ułożył jakąś wielką, pokręconą układankę, złożoną z malutkich elementów. Yuu zaniósł mnie do mieszkania, przez cały ten czas trzymałem się go niczym mała małpka swojej mamy. Trzęsłem się z zimna, kończyny mnie bolały. Jednak nie wszystko było na swoim miejscu. Gdy weszliśmy do mieszkania, okazało się, że nikogo w nim nie ma. Jedynie kot siedział wystraszony przed drzwiami.

*

Cztery miesiące później skończyłem studia medyczne. Ciocia Noriko płakała, gdy wróciłem z rozdania dyplomów i po złożeniu przysięgi lekarskiej. Byłem pełnoprawnym chirurgiem dziecięcym, mogłem bez trudu zatrudnić się w jakimkolwiek szpitalu, zacząć pracę. W końcu czułem się jak prawdziwy dorosły.
-Takanori, jaka jestem szczęśliwa - ciocia obejmowała mnie, płacząc rzewnie. - Jestem z ciebie dumna i Yuri też by pewnie była, na pewno.
-Ciociu… dusisz…
-Jejku, przepraszam! - puściła mnie. Ujęła moją twarz w dłonie. Chyba nigdy nie widziałem jej takiej szczęśliwej. - Zdolny z ciebie chłopak, naprawdę - pocałowała mnie w oba policzki. Zarumieniłem się na to.
Chie stała w progu, zastanawiając się, czy powinna wejść. Spojrzałem na nią z uśmiechem. Odwzajemniła gest, po czym wyszła.
Tego samego wieczoru zadzwonił do mnie Jun z gratulacjami, nie mógł przyjść do nas osobiście z powodu pracy. Podziękowałem mu szczerze i wylewnie za wszystko, co dla mnie zrobił. Był wręcz zaskoczony moim zachowaniem. Miałem jednak swoje powody.
-Nori-chan! - Miho wpadła do kuchni, kiedy akurat rozmawiałem z Junem. Objęła mnie mocno. - Jesteśmy lekarzami, rozumiesz?!
-Pozdrów ode mnie Miho - Jun zaśmiał się w słuchawkę.
-Masz pozdrowienia - rzuciłem do przyjaciółki, wplątując palce w jej włosy.
-Dzię-ku-ję!! - krzyknęła do telefonu.
-Już się czegoś naćpała? - Jun parsknął.
-Wiesz, omijała każdą teorię z zajęć o substancjach szkodliwych i psychotropowych. Przychodziła tylko na ćwiczenia i praktyki.
-To wszystko wyjaśnia!
-Nori, Nori~!
Śmiech. Dużo śmiechu. Już dawno nie byłem taki szczęśliwy i uśmiechnięty. Bardzo chciałem, by wszyscy właśnie takiego mnie pamiętali, a zwłaszcza ciocia Noriko.

Miho wzięła mnie pod rękę, kiedy wracaliśmy z baru po opiciu końca studiów. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy o wszystkim tym, co było i o tym, co nas miało czekać. Miho opowiadała o swojej wymarzonej pracy, o tym, jak chciała pomagać innymi. Mówiła też, że jak zarobi, to pomoże swojej matce i zabierze ją gdzieś na wakacje. Upojona alkoholem i marzeniami, bredziła zupełnie od rzeczy, ale miło mi się jej słuchało.
-Taka… Nori! To już ostatni raz, gdy się widzimy, no nie?
-Czemu tak sądzisz?
-Bo ja wiem - dotknęła palcem wskazującym mojego nosa. - Wiem o wszystkim.
-Wiesz?
-Masz swoje tajemnice, a ja mam swoje. Łączy nas jednak jedno.
-Co?
Uśmiechnęła się do mnie tajemniczo. Uniosłem brwi w zdziwieniu.
-Wiesz doskonale. Musisz tylko trochę pomyśleć.
Odprowadziłem ją do jej mieszkania. Była tak pijana, że ledwo szła. Przebrałem ją w piżamę i chwilę poleżałem obok niej w łóżku.
-Taka, mam nadzieję, że teraz będziesz szczęśliwy - wymamrotała, powoli zasypiając. - Bo wiesz… zasługujesz na szczęście bardziej niż ktokolwiek inny na tej planecie.
-Dzięki - ostatni raz pogłaskałem ją po policzku i ostatni raz ją pocałowałem. Uśmiechnęła się do mnie. - Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie.
-Wiem - odparła dumnie. - A ty najlepszym przyjacielem.
Zasnęła. Wyszedłem od niej, zamykając drzwi na klucz, który mi kiedyś dała. Chciałem go zostawić pod wycieraczką, ale ostatecznie zrezygnowałem i wsunąłem go do kieszeni spodni. Wróciłem do domu, wykąpałem się w wielkiej tradycyjnej wannie i położyłem się spać. Dochodziła druga nad ranem.

Zacząłem się pakować z samego rana. Wyjeżdżałem do Tokio. Ciocia Noriko miała łzy w oczach, gdy żegnałem się z nią w drzwiach domu w Matsue. Ostatni raz byłem w tym wielkim, tradycyjnym budynku. Coś ścisnęło mnie za serce. Przywiązałem się do tego miejsca bardziej niż bym chciał.
-Odzywaj się czasami, jasne? - wygładzała mi nerwowo koszulkę. - Dzwoń, wpadaj na święta. Nie poświęcaj się wyłącznie pracy, jasne? Bo jeszcze się rozchorujesz i znowu będziesz miał zapalenie płuc. Wciąż nie wiem, jak w ogóle się tak załatwiłeś. No… nic tam. Po prostu uważaj na siebie, tak?
-Dobrze, ciociu.
-W razie czego, to zawsze możesz na mnie liczyć. Na mnie, na Juna i na Chie, tak?
-Tak, tak.
-O bogowie, Takanori - nie wytrzymała i objęła mnie mocno. - Jesteś dla mnie jak syn. Tak strasznie cię kocham. Zazdroszczę siostrzyczce, że ma takiego wspaniałego mężczyznę - pogłaskała mnie po policzku. Jakoś nie było mi źle, że tak mówiła o mojej matce. - Naprawdę cię tutaj kochamy. Wszyscy, bez wyjątku.
-Wiem… dziękuję. Jestem wam wszystkim wdzięczny za to… - westchnąłem. - Też was kocham.
Pożegnałem się z Chie. Objąłem mocno kuzynkę i pogładziłem ją po włosach.
-Pomagaj cioci. To wspaniała kobieta i twoja jedyna mama - pogłaskałem ją po policzku. - Matki trzeba kochać i szanować. Nieważne, jakie by były.
Wywróciła oczami.
-Zbieraj się lepiej.
Zaśmiałem się, czochrając jej fryzurę.
Wyjechałem z Matsue, oglądając z okna pociągu niesamowite, malownicze widoki miasta. Ostatni raz widziałem wzgórze i zamek Matsue. Opuściłem Shimane, zostawiając tam wspaniałych ludzi i ciepłe wspomnienia, które na zawsze wtopiły się w moje serce.
W Tokio jak zwykle było tłoczno i głośno. Z trudem dostałem się do swojego starego domu. Wszedłem do środka i jakiś czas postałem w przedsionku. Musiałem się psychicznie przygotować na to, co miałem zrobić. Gdy w końcu zdecydowałem się wejść do salonu, do przedsionka wbiegła Sora. Siostra pisnęła radośnie na mój widok i wskoczyła na mnie. Wziąłem ją na ręce. Była już taka duża, miała siedem lat.
-Taka! - objęła mnie z całej siły swoimi pulchnymi rączkami. Pocałowałem ją w policzek.
-Hej, szkrabie. Są rodzice?
-Są.
-To świetnie.
Poszedłem z nią na rękach do salonu. Tara czytała jakąś książkę, a Satoru oglądał mecz.
-Taka przyszedł! Taka! - oznajmiła radośnie moja siostrzyczka. Postawiłem ją na podłodze. Pobiegła do Tary, wtulając się w jej bok. - Mama, Taka jest!
-Widzę. No już, uspokój się. Cześć, Takanori.
-Dzień dobry.
Uśmiechnąłem się do nich szeroko. Tara spojrzała na mnie znad książki, po czym zmarszczyła brwi.
-Coś się stało?
-Chciałem tylko się z wami zobaczyć.
-Ach… no to usiądź.
-Ja tylko na chwilę.
Tara pokiwała głową.
-Denerwujesz się przed pracą w szpitalu? - spytał Satoru, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora.
-Trochę - uśmiechnąłem się blado. - Na pewno będzie dobrze.
-Z pewnością! Zdolny z ciebie dzieciak - spojrzał na mnie, posyłając mi szeroki uśmiech. Na moment zaparło mi dech. Chyba pierwszy raz w całym moim życiu był dla mnie taki życzliwy. - To jak? Obiad co weekend u nas?
-Równie dobrze możesz wpadać codziennie, naprawdę - oznajmiła Tara.
-Dzięki. Jakoś dam sobie radę.
Kilka sekund stałem przed nimi w ciszy.
-Pójdę jeszcze na chwilę na górę, okej?
-Co? Chcesz pożegnać stare śmiecie? Nie krępuj się!
Parsknąłem. Powoli wszedłem po schodach na górę. Przeszedłem długim korytarzem do swojego pokoju. Uchyliłem drzwi. W ciągu ostatnich miesięcy wyniosłem wszystkie swoje rzeczy. Jedyne, co zostało, to meble. Przysiadłem na szerokim łóżku i popatrzyłem na swój pokój. Pamiętałem, jak siedziałem przy biurku i uparcie wkuwałem cały materiał do szkoły. Naraz zatęskniłem za czasami liceum. Wróciłem do tego, gdy poznałem Yuu, Akirę, Kouyou i Yutakę. To było takie… fajne. Tak po prostu. Te czasy miały w sobie coś magicznego. Moimi jedynymi problemami były wówczas relacje z rodzicami, Yuu i szkoła. Nie musiałem się martwić o pracę, o to, czy będę mieć dach nad głową. Wszystko było proste i niewinne.
A teraz? Teraz miałem się tego wszystkiego pozbyć. Musiałem odrzucić ciepło ludzi, którzy mnie otaczali, dla czegoś, co mogło mnie albo uszczęśliwić, albo pogrążyć. Było mi ciężko na sercu, gdy o tym myślałem.
Wstałem i powoli wyszedłem ze swojego pokoju. Zamknąłem drzwi, które cicho kliknęły, zszedłem na dół.
-No, to ja się będę zbierał - oznajmiłem, wchodząc do salonu.
-Już? - zdziwił się Satoru.
-Ja tak tylko na chwilę. Przecież możemy się też spotkać potem.
-No tak. Może wpadniesz jutro na obiad? Przyjdzie też Jiro. Mówił, że chce się z tobą zobaczyć.
-Z przyjemnością przyjdę.
Ostatni raz objąłem Sorę. Dziewczynka dała mi do potrzymania swoją pluszową żabkę. Miała na jednej łapce plamę z soku malinowego.
-Przyjdziesz jutro? - spytała, przewiercając mnie swoimi błyszczącymi oczami.
-Przyjdę - pogłaskałem ją po głowie. - Moja mała księżniczko.
-Obiecaj, że przyjdziesz! - wyciągnęła do mnie mały palec prawej ręki. Chwilę popatrzyłem na jej dłoń, po czym wyciągnąłem swój mały palec prawej ręki.
-Obiecuję.
Spletliśmy się palcami i potrząsnęliśmy nimi, wypowiadając formułkę.

A kto złamie obietnicę, musi połknąć 1000 igieł.

*

Ściskałem w dłoniach kopertę z nazwą szpitala w Sapporo. Zostałem przyjęty do personelu na dział chirurgii. Dostałem pracę i byłem z tego powodu szczęśliwy. Jednak, gdy rozległo się pukanie do drzwi, trochę zwątpiłem w moje szczęście. Trzy krótkie stuknięcia. Czułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Schowałem odpieczętowaną kopertę do torby, po czym powoli poszedłem otworzyć. Kouyou miał minę pełną obojętności. Obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem i bez słowa wszedł do środka. Wziął jakieś dwie torby i wyszedł. Wydawało mi się, że był zły, jednak nie byłem pewny. Wziąłem transportem z Taigą, czy też może Małym Kouyou i walizkę pełną ubrań. Zgasiłem światło. Wyszedłem z mieszkania, odwracając się ostatni raz w progu. Popatrzyłem na pusty, pogrążony w cichej ciemności korytarz. Zamknąłem drzwi na klucz i zszedłem na dół. Pod blokiem stała terenowa toyota. Kouyou opierał się o nią i rozmawiał z kierowcą. Wsadziłem do bagażnika swoją torbę. Westchnąłem, zatrzaskując drzwi. Cały samochód był załadowany po brzegi różnymi kartonami, torbami i walizkami. Włożyłem transporter z kotem na tylne siedzenie.
Był wieczór, około godziny dwudziestej drugiej. Na dworze było ciepło, niemal duszno.
-Jedziemy?
-Mhm… Tylko…
-Daj nam porozmawiać - Kou podszedł do mnie. Złapał mnie za ramię, odprowadzając kilka metrów od samochodu. Jego uścisk być zadziwiająco lekki i delikatny.
-To się chyba nazywa pożegnanie - wymamrotałem do Kou, patrząc na swoje buty. - Nie lubię takich rzeczy.
-Nikt nie lubi, uwierz mi.
Kilka sekund milczeliśmy.
-Dbaj o siebie - powiedział. - I o niego.
-Jasne, Kou. Jasne.
Objął mnie niespodziewanie. Był to mocny uścisk tęsknoty. Również mocno go objąłem, czując, że tracę ważną osobę. Kiedy Kouyou stał się dla mnie kimś tak istotnym? Nigdy się nie dogadywaliśmy, a teraz? Z trudem mogłem oddychać, gdy myślałem o rozłące z nim.
-Nie wierzę, że to mówię, ale będzie mi ciebie brakowało - wymamrotałem. - Strasznie. Chyba będę tęsknił.
-Nie bądź babą.
Zaśmiałem się. Puściliśmy się. Kou popatrzył na mnie z góry. Uśmiechał się.
-Przyjedziesz, prawda? - zapytałem z nadzieją w głosie.
Pokręcił głową.
-Nie, Takanori. To ostatni raz, kiedy się widzimy.
Ostatni raz…
-W takim razie będę regularnie kupował te wszystkie magazyny artystyczne i szukał artykułów o tobie.
Wyszczerzył się.
-Jeśli chcesz. Idź już. Musicie jechać.
Niemal pchnął mnie do samochodu. Chwiejnym krokiem poszedłem do toyoty. Wsiadłem do środka. Patrzyłem na Kou zza szyby. Pomachałem do niego, ale on mi nie odmachał, stał z założonymi na siebie rękoma. Samochód ruszył. Kot zamiauczał z tyłu, pewnie wystraszony warkotem silnika i tym, że pojazd tak nagle się poruszył. Oparłem się głową o boczną szybę. Czemu czułem się taki pusty?
-Takanori – poczułem ciepłą dłoń na swojej. Spojrzałem na kierowcę samochodu. Patrzył przed siebie – Zawsze możesz zmienić zdanie. Teraz jest ostatnia szansa. Jeśli ty i Kou… jak masz być nieszczęśliwy, to może lepiej…
-Nie, Yuu – uśmiechnąłem się, splatając nasze palce. – Będę szczęśliwy gdziekolwiek, jeśli ty tam będziesz ze mną.
Uśmiechnął się. Dopiero rozpoczęła się nasza podróż w wieczność.

*

[Kouyou]

Miho popatrzyła na mnie znad oprawki okularów. Opierałem się wygodnie o ławkę i popijałem colę z lodem. Dziewczyna nuciła coś pod nosem, jakby chciała pozbyć się ciszy panującej między nami.
-Czyli teraz ty wyjeżdżasz? - mruknęła.
-Taki mam zamiar. Nie zostanę tutaj do końca życia, a poza tym…
-Poza tym, Shinju na ciebie czeka.
Pokiwałem głową.
-Dokładnie.
-Późno zrozumiałeś, że ją kochasz.
Pokręciłem głową.
-Dopiero teraz miałem odwagę się do tego przyznać.
-Mhm… Będę samotna. Wszyscy będą samotni.
-Akira pogodził się z Yutaką, zamieszkali razem w Kanagawie. Taka i… - urwałem.
-Są szczęśliwi.
-Tak. Szczęśliwi, w swoim świecie, zdani wyłącznie na siebie.
-I zostawili cię tak tutaj samego - pokręciła głową. - Kou, to takie… okrutne. Mam wrażenie, że cierpiałeś najbardziej z nich wszystkich.
-Możliwe.
Westchnąłem. Jakby nie patrzeć, każdy został sam. Wielkie przyjaźnie się rozpadły, wszyscy poszli w swoje strony. Ludzie są tacy nietrwali…
-Kiedy wyjeżdżasz?
-Nie wiem. Jutro, może pojutrze. Jak najszybciej.
-Włochy - westchnęła. - Zawsze chciałam pojechać do Włoch, ale w całym swoim życiu wiedźmy nie odwiedziłam tego kraju.
-To jedź ze mną. Nie musisz tu zostawać.
-Nie, Kouyou. Nie mogę opuścić tego miejsca, tych ludzi. Nigdy tego nie zrobię. Nie jestem egoistką.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Dobrze to podsumowałaś.  Za to my wszyscy jesteśmy egoistami.
Miho odprowadziła mnie na stację. Szliśmy obok siebie w skąpanych w słońcu uliczkami. Milczeliśmy. Na stacji porwałem ją w objęcia, okręcając się wokół własnej osi. Zaczęła się głośno śmiać.
-Puść mnie! Puść!!
Postawiłem ją na ziemi. Pocałowała mnie w policzek.
-To na szczęście. Potrzebujesz go teraz, by ją znaleźć, no nie?
-Dokładnie.
-Wiesz chociaż, gdzie jej szukać?
Zamyśliłem się na moment.
-Nie. Ale wiesz, też zawsze chciałem zwiedzić Włochy.
Staliśmy jakiś czas w ciszy. W końcu mój pociąg wjechał na peron. Nowoczesny, przeraźliwie szybki shinkansen. Zanim wsiadłem, Miho powiedziała jeszcze;
-Miło było cię poznać, chłopczyku.
Popatrzyłem na nią, uśmiechając się.
-Ciebie również, słodka wiedźmo.


***


[Takanori]

Moje powieki robiły się coraz cięższe. Czułem, że już dłużej nie wytrzymam i zapadnę w sen. Miałem nadzieję, że jak zasnę, to już nigdy więcej się nie obudzę i będę miał święty spokój. Zerkałem na widok za oknem. Była trzecia nad ranem, wszystko było szarawe, jakby zamglone. Domy, drzewa i ulice zlewały się w jedną plamę. Jeśli tak wyglądało umieranie, to była to najnudniejsza rzecz na świecie.
Samochód zatrzymał się powoli. Odkleiłem głowę od chłodnej szyby, czułem, że na policzku został mi odcisk. Rozejrzałem się dookoła.
-Gdzie jesteśmy? - spytałem.
Yuu uśmiechnął się do mnie, odpinając pas. Wysiadł z auta, obszedł je dookoła i otworzył mi drzwi. Pomógł mi wysiąść z wysokiej terenówki. Wyciągnąłem transporter z Taigą. Kot spał, a moje działania go obudziły.
-To tu - mruknął Shiro wymijająco. Spojrzałem nań z ciekawością wymalowaną na twarzy. Yuu poprowadził mnie w stronę całkiem sporego domu. Wyciągnął pęk kluczy z kieszeni i otworzył drzwi. Byłem strasznie senny, nie do końca kontaktowałem ze światem. Widziałem jednak niewysoki, biały płot, który otaczał parcelę oraz liczne krzaki i drzewa porastające trawnik. Zdałem sobie też sprawę z tego, że w pobliżu nie ma żadnego innego budynku.
Yuu otworzył drzwi na oścież, moim oczom ukazał się spowity w ciemnościach przedsionek. Nagle Shiroyama poderwał mnie z ziemi, biorąc na ręce niczym małe dziecko. Wciąż trzymałem transporter z kotem.
-Hej! Co ty wyprawiasz?! - próbowałem mu się wyrwać, jednak me działania poszły na marne.
-Jak to co? Odgrywam scenę niczym z filmu romantycznego.
Yuu przeszedł przez próg. Wywróciłem oczami, gdy już mnie postawił na podłodze.
-Nie musiałeś tego robić - wymamrotałem, czując, że moje policzki oblewają się rumieńcem. Miałem szczęście, że było ciemno.
-Ale chciałem - odparł. Zapalił światło. Żółtawe światełko rozjaśniło przedsionek. Zauważyłem, że pod ścianą ciągnie się wysoka aż do sufitu szafa.
-Takie małe marzenie? - postawiłem klatkę z kotem na podłodze. Yuu zamknął drzwi, dlatego wypuściłem Taigę. Kot wyszedł niepewnie. Niuchał otoczenie różowym noskiem.
-Mhm.
Następne drzwi były otwarte i prowadziły w głąb domu. Od środka zżerała mnie ciekawość, co tam mogło być. Yuu zauważył, że patrzyłem w tamtą stronę, dlatego położył mi dłoń na ramieniu, jakby chciał powiedzieć, bym się  nie krępował. Zrobiłem kilka kroków i znalazłem się w ogromnym holu. Wszystko było nagie, bez mebli. Ściany były białe, a panele ciemnobrązowe. Okręciłem się dookoła, lustrując wszystko dokładniej.
-Tam po prawo jest kuchnia - mruknął Yuu. Oparł się o ścianę i przyglądał mi się, jak z ciekawością oglądałem wszystko. - Tylko to pomieszczenie jest umeblowane.
-Rozumiem.
Rozglądałem się po pokojach. Jeden duży, obok trochę mniejszy. Toaleta i…
-Tu będzie sypialnia - powiedziałem, wchodząc do sporego, wysokiego pokoju. Z jakiegoś powodu, gdy tylko tam wszedłem, od razu to poczułem. Po prawej rozciągało się szerokie okno z drzwiami tarasowymi. Zachciało mi się wyjść na zewnątrz i przekonać się, jaki mieliśmy mieć widok.
Shiroyama zaśmiał się.
-Mam dla ciebie jeszcze dwie niespodzianki - powiedział.
-Niespodzianki?
-Tak. Jest też piętro.
-A ta druga…?
-Poczekaj! To nie to. Chodźmy na górę, wszystko po kolei.
Złapał mnie za rękę i wyprowadził z naszej przyszedł sypialni. Dopiero teraz dostrzegłem schodki, które były zgrabnie ukryte w głębi domu. Zauważyłem spore okno i kolejne drzwi tarasowe, jednak Yuu szybko pociągnął mnie do góry i nie zdążyłem zlustrować widoku. Weszliśmy na piętro, trzymając się za ręce. Miałem wrażenie, że Yuu jest coraz bardziej pewny w swoich działaniach. Łapał mnie za rękę, przestawał się wahać i krępować. Powoli wszystko wracało między nami do normy.
Znaleźliśmy się na górze. Korytarz był ciemny i wąski. Ścisnąłem Yuu mocniej za dłoń, jakbym chciał się upewnić, że na pewno przy mnie był.
-Tu są trzy pokoje - pociągnął mnie po kolei do każdego. Uchylał drzwi, zaglądałem do środka. Wewnątrz było już jaśniej, ze względu na okna dachowe. – Poprzedni właściciel nie używał ich do niczego, stały puste. Masz jakiś pomysł, co możemy z nimi zrobić?
Pokręciłem głową.
-Nie. Nie mam pojęcia.
-Myślałem nad jedną rzeczą. Nad całkiem… ważną rzeczą.
-Niech zgadnę! Czerwony pokój bólu?
Yuu zaczął się śmiać. Również się uśmiechnąłem szeroko. Atmosfera między nami powoli się rozluźniała. Czułem, że wszystkie trybiki mojego życia z powrotem przeskakują na swoje miejsce.
Zeszliśmy na parter. Salon był przytłaczająco pusty, wszystkie dźwięki odbijały się echem od ścian.
-Nie o to mi chodziło. Miałem na myśli… dzieci?
Stanąłem jak w ryty. Popatrzyłem na ciemny zarys sylwetki Yuu. W oczach stanęły mi łzy. Ja chyba śniłem.
-Mówisz poważnie? Dzieci?
-Jeśli już nie chcesz ich mieć, to w porządku. Wcale nie musimy.
-Yuu, przestań, nie mów tak! Musimy mieć dzieci.
Parsknął.
-No dobrze. To teraz… Rzecz chyba najlepsza.
Odwrócił mnie do siebie tyłem i zakrył mi oczy dłonią.
-Co znowu robisz?
-Zaraz zobaczysz.
Podprowadził mnie dokądś. Usłyszałem dźwięk otwieranego okna. Uderzyło we mnie chłodne powietrze, przeszliśmy przez próg. Yuu odsłonił mi oczy, a ja zaniemówiłem.
Znaleźliśmy się na tarasie, z którego rozciągał się widok na piękne, ogromne jezioro otoczone górami, które gęsto porastały sosny. Myślałem, że opadnie mi szczęka.
-Zrobiłeś to wszystko… Zostawiłeś mnie… Tak naprawdę po to, by dać mi to, czego chciałem.
W oczach stały mi łzy. Nie chciałem płakać, jednak nie byłem w stanie się powstrzymać. Zakryłem twarz dłońmi.
-Podoba ci się?
-Nie wiem, co mam powiedzieć - wtuliłem się w jego tors, płacząc. - Yuu, jesteś największym dupkiem i debilem, jakiego mogłem poznać, a jednocześnie strasznie kochanym romantykiem.
Pogładził mnie po plecach.
-Przepraszam. Nie wiedziałem, że będziesz płakał.
Nie wiem, ile tak staliśmy. Kilka minut, może parę godzin. W końcu zaczęło się rozjaśniać. Szare niebo powoli przybierało kolor pastelowego różu. Stałem i płakałem wtulony w Yuu, jakby wydarzyła się jakaś potworna tragedia. Jednak przy nim czułem się kochany i bezpieczny. W jego ramionach zawsze odnajdywałem spokój oraz to, czego nikt inny nie mógł mi dać.
Byliśmy tylko my dwaj, pusty dom i coś, czego nie byłem w stanie do końca nazwać. Od wewnątrz wypełniała mnie ekscytacja. Wiedziałem, że od teraz wszystko będzie lepsze.
-Takanori - powiedział, całując mnie we włosy - wyjdziesz za mnie?
Oderwałem się od niego. Popatrzyłem mu w oczy, sam już nie będąc pewnym, czy to nie jest kolejny sen. Miałem wrażenie, że zaraz się obudzę w Tokio albo w Matsue. Że będę leżał sam w pokoju, że wstanę, wypiję samotnie kawę, sam zjem śniadanie i w samotności spędzę całą resztę dnia. To wszystko zdawało mi się być takie ulotne i nietrwałe. Wszakże, on i ja byliśmy tylko chwilą. Małym pyłkiem w całej tej zadymie. On był Mizar, a ja byłem Alkor (Mizar i Alkor - najjaśniejsze gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy, długo uznawane za jedną gwiazdę. Są ze sobą powiązane grawitacyjnie. dop. aut.) i obaj świeciliśmy w bezkresnej czerni wszechświata, nie mogąc się od siebie oddzielić, będąc jedną, nierozerwalną cząstką.
-Wyjdę za ciebie, Yuu - odpowiedziałem drżącym głosem.
Posłał mi szeroki uśmiech. To był trzeci raz, kiedy Yuu mi się oświadczał. Ale jak to się mówi - do trzech razy sztuka.
Pocałował czule w usta. Bardzo delikatnie, jakbym był duchem, ulotną mgłą. Jego miękkie wargi wpasowały się w moje, jakby pamiętały kształt i smak minionych pieszczot. W tej chwili mogłem się rozpłynąć powietrzu, stopnieć, stracić całą swoją formę na rzecz przyjemności.
Odsunęliśmy się od siebie z trudem. Nie mogliśmy wiecznie trwać na tym tarasie, otoczeni cichym szumem wiatru, prześlizgującego się między drzewami.
-Wejdziemy do środka? - spytał.
Pokiwałem głową. Weszliśmy do salonu, który wypełniał się porannym światłem. Yuu wyciągnął z szafy w przedsionku futon, kilka jaśków i wąską kołdrę. Położyliśmy się w naszej przyszłej sypialni na panelach. Było strasznie niewygodnie, jednak żaden z nas nie narzekał. Leżeliśmy odwróceni do siebie, ściśnięci na materacu niczym sardynki w puszce. Wtuliłem się w jego tors, zamykając oczy. Otulił mnie swoimi ramionami, jakbym miał zaraz zniknąć. Mały Kou przyszedł do nas, pomiaukując żałośnie. Ułożył się do snu między naszymi nogami. Byłem skłonny pozazdrościć mu tej beztroski.
Niedługo później zasnąłem. Nie śniło mi się kompletnie nic. Czułem jednak ciepło i słodki zapach ciała obok siebie. Gdy się obudziłem, słońce stało wysoko na niebie. Popatrzyłem na śpiącą twarz Yuu przed sobą. Pomyślałem, że nigdy w życiu nie wypuszczę go z rąk, nie pozwolę, by stała mu się krzywda. Chciałem go chronić, musiałem. Miałem teraz tylko jego, ale też nikogo więcej nie potrzebowałem.
-Na zawsze razem - szepnąłem, sunąc dłonią po jego policzku. - Tak jak sobie obiecaliśmy.



----



Jeśli myślicie, że to wyżej, to zakończenie Migdałowego serca, to tak. Dobrze myślicie. Gejowska moda na sukces właśnie dobiegła końca, a Yuu i Taka stali się współczesną wersją Romea i Julii z happy endem.
W tej chwili jestem zmuszona napisać wam kilka słów, moje drogie Żuczki.

Zaczęłam pisać to opowiadanie dokładnie 14 marca 2013 roku. Teraz, gdy dodaję ten rozdział jest 9 października 2015. Dwa lata, siedem miesięcy. Cóż, to całkiem długo. Chcę jednak powiedzieć, że podczas pisania wszystkich czterech serii, sporo się u mnie zmieniło. W całym moim życiu, różne sytuacje wpływały na treść rozdziałów, zachowania bohaterów. Przez całe te miesiące poświęcone na pisanie znacznie rozwinął się mój styl. Głównie właśnie dzięki temu opowiadaniu. Kocham Migdała z całego serca i jednocześnie nienawidzę. Przeżyłam przy nim całą masę załamań nerwowych, nagłych wybuchów płaczu, wzruszeń, napadów złości, śmiechu i różnych przedziwnych uczuć. Miałam nawet okres w swoim życiu, że Migdał był dla mnie czymś w rodzaju Oszukać Przeznaczenie i jak tak dalej myślę, to pozostał tym do końca.
Mówiąc dalej o bohaterach, głównej parze. Aoi i Ruki. Yuu i Takanori. Pierwszy rozdział pisałam z myślą o oneshocie. Aoi i Ruki mieli mieć tyle lat, ile mają w rzeczywistości. Mieli jechać do studia, nie do szkoły Taki, mieli być parą zwyczajną, prostą. Żaden z nich nie miał być skłonny do poświęcenia się za kogoś, mieli wieść proste, zwyczajne życie w Tokio. A co zrobiłam? Stworzyłam dwóch chłopaków, w których życie została wplątana cała masa tajemnic, wzruszeń, niedomówień i ciężkich chwil, w których wspierali siebie nawzajem i kochali, jakby jutro miało nigdy nie nadejść.



Chociaż muszę się przyznać, że wcale nie lubię Aoiego i Rukiego. Nie przepadam też za Aoiki, chociaż w zasadzie byłam do tego nastawiona obojętnie, gdy zaczęłam pisać. Za każdym razem, gdy znajduję jakieś Aoiki, mam przed oczami Yuu i Takę, którzy stali się dla mnie zupełnie innymi, całkowicie niezwiązanymi z niczym bohaterami. Mam wrażenie, jakby ci dwoje istnieli tylko w Migdale, nie w całej masie innych ff. Wiem, co czują, znam ich myśli, wiem, jak się zachowają, bo mam wrażenie, że są moimi dziećmi, które, jako matka, znam na wylot. Podobnie mogę powiedzieć o Kouyou. Choć ze wszystkich bohaterów Migdała, był chyba najbardziej nielubianym, to jest on jednocześnie moim odzwierciedleniem i zwykłam zwać go swoim synem.




Nawiązując teraz jedynie do zakończenia. Yuu i Taka na pewno zasługują na szczęście. Po tym wszystkim, co obaj przeżyli, po tylu trudnych chwilach, rozczarowaniach, złamanych obietnicach i wiadomościach wywracających życie do góry nogami, jestem skłonna życzyć im wszystkiego, co najlepsze. Nawet jeśli nie istnieją w rzeczywistości.

To tyle z mojej strony, jeśli chodzi o Migdałowe serce. Oczywiście zobaczycie tu jeszcze specjalnie rozdziały (Wiecie, że Migdał ma ich w sumie 61??!), w tym fragment z piątej serii, która na chwilę obecną liczy 60 stron. Nie mam jednak w planach publikować jej tutaj.

Dziękuję wam za wszystko. Za wsparcie, za czytanie, komentowanie. Niektórzy z was naprawdę wiele dla mnie zrobili. Może i nie jestem wspaniałą osobą, która pieści się z ludźmi i robi wszystko tak, jak chcieliby inni, ale też mam uczucia i kocham was, jakbyście byli moją rodziną. W wielu ciężkich chwilach to własnie wasze komentarze podtrzymywały mnie na duchu i sprawiały, że nie przestawałam pisać. Przybijam wam wszystkim żółwika, Żuczki. Jesteście wspaniali.

I teraz, nie wierzę, że piszę to ze łzami w oczach pod dwudziestym rozdziałem czwartej serii Migdałowego serca, ale...


Do następnej serii~! :3

Komentarze

  1. Myślę, że podsumuję wszystko jednym: płaczę. Nie wiem czy ze smutku, wzruszenia, radości... Przywiązałam się do Yuu i Takanoriego równie mocno, będę za nimi strasznie tęsknić. W głębi serca cieszę się, że odnaleźli szczęście, nawet jeśli naprawę nie istnieją, w moim umyśle i sercu są prawdziwi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tsu, pierwszą rzeczą jaką chcę powiedzieć jest: A nie mówiłam? Wiedziałam, że Yuu i Taka ostatecznie będą razem. W momencie, kiedy Taka pakował rzeczy Yuu płakałam, płakałam jak bóbr i się tego nie wstydzę. Mogę śmiało powiedzieć że to jedna z lepszych jak i nie najlepsza seria jaką dane mi było przeczytać.
    Tsu, dziękuję za możliwość poznania tych bohaterów. Za te codzienne pełne niecierpliwości czekanie na kolejny rozdział, czytanie z wypiekami na twarzy scen intymnych, za podzielenie się właśnie takimi a nie innymi bohaterami.
    Teraz pozostaje mi tylko życzyć kolejnego sukcesu u postaci nowej serii. Tsu, nie możesz przestać pisać, inaczej wszyscy twoi czytelnicy, czy to ci wierni, czy ci jednorazowi będą zawiedzeni.
    Pozdrawiam z całego serduszka,
    edith:3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś najlepszą autorką blogową jaką do tej pory spotkałam. Twoje opowiadania są przepełnione emocjami które odbijają się na czytelnikach. I nie jest to zwykły komplement bo Ty naprawdę masz ogromny talent i powinnaś go rozwijać. Cieszę się że migdał ma takie zakończenie. Wyszło rewelacyjnie. Dzięki Tobie jeszcze bardziej pokochałam Aoiki. I dziękuję za tą serię jak i za jsossz. <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwierzysz, że rozpłakałam się czytając "do następnej serii"? ;-; Jak ja się przywiązałam do tej niej. Jak pisałaś na twiterze, że dodałaś ostatni rozdział to bałam się otworzyć. A jeszcze mama weszła mi do pokoju i zapytała czy chcę migdały (dzięki mamo...).
    Szczerze to też nie lubię Aoiki. Szczerze nie znoszę. Ale kiedyś weszłam na twojego bloga (było chyba z 10 rozdziałów migdała) przeczytałam i tak mi się spodobało jak piszesz, że zaczęłam czytać i czekać na dalsze rozdziały.
    A Uruhe w tym opowiadaniu uwielbiam. I zawsze mi tak go szkoda było, wydawał się najbardziej samotny.
    Jak mi tego opowiadania będzie brakować. Okropnie. Ja bym chciała kolejny tasiemiec do czytania. Jakbyś miała pomysł: będę czekać! Jesteś jedną z moich ulubionych pisarek :)
    Czekam na nowści, życzę weny, całe jej potoki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nareszcie. Kiedy zobaczyłam, że dodałaś rozdział myślałam, że śnie na jawie. Ekscytacja wzięła górę, czytam, czytam i co raz bardziej zaczynam wątpić, niepokoić się, mieć nadzieję i czuć radość - tak przemiennie przez cały czas aż tu bach! Yuu żyje. I E tym momencie mogłabym umrzeć ze szczęścia. Nawet nie wiesz jak to przeżyłam. We fragmencie, że ktoś wszedł do pokoju, gdy spał, obudziła się we mnie nadzieja, po czym znowu prysła, gdy znowu było o Kouyou. Szczęście na myśl, że wszystko dobrze się skończyło jest wprost nie do opisania. Dziękuję, że wytrwałaś do końca i mam nadzieję, że kolejna seria będzie równie dobra jak ta. Przeszła mi złość za te dni katorgi, które musiałam znieść myśląc: żyje czy nie? Tak więc, wybacz za wcześniejsze słowa; pisałam je, bo na prawdę czułam się niepewna happy endu, więc próbowałam cię zdenerwować byś nie uśmiercała Yuu. Wiedz, że odwiedzałam tego bloga codziennie. Liczę, że napiszesz jeszcze wiele innych dobrych opowiadań, ale przede wszystkim nic na siłę; wszystko przyjdzie z czasem. Już nie mogę się doczekać nowego rozdziału nowego opowiadania. Cieszę się, że pisałaś tą serię. Ten pairing należy do moich najukochanszych i nie mogę ścierpieć, że jest z nim tak mało opowiadań.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam wiernie całą serię i zawsze wiedziałam, że jesteś genialna. Nawet nie myślałam o tym że to Ruki i Aoi. To Yuu i Taka z Migdała. Czytając 20 część płakałam jakieś pięć razy. Nie ma lepszego yaoi niż Twoje w całym internecie. Kto cię nie znalazł i nie przeczytał - niech żałuje! Zadziwia mnie fakt, że na Twojego bloga trafiłam dopiero około połowy czwartej serii, a dopadłam pierwszej części i utonęłam. Masz talent, dziewczyno. Szczęścia, weny i mniej problemów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem czy kiedyś cokolwiek tu skomentowałam... Nie jestem typem ludzi rozdającym pochwały. To nie oznacza jednak, że nie śledziłam Migdałów. Trafiłam na nie dość dawno...
    Nie jestem fanką opowiadań genowskich o the GazettE. Nie jestem fanką Aoiki. Uwielbiam Yuu i Rukiego. W tym opowiadaniu czułam, że to inni bohaterowie. Tak jakby było wymyślono przez Ciebie.. Bo to przecież prawda. Dałaś im nowe charaktery. Wzięłaś tylko wygląd i nazwiska. No cóż..
    Wyszło Co świetnie. I nie myśl, że piszę to płacząc ze wzruszenia.. Nie. Ja ja się cieszę, że te historia się skończyła. Byłam ciekawa zakończenia. Wiedziałam, że Yuu żyje. Kocham Twojego Kouyou.
    Ta historia trafia do moich ulubionych. Przeczytam go na pewno kilka razy, a później o nim zapomnę. Bo taka jest kolej rzeczy.
    Powodzenia w dalszym pisaniu i przepraszam za wykład
    Ann

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie czytałam tego przez czas, nie czułam się na siłach ani nie miałam ochoty, żeby czytać Migdała. Weszłam przez przypadek, zaciekawiłam się czy działo się może coś, o czym nie wiem, bo chyba nie czytałam poprzednich rozdziałów. A może tylko mi się wydawało.

    Skończyło się na tym, że wyję jak głupia, bez ani jednej chusteczki.
    Płaczę tak mocno, chociaż dobrze czułam co miałam zaraz przeczytać. Po prostu łzy leciały i lecą dalej same.

    Nie lubię Aoiki, dobrze o tym wiesz, bo niepotrzebnie nawet o tym krzyczałam (za co w sumie przepraszam, mam nadzieję, że nie będziesz mi miała tego za złe...), ale cieszę się, że czytałam to od samego początku i czytałam mimo wszystko dalej, do teraz.
    Nie wiem co mogę powiedzieć. Gratuluję ci czegoś takiego, mam nadzieję, że na Migdała wpadnie jeszcze cała masa osób, bo naprawdę warto. Gratuluję też wytrwałości.

    >W dodatku życzę ci wszystkiego najlepszego, żebyś się uśmiechnęła, dużo zdrowia i siły. Proszę, trzymaj się.<

    Ta głupia Yuuriko.

    OdpowiedzUsuń
  9. I oto jestem. Wreszcie nadrobiłem cztery ostatnie rozdziały IV serii i jestem w stanie wykrztusić tylko: wow. Twój styl pisania w tych akurat rozdziałach dosłownie ewoluował - mamy mieszaninę gwałtownych emocji, tak silnych, że kilkanaście razy podczas czytania musiałem zrobić sobie przerwę i zapalić, chociaż dłonie trzęsły mi się jak przy jakiejś padaczce. Cały czas od śmierci Yuu mówiłem sobie, że jest cień nadziei, że wróci, że to wszystko było tylko kłamstwem. Z drugiej jednak strony miałem poczucie, że to niemożliwe i smuciło mnie to okropnie. Nie wiedziałem, w którą wersję podpowiadaną mi przez umysł miałem wierzyć, dlatego wszystko było dla mnie jednym wielkim zaskoczeniem, i to na plus, bo nienawidzę nieszczęśliwych zakończeń! Wiem, że będę teraz przeżywał kilka dobrych dni, o ile nie tygodni, zanim zacznę czytać Cruel World. Skoro w 2015 byłaś mistrzynią we wzbudzaniu emocji, to boję się pomyśleć, jak bardzo sponiewiera mnie psychicznie ta nowa seria.
    Życzę Ci dużo weny (jak zwykle) uśmiechu i wszystkiego, co najlepsze. Pozbieram się po tym cudownym rollercoasterze dla serca i wyczekuję momentu, kiedy będę gotowy dalej czytać.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wybaczam Ci chwilowe uśmiercenie Yuu.
    Twoje opowiadanie zostanie w moim top 10 najbardziej pasjonujących opowiadań.
    Wiesz, że nie rozpisuje się zbytnio nigdy. To co mogę powiedzieć to to, że cieszę się, że trafiłam na Twojego bloga, na Migdała i mogłam się śmiać, płakać, krzyczeć na telefon, prawie nim rzucić, a na koniec upuścić pojedynczą łezkę melancholii z powodu zakończenia się wspaniałej historii. Nie wierzę, że to koniec ale cieszę się, że oboje będą ze sobą szczęśliwi :)
    Trzymaj się Tsukkomi 🧡
    Dziękuję 🧡

    OdpowiedzUsuń
  11. Hejka,
    pełno emocji, zasługują na szczescie, to zachowanie było podejrzane, wiedział i chronił Take cały czas...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty