Migdałowe serce: Cruel World 01

O zdechłych szynszylach, dorastaniu i młodzieńczych miłostkach




Chciałem, żebyś coś w niej dostrzegł. Żebyś dostrzegł, czym jest prawdziwa odwaga, i żeby nigdy nie przyszło ci do głowy, że odważny jest człowiek z pistoletem w ręku. Odważny jest ten, kto wie, że przegra, zanim jeszcze rozpocznie walkę, lecz mimo to zaczyna i prowadzi ją do końca bez względu na wszystko.
Harper Lee – „Zabić Drozda”

Tego jednego dnia, kiedy leżałem na oddziale intensywnej opieki medycznej, zrozumiałem, że zupełnie straciłem kontrolę nad tym, co inni nazywali życiem. Sam już do końca nie wiedziałem czy to cały świat jest okrutny, czy to ludzie, którzy stali przy mnie i powoli pchali mnie w stronę czegoś, w czym nigdy tak naprawdę nie chciałem uczestniczyć. Ile razy musiałem krzyczeć, tracąc oddech, by przestał, by puścił mnie albo wykończył. Jak często to się powtarzało? W końcu moje ciało musiało nie wytrzymać. Złamałem się.
− Hej, kochanie – mruczał, gdy przyszedł do mnie. – Słyszysz mnie, prawda? Słyszysz mnie… - odgarnął zbłąkany kosmyk moich nieco przydługich włosów za ucho. Pogłaskał mnie po policzku wierzchem swojej spierzchniętej dłoni. Czule głaskał mnie tą samą ręką, którą nie tak dawno bez skrupułów wymierzał cios w to samo miejsce, gdzie teraz próbował mnie pieścić. Był przy tym taki delikatny, niewinny, jakby o niczym nigdy nie wiedział, jakby to był pierwszy raz w życiu, gdy widzi mnie takiego.
Nienawidzę cię – pomyślałem, otwierając oczy. Spojrzałem na niego. Był taki zadowolony z siebie, ucieszony, że w końcu się poddałem i zaszczyciłem go widokiem swoich zmęczonych oczu. – Nienawidzę cię. Nienawidzę cię z całego serca.
− Kochanie – jęknął z radością w głosie. – Jak się czujesz? Nie chce ci się pić?
− Wyjdź – warknąłem przez zaciśnięte zęby. Mój głos był przeraźliwie drżący i słaby. Emocje w jednej chwili zapragnęły wypłynąć ze mnie, jednak powstrzymałem je. Czułem te łzy, które usilnie chciały spłynąć po moich policzkach niczym dwa rwące strumienie, chociaż ostatkami woli udało mi się trzymać moją kulejącą psychikę w pionie. – Odejdź. Nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy.
− O rany, obudził się i od razu jaki agresywny – udał żart. – Nigdzie nie pójdę.
Przez dłuższy czas żaden z nas się nie odzywał. On świdrował mnie swoimi zimnymi oczyma, chcąc przejrzeć mnie na wskroś, a ja próbowałem się mu oprzeć. Nie. Tym razem nie mogłem na to pozwolić. Musiałem to zakończyć, tak jak to obiecałem sobie i…
− Wyjdź stąd. Natychmiast. Zostaw mnie w spokoju! – podniosłem głos.
− Jesteś naprawdę żałosny – oświadczył, wstając. – Jesteś ponad całą tę bandę durniów, a zachowujesz się gorzej.
− Możliwe – odparłem.
− Wiesz, że jeśli teraz wyjdę, wszystko się zmieni? – chciał położyć rękę na moim czole, jednak szybko odchyliłem głowę. Prychnął. – Teraz jesteś taki silny? Nie potrafisz nawet się obronić, chociaż mógłbyś, gdybyś tylko chciał. Mogłem cię zabić.
Poczułem, jak wewnątrz mnie narasta najczystszy i najgorętszy w świecie płomień piekielnej złości. Miałem wrażenie, że z moich oczu kipie nienawiść i chyba naprawdę tak było. Zmarszczył nieco brwi, krzywiąc się nade mną. A ja chciałem go w tej jednej chwili udusić gołymi rękoma. Odpłacić się za to wszystko, przez co przechodziłem.
 − Zabiję cię kiedyś – syknąłem. Chociaż mój głos był słaby, to wiedziałem, że mnie słyszał. Pochylał nade mną głowę, jakby miał przed sobą wyjątkowo żałosny okaz niedoszłego samobójcy. – To nie jest groźba, to obietnica.
Uśmiechnął się.
− Świetnie.
Ren odwrócił się na pięcie, po czym ruszył ku drzwiom. Odprowadzałem go wzrokiem, doskonale wiedząc, że już nigdy więcej tu nie przyjdzie, że mnie nie skrzywdzi. Zdawał sobie sprawę z tego, jaki byłem, jak temperament potrafił brać nade mną górę. Wówczas wszystko wokół obracało się w popiół. Nim wyszedł, odwrócił się jeszcze w progu i powiedział:
− Będę czekał na ten dzień, Yuu.
Zanim jednak ten dzień nadszedł minęło kilka lat, podczas których rozpaczliwie budowałem siebie na nowo. Nie chciałem pokazywać najbliższym, że coś naprawdę mnie trzyma i nie pozwala ruszyć naprzód, jednak nie byłem w stanie ukryć wszystkiego. Maleńki fragment mnie, nawet po tych wszystkich latach, wciąż tkwił w tamtym miejscu, gdzie popełniłem największy błąd mojego życia.
Mógłbym rzec, że samo moje przyjście na świat było już tragedią. Urodziłem się w czasie jednej z największych nawałnic śnieżnych w historii. Moja krucha matka zmarła kilka minut po tym, jak wydała mnie na świat, nie nadając mi nigdy imienia. Nie wiedziałem za bardzo jaka była, chociaż w moim wyobrażeniu uchodziła za osobę wątłą i dobrą. Z historii ojca, chociaż naprawdę rzadko mówił coś o niej, dowiedziałem się, że była wyjątkowo wesoła oraz miła. Widziałem jej jedno zdjęcie, które zostało zachowane na pamiątkę, przekonując się tym samym, że była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widziałem. Była znacznie młodsza od mojego ojca. Miała delikatne, małe oczy, proporcjonalny do nich, nieco zadarty nosek oraz pełne usta. Wnioskując z tego zdjęcia doszedłem do tego, że jedyne, co po niej odziedziczyłem, to właśnie te ładne usta.  Jednak nie żałowałem tego, że nigdy nie poznałem mamy. Wiedziałem, że z czasem znienawidziłbym ją za to, że dała początek tej chodzącej katastrofie, pieszczotliwie nazywanej przez wszystkich Yuu. A nienawidzić własnej matki byłoby największą zbrodnią, jaką mógłbym popełnić.
Dorastałem w przekonaniu, że przybrana matka jest moją prawdziwą matką. Choć, nawet po wyjściu brudnej prawdy na wierzch, nie potrafiłem przestać myśleć o niej jak o kimś, kto powołał mnie do życia, kto zawsze był i troszczył się o mnie nawet w najgorszych chwilach. Sam nie wiedziałem czy ona zawsze myślała o mnie, jakbym był po prostu jakimś obcym dzieckiem, synem kochanki męża czy też jej latoroślą. Nigdy też o to nie pytałem, bo zwyczajnie nie miałem odwagi. Bałem się, że mógłbym ją tym zranić, a tego bym sobie nie wybaczył. Miałem jednak wrażenie, że z tą wiedzą, iż jestem jej przybranym dzieckiem, kocham ją jeszcze bardziej, bo to nie ona sprawiła, że musiałem chodzić po tym świecie.
Byłem dość problematycznym dzieckiem. Wpadanie w tarapaty było moją specjalną umiejętnością, z której nie wyrosłem nigdy.
Z niesmakiem powracam do dnia czwartego maja roku, kiedy skończyłem trzynaście lat. Wiek doprawdy wyniszczający i trudny. Dzień ten na zawsze zapadł w mojej pamięci jako dzień, w którym sprzedałem duszę samemu diabłu, a paktu nijak nie dało się złamać. Był to dzień, w którym poznałem Rena.
Od tamtej pory zacząłem wierzyć w przypadek losu. Siedziałem na schodkach sklepu monopolowego i z przyjemnością jadłem wodnego loda. Jak na początek maja upały były naprawdę przerażające. Mama krzyczała na mnie, żebym nie jadł lodów, bo tak się składało, że miałem dosyć słabą odporność jako dziecko i często łapały mnie liczne przeziębienia. Jak zwykle robiłem jej na przekór. Cóż poradzić, w wieku trzynastu lat uważałem się już za dorosłego, który może sam o sobie decydować i za siebie odpowiadać. Na wielką Amaterasu, jaki głupi i dziecinny byłem w rzeczywistości, przyprawiało o mdłości. Ren wychodził ze sklepu, gdy mnie zauważył. Odwróciłem się w jego stronę, czując czyjś wzrok na plecach. Spojrzałem nań z wielką ochotą powiedzenia czegoś kąśliwego, jednak dałem sobie spokój. Jakoś nie miałem ochoty szukać guza u starszych, a Ren wyglądał na przynajmniej trzy lata starszego. Nie mam pojęcia, ile tak mierzyliśmy się wzrokiem, w końcu on postanowił się odezwać.
− Rany, jak gorąco! – oznajmił.
Nie odpowiedziałem mu nic. Kiedy teraz rozmyślam o tym dniu, zastanawiam się czy Ren był już wtedy takim psychopatą. Czy wtedy, kiedy zobaczył mnie pierwszy raz, pomyślał o tym, co będzie mógł ze mną robić w przyszłości? Czy w jego głowie już rodził się plan tego, jak może mnie zagarnąć tylko dla siebie. Trudno było mi powiedzieć. Wraz ze wszystkimi chwilami z nim spędzonymi przekonałem się, że psychikę miał chwiejną, a jego nastroje były niczym chorągiewka powiewająca na wietrze. Nigdy nie można było być pewnym, jaka będzie jego reakcja, co powie, czy wybuchnie złością, a może śmiechem. Jednak wtedy, kiedy patrzyliśmy na siebie, nie miałem pojęcia, że ten człowiek przewróci moje nieukształtowane życie do góry nogami, że będę jego własnym workiem treningowym. Wyglądał zwyczajnie, tak jak każdy człowiek w jego wieku, więc niczym się nie przejąłem.
− No – odparłem, odwracając się do niego tyłem. Nie powinienem był tego robić, bo chyba właśnie to sprawiło, że chciał się ze mną podrażnić, nieco się pobawić i przekonać się, co to za odważny dzieciak, co tak lekceważy starszych. Innymi słowy, już byłem jego.
− Wow!
Drgnąłem.
− Hę? – odwróciłem się z powrotem do niego. Mrużyłem lekko oczy przed zmierzchającym słońcem. Cała okolica oblała się ciepłym, bursztynowo-pomarańczowym blaskiem.
− Hę? – powtórzył po mnie.
Prychnąłem, wstając. Uśmiechnął się szeroko, jakby tylko na to czekał. Uważnie zmierzył mnie swoimi szparowatymi oczkami, po czym bez najmniejszych skrupułów dotknął prawym wskazicielem mojego czoła. Odepchnąłem jego rękę błyskawicznie. Nie zareagował na to w żaden sposób.
− Odpierdol się, koleś – warknąłem swoim wciąż mutującym głosem. Ruszyłem przed siebie, w stronę domu.
− Kurczę blade, nie mów tak brzydko! – krzyknął za mną. – Rodzice na pewno nie są z ciebie dumni!
− Nie twój zasrany interes – burknąłem pod nosem, powoli zmierzając w swoją stronę.
Ren nie wywarł na mnie pozytywnego wrażenia, chociaż jeszcze wtedy nie wiedziałem, że spotkam go kolejny raz. Był dziwny, naprawdę. W dodatku naruszył moją przestrzeń osobistą.
− Serio, że tacy ludzie istnieją – następnego dnia opowiedziałem koledze z klasy o całym zdarzeniu. Oczywiście podzielał moją opinię na ten temat, że chłopak, który mnie zaczepił, był debilem. – Obcinał mnie nieźle.
− O raju, może to pedał?
Zadrżałem.
− Pe-da-u – prychnąłem. Kolega wybuchł śmiechem, lecz niespodziewanie przerwał i zbladł na twarzy, jakby zobaczył ducha. Nagle poczułem, jak ktoś pewnie kładzie mi dłoń na ramieniu. Westchnąłem w duchu. Pięknie.
− No to sandał z masłem – wymamrotałem.
− Shiroyama, co to za słownictwo?
Odwróciłem się w stronę swojego wychowawcy, który patrzył na mnie nieco zmęczonymi oczyma. Bogowie błogosławcie świętej pamięci pana Watanabe, bo nigdy później nie spotkałem już na swej drodze osoby równie prawej i uczciwej. Nauczyciel ten bowiem został chyba zesłany na ten świat z misją, by pomagać trudnym dzieciakom i naprowadzać je na dobre tory. Niestety, ze mną mu się to nie udało. Pan Watanabe zmarł dwa lata później z powodu zawału, co w tej chwili doprowadza mnie do skrajnej rozpaczy i głębokiego żalu. Nauczyciel ten zasługiwał na coś więcej niż marna pensja, ciasne mieszkanie i samotną, bolesną śmierć w środku nocy. Kilka dni po swojej śmierci jego sąsiadka zawiadomiła policję, zgłaszając to, że z mieszkania dochodzi intensywny zapach stęchlizny, a pana Watanabe nikt od jakiegoś czasu nie widział. Został znaleziony na podłodze w kuchni. Prawdopodobnie nie był wcale świadom tego, że ma atak i umiera. Musiał jednak w końcu zdać sobie sprawę, że paraliżujący ucisk i ból klatki piersiowej po lewej stronie to jednak nie coś chwilowego. Pan Watanabe miał rozbitą głowę, gdy go znaleziono, musiał spaść z krzesła. Leżał kilka dni, gnijąc z otwartymi oczyma i ustami oraz wielkim rozcięciem na głowie. Muchy wchodziły mu do buzi i zaczęły składać w nim swoje larwie jajeczka. Część z tych białych glizd wiła się już po ciele, zaczynając je zjadać. Biedny pan Watanabe umarł w wieku czterdziestu dwóch lat będąc bezdzietnym rozwodnikiem, w towarzystwie szynszyli, która również została znaleziona martwa w swojej klatce. Prawdopodobnie zdechła z głodu i odwodnienia.
− Jakie słownictwo? – chciałem udać, że nie wiem, o czym mowa. Niestety, nie udało mi się, a pan Watanabe nie miał litości dla bluzgających.
− Porozmawiamy w klasie. Teraz.
I tak się złożyło, że wylądowałem na dywaniku u wychowawcy. Pan Watanabe przysiadł na swojej ławce, a mi kazał stać prosto, niemal na baczność. Oczywiście po dłuższym czasie nawet nie zwracał już uwagi na to, że garbię się i stoję niedbale.
− Yuu, twoje słownictwo… Skąd znasz takie słowa? – spytał. Poluzował lekko krawat i wytarł spocone czoło materiałową chusteczką.
− Jakie?
− Na korytarzu powiedziałeś pedał – odparł. Poczułem, że robię się czerwony. Cholerka, ci nauczyciele mają chyba jakieś gumowe uszy! – Skąd słyszałeś takie słowo? Wiesz w ogóle, co to znaczy?
− No, jak ktoś jest ciotą… znaczy się, jak jakiś chłopak woli chłopaków.
− Wiesz, że to słowo jest obraźliwe?
− No…
− Skoro wiesz, że jest obraźliwe, to dlaczego tak powiedziałeś? Yuu, jesteś inteligentnym chłopcem, czemu więc zachowujesz się tak niestosownie?
− No, rany!
− Nie mów tyle no.
− No dobrze, psze pana.
− Proszę pana – poprawił mnie.
− Proszę pana.
− Posłuchaj, jeśli taka sytuacja się powtórzy, będę musiał porozmawiać z twoimi rodzicami i im o wszystkim powiedzieć. A na jutro napiszesz na oddzielnej kartce, dwieście razy; Nie będę nigdy używał słowa pedał. Jasne?
− Jak drut, psze… proszę pana.
Pan Watanabe westchnął przeciągle.
− Proszę cię o jedno, nie pakuj się w żadne kłopoty, dziecko. Wiem, że lubisz się bić z kolegami, ale bądź od nich lepszy, bo wiem, że potrafisz. Jeśli ktoś ci będzie dokuczał, to zgłoś to komuś i sam nie rozwiązuj tego… a zwłaszcza siłowo. Agresją niczego nie zdziałasz.
− Przecież z nikim się nie biłem ostatnio! – poczułem się wówczas naprawdę oburzony.
− Wiem, chłopcze, wiem. I jestem z ciebie dumny, ale kto wie, ile to jeszcze potrwa. Wiem też jednak, że nie lubisz dawać za wygraną i teraz jesteś w takim wieku, gdzie ty i twoi rówieśnicy lubicie sobie słownie podokuczać. Ktoś może tak do ciebie powiedzieć, jak ty powiedziałeś na korytarzu.
− Pedał?
− Teraz masz napisać to trzysta razy – westchnął, a ja jęknąłem cierpiętniczo. – Ale tak. Chodzi dokładnie o to słowo. Nie do końca zdajecie sobie sprawę, że takie rzeczy potrafią mocniej zranić, a i też nie całkiem wiecie, co niektóre słowa znaczą. Dlatego chcę, żebyś potrafił zignorować takie rzeczy.
− Inni też tak mówią, to dlaczego tylko mi pan suszy głowę?
Pan Watanabe zaśmiał się nieznacznie i posłał mi serdeczny uśmiech.
− Bo ty, Yuu, różnisz się od swoich kolegów, jesteś nieco od nich dojrzalszy. Co nie zmienia faktu, że temperament masz jak byk i jak uderzasz, to celujesz prosto w nos.
− Nie zawsze – zaoponowałem. Momentalnie przypomniało mi się, jak skurczybyk z równoległej klasy do mnie podskakiwał i przetrąciłem mu pięścią nos. To było piękne, krwawe zwycięstwo. Dodajmy jeszcze, że chłopak był prawie głowę ode mnie wyższy i miał posturę miniaturowego zawodnika sumo. Gorzkie łzy porażki spływały później ciurkiem po jego policzkach wraz z krwią z nosa, a jego matka mało nie uderzyła mnie w twarz, gdy pan Watanabe naskarżył, że to jak byłem tym, kto walnął grubasowi. Wolnego! Ja tylko broniłem swojej dumy.
− Fakt, nie zawsze, ale po ostatnim incydencie mama jednego ucznia przepisała go do innej szkoły, bo nie chciała, żeby jej syn się z tobą zadawał.
− No i dobra – fuknąłem.
Pan Watanabe parsknął, po czym przyjacielsko poklepał mnie po przydługiej czuprynie.
− Bądź mądry, Yuu. Jesteś naprawdę dobrym chłopcem. I nie używaj więcej tak wulgarnych słów.
− Jak pedał?
− Napiszesz to 400 razy. I chcę pod tym podpis twojej mamy.
Jęknąłem. Jednak później ani razu nie użyłem tego słowa. Nigdy tak nikogo nie nazwałem, a gdy ktoś tak mówił przy mnie, to reagowałem prawdziwym oburzeniem. To pan Watanabe musiał zaszczepić we mnie tę niechęć do pedalstwa i dziękuję mu za to, bo byłbym chyba największym hipokrytą w dziejach homoseksualnej historii.
Dzień nawet dobrze się nie skończył, a ja ponownie spotkałem Rena. Siedział pod sklepem i palił papierosa. Stanąłem, jak tylko go z daleka zobaczyłem. Całe szczęście, że on mnie nie dostrzegł, a przynajmniej nie od razu. Już miałem skręcić w drugą stronę i pójść na około, kiedy to uzmysłowiłem, że starszy spogląda w moją stronę i uśmiecha się. Ścisnęło mnie w żołądku, ale jednocześnie moja trzynastoletnia duma stwierdziła, że będę tchórzem, jeśli teraz pójdę w drugą stronę. A ja nie byłem tchórzem, byłem najodważniejszym chłopcem na świecie i udowodniłem to sobie właśnie wtedy. Chociaż z mojego dorosłego punktu widzenia była to bardziej idiotyczna głupota. Co chciałem sobie udowodnić tak naprawdę? Że nie będę uciekał, jak ktoś rzuci mi wyzwanie? Że nie powiem mamie, że jakiś starszy chłopak się do mnie przyczepił? Zawsze mogłem pójść po brata. Tak, Mahiro wiedziałby, jak potraktować tego dziwaka.
Zadarłem głowę wysoko i wyprostowałem się. Pewnym siebie krokiem ruszyłem swoją stałą trasą obok tego nieszczęsnego sklepiku. Kątem oka widziałem, jak Ren patrzy na mnie, a jego uśmiech się poszerza.
− Hej, kolego – rzucił do mnie. Automatycznie przystanąłem przed nim i spojrzałem nań z udawaną wyższością w oczach. – Jak ci na imię?
Myślałem, że się przesłyszałem. On naprawdę tak zwyczajnie zapytał mnie o imię? Nie odpowiadałem przez dłuższy czas, a kiedy już chciałem odejść, rzucił do mnie zaczepnie;
− Co? Mama zabroniła ci rozmawiać z obcymi? Taki grzeczny jesteś?
− Czego chcesz? – burknąłem, zaciskając dłonie w pięści.
− Zaprzyjaźnić się. Mam na imię Ren – oznajmił nieco uprzejmiej niż do tej pory.
− Poszukaj sobie gdzie indziej przyjaciół – odparłem. – Cześć.
Już chciałem ruszyć do siebie, kiedy to mnie zatrzymał.
− A ty nie masz imienia?
Zdziwiłem się tym, co powiedział.
− Hę?
− Hę?
− Przestań małpować! – odparłem ze złością.
− Przepraszam, przepraszam! O kurczę, tylko to trochę niemiłe. Ja ci się przedstawiłem, a ty mnie nie.
Westchnąłem. No błagam, bo się nie odczepi.
− Jestem Yuu.
− Yuuuu? – powtórzył, przeciągając moje imię. – O ja cie! Super imię. Yuuuu! Yuu. Yuuś.
− Przestań! – burknąłem.
− Przepraszam, Yuu, przepraszam. Masz fajowe imię.
− Dzięki.
Kolejny raz zwrócę się do wspaniałej Amaterasu. Moja droga bogini, czemuś mnie nie uchroniła przed tą paskudną klątwą? Dlaczego pozwoliłaś, żeby moje życie zostało zainfekowane czymś takim. Sam nie byłem całkiem świadom, że taka znajomość może mi przynieść poważny uszczerbek na zdrowiu psychicznym i fizycznym. Ale, droga Amaterasu, ty na pewno wiedziałaś! Dlaczego więc, dlaczego…? Przez tę jedną rozmowę straciłem sporą część swojego dobrego dzieciństwa, nie udało mi się poznać wielu rzeczy, jakie robili moi rówieśnicy. Byłem od nich odłączony, moje życie straciło te priorytety, jakie mieli wszyscy. Och, jak bardzo żałuję, że nie mogłem dołączyć do nich w tych chwilach wspaniałego dojrzewania.
Przez kilka dni spotykaliśmy się z Renem niemal codziennie pod tym sklepem, kiedy wracałem do domu ze szkoły. Gadaliśmy o wszystkich możliwych rzeczach. Dowiedziałem się między innymi, że Ren był starszy dokładnie dwa lata i miał nieco dziwne poczucie humoru, ale to właśnie dało mi do zrozumienia, że był inny. Inny, jak wtedy myślałem, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Miałem go za kogoś nieco wyjątkowego. Poza tym, był starszy, mogłem się więc chwalić przed kolegami, że mam znajomego, który już chodzi do gimnazjum i w dodatku miał taką prawdziwą dziewczynę, z którą się całował.
− A ty masz dziewczynę? – spytał mnie pewnego dnia, kiedy szliśmy razem nad rzekę. Było kilka dni przed zakończeniem roku szkolnego. Upał doskwierał nam niemiłosiernie i marzyłem wyłącznie o tym, by ochłodzić się w chłodnej rzece. Targałem na plecach przyciężki plecak, gdyż w środku miałam jeszcze przepocony strój od wychowania fizycznego. Tematy często o zabarwieniu seksualnym były stałym elementem naszych rozmów.
− Nie – poczułem, że robi mi się gorąco. Co to było za pytanie!
− A miałeś?
− No… nie.
− Huuh, serio? To nie całowałeś się pewnie nigdy, co nie?
Zacisnąłem wąsko wargi. To było oczywiste, miałem trzynaście lat i bardziej od dziewczyn interesowało mnie to, co dzieje się z moim ciałem. Oczywiście, myślałem o płci przeciwnej, czasami zastanawiałem się, jak wyglądają koleżanki w bieliźnie albo bez… W każdym razie, bardziej byłem zainteresowany tym, co mam między nogami oraz faktem, że w ciągu miesiąca urosłem prawie dwa centymetry.
− Głupie pytanie.
− Normalne! – zaprotestował. – Załatwić ci jakąś dziewczynę? Może być nawet piętnastolatka!
− Nie chcę dziewczyny – jęknąłem.
− To może wolisz chłopców?
− Nie jestem pe…! Nie jestem gejem.
− Daj spokój. Nie całowałeś się nigdy, nie? – złapał mnie za ramiona, odwracając ku sobie. Skrzywiłem się mocno, co nie uszło jego uwadze. – Ta mina!
− Co ty robisz?
− No, Yuu, zamknij oczy. To nie będzie bolało.
− Nie będę się z tobą całować! To chore! No i masz dziewczynę przecież.
− Przestań, od jednego pocałunku jeszcze nikt nie został gejem.

No i tak zleciał mi czas do zakończenia roku szkolnego. Skończyłem szkołę podstawową, co poskutkowało tym, że czułem się jak pan i władca swojego życia. Opinia rodziców zeszła na całkowicie drugi plan, lubiłem się rządzić i uprzykrzać innym życie. Codziennie towarzyszył mi Ren, który bez wątpienia stał się moim przyjacielem. Nadszedł w końcu ten dzień, kiedy trafiłem do secesyjnej rezydencji i poznałem Minano. Ren zaprowadził mnie tam, jak gdyby nigdy nic. Przedstawił mnie wszystkim po kolei, aż trafiliśmy do gabinetu Minano. Wciąż pamiętam te nieprzyjemne dreszcze jakie miałem, gdy zapukał do ciężkich, drewnianych drzwi, kiedy je otworzył, a nienaoliwione zawiasy jęknęły przerażająco. Wszystko zależało od pierwszego wrażenia. Albo spodobałem się swojemu przyszłemu szefowi, albo nie. Na nieszczęście, po obrzuceniu mnie pierwszym spojrzeniem spytał czy mógłbym coś dla niego już zrobić. Ren uśmiechnął się wówczas szeroko, a ja nie miałem pojęcia co się wyprawia. Ja, głupi dzieciak, dałem się wciągnąć w grę, w której stawką było ludzkie życie.
Gdybym spotkał nastoletniego siebie wówczas w tamtej rezydencji, to kazałbym sobie natychmiast stamtąd uciekać i zapomnieć o Renie. On doskonale wiedział, w co mnie wciąga, zdawał sobie sprawę, że nie dam rady już się wywinąć.
Moim pierwszym zadaniem było dostarczenie jednej rzeczy z punktu A do punktu B. Później powierzano mi takie zadania, jak śledzenie kogoś, aż w końcu Minano stwierdził, że po co ograniczać się wyłącznie do takich czynności, skoro z moim potencjałem mogę się wszystkim niezwykle przysłużyć. I tak jeszcze przed zakończeniem wakacji zacząłem swoje treningi w walce wręcz. Sprawiało mi to niewysłowioną przyjemność, bo uwielbiałem się bić, więc mogłem bez problemu poznawałem nowe techniki ataków oraz samoobrony. Byłem z siebie dumny, Minano po zobaczeniu mnie podczas jednego z treningów stwierdził, że jestem huraganem. Podobało mu się moje zacięcie oraz wytrzymałość, czego nie miał jego pupil – Ren. To był czas, kiedy Ren dla Minano stał się tym drugim, a ja zostałem czymś na wzór objawienia. Jednakże, mój przyjaciel nie mógł mi tego przeboleć. Dlatego pierwszą klasę gimnazjum rozpocząłem w szpitalu. Ren stłukł mnie tak mocno, że aż straciłem przytomność. Dlaczego się nie obroniłem? Dlaczego mu nie oddałem? Nawet ja nie potrafiłem być aż tak szaleńczo brutalny, jaki on był wtedy.
Gdy rozpoczął się drugi dzień szkoły, ja cały w siniakach oraz opatrunkach wszedłem do klasy. Wszyscy próbowali nawiązywać ze sobą znajomości, dlatego było głośno z powodu odbywających się rozmów. Stanąłem w progu, ze spuszczonymi ramionami. Nie miałem wcale ochoty przychodzić do szkoły. Wolałem spędzić cały ten czas u Minano.
Od razu zwrócono na mnie uwagę, jednak nikt nie podszedł, by się przywitać. Wszyscy byli zaskoczeni widokiem dzieciaka w bandażach. Jak na kontynuację nieprzyjemności, zaraz zaczęła się lekcja, a mnie, niestety, nie ominęło przedstawianie się przed klasą. Wszyscy zrobili już to wcześniej. Każdy wiedział jak ma na imię, niektórzy nawet powymieniali się numerami telefonów.
− Jak się nazywasz? – spytał nauczyciel, uśmiechając się do mnie zachęcająco. Stałem na środku klasy przed tablicą. W duchu błagałem, by już usiąść. Nie miałem problemu z wystąpieniami przed rówieśnikami. Po prostu brak było we mnie chęci do tego, by stać przed całą salą niedorozwiniętych dzieciaków i grać głupka.
− Shiroyama Yuu – oznajmiłem z lekkim, wymuszonym uśmiechem.
− Yuu-kun, dobrze. Cieszymy się, że w końcu do nas dotarłeś – powiedział nauczyciel. – Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Możesz usiąść.
To mam nadzieję dotyczyło chyba tego, że byłem zakręcony w bandaże i plastry jak jakaś mumia. Poważnie. Nawet jedno oko miałem zakryte opatrunkiem, co dodawało mi nieco pirackiego wyglądu.
Podczas przerwy podszedł do mnie jeden chłopak. Spytał, co mi się stało. Zdaje się, że ktoś z klasy poprosił go o to, bo grupka dziewczyn stała i spoglądała ukradkiem w naszą stronę. No proszę, już pierwszego dnia wzbudziłem wielkie zainteresowanie.
− Spadłem ze schodów i wypadłem przez okno z pierwszego piętra – zmyśliłem na szybko.
− Ech, poważnie?! – chłopak wyglądał na naprawdę zaskoczonego. – O kurczę.
Roześmiałem się jedynie, kręcąc głową.
− Jestem Yuu – wstałem z ławki. – A ty?
− Shuji – odparł. – Dopiero co się wszystkim przedstawiałeś.
− No wiem, wiem.
Shuji został moim przyjacielem. Przez całą szkolę gimnazjalną towarzyszył mi w sporej liczbie moich wybryków, był moim cieniem, kimś na kim mogłem polegać. Dopóki pod koniec trzeciej klasy nie popełnił samobójstwa. Zrobił to po części z mojej winy, za co do tej pory trzymają mnie nieziemskie wyrzuty sumienia. Od tamtego jednego dnia, kiedy jego ciało zostało znalezione w parku, każdy mój dzień przepełniony był goryczą oraz ogromną nienawiścią do siebie.
Shuji był dobry, niewinny. Jego mama była niezadowolona z naszej przyjaźni, chciała przenieść Shujiego do innej szkoły, jednak nie zrobiła tego, a może powinna. Bardzo prawdopodobne, że wówczas zostałoby ocalone jedno niewinne życie, a świat bogatszy byłby o dobrą osobę.
− Jestem Umeko – oznajmiła jedna dziewczyna, podchodząc do ławki. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, miała krzywe zęby, ale za to jej oczy były ciepłe i życzliwe.
− Yuu – odpowiedziałem.
-Poważnie spadłeś ze schodów? – zapytała z zainteresowaniem. Musiała słyszeć, jak rozmawiam z Shujim.
− No, nieźle się poturbowałem, co nie? Wszyscy mówią, że wyglądam, jakbym się z kimś pobił.
− Bo tak wyglądasz. Ale kurczę, to naprawdę okropnie przeleciałeś przez tę szybę.
− No nie – roześmiałem się.
Jeszcze tego samego dnia moją uwagę zwróciła jedna naprawdę ładna dziewczyna. Zdaje się, że nie tylko ja byłem w nią wpatrzony jak w obrazek. Połowa męskiej części klasy zjadała ją wzrokiem. Miała całkiem spory biust jak na swój wiek, długie, nieco falowane włosy, pełne malinowe usta, malutki nosek oraz duże, wyraziste oczy. Była jakby wyjęta z obrazka. Zgromadziła wokół siebie całkiem sporą grupkę dziewczyn. Wszystkie chichrały się z byle czego i spoglądały na chłopców.
Wszystkie te chwile spędzone w szkole pamiętam momentami naprawdę niewyraźnie, a czasem jestem w stanie odtworzyć cały swój dzień. Nie mam pojęcia, dlaczego moja podświadomość trzyma pod kluczem takie rzeczy jak to, że dwunastego września zjadłem na obiad pieczonego łososia z warzywami, jadłem w końcu łososia wiele razy, ale z jakiegoś powodu pamiętałem, że jadłem go akurat tego dnia. To był przeciętny dzień, nic się działo. Leniwa niedziela.
Wracając do pięknej dziewczyny (tu możecie wtrącić, że odchrząknąłem), miała na imię Hana. Jej rodzina była dosyć zamożna, ojciec był biznesmanem, podobnie jak mój, a matka była, również jak moja, zwykłą gospodynią. Chociaż, zanim moja mama urodziła mojego brata, pracowała w poważnej korporacji, gdzie właściwie poznała mojego ojca. Miała skończone dobre studia ekonomiczno-prawne, była wykształcona i równie dobrze mogłaby prowadzić swoją własną firmę. Nie chciała jednak, podobnie jak mama Hany. Dziewczyna, jak się okazało, również zwróciła na mnie uwagę. Wielokrotnie mówiła mi, że jestem inny i jako jedyny jestem w stanie ją zrozumieć. Pod wieloma względami byliśmy do siebie podobni, dlatego siłą rzeczy zbliżyliśmy się do siebie. Hana została moją dziewczyną, była też pierwszą osobą, z którą uprawiałem w życiu seks. Dziwnie wspominać takie rzeczy, ale nie zawiodła mnie jako partnerka, a była nią przez dobre półtorej roku. Później wyjechała z rodzicami do Tokio i nigdy więcej jej nie spotkałem. Jej twarz teraz wydaje się nie mieć wyrazu, jakby w zasadzie była niczym, chociaż doskonale pamiętam jej urodę. Jej wspomnienie jednak wyblakło, tak jak wiele innych rzeczy z tego okresu.
W weekend, tego samego tygodnia, poszedłem do tamtej rezydencji. Wiedziałem, że  spotkam tam Rena, jednak musiałem się zobaczyć z Minano. Prosił, bym do niego przyszedł, a ja wiedziałem, że muszę wypełnić ten obowiązek.
Minano był w swoim gabinecie, siedział przy biurku, przeglądając jakieś dokumenty. Posłał mi swój serdeczny uśmiech, po czym bez żadnego skrępowania wstał i objął mnie mocno.
− Ale jesteś poobijany. Kto cię tak urządził?
Zacisnąłem wargi, zachowując tym samym milczenie. Pogłaskał mnie po policzku, wplątał dłoń w moje włosy. Wzdrygnąłem się, co nie uszło jego uwadze.
− Ren? – rzucił niby od niechcenia. – To był on czy ktoś inny? Mi możesz powiedzieć.
− To nic takiego.
− Yuu, złotko – pocałował mnie we włosy. – Mnie nie oszukasz. Możesz próbować, ale przede mną nigdy nie zataisz prawdy.
Minano wypieścił mnie nieco w swoich ramionach. Obcałował mnie, powiedział, że wie, że Ren mnie pobił i może go ukarać, jeśli tylko chcę.
Nie chciałem.

Ren czekał na mnie koło schodów prowadzących na pierwsze piętro Popatrzył na mnie bez większego wyrazu, po czym potargał mi włosy. Zdziwiłem się na ten gest z jego strony, jednak było to przyjemne. Takie braterskie powitanie, którym później często mnie obdarowywał. Zdaje się, że nie przejmował się za bardzo tym, że wyglądałem przez niego tak, a nie inaczej.
− Co ty na to, byś w końcu nauczył się strzelać? – zagaił z radością w głosie.
− Strzelać? – zamrugałem kilkakrotnie. – Z pistoletu? Tak?
− No jasne. Nauczę cię, chodź.
Nigdy w życiu nie trzymałem żadnej broni palnej. Pistolet, który dał mi Ren, był dla mnie ciężki. Chociaż powiedział mi, że to właśnie najlżejszy pistolet przeznaczony do treningów. Wtedy jeszcze się na tym nie znałem, ale był to zużyty Major PDG. Obecnie nazwałbym go bezużytecznym dziurkaczem do tarczy strzelniczej, jednak wówczas czułem się naprawdę niesamowicie, mając w rękach najprawdziwszy pistolet. Majorek miał skrzywiony celownik, chociaż na początku myślałem, że tak ma właśnie być i nie ma żadnej usterki. Przez blisko trzy miesiące uczyłem się strzelać z zepsutego pistoletu. Szybko opanowałem sztukę błyskawicznego ładowania naboi do magazynka, chociaż z początku wyskakiwały mi i walały się dookoła.
− Rany, to nie jest takie trudne – burknął Ren, gdy pierwszy raz w swoim życiu ładowałem magazynek. Wyrwał mi go, po czym pokazał, pod jakim kątem ma wchodzić nabój.
− Nigdy wcześniej tego nie robiłem – usprawiedliwiłem się.
− Ale już ci to pokazywałem, a ty jak jakaś pierdoła… - prychnął. Wsadził magazynek na swoje miejsce, zwolnił bezpiecznik, po czym podał mi broń. – Tylko celuj w tarczę, nie w ludzi.
− Phi, śmieszne – odparłem.
− Poważnie mówię. Wiesz jak trzymać? Źle, palce niżej, bo sobie krzywdę zrobisz. Rany, chyba nic z ciebie nie będzie. Nogi szeroko, jakby cię policja przeszukiwała.
− Nigdy mnie policja nie przeszukiwała – odparłem.
− Do czasu – roześmiał się.
Wycelowałem z krzywej muszki. Oczywiście chybiłem, nie trafiłem nawet w tarczę. Ren prychnął. Czekałem na jakiś komentarz z jego strony, jednak nie doczekałem się. Postarałem się więc wycelować jeszcze raz. Tym razem trafiłem nieco bliżej tarczy.
Następnym razem trafię – obiecałem sobie w myślach.

Jednak nie trafiłem.

Wróciłem do domu całkiem późno, bo dopiero około dwudziestej drugiej. Moja mama była wściekła. Zawsze się denerwowała, kiedy późno wracałem, jednak tym razem jej złość przekraczała wszelkie granice.
Złapała mnie za ramiona, potrząsnęła mną z całej siły i chyba z trudem powstrzymała się przed tym, by nie uderzyć mnie w twarz. Nie miałem pojęcia, co się działo, dlaczego jest aż tak roztrzęsiona.
− Gdzieś ty był?! – krzyczała na mnie. – Która jest godzina?! Wiesz??! Rozumiesz, że dzwoniłam do ciebie tyle razy, a ty nie odbierałeś! Gdzie ty się szlajasz i z kim?!
− Nie twoja sprawa – burknąłem. O, jakże dorośle. Naprawdę, nie miałem serca, że tak traktowałem swoją matkę.
− Moja, Yuu. To moja sprawa! Ktoś cię pobił, chodzisz niewiadomo gdzie…
− Nie twoja sprawa!! – odepchnąłem ją od siebie. – Zostaw mnie w spokoju! Jestem w domu, nic mi nie jest! Powinnaś się cieszyć, a nie na mnie wrzeszczeć!
Mojej matce łzy stanęły w oczach, jednak nie pozwoliła im spłynąć po policzkach. Złapała mnie za koszulkę, po czym zawlokła do gabinetu ojca, gdzie ten akurat wypełniał jakieś kwity. Popatrzył na nas nieco zmieszany.
− Twój syn raczył wrócić do domu. Może z nim porozmawiasz? – rzuciła ostrym tonem.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, dlaczego mama zawsze mówiła w takich chwilach do ojca twój syn. Chciała podkreślić to, że jestem jego dzieckiem, nie jej, że ona może mnie zostawić w spokoju, całkowicie zignorować moje wychowanie. Pragnęła zwrócić tacie uwagę na to, że wyłącznie on ponosi za mnie wszelką odpowiedzialność. Wtedy jeszcze nie miałem o tym pojęcia. Dowiedziałem się niedługo później, przed rozpoczęciem drugiej klasy gimnazjalnej. W zasadzie wszystko wyszło na jaw całkiem przypadkiem. Mama rozmawiała z tatą, nie wiedzieli, że stoję praktycznie za rogiem. Pamiętam jak dziś, kiedy stałem w ciemnym korytarzu, jak mój ojciec mówił do matki; pamiętasz, kiedy go przyniosłem? Jaka wściekła na mnie byłaś?
Mama wspomniała zaraz, że mimo wszystko jestem dla niej jak prawdziwy syn. W tym momencie wyszedłem zza rogu, a oni oboje oniemieli z zaskoczenia. Słyszałem ich. Cały wielki sekret wyszedł wtedy na jaw. Jednocześnie zaczął się mój prawdziwie buntowniczy okres w życiu.

*

Mój pierwszy seks nie był niczym wielkim. Byłem gówniarzem, który myślał, że może pozwolić sobie na wszystko i nikt nie ma prawa go ograniczać pod żadnym względem. Dlatego zdecydowałem się, że to już pora, by w końcu ożywić swoje życie seksualne.
Jak już wspomniałem, Hana była bardzo dobrze zbudowana, jak na swój wiek. Pomimo tego, nie była w pełni rozwinięta w sposób biologiczny i psychiczny, podobnie było ze mną. Rosłem jeszcze, miałem niecały metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, ważyłem nieco za mało, na twarzy miałem pryszcze i dziewiczy wąsik. Wyglądałem wtedy raczej śmiesznie, jednak szybko przeszedłem tę fazę przejściową, jaką były zmiany trądzikowe i nieproporcjonalne wymiary ciała. Żałowałem jednak, że zacząłem palić papierosy. Całkiem możliwe, że gdybym tego nie robił, to pewnie byłbym nieco wyższy i zdrowszy. Ale co zrobić, za błędy młodości trzeba było płacić.
Mój pierwszy stosunek z Haną był nieco nerwowy, chociaż starałem się tego po sobie nie pokazywać. Zrobiliśmy to u niej w domu, kiedy nie było jej rodziców.
Pamiętam, że to był marzec albo kwiecień, że robiło się już naprawdę ciepło, a powietrze pachniało młodą, mokrą trawą. Wiśnie były w rozkwicie, ciepłe promienie słońca prześlizgiwały się gładko przez delikatnie różowe kwiaty. Byliśmy w dusznym pokoju Hany. Pamiętam, że z okna miała widok na szeroką alejkę oraz spokojną rzekę, która płynęła powoli, zawijając w kilku miejscach i wpadając do pobliskiego jeziora. Stałem tak przy tym oknie, obserwując przechodzących ludzi, aż dziewczyna podeszła do mnie i objęła mnie lekko w pasie.
− Yuu – powiedziała mi do ucha.
Wciąż pamiętam jej gorący oddech, która owiał moją bladą skórę. Włosy stanęły mi dęba z ekscytacji, jej słodki, dziewczęcy głos był teraz nieco zniżony, jakby specjalnie próbowała mnie uwieść. Nie musiała próbować.
Odwróciłem się ku niej, zaplotłem patykowate ramiona wokół jej pasa, jednocześnie zsuwając jedną dłoń na jej pośladki. Była cała czerwona na twarzy, spuściła błyszczące w podnieceniu oczy, jakby się wstydziła. Bo naprawdę była skrępowana i ja również. W końcu był to mój pierwszy raz.
− Hana – mruknąłem, całując ją w czoło. Była niższa ode mnie, zrobiłem to bez problemu.
To krępujące, kiedy dzieci odczuwają w stosunku do siebie pożądanie. Robią rzeczy, na które czasami niektórzy dorośli sobie nie pozwalają, tak jak my to zrobiliśmy z Haną. Rozebrałem ją z bluzki, została w samym biustonoszu. Czułem, że coś się we mnie gotuje, jakbym to nie był ja, ale ktoś inny. Szumiało mi w głowie, Hana dodatkowo pocałowała mnie w usta. Złapałem ją w talii, muskając swoimi zimnymi dłońmi jej rozgrzaną skórę. Nie miałem pojęcia, co mam teraz zrobić. Zdjąć jej stanik? Może spódniczkę? Albo nic na razie nie robić, tylko ją przytulić? Byłem tak uroczo niezręczny, że prawie bym się wycofał. W końcu jednak zdecydowałem się ją pocałować. Tego też jeszcze wtedy dobrze nie umiałem. Całowałem się tylko z Haną i te nasze drobne pieszczoty ograniczały się do tego, że stykaliśmy się ustami i trwaliśmy tak jakiś czas. Nie różniło się to niczym od całowania ściany. Jednak ona w żaden sposób nie wydawała się być niezadowolona. Szumiało mi w głowie od nadmiaru emocji. Dlaczego te pierwsze razy zawsze muszą być takie okropne?
No i w końcu się stało. Drżącymi dłońmi rozpiąłem guzik oraz zamek spodni. Zdjąłem je z siebie, układając odzienie krzywo gdzieś na podłodze. Hana lekko przysunęła się do mnie, po czym wpadła mi w ramiona. Przytuliłem ją do siebie niezręcznie, bo wydawało mi się, że zaraz zacznie płakać. Pomogłem jej zdjąć spódniczkę, następnie poczekałem aż rozepnie stanik. Przeżyłem coś na wzór szoku. Pierwszy raz w życiu widziałem na żywo kobiece piersi. Było mi już tak gorąco, że prawie bym tam zemdlał, jednak udało mi się jakoś zachować świadomość. Zdjąłem z siebie bokserki, mój penis na wpół sterczał w ekscytacji, jaką odczuwałem. Nareszcie i Hana ośmieliła się powolutku zdjąć z siebie figi, zostając tym samym całkiem nago. Oboje byliśmy już bez ubrań i oboje nie byliśmy pewni, co należy dalej robić. Pocałowałem ją kolejny raz, dotykając lekko jej piersi. Ściskałem je w dłoniach, były tak przyjemnie miękkie i gładkie. Przesunąłem ręce na jej uda, ku wewnętrznej stronie. Zadrżała, wydała z siebie pomruk. W tym samym momencie dotknęła mojego penisa. Mało bym się nie zachłysnął powietrzem, gdy tylko poczułem dotyk delikatnej, ciepłej dziewczęcej dłoni na członku. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, na co jestem czuły, jakie pieszczoty mogą sprawiać mi przyjemność. Moje ciało dla mnie samego było niczym nieodkryty ląd. Przypominając sobie to, jak wówczas wyglądaliśmy i jacy byliśmy, okrywała mnie swego rodzaju nostalgia zabarwiona rozbawieniem. Na całe szczęście dorastałem jeszcze w czasach, gdy owłosienie łonowe nie było postrzegane jako coś obrzydliwego. Pewnie, gdybym się przespał z jakąś nastolatką (oby nie, bo by mi mój partner oczy wydrapał), to byłaby tam gładka jak lustro.
Bez rozwodzenia się nad owłosieniem w miejscach intymnych. Kiedy pierwszy raz w życiu zakładałem prezerwatywę na swojego członka, to ręce trzęsły mi się jak cholera. Kto by się spodziewał, że później większość mojego otoczenia miałaby mnie za przysłowiowego fuckboy-a. Byłem tak nieporadny, gorzej niż malutkie dziecko. Najpierw musiałem rozpakować prezerwatywę z opakowania. Jasny gwint, to chyba było najgorsze. Ledwo mi się udało rozerwać szeleszczącą paczuszkę, cały w środku krzyczałem z zażenowania. Hana siedziała tuż obok i patrzyła, jak niezręcznie walczę z prezerwatywą.
− Może… daj mi. Pomóc ci?
− Nie trzeba – odparłem. Mało mi głos nie zadrżał.
Żenada. Cholera jasna, jaki wstyd i to jeszcze przed dziewczyną. No ale w końcu się udało. Ostrożnie wsunąłem gumkę na swojego penisa. Nie był wtedy jeszcze zbyt duży, nawet nie pamiętam, ile miał wtedy centymetrów w zwodzie, pewnie nie za wiele. Kondomy powinni mi byli sprzedać w kids size. Jaka szkoda, że pewnie takich nigdy by nie wyprodukowali. Pewnie wielu dzieciakom ułatwiłoby to pierwsze razy.
Nie mówmy dłużej o porażkach, a przynajmniej na razie. Wrócimy do tego za chwilę. W końcu coś się udało. Tak, założyłem tę gumkę na członka. Hana ułożyła się przede mną ostrożnie, rozstawiając szeroko nogi. Moje pojęcie o seksie było na tyle rozległe, że wiedziałem, kiedy dziewczyna jest mokra, to dobrze. Więc się ucieszyłem i jakoś poczułem się pewniej w tej jakże wzniosłej chwili. Więc w nią wszedłem. Wróć, poprawka. Zacząłem w nią wchodzić i trwało to z dobre pięć minut, poważnie. Bo ona coś jęknęła i nie wiedziałem czy ją coś boli, czy coś a to ja się zawahałem nagle i trwałem przez paręnaście sekund w jednej pozycji. No ale dobrze poszło, ważne, że znalazłem się w środku, w jej dziewiczej pochwie.
No nic. Poszło szybko, w końcu to był pierwszy raz. Starałem się ją przytulać, ale nie byłem pewny jak to robić i czy w ogóle powinienem podczas seksu, może ona tego nie lubi. W każdym razie, chyba miała orgazm. Chyba, bo jakoś się tym nie przejąłem, a brat mi opowiadał, że kobiety nigdy nie mają orgazmów, więc stwierdziłem, że tym sobie głowy zaprzątać nie trzeba. Ważne, że ja miałem orgazm i wytrysk. Pamiętam, że byłem wówczas strasznie zmieszany, bo kochaliśmy się może dwie minuty w zaokrągleniu wzwyż i poszło dość szybko. Nie umiałem wtedy jeszcze zapanować nad reakcjami swojego ciała. Nie potrafiłem wstrzymać wytrysku ani nic w tym guście.
Dyszałem, wisząc nad Haną. Ona patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami. Wyszedłem z niej, zdjąłem z penisa prezerwatywę. Nasienia było tyle co kot napłakał, ale dla mnie wtedy to było satysfakcjonujące. Moja sperma w kondomie. Ten kondom był jeszcze przed chwilą na penisie, które był wewnątrz mojej dziewczyny. Niesamowite…
Odpowiedzialność była później taka, że Hana przez dwa miesiące nie miała miesiączki, a ja umierałem ze strachu, że zostanę ojcem. Na całe szczęście, jak już wspomniałem, Hana nie była w pełni rozwinięta pod względem biologicznym i jej cykl miesiączkowy również nie był regularny. Tak się złożyło, że akurat wtedy miała jakiś dłuższy odstęp i nie dostała okresu. Mało tego, w połowie drugiego miesiąca zaczął boleć ją brzuch, więc mama zabrała ją do ginekologa. Tam się okazało, że Hana nie jest już dziewicą, co z początku próbowała zrzucić na zbyt głęboko włożony tampon, jednak jej matki to nie przekonało z faktu, że Hana używała podpasek.
No i tak, tym tropem doszli do mnie. Już się bałem, że będę musiał wypłacać alimenty w wieku czternastu lat. Na szczęście okazało się, że takiej potrzeby nie będzie, bo Hana miała tylko zatrucie pokarmowe, a jej spóźniona miesiączka to nic niepokojącego. Wszyscy bardziej skupili się na tym, że dziewczynka nie jest już dłużej dziewicą. Oczywiście, każdy wiedział, że jesteśmy ze sobą, jednak nikt nie brał tego związku na poważnie, dlatego chociażby podejrzewanie, że moglibyśmy nawet pomyśleć o współżyciu praktycznie nie istniało. Ale jednak. Hana podeszła do mnie w szkole na przerwie i powiedziała, że nie jest w ciąży. Ulżyło mi, serio. Co mnie jednak zaniepokoiło toto, że oznajmiła, że jej rodzice chcąc spotkać się z moimi. No i tak… Wyszło na jaw, że się ze sobą przespaliśmy. Gorzej chyba być nie mogło, a takiego wstydu nie czułem już dawno.

Ren mnie nieźle wyśmiał. Powiedział, że ta moja dziewczyna jest jakaś tępa, skoro poszła z czymś takim do matki.
− Nie mów tak o niej – odparłem. Byliśmy po wspólnym treningu. Ledwo stałem, Ren dał mi niezły wycisk.
− Daj spokój. Pobędziecie razem jeszcze z miesiąc i ona puści się z kimś innym.
Wywróciłem oczami. Ren wyciągnął się, jakby był znudzony.
− Mówisz?
− No. Sam to przerabiałem, mały.
− Mały? – prychnąłem. – Jestem z tobą praktycznie równy.
− Jak będziesz palił fajki, to taki zostaniesz.
Miał rację. Wprawdzie urosłem do tego mojego marnego 1.71, jednak i tak czułem się niski.
− Urosnę – burknąłem.
Ren niespodziewanie złapał mnie za ramiona. Już myślałem, że będzie chciał mnie przewrócić, dlatego cały się zaparłem, by temu zapobiec, jednakże, on przybliżył swoją twarz do mojej, po czym pocałował mnie lekko prosto w usta. Przeżyłem szok. Całował mnie facet i to w dodatku mój starszy kolega. Muskał mnie swoimi wargami, jego dłonie zsunęły się po mych ramionach, złapał mnie nieznacznie za ręce.
To był pierwszy raz, gdy całowałem się z mężczyzną. Nie czułem wtedy kompletnie nic. To znaczy, byłem w szoku, w konsekwencji czego nie poczułem jakiegoś obrzydzenia, nie wiedziałem też czy to mi się podoba. Nigdy się też nie zastanawiałem czy mógłbym być kiedykolwiek w bliższych relacjach z jakimkolwiek facetem, a tym bardziej z Renem, który uchodził za mojego przyjaciela.
Później nie rozmawialiśmy o tym za bardzo. Faktycznie rozstałem się z Haną, znalazłem sobie inną dziewczynę, dwa lata starszą. Miała na imię Momoe i w zasadzie nieźle mnie zdominowała, przynajmniej na pozór. W każdym razie, była w wieku Rena, była już nieco doświadczona w niektórych sprawach i to właśnie ona nauczyła mnie pewności siebie w relacjach z płcią przeciwną (i nie tylko). Pamiętam tyle, że miała krótkie włosy, które często związywała niedużą kitkę i długie palce z ładnymi, zadbanymi paznokciami. Była wesoła, czasami nieco zboczona, ale właśnie dzięki temu tworzyliśmy udaną parę. Twierdziła, że podoba jej się ta moja nieporadność w obchodzeniu się z płcią piękną. Często uprawialiśmy seks, wyłącznie u niej w domu. Nauczyła mnie w ten sposób kilku pozycji, pokazała, że seks nie musi i nie jest wcale stresujący. Faktycznie, dopiero przy niej się odprężyłem i zdałem sobie sprawę, że nie ma chyba przyjemniejszej rzeczy od orgazmu. Momoe też był ze mnie zadowolona, chociaż szczerze to oprócz seksu nie łączyły nas jakieś głębokie uczucia. Póki odczuwaliśmy cielesną przyjemność, to byliśmy ze sobą, a gdy pożądanie znikało, cała ta nasza udawana miłość wraz z nim. Byliśmy tak ze sobą przez dwa miesiące, czyli przez całe wakacje, które okazały się być dla mnie naprawdę intensywne.
Często padało. Podczaj jednego takiego deszczowego dnia pierwszy raz zobaczyłem, jak ktoś umiera na moich oczach.
Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, czym zajmuje się organizacja, której mimowolnie stałem się członkiem. Wiedziałem, co się dzieje, kto z kim współpracuje, kogo powinienem unikać. Znałem każdy szczegół, Minano w końcu pokładał we mnie wielkie nadzieje i twierdził, że jest we mnie niemały potencjał na zostanie wspaniałym członkiem tego durnego cyrku. Cieszyłem się wtedy z tego. Potrafiłem już całkiem celnie strzelać, jednak wciąż chciałem być lepszy i dlatego niemal bez przerwy trenowałem. Ren mi pomagał we wszystkim, jak i również Kotetsu, który w pewnym sensie przejął nade mną pieczę. Starał się ugasić nieco mój temperament. Twierdził, że to moje bycie narwanym tylko przysporzy mi kłopotów w przyszłości i oczywiście miał rację. Kotetsu był pięć lat ode mnie starszy, miał bródkę i przeszywające, szczere spojrzenie. Lubiłem go czasem nieco podrażnić, ale lubiłem też i jego po prostu. Nierzadko popisywałem się przed nim, za co dostawałem niezłą reprymendę. Stał się kimś, kogo mogłem nazwać swoim wzorcem. Ale, jak na zrządzenie losu, to właśnie on był osobą, która zamordowała innego człowieka na moich oczach. Zrobił to z zimną krwią, nie przejmował się niczym i nikim. Chociaż działał w obronie własnej czy też może raczej mojej, to i tak było to niezapomniane przeżycie.
Kotetsu dostał zadanie, dosyć proste i równie dobrze mógłby wykonać je sam, bez niczyjej pomocy. Jednak Minano stwierdził, że najwyższa pora, bym zaczął działać w terenie i ma mnie zabrać ze sobą. Stało się tak, jak powiedział. Jednakże, nikt nie przewidział tego, jak potoczy się cała sprawa.
To był brzydki, pochmurny dzień. Lało już kilka godzin, z tego wszystkiego zaczynała mnie już boleć głowa. Byliśmy z Kotetsu w starym, opuszczonym magazynie za miastem. Na ścianach widniały liczne, często pozbawione sensu graffiti, część szyb była wybita. Wszędzie był kurz, gdzieś na podłodze leżały jakieś śmieci. W środku było chłodno i wilgotno, po moich plecach co chwilę przebiegały dreszcze, chociaż szczerze nie byłem pewien czy to aby nie z ekscytacji. Kotetsu odebrał pozostawioną przesyłkę i mieliśmy wracać. To tyle. Byłem naprawdę zawiedziony, że nie mieliśmy nic więcej do zrobienia, ale Kotetsu kazał mi się cieszyć, że jest tak cicho, bo to z reguły rzadkość. Mój starszy kolega był chyba naprawdę zmęczony, ale wtedy po prostu myślałem, że zrzędził jak stary dziad, bo miał na to ochotę.
Wychodziliśmy właśnie z tego magazynu. Szedłem przed Kotetsu zadowolony z siebie, bo mogłem z nim pójść. Mężczyzna jedynie mówił, że chce położyć się do łóżka i spać.
− Spać? No co ty.
− Jestem w tym wieku, kiedy docenia się rzeczy, których nienawidziło się za dzieciaka. Kiedyś też to zrozumiesz.
Mój drogi Kotetsu, jak zawsze miał rację. Często przypominam sobie jego słowa, kiedy w końcu kładę się spać po całym dniu pracy i innych rodzinnych obowiązkach. Wówczas naprawdę doceniam możliwość choćby pięciominutowej drzemki. Jednak wtedy sen był dla mnie stratą czasu. Byłem naprawdę aktywnym nastolatkiem.
− Co twoja dziewczyna mówi na takie drzemki? – spytałem niby od niechcenia. W rzeczywistości naprawdę mnie to ciekawiło. Bo co robi ta druga osoba, kiedy się śpi? Złości się? Albo sobie kpi, że jej druga połówka śpi jak jakieś małe dziecko lub po prostu wyśmiewa fakt, że może chrapie czy coś w tym guście. Tak, to było cholernie niedojrzałe myślenie z mojej strony. Gdy sam już znalazłem stałego partnera, to jakoś nie uważałem drzemanie któregokolwiek z nas za coś śmiesznego. Mogliśmy zasypiać w najbardziej nienormalnych pozycjach, mogliśmy się ślinić, chrapać, puszczać bąki, ale w końcu – to był sen. I nie było nic dziwnego w tym, że któryś z nas nagle zasypiał w ciągu dnia.
− Śpi wraz ze mną – odparł.
− Ew? Co? Serio? – skrzywiłem się. – Chce jej się?
− Pracuje i jak wraca z pracy, to po prostu idziemy razem do łóżka.
− No jasne, jak każda para.
− Spać, nie uprawiać seks, mały zbereźniku – dodał ze śmiechem w głosie. – Jeszcze wiele przed tobą, Yuu. Nie traktuj świata jako coś, co już nie ma przed tobą tajemnic, bo możesz się przeliczyć. Przed tobą całe życie i nie chciałbym, żebyś zmarnował najlepsze jego lata tutaj. Wyjedź stąd, jak będziesz miał okazję. Do Tsu, do Tokio. Bądź po prostu mądry.
− Dam sobie radę – prychnąłem. No tak, bo kim on niby był, by mnie pouczać? Sam siedział w tym miejscu i nic ze sobą nie robił, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kotetsu po prostu nie chciał, żebym się bardziej wciągał w to wszystko, bym nie utonął w tym samym bagnie, co on.
Teraz chciałbym mu podziękować, bo zawsze był dla mnie jak starszy brat. Wyjechałem do Tokio do liceum, chociaż nie chciałem. Rodzice mnie zmusili. Później w zasadzie uciekłem z Tokio. Wszystko po to, by nikt mnie nie znalazł i bym w dalszym ciągu przekonywał się o tym, że świat naprawdę ma przede mną wiele do odkrycia.
Po tych słowach, kiedy tak lekceważąco zbyłem swojego przyjaciela, rozległ się strzał. Poczułem się kompletnie zdezorientowany i niemal ogłuszony. Zacząłem się gwałtownie rozglądać. Skąd dobiegał? Kto strzelał i dlaczego? To gdzieś blisko nas. Gdzieś obok. W środku, w magazynie. Odwróciłem do Kotetsu, oczy miałem szeroko otwarte, oddech przyspieszony. On wydawał się nieco mniej poruszony. Twarz miał niczym z kamienia, tylko rozszerzone źrenice zdradzały to, że nadnercza wypuściły w jego organizm pokaźną dawkę adrenaliny.
Usłyszałem kroki, ktoś miał ciężkie buty, zapewne wojskowe. Kotetsu złapał mnie za ramiona, przygarniając do siebie, odwrócił się, jakby próbował ochronić mnie swoim ciałem, po czym rzucił się w bok. Nie miałem pojęcia, co się do końca dzieje.
− Yuu, stój tutaj – powiedział, wpychając mnie we wnękę ścienną. – Masz stąd nie odchodzić.
− Pomogę ci! – zaprotestowałem.
− W niczym mi nie pomożesz. Będziesz tylko zawadzał!
Oczywiście, że nie byłem posłusznym dzieckiem. Kotetsu odszedł, nie minęło dziesięć sekund, a ja wychyliłem głowę, rozglądając się. Coś świsnęło dosyć blisko mojej głowy. Zupełnie skołowany odwróciłem się i wówczas dostrzegłem mężczyznę, który mierzył do mnie z broni.
Zastygłem z szoku niczym figura woskowa. Przed oczami miałem tylko strzelbę. Rozległ się dźwięk przeładowywanej broni, serce łomotało mi w piersi jak oszalałe, a żołądek podszedł do gardła. Było mi słabo. Miałem wtedy wrażenie, że to moje ostatnie chwile, że to już koniec. Poczułem coś na wzór silnego strachu, chociaż i tak całkiem nie docierało do mnie, jak bardzo ta sytuacja była niebezpieczna.
Mężczyzna już miał pociągnąć za spust, jednak zjawił się Kotetsu. Pamiętam jak dziś, w jaki sposób rzucił się z ukrycia na mojego niedoszłego zabójcę. Uderzył go gnatem w tył głowy, a następnie z impetem powalił na ziemię. Chwilę później wycelował w mężczyznę, po czym oddał trzy strzały.
Nogi ugięły się pode mną w tym samym momencie, kiedy nastąpiła zupełna cisza. Kotetsu schował broń, poprawił marynarkę i popatrzył na mnie. A ja padłem na zakurzoną, betonową podłogę, siadając na niej skołowany. Nie miałem pojęcia, jak wielkie piętno odbiła tamta chwila na mojej nieukształtowanej psychice.
Zostałem typowym bad boyem. Trochę śmiesznie to brzmi, ale od tamtej pory zupełnie zacząłem odbiegać od swoich rówieśników. Gdy zaczął się rok szkolny na nowo zeszliśmy się z Haną. Byliśmy parą przez następne pół roku.

− Yuu! – krzyknął Shuji, wbiegając do klasy pewnego październikowego poranka. Spojrzałem na niego zaskoczony. Shuji zawsze był spokojny, nawet w kryzysowych sytuacjach zachowywał zimną krew. Dlatego byłem naprawdę zdziwiony tym, że tak emocjonalnie wpadł do pomieszczenia, jakby się gdzieś paliło.
Akurat stałem z Haną i rozmawialiśmy o czymś. Chyba o pracy domowej albo jakiś innych pierdołach. Pamiętam, że to był wyjątkowo mroźny poranek. Promienie porannego słońca odbijały się od nieznacznie oblodzonych dróg oraz oszronionych, burych liści. Powszedniego dnia nie było mnie w szkole, byłem z Renem na treningu, dlatego próbowałem się dowiedzieć, co działo się w szkole.
− Co? – spytałem. Shuji popatrzył na mnie nieco skołowany. Zdaje się, że nie do końca chciał mi mówić, co zostało mu powierzone.
− Masz iść do wychowawcy – przełknął ślinę.
− Wychowawcy? Po co?
− Nie wiem. Ale właśnie mnie zaczepił i masz przyjść. Podobno to pilne.
− Serio? – burknąłem pod nosem. Odszedłem bez słowa od Hany i wyszedłem z Shujim na korytarz. Chłopiec patrzył na mnie tak nieco współczująco. – No, to o co chodzi?
− O nieobecności. Jest październik, a ty masz już 20 dni nieobecnych i nieusprawiedliwionych.
− Usprawiedliwię – odparłem. Podwinąłem rękawy koszuli, jakbym miał iść się zaraz z kimś bić. Faktycznie, czułem się, jakbym miał się udać w bójkę z własnym wychowawcą.

Pan Sasaki był człowiekiem raczej prouczniowskim, ale w pewnych sprawach musiał brać się za ostateczność. Opieprzył mnie za to, że mam tyle nieobecności i oznajmił, że będzie musiał zawiadomić moich rodziców. Oczywiście, że mi się to nie spodobało.
− Ale serio? Rodziców? – jęknąłem. – Nie da się tego jakoś inaczej załatwić?
− No wiesz, opuściłeś już tyle dni w szkole, nie mam żadnego usprawiedliwienia od twoich rodziców. Oceny też masz cienkie, z każdym dniem coraz gorsze. To chyba będzie normalne, jeśli zadzwonię zaraz do twojej mamy i spytam się czy wszystko w porządku. Chyba każdy wychowawca by tak zrobił. Może wpadłeś w jakiś poważny nałóg?
− Nałóg?
− Zacząłeś pić, brać narkotyki albo jesteś uzależniony od komputera. O paleniu już nie mówię, bo z tym się jakoś nie kryjesz.
− Tylko popalam – zaprotestowałem.
− Jasne, jasne, młody – odparł Sasaki. Równy był z niego gość, nie ma co. Po gimnazjum spotkałem go w sumie raz, dziesięć lat później. Z początku mnie nie poznał, ale jak tylko powiedziałem, że to ja wyskakiwałem przez okno, to od razu mnie sobie przypomniał.

− Zmieniłeś się strasznie! – oznajmił z szerokim uśmiechem. Dwudziestoczteroletni ja był o wiele bardziej dojrzały i miał spory bagaż doświadczeń. – Mam nadzieję, że już nie uciekasz przez okna.
− No nie! – roześmiałem się. –Teraz już nie muszę.

Ale wracając do czternastoletniego mnie…
− No naprawdę. Czasami zapalę i tyle.
− Palisz praktycznie co przerwę. Nie wciskaj mi kitu, że to tylko tak od czasu do czasu. Ale zbaczamy z tematu. Co ja mam zrobić z twoimi nieobecnościami? Zawiadomić rodziców czy wymyślić jakąś inną karę?
− Inną karę, proszę – odparłem ze skruchą w głosie.
− Inną karę! No dobrze. Przez miesiąc będziesz zostawał po lekcjach w kozie.
− W kozie?! Ale ja mam inne zajęcia.
− Inne? Jakie?
− Nie mogę powiedzieć.
− To zadzwonię do twojego taty i on mi powie jakie.
Zacisnąłem zęby ze złości. No świetnie, byłem między młotem a kowadłem. Rodzice nie mogli się dowiedzieć, że opuszczam zajęcia, a jednocześnie nie mogłem zostawać codziennie w kozie.
− Skoro to tylko miesiąc – westchnąłem.
− Chyba, że wciąż będziesz uciekał z lekcji. Wtedy przedłużymy twoją karę, a jak to nie da efektów, to postaram się, żeby twoi rodzice mieli w tym swój udział. Umowa stoi?
− No dobra. Stoi.
Tak jak powiedział pan Sasaki, tak też się stało. Przez następny tydzień codziennie zostawał w kozie aż do godziny siedemnastej. W tym czasie odrabiałem lekcje, uczyłem się i porządkowałem jakieś inne sprawy albo po prostu czytałem książki do historii. Jednego nigdy nie można było mi odmówić, nieważne ile lat miałem, uwielbiałem historię. Już od najmłodszych lat pałałem fascynacją w stosunku do dawnych dziejów, co wiele osób dziwiło. Podobno coś takiego do mnie nie pasowało, bo byłem zimny, opuszczałem praktycznie wszystkie zajęcia i mój ogólny styl bycia nie pasował do historycznego maniaka. A z historii zawsze miałem najlepsze oceny i średnią, nigdy w życiu nie dostałem z niej mniej niż cztery, a cztery dostałem tylko raz.
− Yuu, a nie myślałeś o tym, żeby wziąć udział w konkursie z historii? – mruknął pan Sasaki, któremu pomagałem raz podczas mojej kary uporządkować dokumenty.
− Nie bardzo.
− Wiem, że jesteś w tym dobry.
− Niby tak – mruknąłem bardziej do siebie niż do nauczyciela.
Ale jakoś nie chciałem brać udziału w żadnych olimpiadach i konkursach. Nie czułem takiej potrzeby, uważałem, że to tylko niepotrzebnie zabiera mi czas.
Tego samego dnia wieczorem, kiedy wracałem do domu z treningu, zaczepił mnie Ren. Zaskoczyło mnie to. Musiał za mną biec, był cały zdyszany, jakby dopiero skończył maraton.
− Zaczekaj! Yuu! – dopadł do mnie. Odwróciłem się ku niemu z niemałym zaskoczeniem wymalowanym na twarz.
Do tej pory wyraźnie pamiętam ten październikowy wieczór, chociaż od tamtego dnia minęło blisko szesnaście lat. Czasami tak wspominam to wszystko, kiedy wieczorem po położeniu dzieci spać i gdy mój partner też już zasypia przytulony do mojego boku. Leżę i myślę o tym, że gdyby nie Ren, to nie byłbym tym samym Yuu. Pewnie nie przekonałbym się nigdy, ile przyjemności może mi sprawiać dotyk innego mężczyzny. Nie wiedziałbym wielu rzeczy, ale też i sporo bym sobie oszczędził.
Ren bez namysłu ujął moją twarz w dłonie, po czym pocałował mnie, tak jak już to kiedyś zrobił. Był to jednak bardziej natarczywy i pewny pocałunek. Całował mnie tak, jakby już długo na to czekał, jakby nie mógł się więcej powstrzymywać przed okazywaniem mi uczuć.
− Ren…? – odsunąłem się nieznacznie. Nie miałem pojęcia, co mam zrobić, dlaczego on tak się zachował. Przerażało mnie wtedy to, że czułem się tak dobrze, że ten pocałunek, jego usta i to wszystko spotkało właśnie mnie. Ale nie uciekłem. Po prostu patrzyłem na niego w przedziwnym amoku.
− Było dobrze? – spytał, kładąc mi obie dłonie na ramionach. Zadarłem lekko głowę, patrząc na niego. Byliśmy prawie równi. Wpatrywałem się w jego ciemne oczy, chociaż kompletnie nie zdradzały żadnych uczuć.
− Chyba – wymamrotałem.
− Może być lepiej – pocałował mnie w czoło, pogłaskał mnie wierzchem dłoni po policzku. – Do jutra.
I odszedł. Mało nie zwariowałem. W głowie mi szumiało, ledwo stałem na nogach. Przygryzłem dolną wargę, wciąż czując na sobie dotyk jego ust. To był przyjemny pocałunek. Mógłbym to powtórzyć.
Oczywiście mama była na mnie zła, gdy wróciłem do domu. Nie powiedziałem jej jednak gdzie byłem. Jedynie posuszyła mi jakiś czas głowę, aż kazała iść do siebie. W pokoju położyłem się na łóżku i myślałem nad tym, co zrobił dzisiaj Ren. Czy on coś do mnie czuje? Czy jestem gejem? W końcu to mi się spodobało, nie odrzuciło mnie wcale, wprost przeciwnie. Chciałem więcej.
Gdy tak leżałem na łóżku, ktoś zadzwonił do drzwi.
− Yuu! Otwórz! – krzyknęła moja mama.
Niechętnie zszedłem na dół. Miałem szczerą ochotę, by osoba, która przyszła, już sobie poszła. Ale w końcu otworzyłem drzwi i aż mnie zamurowało. Przede mną stał prawdziwy anioł. Serce zaczęło mi z całej siły łomotać w piersi, gorąco uderzyło w moją twarz. Gwałtownie poczułem tak niewyobrażalne szczęście, że ledwo ustałem w miejscu.

− Dobry wieczór, Yuu – powiedziała ciocia Yuri, uśmiechając się do mnie szeroko od ucha do ucha.


----

Uroczyście pragnę ogłosić wszem i wobec, że oto właśnie tutaj przed wami następuje publikacja nowego Migdała, dokładnie 4 lata po premierze pierwszego rozdziału. Jak wam się podoba perspektywa Yuu? Może macie jakieś pytania? Piszcie, czekam na wasze opinie! ❤
I dziękuję za wszystkie ciepłe słowa pod rocznicowym postem. Zrobiło mi się naprawdę miło. Kocham was, Żuczki!
Plus, smol ciekawostka. Nazwa serii wzięła się od piosenki Lany Del Rey o tym samym tytule. Polecam serdecznie!

I dziękuję za to. Dziewczyny, naprawdę zrobiłyście mi dzień. XD





Do następnego rozdziałuu~! 

Komentarze

  1. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
    Migdaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaał!
    Czekałam i wreszcie jest! Opłacało się czekać!
    Perspektywa Yuu to jest coś n i e s a m o w i t e g o.
    Coraz bardziej kocham migdałowego Yuu. Ale jeszcze brakuje mu do miłości prawdziwego Yuu! Może kiedyś go przebije XDDD
    Mówiłaś, że nie ma jeszcze na czym płakać a ja i tak się poryczałam XD
    Jakoś...nie brakuje mi tu Taki XDDD
    JEST AOI X REN I TO MI WYSTARCZY DO SZCZĘŚCIA.
    Jak przeczytałam wszystkie wcześniejsze serie Migdała to zawsze pragnęłam takiej serii o tym co wcześniej działo się w życiu Yuu.
    W tym roku to się spełnia wszystko czego chciałam! Ballady od Gazet chciałam to są. Nowego Migdała chciałam? To jest.
    I TO Z PERSPEKTYWY NAJLEPSZEJ POSTACI BANG!
    Nigdy tak emocjonalnie nie zareagowałam na koniec jakiegokolwiek rozdziału Migdała! Ale to już wiesz bo pisałam na TT XD
    Tak strasznie wyłam z tekstu "tej chodzącej katastrofie, pieszczotliwie nazywanej przez wszystkich Yuu." XDDDDDDD
    Boje się okrutnie co możesz tu jeszcze wymyślić to będzie zło i szatan najpewniej.
    Wzruszyłam się na tej scenie, gdzie Ren go na końcu całuje chodź dobrze wiemy jaki był Ren dla Yuu XDDDDDDDD
    Nie wiem chciałam ci wyjebać długi i piękny wzruszający komentarz ale ja nie umiem w takie rzeczy! Wybacz mi!
    Rozwaliłaś mnie wstawiając tu to moje zdjęcie! XDD
    Chusteczki zostały dzisiaj użyte do przeznaczonego im celu!
    Pozdrawiam cieplutko, życzę weny i czekam na następne!
    Buzi!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wczoraj czytałam i przez to się nie wyspałam, a jak czytałam rano (wciąż ten sam post) to prawie spóźniłam się do szkoły, NO ALE musiałam przecież skończyć czytać!
    Już czytając fragment pod rocznicowym postem ucieszyłam się, że będzie perspektywa Yuu, a teraz to już w ogóle tak się jaram, że prawie jak Yuu fajki co przerwę XD
    Ach, te pierwsze razy XDDD
    YURI! Zawsze bardzo lubiłam tę postać, co prawda najlepszy jest Kouyou (XD), ale mama Taki jest dla mnie taką ciepłą, przyjemną osobowością. Nwm. Jakoś tak.
    CZEKAM na kolejny rozdział. Mówię poważnie. Do końca Wielkiego Postu czuj się bezpieczna, bo obiecałam sobie, że nikogo nie uderzę, ale JAK NIE BĘDZIE ROZDZIAŁU PO ŚWIĘTACH to się strzeż. Znajdę Cię.
    Kocham Ciebie, twoją twórczość, no i już nie przeszkadzam, pisz dalej! Papa :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Chcę tylko powiedzieć, że miałem ochotę piszczeć, gdy to zobaczyłem v.v

    OdpowiedzUsuń
  4. Na początku nie mogłam przeboleć, że nie będzie Taki, a tu proszę... cofnięcie się w czasie, tak jakby. :D Perspektywa przed wydarzeniami z poprzednich serii jest bardzo interesująca. Zawsze chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o przeszłości Yuu, więc ten pomysł jest genialny. <<3 Ren, drań, wcale go nie lubię, ale jest przynajmniej ciekawie... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Podoba mi się perspektywa Yuu :D
    Musiałam odpocząć od migdała gdy zakończyła się perspektywa Takanoriego ale już wracam i zabieram się za czytanie!
    Powoli, bo powoli, ale będę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty