"Jeśli się odrodzę, spotkajmy się znowu" 10
Tysiące drobnych życzeń
Wplotło się w Twoje marzenia
Bez powrotnego uśmiechu
W ostatnim wspomnieniu zliczonych oddechów
Słyszę Twój głos
W dniu, w którym wszystko zostało stracone
"Nas dwoje nie może być razem..."
Chizuru
Był środek zimy, a ja biegłem nagi
przez las. Zapadałem się w śniegu, starając się wyrwać z groźnej aury, którą
dawały wysokie, gołe drzewa. Czułem się, jakby ktoś mnie gonił, chciał mi
zrobić krzywdę, a ja walczyłem o życie. Do moich uszu docierał tylko mój
niespokojny, ciężki oddech. Bałem się odwrócić, bo wiedziałem, że coś tam było.
Rozpaczliwie mknąłem między drzewami, uważając na gałęzie, a moim jedynym
towarzyszem był czarny gawron, lecący tuż nade mną.
-Kouyou,
obudź się - Yuu delikatnie potrząsnął za moje ramię. Wyrwał mnie ze snu,
sprowadzając do wcale nie lepszej rzeczywistości. Otworzyłem oczy, obrzucając
go beznamiętnym spojrzeniem. Przychodził codziennie, siadał na krześle i
patrzył na mnie. A ja wtedy zazwyczaj spałem. Miałem taką potrzebę, by
przesypiać noc i ponad połowę dnia. Ta potrzeba brała się też z silnych lekarstw,
które przyjmowałem. - Jak się spało? - zapytał z czułością w głosie. Usiadł
przy łóżku, a ja cicho westchnąłem. - Znowu coś ci się śniło? - pokiwałem
głową. - To samo?
-Tak
- odpowiedziałem cicho.
-To
straszny sen? - pogładził mnie po dłoni. W rzeczywistości nie liczył na
odpowiedź, zapytał, by cokolwiek powiedzieć.
-Tak
- westchnąłem. Ten sen był straszny i nigdy tak naprawdę nie chciałem dotrzeć
do jego końca. Chociaż z drugiej strony, ciekawiło mnie, co wymyśliła moja
podświadomość. Zawsze tylko biegłem, przedzierając się przez lodowaty śnieg.
Yuu
zmrużył lekko oczy, odgarniając moje włosy. Uśmiechnął się do mnie, chcąc dodać
mi otuchy.
*
[Aoi]
Przeglądałem
kolejne zdjęcia w albumie, na których był Kouyou. Nasza mała, prywatna kolekcja
zdjęć. Przerzucałem strony, aż znalazłem jakieś jego półnagie zdjęcie, które
wyciągnąłem z albumu. Przed oczami od razu przeleciała mi jakaś scenka z
naszego stosunku. Przełknąłem ślinę, starając się panować nad chęcią sięgnięcia
ręką do swojego krocza. Bardzo pragnąłem go mieć tutaj, przy sobie. Chciałem,
by był ze mną. Mimowolnie rozpiąłem klamrę paska, a następnie guzik i rozporek.
Rozchyliłem materiał spodni i już miałem wsunąć dłoń pod bokserek, kiedy
przerwał mi dźwięk dzwonka do drzwi. Szybko doprowadziłem się do porządku i
poszedłem otworzyć. Nie patrząc przez judasza, przekręciłem zamek w drzwiach,
otwierając je.
-Cześć
Yuu - mruknął Taka. Zmarszczyłem brwi, widząc Matsumoto. Nie ukrywałem, że
ostatnio podniósł mi ciśnienie i za bardzo nie miałem ochoty z nim rozmawiać. -
Mogę wejść? - zapytał niepewnie. Wywróciłem oczami, widząc jego skruszoną minę.
Uchyliłem szerzej drzwi i odsunąłem się, wpuszczając go do środka.
-Co
cię sprowadza? - zapytałem, przekręcając zamek w drzwiach i patrząc, jak
Matsumoto zdejmował buty. Młodszy odchrząknął cicho, kiedy stał już w samych
skarpetkach.
-Powiedziałem
Naoko o wszystkim - mruknął cicho. - Wpakowałem się w bagno i...
-Zostawiłeś
ją? - zapytałem niepewnie. Pokiwał powoli głową, spuszczając wzrok. Po raz
pierwszy w życiu odczułem potrzebę, by go uderzyć. - Zrobiłeś to dla Akiry i
dla siebie - syknąłem. - Tak nie można, ona nie da sobie rady.
-Da
- odparł cicho, patrząc na swoje stopy. O nie...
-Po
to tu przyszedłeś? - warknąłem zły. - Postępujesz wobec niej w tak chamski
sposób, że aż nie chce mi się na ciebie patrzeć.
-Chciałem
cię przeprosić - mruknął cicho. - Bo ciągle...
-Słuchaj
no - złapałem go za ramiona, przyciskając do ściany. - Kretyństwo to
najwidoczniej twoja cecha szczególna i jak myślisz, że jeśli mnie przeprosisz,
to się wszystko ułoży, to się mylisz.
-Yuu,
to boli - jęknął Taka. Zdałem sobie sprawę, że wbijałem mu palce w ramiona.
Puściłem go, odchodząc dwa kroki do tyłu. Potarł swoje ramiona i zerknął na
mnie. - Chciałem z tobą porozmawiać, ale boję się, że się zdenerwujesz -
mruknął, nerwowo bawiąc się swoimi dłońmi.
-O
czym chciałbyś rozmawiać? - zainteresowałem się. Młodszy niepewnym krokiem
ruszył do salonu, a ja za nim. Usiadł na kanapie i zauważył otwarty album na
stoliku. Obok niego leżało wyjęte zdjęcie Kouyou, do którego chciałem się
masturbować. Wziął je do ręki i zaczął mu się przyglądać, nie odpowiadając na
moje pytanie. - Takanori - upomniałem go, zabierając fotografię Kou i album.
-Ładnie
wyszedł - mruknął. - Chciałem się zapytać, czy to boli... To pierwsze zbliżenie
- jego policzki przybrały odcień purpury, a ja cicho westchnąłem. Mnie i Kou
nikt nie mówił, czy będzie bolało. Sam Kouyou wiedział doskonale, jak bardzo
seks z drugim mężczyzną był bolesny, a zwłaszcza ten pierwszy raz. Niestety nie
byłem jego pierwszym, co trochę mnie bolało w podświadomości, ale tylko na
początku. Później przestałem o tym myśleć i skupiłem się na naszym związku.
Kiedy pierwszy raz się kochaliśmy, Kou strasznie płakał. Był po długiej
przerwie i odwykł od cielesnych zbliżeń.
-Kou
mówił, że jego bolało jak jasna cholera - odpowiedziałem cicho. - Wiesz Ru, to
zależy - usiadłem w fotelu. - Nie wiem, jak tobie by było z Akirą. Na początku
pewnie będzie boleć, ale później to zmaleje.
-Będzie
dobrze? - widać było, że był skrępowany. Ja osobiście czułem się trochę
nieswojo. Opowiadałem mu o seksie, kiedy sam nie miałem z kim go uprawiać.
-Tak
- uśmiechnąłem się. Zaczynało mnie rozkładać. Naprawdę chciałem, by był tutaj
Kouyou i żeby poszedł ze mną do łóżka. Mówiąc mu o tym, mimowolnie
przypominałem sobie różne rzeczy. Założyłem nogę na nogę, by ukryć uwypuklenie
na spodniach.
-A
ty i Kou? - interesował się dalej. Zmierzyłem go trochę zirytowanym
spojrzeniem. Nasze stosunki były naszą sprawą i nie powinno było go coś takiego
obchodzić.
-Ja
i Kou? - uniosłem brwi. - A co ciebie to obchodzi? - nie kryłem irytacji.
Zauważył, że mnie zdenerwował i spłoszył się.
-Nie
denerwuj się - nerwowo bawił się rękoma i wlepiał wzrok w swoje kolana. -
Udajmy, że tego pytania nie było.
*
-Yuu - Kou zasłonił mi oczy,
przylegając do mnie. - Zgadnij, kto to.
-Hmm - zachichotał cicho, a ja
uśmiechnąłem się mimowolnie, chociaż starałem się być cicho. - Kaede?
-Nie - zaśmiał się.
-Katsuko?
-Zgaduj dalej.
-Ah... Już wiem - sięgnąłem do jego
twarzy, macając ją dłońmi. - Pan Takashima?
-Który?
-Ten starszy.
-Yuu-chan, jak tak możesz? - puścił
mnie, a ja odwróciłem się w jego stronę. - Mnie nie poznać?
-Wybacz - zaśmiałem się dźwięcznie, a
następnie pocałowałem go w usta. Kou złapał nagle moją dłoń, ciągnąc mnie w
stronę lasu, który rósł blisko jego domu. Splotłem nasze palce i nie pytając o
nic, dałem mu się prowadzić.
Zapadał zmierzch, słońce chowało się
za linią horyzontu, a my szliśmy do ciemnego lasu. Przyjechaliśmy na tydzień do
rodziców Kou. Do jego kochającej i czułej matki oraz stanowczego, ale
wyrozumiałego ojca. Pokochałem jego rodziców i to szczerze. Jego mama przyjęła
mnie z otwartymi ramionami, a tata nie mógł do końca tego przeboleć.
Podziwiałem go jednak za tak dużą tolerancję dla nas. Wiedzieliśmy jednak, że
wolałby, gdyby Kou spotykał się z jakąś kobietą, dlatego w jego obecności nie
okazywaliśmy sobie żadnych czułości.
Zatrzymaliśmy się przed dużą, starą
stodołą. Kou puścił moją dłoń i podszedł do sporych drzwi. Uchylił je, wchodząc
do środka, a następnie wystawił rękę na zewnątrz, wykonując ten
charakterystyczny gest palcem, bym za nim poszedł. Od razu to zrobiłem. Nie
widziała mi się wizja puszczania go do jakiejś starej, opuszczonej stodoły, w
której mógł się kryć jakiś psychopata. Jak ginąć, to we dwoje.
-Kou? - zmrużyłem oczy, chcąc coś
dostrzec. W środku było ciemniej niż na zewnątrz. Poczułem, jak ktoś łapie mnie
za ramiona i przyciąga do siebie.
-Tu - objął mnie, ciągnąc w głąb
budynku. Nagle się przewrócił, śmiejąc się, a ja poleciałem na niego. Na
szczęście wylądowaliśmy na sianie.
-Nic ci nie jest? - dotknąłem jego
twarzy, jakby chcąc się upewnić, że z pewnością leżałem na nim.
-Nie - odparł ze śmiechem. -
Powiedz... Robiłeś to kiedyś w stodole?
Otworzyłem
oczy, czując piekące ciepło na policzkach. Westchnąłem głośno, nie widząc
nikogo obok siebie w łóżku. Odwróciłem się na brzuch, obejmując ramionami
poduszkę i wtulając w nią twarz. Znowu śnił mi się stary, dobry Kouyou. Mój
ukochany.
-Yuu
- ktoś otworzył drzwi od sypialni, a ja kolejny raz westchnąłem. - Mogę? -
zapytał Taka. Nie odpowiedziałem, dlatego wszedł do środka, zamykając za sobą
drzwi. Usiadł obok mnie na łóżku i odgarnął moje włosy za ucho.
-Co
ty robisz? - podniosłem się, na rękach do góry.
-Odgarnąłem
ci włosy - odparł. - Spokojnie - położył się obok, na miejscu, na którym zawsze
spał Kou. Opadłem z powrotem na łóżko i westchnął po raz kolejny tego dnia.
-Wariuję
bez niego - mruknąłem w poduszkę, a Taka pogłaskał mnie po plecach.
-Tak
bardzo go kochasz?
-Mhm.
Takanori
objął mnie w pasie, a następnie przyciągnął do siebie. Kouyou przytulał się do
mnie w podobny sposób.
-Yuu,
nie chcę, żeby Akira się o tym dowiedział - powiedział cicho. - Okropnie się
czuję.
-Przepraszam
- poczułem, że zaczęły mnie piec oczy. Starałem się jednak powstrzymywać łzy. -
Nic mu nie powiem.
-A
Kouyou? - zapytał.
Milczałem.
Kochałem Kouyou. Był dla mnie wszystkim. Nie chciałem bez niego żyć.
-Kou
też się nie dowie.
Poprosiłem
Takę, by został ze mną na noc. Umieściłem go jednak w drugim pokoju. To była
ogromna pokusa. Bezbronny mężczyzna, który nigdy nie robił tego z drugim i to
zaledwie parę metrów ode mnie. Nie poszedłem jednak do niego, to Taka przyszedł
do mnie. Zaczęliśmy się całować, jednak młodszy zaraz to przerwał, kiedy
powiedziałem imię Kou.
-Idziesz
dzisiaj do szpitala? - zapytał.
-Tak
planuję - znów westchnięcie. - Przepraszam - powiedziałem kolejny raz.
*
[Uruha]
-Dawno
mnie tutaj nie było - powiedziałem, kiedy Yuu zamknął drzwi od domu. Tęskniłem
za tym miejscem. Miałem z nim mnóstwo dobrych i złych wspomnień. Teraz te złe
nie miały jednak znaczenia. Na widok przytulnego mieszkanka moje serce samo
przepełniało się kojącym ciepłem.
-Wiesz,
dzwoniła do mnie twoja mama - zdjął moją kurtkę, odwieszając ją na wieszak. -
Wpadnie z twoim tatą urządzić nam wigilię - kucnął przede mną, zdejmując moje
buty. - Moi rodzice też mają przyjechać.
-Ah
- mruknąłem cicho. Rodzice postanowili zaangażować się w nasze życie.
Yuu
zaniósł mnie do salonu, w którym, przykryci grubym kocem, zaczęliśmy przeglądać
album ze zdjęciami.
-Zobacz
jaka słodka kruszynka - zaśmiał się. - Kai ma uroczą siostrzenicę.
-Tak
- mruknąłem trochę smutno. Shiro bardzo ją lubił i traktował, jakby była jego
własną córką. Zawsze chciał mieć córeczkę, a ja nie mogłem mu jej dać. Nigdy
nie mogłem dać mu możliwości stworzenia rodziny. A on się dla mnie poświęcił ze
świadomością, że nie zgodziłbym się na adopcję. Został ze mną, bo mnie kochał.
- Yuu, przepjaszam - powiedziałem, kiedy przekręcił kolejną stronę.
-Za
co? - zapytał, gładząc mnie po ramieniu.
-Nie
mogę ci dać jodziny, nawet jeśli bajdzo cię kocham.
-Kochanie,
wiedziałem, że będąc z tobą będę mógł o tym zapomnieć - pocałował mnie we
włosy. - Ale kocham cię, dlatego niczego nie żałuję.
-Yuu...
-Jeśli
teraz mogę być z tobą i kochać cię, to naprawdę, nie masz za co mnie
przepraszać. To jest w tej chwili moje największe marzenie.
-Być
ze mną?
-Właśnie
tak - wplótł palce swojej dłoni w moją i zacisnął je, a następnie zrobił to
delikatnie z moimi. - Kou, jesteś największym szczęściem, jakie mogło mi się
przytrafić w ciągu całego mojego życia - ucałował lekko moją dłoń. - Nic tego
nie zmieni. Po prostu cię kocham i gdybym tylko mógł, to... - urwał, zaciskając
wargi.
-To...?
-Zamieniłbym
się z tobą miejscami - spuścił wzrok, a mnie coś ukłuło w środku. - Zrobiłbym
wszystko, jeśli mógłbym ci pomóc.
Poczułem,
że w moich oczach zbierają się łzy. Pokręciłem lekko głową i uśmiechnąłem się
smutno.
-Napjawdę
się boję - szepnąłem ledwo słyszalnie. - Yuu, nie chciałbym, żebyś zamieniał
się ze mną miejscami - pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, a zaraz za nią
kolejna i kolejna. - Mnie się nie da pomóc. Od początku nie dało.
-Po
prostu... Kou, z tym nie da się tak łatwo pogodzić - odłożył album na stolik i
przytulił mnie mocno. - Kiedy pomyślę o tym, że mogę cię stracić... Że tak
będzie... - pokręcił głową, jakby chcąc wyrzucić z siebie tę myśl. - Nie chcę,
żebyś gdziekolwiek szedł, żebyś musiał mnie zostawiać. Nie chcę, żeby stała ci
się krzywda, Kou-chan. Po prostu się boję - głos mu zadrżał, a ja poczułem, że
coś mokrego dotknęło mojej szyi. Były to łzy Yuu. - Dlaczego nie mogę ci pomóc,
skoro tak strasznie cię kocham?
*
Znowu biegłem przez ten las.
Przedzierałem się przez zaspy śniegu i uważałem na wystające konary. To coś, co
mnie goniło, w każdym śnie było coraz bliżej. Zbliżało się i chciało mnie
skrzywdzić.
Właśnie taki był ten sen. Po prostu
biegłem ogarnięty wielkim niepokojem i strachem.
Otworzyłem
oczy dysząc głośno, jakbym naprawdę biegał. Starałem się uspokoić oddech i
wyciszyć się, by serce przestało mi łomotać w piersi. Spojrzałem w bok i
zauważyłem, że miejsce obok było puste.
-Yuu?!
- poczułem ogarniającą mnie panikę, a w mojej głowie zaczęły się rodzić
pojedyncze pytania. Gdzie on jest? Wyszedł? Zostawił mnie? Porzucił? Ma mnie
dość? Zobaczę go jeszcze?
-Obudziłeś
się? - czarna czupryna zajrzała do pokoju, a ja odetchnąłem. Nigdzie nie poszedł.
Cały czas był w mieszkaniu.
Yuu
wykonał wraz ze mną poranną toaletę, ubrał mnie, nakarmił, a później zawiózł na
wózku do salonu, gdzie trochę się zdziwiłem. Obok balkonowych drzwi stało
średniej wielkości drzewko iglaste, którego pień włożony był w stojak.
-Skąd
to? - zapytałem.
-Kupiłem
w punkcie drzewek choinkowych - zaśmiał się. Zauważyłem, że na stoliku stały
pudełka z ozdobami. Uśmiechnąłem się mimowolnie, a już chwilę później
instruowałem Shiro o położeniu każdej bombki i łańcucha. Dostosowywał się do
moich poleceń i po kilku minutach mieliśmy piękną, złoto-czerwoną choinkę z
łańcuchami i różnymi światełkami.
-Ślicznie
- powiedziałem, kiedy mój partner stanął obok mnie, oglądając efekt końcowy.
-Ma
się rękę do choinek - oznajmił mi z uśmiechem. Pochylił się, całując mnie w policzek.
- Dzisiaj wieczorem przyjeżdżają twoi i moi rodzice. Wypadałoby trochę tu
posprzątać.
-Yuu
- całkowicie zignorowałem jego słowa. - Czy, jakbym cię popjosił, to kochałbyś
się tejaz ze mną? - zapytal.
-Kou...
- otworzył szeroko oczy. - Wiesz przecież, jak bardzo bym chciał - kucnął
przede mną. - Ale teraz nie możemy - pogłaskał mnie po policzku. Jego głos był
pełen smutku. - Zrobiłbym ci krzywdę, a tego bym sobie nie wybaczył.
-Krzywdę?
- powtórzyłem, marszcząc brwi.
-Kouyou,
mogę ci to wytłumaczyć - dalej gładził mnie po policzku. - Podczas seksu
znacznie przyspiesza puls, oddech, a dodatkowo, napinają się niektóre mięśnie -
przesunął dłonią po moim torsie, na stronę serca. - Kou, gdybyśmy teraz poszli
do łóżka, to twoje serduszko mogłoby tego nie wytrzymać, to w końcu też
mięsień.
-Stanęłoby?
-Tak
- pokiwał głową. - Poza tym, nie doszedłbyś - skrzywił się. - Te mięśnie, które
są za to odpowiedzialne nie pracują. Masz też znacznie zwolniony metabolizm.
-Skąd
to wiesz? - zapytałem.
-Rozmawiałem
z twoim lekarzem. Ostrzegł mnie, jakby zachciało nam się współżycia.
-Czyli,
że nigdy już nie będę mógł iść z tobą do łóżka?
-Niestety
- pokręcił głową.
W
moich oczach stanęły łzy. Nie mogłem już być z Yuu jednym, bo mógłbym umrzeć
podczas stosunku. Lepiej, nie miałbym nawet wzwodu i nie doszedłbym. To było
cholernie nie fair. Nawet taka prosta potrzeba jak seks została mi odebrana.
-Nie
płacz - starł kciukiem kilka łez, które spłynęły po moich policzkach. -
Kochanie, damy radę.
-Damy
jadę?! Ty masz chociaż spjawne jęce i możesz sobie ulżyć, a ja, kujwa, nie
mogę! - krzyknąłem, płacząc. - Nic nie mogę.
-Kou,
spokojnie - przytulił mnie. - Przepraszam, nie złość się na mnie, kochanie.
-Ja
tak nie chcę - płakałem głośno. - Yuu...
-Kou-chan,
nie umiem ci pomóc, przepraszam.
*
[Aoi]
-Yuu,
dzień dobry! - matka Kou objęła mnie mocno, całując w policzki. - Chudy jak
zawsze. Jak ty się trzymasz na tych nóżkach?
-Ah,
dzień dobry. Jakoś się trzymam. - uśmiechnąłem się. Kobieta mnie puściła i
zaczęła ściągać płaszcz.
-Dzień
dobry - pan Takashima podał mi rękę. Chwyciłem ją i przywitaliśmy się typowym,
męskim uściskiem.
-Dzień
dobry - odpowiedziałem.
-A
gdzie K'you? - wziąłem płaszcze pani i pana Takashimy, odwieszając je na
wieszak.
-W
kuchni, właśnie mieliśmy jeść obiad.
Matka
mojego partnera pognała do wspomnianego pomieszczenia, żeby się z nim
przywitać, a ja westchnąłem cicho.
-Jak
sobie radzisz? - zapytał ojciec Shimy.
-Jakoś
- pokręciłem głową. - Szukam pracy, ale myślę, że wrócę do branży muzycznej.
-Założysz
zespół?
-Raczej
nie. Myślałem nad solowym projektem, ale to nic pewnego. Na razie chcę być z
Kou - zaprosiłem go gestem do salonu.
Poszedłem
do kuchni, gdzie poprosiłem mamę Kou, żeby poszła do salonu. Kobieta zaczęła mi
już zaglądać w garnki. Kouyou także zawiozłem do salonu. Szybko poznosiłem
naczynia, sztućce i poprzekładane do półmisków dania.
-Chcesz
jeść teraz ? - zapytałem Kou na ucho.
-Nie.
Zabierz mnie do sypialni - odpowiedział mi, także na ucho.
-Zaraz
wracam - oznajmiłem rodzicom Kou, którzy już zabrali się za jedzenie. Zawiozłem
Shimę do sypialni. - Przyjdę za piętnaście minut, dobrze?
-Okej.
Wróciłem
sam do salonu, co zdziwiło państwo Takashima.
-A
K'you?
-Zje
później - odchrząknąłem. - Smacznego.
*
Moi
rodzice dotarli dwie godziny później. Na szczęście nie witali się ze mną tak
wylewnie jak państwo Takashima. Oszczędzili sobie tych zbędnych czułości,
widząc, jak wyglądałem. Zawsze mi powtarzali, że jestem za chudy, ale teraz
przekraczało to wszelkie granice, co nawet Kou mi powiedział. Czasami wmuszałem
w siebie jedzenie, ale później było mi tylko niedobrze.
Zaprosiłem
wszystkich do salonu, gdzie ustaliliśmy, co robimy na jutro do jedzenia i kto,
co przygotowuje. Później wybrałem się ze swoimi rodzicami na zakupy, a Kou
zostawiłem w domu z jego familią.
-Yuu,
jak radzisz sobie z Kou? - zapytała moja matka, kiedy przemierzaliśmy między
sklepowymi pułkami. W ręku trzymałem niewielką kartkę, na której zapisana była
lista produktów do kupienia. Mama szła obok mnie, a tuż za nami ojciec, który
prowadził jeszcze pusty wózek.
-Nie
radzę - odpowiedziałem. - To wszystko mnie przerasta.
-Właśnie
widzę. Strasznie wyglądasz.
-Mało
sypiam. Mam częste migreny i po prostu się martwię.
-A
myślałeś, żeby przez dzień lub dwa odpocząć? Wyjść na spacer, czy gdzieś.
-Nie.
Kou mnie potrzebuje i nie mam czasu na taki odpoczynek.
Wróciliśmy
po godzinie do domu. Rodzice Kou siedzieli z nim, rozmawiając w salonie. Pan
Takashima zaraz wziął od nas kilka siatek i zaniósł je do kuchni. Ja od razu
poszedłem przytulić Kou.
-Jesteś
- głos mu drżał, zupełnie jakby się bał, że nie wrócę.
-Jestem
- pocałowałem go w policzek. - Nie jesteś może głodny?
-Nie.
Około
dwudziestej podałem Kou jego tabletki. Wykąpałem go i już chwilę później zaczął
przysypiać.
-Kochanie,
wytrzymaj jeszcze - powiedziałem, naciągając na niego bokserki. - Muszę ci
jeszcze włosy wysuszyć.
Kou
dzielnie walczył z opadającymi powiekami. Był jednak po tabletkach, więc w
końcu zasnął. Zdążyłem jednak wysuszyć jego włosy. Położyłem go do łóżka,
przykrywając szczelnie kołdrą. Złożyłem na jego ustach delikatny pocałunek i
odgarnąłem czule kosmyki jego włosów.
-Dobranoc,
kochanie - powiedziałem cicho. Zgasiłem lampkę przy łóżku i wyszedłem z
sypialni. Udałem się do salonu, do reszty towarzystwa, które oglądało jakiś
film w telewizji.
-I
jak? - zapytała matka Kou.
-Śpi
- uśmiechnąłem się lekko, zajmując miejsce w fotelu. Cieszyłem się, że mieliśmy
na tyle dużą kanapę, że mogła pomieścić te cztery osoby.
-Yuu,
dziękuję, że tak się nim zajmujesz - matka Shimy była bliska łez. - To miłe z
twojej strony.
-To
nic - kolejny raz się uśmiechnąłem.
Po
kilku minutach wyszedłem na balkon, żeby zapalić. Stałem z używką między dwoma
palcami i co chwilę zaciągałem się błogą nikotyną. Ustami wypuszczałem obłoczki
dymu, które rozpływały się w powietrzu, zanieczyszczając je jeszcze bardziej.
Papierosy były czymś paskudnym, obrzydliwym. Pomimo licznych ostrzeżeń na
opakowaniach tych trujących, małych diabełków i rodziny, dalej paliłem. Kiedyś
syn mojej siostry powiedział, że jaram jak smok i miał rację. Nie umiałem
przestać, wolałem wyniszczać się od środka.
Zgasiłem
niedopałek na poręczy i wyrzuciłem go za nią. Wróciłem do salonu, gdzie od razu
spotkałem się z karcącym spojrzeniem swojej rodzicielki.
-Miałeś
rzucić. Umrzesz, jak dalej tak będziesz robił.
-Na
coś trzeba - mruknąłem, wzruszając ramionami.
*
Obudziło
mnie szczęknięcie kubków. Otworzyłem oczy, wpatrując się chwilę w Kou, który
jeszcze spał. Wstałem, zakładając bluzę i poszedłem do kuchni, po której ktoś
się szamotał. Byli to rodzice moi i Kou, którzy przygotowywali śniadanie.
-Dzień
dobry - powiedziałem trochę zaskoczony. - Która to godzina?
-Już
dziewiąta.
-Już?
- zdziwiłem się, że tak długo spałem.
Po
śniadaniu rozpoczął się istny Armagedon, w którym zabroniono mi uczestniczyć.
Miałem sobie siedzieć z Kou i nie wchodzić starszym w paradę. W kuchni
rozpętała się wojna. W ruch poszły mikser, tłuczek, trzepaczka, garnki i inne przyrządy.
Wszystkie nasze rzeczy zostały przewertowane. Nawet szafki przy łóżku, które
zawierały w sobie nasze bardziej osobiste rzeczy. Nie wiedziałem, co mogłoby
być z tych szafeczek potrzebne, ale nie wnikałem w to. Za bardzo bałem się
dostać łyżką po głowie.
-Myślisz,
że jozniosą nam kuchnię? - zapytał Kou, kiedy siedzieliśmy w salonie, oglądając
teleturniej w telewizji.
-Mam
nadzieję, że nie. Za bardzo jestem do niej przywiązany.
Dzień
spędziliśmy przed telewizorem, tuląc się do siebie. Około siedemnastej
musieliśmy sobie iść stamtąd, bo rodzice zaczęli nakrywać stół. Na moją komórkę
przyszło też sporo smsów z życzeniami. Miło, że ludzie o nas nie zapomnieli.
Po osiemnastej
zasiedliśmy do kolacji. Musiałem przyznać, że było naprawdę przyjemnie. Nawet
Kouyou się uśmiechał, chociaż musiałem go karmić.
-No,
to teraz czas na prezenty - matka Kou zaklaskała radośnie w dłonie, a ja
klepnąłem się dłonią w twarz.
-Kompletnie
zapomniałem.
Tata
westchnął tylko, a Kou zaśmiał się, dając mi buziaka w policzek. Pan Takashima
poszedł do sypialni i wrócił po kilku minutach z kilkoma torbami. Było mi
głupio, że zapomniałem o prezentach i nic dla nikogo nie miałem.
-Nie
przejmuj się - pani Takashima machnęła ręką, widząc moją minę. - Masz już
wystarczająco zmartwień, żeby jeszcze przejmować się czymś takim.
Wraz
z Kou dostaliśmy kolorowe swetry. Były miłe w dotyku i naprawdę ciepłe.
Dodatkowo dostałem od mojej matki książkę o nazwie „Jak walczyć z nałogiem?”.
Ciekawe, dlaczego wybrała akurat taką…
Rodzice zaraz zaczęli robić nam zdjęcia, jak
przymierzaliśmy nowe ubrania, później ustawiliśmy się do grupowego zdjęcia pod
choinką. Jakiś czas potem mój ojciec i ojciec Taki wyciągnęli sake i zaczęli
pić. Nie powiem, to były naprawdę miłe święta.
*
-Do
nowego roku pozostało dziesięć minut! - oznajmiła wesoło moja matka, zakładając
mi papierową czapeczkę na głowę. Zdjąłem ją i założyłem Kouyou, który zaśmiał
się na to.
Po
chwili się spostrzegłem, że wszyscy mieli na sobie te czapeczki. Nie no, stylowe
nakrycie głowy.
-Idziemy
puszczać zimne ognie? - zapytałem Kou, którego do siebie przytulałem.
Mężczyzna
pokiwał głową. Ubraliśmy się cieplej i wyszliśmy na balkon. Jedną ręką
prowadziłem wózek Kou, a w drugiej trzymałem opakowanie sztucznych ogni i
zapalniczkę. Wyciągnąłem jednego drucika i podpaliłem go. Jasne iskierki
zaczęły wesoło skakać na wszystkie strony i niknąć gdzieś w ciemnościach. W
końcu pręt wypalił się do końca i znów zrobiło się ciemno.
-Też
bym chciał - mruknął Kou, a ja zapaliłem kolejnego drucika. Kucnąłem obok Shimy
i wcisnąłem mu pręcik w dłoń i ująłem ją lekko. Uśmiechnąłem się, widząc
zafascynowanego Kou, wpatrującego się w sztuczne ognie. - Śliczne.
-Kou-chan
- przybliżyłem się do niego, a on spojrzał na mnie z uśmiechem. Musnąłem jego
usta swoimi, a po chwili pocałowałem go czule.
Nagle
dookoła rozległy się radosne okrzyki, a fajerwerki zaczęły przecinać nocne
niebo. Nastała północ.
----
Ostatnio zaczęło mnie zastanawiać, czy moi drodzy czytelnicy wiedzą, z jakiej piosenki jest cytat, który jest tytułem opowiadania... Z pewnością wszyscy wiedza, ale tak jakoś mnie to ciekawi xD
Powoli zbliżamy się do końca. Pozostały trzy rozdziały Jso,ssz ( tak tylko ostrzegam ).
Do następnego rozdziałuu~! ;3
Słodko ;-;
OdpowiedzUsuńTaka idiota, Yuu dziwka i zapominalska jeszcze, dobrze, że się opamiętali, bo chyba bym się tam pofatygowała i osobiście wybiła mu z głowy takie wybryki.
Śliczny rozdział, tylko rzucił mi się w oczy jeden kwiatek, mianowicie pułki, bo pułki jako jednostki wojskowe, ale półki jako półki w sklepie, if ya know what i mean xD
Zaczęłam czytać nastawiona, że trochę się wzruszę, tymczasem do samego końca miałam niesamowitą bekę z Rukiego i jego odkrywczych pytań.
Każde słowo wypowiedziane przez Kou oczywiście doprowadzało mnie do minizawału serca i dam słowo, za trzy rozdziały padnę tu trupem pod wpływem nadmiaru filsów.
Co nie zmienia faktu, że jednak chcę ciąg dalszy - weny, weny!~
Już mi lezki lecą jest piękne szkoda ze zbliża się do końca...małe sprostowani. Przy piciu sake napisałas ojciec yuu i ojciec taki chyba kouyou jest błąd ale dobra biedny uru nie może się kochać wole być na jego miejscu
OdpowiedzUsuńHm, Yuu kochasz Kou? jeśli tak, to wtf? nie powinni się nawet całować. -.- XD
OdpowiedzUsuńsmutno mi że tylko tyle rozdziałów zostało do końca :( to opowiadanie jest takie życiowe, fajne do czytania. no szkoda, szkoda. bu :(
mimo wszystko, liczę na happy-end :D inaczej będę płakać. :D
pozdrawiam ^^
Takie piękne ;3
OdpowiedzUsuńCytat? Z Miseinen <3
Jakoś ostatni wers
Cytat z chizuru. Jest przepiękny. Tak samo ta część bardzo mi się podobała. Czekam na kolejną. <3
OdpowiedzUsuńNatsu.
Chodziło o cytat opka??!! a to Miseinen tak tak . hah ten mój ogar. ^^
OdpowiedzUsuńNat.
Boże... Jak ja nie chcę żeby Kouyou umarł ;; weź go jakoś cudownie ulecz, albo niech Yuu się zabije i będą sobie razem na wieczność T___T Biedny Aoi... Tak bardzo mi go szkoda. Weny, weny i jeszcze raz weny~ Czekam z niecierpliwością na następną część! :3
OdpowiedzUsuńNieeeee! Niech Uruś nie umiera ;_______; Niech to będzie sen albo coś... Już widzę mój płacz...
OdpowiedzUsuńKiedy kolejna część??
OdpowiedzUsuńkiedy następna część już się niecierpliwię
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńmile spędzine święta, Yuu jest ciężko patrzeć na to wszystko, jak jego ukochany powoli umiera...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, bardzo mile spędzone święta... Yuu bardzo mocno to wszystko przeżywa, jak jego ukochany powoli umiera...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Jak milo :) Fajnie, że spędzili święta z rodzicami. Mam nadzieję, że poczuli ducha świąt :)
OdpowiedzUsuńTakanori jest nieogarniety trochę ale zamiast się wściekać na niego to jakoś mi go żal. Po tylu latach uświadomić sobie, że się nie kocha swojej narzeczonej, która jest już w ciąży, przyjaciel umiera, kocha swojego kumpla i całował się z Yuu. Cóż. To dopiero mix problemów.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniałyrozdział, bardzo mile spędzone święta... Yuu bardzo mocno przeżywa to co dzieje się z jego ukochanym...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza