I will be 07
Chcę to zachować w moim sercu, bez żadnych ozdób
Pokusa nie może odebrać esencji mojego istnienia
Odsłaniając wyraźne zmiany
Stawiam na chciwość bez wahania
Karasu
Wszyscy
wpatrywali się w dziewczynkę, którą trzymałem za rączkę.
Maleńka przypatrywała się wszystkiemu lekko wystraszonym
wzrokiem i ściskała mocno moją rękę.
-Wujek,
kto to? - zapytała cicho. Wziąłem ją na ręce.
-Yuu,
kto to? - zapytał Kai.
-To
jest Sachiko - przedstawiłem dziewczynkę. - I to jest...
-Już
jestem - Kouyou wpadł zdyszany do studia. W ręku trzymał misia, po
którego wracał się do samochodu. Zabrał ode mnie dziewczynkę i
dał jej pluszaka.
-Tata
- mruknęła dziewczynka, a Reita, Ruki i Kai zdębieli.
-No
właśnie - odchrząknąłem lekko patrząc na Kouyou, który
odszedł w kąt z Sachi. - To jego córka.
Wokaliście
zespołu opadła szczęka. Rei zamrugał kilkakrotnie,
niedowierzając. Podobnie zareagował perkusista.
-Bez
obrazy, ale znam Uru od lat i wiem, jakiej jest płci, ale nigdy bym
nie pomyślał, że byłby w stanie kogoś zapłodnić. On jest
taki... No sam wiesz, Yuu - mruknął basista.
-Mnie
to mówisz? - westchnąłem. Kouyou wszyscy znali raczej jako trochę
zniewieściałego faceta ze swoim własnym wyobrażeniem świata. Ale
to była tylko jego powłoka zewnętrza, pod którą krył się
prawdziwy demon.
Ogólnie
ten dzień był jedną wielką porażką. Nie ruszyliśmy się z
niczym przez wzgląd na Sachi. Oczywiście dziewczynka miała swoje
zabawki, ale co to za zabawa samemu w zupełnie obcym miejscu?
Dziewczynka potrafiła złapać Kouyou albo mnie za nogę i trzymać
się, niczym rzep, kiedy tylko musieliśmy trochę od niej odejść.
Niemal za każdym razem myślałem, że chyba znienawidzę dzieci.
Nie rozumiałem, w jaki sposób takie maleństwo, może być tak
nieznośne.
-Taka,
może ty z nią trochę posiedź, co? - podszedłem do Rukiego, który
przeglądał teksty i coś w nich skreślał i dopisywał.
-Ja?
Z dzieckiem? - parsknął. - Aoi, to do siebie nie pasuje.
-Wzrostem
jak najbardziej pasujecie. No błagam cię. I tak nie robisz niczego
ważnego, a my z Uruhą musimy iść nagrywać.
-I
tak nic nie nagracie. Tak jest zawsze. Będziecie się sprzeczać o
efekty, solówki i jakieś inne bzdety, a wyjdzie z tego nic.
-Takanori
- syknąłem przez zaciśnięte zęby. - To ci długo nie zajmie.
Mężczyzna
zmarszczył nos, jakby poczuł coś wyjątkowo okropnego.
-Niech
ci będzie - burknął.
-Okej!
Dziękuję ci, ale...
Rzuciłem
się do stolika po flamaster. Przytrzymałem go za brodę i zbliżyłem
się lekko do jego twarzy.
-C-c-c-c-c-co
ty r-r-robisz?!
-Bądź
cicho.
-Yuu,
puść mnie! Nie molestuj mnie! Ludzie jeszcze zaczną mnie brać za pedała!
-Ruki,
zapamiętaj coś sobie - narysowałem mu dwie piękne brwi
flamastrem. - Raz w dupę to nie pedał, a po trzech razach się
zeruje. I załóż coś na głowę, bo ją wystraszysz.
Wokalista
przez chwilę siedział oszołomiony. Na jego miejscu też bym pewnie
był.
Zostawiłem
Sachiko z Takanorim i poszedłem do Kouyou, który już siedział w
oddzielnym studiu i zajmował się sprzętem. Nawet się do siebie
nie odzywaliśmy. Kouyou był na mnie zły po tym, co powiedziałem
mu powszedniego wieczora, ale nie kłóciliśmy się o to. Tak
ogólnie, to mógłbym powiedzieć, że nasz związek przechodził
swego rodzaju kryzys. Byliśmy już trochę sobą zmęczeni, do tego
dochodziła praca i jeszcze Sachiko. Nie to, że narzekałem na
dziewczynkę, ale ostatnio często się przez nią kłóciliśmy. Nie
umieliśmy się dogadać nawet w prostych sprawach.
-Kou,
słuchaj, może wybierzemy się gdzieś razem? - zagadnąłem.
Takashima akurat majstrował coś przy efektach.
-Niby
gdzie? - nadal na mnie nie patrzył. - Za półtorej miesiąca mamy
trasę, a ty chcesz wyjeżdżać?
-Nie
mówię tu o jakimś wielkim urlopie, ale na dzień czy dwa,
mogli....
-Nie
- powiedział stanowczo. - Nie mam ochoty.
Otworzyłem
usta, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnowałem.
-Okej,
jak chcesz - wzruszyłem ramionami.
Nie
miałem ochoty się z nim jeszcze kłócić. Kou miał cięty język,
a poza tym, jego obroną był zawsze atak przed, którym nie
potrafiłem się bronić.
*
Późnym
wieczorem dostałem sms od Kouyou.
Wyjrzyj
przez okno.
Posłusznie
wstałem i podszedłem do okna. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy,
to moja sąsiadka. Miałem widok na jej salon, w którym akurat ona
tańczyła na rurze. Pomińmy fakt, że była toples. W sumie, to
lubiłem tę sąsiadkę. Miała niezłe cycki, to raz, a dwa lubiła
nosić dekolty. Nie to, że jedno z drugim się nie łączyło, bo
się łączyło, ale... No, cycki.
Zaraz
dostałem kolejnego smsa.
Tylko
nie gap się znowu na sąsiadkę, zboczeńcu.
Kou
znał mnie jak nikt inny.
Otworzyłem
okno i wyjrzałem przez nie.
-Yuu!
- usłyszałem.
Spojrzałem
w dół. Na trawniku pod apartamentowcem stał Kouyou.
-Co
tu robisz?!
-Wołam
cię!
-A
Sachi?!
-U
Kagome!
-Poczekaj!
Zaraz do ciebie zejdę!
Szybko
się ubrałem i zszedłem do Takashimy, który przysiadł sobie na ławce. Co on takiego chciał o tej porze? Cały czas był na mnie obrażony, a teraz postanowił posiedzieć mi pod oknem.
-Coś
się stało? - zapytałem, na szybko otulając się kardiganem. Wieczór był chłodny.
-Chciałem
cię wyciągnąć z domu - wstał.
Nagle
zauważyłem, jak był ubrany. Wyglądał... O matko. Nieziemsko.
Miał na sobie obcisłe rurki i opinającą koszulę, a na ramiona zarzucony beżowy, dwurzędowy płaszcz ze sterczącym kołnierzem. Do tego był
umalowany.
-Nie
jest ci zimno? - zapytałem. - I co się tak wystroiłeś?
-Nie, nie jest. Przyszedłem
zakopać topór wojenny - odparł. - I zapraszam cię przy okazji na
randkę.
-Na
randkę? - uniosłem brwi w zdziwieniu. - Naprawdę?
-Okej,
jak nie chcesz, to się wypchaj - burknął.
-Tego
nie powiedziałem - podszedłem do niego i ująłem jego dłonie. -
To miłe z twojej strony. Ale gdzie chcesz mnie zabrać na randkę o
tej porze?
-Powiedzieć
ci?
-Jakbyś
mógł.
-Do
klubu gejowskiego.
*
Kiedy
tylko przekroczyliśmy próg lokalu, do moich nozdrzy dotarła silna
woń alkoholu pomieszana z dymem papierosowym i ludzkim potem. Kouyou
przytulił się do mojej ręki i zamruczał coś. Usiedliśmy przy
wolnym stoliku na uboczu i czekaliśmy na zjawienie się jakiegoś
kelnera.
Cały
klub, pub czy jakby to tam nazwać był dość spory i utrzymany w
odcieniu fioletowym. Niemal całą powierzchnię dla gości zajmował
parkiet, na którym spora grupa osób dała się już porwać muzyce.
Po bokach znajdowały się stoliki a naprzeciw wejścia pod ścianą
spory bar.
-Mam
ochotę się napić - stwierdził Kou.
A
ja mam ochotę cię przelecieć, ale tego nie powiem.
-Ja
też - odparłem.
-Zawsze
myślałem, że jedyne na co masz zawsze ochotę to seks - zerknął
na mnie.
-No
to też - odchrząknąłem, patrząc gdzieś na bok. - Bardzo ładna
paproć - stwierdziłem, podziwiając stojącego obok nas kwiatka. -
Taka duża, jędrna i zielona, i...
-To
jest bluszcz, botaniku.
-Wyglądają
podobnie.
Takashima
spojrzał na mnie z politowaniem. Moja wina, że z odróżnianiem
roślinek było u mnie kiepsko? No na przykład odróżnić storczyka
od orchideii. To przecież było niemożliwe.
-Co
dla panów? - nagle spod ziemi, niczym jakiś chwast, wyrósł przy
naszym stoliku kelner. Był ubrany w obcisłą białą koszulę i
czarne, krótkie spodenki. W pasie miał przewiązany fartuch z
kieszonką na notatnik i długopis, które właśnie trzymał. Był
trochę niższy ode mnie, ale dobrze zbudowany. Jego włosy sięgały
do uszu i były pozostawione w artystycznym nieładzie. Poza tym,
miał miłą i chłopięcą twarz, która od razu wzbudzała
zaufanie.
-Dla
mnie whisky - zerknąłem na swojego partnera, który wpatrywał się
błyszczącymi oczami w kelnera. Błagam, ten dzieciak miał może
dziewiętnaście lat.
-Dla mnie piwo. Jasne. - Shima również na mnie spojrzał.
-Jakąś
przekąskę?
-Nie,
dziękujemy.
Chłopak
odszedł, a Kou przysunął się do mnie.
-Patrzył
się na ciebie - powiedział.
-Nie
zwróciłem uwagi - objąłem go w pasie. - Za to ty się w niego
wgapiałeś.
-Bo
ciągle się lipił na ciebie. Ty jesteś zazdrosny o Takeru, to ja
mogę być zazdrosny o kelnera.
Shima
oparł się o mnie i pocałował mnie w policzek.
-Wiesz,
że zazdrość niszczy związki? - przesunąłem ręką po jego
udzie.
-To
nasz powinien się już dawno rozpaść.
Zaśmiałem
się i pocałowałem go czule w usta. Od razu odwzajemnił
pieszczotę. Przesunąłem wolną ręką na jego kolano.
-Nie tam - zamruczał w moje usta.
-Nigdy
cię tak nie dotykam publicznie, to ten jeden raz mogę - potarłem
swoim nosem o jego, co go trochę rozbawiło.
-Pójdziesz
ze mną zatańczyć, prawda? - jego ton głosu przybrał barwę głosu małego dziecka, które z góry wiedziało, że mu się nie odmówi.
-Pójdę
- odgarnąłem mu niesforny kosmyk za ucho. - Z moją żabcią
wszędzie pójdę.
-Okej,
to jutro rano pójdziesz ze mną biegać.
-Och,
no wiesz, kochanie... Poszedłbym, ale coś mnie w krzyżu ostatnio
łupie - dla pokazania tego, złapałem się za plecy. - A i w
kolanie coś mi się poluzowało. Ach, ta starość - machnąłem
ręką.
-Jaki
ty jesteś zabawny - parsknął śmiechem. - To wymasuję ci plecy.
Chyba dobrze zrozumiałem przekaz, misiaczku?
-Zrozumiałeś
- cmoknąłem go w nos.
Wraz
z Shimą bardzo przyjemnie spędziliśmy cały ten czas. Obyło się
bez kłótni między nami i nawet kelner, który co kilka minut
przychodził do naszego stolika i pytał czy coś nam jeszcze podać,
nie działał mi aż tak bardzo na nerwy. Trochę się jednak
podenerwowałem, kiedy Kou wyciągnął mnie, żeby tańczyć. Tańce
na scenie, a takie w klubie to były dwie różne rzeczy. Jednak
nawet przy tym nie pozwoliłem, by ktokolwiek zabrał mi Shimę. Na
każdego chętnego do tańca ze ślicznym łypałem groźnym
spojrzeniem, które miało mówić, że ta piękność jest zajęta i
nie bawimy się w żadne odbijanie. Większość natrętów umiała
to zrozumieć.
W
taki sposób zleciał nam cały wieczór.
*
Kiedy
tylko przekroczyliśmy próg mojego mieszkania, zaczęliśmy się od
razu rozbierać i jednocześnie całować. Rozpinałem guziki jego
koszuli, a on podwijał moją koszulkę. W końcu zsunąłem odzienie
z jego ramion. Przerwaliśmy na moment pocałunki, gdyż musiałem
zdjąć koszulkę.
Takashima
przyparł mnie do ściany i zaczął rytmicznie poruszać biodrami,
ocierając się o moje krocze. Złapałem go za pośladki, które
zacząłem uciskać. Sapnął, kiedy go lekko klepnąłem. Nie
chciałem się z nim długo bawić, dlatego szybko rozpiąłem mu
rozporek i zacząłem uciskać jego krocze. Z jego ust wydobył się
jęk, który aprobował moje działania. Zacząłem popychać Kou w
kierunku sypialni, a gdy się w niej znaleźliśmy, to rzuciliśmy
się na łóżko. Takashima szybko pozbył się moich spodni i
błyskawicznie przylgnął do mnie, wykonując namiętny taniec
biodrami. Masowałem jego pośladki i całowałem go po szyi.
Zamruczał, gdy zrobiłem mu malinkę na szyi. Przaparłem go do
materacu i powoli zsunąłem jego bokserki. Jego prącie sterczało
już na baczność. Wziąłem go w usta i zacząłem energicznie
poruszać głową. Mężczyzna zgiął nogi i odchylił głowę,
pojękując.
-Yuu...
Tak dobrze - położył dłonie na mojej głowie i zaciskał je lekko
w pięści. Zamknąłem oczy, przyspieszając ruchy głową. Kou wił
się pode mną, nie mogąc już wytrzymać. Seks oralny nie był u
nas tak często.
W
końcu poczułem, jak się pręży pode mną i wygina w łuk. Uniósł
biodra, niemal wpychając mi swojego penisa do gardła.
-Yuu,
dochodzę - jęknął.
Zaraz
poczułem słoną ciecz w buzi. Shima doszedł, opadając na materac.
Przemogłem się i połknąłem jego spermę. Zaraz zabrałem się za
rozciąganie swojego partnera. Mężczyzna leżał spokojnie,
zaspokojony po orgazmie.
-Kou,
kochanie, czego dzisiaj chcesz? - szepnąłem mu do ucha.
-Zrób
ze mną, co chcesz - odparł. - Pieprz mnie, bij, zrób wszystko.
Po
tym zrozumiałem, że w Kou uwolniła się jego chęć do sado-maso.
Wsunąłem w niego głębiej palce, a on jęknął. Wyjąłem z niego
palce i odwróciłem go do siebie tyłem. Zafundowałem mu mocne
klepnięcie w pośladki, w konsekwencji czego zostały na nich ślady
moich dłoni. W końcu ułożyłem go tak, że leżał na moich
kolanach.
-Byłeś
grzeczny? - zapytałem, gładząc jedną ręką jego piękną pupę.
-T-tak
- mruknął.
-Nie
kłam - uderzyłem go mocno. Po pomieszczeniu rozszedł się plask.
Prawie krzyknął, jednak wypiął się mocniej. - Kochanie, byłeś
grzeczny?
-Nie.
-Zasługujesz
na karę?
-Mhm...
-Mów
wyraźnie - znowu go uderzyłem. - Zasługujesz na karę?
-Tak.
-Zasługujesz
na karę? - kolejny raz go uderzyłem. Jego pośladki były już
czerwone.
-Tak!
-Grzeczny
chłopiec.
Serdecznie
przepraszam wszystkich sąsiadów, którzy byli zmuszeni słuchać,
jak się bezskutecznie próbowaliśmy rozmnażać.
Sam
nawet nie wiedziałem, że potrafię być takim sadystą. Nie to, że
biłem Shimę, nie, nie! Po prostu trochę się na nim wyżywałem.
Musiałem jednak pamiętać, że mam do czynienia z osobą, której
mogło się wszystko zaraz odwidzieć, a na drugi dzień sama mogłaby
mnie pobić i to tak, że pewnie trafiłbym na ostry dyżur. Cóż,
Kouyou zmiennym jest.
Kiedy
już wystarczająco wyklepałem mu pośladki, najzwyczajniej w
świecie wszedłem w niego. Stwierdziłem, że zostaniem w pozycji na
pieska. A co mi tam. Takashima i tak nie protestował. Poruszałem
się w nim szybko, chcąc osiągnąć spełnienie. Takashima
namiętnie jęczał pode mną i ochoczo wychodził naprzeciw moim
ruchom. Nim się spostrzegłem, mężczyzna odchylił głowę, drżąc
z podniecenia. Kilka chwil później wszedłem w niego na tyle
głęboko, że sięgnąłem jego prostaty. Shima nie mógł już
wytrzymać i spuścił się na pościel. Poruszałem się w nim
jeszcze jakiś czas, aż sam doszedłem. Nie wytrysnąłem jednak w
nim, a na jego pośladki.
Już
czułem to, jaki będzie jutro marudny.
*
Następnego
dnia Takashima nie był w stanie się ruszać. Obaj mieliśmy sporego
kaca, to raz, a dwa, mój partner był cały obolały i dzień
spędził leżąc w łóżku, a ja robiłem mu okłady na szlachetną
część pleców. O dziwo nie był na mnie jakiś zły. Chętnie się
przytulał i chciał, żebym przy nim był. Dopiero pod wieczór był
w stanie się podnieść. Usiadł na łóżku, mocno się krzywiąc.
-Myszko,
mocno cię boli? - zapytałem, starając się zachować bezpieczną
odległość. W jego zasięgu była lampka nocna, budzik, telefon i
jakieś drobne przedmioty, które w każdej chwili mogły się stać
śmiertelną bronią. O samej szafce przy łóżku już nawet nie wspomnę. Moje życie było w rękach Kouyou, który mógł
chcieć się zemścić za ostatnią noc.
-Jak
jasna cholera - odparł. - Nie stój tak, tylko pomóż mi wstać.
Wyciągnął
rękę w moją stronę, a ja się zawahałem. Może
blefował, a w rzecztwistości chciał mi ukręcić kark. Mimo
wszystko, wysunąłem się zza drzwi i ostrożnie do niego
podszedłem. Pomogłem mu wstać i zaprowadziłem go toalety. Raczej
spodziewałem się jakiejś apokalipsy, a on po prostu kazał sobie pomóc.
Coś
chciał, ale jeszcze nie wiedziałem, co...
No
bo w końcu sam wyciągnął do mnie rękę, zaprosił na randkę,
później ten seks i jeszcze teraz nie wściekał się mocno. Coś tu
śmierdziało i z pewnością nie była to przeterminowana ryba.
Podstęp, tak. Podstęp byłem w stanie wywęszyć z katarem, więc
jak ten cwaniaczek myślał, że coś przede mną ukryje, to się
grubo mylił.
-Yuu,
do cholery, czemu nie wyrzucisz tego zepsutego tuńczyka?! Potruć
nas chcesz?! - doszło do mnie nagle z kuchni, kiedy akurat usiadłem w salonie i włączyłem telewizję.
*
Kiedy
Kouyou zajmował się Sachiko, ja przygotowywałem posiłek. Nie
byłem jakimś wybitnym kucharzem, ale coś tam jednak umiałem
przyrządzić. Na przykład umiałem ugotować ryż. Do tego umiałem
przypalić ryż. W ten sposób podany ryż z przypalonym ryżem był niesamowitym
źródłem witamin. Jednak Kou nie zadowalał ryż z ryżem, a pizzy
nie chciał, bo mu się niby przejadła (Pamiętajcie, że to
pseudokomedia. Pizza nigdy się nie przejada). Dlatego też
zabrałem się za smażoną wołowinę z ryżem, która szczerze
smakowała dla mnie jak podeszwa, ale Kou i Sachi ją lubili. Widać,
że się córcia w ojca wdała, ale to dobrze. Jeśli dalej tak
będzie iść jego śladami, to nikt nigdy nie pomyli jej z facetem i
będzie mieć niezłe powodzenie (Wybacz Kojo ;-;). Byłem pewny, że
z tej malutkiej istotki wyrośnie naprawdę urodziwa kobieta. Patrząc
na Nanami i Kouyou, to tak, jakby powiedzieć, że miała dwie matki,
w tym jedna była zdolna do zapłodnienia drugiej... Co z tym światem
albo ze mną jest nie tak?
W
każdym razie, Sachi spędzała z nami ostatnio mnóstwo czasu.
Chodziliśmy z nią na spacery, bawiliśmy się z nią i
odprowadzaliśmy do przedszkola. Dziewczynka bardzo się cieszyła,
że mogła spędzać z nami czas. Prawie ciągle się śmiała, co
było niezwykle urocze. Wyglądała przy tym jak taka mała
kaczuszka.
Ale
mimo wszystko, ciągle nie miałem pojęcia, co było Kouyou. Czułem,
że coś knuł, bo bardzo długo nie obrażał się o nic. Ze
spokojem odpowiadał na moje najgłupsze pytania. Czasami nawet
specjalnie chciałem go sprowokować, a ten co? Nic. Aż mnie
denerwowało to, kiedy chciałem go zdenerwować, a on się nie
denerwował. Nawet pomyślałem sobie, że może kupił sobie coś
mocnego na uspokojenie i miał już wszystko w głębokim poważaniu.
Szybko jednak zrezygnowałem z tej opcji. Kou nie lubił leków.
-Yuu-chan,
kiedy obiad? - Kou wszedł do kuchni, prowadząc małą za rączkę.
Na
wszystkich gitarowych bogów, czy on użył "chan", czy mam
już jakiegoś halucynacje od tej wołowiny?
-Już
za kilka minut - odpowiedziałem błyskawicznie.
I
tak było przez kilka następnych dni. Shima był taki milusi wobec
mnie, że aż reszta zespołu i staffu stwierdziła, że coś z nami
nie tak. Mnie tam było to nawet na rękę. Mój partner sam bardzo
chętnie robił mi dobrze, przynosił piwo i zaczął o mnie dbać jak nigdy. Po prostu zrobiła się z niego żona prawie idealna.
Kiedy
nagle pewnego dnia jęknął przeciągle i złapał się za głowę.
-Nie
dam już rady.
Wszyscy
w studiu spojrzeli na niego zdziwieni.
-Czego
nie dasz rady?
-Nie
dam rady być dłużej taki milutki. Shiro, przynieś mi kawę. Podwójny cukier i śmietanka. Pójdzie w dupę, ale trudno. I ciastko. Tak, chcę ciasteczko oblane czekoladą.
I
tak moja prawie idealna żona zniknęła i wróciła rozkapryszona
księżniczka. Kou później powiedział, że założył się z Kagome, że nie będzie się na mnie denerwował i, że będzie partnerem idealnym. Udało mu się to przez półtorej tygodnia. Przez półtorej tygodnia byłem po prostu w niebie i tyle.
Czas do trasy koncertowej zleciał nam bardzo szybko. Kou i seksy nie były już taką codziennością, co było trochę przykre. Jedyne, co mi zostało, to masturbacja do jego zdjęć... W każdym razie, trasa nadeszła baaaardzo szybko, a na pierwszy koncert przyszła Kagome, a wraz z nią maleńka Sachiko, która trochę narozrabiała...
Ale o tym opowie już Kouyou.
----
I przybywam do was z "I will be"~! Kolejny kiepski i beznadziejny rozdział. Cóż. Pozostaje mi tylko zaszyć się w pokoju pod kocykiem i wypłakiwać się w poduszkę.
Wybaczcie błędy.
Do następnego rozdziałuu~!
Swietne! Uwielbiam to opowiadanie i stesknilam sie za nim, jak za migdalem :) rozdzial naprawdę bardzo super, duzo się usmialam... Nie mogę się doczekac nastepnego ;3 ... Pozdrawiam i zycze weny~
OdpowiedzUsuńJaki kiepski i beznadziejny? ON BYŁ ŚWIETNY :D I można było sie przy nim uśmiać bardzo. Z niecierpliwością wyczekujne kolejnego rozdziału mojej ulubionej Aoihy *-*
OdpowiedzUsuńPięęęęęęęęękny rozdział. Uwielbiam. ♥
OdpowiedzUsuńBardzo fajne :D nie mogę się doczekać dalsHoshii ch losów... I ta scenka... Seksy *.* ogólnie to serio było bardzo ciekawie tak jak zawsze zresztą ^^"
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i pozdrawiam!
Ps.: Czekam z utęsknieniem na migdała :3
Hoshii Kuro~
O lol... *dalszych
UsuńJak już ci mówiłam ta mała tak strasznie mnie denerwuje ;_; Yuu-chan sadysta? o tak to mi sie podoba i chcę więcej *__* rozdział podobał mi sie bardzo zresztą jak cała seria
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
i życzę weny
§Anze§
boskie
OdpowiedzUsuńno boskie co nie ? haha <3 aaale się zadziało super !
Usuńhttp://lovee-gazette-yaoi-lovee.blogspot.com/ zapraszam was wszystkich bo jestem poczatkująca w yaoi ;3
Były seksy (─‿‿─) Uruś taki tatuś. Chciałabym mieć takiego ;-; Takanori z dzieckiem... *wyobraża sobie* Hahahahaha. Uroczy widoczek zapewne. Końcówka była rozwalająca gdy Uruś się przyznał, że był taki miły dla zakładu xD Aż się boje co bedzie w następnym roczdziale. Podsumowując, podobało mi się i życzę wenki.
OdpowiedzUsuńBędzie kontynuacja...? .-.
OdpowiedzUsuńBędzie~ ❤
UsuńZastanawiam się, czy w następnym rozdziale ta mała powie do Aoisia "tato" albo 'ojcze' xD. Byłoby ciekawie, mieć przed sobą dziecko, które chce dwóch tatusiów.
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale przez całą scenę erotyczną lałam ze śmiechu xD. Nie wiem, czy to przez to sado-maso czy przez to, że chcę ukryć swój smutek po dzisiejszym zakończeniu mojego serialu ;-;. Ale ogólnie to nie lubię sadomaso i inne pierdoły.
Czemu w tym opo Yuu jest jak niewyżyty seksualnie alfons. No żeby się masturbować do zdjęcia Uruhy. Tak nisko upaść!
Idę czytować dali.
Pozdrowionkaa.
Hej,
OdpowiedzUsuńświetnie, no i się wyjaśniło dlaczego Kou był taki milutki, bardzo długo wytrzymał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia