Hesitating means death 15
Kim jest Kim?
Droga
wiodąca przez las była szeroka, kręta i prowadziła po jakimś
niewielkim zboczu. Zbiegałem po nim w dół. Musiałem dotrzeć do
miasta przed burzą. Gdzieś w oddali było słychać pierwsze
grzmoty.
To
nie działo się naprawdę.
Biegnąc
ścieżką w dół spotkałem kobietę.
-Pospiesz
się.
-Dobrze,
mamo.
-Inaczej
odjedziemy bez ciebie - zaśmiała się. - Co robi tata?
-Ostatnio
pakował walizki.
Kobieta
pokiwała głową i poszła dalej. Wszyscy się ewakuowali, wojska
powoli się zbliżały. Nie pozostało nic innego, jak uciekać w
jakieś bezpieczne miejsce. Nikt jednak nie wiedział, gdzie mogłoby
być to miejsce. Cały świat powoli przestawał istnieć. Ludzie
zabijali się nawzajem, niszczyli całą planetę.
To
nie byłem ja...
-Kim,
musisz się pospieszyć.
Przyspieszyłem
kroku. W końcu ziemia zrobiła się całkowicie płaska. Dotarłem
do głównej drogi. Jednak nikogo nie spotkałem. Zacząłem się
panicznie rozglądać.
-Halo?!
Jest tu ktoś?! - krzyknąłem.
Zero
odzewu. Nie było tam żadnej żywej duszy. Burza rozpętała się
już niemal na dobre. Wszyscy zdążyli już uciec. Tylko my
zostaliśmy.
Odwróciłem
się na pięcie i rzuciłem się pędem w stronę lasu, do rodziny.
Nie mogliśmy tracić czasu. Wróg w każdej chwili mógł wkroczyć.
Nasze życie wisiało na włosku.
Nagle
telefon w mojej kieszeni wydał z siebie wibrację. Wyciągnąłem go
z kieszeni, dalej biegnąc do domu. Dostałem wiadomość.
Szkoda,
że ciebie tutaj nie ma.
Nie
miałem pojęcia, kto to do mnie napisał. Numer był nieznany. Po
prostu biegłem, ściskając w dłoni komórkę i odczytując kolejne
wiadomości.
Szkoda,
że nie możesz tego zobaczyć.
Masz
takiego uroczego brata.
To
twoi rodzice?
Dotarłem
do łączki, na której znajdował się nasz dom. Cały bałagan,
jaki wcześniej na niej panował, zniknął. Wszystkie rzeczy
poukładane były na przyczepie, która wzięła się tam nie wiadomo
skąd.
Czekam
na ciebie w domu.
Serce
zaczęło mi walić tak mocno, że myślałem, że zaraz mi wyskoczy
z piersi. Kto to, do cholery, był? Kto wysyłał mi te wiadomości?
Gdzie byli moi rodzice? Odpowiedź czekała na mnie w domu. Powoli
ruszyłem w jego stronę, jednak, gdy tylko znalazłem się przed
drzwiami, rzuciłem się pędem w stronę lasu.
Wracaj.
Coś
kazało mi uciekać. Zimny pot oblał moje plecy.
Nie
uciekniesz daleko, Kim.
Potykałem
się o wystające korzenie. Nie widziałem nigdzie ścieżki, było
za ciemno. Biegłem na oślep z sercem na ramieniu.
I
nagle się obudziłem.
Podniosłem
się do siadu i obrzuciłem zaspanym spojrzeniem całą celę, w
której leżałem. Głowa mnie cholernie bolała, zapewne od
uderzenia, które zwaliło mnie z nóg i jednocześnie pozbawiło
przytomności. Kto, kurwa, był taki mądry, żeby mnie ogłuszać w
taki okrutny sposób i to drugi raz w ciągu kilku dni?
Co
to był w ogóle za sen? Czyjeś wspomnienia, nie miałem pojęcia
czyje. Jakiejś zagubionej Kim. Kim ona była?
-Uruha,
jak się czujesz? - usłyszałem.
Spojrzałem
na Tanabe, który siedział obok mnie.
-Jak
tu trafiłem?
-Nie
pamiętasz?
Pokręciłem
głową.
-Wpadła
ochrona. Tuż przed tym, jak chciałeś ją
zastrzelić.
Zakryłem
twarz dłońmi. Prawie się udało. Byłem o krok od słodkiej zemsty
i wydostania się z tego więzienia. Tak niewiele mi brakowało, już prawie byłem u celu. Chyba jednak pozostało mi czekać na zwyczajną śmierć przez egzekucję.
Następnego dnia wszystko zaczęło się zmieniać. W końcu ujrzałem początek końca.
*
[Ruki]
Jako
dziecko zawsze chciałem mieć pluszowego misia. Wyobrażałem sobie,
że mój miś miał przyszywane guziki, jako oczy i wyhaftowany szeroki uśmiech. Niestety nigdy nie miałem żadnej dziecięcej zabawki. Nawet pluszowego misia.
Doskonale
pamiętałem swoich rodziców. Dobrego ojca i uśmiechniętą matkę.
Nie wiedziałem jednak, dlaczego mnie oddali. Rozmawiając ze mną
wesoło, wsadzili mnie do samochodu. Drzwi zamknęły się, a auto
ruszyło z piskiem opon. Zacząłem płakać.
W
taki sposób trafiłem do rządowego obozu szkoleniowego. Byłem
wówczas pięcioletnim dzieckiem i niewiele z tego wszystkiego
rozumiałem. Bałem się wszystkiego. Kiedy skończyłem piętnaście
lat, przydzielono mi starszego o rok partnera. Trafił do agencji
znacznie później ode mnie.
-Rei,
mógłbyś mi przynieść olej z zaplecza?
-Już
idę - mężczyzna skrzywił się, kiedy wstawał. Metalowy szkielet
nie był wygodny.
On i ja właśnie tam się poznaliśmy. Razem przeszliśmy wiele misji i
szkoleń. W pewnym momencie naszej "kariery" Rei został
poważnie ranny. Wszyscy stwierdzili, że nie ma sensu go nawet
ratować. Tylko ona
widziała
moją rozpacz, kiedy nikt nie chciał mu pomóc. Usiadła obok mnie i
zapytała:
-Chcesz,
żebym mu pomogła?
Zgodziłem
się w tej desperacji. Nie wyobrażałem sobie życia bez niego. Był
dla mnie wszystkim.
Ale
po tym Rei nie był już taki sam. To nie był ten sam człowiek. On
był... Zimny. I to dosłownie. Trudno było nawet powiedzieć, że
naprawdę żył. Jego ciało niemal w całości zostało zastąpione
mechanicznym szkieletem.
Zeskoczyłem
z taboreciku i po cichu poszedłem na zaplecze. Reita szukał czegoś
w szafce.
-Masz
ten olej?
-Nie
pamiętam, gdzie go dałem.
Spuściłem
głowę, uśmiechając się lekko. W oczach stanęły mi łzy. Znów
to samo.
-Powinien
być obok narzędzi - podpowiedziałem. - Zawsze tam stoi.
Mężczyzna
odwrócił się i podszedł do regału stojącego przy narzędziach.
Wziął butelkę smaru i mi ją podał.
-Dziękuję
- głos mi się załamał. - Reita, mam pytanie.
-Słucham.
-Dlaczego
nie chcesz nowego szkieletu? Widzę, że się męczysz.
-Po
prostu nie chcę...
Rozległ
się pisk czajnika, co miało oznaczać, że przyszedł jakiś
klient. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. W końcu
odwróciłem się i bez słowa wróciłem na główną salę. Obsłużyłem jakaś młodą, szczęśliwą parę. Aż miło patrzyło mi się na osoby, które potrafiły się uśmiechać w takim okropnym świecie. Szarym, smutnym, pełnym niesprawiedliwości i tak bardzo zniszczonym. Nie mogłem oderwać od nich wzroku. Wręcz zazdrościłem im takiego podejścia. Wprowadzili trochę światła do naszego szarego zakładu. Kiedy wyszli, to światełko zniknęło. Zgasło jak moja nadzieja, że ludzie kiedyś się zmienią.
Wróciłem do Reity, który tworzył kolejne zamówione części. Przywiesiłem kolejne zlecenie na tablicę korkową i usiadłem na taborecie pod ścianą. Patrzyłem na Reitę, który całą swoją uwagę skupiał na swoim zajęciu.
-Dlaczego nie dasz mi sobie pomóc? - zapytałem.
Mężczyzna zerknął na mnie. Uśmiechnął się sztucznie, po czym odłożył narzędzia na bok, a nieskończoną protezę zostawił na metalowym stole, przy którym pracował.
-Nie potrzebuję pomocy.
-Wydaje ci się, że jej nie potrzebujesz - wstałem. - Męczysz się, widzę to. Dlaczego taki jesteś? Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że możesz umrzeć. Szkielet cię obciera przy prawdziwych kościach. Mogą się połamać, możesz przeciąć sobie skórę. Wszystko może się nagle rozpaść, rozumiesz? Wymieniłbym ci go na nowy, lepszy. Ale ty nie chcesz, dlaczego, do cholery, co?
Rei milczał. Utkwił nieobecne spojrzenie gdzieś w przestrzeni i wziął głęboki wdech.
-Tak bardzo mnie kochasz, że chcesz to zrobić?
-Tak. Dlaczego chcesz się zabić? Pomyśl chociaż o mnie.
-Co mi to życie daje? Nie chcę już tego, nie rozumiesz? Nie pamiętam tego, co robiłem kilka dni temu, budzę się i nie mam pojęcia, jak się nazywam. Nie potrafię rozmawiać z ludźmi, nic nie umiem zrobić porządnie sam. Gdyby nie ty, już dawno by mnie ktoś zastrzelił, uznał za jakiegoś włóczęgę. Nie chcę cię dłużej tym wszystkim obciążać.
-Nie obciążasz mnie niczym.
-Mówisz tak, bo chcesz zmniejszyć moje wyrzuty sumienia?
-Słuchaj, w niczym nigdy nie zawiniłeś. Ale myślisz, że dla kogo to wszystko robię? Staram się dla ciebie.
Zamilkliśmy na kilka minut. W pewnym momencie Reita podszedł do mnie powoli, po czym dotknął mojego policzka. Spojrzałem w jego chłodne oczy. To nie był ten sam mężczyzna, którego poznałem kilka lat wcześniej. On już nie istniał.
-Kiedy ranisz siebie, ranisz i mnie - oparłem się o jego tors. - Pamiętaj, że zawsze chcę dla ciebie dobrze.
*
[Kazuki]
W nocy nie mogłem spać przez to, co robiłem z Yuu, dlatego rano prawie w ogóle nie kontaktowałem. Chodziłem za Yuu niczym jakaś kukiełka bez życia i bez przerwy ziewałem. Reno patrzył na mnie z politowaniem przy śniadaniu, kiedy nie mogłem sam sobie niczego nałożyć, bo zwyczajnie moja senność na to nie pozwalała.
-Powinieneś wrócić do łóżka - stwierdził Reno.
-Nie może - Yuu pokręcił głową. - Jeśli to zrobi, to już nie wstanie do końca dnia, a obiecał mi coś.
-Obiecałem ci coś? - zamrugałem kilkakrotnie.
-Tak. Dzisiejszy dzień spędzamy razem.
Reno westchnął, a ja chwilę przetwarzałem słowa Shiroyamy.
-Rozumiem. A co będziemy robić? - spytałem.
Yuu jedynie uśmiechnął się szeroko. Z jakiegoś powodu ten uśmiech wcale mnie nie ucieszył. Wręcz przeciwnie. Miałem wrażenie, że zwiastował coś nieprzyjemnego, okropnego.
Po śniadaniu poszliśmy na dwór. Yuu jedną ręką przytrzymywał parasolkę, a drugą trzymał mnie pod bokiem. Jak zawsze padał deszcz.
-Czyli dzisiaj cały dzień spędzamy razem?
-Tak. Obiecałeś mi wczoraj.
Zacisnąłem wąsko wargi. Szliśmy przed siebie po wąskiej, leśnej ścieżce. W pewnym momencie Yuu się zatrzymał i dotknął wolną ręką mojego policzka. Zaraz pocałowaliśmy się delikatnie.
-Dlaczego tak koniecznie chcesz ten dzień spędzić ze mną? - zapytałem w jego usta.
-Bo to ostatni dzień, kiedy mogę być z tobą - puścił parasolkę. Objął mnie mocno.
-Dlaczego tak mówisz? - również go objąłem.
-Kocham cię, Kazuki - nie odpowiedział na moje pytanie. - Chcę, żebyś o tym zawsze pamiętał.
Deszcz padał coraz mocniej, a my staliśmy tak, przemakając do suchej nitki. Mogłem jedynie żałować, że nie powiedziałem mu wtedy, że również go kocham.
Niedługo później wróciliśmy do budynku. Z jakiegoś powodu czułem silny ucisk w środku, kiedy tylko Yuu gdzieś na moment ode mnie odchodził. Jakbym miał go już nigdy więcej nie zobaczyć.
----
Tak bardzo w moim stylu, żeby podzielić rozdział na pół...
Do końca hmd pozostało kilka rozdziałów. Mam nadzieję, że pozostawicie po sobie jakiś ślad tutaj. Wybaczcie błędy i inne takie~
I btw, jak wam się podoba nowy wygląd ybt?
I jest to setny post na blogu~~!
I jest to setny post na blogu~~!
Do następnego rozdziałuu~!
Rozdzial jest swietny, ogolnie bardzo lubie hmd. Zastanawia mnie tylko kim jest ta cala Kim i zachowanie Yuu... No bo jakos tak... Dziwny jest, nie rozumiem go i o co mu moze chodzic.xd
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zycze duuuzo weny ~
Stęskniłam się za HMD, zobaczenie nowego rozdziału = wieeelki uśmiech na ryjku. c:
OdpowiedzUsuńJakoś tak czułam się zdezorientowana, czytając, hah ._. Moja krótka pamięć, zawsze tak jest, maa.
Mam dziwne, bardzo, bardzo dziwne przeczucie na temat Kim ._. Chyba za dużo dziwnych rzeczy czytam, ka.
Pozdrowienia ode mnie, mojego kota i poduszki oraz weny weny weny weny ogólnie wszystkiego dobrego i weny c:
Dzięki, że dodajesz dalej hmd :)
OdpowiedzUsuńTu jest taki klimat dla mnie, ja cie~
Bardzo dobra część. Stęskniłam się trochę za tym opowiadaniem.
OdpowiedzUsuńCo się stanie z Yuu? No weź, nie zabieraj go Kazukiemu! ; ; I ta Kim. Odegra ważną rolę, ne?
Posmutniałam, czytając wątek Reituki. Ruks jest taki pocieszny, kochany. Reita też, ale... Cholera, powinien się zgodzić, mimo wszystko ._. Sam powiedział, że chce szczęścia Ru.
Nah, czekam na kolejną część. Życzę ogromu weny ♥
wow czyli na oncu bd akcja krew i lzy prawda
OdpowiedzUsuń♥
OdpowiedzUsuńKiedy będzie następny rozdział i czy w ogóle będzię?
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńbiedny Uru, i co to za przeczucie każdego w sprawie Yuu
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia