I will be 09

Kiedy byłem dzieckiem, zawsze byłem, zawsze byłem sam
Chciałem, żebyś zauważyła, gdy byłem w bólu i łzach
Widzę twarze ojca i matki, którzy mnie opuścili
I płaczę przez tak wiele nocy... krzycząc



32 Koukei no Kenju



Kouyou zacisnął mocno wargi. Złapał się za oparcie fotela, po czym wygiął się w tył. Z jego ust wydobył się odgłos wyrażający ogromny ból. Po czole spływał mu pot.
-Spokojnie - mruknąłem, dotykając jego uda. - Zaraz będzie po wszystkim.
Starałem się być delikatny. Z wiadomych przyczyn, Kouyou musiał się nacierpieć.
-Yuu... - złapał mnie za ramiona i spojrzał mi w oczy. Oddychał ciężko i przygryzał dolną wargę. - Błagam cię.
-Liczymy do trzech? - położyłem dłoń na jego policzku.
-Oderwij ten...
-Raz, dwa, TRZY - pociągnąłem mocno za plaster z woskiem przyklejony do uda Kouyou. Ten był już ostatni.
-JEBANY PLASTER!! - dokończył, jednocześnie wyginając się z bólu na fotelu. Wierzgając nogami, kopnął mnie w klatkę piersiową. Wylądowałem na podłodze. Jego kopniak był na tyle silny, że przez kilka długich sekund miałem problem z oddychaniem.
-Żyjesz? - zapytałem, podnosząc się do siadu, kiedy tylko znowu mogłem normalnie zaczerpnąć powietrza.
-Umieram właśnie - pisnął ze łzami w oczach. - Co za idiota wpadł na to, że mam pokazać nogi.
-I pachy.
-Pierdoleni fetyszyści - burknął, szybko nawilżając skórę nóg oliwką dla dzieci.
-Ale już po wszystkim - pozbierałem zużyte plastry walające się po podłodze. - Teraz na dłuższy czas będziesz miał spokój.
-Ta, spokój - warknął. Szybko przechadzał się po ciasnym pokoju. Jego nogi były całe czerwone. Wiedziałem, że Kou nienawidził pokazywać nóg, bo wtedy wszyscy oczekiwali od niego pięknych, gładkich i seksownych nóżek. On sam wolał swoje owłosione szkity. W sumie, z tych wyrwanych włosów można byłoby zrobić nową perukę dla Rukiego...
-Mam tego dosyć - westchnął.
Wyrzuciłem plastry z woskiem do kosza.
-Wytrzymasz.
-Cała moja praca niedługo będzie polegała na pokazywaniu nóg, a nie na muzyce - wyciągnął z mojej paczki papierosa, po czym zapalił go zapalniczką. Spojrzałem na niego krzywo. Był dziwnie zdenerwowany. Usiadł w typowym, męskim rozkroku na moim łóżku i zaciągnął się używką.
-Kryzys?
-Zamknij się.
-Okej, przepraszam.
Kouyou od dłuższego czasu był znerwicowany. Cała trasa koncertowa od początku była jedną, wielką porażką. Bez przerwy coś się psuło, a poza tym, Sachiko się rozchorowała i Kagome musiała się nią zajmować. Kou dzwonił do niej po każdym koncercie i pytał się, co z małą. Niby było lepiej, ale to go wcale nie pocieszało.
-Yuu, może ja odejdę z zespołu? - zapytał nagle. Otworzyłem szeroko oczy. Nigdy nie spodziewałem się usłyszeć coś takiego z jego ust. - Zajmę się Sachi.
-I co? Jak zespół będzie bez ciebie funkcjonował, gitarzysto prowadzący? Puknij się pudłem rezonansowym w głowę albo to ja cię zaraz puknę.
-Z tym pukaniem zaczekaj, aż inni pójdą spać.
Kou wstał. Zaciągnął się kolejny raz papierosem.
-Co ja mam zrobić? - strzepał popiół do popielniczki. - Kocham ją i ten zespół, ale nie dam sobie z tym rady. Chcę z nią być. Chcę widzieć, jak dorasta, być przy niej, a tak, to ciągle jest tylko z Kagome. Wiem, że starasz się mi pomagać, ale...
-Skończ - wyrwałem mu papierosa z ręki. Zgniotłem go w popielniczce, po czym złapałem Kou za ramiona. – Tu nie wolno palić, a poza tym, cały pokój nam teraz syfi. Jesteś bardzo dobrym ojcem. Poświęcasz córce cały swój wolny czas. Ona to na pewno doceni w przyszłości.
-Tak myślisz? – jego oczy zaświeciły się z nadzieją.
-Tak, tak właśnie myślę.
Usiadłem obok niego na łóżku. Mężczyzna oparł się o mnie, a ja objąłem go czule.
-To takie kochane. Wyobrażasz sobie, jaka będzie Sachiko, kiedy dorośnie? – zapytał. – Ma dopiero cztery lata, ale to pewnie szybko zleci. Dzieci szybko dorastają.
-Jak myślisz, kim będzie, kiedy dorośnie?
Pokręcił głową.
-Pojęcia nie mam. To moja mała księżniczka. Nie chcę w sumie nawet o tym myśleć, ale będą ją wspierać we wszystkim. Nie zostawię jej… - urwał.
Miałem wrażenie, że chciał powiedzieć, że nie zostawi jej tak samo, jak zostawił Nanami. Prawda była też taka, że Kou chciał dać Sachiko coś, czego nigdy nie dostał od swoich rodziców – wsparcie. Jego rodziciele nie popierali jego działań związanych z muzyką. Uważali coś takiego za stratę czasu. Nawet, kiedy zespół się wybił i wiadome było, że może być już tylko lepiej, oni ciągle mówili mu, że szkoda, że zmarnował szansę na dalszą naukę. Całkiem prawdopodobne, że całkowicie poświęcił się muzyce tylko po to, by zrobić im na przekór.
-Wiesz, Yuu, rodzice potrafią zasiać w dziecku chęć do spełniania marzeń. Ale jak łatwo umieją rozpalić w nim to pragnienie, tak łatwo potrafią je zgasić – westchnął. – Nie ma nic gorszego od rodzica, który nie wierzy w swoje dziecko.
-Wiem, kochanie – wplątałem dłoń w jego włosy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mówił o sobie. – Obaj będziemy ją wspierać.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, które zaraz się otworzyły.
-Hej, słuchajcie – doszedł do nas głos Kaiego.
Kouyou zadziałał bardzo szybko. Odepchnął mnie od siebie, a jako iż siedzieliśmy niemal na skraju łóżka, kolejny raz wylądowałem na podłodze. Upadłem na nią płasko plecami. Moje nogi zaczepione były o łóżko. Kou pochylił się w moją stronę, jednak nie pomógł mi wstać.
-Co wy robicie? – zapytał perkusista, wchodząc do dalszej części pokoju. Powiedzenie, że był mocno zdziwiony na nasz widok, to było za mało.
-Co my… brzuszki! Yuu robi brzuszki – odparł Takashima. Obrzuciłem go spojrzeniem w stylu „co ty pieprzysz”, a on na to spojrzał na mnie tak, jakby zaraz miał mi zjeść duszę. Złapał mnie za kostki. – No dalej, Aoi-kun, jeszcze kilka.
Postanowiłem nie działać mu wbrew. Założyłem ręce za głowę i z cierpiętniczym jękiem, podniosłem się i po chwili znów opadłem na podłogę.
-Sto dwadzieścia pięć, sto dwadzieścia sześć – wysapałem. Z tymi dźwiękami idealnie nadawałem się do jakiegoś filmu w stylu „Uwolnić orkę”.
-Dalej, skarbie! Jeszcze tylko siedemdziesiąt cztery!
Zamorduję cię – pomyślałem sobie, patrząc mu głęboko w te jego śliczne, sarnie (a bez makijażu, czyli właśnie w tej chwili - wyglądające jak zaćpane) oczy.
-Przerwijcie to na razie – Kai wydał mi się być zdenerwowany. Przestałem robić brzuszki i obaj z Kouyou czekaliśmy na to, co lider chciał nam powiedzieć. Mężczyzna wziął głęboki wdech i potarł lekko skronie. – Chyba przerwiemy trasę.
-Dlaczego? – podniosłem się do siadu. Mój ton głosu wyrażał jawny sprzeciw co do tego pomysłu.
-No właśnie. Co się stało?
Tanabe rozejrzał się nerwowo po pokoju, po czym kolejny raz wziął głęboki wdech.
-Ale u was śmierdzi papierochami…
-Kai! – warknął Kou.
-No dobrze, dobrze. Chodzi po prostu o to… Ruki nie może mówić.

*

Ruki siedział na łóżku w swoim pokoju. Bujał się w przód i w tył, patrząc przy tym tępym wzrokiem w ścianę. Całą twarz miał zapuchniętą od łez.
-Taka-chan – mruknął Kouyou, podchodząc do wokalisty. Ten jedynie obrzucił go nieobecnym spojrzeniem. Znowu to samo.
Prawda była taka, że Matsumoto nie pierwszy już raz stracił głos. Z jednej strony, niby powinniśmy być do tego przyzwyczajeni i wiedzieć, że zawsze tak się mogło zdarzyć, jednak z drugiej, jego utraty głosu często stwarzały napięcie. Nigdy nie wiedzieliśmy, kiedy naszemu „słowikowi” może się to znowu przytrafić i, kiedy jego instrument znów zacznie funkcjonować normalnie.
Wielokrotnie powtarzaliśmy Rukiemu, że powinien zacząć o siebie bardziej dbać. Ten jednak nadal palił fajki jak smok, często się przeziębiał i nawet nie rozśpiewywał się codziennie (nie dziwię mu się z tym rozśpiewywaniem dop. aut.). Jednak w dużej mierze to właśnie od niego zależała przyszłość całego zespołu.
-Był już lekarz? – zapytał Reita, który przyszedł do wokalisty wraz z nami. Tanabe pokręcił przecząco głową.
-Nie chcę lekarza  - wychrypiał wokalista. Jednak nie było z nim tak źle, jak powiedział nam Kai. Wraz z Uru wyobraziliśmy to sobie raczej tak, że Ruki porozumiewał się już z innymi na migi.
-No i gadaj z nim – lider wzniósł oczy ku niebu.
Przysiadłem na łóżku. Wokalista spojrzał na mnie, a ja pogłaskałem go po głowie niczym jego Korona.
-Taka-chan, myszko, jesteś pewny, że nie chcesz lekarza? Obejrzy twoje gardełko – mówiłem do niego jak do dziecka. Kouyou posłał mi dosyć wymowne spojrzenie. Wywróciłem jedynie oczami. – Będziemy wiedzieli, czy to coś poważnego.
-Do jutra wyzdrowieję – wychrypiał, a pod koniec nie mógł już nawet tego powiedzieć.
-A jeśli nie? Jutro jest koncert – Kou również starał się jakoś z nim dogadać.
Takanori pokręcił energicznie głową. Reita wypuścił głośno powietrze. Ruki był uparty, to fakt i jak już coś sobie postanowił, to ni jak, nie dało się zmienić jego postanowienia.
-Słuchaj, Ruki, a co jeśli tym razem to coś poważnego? – odezwa się Reita.
-Nie kracz – syknął Uruha.
Niestety, jednak przypuszczenia basisty stały się prawdziwe. Następnego dnia Ruki czuł się niby lepiej. Koncert przebiegł normalnie, jednak po nim, wokalista nagle całkowicie stracił głos. Wokalista szybko został zabrany do szpitala. Na szczęście, nie miał nawrotu sierpniowej odmy. Gdybyśmy mieli odwołać koncert w Domie, to zapewne z Uru byśmy go udusili. Jednak musieliśmy przesunąć jeden koncert, by wokalista doszedł do siebie. W ten sposób zyskaliśmy cztery dni wolnego. Na ten czas porzuciliśmy Rukiego w szpitalu (dosłownie, jedynie Kai się nim interesował i złożył mu dwa razy wizytę). Reita gdzieś się zaszył, nawet nie mieliśmy pojęcia, gdzie. Kai został z resztą staffu i starali się znaleźć jakieś usterki w sprzęcie. Ostatnio co jakiś czas wyłączały się światła oświetlające scenę. Fani myśleli, że to celowy zabieg przyciemnienia, ale to nawet lepiej dla nas.
A my z Uruhą? Cóż, nie ma zbytnio, o czym mówić.
-Gdzie jesteś? – zapytałem, zapinając do końca swoją torbę. Rozmawiałem akurat ze swoim partnerem przez telefon.
-W Tokio.
-Aha, to dobrze, bo zaraz… - urwałem i wyprostowałem się niczym struna. – Jak to w Tokio? Co ty tam, Kuźwa, robisz?!
-Właśnie idę do Kagome i Sachiko. Chcesz coś konkretnego?
-Mieliśmy razem wrócić, tak ci tylko przypominam – zacząłem wściekły tupać nogą.
-Nawet nie powiedziałem, że będę gdziekolwiek z tobą wracać. Podróże pociągiem z tobą to czysta mordęga.
-Ale…
-Nie, Yuu. Nic ci nie obiecywałem – przerwał mi.
Zacisnąłem wąsko wargi, po czym usiadłem na łóżku. Nie wiedziałem, czy zrobiło mi się gorąco przez zbyt mocno podkręcone ogrzewanie, czy to było z nerwów. Pierwszy raz od dłuższego czasu ogarnęła mnie tak silna złość względem Takashimy, że niemal byłem w stanie zacząć się z nim kłócić.
-Tak trudno ci o mnie pomyśleć? – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
-Pomyśleć o tobie? – powtórzył. – Bez przerwy o tobie myślę.
-Myślisz o mnie?! – podniosłem głos. – Niby od kiedy ty o mnie myślisz? Nie obchodzę cię w żaden sposób i właśnie kolejny raz dajesz mi do odczuć!
Po drugiej stronie zapadła cisza. Chociaż byliśmy od siebie daleko, to bez trudu czułem napiętą atmosferę między nami. Coś ścisnęło mnie w żołądku. Pożałowałem swoich słów. Kouyou był osobą, która raczej wstydziła się okazywania głębszych uczuć. To nie tak, że w ogóle tego nie robił. Jego działania były bardziej aluzyjne, a momentami wręcz powściągliwe.
-Przepraszam – odezwał się po dłuższej chwili. Jego głos był przenikliwie chłodny. Przeszły mnie nieprzyjemne ciarki. – To nie tak, że o to nie myślę.
-Wiem, ja tylko… Poniosło mnie – podrapałem się w tył głowy. – Zapomnij o tym. Przyjadę pierwszym pociągiem, jaki będzie jechał do Tokio. Zadzwonię do ciebie, gdy będę już na miejscu.
-Dobrze.
-Pozdrów ode mnie małą i Kagome.
-Jasne. Uważaj na siebie po drodze – mruknął.
-Ty też. To do zobaczenia.
-Do zobaczenia.
Rozłączyłem się. Westchnąłem głęboko, po czym opadłem na zbyt miękkie łóżko. Czułem, że chyba niedługo zwariuję.

*

W Tokio większość czasu spędziłem sam. Spotkałem się z dwa razy w barze z kolegami po fachu (co nie podobało się Kouyou, bo twierdził, że ich podrywałem i w sumie, to miał rację), ale nic więcej. Kouyou siedział z Sachiko i Kagome. Pomagał zajmować się małą, bo chociaż spadła jej gorączka, to nadal kaszlała mocno. Ogólnie, to dziewczynka zaraziła się anginą w przedszkolu. Kouyou był tak mocno przejęty, że nawet nie zwrócił zbytniej uwagi na to, gdy powiedziałem mu, że przespałem się z Kazukim. Oczywiście nie było to prawdą. Dopiero późnym wieczorem zaczął się o to czepiać. Przyszedł do mnie wściekły, jakby miał mocno opóźniony zapłon.
-Nie mówiłem poważnie. Nie spałem z Kazukim – starałem się bronić.
-To z kim? – syknął. Mrużył wściekle oczy niczym jadowita żmija. Był gotów w każdej chwili rzucić się na mnie.
-Matko święta, Takashima – wywróciłem oczami. – Z nikim nie spałem. Ale mogę przespać się z tobą, jeśli chcesz – dodałem, poruszając znacząco brwiami.
Kouyou uniósł brwi, po czym zacisnął usta w wąską linię. Ostrożnie położyłem mu ręce na biodrach. Był niczym jakaś bomba. Albo w ten sposób mogłem przeciąć odpowiedni kabel i zapobiec katastrofie, albo mogłem przeciąć zły i wypierdolić wszystko w powietrze. Miałem to szczęście, że ten Demon Seksu odczuł chęć współżycia.
Shima oparł się o mnie, przesuwając dłońmi po moich pośladkach. Przygryzł płatek mojego ucha. Przeszły mnie przyjemne dreszcze.
-Może i chcę – zamruczał, sunąc nosem po mojej szyi.
Teraz ostrożnie, zanim się rozmyśli…
-Ale ja jestem na górze.
Drgnąłem lekko.
-Ty wiesz, kiedy ja ostatnio byłem na dole? Nawet nie pamiętam, kiedy to było – skrzywiłem się. – A może tak po trasie koncertowej, hm? Zerżniesz mnie tak mocno, jak tylko będziesz chciał. Co ty na to?
-Chciałbym teraz – rozpiął zamek od moich spodni. Złapałem go za nadgarstki. Czułem cię co najmniej osaczony przez własnego faceta.
-Zrobię ci najlepszą laskę w całym twoim życiu. Dobrze? Ale dzisiaj nie będziesz na górze.
Miałem ten fart, że Kou często mi ulegał. Tym razem również poddał się moim działaniom. Przenieśliśmy się do sypialni. Pozwolił mi rozebrać się do naga i całować po całym ciele. Gładziłem go po gładkich nogach (wydepilowanych w końcu!), a zwłaszcza zgrabnych udach. Kou za każdym razem przechodziły przyjemne dreszcze. W końcu zrobiłem mu dobrze. Ssałem jego przyrodzenie tak mocno, jak tylko umiałem i poruszałem energicznie głową. Pojękiwał przy tym z rozkoszy. Uwielbiałem chwile, kiedy podlegał tylko i wyłącznie moim działaniom. Mogłem coś zrobić, a on nie miał wtedy nic do gadania. Mógł jedynie wyginać się pode mną. Tak jak teraz. Nie dałem mu dojść. Nie byłem już jednak taki wredny. Pozwoliłem być Kou na górze, ale tylko w pozycji. Położyłem się wygodnie na plecach, a on usiadł okrakiem na moich biodrach i nabił się na mojego sterczącego penisa.
-Aah… Yuu! – zajęczał, a ja odchyliłem głowę. Mogłem słuchać tego w nieskończoność.
Mężczyzna na początku poruszał się powoli. Oddychał ciężko, niemal sapał, a ja trzymałem go za biodra i patrzyłem na jego twarz. Marszczył czoło, rozchylał i zamykał usta. Przygryzał wargi, zaciskał powieki, zwracał oczy ku niebu. Momentami wystawiał lekko język niczym biegnący pies. Był tak pochłonięty seksem, że mógłbym dostać orgazmu przez same patrzenie na niego.
Unosił biodra, a jego przyrodzenie swobodnie poruszało się wraz z nim. Złapałem je lekko, poruszając dłonią.
-Kou… - zamruczałem.
Blondyn spojrzał na mnie. Nic nie powiedział. Jedynie patrzył błyszczącym wzrokiem.
Doszedłem przed Kouyou, co było rzadkością. Z trudem powstrzymywałem wytrysk. Shima jeszcze przez pewien czas się poruszał. Wytrysnął na mój brzuch.
Później leżeliśmy przez jakiś obok siebie w ciszy. Nie chciało mi się spać. Takashima również nie był senny. W końcu mężczyzna odwrócił się w moją stronę. Pościel zaszeleściła przy tym. Między nami panowała bardzo intymna atmosfera.
-Pójdź ze mną jutro do Sachiko – powiedział cicho. Odwróciłem głowę w jego stronę. Patrzył na mnie. Na jego twarzy był wymalowany błogi spokój.
-Pójdę – dotknąłem jego dłoni. Nie spuszczałem z niego wzroku. Mężczyzna zacisnął na chwilę wargi, po czym przysunął się do mnie. Przytuliliśmy się do siebie. – Pójdę, gdziekolwiek będziesz chciał – powiedziałem mu do ucha.

Nazajutrz poszliśmy z samego rana do Sachiko i Kagome. Z przyjemnością patrzyłem, jak Takashima zajmował się swoim dzieckiem. Siedział na podłodze i układał z nią puzzle albo czytał bajki. Największą frajdę sprawiło mi jednak, kiedy bawił się z nią w dom. Śmiałem się z nich obojga. W końcu Kouyou zdenerwował się na mnie.
-No chodź tu do nas, a nie.
-Nie, nie, ja popatrzę – zaprotestowałem.
-Wujek! – Sachiko zerwała się z podłogi i pobiegła do mnie. Złapała mnie swoją malutką rączką za koszulkę i pociągnęła. – Chodź.
-Ale…
-Wujek, zrób nam tę przyjemność i chodź się z nami pobawić.
Ostatecznie nie miałem nic innego do roboty. Usiadłem z nimi na podłodze i bawiłem się w dom. Kouyou był hrabią, Sachi hrabiną, a ja ich pokojówką.
Shima z bólem rozstawał się ze swoją córką po raz drugi. W sumie, nawet nie zauważyłem, kiedy wytworzyła się między nimi aż tak silna więź. Mężczyzna oczywiście nie powiedział jej, że wyjeżdża znowu. Objął ją jednak mocno i nie chciał puścić. Ja i Kagome patrzyliśmy na to w milczeniu. Kobieta chyba była zmęczona ciągłym zajmowaniem się Sachiko. Nie powiedziała nam jednak tego.
Ogólnie, Kou był jej naprawdę wdzięczny za to wszystko, co zrobiła dla jego córki. Nie mógł się nią ciągle zajmować, chociaż naprawdę chciał. Nawet myślał o porzuceniu kariery muzyka, byleby móc być z Sachi.
Gdy byliśmy w pociągu, Kou był bardzo posępny. Nie miał nawet ochoty ze mną rozmawiać. Siedzieliśmy w ciszy.
-Yuu, a gdybym to ja zachorował? Tak jak Ruki albo Sachiko. Zająłbyś się mną? – powiedział nagle.
-Oczywiście, że tak – odparłem bez namysłu.
Pokiwał powoli głową, po czym zamknął na chwilę oczy.
-Tak w sumie, to cieszę się, że Nanami nie żyje.
Spojrzałem na niego zaskoczony. Kompletnie nie rozumiałem tego, co mówił. Cieszył się, że jego była dziewczyna nie żyje? Co to miało znaczyć?
-Co cię w tym tak cieszy? – zapytałem niepewnie.
-Gdybym teraz miał się z nią spotkać, to bym się bał. Nie potrafiłbym jej spojrzeć w oczy.
Pokiwałem lekko głową. Kou oparł się o moje ramię.
-Wstydziłbyś się?
-Wstydziłbym się.
Dojechaliśmy do miejscowości, w której mieliśmy mieć koncert. Ruki wyszedł ze szpitala, jednak był dosyć chłodny w stosunku do nas. Obraził się, bo ani razu nie odwiedziliśmy go w szpitalu. Może mi zrobiło się trochę głupio z tego powodu, ale Kou nawet chyba o tym nie myślał. Reita również był już na miejscu. Nie pytaliśmy się go, gdzie był. On raczej nawet nie chciał o tym mówić.
Trasa zaczęła się od nowa. Tym razem szła lepiej. Chyba właśnie taka przerwa była nam potrzebna. Ja i Kouyou przestaliśmy się kłócić, Ruki nie tracił głosu, a problemy technicznie już nie były naszą codzienną zmorą. Dotrwaliśmy do samego końca niemalże bez problemów. Jak zwykle między naszą piątką panowała przyjacielska, czy nawet braterska atmosfera. Jakby nie patrzeć, zastępowaliśmy sobie rodzinę, która tak naprawdę żadnemu z nas nie okazywała wsparcia. Mieliśmy siebie i tyle wystarczyło nam do szczęścia.
W końcu nadszedł dwudziesty szósty grudnia. Wielki dzień dla każdego z nas w wielkim Tokyo Dome.


-----

Żeby nie było, ja się tutaj trzymam luźno faktów.

Po dość długiej przerwie, ale jednak jest! I will be powraca. Staram się, by następnym opowiadaniem było hmd lub lotr, ale z tym może być różnie. Mam nadzieję, że nie gniewacie się mocno za taką przerwę od tego opowiadania. Wybaczcie błędy, liczę na wasze opinie.


Do następnego rozdziałuu~! 

Komentarze

  1. Pierwsza! Przyjemny rozdział. Kojo chcący być na górze przebił wszystko xD I nawet seksy były ( ͡° ͜ʖ ͡°) Margarecia lubi to. Kojo jako tatuś jest naprawdę kochany. Chciałabym takiego ;_;
    Jest późno i nie wiem co mogę więcej napisać. Po prostu podobało mi się i czekam na ciąg dalszy ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. to było...cudne boskie epickie

    OdpowiedzUsuń
  3. No nareszcie. Tęsknilam za tym opowiadaniem! <33

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak długo tego nie było że zapomniałam co i jak ale zaczęłam czytać od nowa i właśnie skończyłam. Uwielbiam tę serię tak samo jak migdałka. Z niecoerpliwością czekam na dalszą część. Życzę ci weny Tsukkomi. ; *

    OdpowiedzUsuń
  5. Rób ile chcesz przerw ;-; Ale postaraj sie mało dla swoich fanów którzy wyczekują bardzo tegoooo

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    wspaniały rozdział, jak widać bardzo troszczy się o córkę... i zaczyna się trasa koncertowa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty