I will be 09
Kiedy
byłem dzieckiem, zawsze byłem, zawsze byłem sam
Chciałem,
żebyś zauważyła, gdy byłem w bólu i łzach
Widzę
twarze ojca i matki, którzy mnie opuścili
I
płaczę przez tak wiele nocy... krzycząc
32
Koukei no Kenju
Kouyou zacisnął mocno wargi.
Złapał się za oparcie fotela, po czym wygiął się w tył. Z jego ust wydobył się
odgłos wyrażający ogromny ból. Po czole spływał mu pot.
-Spokojnie - mruknąłem,
dotykając jego uda. - Zaraz będzie po wszystkim.
Starałem się być delikatny. Z
wiadomych przyczyn, Kouyou musiał się nacierpieć.
-Yuu... - złapał mnie za
ramiona i spojrzał mi w oczy. Oddychał ciężko i przygryzał dolną wargę. -
Błagam cię.
-Liczymy do trzech? -
położyłem dłoń na jego policzku.
-Oderwij ten...
-Raz, dwa, TRZY - pociągnąłem
mocno za plaster z woskiem przyklejony do uda Kouyou. Ten był już ostatni.
-JEBANY PLASTER!! -
dokończył, jednocześnie wyginając się z bólu na fotelu. Wierzgając nogami,
kopnął mnie w klatkę piersiową. Wylądowałem na podłodze. Jego kopniak był na
tyle silny, że przez kilka długich sekund miałem problem z oddychaniem.
-Żyjesz? - zapytałem,
podnosząc się do siadu, kiedy tylko znowu mogłem normalnie zaczerpnąć powietrza.
-Umieram właśnie - pisnął ze
łzami w oczach. - Co za idiota wpadł na to, że mam pokazać nogi.
-I pachy.
-Pierdoleni fetyszyści -
burknął, szybko nawilżając skórę nóg oliwką dla dzieci.
-Ale już po wszystkim -
pozbierałem zużyte plastry walające się po podłodze. - Teraz na dłuższy czas
będziesz miał spokój.
-Ta, spokój - warknął. Szybko
przechadzał się po ciasnym pokoju. Jego nogi były całe czerwone. Wiedziałem, że
Kou nienawidził pokazywać nóg, bo wtedy wszyscy oczekiwali od niego pięknych,
gładkich i seksownych nóżek. On sam wolał swoje owłosione szkity. W sumie, z
tych wyrwanych włosów można byłoby zrobić nową perukę dla Rukiego...
-Mam tego dosyć - westchnął.
Wyrzuciłem plastry z woskiem
do kosza.
-Wytrzymasz.
-Cała moja praca niedługo
będzie polegała na pokazywaniu nóg, a nie na muzyce - wyciągnął z mojej paczki
papierosa, po czym zapalił go zapalniczką. Spojrzałem na niego krzywo. Był
dziwnie zdenerwowany. Usiadł w typowym, męskim rozkroku na moim łóżku i
zaciągnął się używką.
-Kryzys?
-Zamknij się.
-Okej, przepraszam.
Kouyou od dłuższego czasu był
znerwicowany. Cała trasa koncertowa od początku była jedną, wielką porażką. Bez
przerwy coś się psuło, a poza tym, Sachiko się rozchorowała i Kagome musiała
się nią zajmować. Kou dzwonił do niej po każdym koncercie i pytał się, co z
małą. Niby było lepiej, ale to go wcale nie pocieszało.
-Yuu, może ja odejdę z
zespołu? - zapytał nagle. Otworzyłem szeroko oczy. Nigdy nie spodziewałem się
usłyszeć coś takiego z jego ust. - Zajmę się Sachi.
-I co? Jak zespół będzie bez
ciebie funkcjonował, gitarzysto prowadzący? Puknij się pudłem rezonansowym w
głowę albo to ja cię zaraz puknę.
-Z tym pukaniem zaczekaj, aż
inni pójdą spać.
Kou wstał. Zaciągnął się
kolejny raz papierosem.
-Co ja mam zrobić? - strzepał
popiół do popielniczki. - Kocham ją i ten zespół, ale nie dam sobie z tym rady.
Chcę z nią być. Chcę widzieć, jak dorasta, być przy niej, a tak, to ciągle jest
tylko z Kagome. Wiem, że starasz się mi pomagać, ale...
-Skończ - wyrwałem mu
papierosa z ręki. Zgniotłem go w popielniczce, po czym złapałem Kou za ramiona.
– Tu nie wolno palić, a poza tym, cały pokój nam teraz syfi. Jesteś bardzo
dobrym ojcem. Poświęcasz córce cały swój wolny czas. Ona to na pewno doceni w
przyszłości.
-Tak myślisz? – jego oczy
zaświeciły się z nadzieją.
-Tak, tak właśnie myślę.
Usiadłem obok niego na łóżku.
Mężczyzna oparł się o mnie, a ja objąłem go czule.
-To takie kochane. Wyobrażasz
sobie, jaka będzie Sachiko, kiedy dorośnie? – zapytał. – Ma dopiero cztery
lata, ale to pewnie szybko zleci. Dzieci szybko dorastają.
-Jak myślisz, kim będzie,
kiedy dorośnie?
Pokręcił głową.
-Pojęcia nie mam. To moja
mała księżniczka. Nie chcę w sumie nawet o tym myśleć, ale będą ją wspierać we
wszystkim. Nie zostawię jej… - urwał.
Miałem wrażenie, że chciał
powiedzieć, że nie zostawi jej tak samo, jak zostawił Nanami. Prawda była też
taka, że Kou chciał dać Sachiko coś, czego nigdy nie dostał od swoich rodziców
– wsparcie. Jego rodziciele nie popierali jego działań związanych z muzyką. Uważali
coś takiego za stratę czasu. Nawet, kiedy zespół się wybił i wiadome było, że
może być już tylko lepiej, oni ciągle mówili mu, że szkoda, że zmarnował szansę
na dalszą naukę. Całkiem prawdopodobne, że całkowicie poświęcił się muzyce
tylko po to, by zrobić im na przekór.
-Wiesz, Yuu, rodzice potrafią
zasiać w dziecku chęć do spełniania marzeń. Ale jak łatwo umieją rozpalić w nim
to pragnienie, tak łatwo potrafią je zgasić – westchnął. – Nie ma nic gorszego
od rodzica, który nie wierzy w swoje dziecko.
-Wiem, kochanie – wplątałem
dłoń w jego włosy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mówił o sobie. –
Obaj będziemy ją wspierać.
Nagle rozległo się pukanie do
drzwi, które zaraz się otworzyły.
-Hej, słuchajcie – doszedł do
nas głos Kaiego.
Kouyou zadziałał bardzo
szybko. Odepchnął mnie od siebie, a jako iż siedzieliśmy niemal na skraju
łóżka, kolejny raz wylądowałem na podłodze. Upadłem na nią płasko plecami. Moje
nogi zaczepione były o łóżko. Kou pochylił się w moją stronę, jednak nie pomógł
mi wstać.
-Co wy robicie? – zapytał
perkusista, wchodząc do dalszej części pokoju. Powiedzenie, że był mocno
zdziwiony na nasz widok, to było za mało.
-Co my… brzuszki! Yuu robi
brzuszki – odparł Takashima. Obrzuciłem go spojrzeniem w stylu „co ty pieprzysz”,
a on na to spojrzał na mnie tak, jakby zaraz miał mi zjeść duszę. Złapał mnie
za kostki. – No dalej, Aoi-kun, jeszcze kilka.
Postanowiłem nie działać mu
wbrew. Założyłem ręce za głowę i z cierpiętniczym jękiem, podniosłem się i po
chwili znów opadłem na podłogę.
-Sto dwadzieścia pięć, sto
dwadzieścia sześć – wysapałem. Z tymi dźwiękami idealnie nadawałem się do
jakiegoś filmu w stylu „Uwolnić orkę”.
-Dalej, skarbie! Jeszcze
tylko siedemdziesiąt cztery!
Zamorduję cię – pomyślałem
sobie, patrząc mu głęboko w te jego śliczne, sarnie (a bez makijażu, czyli
właśnie w tej chwili - wyglądające jak zaćpane) oczy.
-Przerwijcie to na razie –
Kai wydał mi się być zdenerwowany. Przestałem robić brzuszki i obaj z Kouyou
czekaliśmy na to, co lider chciał nam powiedzieć. Mężczyzna wziął głęboki wdech
i potarł lekko skronie. – Chyba przerwiemy trasę.
-Dlaczego? – podniosłem się
do siadu. Mój ton głosu wyrażał jawny sprzeciw co do tego pomysłu.
-No właśnie. Co się stało?
Tanabe rozejrzał się nerwowo
po pokoju, po czym kolejny raz wziął głęboki wdech.
-Ale u was śmierdzi
papierochami…
-Kai! – warknął Kou.
-No dobrze, dobrze. Chodzi po
prostu o to… Ruki nie może mówić.
*
Ruki siedział na łóżku w
swoim pokoju. Bujał się w przód i w tył, patrząc przy tym tępym wzrokiem w
ścianę. Całą twarz miał zapuchniętą od łez.
-Taka-chan – mruknął Kouyou,
podchodząc do wokalisty. Ten jedynie obrzucił go nieobecnym spojrzeniem. Znowu
to samo.
Prawda była taka, że
Matsumoto nie pierwszy już raz stracił głos. Z jednej strony, niby powinniśmy
być do tego przyzwyczajeni i wiedzieć, że zawsze tak się mogło zdarzyć, jednak
z drugiej, jego utraty głosu często stwarzały napięcie. Nigdy nie wiedzieliśmy,
kiedy naszemu „słowikowi” może się to znowu przytrafić i, kiedy jego instrument
znów zacznie funkcjonować normalnie.
Wielokrotnie powtarzaliśmy
Rukiemu, że powinien zacząć o siebie bardziej dbać. Ten jednak nadal palił
fajki jak smok, często się przeziębiał i nawet nie rozśpiewywał się codziennie
(nie dziwię mu się z tym rozśpiewywaniem dop. aut.). Jednak w dużej mierze to
właśnie od niego zależała przyszłość całego zespołu.
-Był już lekarz? – zapytał
Reita, który przyszedł do wokalisty wraz z nami. Tanabe pokręcił przecząco
głową.
-Nie chcę lekarza - wychrypiał wokalista.
Jednak nie było z nim tak źle, jak powiedział nam Kai. Wraz z Uru wyobraziliśmy
to sobie raczej tak, że Ruki porozumiewał się już z innymi na migi.
-No i gadaj z nim – lider
wzniósł oczy ku niebu.
Przysiadłem na łóżku.
Wokalista spojrzał na mnie, a ja pogłaskałem go po głowie niczym jego Korona.
-Taka-chan, myszko, jesteś
pewny, że nie chcesz lekarza? Obejrzy twoje gardełko – mówiłem do niego jak do
dziecka. Kouyou posłał mi dosyć wymowne spojrzenie. Wywróciłem jedynie oczami.
– Będziemy wiedzieli, czy to coś poważnego.
-Do jutra wyzdrowieję –
wychrypiał, a pod koniec nie mógł już nawet tego powiedzieć.
-A jeśli nie? Jutro jest
koncert – Kou również starał się jakoś z nim dogadać.
Takanori pokręcił energicznie
głową. Reita wypuścił głośno powietrze. Ruki był uparty, to fakt i jak już coś
sobie postanowił, to ni jak, nie dało się zmienić jego postanowienia.
-Słuchaj, Ruki, a co jeśli
tym razem to coś poważnego? – odezwa się Reita.
-Nie kracz – syknął Uruha.
Niestety, jednak
przypuszczenia basisty stały się prawdziwe. Następnego dnia Ruki czuł się niby
lepiej. Koncert przebiegł normalnie, jednak po nim, wokalista nagle całkowicie
stracił głos. Wokalista szybko został zabrany do szpitala. Na szczęście, nie
miał nawrotu sierpniowej odmy. Gdybyśmy mieli odwołać koncert w Domie, to
zapewne z Uru byśmy go udusili. Jednak musieliśmy przesunąć jeden koncert, by
wokalista doszedł do siebie. W ten sposób zyskaliśmy cztery dni wolnego. Na ten
czas porzuciliśmy Rukiego w szpitalu (dosłownie, jedynie Kai się nim
interesował i złożył mu dwa razy wizytę). Reita gdzieś się zaszył, nawet nie
mieliśmy pojęcia, gdzie. Kai został z resztą staffu i starali się znaleźć
jakieś usterki w sprzęcie. Ostatnio co jakiś czas wyłączały się światła
oświetlające scenę. Fani myśleli, że to celowy zabieg przyciemnienia, ale to
nawet lepiej dla nas.
A my z Uruhą? Cóż, nie ma
zbytnio, o czym mówić.
-Gdzie jesteś? – zapytałem,
zapinając do końca swoją torbę. Rozmawiałem akurat ze swoim partnerem przez
telefon.
-W Tokio.
-Aha, to dobrze, bo zaraz… -
urwałem i wyprostowałem się niczym struna. – Jak to w Tokio? Co ty tam, Kuźwa,
robisz?!
-Właśnie idę do Kagome i
Sachiko. Chcesz coś konkretnego?
-Mieliśmy razem wrócić, tak
ci tylko przypominam – zacząłem wściekły tupać nogą.
-Nawet nie powiedziałem, że
będę gdziekolwiek z tobą wracać. Podróże pociągiem z tobą to czysta mordęga.
-Ale…
-Nie, Yuu. Nic ci nie
obiecywałem – przerwał mi.
Zacisnąłem wąsko wargi, po
czym usiadłem na łóżku. Nie wiedziałem, czy zrobiło mi się gorąco przez zbyt
mocno podkręcone ogrzewanie, czy to było z nerwów. Pierwszy raz od dłuższego
czasu ogarnęła mnie tak silna złość względem Takashimy, że niemal byłem w
stanie zacząć się z nim kłócić.
-Tak trudno ci o mnie
pomyśleć? – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
-Pomyśleć o tobie? –
powtórzył. – Bez przerwy o tobie myślę.
-Myślisz o mnie?! –
podniosłem głos. – Niby od kiedy ty o mnie myślisz? Nie obchodzę cię w żaden
sposób i właśnie kolejny raz dajesz mi do odczuć!
Po drugiej stronie zapadła
cisza. Chociaż byliśmy od siebie daleko, to bez trudu czułem napiętą atmosferę
między nami. Coś ścisnęło mnie w żołądku. Pożałowałem swoich słów. Kouyou był
osobą, która raczej wstydziła się okazywania głębszych uczuć. To nie tak, że w
ogóle tego nie robił. Jego działania były bardziej aluzyjne, a momentami wręcz
powściągliwe.
-Przepraszam – odezwał się po
dłuższej chwili. Jego głos był przenikliwie chłodny. Przeszły mnie nieprzyjemne
ciarki. – To nie tak, że o to nie myślę.
-Wiem, ja tylko… Poniosło
mnie – podrapałem się w tył głowy. – Zapomnij o tym. Przyjadę pierwszym
pociągiem, jaki będzie jechał do Tokio. Zadzwonię do ciebie, gdy będę już na
miejscu.
-Dobrze.
-Pozdrów ode mnie małą i
Kagome.
-Jasne. Uważaj na siebie po
drodze – mruknął.
-Ty też. To do zobaczenia.
-Do zobaczenia.
Rozłączyłem się. Westchnąłem
głęboko, po czym opadłem na zbyt miękkie łóżko. Czułem, że chyba niedługo
zwariuję.
*
W Tokio większość czasu
spędziłem sam. Spotkałem się z dwa razy w barze z kolegami po fachu (co nie
podobało się Kouyou, bo twierdził, że ich podrywałem i w sumie, to miał rację),
ale nic więcej. Kouyou siedział z Sachiko i Kagome. Pomagał zajmować się małą,
bo chociaż spadła jej gorączka, to nadal kaszlała mocno. Ogólnie, to
dziewczynka zaraziła się anginą w przedszkolu. Kouyou był tak mocno przejęty,
że nawet nie zwrócił zbytniej uwagi na to, gdy powiedziałem mu, że przespałem
się z Kazukim. Oczywiście nie było to prawdą. Dopiero późnym wieczorem zaczął
się o to czepiać. Przyszedł do mnie wściekły, jakby miał mocno opóźniony zapłon.
-Nie mówiłem poważnie. Nie
spałem z Kazukim – starałem się bronić.
-To z kim? – syknął. Mrużył
wściekle oczy niczym jadowita żmija. Był gotów w każdej chwili rzucić się na
mnie.
-Matko święta, Takashima –
wywróciłem oczami. – Z nikim nie spałem. Ale mogę przespać się z tobą, jeśli
chcesz – dodałem, poruszając znacząco brwiami.
Kouyou uniósł brwi, po czym
zacisnął usta w wąską linię. Ostrożnie położyłem mu ręce na biodrach. Był
niczym jakaś bomba. Albo w ten sposób mogłem przeciąć odpowiedni kabel i
zapobiec katastrofie, albo mogłem przeciąć zły i wypierdolić wszystko w
powietrze. Miałem to szczęście, że ten Demon Seksu odczuł chęć współżycia.
Shima oparł się o mnie,
przesuwając dłońmi po moich pośladkach. Przygryzł płatek mojego ucha. Przeszły
mnie przyjemne dreszcze.
-Może i chcę – zamruczał,
sunąc nosem po mojej szyi.
Teraz ostrożnie, zanim się
rozmyśli…
-Ale ja jestem na górze.
Drgnąłem lekko.
-Ty wiesz, kiedy ja ostatnio
byłem na dole? Nawet nie pamiętam, kiedy to było – skrzywiłem się. – A może tak
po trasie koncertowej, hm? Zerżniesz mnie tak mocno, jak tylko będziesz chciał.
Co ty na to?
-Chciałbym teraz – rozpiął
zamek od moich spodni. Złapałem go za nadgarstki. Czułem cię co najmniej
osaczony przez własnego faceta.
-Zrobię ci najlepszą laskę w
całym twoim życiu. Dobrze? Ale dzisiaj nie będziesz na górze.
Miałem ten fart, że Kou
często mi ulegał. Tym razem również poddał się moim działaniom. Przenieśliśmy
się do sypialni. Pozwolił mi rozebrać się do naga i całować po całym ciele.
Gładziłem go po gładkich nogach (wydepilowanych w końcu!), a zwłaszcza zgrabnych
udach. Kou za każdym razem przechodziły przyjemne dreszcze. W końcu zrobiłem mu
dobrze. Ssałem jego przyrodzenie tak mocno, jak tylko umiałem i poruszałem
energicznie głową. Pojękiwał przy tym z rozkoszy. Uwielbiałem chwile, kiedy
podlegał tylko i wyłącznie moim działaniom. Mogłem coś zrobić, a on nie miał
wtedy nic do gadania. Mógł jedynie wyginać się pode mną. Tak jak teraz. Nie
dałem mu dojść. Nie byłem już jednak taki wredny. Pozwoliłem być Kou na górze,
ale tylko w pozycji. Położyłem się wygodnie na plecach, a on usiadł okrakiem na
moich biodrach i nabił się na mojego sterczącego penisa.
-Aah… Yuu! – zajęczał, a ja
odchyliłem głowę. Mogłem słuchać tego w nieskończoność.
Mężczyzna na początku
poruszał się powoli. Oddychał ciężko, niemal sapał, a ja trzymałem go za biodra
i patrzyłem na jego twarz. Marszczył czoło, rozchylał i zamykał usta.
Przygryzał wargi, zaciskał powieki, zwracał oczy ku niebu. Momentami wystawiał
lekko język niczym biegnący pies. Był tak pochłonięty seksem, że mógłbym dostać
orgazmu przez same patrzenie na niego.
Unosił biodra, a jego
przyrodzenie swobodnie poruszało się wraz z nim. Złapałem je lekko, poruszając
dłonią.
-Kou… - zamruczałem.
Blondyn spojrzał na mnie. Nic
nie powiedział. Jedynie patrzył błyszczącym wzrokiem.
Doszedłem przed Kouyou, co
było rzadkością. Z trudem powstrzymywałem wytrysk. Shima jeszcze przez pewien
czas się poruszał. Wytrysnął na mój brzuch.
Później leżeliśmy przez jakiś
obok siebie w ciszy. Nie chciało mi się spać. Takashima również nie był senny.
W końcu mężczyzna odwrócił się w moją stronę. Pościel zaszeleściła przy tym.
Między nami panowała bardzo intymna atmosfera.
-Pójdź ze mną jutro do
Sachiko – powiedział cicho. Odwróciłem głowę w jego stronę. Patrzył na mnie. Na
jego twarzy był wymalowany błogi spokój.
-Pójdę – dotknąłem jego
dłoni. Nie spuszczałem z niego wzroku. Mężczyzna zacisnął na chwilę wargi, po
czym przysunął się do mnie. Przytuliliśmy się do siebie. – Pójdę, gdziekolwiek
będziesz chciał – powiedziałem mu do ucha.
Nazajutrz poszliśmy z samego
rana do Sachiko i Kagome. Z przyjemnością patrzyłem, jak Takashima zajmował się
swoim dzieckiem. Siedział na podłodze i układał z nią puzzle albo czytał bajki.
Największą frajdę sprawiło mi jednak, kiedy bawił się z nią w dom. Śmiałem się
z nich obojga. W końcu Kouyou zdenerwował się na mnie.
-No chodź tu do nas, a nie.
-Nie, nie, ja popatrzę –
zaprotestowałem.
-Wujek! – Sachiko zerwała się
z podłogi i pobiegła do mnie. Złapała mnie swoją malutką rączką za koszulkę i
pociągnęła. – Chodź.
-Ale…
-Wujek, zrób nam tę
przyjemność i chodź się z nami pobawić.
Ostatecznie nie miałem nic
innego do roboty. Usiadłem z nimi na podłodze i bawiłem się w dom. Kouyou był
hrabią, Sachi hrabiną, a ja ich pokojówką.
Shima z bólem rozstawał się
ze swoją córką po raz drugi. W sumie, nawet nie zauważyłem, kiedy wytworzyła
się między nimi aż tak silna więź. Mężczyzna oczywiście nie powiedział jej, że
wyjeżdża znowu. Objął ją jednak mocno i nie chciał puścić. Ja i Kagome
patrzyliśmy na to w milczeniu. Kobieta chyba była zmęczona ciągłym zajmowaniem
się Sachiko. Nie powiedziała nam jednak tego.
Ogólnie, Kou był jej naprawdę
wdzięczny za to wszystko, co zrobiła dla jego córki. Nie mógł się nią ciągle
zajmować, chociaż naprawdę chciał. Nawet myślał o porzuceniu kariery muzyka,
byleby móc być z Sachi.
Gdy byliśmy w pociągu, Kou
był bardzo posępny. Nie miał nawet ochoty ze mną rozmawiać. Siedzieliśmy w
ciszy.
-Yuu, a gdybym to ja
zachorował? Tak jak Ruki albo Sachiko. Zająłbyś się mną? – powiedział nagle.
-Oczywiście, że tak –
odparłem bez namysłu.
Pokiwał powoli głową, po czym
zamknął na chwilę oczy.
-Tak w sumie, to cieszę się,
że Nanami nie żyje.
Spojrzałem na niego
zaskoczony. Kompletnie nie rozumiałem tego, co mówił. Cieszył się, że jego była
dziewczyna nie żyje? Co to miało znaczyć?
-Co cię w tym tak cieszy? –
zapytałem niepewnie.
-Gdybym teraz miał się z nią
spotkać, to bym się bał. Nie potrafiłbym jej spojrzeć w oczy.
Pokiwałem lekko głową. Kou
oparł się o moje ramię.
-Wstydziłbyś się?
-Wstydziłbym się.
Dojechaliśmy do miejscowości,
w której mieliśmy mieć koncert. Ruki wyszedł ze szpitala, jednak był dosyć
chłodny w stosunku do nas. Obraził się, bo ani razu nie odwiedziliśmy go w
szpitalu. Może mi zrobiło się trochę głupio z tego powodu, ale Kou nawet chyba
o tym nie myślał. Reita również był już na miejscu. Nie pytaliśmy się go, gdzie
był. On raczej nawet nie chciał o tym mówić.
Trasa zaczęła się od nowa.
Tym razem szła lepiej. Chyba właśnie taka przerwa była nam potrzebna. Ja i
Kouyou przestaliśmy się kłócić, Ruki nie tracił głosu, a problemy technicznie
już nie były naszą codzienną zmorą. Dotrwaliśmy do samego końca niemalże bez
problemów. Jak zwykle między naszą piątką panowała przyjacielska, czy nawet
braterska atmosfera. Jakby nie patrzeć, zastępowaliśmy sobie rodzinę, która tak
naprawdę żadnemu z nas nie okazywała wsparcia. Mieliśmy siebie i tyle
wystarczyło nam do szczęścia.
W
końcu nadszedł dwudziesty szósty grudnia. Wielki dzień dla każdego z nas w
wielkim Tokyo Dome.
-----
Żeby nie było, ja się tutaj trzymam luźno faktów.
Po dość długiej przerwie, ale jednak jest! I will be powraca. Staram się, by następnym opowiadaniem było hmd lub lotr, ale z tym może być różnie. Mam nadzieję, że nie gniewacie się mocno za taką przerwę od tego opowiadania. Wybaczcie błędy, liczę na wasze opinie.
Do następnego rozdziałuu~!
Pierwsza! Przyjemny rozdział. Kojo chcący być na górze przebił wszystko xD I nawet seksy były ( ͡° ͜ʖ ͡°) Margarecia lubi to. Kojo jako tatuś jest naprawdę kochany. Chciałabym takiego ;_;
OdpowiedzUsuńJest późno i nie wiem co mogę więcej napisać. Po prostu podobało mi się i czekam na ciąg dalszy ^^
to było...cudne boskie epickie
OdpowiedzUsuńNo nareszcie. Tęsknilam za tym opowiadaniem! <33
OdpowiedzUsuńTak długo tego nie było że zapomniałam co i jak ale zaczęłam czytać od nowa i właśnie skończyłam. Uwielbiam tę serię tak samo jak migdałka. Z niecoerpliwością czekam na dalszą część. Życzę ci weny Tsukkomi. ; *
OdpowiedzUsuńExtra
OdpowiedzUsuńRób ile chcesz przerw ;-; Ale postaraj sie mało dla swoich fanów którzy wyczekują bardzo tegoooo
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, jak widać bardzo troszczy się o córkę... i zaczyna się trasa koncertowa...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia