Ignorance
Pairing: UruhaxRuki, AoixUruha
Od początku jest łatwo. Poznaję kogoś, staram
się pokazać z jak najlepszej strony. Z czasem przychodzi to coraz prościej i
albo to moje zdolności aktorskie się polepszyły, albo ludzie zrobili się
jeszcze głupsi. Ulegają szybko. Ulegają mojemu urokowi. Uśmiech wprowadza ich w
błędne wyobrażanie mojej osoby. Powoli pragną stworzyć ze mną więź. W końcu
jest. Platoniczne uczucie oplecione cierniowymi łodygami. Mam dokładnie to,
czego chcę. Rozkochuję ich w sobie. Sprawiam, że tylko ja staję się ważny.
Odciągam ich od dotychczas otaczającego ich świata. Gaszę ich światło
żywotności, a w tej ciemności widzą tylko mnie.
-Słuchaj, Kouyou, może mogli...
-Yuu, uczę się z matematyki.
-No rozumiem, ale potem mam trochę czasu i...
-Ale ja nie mam czasu - rzuciłem oschle.
Wiedziałem, że nic z tym nie zrobi. Nie był w stanie. - A ty nie będziesz się
uczył do szkoły? Masz próbny egzamin z matematyki za tydzień.
-I tak polegnę.
-Jak wolisz.
Milczeliśmy przez jakiś czas.
-Jest coś, co chciałbyś mi jeszcze powiedzieć?
Yuu zawahał się.
-Kocham cię - powiedział. - Naprawdę cię
kocham.
-Wiem to. Spotkajmy się jutro po szkole -
rozłączyłem się.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Miałem go w
garści. Nie mógł się już ode mnie uwolnić. Yuu był w stanie zrobić dla mnie
wszystko. Chciało mi się pić, on biegł po wodę, byłem głodny, szukał czegoś do
przekąszenia. Spełniał wszystkie moje zachcianki, myśląc, że to miłość.
Pozwoliłem mu tak myśleć. Dałem mu złudną świadomość, iż musi w sobie mieć to
coś, że się nim zainteresowałem. Żałosne, jak łatwo mogłem mu wmówić takie
kłamstwo, ani razu nie mówiąc, że go kocham.
To słowo z moich ust mogło rozbrzmieć tylko
dla jednej osoby. Ktoś mógłby pomyśleć, że ktoś tak nieczuły i obojętny na
uczucia innych, nie potrafi się zakochać. Może to i racja, ale jak wyjaśnić
moje postrzeganie tego jednego, malutkiego chłopaczka? Drobny, na pierwszy rzut
oka niewinny blondyn. To był jedyny raz, kiedy moje serce biło dla kogoś tak
mocno. Tylko przy nim pokazywałem swoje prawdziwe uczucia. Tylko on mnie tak dobrze
znał, wiedział o każdej mojej słabości i doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że był moją piętą achillesową. To był właśnie mój Takanori.
Takanori doskonale wiedział, że lubiłem się
tak bawić innymi. Nie przepadał za tym, gdy opowiadałem mu, że znowu jakiś typ
robi sobie nadzieję, że z nim będę. Że ktoś znowu wyznaje mi miłość. Wiedział,
że takie łamanie serc sprawia mi przyjemność podnosi moją samoocenę. Trudno
było mu to znieść.
-Kiedyś to się na tobie odbije - odsunął się
ode mnie. Zniesmaczyło go coś, co mu powiedziałem. - Albo naprawdę zakochasz
się w kimś innym. Zostawisz mnie.
-Nie mów tak - objąłem go lekko. - Nigdy bym
od ciebie nie odszedł. Mnie po prostu bawi to, że ludzie tak łatwo potrafią
stracić dla kogoś głowę. To idioci.
-Może i tak. Ale mimo wszystko mają uczucia.
Myślą, że to coś znaczy - pokręcił głową. - Kiedyś wpadniesz w swoje własne
sidła i to tobie ktoś złamie serce.
Popatrzyłem na niego uważnie.
-Tylko ty mógłbyś to zrobić.
-Wiem. Kochasz mnie, Kouyou, prawda? -
odchylił lekko głowę. Pocałowałem go czule, dotykając jego lekko pyzatego
policzka. Miękkie wargi Matsumoto idealnie dopasowały się do moich. Zarzucił mi
ręce na szyję. Wolną ręką złapałem go w pasie
-Kocham cię - szepnąłem mu do ucha,
przerywając na chwilę pocałunek.
-Ja ciebie też kocham - odparł równie cicho do
mojego ucha. Jego niski głos przyprawił mnie o przyjemny dreszcz podniecenia. -
Kocham twoją delikatną i uprzejmą stronę, tej drugiej, zimnego drania, nie
umiem.
-To nadal jestem ja.
-Nie, Kouyou. To nie ty. To twoje drugie ja
kocha tylko siebie. Nie dba o innych. Nie mógłbym kochać kogoś takiego -
westchnął, odwracając głowę. - Kiedyś taki nie byłeś. Co się zmieniło?
-To nadal ja.
Takanori westchnął, zsuwając ręce na mój tors.
Złapał mnie za koszulkę.
-To nie ty - oparł głowę o mój tors. -
Chciałbym, żeby tamten Kouyou odszedł i został ze mną ten jeden, dobry Kou. To
w nim się zakochałem trzy lata temu.
-Przepraszam, Taka - przytuliłem go do siebie.
- Ranię cię tym, wiem. Nie chcę, żeby cię bolało.
Chociaż sprawiałem mu ból swoim zachowaniem,
to nadal mnie kochał. Nawet, kiedy mówiłem mu, że wychodzę z którymś z tych
adoratorów, on ode mnie nie odchodził. Obiecałem mu, że z żadnym nigdy nic nie
będę robić. Od trzymania za ręce poprzez przytulanie i całowanie aż do seksu.
To wszystko robiłem tylko z Takanorim.
Według zamiaru, spotkaliśmy się z Yuu po
szkole. Chłopak uśmiechnął się szeroko na mój widok. Ja również obdarzyłem go
wesołym uśmieszkiem. Chciałem dać mu do wiadomości, że mam dobry humor. Poszliśmy
do kawiarni. Zamówiłem sobie i Yuu espresso. On wziął dla nas po ciastku.
-To jak? Będziesz się uczył do szkoły? -
stwierdziłem, że wykażę trochę zainteresowania.
-Sam nie wiem.
-Najwyżej nie zdasz - uśmiechnąłem się
zadziornie.
Yuu skrzywił się lekko. Położył dłoń na mojej.
Spojrzałem na niego zszokowany, zabierając rękę.
-Co ty wyprawiasz?! - starałem się nie
podnosić głosu. Zdenerwowałem się.
-Myślałem...
-Źle myślałeś. Nie rób tego więcej. Nie
dotykaj mnie.
-Ale...
-Nie-dotykaj-mnie - syknąłem, chowając obie
ręce pod stołem.
-Przepraszam.
Zacisnąłem wąsko wargi, odwracając głowę w
bok. Musiałem udać zdenerwowanie. O to przecież w tym chodziło. Jemu miało na
mnie zależeć, musiał czuć się tak, jakby zrobił mi ogromną krzywdę.
Shiroyama Yuu, bo tak dokładnie się on
nazywał, nie różnił się niczym od moich wcześniejszych adoratorów. Starszy,
niby dojrzalszy, a w rzeczywistości nic w sobie z tej dojrzałości nie miał. Bez
trudu okręciłem go sobie wokół palca. Był dla mnie kolejną zabaweczką, którą
wyciągałem z kufra, kiedy tylko chciałem, a potem rzucałem ją w kąt. Był dla
mnie nikim.
-Możemy wyjdziemy gdzieś? - zapytał.
-Niby gdzie? - warknąłem wściekle. Zaraz
postarałem się uspokoić. Musiałem panować nad emocjami. To, co on zrobił
zahaczało o złamanie obietnicy, którą złożyłem Takanoriemu. Chyba to mnie
sfrustrowało. To Takanori był najważniejszy i jedynie jemu pozwalałem się
dotykać, a ten facet złamał moją przestrzeń osobistą w tak banalny sposób. -
Gdzie chciałbyś iść? - zapytałem już spokojniej. Wydawał się wyglądać, jakby mu
ulżyło.
-Na spacer… randkę…?
-Randkę? - powtórzyłem z nutą zadumy w głosie.
- Nie mam czasu w tygodniu.
-A w weekend? - spytał z nadzieję w głosie.
Pochylił się w moją stronę, oczekując odpowiedzi. Dziwny facet.
-Nie wiem. Zastanowię się.
Yuu przełknął ślinę, odchylając się na
krześle. Poczułem wibrację w kieszeni. Wyciągnąłem komórkę i odczytałem sms od
Takanoriego.
Herbata - napisał.
Parsknąłem. Yuu spojrzał na mnie, a ja
uśmiechnąłem się.
-Coś się stało?
-Tajemnica - poszerzyłem swój uśmiech. Kąciki
jego ust uniosły się w grymasie. – Może ci powiem później.
Kawa - odpowiedziałem swojemu chłopakowi.
Lubiłem wymieniać się z Takanorim takimi
głupimi wiadomościami. Wiadomo, że listy byłby o wiele bardziej romantyczne,
ale nie mieliśmy potrzeby, by do siebie pisać w taki sposób. Pewnie, gdybyśmy
mieszkali od siebie kilkanaście kilometrów, to wtedy tak byśmy robili.
Kilka dni później znowu spotkaliśmy się z Yuu.
Zgodziłem się pójść z nim na spacer. Właściwie, to ja zaproponowałem spotkanie.
To było takie nagłe, że mężczyzna nie mógł się przez pewien czas przyjąć tego do
świadomości. Po jego głosie poznałem jednak, że był naprawdę szczęśliwy.
Umówiliśmy się pod lasem koło miasteczka. Zwyczajowo przyszedłem spóźniony z
dwadzieścia minut, ale nie narzekał. Kiedy przybyłem na miejsce, ucieszył się
jak pies na widok swojego właściciela. Widziałem wyraźnie w jego oczach, że
chciał mnie objąć, ale nie zrobił tego. Z zaciśniętymi ustami walczył z pokusą
dotknięcia mnie. Momentami czułem, że Shiroyama zaczynał mnie pożądać. Sposób
jego patrzenia na mnie powoli się zmieniał. Oznaczało to, że musiałem w końcu
dać mu do zrozumienia, że z naszego „związku” nic nie wyjdzie i zostawić go.
Zostawić w najmniej oczekiwanym momencie, wbić
mu w plecy niewidzialny nóż w taki sposób, żeby padł na ziemię i nie mógł się
więcej z niej podnieść. Powinien cierpieć. Tak jak ja cierpiałem kiedyś.
Głównie to Yuu mówił. Opowiadał jakieś bzdury,
pytał się mnie o zdanie. Bardzo zależało mu na mojej opinii. A ja byłem dla
niego zimny, obojętny. Momentami wprawiałem go tym w zakłopotanie, a tym samym,
chciał się do mnie jeszcze bardziej zbliżyć. Chciał poznać, co kryje się pod tą
warstwą lodu otaczającą moje serce, dowiedzieć się, co było wewnątrz mnie. W
końcu ujrzeć to, co rzekomo sprawiło, że
wyraziłem zainteresowanie jego osobą. Gdyby w końcu zmądrzał i przejrzał na
oczy, przekonałby się, że w środku nie ma nic, prócz chłodnego wyrachowania, a
cała moja miłość przelana była na zupełnie inną osobę. Gdybym mu to pokazał, z
pewnością znienawidziłby mnie. Nie mogłem do tego dopuścić. Wszystko musiałem
rozegrać w taki sposób, by myślał, że to on jest problemem, że przez niego
wszystko się rozpadło. Miał czuć się winny.
-Mógłbyś mi na coś odpowiedzieć? - zapytał w
pewnym momencie starszy. Szliśmy leśną ścieżką już kilka minut. Shiroyama
pewnie chciał, bym zaczął coś mówić. Głównie to on opowiadał jakieś bzdurne
historyjki, które w żaden sposób mnie nie interesowały.
Spojrzałem na niego, odgarniając za ucho blond
kosmyki. Moje włosy były dzisiaj wyjątkowo nieznośne. Jakby próbowały zrobić mi
na złość. Całkiem dobrze im to wychodziło, naprawdę.
-Na co?
-Na pytanie. To nic wielkiego, naprawdę.
-Jeśli to nic wielkiego, to powiedz, o co
chodzi.
Wziął głęboki wdech. Podrapał się w tył głowy,
zaciskając wargi. Wyglądał w tym momencie żałośnie. Bał się zadać mi pytanie.
-Widziałem cię ostatnio z jakimś chłopakiem -
wyrzucił w końcu z siebie, a mnie coś ścisnęło za brzuch. Chyba nie widział mnie z Takanorim? Nie
chciałem wciągać swojego chłopaka w jakieś brudne sprawy. Tym bardziej nie
chciałem, by Taka miał styczność z Yuu lub kimkolwiek innym.
-Chłopakiem? - uniosłem lekko brwi, chcąc
pokazał swoją obojętność. - I co z tego?
-To po prostu… Ty i on… Wyglądaliście tak,
jakbyście byli ze sobą naprawdę blisko.
-I co w związku z tym? To był tylko jakiś
chłopak.
-Poczułem się zazdrosny - przyznał łamiącym
się głosem. - Śmialiście się, przepychaliście. No wiesz…
-Nie wiem. Nie rozumiem, o co ci chodzi.
Będziesz zazdrosny o każdą osobę, z którą będę rozmawiać?
-Nie.
-To przestań się tak zachowywać. Boli mnie, że
masz mnie za kogoś takiego.
-Przepraszam.
Było blisko.
*
-Myślisz, że on nie zauważy, że się nim
bawisz? -Takanori pokręcił głową. Upił łyk swojej kawy, a ja zamieszałem
łyżeczką w swojej. - Już widzi, że coś jest nie tak. Podejrzewa, że go
oszukujesz. Będziesz głębiej wchodził w to bagno, czy postawisz mu sprawę
jasno? A może zrobisz z nim to, co z innymi?
-Sam nie wiem - westchnąłem.
-To przestaje być śmieszne. Skończ z tym w
końcu, co? Irytuje mnie to, w jaki sposób mówisz o nich wszystkich. Mną też się
tak bawisz? Jestem dla ciebie wtedy, gdy mnie potrzebujesz?
-To wcale nie tak - starałem się bronić. Z nim
jednak nie było tak łatwo. Doskonale wiedział, jak do mnie mówić, by mnie
zabolało. - Nie mógłbym czegoś takiego ci robić.
-W takim razie przestań się z nim spotykać.
Nie obchodzi mnie, w jaki sposób to zakończysz. Po prostu wyklaruj mu, że nie
jesteście sobie pisani. I błagam, nie próbuj tego już z nikim innym.
-Przestanę się z nim spotykać. Obiecuję ci.
Ale nie wiem, czy on się tak szybko odczepi.
-Jeśli ty od niego nie odejdziesz, to ja
odejdę od ciebie - rzucił chłodno, patrząc prosto w moje oczy. Strach ścisnął
mnie za gardło. Momentalnie zesztywniałem cały. Nie mogłem dopuścić to tego, by
Takanori odszedł ode mnie. – Znam cię, Kouyou, nie próbuj się oszukiwać. Zdaję
sobie sprawę z tego, jak wiele dla ciebie znaczę. Ty znaczysz tyle samo dla
mnie, dlatego nie niszcz więcej naszego związku.
Ten dzień spędziliśmy do końca we dwoje.
Poszliśmy do kina, na romantyczny spacer, a na koniec poszliśmy do Taki. Był
piątek, jego rodzice mieli późno wrócić, dlatego wykorzystaliśmy chwilę dla
siebie. Kiedy się kochaliśmy w jego łóżku, obiecałem mu, że jutro skończę z
Yuu. Powinienem był już dawno to zrobić, zanim sprawy przybrały tak poważny
obrót.
Następnego dnia spotkałem się z Yuu. Wspólne
wyjście zaproponowałem mu w takim sam sposób, jak ostatnio. Shiroyama od razu
zgodził się ze mną wyjść. Stawił się na miejscu punktualnie. Wiedziałem o tym,
gdyż zasypał mnie falą smsów, że już na mnie czeka. Był naprawdę nachalny.
Napisał, że jeśli zaraz nie przyjdę, to on zaraz będzie u mnie. Jak najprędzej założyłem
buty, a na ramiona zarzuciłem kurtkę. Szedłem szybko na miejsce spotkania. Coś
było nie tak, czułem to wyraźnie. Gdy tylko na drodze zamajaczyła mi sylwetka
Yuu, poczułem swego rodzaju obrzydzenie. Miał rozpiętą kurtkę, spod czapki
wystawały mu potargane włosy, a szalik niedbale zawiązany był wokół jego
szczupłej szyi. W ustach miał zapalonego papierosa. Skrzywiłem się. Mówił mi,
że już nie pali.
Uśmiechnął się, gdy tylko mnie zobaczył.
Niedopałek rzucił na ziemię i przydeptał go glanem. Ruszył w moją stronę lekko chwiejnym
krokiem. Był pijany, widziałem to doskonale.
-Och, Kou - uwiesił się na mnie, gdy tylko do
mnie podszedłem. Śmierdział alkoholem i papierosami.
-Jesteś pijany - syknąłem zły. Odepchnąłem go
od siebie i ruszyłem w stronę lasu. Szedł zaraz za mną.
-To nie moja wina. Upili mnie.
-Upili cię? No pięknie.
-Przytrzymali i wlali piwo do gardła. No,
wiesz. Nie mogłem protestować.
Prychnąłem. Idiota. Myślał, że w to uwierzę?
-No, Kou-chan - zwrócił do mnie. Odepchnął
mnie biodrem w bok. W środku rosła moja irytacja względem jego osoby. -
Poczekasz chwilę? Zrobi mi się lepiej, kiedy się odleję.
Skrzywiłem się. Wyszliśmy właśnie na polanę w
środku lasu. Było tu rozwidlenie ścieżek. Yuu poszedł w głąb lasu, by załatwić
swoją potrzebę, a ja stałem chwilę jak kołek. Pierwszy raz nie miałem pojęcia,
w jaki sposób rozegrać rozstanie. Przysiadłem na ławce ustawionej przy dróżce.
Zacisnąłem wargi. Czułem się dziwnie.
Kiedy tylko Yuu wrócił, poczułem rosnącą obawę.
Uśmiechał się do mnie jak głupi do sera.
-Ale ulga! - chciał przysiąść się do mnie.
Wstałem w tym samym momencie, w którym on usadowił się przy mnie. - Co z tobą?
Odezwij się do mnie. Mów, co tam u ciebie? Jak się ma twój chłopak?
Zamarłem.
-Coś ty powiedział?
-Myślałeś, że się nie dowiem? Masz mnie za
takiego idiotę? - zaśmiał się. Wstał. - No chodź. Mieliśmy iść na spacer.
Ruszyliśmy obok siebie wąską drogą. Stykaliśmy
się ramionami. Shiroyama przez jakiś czas nic nie mówił, a gdy już zaczął to
był to zwyczajny, pijacki bełkot. Gadał od rzeczy, o losowych sprawach. W końcu
poruszył temat mojego chłopaka.
-To jak on ma na imię? - jego ton głosu brzmiał
przyjaźnie.
Milczałem.
-Jest chyba młodszy od ciebie, no nie? Nie
przeszkadzają ci młodsi, prawda? - wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni
kurtki. Włożył jednego do ust i zapalił.
Zaciągnął się, po czym dmuchnął mi dymem prosto w twarz. Zakaszlałem. - Chcesz?
- podsunął mi używkę pod sam nos. Spojrzałem na niego pod byka.
-Zabierz to świństwo ode mnie.
-Ach, no tak! Ty przecież nie palisz - zaśmiał
się głośno. - Zapomniałem, że księżniczka nie pali. Och, jaki głupiec ze mnie.
-Miałeś przestać palić.
-Przestałem. Ale zacząłem na nowo.
Zrobiło mi się niedobrze od tego smrodu.
-Sam mi powiedz, Kouyou, twój chłopak toleruje
to, kiedy tak spotykasz się ze mną? Pewnie nie, co? Wścieka się?
-Nic ci do tego - syknąłem przez zaciśnięte
zęby.
-Czyli to twój chłopak. No proszę, proszę.
Musi cię strasznie kochać, skoro tak ci na to wszystko pozwala.
Milczałem. Shiroyama rzucił nagle papierosa na
ziemię. Przydeptał go, a mnie złapał pod rękę. Próbowałem mu się wyrwać, ale
nie mogłem wyswobodzić ręki.
-Co ty…? Puszczaj!
-Nie bądź taki niedotykalski. Dla niego też
jesteś taki oschły? Pewnie nie - zaśmiał się kolejny raz.
-Yuu, puść.
-Nie puszczę cię.
Nagle podstawił mi nogę. Wywróciłbym się,
gdyby mnie nie trzymał. Mimo wszystko znalazłem się na ziemi, ale wyglądało to
tak, jakby mnie na niej położył. Spojrzałem na niego. Wyglądał, jakby miał mnie
zaraz zgwałcić.
-Co ty robisz? - próbowałem wstać. Usiadł na
mnie okrakiem. Przyszpilił moje ramiona do ziemi. Czułem pod sobą zimne i wilgotne
liście.
-Wyglądasz pięknie - odparł. - Jesteś tak
nieludzko śliczny, że nic dziwnego, że dałem się nabrać. Wszystkie twoje
słodkie słówka przesiąknięte jadem, aura tajemniczości i te twoje drobne,
przyciągające jak magnes gesty. Och, Kouyou - przysunął nos do mojej szyi.
Zadrżałem. Czułem jego oddech na swojej skórze. - Wiesz, ile razy wyobrażałem
sobie twoje ciało? Powiedzieć ci, co wtedy robiłem? Może ci pokazać?
-Jesteś obrzydliwy. Przestań - powiedziałem,
śmiejąc się. Chciałem w ten sposób złamać jego pewność siebie. - Jesteś pijany,
nie wiesz, co mówisz.
-Boisz się - puścił moje ręce, ale nie zszedł
ze mnie. - Śmieszny jesteś, wiesz? Jeszcze śmieszniejszy jestem ja, że ci
uległem.
Wstał ze mnie. Od razu podniosłem się i
ruszyłem do wyjścia z lasu. Nie odzywaliśmy się do siebie.
*
Dwa tygodnie później pokłóciłem się z Takanorim.
Nie miało to żadnego związku z Yuu. Shiroyama i ja nie odzywaliśmy się do
siebie od naszego ostatniego spaceru. Takanori był zadowolony z tego, gdy
powiedziałem mu, że skończyłem z Yuu. Obiecałem mu też, że już nigdy więcej nie
będę się tak bawił ludźmi. Dostałem swoją nauczkę. Miał rację. Odbiło się to na
mnie.
Jednak nasza kłótnia była
na tyle poważna, że obaj postanowiliśmy zrobić sobie przerwę. Daliśmy sobie
tydzień. Tydzień bez słodkich smsów, codziennego widywania się, randek.
Stwierdziliśmy, że zaczniemy od nowa. Może i tak było lepiej. On musiał
uporządkować sprawy w szkole, ja również. Dlatego nie przejęliśmy się tym zbyt
mocno.
W środku tego tygodnia,
gdy mieliśmy od siebie przerwę, dostałem sms od Yuu. Napisał, że chciałby ze
mną porozmawiać, nie chce, by to się tak skończyło, że zależy mu na mnie.
Zdziwiłem się. Po tym, jak sam mnie potraktował. No fakt, był pijany, nie
rozumiał do końca, co robi. Prawda?
Szybko przywróciłem się
do porządku. Facet chciał zwyczajnie zagrać w moją grę.
Odmawiałem za każdym
razem, gdy proponował spotkanie. W końcu
zgodziłem się pójść z nim ponownie do lasu. Jak zwykle przyszedłem spóźniony.
Na mój widok, od razu zaczął mnie przepraszać i prosić, bym mu wybaczył. Na
początku faktycznie byłem zdezorientowany. Jego nagła reakcja całkowicie zbiła
mnie z pantałyku. Wiedziałem jednak, że teraz to on próbuje się mną zabawić.
Nie chciałem dać mu tej satysfakcji, nie mogłem mu tak łatwo wybaczyć. I tak
nigdy bym tego nie zrobił.
-No dobrze - westchnąłem,
kiedy szliśmy już kilka minut. Przystanąłem. Znajdowaliśmy się aktualnie na
wzniesieniu, z którego doskonale było widać całą polanę. - Chcesz, żebym ci
wybaczył, tak?
-Tak. Zrobię wszystko,
żebyś mi wybaczył. Jest mi cholernie przykro.
Uśmiechnąłem się.
Musiałem go sprawdzić.
-Wszystko?
-Wszystko. Zaraz padnę
chyba na kolana i będę cię błagał.
-No dobrze. Klękaj.
Shiroyama spojrzał na
mnie niepewnie. Nie wiedział chyba, czy żartowałem.
-Mam klęknąć?
-Sam powiedziałeś, że
zrobisz wszystko, tak? I jak już masz przede mną klękać, to zrób to.
-Tutaj?
-Teraz, tutaj, na ziemi.
Przecież zależy ci na mnie.
Shiroyama zawahał się
przez chwilę. Znajdował się pod ostrzałem mojego pilnego spojrzenia. W końcu
klęknął przede mną na oba kolana. Ledwo powstrzymałem się od szerokiego
uśmiechu, który tak bardzo chciał wstąpić na moje usta. Zrobił to. Tak zwyczajnie
uklęknął przede mną.
-I? - zapytał.
-Nic. Chyba nie
zamierzasz klęczeć tu, aż zapuścisz korzenie?
-Ale wybaczyłeś mi?
Parsknąłem śmiechem. Już
nie mogłem się powstrzymać.
-Daj sobie spokój,
wyglądasz żałośnie. Czegoś takiego nigdy ci nie wybaczę.
Shiroyama chyba nie do
końca pamiętał, co robił te da tygodnie wcześniej. Czułem, że mógłbym mu wmówić
wszystko, a on uwierzyłby w to bez wahania.
-Kouyou…
Więcej się do niego nie
odezwałem. Wyszliśmy z lasu. Gdy byliśmy już na samym jego skraju, Shiroyama
złapał mnie za ramiona i spojrzał prosto w moje oczy.
-I co? Teraz rozstaniemy
się, jakby nic między nami nie było? Tak chcesz to zakończyć?
Uniosłem drwiąco brwi.
Chciałem mu się odszczekać, ale usłyszałem znajomy głos.
-Kou?
Odwróciłem głowę. Za nami
stał Takanori. Miał zwieszone z rezygnacją ramiona. Patrzył na mnie i Yuu z
bólem wymalowanym na twarzy.
-Taka! - wyrwałem się
Shiroyamie. - Co tu robisz?
-Chciałem się przejść -
głos mu się łamał. W jego oczach zebrały się łzy. - Obiecałeś mi. Tak wyglądają
twoje obietnice?
-Nie, Taka, to nie tak.
Daj mi to wyjaśnić!
Podszedłem do niego.
Chciałem ująć jego twarz w dłonie, ale ten odepchnął mnie od siebie z całej
siły. Zaskoczył mnie swoim zachowaniem.
-Taka…?
-Czyli mną też się tak
bawiłeś? No powiedz mi, Kou. Nic dla ciebie nie znaczę?
-Kocham cię, Takanori, to
wcale nie tak, rozumiesz? Daj mi wyjaśnić. My tylko…
-Już zbyt wiele razy
dawałem ci szansę. Zrozum, że nie mam zamiaru dłużej tak trwać. Albo jesteś ze
mną, albo zadawaj się z nimi wszystkimi, wykorzystuj ich. To twoja sprawa!
Twoje życie! Rób z tym, co ci się żywnie podoba. Na mnie już nie licz więcej.
-Taka…
Chłopak odwrócił się.
Szybko odszedł ode mnie. Niemal biegł. Zrobiłem kilka kroków za nim. Musiałem
go zatrzymać. Nie mogłem pozwolić mu odejść. Potknąłem się jednak i upadłem na
kolana. Padłem na ręce, które zdarłem. Zabolało.
-Taka!
W oczach stanęły mi łzy.
Co się właśnie stało? Czy on właśnie ode mnie odszedł? Czy tak się właśnie
czuli wszyscy ci ludzie, których tak zwyczajnie zostawiałem? Zdążyłem już
zapomnieć, jakie to okropne uczucie, gdy ktoś wyrywa ci serce z piersi. Nie
pamiętałem, co to za okropny ucisk w klatce piersiowej, gdy osoba, którą się
kocha, odchodzi. Takanori właśnie mi to wszystko przypomniał. W jednej chwili
zwrócił mi bolesne wspomnienia.
Nagle usłyszałem za sobą
klaskanie. Yuu podszedł do mnie. Okrążył mnie, po czym stanął metr przede mną.
Przestał klaskać, po czym kucnął przede mną. Spojrzał mi prostu w twarz.
-Daj sobie spokój,
wyglądasz żałośnie - starał się naśladować mój ton głosu. - Pięknie się
czujesz, no nie? I pomyśleć, że to się tak łatwo skończyło. Nie jesteś w stanie
nawet się ruszyć. Aż tak cię to boli?
-Zamknij się - warknąłem.
Łzy zaczęły spływać po moich policzkach.
-Okropnie wyglądasz -
stwierdził. - Takie łzy kompletnie do ciebie nie pasują.
-Powiedziałem ci coś!
Wstał, śmiejąc się ze
mnie.
-Masz zamiar zapuścić tu
korzenie? - parsknął. - Och, Kouyou. Ktoś w końcu musiał złamać ci serce. Pech
padł, że zrobiła to osoba, która nigdy nie miała tego zrobić. Siebie wiń za to.
Yuu odszedł, zostawiając
mnie samego na skraju lasu. W końcu wstałem. Ruszyłem się z tej chłodnej ziemi.
Z trudem dotarłem do domu. Wziąłem prysznic. Gdy tak stałem w kabinie, a ciepła
woda spływała po moim ciele, zdałem sobie sprawę, że naprawdę na to zasłużyłem.
----
Cud się stał! Tsukkomi napisała oneshota! Mam nadzieję, że wam się spodobał. Jak nie... no to trudno. Liczę na wasze opinie. Proszę, pokażcie, że ktoś tu jeszcze czasami zagląda. Wybaczcie błędy.
Do następnej notki~! :3
W.O>w to jest niesamowine piekne cudne tylko szkoda ze smutne
OdpowiedzUsuńO ku*wa.
OdpowiedzUsuńZacznijmy od tego, że jak czytam jakiekolwiek Uruki dostaję palpitacji serca w złym znaczeniu. Ciężko mi się czyta Uruki, ale to było jakieś inne. Może dlatego, że w tle była Aoiha? (XD)
Nie wspomnę już o tym, że za każdym razem, gdy Kou wyzywał Yuu w swoim umyśle, miałam ochotę mu wypruć flaki. Rozprdl go na strzępy. Momentami miałam ochotę się rozpłakać, kiedy to Uruha bezczelnie olewał Aoi'a. Szlag mnie chciał trafić. I pomyśleć, że tacy idioci istnieją.
Cudowny. Tsu. Jesteś niesamowita.
OdpowiedzUsuńPodobała mi sie calosc no i to zakonczenie. *---*
OdpowiedzUsuńJest naprawdę super. Mi też się podobało pomimo tego że było Uruki którego nie lubię ;; ~~
OdpowiedzUsuńWow :o To było bardzo interesujące
OdpowiedzUsuńJeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeszcze ! Chcieć kolejną część!
OdpowiedzUsuńlooooooovciam to opko:D
Kieedy coś nowego? <3333
OdpowiedzUsuńTo aż prosi się o kontynuację. Zostało przerwane tak nagle, nie podoba mi się to. Chce więcej! Niech Aoi będzie z Uru.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniały, bawił się uczuciami innych, a na końcu sam został odrzucony, odniosła wrażenie, że Yuu jakoś ściągnął w tamto miejsce Takiego…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Mieczem wojujesz, od miecza giniesz. Kolejne smutne Uruki. *wzdych* Ale lubię takie! Jestem zadowolonym czytelnikiem, okej? Kou, jako czarny charakter... Przez wydarzenia z przeszłości, nasz bohater nie umie sobie poradzić z uczucia, a co za tym idzie... zaczyna wyładowywać się na osobach, które oszukuje. Chce pokazać swoją wyższość, przy tym podnosząc swoją samoocenę. Paskudne. Przypomina mi to pewien okres w życiu... Kiedy to bardzo zranił chłopaka w podobny sposób. Latał za mną, wręcz czasamk mnie nachodził, a ja go potraktowałam... najgorszej jak potrafiłam. Heh. Szkoda mi jednak Kou. On strasznie kochał Takę. A ten poniekąd po prostu źle odebrał sytuację... Ale nauczę trzeba ponieść.
OdpowiedzUsuń*uczuciami
Usuń*zraniłam
*czasami
*nauczkę
Dżizas krajst.
Okej, zazwyczaj komentarze jakoś planuję, poprawiam i organizuję, żeby były w miarę logiczne, ale tutaj jadę na spontanie, także będzie chaotycznie.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: na pewno nie jest to utwór, który ocenia się po pierwszym przeczytaniu (stąd też przepaść między datą publikacji, a tym, kiedy to piszę).
Zawsze, kiedy to czytam, w głowie mam ten cichy głosik, który mówi, że to nie do końca wina Kouyou. Cierpiał, a teraz przenosi to cierpienie na innych. Daleko mi do psychologa, jednak myślę, że gdyby trafił na kogoś podobnego do siebie mógłby się zmienić na lepsze. Lub też na gorsze, bo wiedziałby, co się dzieje i jego mechanizmy obronne weszłyby na wyższe obroty.
Niemniej, mam nieodparte wrażenie, że ostatnia scena była jak taki wstrząs elektryczny. Po nim nastąpi albo poprawa, albo śmierć. Ułożyłam sobie taką teorię, że "Wszystko jest KO", "Szczęście", "Ignorance" i "Heart of glass" to ciąg wydarzeń z życia Kou, chociaż to mało prawdopodobne, że przyznasz mi rację.
W każdym razie pewne czynniki w jego życiu ukształtowały go na manipulatora i wampira energetycznego. A za to nie można to winić.
Odchodząc od fabuły, Kou i innych, doszłam do wniosku, że byłby to dobry film krótkometrażowy. Ale to tylko moja opinia.
I tutaj muszę skończyć (nie umiem w długie komentarze).
Trzymaj się!
Ps. Ostatnio chyba narzekałaś, że ludzie nie komentują, także ja ratuję honory.