Migdałowe serce IV 17
O Molly, Mahlerze i Chopinie oraz ucieczce przez las
Zgromadzeni zaczęli klaskać. Oderwaliśmy się
od siebie z Yuu powoli i niechętnie. Czułem się jak w bajce. Byłem przy moim
ukochanym i już nic nie miało prawa nas rozdzielić. Mieliśmy być szczęśliwi we
dwoje na wieczność.
-Kotku, jesteśmy - Yuu dotknął mojego
ramienia, zatrzymując samochód. Otworzyłem oczy, mrużąc je przed ostrym
światłem słonecznym. Oderwałem się od bocznej szyby i mocno się przeciągnąłem.
-Już? - przetarłem powieki.
-Zasnąłeś - uśmiechnął się do mnie. Pogłaskał
mój policzek i odgarnął niesforne kosmyki mych włosów za uszy.
-Mogłeś mnie obudzić.
Pokręcił głową.
-Wolałem, żebyś się zdrzemnął.
Pocałował mnie w czoło.
-Gotowy, by zmierzyć się z moją paskudną
przeszłością?
-Jak nigdy. W końcu muszę wiedzieć, z jakim to
człowiekiem chcę się związać.
Wysiedliśmy z auta. Kolejny raz przetarłem
powieki, widząc niesamowity budynek w stylu kolonialnym. Przełknąłem głośno
ślinę. To był kolos.
Shiroyama wziął mnie za rękę i poprowadził do
potężnych, drewnianych drzwi. Drżałem z nerwów przed tym, co mogło znajdować
się wewnątrz. Jakie tajemnice mogły skrywać te ściany i jaki związek miał z tym
Yuu. Po plecach płynął mi zimny pot, przygryzałem wargi aż do krwi. Nim
dotarliśmy do drzwi, ktoś już je szeroko otworzył. Zamarłem. Yuu jednak wydał
mi się być całkowicie rozluźniony.
-Aoi-sama? - w progu stanął wysoki mężczyzna
odziany w bokserkę podkreślającą rozbudowane mięśnie, bojówki i ciężkie buty
wojskowe. Od ramienia do nadgarstka prawej ręki ciągnął mu się tatuaż, który
chyba nie przedstawiał niczego konkretnego. Był to jakiś szlaczek, który na
myśl przywiódł mi ślimaczki rysowane przez dzieci w przedszkolu. Facet patrzył
na nas jak na intruzów, których mógł w każdej chwili zgnieść.
-Któżby inny? - odparł Yuu.
Ostre spojrzenie mężczyzny złagodniało.
Rozluźnił mięśnie twarzy.
-Jak dobrze pana widzieć. Czekaliśmy z
niecierpliwością - przepuścił nas w progu. Yuu zrobił krok do przodu, a w tym
samym momencie facet zastąpił mi drogę.
-A to co? - zmarszczył brwi, patrząc na mnie.
Czułem się przy nim malutki jak mrówka, którą mógł bez problemu zgnieść dwoma
palcami.
-Jak śmiesz się tak wyrażać o moim oblubieńcu?
- warknął Yuu. Odepchnął mężczyznę, po czym przyciągnął mnie do siebie.
Myślałem, że zaraz zemdleję ze strachu. Nawet nie znaleźliśmy się dobrze w
środku, a już weszliśmy w konfrontację z jakimś osiłkiem wyrwanym prosto z
więzienia.
-Proszę o wybaczenie.
Shiro posłał mu ostre, zagniewane spojrzenie.
Dawno nie widziałem, by patrzył na kogoś w taki wściekły sposób. Gdyby
spojrzenie mogło zabijać, to ten mężczyzna już dawno leżałby martwy.
-Pilnuj się - syknął Yuu w jego stronę. - I
więcej go nie dotykaj.
-Tak jest.
Ruszyliśmy w głąb ciemnego korytarza, w którym
panował półmrok. Na ścianach wisiały obrazy ubrane w grube, drewniane ramy.
Postacie na nich zerkały na nas nieprzychylnym wzrokiem. Dałbym sobie rękę
uciąć, że niektóre obraz niemal się ruszały. A może toto miejsce działało na
mnie w taki sposób?
Shiro
obejmował mnie mocno, jakbym miał mu się zaraz wyrwać. Przy okazji pomagał mi
omijać wszystkie szafeczki, szafki, stoliczki i potężne wazony z kwiatami,
które poustawianie były pod ścianami. Wszystkie te meble (prócz wazonów)
wykonane były z drewna. Rzeźbione elementy dodawały temu swego rodzaju uroku,
ale jakoś trudno było mi podziwiać piękno tego miejsca.
-Aoi-sama! - doszło nagle do nas. Naprzeciw
stała niewielka grupka chłopców. Wszyscy jak na komendę skłonili się przed nami
jednocześnie. Poczułem, jak zasycha mi w gardle. Byłem już szczerze przerażony
tym wszystkim.
-Bardzo się cieszymy, że pan do nas wrócił -
odezwał się najstarszy z nich. Miał może piętnaście lat.
-Oi, jak się macie chłopcy? - głos Yuu był
łagodny.
-Bardzo dobrze. Wszyscy tutaj za panem
tęsknili, naprawdę.
Shiro roześmiał się.
-Też tęskniłem. Naprawdę mi was brakowało.
Zerknąłem na Yuu. Był tylko z pozoru
rozluźniony. W środku cały dygotał z nerwów. Widziałem w jego oczach, że wcale
nie chciał tu być, że pragnął stąd wyjść równie mocno, co ja.
Shiro, błagam! - zawołałem w myślach - Chodźmy
stąd, uciekajmy. Tu nie jest bezpiecznie i doskonale o tym wiesz. Dlaczego mnie
tutaj przywiozłeś?
-Gdzie jest Minano-san? - zapytał Yuu. - Miał
na mnie czekać.
-Minano-sama wyjechał dzisiaj rano. To podobno
jakaś bardzo pilna sprawa. Powiedział jednak, że wróci najwcześniej jutro
wieczorem.
Yuu pokiwał głową ze zrozumieniem.
-A Kotetsu-san? Jest?
-Czeka na pana - oznajmił chłopiec. Nagle
utkwił we mnie swoje spojrzenie. Jego oczy były chłodne i puste jak niekończąca
się przepaść. Coś ścisnęło mnie za gardło. To nieprzychylne spojrzenie kipiało
wrogością i podejrzliwością. Yuu zauważył, że chłopiec patrzy na mnie, a ja jak
w jakimś transie, na niego. Shiroyama otoczył mnie swoim ramieniem. Przyciągnął
mnie do swojej szerokiej piersi. Zamknąłem na chwilę oczy.
-Do zobaczenia później, chłopcy. Dobrze było was
widzieć.
Yuu pchnął mnie w lewo, w stronę drewnianych
schodów. Puścił mnie pierwszego. Złapałem się rzeźbionej poręczy i powoli
zacząłem wchodzić na piętro. Pewnie, gdybyśmy przyjechali tu w innych
okolicznościach i nikogo by tutaj nie było, to zachwycałbym się tym miejscem. Z
podziwem oglądałbym wszystkie obrazy, rzeźbione meble, które mijaliśmy po
drodze i niesamowite żyrandole z kryształów. Wszystko było takie piękne,
kosztowne i wyszukane, a jednocześnie przytłaczające i przerażające. Uroda tego
miejsca mogła dobijać.
Znaleźliśmy się w korytarzu, który był jakby
rodem wycięty z pięciogwiazdkowego hotelu. Ciemnobrązowe panele przykryte były
częściowo szkarłatnym dywanem. Ściany były tego samego koloru, ci dywan. Zawieszone
na nich były obrazy w złotych ramach, przedstawiające krajobrazy.
Shiro otworzył jakieś drzwi. Były takie same,
co wszystkie inne na tym korytarzu - gładkie i ciemne, ze złocistymi klamkami.
-Jesteśmy - powiedział, wchodząc do środka.
Wszedłem zaraz za nim. Zacisnąłem wąsko wargi. Pierwsze, co rzuciło mi się w
oczy, to okrągły, drewniany stół. Wyglądał na ciężki i bardzo stary. Przy ty
stole siedział mężczyzna. Miał krótkie włosy, kanciastą twarz i nosił popielaty
garnitur. Spojrzał na nas znad papierów, które akurat studiował i uśmiechnął
się szeroko.
-Aoi-chan, kopę lat!
Wstał i ruszył w naszą stronę. Kuśtykał na
jedną nogę i był naprawdę wysoki. Czyli to o nim musiał mówić Kou.
Otaksowywałem jego nienaganny ubiór spojrzeniem, kiedy to Kotetsu i Yuu
uścisnęli sobie dłonie po męsku i poklepali się po ramionach. Zupełnie jak dwaj
kumple ze szkolnej ławki. Nagle Kotetsu pochylił się nad moim narzeczonym i
pocałował go.
Szczęka mi dosłownie opadła. Yuu również był
zaskoczony, ale w zupełnie inny sposób niż ja. Zamarł na moment, jakby ten pocałunek
go sparaliżował. Szybko się jednak ocknął, gdy Kotetsu wplątał dłoń w jego
włosy.
Czułem, że cały płonąłem z wściekłości. Jakiś
facet całował mojego partnera! Yuu wyplątał się z jego uścisku.
-Hej, no coś ty - zaśmiał się nerwowo, a ja
odchrząknąłem znacząco. Czyli Yuu musiał się naprawdę fajnie bawić na niektórych
„samotnych” wyjazdach.
-No nieźle - burknąłem. Aż zrobiło mi się
gorąco.
Yuu spojrzał na mnie i zbladł na twarzy ze
strachu.
-Ty pewnie jesteś Takanori, tak? - Kotetsu
uśmiechnął się do mnie. Uniosłem lekceważąco brwi.
-Dokładnie - odparłem sucho.
-Yuu sporo mi o tobie mówił.
-Ach, mówił o mnie?
Kotetsu cmoknął.
-No, gęba mu się czasami zamknąć nie mogła.
Jak już zaczynał, to Takanori to, Takanori tamto, Takanori siamto. Bla, bla,
bla. A jak trochę sobie wypił, to już w ogóle temat rzeka, morze i ocean. W
kółko jest tylko Takanori.
Zamrugałem kilkakrotnie.
-Kotetsu... - Shiro wydał mi się być mocno
zażenowany.
-No co?
Yuu wywrócił oczami.
-I Aoi-chan potrafi tak bez końca nawijać o
tobie.
-Dobrze wiedzieć.
-Dobrze, wystarczy! - Shiro podniósł głos. -
Gdzie jest Minano?
Kotetsu momentalnie stał się poważny niczym
wygłupiający się uczeń wzięty do odpowiedzi. Posłał Yuu spojrzenie pełne bólu i
potarł skronie.
-Minano nagle wyjechał. Nie powiedział mi
dokładnie gdzie, ale wraca dopiero za dwa dni.
-Dwa dni? Przyjechaliśmy tu, żeby się
dowiedzieć tylko tego?
-Nie miej do mnie pretensji, Yuu.
Kotetsu wrócił na swoje miejsce, kuśtykając.
Powoli coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałem. Kim był Minano? Kim był
Kotetsu? Co mieliśmy tu w końcu robić? Za dużo pytań rodziło się w mojej
głowie. Przybywało ich z minuty na minutę.
-W takim razie wyjeżdżamy. Odezwij się do
mnie, kiedy wróci.
Shiro złapał mnie pod rękę i odwrócił się
błyskawicznie.
-Nie możecie wyjechać - powiedział Kotetsu,
kiedy Yuu już naciskał klamkę.
-Nie możemy? - Shiro zadrżał głos. Stanął, a
ja wyplątałem się z jego uścisku. - Jak to nie możemy? - szybkim krokiem
podszedł do stołu. Oparł się rękoma o blat, jakby chciał go złamać.
-Musicie tu teraz zostać. Yuu, nie wypuszczą
cię - Kotetsu starał się mówić spokojnie, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.
-Okej, ale chcieli tylko się upewnić, że Taka
żyje, no nie? Mnóstwo osób go widziało, dlatego chociaż pozwól mi go stąd
zabrać.
-Nie możecie...
-Błagam cię! - Shiroyama prawie wszedł na ten
stół. - Muszę go stąd zabrać, zrozum mnie!
Zamrugałem kilkakrotnie. O cholerę im
wszystkim chodziło.
-Yuu, przykro mi - Kotetsu pokręcił głową. -
To nie zależy ode mnie.
-Od kiedy tak się słuchasz, co? - warknął
wściekle Yuu.
Podszedłem do mojego chłopaka i położyłem mu
rękę na ramieniu. Nie zwrócił nawet na mnie uwagi.
-Słuchaj no, zabierzesz go stąd za dwa dni po
rozprawie, tak? Dokąd się tak spieszysz?
-Kurwa mać! - Shiro uderzył nagle pięściami w
blat. Prawie podskoczyłem ze strachu. Kotetsu siedział niewzruszony i patrzył
oschle na Yuu. - Nie mydl mi oczu. Doskonale wiesz, że tak nie będzie. Takanori
żyje, nic mu nie jest. To wszyscy chcieli wiedzieć, prawda? Pobyt tutaj wcale
nie jest dla niego dobry.
Mężczyzna w garniturze westchnął, pocierając
skronie. Patrzyłem to na niego, to na Yuu.
-Jednak dalej jesteś taki porywczy. Wiem, że
wybrałeś takie, a nie inne życie. Odszedłeś stąd, zakochałeś się i nie chcesz
mieć nic wspólnego z tym bagnem. Niestety, Yuu, stąd nie ma ucieczki i wiesz o
tym lepiej niż ktokolwiek inny. Tyle lat próbujesz się odciąć od tego miejsca,
ale to tak naprawdę zwykłe stanie na torach i odwracanie się plecami do
pędzącego pociągu. Biegniesz, ścigasz się z tym wszystkim. Ale wiesz, że
przegrasz.
Na kilka chwil zapadła cisza. Twarz Yuu
wykrzywiona była w tak ogromnym bólu, że miałem wrażenie, że zaraz się
rozpłacze. Wargi mu drżały, policzki przybrały odcień czystej purpury.
-Pozwól mi... Zabrać Takę.
-Przepraszam, Yuu.
*
Nasz pokój był całkiem spory. Mieliśmy
ogromne, dwuosobowe łóżko z baldachimem, szafę, zestaw wypoczynkowy, regał z
książkami i płytami, wierzę stereo i, co ciekawe, stary adapter. Wszystko to
utrzymane było w stylu ciężkim stylu kolonialnym zmieszanym z klasycystycznym
smakiem. Z pokojem połączona była łazienka.
-To był mój pokój - wyjaśnił Yuu, stawiając
naszą torbę na podłodze. Przesunąłem ręką po wysokim, zaścielonym łóżku.
Pokiwałem głową. Od rozmowy z Kotetsu nie
odezwałem się do niego ani słowem.
-Jesteś z nim blisko? - spytałem.
-Z Kotetsu? Kiedyś tak. Przyjaźniliśmy się.
-Całujesz się tak z przyjaciółmi? -
przysiadłem na łóżku.
-On tylko...
-Fajnie było? Wygląda na to, że jest w tym
dobry. Nie to co ja. Zawsze możemy zrobić trójkąt. Śmiało! Jestem otwarty na
nowości. Ale powiedz, kto jest na górze, kiedy to robicie? Chyba on, no nie?
Shiro milczał, a mnie coś złapało za gardło.
Wcale nie żałowałem tych słów.
-Albo wolisz z nim zostać. Nie ma sprawy.
Yuu przysiadł obok mnie.
-Pierwszy raz w życiu naszła mnie ochota, żeby
ci coś zrobić - stwierdził, zakrywając twarz dłonią.
-Coś mi zrobić?
-Uderzyć.
Zacisnąłem usta w wąską linię.
-On cię pocałował.
-I co z tego?! - niemal krzyknął. - Pocałował
mnie, nic więcej. O cholerę się mnie czepiasz, przecież tego nie chciałem.
Doskonale wiesz, że jestem ci wierny jak pies i z nikim się nie...
-Och, błagam. Nie wmawiaj mi, że nic między
wami nie ma - wstałem.
-Bo nie ma.
-Gówno prawda!
Shiro spiorunował mnie spojrzeniem.
-A może pogadamy o Suzukim? - uśmiechnął się
cynicznie.
-Co ma do tego Akira?
Wywrócił oczami.
-No nie wiem. Spędzałeś z nim kiedyś mnóstwo
czasu, podobał ci się, całowałeś się z nim, a to wszystko za moimi plecami.
Fala gorącej złości przepłynęła przez moje
ciało. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
-I? - wyrzuciłem z siebie po jakimś czasie. -
Zabawne, bardzo.
-Potem pojechałeś do niego, podczas gdy ja leżałem
połamany. Byłeś u niego w pokoju? Pewnie ma miękkie, duże łóżko, w którym wziął
cię i pieprzył przez kilka godzin.
Uchyliłem lekko wargi, a Yuu jakby pobladł.
Chyba zrozumiał, co mi właśnie powiedział.
-Ja...
Pokręciłem głową.
-No dokładnie, pieprzyliśmy się z Akim kilka
godzin. Wiesz, on jest w tym naprawdę dobry. I to wcale nie tak, że sypiam
tylko z tobą. Od samego początku.
W oczach stanęły mi łzy. Yuu wstał i chciał
mnie dotknąć. Zamachnąłem się na niego, chcąc go odepchnąć. Złapał mnie za
nadgarstek.
-Nie dotykaj mnie!
-Posłuchaj, Takanori.
W tym momencie rozpoczęła się między nami
szarpanina. Chciałem się wyrwać z uścisku Yuu, ten jednak zaciągnął mnie a
stronę kanapy. Złapał mnie za drugą rękę.
-Puszczaj mnie!
Kopnąłem go w piszczel, a następnie
podciągnąłem wysoko nogę i uderzyłem go z kolanka w krocze. To było nieczyste
zagranie. Yuu puścił mnie automatycznie i złapał się za krocze. Zgiął się w pół
i padł na podłogę.
-Takanori! - zawył z bólu.
Nie wiedziałem, co teraz zrobić. Shiro zwijał
się w cierpieniach z mojego powodu. Złapałem swoją bluzę i szybko ruszyłem do
wyjścia.
-Nie wychodź!
-Za późno - złapałem za klamkę. Ostatni raz
obrzuciłem Yuu spojrzeniem, nim wybiegłem z pokoju. Skręcał się na podłodze ze
łzami w oczach. Zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Teraz miałem problem. Nie wiedziałem, w którą
stronę mam iść. Korytarz był przytłaczająco ciemny i długi. Rzuciłem się
biegiem w prawą stronę. Po drodze prawie potknąłem się o dywan i wpadłem na
niewielką etażerkę. Dopadłem do schodów i złapałem się masywnej poręczy.
Wziąłem głęboki wdech, rozglądając się. Dopiero teraz zaczęło mnie zastanawiać,
dlaczego tak właściwie uciekłem z pokoju. Kłótnia z Yuu nie powinna być
przecież ku temu powodem, nawet jeśli poszło nam o takie rzeczy. Poza tym,
bezmyślnie uderzyłem go tam, gdzie nie powinienem. Teraz się obawiałem, że mu
może zrobiłem przez to jakąś krzywdę.
Cholera! - przygryzłem wargę, ruszając
schodami w dół. Zaraz spostrzegłem się, że byłem na korytarzu prowadzącym
prosto do wyjścia. Moje ciało ogarnęła silna ekscytacja. Oddech mi
przyspieszył, czułem, że za chwilę odlecę. Ruszyłem do drzwi. Powoli,
naturalnym krokiem. Złapałem za klamkę i poczułem, jak ktoś mnie łapie w pasie.
Zacząłem się szamotać. Zostałem wciągnięty do
jakiegoś pokoju. Dopiero tam zostałem puszczony. Odwróciłem się do mężczyzny.
Był to Kotetsu.
-Tu nie jest bezpiecznie - oznajmił
półszeptem. - Gdzie jest Yuu?
-W pokoju - odparłem drżącym głosem. Czułem,
jak serce łopocze w piersi niczym malutki ptak.
Kiwnął głową, po czym ujął moją twarz w dłonie
i dokładnie mi się przyjrzał. Zrobiłem krok w tył. Moje plecy natrafiły na
twardą ścianę. Byłem w potrzasku.
-Przypomnij mi swoje nazwisko.
-Matsumoto. Matsumoto Takanori - przełknął
głośno ślinę. Żołądek podszedł mi do gardła.
-Matsumoto - puścił mnie, zamyślając się nad
czymś. - Twoja siostra to...?
-Sora.
Skrzywił się.
-A Yuri?
-To moja matka.
-No nieźle - podsumował, drapiąc się po
brodzie. Rozejrzał się po ciasnym pokoju, który wyglądem przypominał salon
wyrwany prosto z kadru jakiegoś amerykańskiego filmu o wojnie secesyjnej.
-Usiądźmy - mężczyzna wskazał ręką na szeroką,
bordową kanapę.
Spojrzałem na mebel, a później znowu na
Kotetsu. Mężczyzna był spokojny. Cierpliwie czekał aż podejdę do kanapy. W
końcu przysiadłem na jej krańcu. Dłonie położyłem na złączonych kolanach.
Wyprostowany niczym struna patrzyłem, jak Kotetsu podchodzi do barku skrytego w
szafce i wyciąga dwie szklanki oraz butelkę starej whisky. Zimny pot spływał mi
z nerwów po plecach. Miałem gęsią skórkę, a mój oddech w dalszym ciągu nie mógł
się unormować. Wcale nie czułem się bezpiecznie przy Kotetsu.
Mężczyzna uniósł w górę butelkę i lekko
zamieszał napojem wewnątrz niej.
-Szkocka. Mam nadzieję, że lubisz.
-Nie lubię whisky - odparłem. Szybko ugryzłem
się w język. Nie powinienem był się w ogóle odzywać.
-A co lubisz? - uniósł nieznacznie brwi. W
kącikach jego ust czaił się uśmiech rozbawienia.
Nie odpowiedziałem. Przesunąłem wzrokiem po
pomieszczeniu. Kątem oka dostrzegłem drzwi po mojej prawej stronie. Chciałem
się odwrócić i upewnić się, że tam były, jednakże czujne spojrzenie Kotetsu
pilnowało mnie niczym klawisz przydzielony do wyjątkowego więźnia.
-Dlaczego wyszedłeś bez Yuu? - zapytał. Wlał
po trochę szkockiej do szklanek. Wyciągnął z niewielkiej chłodziarki wiaderko z
lodem. Wrzucił po dwie kostki do alkoholu. Postawił przede mną obie szklanki na
stoliku wraz z butelką whisky.
-Nie muszę ci odpowiadać.
-Fakt, nie musisz - przysiadł przy mnie. Wziął
jedną szklankę i upił łyk. - Długo jesteście razem?
-Kilka lat - odparłem zdawkowo.
Kotetsu przysunął się do mnie. Momentalnie
zalała mnie fala nieprzyjemnych wspomnień. Do oczu napłynęły mi łzy.
-Wiesz, cholernie go zmieniłeś - stwierdził. -
To nie ten sam człowiek. Kiedyś nikim się nie przejmował. A teraz? Teraz jesteś
dla niego tylko ty. Jak tyś to zrobił?
Odwróciłem głowę, zaciskając mocno wargi. Było
mi niedobrze od tego wszystkiego.
-Jak bardzo byłbyś w stanie się poświęcić dla
niego? - spytał nagle Kotetsu. Drgnąłem, co nie uszło jego uwadze. Jego ton
przywodził na myśl sprzedawców sklepów promujących bezużyteczne produkty.
-To zależy - przełknąłem ślinę. Po czole
spłynęła mi kropla potu. W całym pomieszczeniu było okropnie duszno i gorąco.
Spojrzałem na stolik, na którym stała popielniczka z wypełniona niedopałkami.
-Od?
Wzruszyłem ramionami.
-Sytuacji.
Parsknął.
-Gdybyś miał do wyboru uratować siebie lub
jego? Poświęcić siebie albo Yuu.
Zawrzało we mnie. Głupi fortel.
-Z pewnością znalazłbym sposób, by uratować
nas obu - spojrzałem na niego z jawną wyższością. - Wystawianie mnie w taki
sposób na próbę nie jest rozsądne. Zapamiętaj to sobie.
Kotetsu zamarł na krótką chwilę. Źrenice mu
się rozszerzyły z zaskoczenia, a usta nieznacznie rozchyliły. Pewnie nie
spodziewał się takiej odpowiedzi. Uśmiechnął się nagle szeroko.
-To całkiem oczywista odpowiedź. Zapamiętam to
sobie. - zaśmiał się, kręcąc głową. - Chyba nie powinienem był cię zbyt
pochopnie oceniać. Całkiem bystry jesteś, wiesz? Masz chyba nawet więcej za
uszami niż twój kochaś.
Nie odpowiedziałem.
-Chyba go rozumiem teraz. Wykazujesz się
temperamentem, kiedy trzeba. Na co dzień jesteś pewnie trochę trudny i lubisz
stawiać na swoim. Pewnie czasami marudzisz, płaczesz i bliżej ci do kobiety,
jeśli chodzi o gusta. Ale dbasz o niego i chcesz jego szczęścia. Dobry,
pogłaszczesz go jak matka swoje dziecko. Taki jesteś, prawda? A jak z seksem?
Lubisz pikanterię, czy wolisz na spokojnie? Z kimś takim to niewiadomo.
-Naprawdę dużo ci o mnie mówił. Ale chyba nie
wspomniał, że nienawidzę, gdy ktoś mi się miesza do życia prywatnego, a tym
bardziej do spraw łóżkowych.
Znowu parsknął.
-Masz jakiś fetysz?
-Całe mnóstwo.
Spojrzał na mnie uważnie.
-Zabawny jesteś, wiesz?
W jego głosie nie wyczułem kpiny.
-Ale powiedz, jak lubisz? Ostro, bez hamulców,
a może delikatnie i uczuciowo?
-A jak Yuu woli? - zapytałem.
-Kiedyś podobno lubił na ostro. Potem ktoś go
zraził mocno do tego i przestawił się na uczuciowość
-Ktoś go zraził?
-Zanim stąd odszedł, miał chłopaka - zaczął
opowiadać. - Znasz go. Był prawdziwym sadystą. Nawet teraz jesteście tu z jego
powodu.
-Ren - spuściłem wzrok.
-Tak. Znęcał się nad Aoim. Uwielbiał przemoc.
Zamrugałem kilkakrotnie.
-Lubił go brać z zaskoczenia, przypalać, związywać,
bić i bawić się. Miał niezły ubaw z jego cierpienia. To był okropny człowiek.
Osobiście uważam, że Aoi nie powinien mieć problemów za to, że się go pozbył.
Facet miał jednak pewne przywileje, poza tym, Aoi odszedł stąd, co jest wręcz
uważane za ucieczkę. I jeszcze podpalił lokal, który należał do Szefa. Nagrabił
sobie cholernie.
Wziął łyk drinka.
-Taka, będę teraz z tobą szczery. Aoi nie
chciał cię tutaj zabierać, bo właściwie wszystkim chodzi tutaj o ciebie. Całe
to zamieszanie jest z twojego powodu i Aoi wie o tym doskonale.
-Dlaczego? Co ja takiego zrobiłem?
-Twoje relacje z Yuu, późniejsze sytuacje z
Renem.
-To niby moja wina?!
Westchnął.
-Poza tym, Aoi bardzo lubił twoją mamę. Wiesz
o tym, no nie?
-Jeszcze moja matka jest w to wciągnięta? -
nie kryłem złości.
-Nie, nie - parsknął. - Z tego, co wiem, to
twoja mama nie miała pojęcia o tym wszystkim. Jednak Aoi ją lubił. Ren to
wiedział i później, kiedy ona zmarła, zerwali. Właściwie to Aoi wszystko
skończył. Jej śmierć była czymś w rodzaju kubła zimnej wody, który ktoś mu
wylał na głowę. Rozmawiałem z nim, zanim stąd wyjechał. To było dziwne. Pokazał
mi jej zdjęcie i, cholera, ty i ona wyglądacie jak dwie krople wody! Pomijając
oczywiście te włosy i macie inne nosy. W każdym razie, powiedział mi też, że
Yuri ma dzieci. To mnie wtedy kompletnie zbiło z tropu. Dorosła kobieta,
mężatka, matka dwójki dzieci. Tak go zapytałem, co zamierza. Odparł, że wróci
na stałe do Tokio, weźmie się w garść i skończy liceum. Wiem, że spotykał się
wtedy jeszcze z Takashimą. Miałem nadzieję, że może ten jakoś naprostuje Yuu.
To był dobry, uczciwy chłopak, ale to, co między nimi było, skończyło się
szybciej niż się zaczęło. To przykre, ile wszyscy musieli przejść złych rzeczy,
by i tak wrócić do punktu wyjścia.
Westchnąłem cicho. Kotetsu odłożył szklankę.
-Ale pojawiłeś się ty. Promyk nadziei w życiu
Yuu. To niesamowite jak bardzo on cię kocha.
Pokiwałem głową. W tym samym momencie drzwi
otworzyły się z hukiem.
-Nie widziałeś Taki? Wszędzie go... - Shiro
urwał, kiedy mnie zauważył. Czułem, że robię się czerwony na twarzy. Było mi
głupio za moje wcześniejsze zachowanie.
-Tu jest - odparł Kotetsu.
-Takanori, na bogów! - znalazł się zaraz przy
mnie. Zauważyłem, że cały drżał. - Przepraszam, nie gniewaj się na mnie. Wcale
tak nie myślę - objął mnie mocno. - Przepraszam.
Przymknąłem powieki. Tak ładnie pachniał.
-Nie gniewam się - wtuliłem się w niego.
-Naprawdę nie chciałem ci sprawić przykrości.
To było głupie i niedojrzałe z mojej strony.
-A ja nie chciałem cię uderzyć. I to w... No.
Zaśmiał się gorzko.
-Nic mi nie jest.
-Na pewno?
-Na pewno - pocałował mnie czule.
Objąłem Yuu za szyję. Przymknąłem powieki.
-Idźcie do siebie - jęknął nagle Kotetsu. -
Nie mam nic przeciwko gejom, ale jak się zaczniecie parzyć tutaj, to...
Yuu oderwał się ode mnie. Wzięliśmy się za
ręce, wstając z kanapy. Bez słowa wróciliśmy do pokoju i położyliśmy się od
razu do łóżka. Nie mogłem zasnąć. Długo myślałem nad słowami Kotetsu. Zdałem
sobie sprawę, że wiem o Yuu naprawdę niewiele. Nie chciał mi nigdy opowiadać o
swoim życiu, a jak już, to były to jakieś nic niewarte historyjki.
-Nie możesz spać? - usłyszałem jego głos.
-Nie - westchnąłem.
-Ja też.
Shiro przysunął się do moich pleców. Objął
mnie mocno, niczym pluszową zabawkę.
-O czym rozmawiałeś z Kotetsu? - spytał.
Czułem jego oddech na sobie i ciepłą dłoń, która zaczęła sunąć po moim boku.
-O tobie.
-I co ci o mnie powiedział?
Wziąłem głęboki wdech.
-Powiedział mi tyle, że zdałem sobie sprawę,
że wiem o tobie naprawdę niewiele.
-Tak myślisz?
-Tak myślę. Nie mówisz, bo twoim zdaniem nie
ma takiej potrzeby.
-Chciałbyś się o mnie czegoś więcej
dowiedzieć?
-Tak.
-Mogę ci powiedzieć. Ale od czego zacząć?
-Od początku. Od twoich narodzin.
Odwróciłem się w jego stronę. Dotknąłem jego
policzka.
-Nie jestem zbyt dobry w takich rzeczach. Mogę
jednak spróbować, jeśli tobie tak na tym zależy. Ostrzegam tylko, że to może
być długa i nudna historia.
-Mamy całą noc przed sobą - przypomniałem mu.
Pocałował mnie w czoło, a mnie przeszedł lekki
dreszcz ekscytacji. Zaraz zaczął swoją opowieść.
*
Podobno, gdy się urodziłem, była okropna
śnieżyca. To był późny wieczór. Akiko siedziała z moim rodzeństwem na powrót
Ishidy. Mój brat zasnął, a siostra dzielnie walczyła z chęcią zamknięcia
powiek. Akiko czytała spokojnie książkę. Widząc, że mój brat zasnął, zaniosła
go do łóżka. Siostrze też kazała się położyć. W końcu ojciec wrócił. Mama
zbiegła ze schodów, by go powitać, ale zaraz zamarła, gdy tylko zobaczyła
swojego męża, a może raczej coś, co trzymał. W małym zawiniątku, które do
siebie przyciskał, było dziecko.
-Muszę z tobą porozmawiać - oświadczył Isida.
Akiko zdębiała.
-Co to za dziecko? Dlaczego je przyniosłeś?
-Właśnie dlatego muszę z tobą porozmawiać.
Okazało się, że Ishida miał kochankę. Kobieta
zaszła w ciążę. Ishida kazał jej usunąć dziecko, ale ta się nie zgodziła. Jak
się okazało, kobieta nie była w stanie donosić ciąży. Zdarzało jej się mdleć,
upadać. Była naprawdę słaba. Lekarz doradził jej usunięcie płodu. Ciąża
zagrażała jej życiu, ale ona tego nie zrobiła. Mogła albo uratować siebie i
zrezygnować z dziecka, albo umrzeć i ocalić nowe życie. Wybrała drugą opcję.
Urodziła całkiem zdrowego syna. Niestety zmarła, trzymając go pierwszy raz na
rękach.
To była cała historia, jaką Ishida opowiedział
Akiko. Zdradził, że miał kochankę, a dziecko jest jego. Wściekła się. Kazała mu
się wynosić wraz z tym bękartem zrodzonym z nieprawego łoża. Nie chciała
oglądać swojego męża. Ishida jednak się nie wyniósł. Został z dzieckiem.
Przez kilka pierwszych dni Akiko nawet nie
zbliżała się do nie swojego dziecka. Patrzyła z boku, jak Ishida stara się
zajmować chłopcem. Czasami coś mu podpowiadała i doradzała. Po jakimś czasie
przełamała się, Nie mogła dłużej patrzeć, jak mężczyzna w nieumiejętny sposób
zajmuje się niemowlakiem. Sama wzięła chłopca pod swoje skrzydła, uznając, że
nie powinna go winić o wszystko, co się stało.
-Jak go w końcu nazwiesz? - zapytała Akiko.
Delikatnie bujała kołyską, usiłując uśpić dziecko.
-Nie mam pojęcia. A ty nie masz pomysłu na
imię?
Akiko popatrzyła na chłopca, który już
praktycznie spał. Był taki delikatny. Już zdążyła zapomnieć jak to jest opiekować
się takim maleństwem.
-Yuu - powiedziała, uśmiechając się do
dziecka. - Jest taki kruchy i miękki, ale jestem pewna, że w przyszłości będzie
kimś niesamowitym.
W ten sposób nadano mi imię, które miało być
jednocześnie moim mottem. Niewiele odbiegało to od rzeczywistości.
Byłem zwykłym dzieckiem. Czasami może za
bardzo nieznośnym i kapryśnym, ale kochającym swoją rodzinę. Mama zawsze się
starała, żeby zapewnić mi odpowiednią pomoc medyczną, bo, nie ukrywam, wtykałem
nos tam, gdzie nie powinienem. Biegałem po drzewach, jeździłem na rowerze,
rolkach, biłem się z innym dziećmi, często starszymi. Zawsze miałem pełno
siniaków, strupów i obtarć. Mój ojciec twierdził, że muszę być twardy i, że
kiedyś pokażę wszystkim, że jestem wielki i niczego się nie boję. Mój brat i
siostra zawsze mnie pilnowali. Chyba sprawiało im to przyjemność, latanie za
kilkulatkiem i upominanie go. Nigdy nie traktowali mnie jakoś źle, byłem dla
nich jak prawdziwy brat i mi to okazywali.
Prawdziwe problemy zaczęły się po pójściu do
szkoły. Miałem kolegów i to całe mnóstwo. Ludzie zawsze legli do mnie jak muchy
do lepu. Niektórzy mogli iść ze mną nawet w ogień. Wykorzystywałem to, wtedy
jeszcze nieświadomie, ale czułem, że nikt nie jest w stanie mi odmówić. Zaczęły
się moje pierwsze konflikty z dorosłymi. Z każdym rokiem to się nasilało.
Bawiłem się ludźmi, sterowałem nimi i to co raz bardziej świadomie.
Gdy miałem trzynaście lat, poznałem Rena.
Wciągnął mnie w to wszystko. Ludzie stąd od razu pokochali we mnie tę
niezależność, pewność siebie i fakt, że umiałem porywać tłumy. Dla Szefa byłem
oczkiem w głowie. Wierzył, że byłbym w stanie go zastąpić.
Zaczynałem jak każdy tutaj. Donoszenie, załatwianie
drobnych spraw. Szybko jednak zyskałem zaufanie wielu starszych, stałem się ich
asem w rękawie.
W czasie kiedy moja mafijna kariera kwitła, w
szkole stałem się postrzegany jako niedostępny, zimny drań. Wiele dziewczyn to
pociągało. Nie mogłem się odgonić od grupek nastolatek, które pragnęły mojej
uwagi. Wierzyły, że pod tym tajemniczym chłodem kryje się troskliwy i czuły
chłopak. W końcu każda dziewczyna pragnie niegrzecznego chłopca, który staje
się aniołkiem tylko dla tej jednej. No cóż... Zostałem takim celebrytą. Osoby,
które znały mnie lepiej, przeczuwały, że dzieje się coś nie tak. Kiedy
rówieśnicy zakuwali popołudniami do egzaminów, ja przychodziłem tutaj i wraz z
Renem i Kotetsu uczyłem się strzelać lub ćwiczyliśmy walkę wręcz. Na zajęcia
szkolne przygotowywałem się w nocy, kiedy większość znajomych albo chodziła na
imprezy, albo spała. Moje wyniki w nauce nie odbiegały od rówieśników. Byłem
całkiem dobrym uczniem. Pomijając fakt, że z wycieńczenia potrafiłem zasnąć z
głową na ławce, a potem trafić do szkolnej kozy. Oczywiście, że z niej
uciekałem. Wyskakiwałem często przez okno i schodziłem po lipie rosnącej tuż
przy budynku albo wymykałem się pod nieobecność nauczyciela. Potem wzywano moją
matkę do szkoły. W konsekwencji tego podwójnego życia miałem wiele problemów.
Kiedy w wieku piętnastu lat skłoniłem kolegę
do samobójstwa, miarka się przebrała. Miasteczko obiegły różne plotki na mój
temat. Wszystkim wiadome było jedno - ten chłopak jest niebezpieczny. Jakoś się
tym nie przejąłem, jednak nawet moja druga rodzina, jak to zwykłem mawiać,
zaczęła się mnie bać. Czuli, że mogę być naprawdę groźny. Szef przestał mnie
rozpieszczać, raczej naciskał na mnie, stał się bardziej konsekwentny.
Wiedziałem jednak, że mnie kocha. Nie jak syna czy brata. To paskudny
pederasta, a ja, jak już wspomniałem, przyciągałem do siebie wiele osób. Ten
facet nie dałby mnie nikomu skrzywdzić, bronił mnie, został moją podporą.
Czułem się bezpieczniejszy z myślą, że za moimi plecami stoi ktoś tak wpływowy.
W końcu coś zaczęło się dziać między mną a
Renem. Byliśmy do siebie podobni, dlatego nic dziwnego, że staliśmy się sobie
bliscy. Jednak Ren miał w sobie coś, co przerastało moje najgorsze koszmary.
Będąc z nim wylałem więcej łez, niż kiedykolwiek w życiu. Tak, płakałem,
krzyczałem i cierpiałem, ale to właśnie lubił. To okropne uczucie, kiedy
zdajesz sobie sprawę, że osoba, którą obdarzasz uczuciem, bawi się tobą, poniża
cię w sytuacjach, kiedy nie powinna. Szybko zrozumiałem, że on i ja to dwa
sprzeczne światy. Znienawidziłem Rena, ale nie umiałem mu się wyrwać. Byłem tak
bardzo uległy i obolały, że nawet wylądowałem raz w szpitalu. Wszystko
wyglądało jak brutalne pobicie. Jego to podniecało.
-To kiedy wyjdziesz stąd? - zapytał
troskliwie. Pochylał się nade mną, trzymając moją dłoń. Odwróciłem głowę.
Chciało mi się płakać.
-Jak będę w stanie sam chodzić - odparłem
cicho, zachrypniętym głosem.
-Kiedy?
Zacisnąłem wargi. Ledwo mogłem oddychać.
-Nie wiem.
-Ty nic nie wiesz - zaśmiał się. - Złociutki,
będę musiał poszukać kogoś do zabawy.
Gdy zacząłem liceum, matka przeniosła mnie do
Tokio. Nienawidziłem stolicy, ale wolałem przebywać jak najdalej od tego
sadysty, który twierdził, że mnie kocha. Poza tym, mogłem częściej widywać
Yuri. Ciocia była jak taka kojąca maść na poparzenia. Lubiłem z nią przebywać.
Była spokojna, ułożona i opanowana. Na początku mnie tym onieśmielała, poza
tym, była nieziemsko piękna. Z czasem jednak przekonałem się, Yuri jest bardzo
smutną osobą. W pewnym sensie nienawidziła siebie. Nie chciałem, by źle o sobie
myślała. Była dobra dla wszystkich i poza tym, dała mi w prezencie urodzinowym
książkę, której nigdzie nie mogłem dostać. Jakoś wtedy powiedziała mi o tobie.
Nieumyślnie wypaliła, że za trzy lata będziesz miał siedemnaście lat. Potem dopiero
się zreflektowała, że nie miałem pojęcia o tobie. Pokazała mi twoje zdjęcie.
Tak szybko wychodziła, że nie wzięła go z powrotem. Chciałem potem jej to
oddać, ale ona się nie upominała i coraz rzadziej się z nią widywałem. Poza
tym, to zdjęcie zostało moją zakładką. Patrzyłem na tego chłopca z fotografii i
myślałem sobie, że ma niesamowite szczęście z taką matką. Piękna Yuri miała
piękne dziecko. Nie mogłem wyjść z podziwu, że można być tak oszałamiającym.
Ja i Yuri byliśmy trochę jak tacy przyjaciele.
Zabrała mnie raz nawet na wakacje do Shimane. Tam poznałem Juna, Chie, twoją
babcię. Mam z nią same dobre wspomnienia, których za żadne skarby nie chciałbym
się pozbyć. Nie umiałem jednak pomóc Yuri z jej własnymi koszmarami. Powoli
patrzyłem na to, jak się stacza, aż w końcu spadła w przepaść i utonęła. To był
dla mnie potworny cios, kiedy okazało się, że ze sobą skończyła. Dopóki jej nie
zabrakło, nie zdawałem sobie sprawy, jaką ważną rolę odgrywała w moim życiu.
Na wieść, że jej już nie ma, Ren się ucieszył.
Wiedział, że coś mnie z nią łączyło i teraz byłem tylko jego. Ale ja się nie
dałem. Oznajmiłem, że wyjeżdżam i nigdy więcej nie wrócę do tego wszystkiego. W
głowie miałem słowa Yuri, że tak naprawdę jestem dobrym człowiekiem, tylko
zagubionym. Pamiętałem wszystkie nasze rozmowy, wyznania. Nie mogłem dłużej tak
trwać właśnie ze względu na nią. Tylko ona zawsze we mnie wierzyła, dlatego
musiałem się zmienić.
I zrobiłem to. Odciąłem się od moich starych
przyjaciół, jednak nadal zadawałem się z Renem. Pojechał za mną do Tokio. Z tym
już nic nie mogłem zrobić, ale w zasadzie, to stał mi się on obojętny.
Później miałem swoje krótkie chwile z Kouyou.
W zasadzie to powinienem był się w nim zakochać. Miał charakter tak bardzo
podobny do Yuri, też rysował i sam jego wygląd... Kouyou, kiedy był młodszy,
bardzo przypominał dziewczynę. Był po prostu idealny. Ale nie umiałem go
obdarzyć żadnym głębszym uczuciem. Nie chciałem go zranić, nagadałem mu bzdur i
wyszło w sumie tak, że nieumyślnie drasnąłem go niewidzialnym ostrzem prosto w
serce. Tyle wystarczyło, by zamknął się na innych. Zmienił się i to przeze
mnie. Do tej pory mam wyrzuty sumienia, że zraniłem kogoś takiego jak on. Ale
ja zwyczajnie nie umiałem się w nic zaangażować. Po stracie Yuri, po moich
relacjach z Renem, potrzebowałem jeszcze czasu. Tylko skąd on miał to wiedzieć?
Jakiś czas później spotkałem ciebie. Całkiem
przypadkiem. Nie wiedziałem, że jesteś tym samym Takanorim z tego zdjęcia od
Yuri. Mały chłopiec z czarnymi, kręconymi włosami wyglądał wówczas zupełnie
inaczej. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że jesteś jej synem. Nie
wiedziałem wtedy, co robić. Polubiłem cię praktycznie od razu. Miałeś i nadal
masz w sobie ten urok, jaki miała twoja matka, ale to nie przez wzgląd na nią
postanowiłem się zaangażować. Zakochałem się w tobie. Tak zwyczajnie to brzmi,
ale po kilku spotkaniach wiedziałem już, że nie mogę od ciebie odejść, że tak
musi już zostać. Przy tobie czułem się swobodnie, byłem zrelaksowany i mogłem
ci powiedzieć o moich zmartwieniach. Wciąż tak jest i nie chcę tego zmieniać.
Chyba resztę już znasz, no nie?
*
Rano obudziłem się dziwnie wyspany. Leżałem na
boku, obejmując swoją poduszkę. Przez szparę między ciemnymi, ciężkimi
zasłonami wpadały promienie porannego słońca. Przesunąłem wzrokiem po całym
pokoju. Czyli jednak tu byliśmy. Nastrój panujący w pomieszczeniu wydawał mi
się być wyjątkowo uspokajający. Jakby to miejsce było otoczone ochronną barierą
w samym środku pola bitwy. Wziąłem
głęboki wdech i przekręciłem się na drugi bok.
-Dzień dobry - powiedział Yuu, gdy nasze
spojrzenia się spotkały. Leżał na boku i patrzył na mnie z uśmiechem.
-Dzień dobry - odparłem.
Pocałowaliśmy się lekko. Shiro przytulił mnie
do siebie, a ja wplątałem dłoń w jego włosy.
-Nie mam ochoty dzisiaj wstawać - westchnąłem.
Niemal z matczyną czułością głaskałem go po włosach.
-Kiedy ja zaplanowałem dla nas dzień.
-Zaplanowałeś? A co takiego będziemy robić?
-Zabiorę cię na przejażdżkę.
Położył dłonie na moich ramionach, popychają
mnie na poduszkę. Ułożył się nade mną.
-A dokąd?
-W pewne bardzo ładne miejsce - odparł
wymijająco.
Yuu praktycznie leżał na mnie. Poranną erekcją
napierał na moje udo. Mruknąłem cicho, podczas gdy on całował mnie po szyi.
-Masz wzwód.
-Ty też. Jak zawsze.
Leżeliśmy tak chwilę.
-I nic z tym nie zrobisz?
-Przecież ty lubisz moje wzwody.
-No o tym mówię.
Shiroyama zaśmiał się głośno, a ja objąłem go
za szyję. Całowaliśmy się jakiś czas niespiesznie. W końcu wyślizgnąłem się
spod Yuu i zanurkowałem pod kołdrę. Zsunąłem z niego bokserki do połowy ud, po
czym wziąłem go do buzi. W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
Zignorowałem to, Yuu zamykał je na noc. Trochę jednak się zmartwiłem, kiedy do
moich uszu dotarło zgrzytanie zamka.
-Taka, wstrzymaj się - Yuu złapał mnie za włosy.
Fuknąłem na niego, uderzając jego rękę.
Drzwi otworzyły się.
-No, Yuu, wstawaj - doszedł do mnie głos
Kotetsu. - Mam dla ciebie to, co chciałeś.
-Dzięki wielkie.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy.
-Taki nie ma?
-No wiesz, on…
-Jest w łazience?
W tym momencie wygrzebałem się spod kołdry.
Czułem, że moje włosy były jeszcze bardziej rozczochrane niż miały to w
zwyczaju rano. Przytuliłem się do Yuu.
-Bawimy się w chowanego - dmuchnąłem na
niesfornego loka, który pchał mi się do buzi.
Yuu nie wytrzymał tego napięcia i roześmiał
się, zakrywając mi usta dłonią.
-Ty już lepiej wracaj pod kołdrę.
-Du-sz-no-dam-JEST! – zabrałem jego rękę z
mojej twarzy.
-No to miłej zabawy - mruknąłem speszony
Kotetsu, wychodząc.
*
Zapakowaliśmy się z Yuu
do jego toyoty z koszykiem pełnym jedzenia. Od rana było gorąco, a ja nie
miałem ze sobą żadnych luźnych ubrań, jednak Yuu lepiej się na to przygotował.
Jak to stwierdził, sprawdził wcześniej prognozę pogody dla odpowiedniego
regionu, a nie dla Tokio. Jednakże mój dobry miś pożyczył mi swoją koszulkę na
krótki rękaw. Sam ubrał zwiewną koszulę, którą i tak zapiął tylko do połowy. To
był prawdziwy upał. Temperatura przekraczała dwadzieścia pięć stopni, a słońce
świeciło jak głupie. Miałem ochotę się rozebrać i paradować całkiem nago. Yuu
pewnie nie miałby nic przeciwko temu.
-Mamy jakiś krem…
-Kochanie, jestem
przygotowany na wszystko - przerwał mi. Właśnie wyruszyliśmy na naszą
wycieczkę. - Sprawdź w schowku.
Otworzyłem schowek.
Pierwszy, co z niego wypadło, to krem z filtrem 50.
-Jesteś wielki -
oświadczyłem, dając mu buziaka w policzek.
Kiedy to ja zacząłem się
smarować kremem z filtrem, Yuu włączył na odtwarzaczu jedną z płyt, którą
zabrał z pokoju. Zaraz z głośnika poleciało Whiskey
in the jar. Oczywiście był to cover, który wykonała Metallica. Shiroyama
nucił piosenkę, stukając palcami o kierownicę w rytm wybijany przez perkusję.
-Musha ring dum a doo dum a da! - zanuciłem z początkiem refrenu.
Shiro parsknął śmiechem.
-Whack for my daddy, oh! - zaśpiewał dwa razy.
Spojrzałem na Yuu z
uśmiechem. Obaj byliśmy w doskonałych humorach.
-Whiskey in the jar, oh! - dokończyłem.
-No to jak, Taka?
Będziesz moją Molly? - zapytał. Piosenka w dalszym ciągu leciała w tle.
-Już jestem twoją Molly.
Tylko jak będziesz się z kimś strzelał, to pójdziesz do więzienia, wiesz?
-E tam - położył mi
ciepłą rękę na kolanie. Spojrzałem na niego znacząco. - Może ja wolę się upijać
i być z tobą, droga Molly?
-Molly - powtórzyłem pod
nosem. - Śmieszne imię.
-Pasuje do tekstu -
uśmiechnął się (Yuu i Taka rozmawiają o tekście piosenki. dop. aut.).
Shiroyama przesunął rękę
wyżej.
-Yuu, patrz na drogę -
upomniałem go.
-Molly - pochylił się w
moją stronę, niemal puszczając kierownicę. Pocałował mnie gwałtownie prosto w
usta, chociaż starałem się go odepchnąć. Oderwał się ode mnie błyskawicznie. Samochód
zjechał na drugi pas i Yuu musiał naprowadzić go na właściwy tor. Czułem
adrenalinę uderzającą w moje żyły.
-Chciałeś nas zabić?! -
warknąłem.
-Spokojnie, nic nie
jechało.
-A gdyby jechało?
Pomyślałeś? Yuu, mogliśmy…
-Zginąć razem w pędzącym
samochodzie, całując się.
Spojrzałem na niego spod
byka.
-Z ciebie czasami to taki
duży dzieciak - skwitowałem.
Otworzyłem schowek, chcąc
schować krem. Od razu wyciągnąłem inną płytę, tym razem Nirvanę. Yuu miał
specyficzny gust muzyczny, ale podobała mi się jego muzyka. Sam osobiście
preferowałem japońskich wykonawców.
Shiro zauważył, co
trzymałem. Zaśmiał się lekko.
-Gdzieś tam jest Incesticide – powiedział z uśmiechem.
Wywróciłem oczyma.
-Molly już dziękuje za
pocałunki.
Zmieniłem płyty. Teraz z
głośników popłynęło Serve the servants.
Teenage angst has paid off
well. Now I’m bored and old.
*
Gdy dojechaliśmy nad
jezioro, In Utero dobiegło końca.
Rozłożyliśmy się z kocem na trawie i położyliśmy się z koszem pełnym jedzenia.
Yuu zdjął swoją koszulę, co bardzo mi się podobało. Patrzyłem z zachwytem na
ciało Shiroyamy, który stwierdził, że chyba się wykąpie. Tak też zrobił. Zdjął
spodnie i wskoczył do wody w samych bokserkach. Ochłodził się i wrócił do mnie.
-Przytul poczciwego morsa
- powiedział, całując mnie w policzek. Cały się trząsł.
-Woda jest zimna, no nie?
I ty też!
-Jestem też mokry.
-Zabrzmiałeś jak
podniecona dziewczyna.
Yuu przytulił mnie. Był
cały mokry i drżał. Dałem mu jego koszulę, którą narzucił na ramiona.
Przytuliliśmy się do siebie, patrząc na delikatnie falującą taflę jeziora i
odbijające się w niej słońce. Delektowaliśmy się ciszą, która nas otaczała.
-Kocham tak spędzać z
tobą czas - oznajmił.
-Ja również.
Złapał mnie za dłoń.
Spojrzałem na niego.
-W żaden sposób nie
skomentowałeś tego, co powiedziałem ci w nocy.
-Bo nie mam potrzeby tego
komentować. Powiedziałeś mi to, co już dawno powinieneś był powiedzieć. To nic
między nami nie zmienia. Kocham cię wciąż tak samo, jestem tu dla ciebie. Dałeś
mi jedynie do zrozumienia, że mamy ze sobą więcej wspólnego niż mogłoby mi się
wydawać.
Mruknął coś, całując mnie
za uchem.
-Cieszę się. Naprawdę.
Położyłem się plecami na
kocu. Yuu pochylił się, łącząc nasze wargi w czułym pocałunku.
Naparł
na moje ciało. Całował mnie potwornie zachłannie, jakby nie robił tego już
długi czas. Zsunąłem z niego koszulę i zacząłem masować dłonią jego kark. Nim
się spostrzegłem, Shiro wsuwał dłonie pod moją koszulkę i próbował ją zdjąć.
-Ktoś nas zobaczy - przerwałem na chwilę
pocałunek. Yuu zaraz jednak na nowo zaczął wpijać się w moje wargi.
-No i - mruknął w moje usta. - To właściwie
teren prywatny i nikt tu nie przychodzi, a nawet jeśli ktoś nas zobaczy, to co?
-Yuu...
Przyszpilił moje dłonie nad głową. Niewiele
potrzebowałem, by mu ulec. Nie wiem, czy ktoś mógłby wymyśleć bardziej szaloną
rzecz od uprawiania seksu na skraju lasu nad jeziorem. Na początku robiliśmy to
klasycznie. Później Yuu usiadł na swoich piętach, a ja jemu na biodrach.
Trzymałem się go kurczowo, patrząc na jezioro za jego plecami. Kiedy tak się
kochaliśmy, przypomniało mi się, kiedy zrobiliśmy to pierwszy raz u niego.
Nigdy bym wtedy nie pomyślał, że za kilka lat będziemy się bawić nad jeziorem.
Gorące promienie słońca pieściły moją bladą
skórę. Trzymałem się Yuu, jakby to była jedyna rzecz, jaka mi pozostała.
Pieścił moją szyję wargami, masował moje plecy jedną ręką, a drugą
przytrzymywał mnie za pośladki. W końcu obaj dostaliśmy to, czego chcieliśmy.
Leżeliśmy na kocu, wygrzewając nasze nagie
ciała w promieniach słońca. Przytulałem się do Yuu i z zamkniętymi oczami
wdychałem słodki zapach jego skóry. Shiro sunął dłonią po moim boku, jakby
chciał mnie uspokoić.
-Jesteś zły? - spytał nagle.
-Nie. Dlaczego?
-Chyba nie chciałeś tego robić tutaj w taki
sposób.
Zacisnąłem wargi.
-Taka...
-Nic nie mów. Po prostu mnie przytul.
Objął mnie mocno.
Świerszcze grały w trawie, muszki i motyle
latały w powietrzu. Jakiś ptak z krzykiem poderwał się z gałęzi, a dzięcioł
stukał w korę dębu. W środku tego wszystkiego leżeliśmy my. Wtuleni siebie na
miękkim kocu.
-Chciałbym tak już zostać - splotłem nasze
dłonie. - Sam. Z tobą. Moglibyśmy nawet być cały czas nago jak teraz. Ale nie
chciałbym, żebyś mnie opuszczał choćby na krok.
-Może kiedyś tak będzie.
Shiro podniósł się nagle. Spojrzałem na niego
zmartwiony.
-Coś nie tak?
Przysiadłem obok niego. Oparłem się o jego
ramię oraz objąłem jego rękę.
-Wierz mi, chciałbym, żeby nasze życie było takie
jak teraz.
-Ale?
-Ale świat nam na to nie pozwoli.
Przed nami przeleciał bąk. Kaczki zażywające
kąpieli zaczęły nagle głośno kwakać.
Zamknąłem oczy.
-To nic - odparłem miękko. - Nic nie szkodzi.
Czas nad jeziorem zleciał nam naprawdę szybko.
Wróciliśmy późnym popołudniem. Podczas jazdy powrotnej przez cały czas
śpiewaliśmy piosenki z wokalistami z radia. Śmialiśmy się przy tym głośno.
Kiedy leciały jakieś kawałki o miłości, łapaliśmy się za ręce albo Yuu sunął
ręką po moim udzie.
-Ej, Yuu, powiedz - wpadłem nagle na nietypowe
pytanie. - Co byś zrobił, gdyby został ci dzień życia?
Shiroyama uniósł brwi z lekkim zaskoczeniem.
Zerknął na mnie, jednak zaraz się uśmiechnął.
-Pewnie chciałbym spędzić ten dzień z tobą.
-Ze mną? Ojej, to urocze!
-Raczej normalne - roześmiał się. - Wiadomo,
że chciałbym spędzić ostatni dzień swojego życia z osobą, która jest dla mnie
tak bardzo ważna. A ty? Jak ty byś chciał spędzić ten dzień?
-Pewnie tak samo jak ty - odparłem. -
Chciałbym, żeby to był zwyczajny dzień, no wiesz. Wstalibyśmy, zjedlibyśmy
śniadanie. Potem może poszlibyśmy na randkę, kochalibyśmy się w męskiej
toalecie w kinie…
-Co? - parsknął. O mały włos, a zjechałby na
pobocze.
-Wolisz w damskiej?
-Nie w tym rzecz. Uprawiać seks w toalecie?
Takie rzeczy dzieją się chyba tylko w filmach.
-Nie zawsze - uniosłem znacząco brwi.
-W Tsu jest całkiem spore kino… (Tsu jest
stolicą prefektury Mie. dop. aut.)
Wróciliśmy jednak prosto do tej okropnej
posiadłości. Trzymając się za ręce, poszliśmy do naszego pokoju. Wszyscy po
drodze kłaniali się nam nisko i padali na kolana, niemal dotykając czołem
podłogi. Shiro musiał być tutaj niegdyś naprawdę ważny.
W pokoju Yuu wyciągnął skądś butelkę
wytrawnego, czerwonego wina. Puścił jakiś kwartet Mahlera i tak siedzieliśmy
przez pewien czas. Piliśmy wino, słuchając kompozycji na pianino i instrumenty
smyczkowe. W końcu Shiro poprosił mnie do tańca.
-Nie umiem - prawie oplułem się winem, kiedy
wstał z łóżka, na którym siedzieliśmy i wyciągnął do mnie rękę.
-Ja też nie umiem - zaśmiał się. Zauważyłem,
że coś dużo się śmiał dzisiaj. - Kochanie, nikt nie patrzy.
Odchrząknąłem, spuszczając wzrok. W końcu
odłożyłem kieliszek i złapałem za dłoń Yuu. Wstałem. Ukochany splótł swoją lewą
rękę z moją prawą. Drugą złapał mnie w pasie. Swoją lewą rękę położyłem mu na
ramieniu. Zaraz zaczęliśmy się powoli poruszać w rytm z muzyki. Deptałem Yuu, a
on mnie. Śmialiśmy się z siebie. Shiro czasami zrobił jakąś zabawną minę, która
miała wyrażać pełne skupienie i zaangażowanie w słuchanie poważnych utworów. W
końcu jednak coś się między nami przełamało. Duet smyczków i pianina
rozbrzmiewał w tle, a my dwaj patrzyliśmy na siebie jak zaczarowani.
-W sumie to wolę Chopina - powiedział nagle.
-Znam tylko Waltz in A minor - odparłem.
-Pewnie gdzieś go mam. Lubię ten utwór.
Uśmiechnąłem się do niego. I faktycznie, po
kilku chwilach tańczyliśmy do walca a-moll.
Następnego
dnia obudziłem się sam w łóżku. Patrzyłem przez jakiś czas na miejsce, na
którym leżał Yuu. Bolała mnie z lekka głowa. Kac postanowił mnie dopaść po tym
wczorajszym piciu wina. Wstałem, nastawiłem w starym adapterze winylową płytę z
walcem, którego wczoraj słuchaliśmy i ubrałem się przy cichych dźwiękach
piania. Zastanawiało mnie, dokąd mógł pójść Yuu. Zostawił mnie samego, co mi
się wcale nie podobało. Jednak wrócił do pokoju, zanim postanowiłem wyjść i go
poszukać.
-Miałem
nadzieję, że będziesz jeszcze spał, gdy wrócę - powiedział po tym, kiedy
pocałowaliśmy się na przywitanie.
-Naprawdę?
Myślisz, że ja tak długo śpię?
-Zdarza
ci się czasami. A zwłaszcza, gdy coś wypijesz.
Wywróciłem
nieznacznie oczyma. Shiro wziął mnie niespodziewanie na ręce. Pocałował mnie
czule, niosąc do łóżka.
-Dopiero
wstałem - zaprotestowałem, kiedy mnie położył na miękkim materacu.
-Zostańmy
tu dzisiaj cały dzień - zaproponował. - Proszę.
-Yuu…
Wszedł na
łóżko i przytulił się do mnie. Wtulił głowę w moją pierś, a rękoma objął mnie w
pasie. Wplątałem dłoń w jego włosy.
-Takanori,
chcę z tobą zostać tak na zawsze - powiedział w mój tors. - Tak bardzo bym tego
chciał
-Również
chciałbym tak zostać.
Przez
resztę dnia prawie cały czas spędziliśmy w pokoju. Raz zeszliśmy coś zjeść, a
tak siedzieliśmy w pomieszczeniu z zasłoniętymi oknami i rozmawialiśmy. Przed
szesnastą Shiro znowu włączył jakąś płytę z utworami Chopina. Leżeliśmy obok
siebie i trzymaliśmy się za ręce. Mało nie zasnąłem przy dwudziestej nokturnie.
Było jednak w tym utworze coś pięknego. Shiro
miał odwróconą głowę w moją stronę. Jego oczy były zamknięte, ale nie
spał. Wargi poruszały się lekko, jakby szeptał coś w moją stronę. Nie byłem w
stanie go jednak usłyszeć.
Naraz
rozległo się walenie do drzwi. Yuu otworzył oczy i spojrzał prosto w moje.
Ścisnąłem jego dłoń mocniej.
-Shiroyama-sama
- dobiegł nas czyjś głos zza drzwi. - Zaczynamy za dziesięć minut.
Yuu westchnął.
Puścił moją dłoń, wstając z łóżka.
-Misiu? -
wywinąłem się do siadu. Ukochany popatrzył na mnie ze smutkiem wymalowanym na
twarzy.
-Nie mam
dzisiaj na nic ochoty.
Wstałem.
Przytuliłem go mocno.
-Chodź.
Miejmy to już za sobą.
Zeszliśmy
po masywnych schodach na parter. Tam Yuu zaprowadził mnie do średniej wielkości
gabinetu. Pomieszczenie było utrzymane w tym samym stylu, co reszta budynku.
Pod ścianami ciągnęły się masywne regały z książkami, a na samym środku
gabinetu stało dębowe biurko. Za nim siedział trochę podstarzały mężczyzna z
nadwagą. Miał kilkudniowy zarost i włosy białe niczym śnieg. Jego twarz była
sucha i zmęczona. Patrzył na wszystko beznamiętnym, chłodnym wzrokiem. Po jego
bokach stało po dwóch mężczyzn. Wszyscy mieli na sobie czarne garnitury i
wyglądali nieprzyjaźnie.
-Minano-sama
- powiedział z szacunkiem Shiroyama, kiedy tylko zamknęły się za nami drzwi.
Spojrzałem z przestrachem na ukochanego, który z kamienną miną patrzył przed
siebie. Miał wysoko uniesioną głowę, jakby w ten sposób chciał podkreślić swoją
pewność siebie.
-Aoi-kun!
- mężczyzna poderwał się z miejsca. Jego oczy zabłysły. - To naprawdę ty, mój
kochany Aoi.
-To ja -
odparł Shiro z uśmiechem. Coś mi jednak nie pasowało w tym uśmiechu.
-To jest
Takanori, mam rozumieć? - mężczyzna zwrócił się do mnie. Przełknąłem głośno
ślinę. - Och, no śliczny jesteś, Takanori.
Nie
odpowiedziałem. Yuu zerknął na mnie, jakby z dumą.
-Wiesz,
że nie jesteśmy tutaj, by rozmawiać o takich bzdurach - Yuu podszedł do biurka.
Byłem tuż za nim.
-No też
fakt – Minano usiadł na swoim miejscu. Splótł dłonie na biurku i popatrzył
krytycznym wzrokiem na Yuu. - Wiesz, co? Jestem tobą trochę rozczarowany.
-Przykro
mi - odparł czarnowłosy.
-Mnie
jest chyba bardziej przykro. Wiesz, zawsze traktowałem cię jak syna. Musiałeś
wszystko zepsuć.
-Minano-sama
- głos Yuu był niski i chłodny niczym ciężka bryła lodu - rozumiem cię. Chcę
stąd jednak zabrać Takanoriego i…
-Zabrać
go? To niemożliwe.
Shiroyama
drgnął.
-To jest
możliwe. Bardzo możliwe - pochylił się nad staruszkiem. - Zostanę, jeśli tego
chcesz, ale on…
-Słuchaj
no, Yuu. Wszyscy zagłosowali za tym, żeby Takanori został zastrzelony.
Niestety, ale nie mogę ci pomóc. Muszę słuchać większości.
-Nie -
Shiroyama zacisnął dłonie w pięści. - To nie…
-Drugą
opcją było zastrzelenie ciebie i w sumie to od początku wszyscy rozważali.
Zabiłeś jednego z moich najlepszych ludzi, wyjechałeś i spaliłeś mój klub.
Powinienem się ciebie pozbyć, ale za bardzo mi na tobie zależy.
W moim
gardle z nikąd pojawiła się lepka klucha, którą próbowałem przełknąć. Czułem,
że zacząłem się trząść. Moja głowa była pusta niczym komora próżniowa.
-Nie
możesz nic zrobić Tace. Nie pozwolę ci na to. On nic nie zrobił.
-W takim
razie to ciebie mam się pozbyć?
Shiro
nieznacznie pokiwał głową.
-Co?! -
złapałem Yuu za rękę. Wszyscy na mnie spojrzeli. - Co ty…
Yuu
popatrzył na mnie z przestrachem. Zauważyłem że mężczyźni stojący przy Minano,
mieli wyciągnięte pistolety asg wycelowane w naszą stronę. Moje ciało oblał
zimny pot. Yuu drżały wargi, spuścił głowę.
-Taka,
musisz wyjść - powiedział do mnie. - Kotetsu odwiezie cię do Tokio.
W oczach
stały mi łzy. Yuu uśmiechnął się do mnie lekko. Zawartość żołądka podchodziła
mi do gardła. Czułem, że przestaję nad sobą panować.
-Nie -
pokręciłem głową.
-Spokojnie.
Pamiętaj, że…
Nie dałem
mu dokończyć. Ścisnąłem Yuu za dłoń i z całej siły pociągnąłem go do drzwi. Nie
stawiał dużego oporu. Szybko wybiegliśmy z gabinetu. Za nami rozległ się krzyk
Minano.
-Za nimi!
-Co ty
robisz?! - warknął Yuu. Nie puścił jednak mojej dłoni. Za nami rozchodziły się
krzyki i odgłos ciężkich butów uderzających o panele.
-Nie
pozwolę ci umrzeć!
-Taka,
idioto! - powiedział histerycznie.
Wybiegliśmy
do ogrodu. Nagle przed nami wyskoczyła grupka młodych chłopaków. Stanęliśmy jak
wryci i chcieliśmy się wycofać, jednak szybko zdaliśmy sobie sprawę, że
dogonili nas ochroniarze Minano. Ścisnąłem Yuu mocniej za rękę. Byliśmy
otoczeni.
-Taka,
odsuń się - nakazał mi ostro Yuu.
-Nie
puszczę cię.
-Takanori!
-Nie
puszczę!!
Nie
wiedziałem do końca, co się działo. Zachodzące słońce świeciło mocno i raziło
moje oczy. Patrzyłem na Yuu i nie mogłem pojąć, co właśnie miało miejsce.
Zaciągnąłem się letnim zapachem trawy. Moja koszulka przesiąknięta była potem,
cały drżałem.
-Panie
Matsumoto, prosimy, by się pan odsunął - powiedział jakiś mężczyzna.
-Nigdy.
-Takanori,
odsuń się - powiedział do mnie Yuu łagodnie.
Ktoś
złapał mnie za rękę i gwałtownie oderwał od ukochanego. Starałem się jeszcze
przytrzymać jego palców. Kurczowo zacisnąłem na nich dłoń, jednak złapało mnie
dwóch rosłych mężczyzn. Zacząłem się z nimi szarpać.
-Nie,
Yuu! Nie!! Puśćcie mnie, do cholery!! Yuu, błagam!! - miotałem się jak
oszalały. Widziałem, jak Yuu uśmiecha się do mnie ze smutkiem w oczach. Po
policzkach spływały mi łzy. Wyciągnąłem rękę do Shiro. - Yuu!!!
Dwóch
mężczyzn złapało Yuu pod ręce i zmusiło, by uklęknął. Zrobił to z wysoko
uniesioną głową. Przed nim stanął mężczyzna z asg i wycelował mu pistolet w
pierś.
-Zostawcie
go!!! - wydarłem się. Szlochałem, krzycząc rozpaczliwie, by go puścili, ale
nikt mnie nie słuchał. Wołałem do Yuu, chciałem, by uciekał, ale na to było już
za późno.
Shiroyama
posłał mi pewne siebie spojrzenie. Mrugnął do mnie, jakby chciał mi powiedzieć,
że to nic wielkiego. Po chwili spojrzał wysoko w bezchmurne niebo. Powietrze
wokół zrobiło się ciężkie i przytłaczające. Dusiłem się, pragnąc zaczerpnąć
więcej tlenu. Wszystko zamarło. Nawet świerszcze w trawie z milczeniem patrzyły
na tę okropną scenę.
Rozległy
się dwa strzały.
Moje
serce stanęło w miejscu. Z ust wydobył się jęk pełen rozpaczy.
Yuu padł
jak długi na twardą ziemię. Wyrwałem się, gryząc jednego z mężczyzn w rękę.
Krzyknął z bólu, a ja podbiegłem do Yuu, potykając się o własne nogi. Padłem
przy nim i odwróciłem go na plecy. Z otworu w piersi sączyła mu się krew. Jego
koszulka powoli przybierała kolor szkarłatu.
-Nie,
Yuu, nie - pokręciłem głową, panikując. Miał na wpół otwarte oczy i delikatnie
rozchylone usta. Nie miałem pojęcia, co zrobić, za co złapać, czy gdzieś
tamować krwotok. Z moich oczy płynął potok łez, do ust spływały mi smarki. Było
mi niedobrze, miałem ochotę zwymiotować - Yuu, nie, nie umieraj tu.
-Taka,
uciekaj - wychrypiał.
-Z tobą
Yuu, nie mogę cię zostawić - złapałem go za rękę. Głos miałem cienki jak mały
chłopiec. - Yuu, błagam, nie, nie…
-Tak jak
powiedział Kou…
-Panie
Matsumoto, prosimy się odsunąć i pójść z nami - usłyszałem nad sobą. Spojrzałem
Yuu prosto w oczy.
-Uciekaj
- powtórzył cicho. Jego powieki zaczęły powoli opadać.
-Błagam,
nie umieraj.
Zamknął
oczy.
-Yuu,
nie, słyszysz mnie? Słyszysz?! Yuu, otwórz oczy! Otwórz te cholerne oczy i nie
umieraj!!
Nie
mogłem zrozumieć, że jest już za późno na ratowanie Shiroyamy. Ktoś mnie
szarpnął i poderwał z miejsca. Puściłem dłoń ukochanego. Patrzyłem na niego, nie
mogąc pojąć, że to się tak gwałtownie skończyło, że życie uleciało z niego tak
nagle.
-Yuu…
Ktoś mnie
zaczął ciągnąć. Otoczył mnie tłum. Zreflektowałem się, że muszę się stąd
wydostać. Nawet, jeśli nie pomoże mi Yuu i nikt inny. Szarpnąłem się, wierzgałem
kończynami, aż w końcu udało mi się uwolnić. Poczułem w całym ciele przypływ
adrenaliny. Zacząłem biec przed siebie, w stronę ogrodu.
Nie wiem, skąd znalazłem w nogach tyle siły.
Biegłem jak oszalały, za mną rozległ się strzał. Ktoś we mnie celował. W końcu
znalazłem altanę. Dopadłem do niej i do płotu stojącego tuż obok. Zacząłem
rozpaczliwie szarpać po kolei za deski, z których było zrobione ogrodzenie.
Prawie przewróciłem się, kiedy jedna z dech odchyliła się niespodziewanie.
-Tutaj! - usłyszałem za sobą.
Odwróciłem się. Za mną biegła cała banda
uzbrojonych mężczyzn.
Niewiele myśląc, przecisnąłem się przez dziurę
w płocie. Ledwo się zmieściłem, gdyż otwór był naprawdę niewielki. Przez myśl
przeszło mi nawet, że się zaklinuję, ale na szczęście dałem radę. Puściłem
deskę, która głucho opadła na swoje miejsce i spojrzałem z przestrachem na
ciemny las, który miałem przed sobą. Wysokie drzewa rzucały groźny cień, a tuż
nad ziemią unosiła się mgła. Nagle cała siła, jaką do tej pory miałem, uleciała
ze mnie. Poczułem się słaby i zmęczony. Chciałem paść na ziemię przy Yuu i
płakać.
-Szybko, tędy!
-Nie mógł daleko uciec!
Zacisnąłem wąsko wargi. Nie, nie mogłem się
poddać.
Wbiegłem do lasu, czego zaraz pożałowałem.
Przecisnąłem się między krzakami, na mojej twarzy zaczepiła się pajęczyna,
którą zgarnąłem rękoma. Dyszałem ciężko, potykając się o wystające z ziemi
korzenie. Niemal krzyknąłem ze strachu, kiedy przede mną przebiegła sarna.
Biegłem jednak dalej. W końcu znalazłem ścieżkę. Ruszyłem wzdłuż niej, chociaż
moje ciało odmawiało współpracy. Ostatkami sił dobiegłem do skraju lasu. Słońce
zachodziło, wiał nieprzyjemny wiatr.
Spojrzałem na jedyny samochód, który stał na
parkingu przy lesie. Podszedłem do niego chwiejnym krokiem. Rwący ból chwycił
za moją lewą kostkę, musiałem źle stanąć, kiedy przedzierałem się przez
puszczę. Kuśtykałem, płakałem, czułem się, jakby nie było już we mnie niczego.
Pomyślałem o Yuu i zawyłem histerycznie.
Kiedy doszedłem do auta, ktoś otworzył drzwi
po stronie pasażera. Usiadłem powoli na siedzeniu obok kierowcy. Zatrzasnąłem
drzwiczki. Spojrzałem na Kotetsu, który zaciskał wąsko wargi.
-Przykro mi.
Oparłem się głową o boczną szybę. Włączył
silnik i szybko odjechał z tego okropnego miejsca.
Miałem wrażenie, że nadal tam jestem. Że wciąż
trzymam Yuu za rękę i proszę go, by nie zamykał oczy. Zauważyłem, że na
dłoniach miałem krew, ale nie wiedziałam czy to była jego, czy też może moja.
Zakryłem usta, starając się nie szlochać zbyt
głośno.
----
Bo wiecie... kiedy mówiłam, że Migdałowe serce będzie mieć happy end, to nie chodziło o to, że ten happy end będzie o Yuu i Tace *odchrząkuje*.
Dobra, a tak szczerze, to mam już napisany ostatni rozdział Migdała (od jakiegoś roku...) i muszę się ustosunkować do niego. Nie będę nic zmieniać. Amen!
Przepraszam za błędy, literówki, multum latających przecinków...
Za Yuu nie przeproszę, muahahah!
Pls, nie zabijajcie... D:
Do następnego rozdziałuu~!
Szkoda, że mnie nie widziałaś jak to czytałam. Naprawdę wywołałaś u mnie wszystkie emocje oprócz znudzenia. Kiedy masz zamiar wydać jakąś książkę. Wydaje mi się, że z rozdziału na rozdział jesteś coraz lepsza.
OdpowiedzUsuńZabiłaś Yuu... *szlocha*
A było tak pięknie...
Nie mam zielonego pojęcia jak to się skończy i to jest super. Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział <3
Może chociaż Takuś będzie szczęśliwy...
Szkoda że takie zakończenie... Dx
OdpowiedzUsuńNie wierzę, że to zrobiłaś! Zabiłaś Yuu, a Takę tak samego zostawiałaś...
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest jednym z niewielu które mnie wzruszyło no i...
Jest po prostu świetne.
Weny życzę ^^
cemu go zabilas buuu bd plakac to tajki9e smutne ze czekam za kolejnym rozdzialikiem
OdpowiedzUsuńAhahahahaha XDD
OdpowiedzUsuńBardzo konkretny komentarz, wiem. Jakoś nie żal mi Yuu. No dobra, może trochę. W końcu to Yuu. I trochę mi smutno, ale tylko trochę. Bardziej bawi mnie zakończenie. Niby spodziewałam się czegoś takiego, ale i tak mnie zaskoczyłaś. Kocham ten rozdział, jak dotychczas jest moim ulubionym rozdziałem Migdała. Im więcej osób zabija się w ff, tym lepiej, tak trzymaj! Teraz pozostaje mi tylko czekać na następny rozdział i obiecany happy end. Mam się przygotować na zasłodzenie i już umówić sobie wizytę u dentysty? XD
Nie tylko nie Yuu, jakby zabili Take to bym jeszcze przezyla. I mam nadzieje ze to nie bedzie zaden happy end typu Taka x Akira albo Taka x Kouyou, bo to by bylo jakies blee O.o
OdpowiedzUsuń*zabija cie* TT.TT
OdpowiedzUsuńEj, no weź, już drugi lubiany przeze mnie bohater dzisiaj umiera ;-;
OdpowiedzUsuńA tak swoją drogą, to jest chyba pierwsze tak długie opowiadanie, które po czasie nie zaczęło mnie nudzić. Migdał rules!
Boże.. To opowiadanie było cudowne. Aż za bardzo. Nie komentowałam, bo nie miałam czasu, ale wiedz, że czytałam wszystko. A teraz go zabiłaś! W sumie wiedziałam, że tak będzie. Tą jedna rzecz mi się nie podoba. Bo wprowadzałas ponury nastrój od kilkunastu rozdziałów, że to było wprost do przewidzenia, że tak to skończysz. Ale łudzilam się na jakieś oryginalne zakończenie. Niestety zawiodłam się, bo liczyłam na co innego. Śmierć nie jest niczym oryginalnym i właśnie zabiłaś to opowiadanie jego śmiercią.:< (ryk).
OdpowiedzUsuńA serio to błagam was. Weź jakoś zmyl wszystkich. Niech to się tak nie kończy. Ja chcę ich razem widzieć po wieki wieków! Buuuu....
OdpowiedzUsuńWciąż czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, ale wyć mi się chce, tak to nie mogło się skończyć... tak mi smutno
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia