Migdałowe serce IV 17

O Molly, Mahlerze i Chopinie oraz ucieczce przez las


Zgromadzeni zaczęli klaskać. Oderwaliśmy się od siebie z Yuu powoli i niechętnie. Czułem się jak w bajce. Byłem przy moim ukochanym i już nic nie miało prawa nas rozdzielić. Mieliśmy być szczęśliwi we dwoje na wieczność.


-Kotku, jesteśmy - Yuu dotknął mojego ramienia, zatrzymując samochód. Otworzyłem oczy, mrużąc je przed ostrym światłem słonecznym. Oderwałem się od bocznej szyby i mocno się przeciągnąłem.
-Już? - przetarłem powieki.
-Zasnąłeś - uśmiechnął się do mnie. Pogłaskał mój policzek i odgarnął niesforne kosmyki mych włosów za uszy.
-Mogłeś mnie obudzić.
Pokręcił głową.
-Wolałem, żebyś się zdrzemnął.
Pocałował mnie w czoło.
-Gotowy, by zmierzyć się z moją paskudną przeszłością?
-Jak nigdy. W końcu muszę wiedzieć, z jakim to człowiekiem chcę się związać.
Wysiedliśmy z auta. Kolejny raz przetarłem powieki, widząc niesamowity budynek w stylu kolonialnym. Przełknąłem głośno ślinę. To był kolos.
Shiroyama wziął mnie za rękę i poprowadził do potężnych, drewnianych drzwi. Drżałem z nerwów przed tym, co mogło znajdować się wewnątrz. Jakie tajemnice mogły skrywać te ściany i jaki związek miał z tym Yuu. Po plecach płynął mi zimny pot, przygryzałem wargi aż do krwi. Nim dotarliśmy do drzwi, ktoś już je szeroko otworzył. Zamarłem. Yuu jednak wydał mi się być całkowicie rozluźniony.
-Aoi-sama? - w progu stanął wysoki mężczyzna odziany w bokserkę podkreślającą rozbudowane mięśnie, bojówki i ciężkie buty wojskowe. Od ramienia do nadgarstka prawej ręki ciągnął mu się tatuaż, który chyba nie przedstawiał niczego konkretnego. Był to jakiś szlaczek, który na myśl przywiódł mi ślimaczki rysowane przez dzieci w przedszkolu. Facet patrzył na nas jak na intruzów, których mógł w każdej chwili zgnieść.
-Któżby inny? - odparł Yuu.
Ostre spojrzenie mężczyzny złagodniało. Rozluźnił mięśnie twarzy.
-Jak dobrze pana widzieć. Czekaliśmy z niecierpliwością - przepuścił nas w progu. Yuu zrobił krok do przodu, a w tym samym momencie facet zastąpił mi drogę.
-A to co? - zmarszczył brwi, patrząc na mnie. Czułem się przy nim malutki jak mrówka, którą mógł bez problemu zgnieść dwoma palcami.
-Jak śmiesz się tak wyrażać o moim oblubieńcu? - warknął Yuu. Odepchnął mężczyznę, po czym przyciągnął mnie do siebie. Myślałem, że zaraz zemdleję ze strachu. Nawet nie znaleźliśmy się dobrze w środku, a już weszliśmy w konfrontację z jakimś osiłkiem wyrwanym prosto z więzienia.
-Proszę o wybaczenie.
Shiro posłał mu ostre, zagniewane spojrzenie. Dawno nie widziałem, by patrzył na kogoś w taki wściekły sposób. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to ten mężczyzna już dawno leżałby martwy.
-Pilnuj się - syknął Yuu w jego stronę. - I więcej go nie dotykaj.
-Tak jest.
Ruszyliśmy w głąb ciemnego korytarza, w którym panował półmrok. Na ścianach wisiały obrazy ubrane w grube, drewniane ramy. Postacie na nich zerkały na nas nieprzychylnym wzrokiem. Dałbym sobie rękę uciąć, że niektóre obraz niemal się ruszały. A może toto miejsce działało na mnie w taki sposób?
 Shiro obejmował mnie mocno, jakbym miał mu się zaraz wyrwać. Przy okazji pomagał mi omijać wszystkie szafeczki, szafki, stoliczki i potężne wazony z kwiatami, które poustawianie były pod ścianami. Wszystkie te meble (prócz wazonów) wykonane były z drewna. Rzeźbione elementy dodawały temu swego rodzaju uroku, ale jakoś trudno było mi podziwiać piękno tego miejsca.
-Aoi-sama! - doszło nagle do nas. Naprzeciw stała niewielka grupka chłopców. Wszyscy jak na komendę skłonili się przed nami jednocześnie. Poczułem, jak zasycha mi w gardle. Byłem już szczerze przerażony tym wszystkim.
-Bardzo się cieszymy, że pan do nas wrócił - odezwał się najstarszy z nich. Miał może piętnaście lat.
-Oi, jak się macie chłopcy? - głos Yuu był łagodny.
-Bardzo dobrze. Wszyscy tutaj za panem tęsknili, naprawdę.
Shiro roześmiał się.
-Też tęskniłem. Naprawdę mi was brakowało.
Zerknąłem na Yuu. Był tylko z pozoru rozluźniony. W środku cały dygotał z nerwów. Widziałem w jego oczach, że wcale nie chciał tu być, że pragnął stąd wyjść równie mocno, co ja.
Shiro, błagam! - zawołałem w myślach - Chodźmy stąd, uciekajmy. Tu nie jest bezpiecznie i doskonale o tym wiesz. Dlaczego mnie tutaj przywiozłeś?
-Gdzie jest Minano-san? - zapytał Yuu. - Miał na mnie czekać.
-Minano-sama wyjechał dzisiaj rano. To podobno jakaś bardzo pilna sprawa. Powiedział jednak, że wróci najwcześniej jutro wieczorem.
Yuu pokiwał głową ze zrozumieniem.
-A Kotetsu-san? Jest?
-Czeka na pana - oznajmił chłopiec. Nagle utkwił we mnie swoje spojrzenie. Jego oczy były chłodne i puste jak niekończąca się przepaść. Coś ścisnęło mnie za gardło. To nieprzychylne spojrzenie kipiało wrogością i podejrzliwością. Yuu zauważył, że chłopiec patrzy na mnie, a ja jak w jakimś transie, na niego. Shiroyama otoczył mnie swoim ramieniem. Przyciągnął mnie do swojej szerokiej piersi. Zamknąłem na chwilę oczy.
-Do zobaczenia później, chłopcy. Dobrze było was widzieć.
Yuu pchnął mnie w lewo, w stronę drewnianych schodów. Puścił mnie pierwszego. Złapałem się rzeźbionej poręczy i powoli zacząłem wchodzić na piętro. Pewnie, gdybyśmy przyjechali tu w innych okolicznościach i nikogo by tutaj nie było, to zachwycałbym się tym miejscem. Z podziwem oglądałbym wszystkie obrazy, rzeźbione meble, które mijaliśmy po drodze i niesamowite żyrandole z kryształów. Wszystko było takie piękne, kosztowne i wyszukane, a jednocześnie przytłaczające i przerażające. Uroda tego miejsca mogła dobijać.
Znaleźliśmy się w korytarzu, który był jakby rodem wycięty z pięciogwiazdkowego hotelu. Ciemnobrązowe panele przykryte były częściowo szkarłatnym dywanem. Ściany były tego samego koloru, ci dywan. Zawieszone na nich były obrazy w złotych ramach, przedstawiające krajobrazy.
Shiro otworzył jakieś drzwi. Były takie same, co wszystkie inne na tym korytarzu - gładkie i ciemne, ze złocistymi klamkami.
-Jesteśmy - powiedział, wchodząc do środka. Wszedłem zaraz za nim. Zacisnąłem wąsko wargi. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to okrągły, drewniany stół. Wyglądał na ciężki i bardzo stary. Przy ty stole siedział mężczyzna. Miał krótkie włosy, kanciastą twarz i nosił popielaty garnitur. Spojrzał na nas znad papierów, które akurat studiował i uśmiechnął się szeroko.
-Aoi-chan, kopę lat!
Wstał i ruszył w naszą stronę. Kuśtykał na jedną nogę i był naprawdę wysoki. Czyli to o nim musiał mówić Kou. Otaksowywałem jego nienaganny ubiór spojrzeniem, kiedy to Kotetsu i Yuu uścisnęli sobie dłonie po męsku i poklepali się po ramionach. Zupełnie jak dwaj kumple ze szkolnej ławki. Nagle Kotetsu pochylił się nad moim narzeczonym i pocałował go.
Szczęka mi dosłownie opadła. Yuu również był zaskoczony, ale w zupełnie inny sposób niż ja. Zamarł na moment, jakby ten pocałunek go sparaliżował. Szybko się jednak ocknął, gdy Kotetsu wplątał dłoń w jego włosy.
Czułem, że cały płonąłem z wściekłości. Jakiś facet całował mojego partnera! Yuu wyplątał się z jego uścisku.
-Hej, no coś ty - zaśmiał się nerwowo, a ja odchrząknąłem znacząco. Czyli Yuu musiał się naprawdę fajnie bawić na niektórych „samotnych” wyjazdach.
-No nieźle - burknąłem. Aż zrobiło mi się gorąco.
Yuu spojrzał na mnie i zbladł na twarzy ze strachu.
-Ty pewnie jesteś Takanori, tak? - Kotetsu uśmiechnął się do mnie. Uniosłem lekceważąco brwi.
-Dokładnie - odparłem sucho.
-Yuu sporo mi o tobie mówił.
-Ach, mówił o mnie?
Kotetsu cmoknął.
-No, gęba mu się czasami zamknąć nie mogła. Jak już zaczynał, to Takanori to, Takanori tamto, Takanori siamto. Bla, bla, bla. A jak trochę sobie wypił, to już w ogóle temat rzeka, morze i ocean. W kółko jest tylko Takanori.
Zamrugałem kilkakrotnie.
-Kotetsu... - Shiro wydał mi się być mocno zażenowany.
-No co?
Yuu wywrócił oczami.
-I Aoi-chan potrafi tak bez końca nawijać o tobie.
-Dobrze wiedzieć.
-Dobrze, wystarczy! - Shiro podniósł głos. - Gdzie jest Minano?
Kotetsu momentalnie stał się poważny niczym wygłupiający się uczeń wzięty do odpowiedzi. Posłał Yuu spojrzenie pełne bólu i potarł skronie.
-Minano nagle wyjechał. Nie powiedział mi dokładnie gdzie, ale wraca dopiero za dwa dni.
-Dwa dni? Przyjechaliśmy tu, żeby się dowiedzieć tylko tego?
-Nie miej do mnie pretensji, Yuu.
Kotetsu wrócił na swoje miejsce, kuśtykając. Powoli coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałem. Kim był Minano? Kim był Kotetsu? Co mieliśmy tu w końcu robić? Za dużo pytań rodziło się w mojej głowie. Przybywało ich z minuty na minutę.
-W takim razie wyjeżdżamy. Odezwij się do mnie, kiedy wróci.
Shiro złapał mnie pod rękę i odwrócił się błyskawicznie.
-Nie możecie wyjechać - powiedział Kotetsu, kiedy Yuu już naciskał klamkę.
-Nie możemy? - Shiro zadrżał głos. Stanął, a ja wyplątałem się z jego uścisku. - Jak to nie możemy? - szybkim krokiem podszedł do stołu. Oparł się rękoma o blat, jakby chciał go złamać.
-Musicie tu teraz zostać. Yuu, nie wypuszczą cię - Kotetsu starał się mówić spokojnie, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.
-Okej, ale chcieli tylko się upewnić, że Taka żyje, no nie? Mnóstwo osób go widziało, dlatego chociaż pozwól mi go stąd zabrać.
-Nie możecie...
-Błagam cię! - Shiroyama prawie wszedł na ten stół. - Muszę go stąd zabrać, zrozum mnie!
Zamrugałem kilkakrotnie. O cholerę im wszystkim chodziło.
-Yuu, przykro mi - Kotetsu pokręcił głową. - To nie zależy ode mnie.
-Od kiedy tak się słuchasz, co? - warknął wściekle Yuu.
Podszedłem do mojego chłopaka i położyłem mu rękę na ramieniu. Nie zwrócił nawet na mnie uwagi.
-Słuchaj no, zabierzesz go stąd za dwa dni po rozprawie, tak? Dokąd się tak spieszysz?
-Kurwa mać! - Shiro uderzył nagle pięściami w blat. Prawie podskoczyłem ze strachu. Kotetsu siedział niewzruszony i patrzył oschle na Yuu. - Nie mydl mi oczu. Doskonale wiesz, że tak nie będzie. Takanori żyje, nic mu nie jest. To wszyscy chcieli wiedzieć, prawda? Pobyt tutaj wcale nie jest dla niego dobry.
Mężczyzna w garniturze westchnął, pocierając skronie. Patrzyłem to na niego, to na Yuu.
-Jednak dalej jesteś taki porywczy. Wiem, że wybrałeś takie, a nie inne życie. Odszedłeś stąd, zakochałeś się i nie chcesz mieć nic wspólnego z tym bagnem. Niestety, Yuu, stąd nie ma ucieczki i wiesz o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Tyle lat próbujesz się odciąć od tego miejsca, ale to tak naprawdę zwykłe stanie na torach i odwracanie się plecami do pędzącego pociągu. Biegniesz, ścigasz się z tym wszystkim. Ale wiesz, że przegrasz.
Na kilka chwil zapadła cisza. Twarz Yuu wykrzywiona była w tak ogromnym bólu, że miałem wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Wargi mu drżały, policzki przybrały odcień czystej purpury.
-Pozwól mi... Zabrać Takę.
-Przepraszam, Yuu.

*

Nasz pokój był całkiem spory. Mieliśmy ogromne, dwuosobowe łóżko z baldachimem, szafę, zestaw wypoczynkowy, regał z książkami i płytami, wierzę stereo i, co ciekawe, stary adapter. Wszystko to utrzymane było w stylu ciężkim stylu kolonialnym zmieszanym z klasycystycznym smakiem. Z pokojem połączona była łazienka.
-To był mój pokój - wyjaśnił Yuu, stawiając naszą torbę na podłodze. Przesunąłem ręką po wysokim, zaścielonym łóżku.
Pokiwałem głową. Od rozmowy z Kotetsu nie odezwałem się do niego ani słowem.
-Jesteś z nim blisko? - spytałem.
-Z Kotetsu? Kiedyś tak. Przyjaźniliśmy się.
-Całujesz się tak z przyjaciółmi? - przysiadłem na łóżku.
-On tylko...
-Fajnie było? Wygląda na to, że jest w tym dobry. Nie to co ja. Zawsze możemy zrobić trójkąt. Śmiało! Jestem otwarty na nowości. Ale powiedz, kto jest na górze, kiedy to robicie? Chyba on, no nie?
Shiro milczał, a mnie coś złapało za gardło. Wcale nie żałowałem tych słów.
-Albo wolisz z nim zostać. Nie ma sprawy.
Yuu przysiadł obok mnie.
-Pierwszy raz w życiu naszła mnie ochota, żeby ci coś zrobić - stwierdził, zakrywając twarz dłonią.
-Coś mi zrobić?
-Uderzyć.
Zacisnąłem usta w wąską linię.
-On cię pocałował.
-I co z tego?! - niemal krzyknął. - Pocałował mnie, nic więcej. O cholerę się mnie czepiasz, przecież tego nie chciałem. Doskonale wiesz, że jestem ci wierny jak pies i z nikim się nie...
-Och, błagam. Nie wmawiaj mi, że nic między wami nie ma - wstałem.
-Bo nie ma.
-Gówno prawda!
Shiro spiorunował mnie spojrzeniem.
-A może pogadamy o Suzukim? - uśmiechnął się cynicznie.
-Co ma do tego Akira?
Wywrócił oczami.
-No nie wiem. Spędzałeś z nim kiedyś mnóstwo czasu, podobał ci się, całowałeś się z nim, a to wszystko za moimi plecami.
Fala gorącej złości przepłynęła przez moje ciało. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
-I? - wyrzuciłem z siebie po jakimś czasie. - Zabawne, bardzo.
-Potem pojechałeś do niego, podczas gdy ja leżałem połamany. Byłeś u niego w pokoju? Pewnie ma miękkie, duże łóżko, w którym wziął cię i pieprzył przez kilka godzin.
Uchyliłem lekko wargi, a Yuu jakby pobladł. Chyba zrozumiał, co mi właśnie powiedział.
-Ja...
Pokręciłem głową.
-No dokładnie, pieprzyliśmy się z Akim kilka godzin. Wiesz, on jest w tym naprawdę dobry. I to wcale nie tak, że sypiam tylko z tobą. Od samego początku.
W oczach stanęły mi łzy. Yuu wstał i chciał mnie dotknąć. Zamachnąłem się na niego, chcąc go odepchnąć. Złapał mnie za nadgarstek.
-Nie dotykaj mnie!
-Posłuchaj, Takanori.
W tym momencie rozpoczęła się między nami szarpanina. Chciałem się wyrwać z uścisku Yuu, ten jednak zaciągnął mnie a stronę kanapy. Złapał mnie za drugą rękę.
-Puszczaj mnie!
Kopnąłem go w piszczel, a następnie podciągnąłem wysoko nogę i uderzyłem go z kolanka w krocze. To było nieczyste zagranie. Yuu puścił mnie automatycznie i złapał się za krocze. Zgiął się w pół i padł na podłogę.
-Takanori! - zawył z bólu.
Nie wiedziałem, co teraz zrobić. Shiro zwijał się w cierpieniach z mojego powodu. Złapałem swoją bluzę i szybko ruszyłem do wyjścia.
-Nie wychodź!
-Za późno - złapałem za klamkę. Ostatni raz obrzuciłem Yuu spojrzeniem, nim wybiegłem z pokoju. Skręcał się na podłodze ze łzami w oczach. Zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Teraz miałem problem. Nie wiedziałem, w którą stronę mam iść. Korytarz był przytłaczająco ciemny i długi. Rzuciłem się biegiem w prawą stronę. Po drodze prawie potknąłem się o dywan i wpadłem na niewielką etażerkę. Dopadłem do schodów i złapałem się masywnej poręczy. Wziąłem głęboki wdech, rozglądając się. Dopiero teraz zaczęło mnie zastanawiać, dlaczego tak właściwie uciekłem z pokoju. Kłótnia z Yuu nie powinna być przecież ku temu powodem, nawet jeśli poszło nam o takie rzeczy. Poza tym, bezmyślnie uderzyłem go tam, gdzie nie powinienem. Teraz się obawiałem, że mu może zrobiłem przez to jakąś krzywdę.
Cholera! - przygryzłem wargę, ruszając schodami w dół. Zaraz spostrzegłem się, że byłem na korytarzu prowadzącym prosto do wyjścia. Moje ciało ogarnęła silna ekscytacja. Oddech mi przyspieszył, czułem, że za chwilę odlecę. Ruszyłem do drzwi. Powoli, naturalnym krokiem. Złapałem za klamkę i poczułem, jak ktoś mnie łapie w pasie.
Zacząłem się szamotać. Zostałem wciągnięty do jakiegoś pokoju. Dopiero tam zostałem puszczony. Odwróciłem się do mężczyzny. Był to Kotetsu.
-Tu nie jest bezpiecznie - oznajmił półszeptem. - Gdzie jest Yuu?
-W pokoju - odparłem drżącym głosem. Czułem, jak serce łopocze w piersi niczym malutki ptak.
Kiwnął głową, po czym ujął moją twarz w dłonie i dokładnie mi się przyjrzał. Zrobiłem krok w tył. Moje plecy natrafiły na twardą ścianę. Byłem w potrzasku.
-Przypomnij mi swoje nazwisko.
-Matsumoto. Matsumoto Takanori - przełknął głośno ślinę. Żołądek podszedł mi do gardła.
-Matsumoto - puścił mnie, zamyślając się nad czymś. - Twoja siostra to...?
-Sora.
Skrzywił się.
-A Yuri?
-To moja matka.
-No nieźle - podsumował, drapiąc się po brodzie. Rozejrzał się po ciasnym pokoju, który wyglądem przypominał salon wyrwany prosto z kadru jakiegoś amerykańskiego filmu o wojnie secesyjnej.
-Usiądźmy - mężczyzna wskazał ręką na szeroką, bordową kanapę.
Spojrzałem na mebel, a później znowu na Kotetsu. Mężczyzna był spokojny. Cierpliwie czekał aż podejdę do kanapy. W końcu przysiadłem na jej krańcu. Dłonie położyłem na złączonych kolanach. Wyprostowany niczym struna patrzyłem, jak Kotetsu podchodzi do barku skrytego w szafce i wyciąga dwie szklanki oraz butelkę starej whisky. Zimny pot spływał mi z nerwów po plecach. Miałem gęsią skórkę, a mój oddech w dalszym ciągu nie mógł się unormować. Wcale nie czułem się bezpiecznie przy Kotetsu.
Mężczyzna uniósł w górę butelkę i lekko zamieszał napojem wewnątrz niej.
-Szkocka. Mam nadzieję, że lubisz.
-Nie lubię whisky - odparłem. Szybko ugryzłem się w język. Nie powinienem był się w ogóle odzywać.
-A co lubisz? - uniósł nieznacznie brwi. W kącikach jego ust czaił się uśmiech rozbawienia.
Nie odpowiedziałem. Przesunąłem wzrokiem po pomieszczeniu. Kątem oka dostrzegłem drzwi po mojej prawej stronie. Chciałem się odwrócić i upewnić się, że tam były, jednakże czujne spojrzenie Kotetsu pilnowało mnie niczym klawisz przydzielony do wyjątkowego więźnia.
-Dlaczego wyszedłeś bez Yuu? - zapytał. Wlał po trochę szkockiej do szklanek. Wyciągnął z niewielkiej chłodziarki wiaderko z lodem. Wrzucił po dwie kostki do alkoholu. Postawił przede mną obie szklanki na stoliku wraz z butelką whisky.
-Nie muszę ci odpowiadać.
-Fakt, nie musisz - przysiadł przy mnie. Wziął jedną szklankę i upił łyk. - Długo jesteście razem?
-Kilka lat - odparłem zdawkowo.
Kotetsu przysunął się do mnie. Momentalnie zalała mnie fala nieprzyjemnych wspomnień. Do oczu napłynęły mi łzy.
-Wiesz, cholernie go zmieniłeś - stwierdził. - To nie ten sam człowiek. Kiedyś nikim się nie przejmował. A teraz? Teraz jesteś dla niego tylko ty. Jak tyś to zrobił?
Odwróciłem głowę, zaciskając mocno wargi. Było mi niedobrze od tego wszystkiego.
-Jak bardzo byłbyś w stanie się poświęcić dla niego? - spytał nagle Kotetsu. Drgnąłem, co nie uszło jego uwadze. Jego ton przywodził na myśl sprzedawców sklepów promujących bezużyteczne produkty.
-To zależy - przełknąłem ślinę. Po czole spłynęła mi kropla potu. W całym pomieszczeniu było okropnie duszno i gorąco. Spojrzałem na stolik, na którym stała popielniczka z wypełniona niedopałkami.
-Od?
Wzruszyłem ramionami.
-Sytuacji.
Parsknął.
-Gdybyś miał do wyboru uratować siebie lub jego? Poświęcić siebie albo Yuu.
Zawrzało we mnie. Głupi fortel.
-Z pewnością znalazłbym sposób, by uratować nas obu - spojrzałem na niego z jawną wyższością. - Wystawianie mnie w taki sposób na próbę nie jest rozsądne. Zapamiętaj to sobie.
Kotetsu zamarł na krótką chwilę. Źrenice mu się rozszerzyły z zaskoczenia, a usta nieznacznie rozchyliły. Pewnie nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Uśmiechnął się nagle szeroko.
-To całkiem oczywista odpowiedź. Zapamiętam to sobie. - zaśmiał się, kręcąc głową. - Chyba nie powinienem był cię zbyt pochopnie oceniać. Całkiem bystry jesteś, wiesz? Masz chyba nawet więcej za uszami niż twój kochaś.
Nie odpowiedziałem.
-Chyba go rozumiem teraz. Wykazujesz się temperamentem, kiedy trzeba. Na co dzień jesteś pewnie trochę trudny i lubisz stawiać na swoim. Pewnie czasami marudzisz, płaczesz i bliżej ci do kobiety, jeśli chodzi o gusta. Ale dbasz o niego i chcesz jego szczęścia. Dobry, pogłaszczesz go jak matka swoje dziecko. Taki jesteś, prawda? A jak z seksem? Lubisz pikanterię, czy wolisz na spokojnie? Z kimś takim to niewiadomo.
-Naprawdę dużo ci o mnie mówił. Ale chyba nie wspomniał, że nienawidzę, gdy ktoś mi się miesza do życia prywatnego, a tym bardziej do spraw łóżkowych.
Znowu parsknął.
-Masz jakiś fetysz?
-Całe mnóstwo.
Spojrzał na mnie uważnie.
-Zabawny jesteś, wiesz?
W jego głosie nie wyczułem kpiny.
-Ale powiedz, jak lubisz? Ostro, bez hamulców, a może delikatnie i uczuciowo?
-A jak Yuu woli? - zapytałem.
-Kiedyś podobno lubił na ostro. Potem ktoś go zraził mocno do tego i przestawił się na uczuciowość
-Ktoś go zraził?
-Zanim stąd odszedł, miał chłopaka - zaczął opowiadać. - Znasz go. Był prawdziwym sadystą. Nawet teraz jesteście tu z jego powodu.
-Ren - spuściłem wzrok.
-Tak. Znęcał się nad Aoim. Uwielbiał przemoc.
Zamrugałem kilkakrotnie.
-Lubił go brać z zaskoczenia, przypalać, związywać, bić i bawić się. Miał niezły ubaw z jego cierpienia. To był okropny człowiek. Osobiście uważam, że Aoi nie powinien mieć problemów za to, że się go pozbył. Facet miał jednak pewne przywileje, poza tym, Aoi odszedł stąd, co jest wręcz uważane za ucieczkę. I jeszcze podpalił lokal, który należał do Szefa. Nagrabił sobie cholernie.
Wziął łyk drinka.
-Taka, będę teraz z tobą szczery. Aoi nie chciał cię tutaj zabierać, bo właściwie wszystkim chodzi tutaj o ciebie. Całe to zamieszanie jest z twojego powodu i Aoi wie o tym doskonale.
-Dlaczego? Co ja takiego zrobiłem?
-Twoje relacje z Yuu, późniejsze sytuacje z Renem.
-To niby moja wina?!
Westchnął.
-Poza tym, Aoi bardzo lubił twoją mamę. Wiesz o tym, no nie?
-Jeszcze moja matka jest w to wciągnięta? - nie kryłem złości.
-Nie, nie - parsknął. - Z tego, co wiem, to twoja mama nie miała pojęcia o tym wszystkim. Jednak Aoi ją lubił. Ren to wiedział i później, kiedy ona zmarła, zerwali. Właściwie to Aoi wszystko skończył. Jej śmierć była czymś w rodzaju kubła zimnej wody, który ktoś mu wylał na głowę. Rozmawiałem z nim, zanim stąd wyjechał. To było dziwne. Pokazał mi jej zdjęcie i, cholera, ty i ona wyglądacie jak dwie krople wody! Pomijając oczywiście te włosy i macie inne nosy. W każdym razie, powiedział mi też, że Yuri ma dzieci. To mnie wtedy kompletnie zbiło z tropu. Dorosła kobieta, mężatka, matka dwójki dzieci. Tak go zapytałem, co zamierza. Odparł, że wróci na stałe do Tokio, weźmie się w garść i skończy liceum. Wiem, że spotykał się wtedy jeszcze z Takashimą. Miałem nadzieję, że może ten jakoś naprostuje Yuu. To był dobry, uczciwy chłopak, ale to, co między nimi było, skończyło się szybciej niż się zaczęło. To przykre, ile wszyscy musieli przejść złych rzeczy, by i tak wrócić do punktu wyjścia.
Westchnąłem cicho. Kotetsu odłożył szklankę.
-Ale pojawiłeś się ty. Promyk nadziei w życiu Yuu. To niesamowite jak bardzo on cię kocha.
Pokiwałem głową. W tym samym momencie drzwi otworzyły się z hukiem.
-Nie widziałeś Taki? Wszędzie go... - Shiro urwał, kiedy mnie zauważył. Czułem, że robię się czerwony na twarzy. Było mi głupio za moje wcześniejsze zachowanie.
-Tu jest - odparł Kotetsu.
-Takanori, na bogów! - znalazł się zaraz przy mnie. Zauważyłem, że cały drżał. - Przepraszam, nie gniewaj się na mnie. Wcale tak nie myślę - objął mnie mocno. - Przepraszam.
Przymknąłem powieki. Tak ładnie pachniał.
-Nie gniewam się - wtuliłem się w niego.
-Naprawdę nie chciałem ci sprawić przykrości. To było głupie i niedojrzałe z mojej strony.
-A ja nie chciałem cię uderzyć. I to w... No.
Zaśmiał się gorzko.
-Nic mi nie jest.
-Na pewno?
-Na pewno - pocałował mnie czule.
Objąłem Yuu za szyję. Przymknąłem powieki.
-Idźcie do siebie - jęknął nagle Kotetsu. - Nie mam nic przeciwko gejom, ale jak się zaczniecie parzyć tutaj, to...
Yuu oderwał się ode mnie. Wzięliśmy się za ręce, wstając z kanapy. Bez słowa wróciliśmy do pokoju i położyliśmy się od razu do łóżka. Nie mogłem zasnąć. Długo myślałem nad słowami Kotetsu. Zdałem sobie sprawę, że wiem o Yuu naprawdę niewiele. Nie chciał mi nigdy opowiadać o swoim życiu, a jak już, to były to jakieś nic niewarte historyjki.
-Nie możesz spać? - usłyszałem jego głos.
-Nie - westchnąłem.
-Ja też.
Shiro przysunął się do moich pleców. Objął mnie mocno, niczym pluszową zabawkę.
-O czym rozmawiałeś z Kotetsu? - spytał. Czułem jego oddech na sobie i ciepłą dłoń, która zaczęła sunąć po moim boku.
-O tobie.
-I co ci o mnie powiedział?
Wziąłem głęboki wdech.
-Powiedział mi tyle, że zdałem sobie sprawę, że wiem o tobie naprawdę niewiele.
-Tak myślisz?
-Tak myślę. Nie mówisz, bo twoim zdaniem nie ma takiej potrzeby.
-Chciałbyś się o mnie czegoś więcej dowiedzieć?
-Tak.
-Mogę ci powiedzieć. Ale od czego zacząć?
-Od początku. Od twoich narodzin.
Odwróciłem się w jego stronę. Dotknąłem jego policzka.
-Nie jestem zbyt dobry w takich rzeczach. Mogę jednak spróbować, jeśli tobie tak na tym zależy. Ostrzegam tylko, że to może być długa i nudna historia.
-Mamy całą noc przed sobą - przypomniałem mu.
Pocałował mnie w czoło, a mnie przeszedł lekki dreszcz ekscytacji. Zaraz zaczął swoją opowieść.

*

Podobno, gdy się urodziłem, była okropna śnieżyca. To był późny wieczór. Akiko siedziała z moim rodzeństwem na powrót Ishidy. Mój brat zasnął, a siostra dzielnie walczyła z chęcią zamknięcia powiek. Akiko czytała spokojnie książkę. Widząc, że mój brat zasnął, zaniosła go do łóżka. Siostrze też kazała się położyć. W końcu ojciec wrócił. Mama zbiegła ze schodów, by go powitać, ale zaraz zamarła, gdy tylko zobaczyła swojego męża, a może raczej coś, co trzymał. W małym zawiniątku, które do siebie przyciskał, było dziecko.
-Muszę z tobą porozmawiać - oświadczył Isida.
Akiko zdębiała.
-Co to za dziecko? Dlaczego je przyniosłeś?
-Właśnie dlatego muszę z tobą porozmawiać.
Okazało się, że Ishida miał kochankę. Kobieta zaszła w ciążę. Ishida kazał jej usunąć dziecko, ale ta się nie zgodziła. Jak się okazało, kobieta nie była w stanie donosić ciąży. Zdarzało jej się mdleć, upadać. Była naprawdę słaba. Lekarz doradził jej usunięcie płodu. Ciąża zagrażała jej życiu, ale ona tego nie zrobiła. Mogła albo uratować siebie i zrezygnować z dziecka, albo umrzeć i ocalić nowe życie. Wybrała drugą opcję. Urodziła całkiem zdrowego syna. Niestety zmarła, trzymając go pierwszy raz na rękach.
To była cała historia, jaką Ishida opowiedział Akiko. Zdradził, że miał kochankę, a dziecko jest jego. Wściekła się. Kazała mu się wynosić wraz z tym bękartem zrodzonym z nieprawego łoża. Nie chciała oglądać swojego męża. Ishida jednak się nie wyniósł. Został z dzieckiem.
Przez kilka pierwszych dni Akiko nawet nie zbliżała się do nie swojego dziecka. Patrzyła z boku, jak Ishida stara się zajmować chłopcem. Czasami coś mu podpowiadała i doradzała. Po jakimś czasie przełamała się, Nie mogła dłużej patrzeć, jak mężczyzna w nieumiejętny sposób zajmuje się niemowlakiem. Sama wzięła chłopca pod swoje skrzydła, uznając, że nie powinna go winić o wszystko, co się stało. 
-Jak go w końcu nazwiesz? - zapytała Akiko. Delikatnie bujała kołyską, usiłując uśpić dziecko.
-Nie mam pojęcia. A ty nie masz pomysłu na imię?
Akiko popatrzyła na chłopca, który już praktycznie spał. Był taki delikatny. Już zdążyła zapomnieć jak to jest opiekować się takim maleństwem.
-Yuu - powiedziała, uśmiechając się do dziecka. - Jest taki kruchy i miękki, ale jestem pewna, że w przyszłości będzie kimś niesamowitym.
W ten sposób nadano mi imię, które miało być jednocześnie moim mottem. Niewiele odbiegało to od rzeczywistości.
Byłem zwykłym dzieckiem. Czasami może za bardzo nieznośnym i kapryśnym, ale kochającym swoją rodzinę. Mama zawsze się starała, żeby zapewnić mi odpowiednią pomoc medyczną, bo, nie ukrywam, wtykałem nos tam, gdzie nie powinienem. Biegałem po drzewach, jeździłem na rowerze, rolkach, biłem się z innym dziećmi, często starszymi. Zawsze miałem pełno siniaków, strupów i obtarć. Mój ojciec twierdził, że muszę być twardy i, że kiedyś pokażę wszystkim, że jestem wielki i niczego się nie boję. Mój brat i siostra zawsze mnie pilnowali. Chyba sprawiało im to przyjemność, latanie za kilkulatkiem i upominanie go. Nigdy nie traktowali mnie jakoś źle, byłem dla nich jak prawdziwy brat i mi to okazywali.
Prawdziwe problemy zaczęły się po pójściu do szkoły. Miałem kolegów i to całe mnóstwo. Ludzie zawsze legli do mnie jak muchy do lepu. Niektórzy mogli iść ze mną nawet w ogień. Wykorzystywałem to, wtedy jeszcze nieświadomie, ale czułem, że nikt nie jest w stanie mi odmówić. Zaczęły się moje pierwsze konflikty z dorosłymi. Z każdym rokiem to się nasilało. Bawiłem się ludźmi, sterowałem nimi i to co raz bardziej świadomie.
Gdy miałem trzynaście lat, poznałem Rena. Wciągnął mnie w to wszystko. Ludzie stąd od razu pokochali we mnie tę niezależność, pewność siebie i fakt, że umiałem porywać tłumy. Dla Szefa byłem oczkiem w głowie. Wierzył, że byłbym w stanie go zastąpić.
Zaczynałem jak każdy tutaj. Donoszenie, załatwianie drobnych spraw. Szybko jednak zyskałem zaufanie wielu starszych, stałem się ich asem w rękawie.
W czasie kiedy moja mafijna kariera kwitła, w szkole stałem się postrzegany jako niedostępny, zimny drań. Wiele dziewczyn to pociągało. Nie mogłem się odgonić od grupek nastolatek, które pragnęły mojej uwagi. Wierzyły, że pod tym tajemniczym chłodem kryje się troskliwy i czuły chłopak. W końcu każda dziewczyna pragnie niegrzecznego chłopca, który staje się aniołkiem tylko dla tej jednej. No cóż... Zostałem takim celebrytą. Osoby, które znały mnie lepiej, przeczuwały, że dzieje się coś nie tak. Kiedy rówieśnicy zakuwali popołudniami do egzaminów, ja przychodziłem tutaj i wraz z Renem i Kotetsu uczyłem się strzelać lub ćwiczyliśmy walkę wręcz. Na zajęcia szkolne przygotowywałem się w nocy, kiedy większość znajomych albo chodziła na imprezy, albo spała. Moje wyniki w nauce nie odbiegały od rówieśników. Byłem całkiem dobrym uczniem. Pomijając fakt, że z wycieńczenia potrafiłem zasnąć z głową na ławce, a potem trafić do szkolnej kozy. Oczywiście, że z niej uciekałem. Wyskakiwałem często przez okno i schodziłem po lipie rosnącej tuż przy budynku albo wymykałem się pod nieobecność nauczyciela. Potem wzywano moją matkę do szkoły. W konsekwencji tego podwójnego życia miałem wiele problemów.
Kiedy w wieku piętnastu lat skłoniłem kolegę do samobójstwa, miarka się przebrała. Miasteczko obiegły różne plotki na mój temat. Wszystkim wiadome było jedno - ten chłopak jest niebezpieczny. Jakoś się tym nie przejąłem, jednak nawet moja druga rodzina, jak to zwykłem mawiać, zaczęła się mnie bać. Czuli, że mogę być naprawdę groźny. Szef przestał mnie rozpieszczać, raczej naciskał na mnie, stał się bardziej konsekwentny. Wiedziałem jednak, że mnie kocha. Nie jak syna czy brata. To paskudny pederasta, a ja, jak już wspomniałem, przyciągałem do siebie wiele osób. Ten facet nie dałby mnie nikomu skrzywdzić, bronił mnie, został moją podporą. Czułem się bezpieczniejszy z myślą, że za moimi plecami stoi ktoś tak wpływowy.
W końcu coś zaczęło się dziać między mną a Renem. Byliśmy do siebie podobni, dlatego nic dziwnego, że staliśmy się sobie bliscy. Jednak Ren miał w sobie coś, co przerastało moje najgorsze koszmary. Będąc z nim wylałem więcej łez, niż kiedykolwiek w życiu. Tak, płakałem, krzyczałem i cierpiałem, ale to właśnie lubił. To okropne uczucie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że osoba, którą obdarzasz uczuciem, bawi się tobą, poniża cię w sytuacjach, kiedy nie powinna. Szybko zrozumiałem, że on i ja to dwa sprzeczne światy. Znienawidziłem Rena, ale nie umiałem mu się wyrwać. Byłem tak bardzo uległy i obolały, że nawet wylądowałem raz w szpitalu. Wszystko wyglądało jak brutalne pobicie. Jego to podniecało.
-To kiedy wyjdziesz stąd? - zapytał troskliwie. Pochylał się nade mną, trzymając moją dłoń. Odwróciłem głowę. Chciało mi się płakać.
-Jak będę w stanie sam chodzić - odparłem cicho, zachrypniętym głosem.
-Kiedy?
Zacisnąłem wargi. Ledwo mogłem oddychać.
-Nie wiem.
-Ty nic nie wiesz - zaśmiał się. - Złociutki, będę musiał poszukać kogoś do zabawy.
Gdy zacząłem liceum, matka przeniosła mnie do Tokio. Nienawidziłem stolicy, ale wolałem przebywać jak najdalej od tego sadysty, który twierdził, że mnie kocha. Poza tym, mogłem częściej widywać Yuri. Ciocia była jak taka kojąca maść na poparzenia. Lubiłem z nią przebywać. Była spokojna, ułożona i opanowana. Na początku mnie tym onieśmielała, poza tym, była nieziemsko piękna. Z czasem jednak przekonałem się, Yuri jest bardzo smutną osobą. W pewnym sensie nienawidziła siebie. Nie chciałem, by źle o sobie myślała. Była dobra dla wszystkich i poza tym, dała mi w prezencie urodzinowym książkę, której nigdzie nie mogłem dostać. Jakoś wtedy powiedziała mi o tobie. Nieumyślnie wypaliła, że za trzy lata będziesz miał siedemnaście lat. Potem dopiero się zreflektowała, że nie miałem pojęcia o tobie. Pokazała mi twoje zdjęcie. Tak szybko wychodziła, że nie wzięła go z powrotem. Chciałem potem jej to oddać, ale ona się nie upominała i coraz rzadziej się z nią widywałem. Poza tym, to zdjęcie zostało moją zakładką. Patrzyłem na tego chłopca z fotografii i myślałem sobie, że ma niesamowite szczęście z taką matką. Piękna Yuri miała piękne dziecko. Nie mogłem wyjść z podziwu, że można być tak oszałamiającym.
Ja i Yuri byliśmy trochę jak tacy przyjaciele. Zabrała mnie raz nawet na wakacje do Shimane. Tam poznałem Juna, Chie, twoją babcię. Mam z nią same dobre wspomnienia, których za żadne skarby nie chciałbym się pozbyć. Nie umiałem jednak pomóc Yuri z jej własnymi koszmarami. Powoli patrzyłem na to, jak się stacza, aż w końcu spadła w przepaść i utonęła. To był dla mnie potworny cios, kiedy okazało się, że ze sobą skończyła. Dopóki jej nie zabrakło, nie zdawałem sobie sprawy, jaką ważną rolę odgrywała w moim życiu.
Na wieść, że jej już nie ma, Ren się ucieszył. Wiedział, że coś mnie z nią łączyło i teraz byłem tylko jego. Ale ja się nie dałem. Oznajmiłem, że wyjeżdżam i nigdy więcej nie wrócę do tego wszystkiego. W głowie miałem słowa Yuri, że tak naprawdę jestem dobrym człowiekiem, tylko zagubionym. Pamiętałem wszystkie nasze rozmowy, wyznania. Nie mogłem dłużej tak trwać właśnie ze względu na nią. Tylko ona zawsze we mnie wierzyła, dlatego musiałem się zmienić.
I zrobiłem to. Odciąłem się od moich starych przyjaciół, jednak nadal zadawałem się z Renem. Pojechał za mną do Tokio. Z tym już nic nie mogłem zrobić, ale w zasadzie, to stał mi się on obojętny.
Później miałem swoje krótkie chwile z Kouyou. W zasadzie to powinienem był się w nim zakochać. Miał charakter tak bardzo podobny do Yuri, też rysował i sam jego wygląd... Kouyou, kiedy był młodszy, bardzo przypominał dziewczynę. Był po prostu idealny. Ale nie umiałem go obdarzyć żadnym głębszym uczuciem. Nie chciałem go zranić, nagadałem mu bzdur i wyszło w sumie tak, że nieumyślnie drasnąłem go niewidzialnym ostrzem prosto w serce. Tyle wystarczyło, by zamknął się na innych. Zmienił się i to przeze mnie. Do tej pory mam wyrzuty sumienia, że zraniłem kogoś takiego jak on. Ale ja zwyczajnie nie umiałem się w nic zaangażować. Po stracie Yuri, po moich relacjach z Renem, potrzebowałem jeszcze czasu. Tylko skąd on miał to wiedzieć?
Jakiś czas później spotkałem ciebie. Całkiem przypadkiem. Nie wiedziałem, że jesteś tym samym Takanorim z tego zdjęcia od Yuri. Mały chłopiec z czarnymi, kręconymi włosami wyglądał wówczas zupełnie inaczej. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że jesteś jej synem. Nie wiedziałem wtedy, co robić. Polubiłem cię praktycznie od razu. Miałeś i nadal masz w sobie ten urok, jaki miała twoja matka, ale to nie przez wzgląd na nią postanowiłem się zaangażować. Zakochałem się w tobie. Tak zwyczajnie to brzmi, ale po kilku spotkaniach wiedziałem już, że nie mogę od ciebie odejść, że tak musi już zostać. Przy tobie czułem się swobodnie, byłem zrelaksowany i mogłem ci powiedzieć o moich zmartwieniach. Wciąż tak jest i nie chcę tego zmieniać.
Chyba resztę już znasz, no nie?

*

Rano obudziłem się dziwnie wyspany. Leżałem na boku, obejmując swoją poduszkę. Przez szparę między ciemnymi, ciężkimi zasłonami wpadały promienie porannego słońca. Przesunąłem wzrokiem po całym pokoju. Czyli jednak tu byliśmy. Nastrój panujący w pomieszczeniu wydawał mi się być wyjątkowo uspokajający. Jakby to miejsce było otoczone ochronną barierą w samym środku pola bitwy.  Wziąłem głęboki wdech i przekręciłem się na drugi bok.
-Dzień dobry - powiedział Yuu, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Leżał na boku i patrzył na mnie z uśmiechem.
-Dzień dobry - odparłem.
Pocałowaliśmy się lekko. Shiro przytulił mnie do siebie, a ja wplątałem dłoń w jego włosy.
-Nie mam ochoty dzisiaj wstawać - westchnąłem. Niemal z matczyną czułością głaskałem go po włosach.
-Kiedy ja zaplanowałem dla nas dzień.
-Zaplanowałeś? A co takiego będziemy robić?
-Zabiorę cię na przejażdżkę.
Położył dłonie na moich ramionach, popychają mnie na poduszkę. Ułożył się nade mną.
-A dokąd?
-W pewne bardzo ładne miejsce - odparł wymijająco.
Yuu praktycznie leżał na mnie. Poranną erekcją napierał na moje udo. Mruknąłem cicho, podczas gdy on całował mnie po szyi.
-Masz wzwód.
-Ty też. Jak zawsze.
Leżeliśmy tak chwilę.
-I nic z tym nie zrobisz?
-Przecież ty lubisz moje wzwody.
-No o tym mówię.
Shiroyama zaśmiał się głośno, a ja objąłem go za szyję. Całowaliśmy się jakiś czas niespiesznie. W końcu wyślizgnąłem się spod Yuu i zanurkowałem pod kołdrę. Zsunąłem z niego bokserki do połowy ud, po czym wziąłem go do buzi. W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Zignorowałem to, Yuu zamykał je na noc. Trochę jednak się zmartwiłem, kiedy do moich uszu dotarło zgrzytanie zamka.
-Taka, wstrzymaj się - Yuu złapał mnie za włosy. Fuknąłem na niego, uderzając jego rękę.
Drzwi otworzyły się.
-No, Yuu, wstawaj - doszedł do mnie głos Kotetsu. - Mam dla ciebie to, co chciałeś.
-Dzięki wielkie.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy.
-Taki nie ma?
-No wiesz, on…
-Jest w łazience?
W tym momencie wygrzebałem się spod kołdry. Czułem, że moje włosy były jeszcze bardziej rozczochrane niż miały to w zwyczaju rano. Przytuliłem się do Yuu.
-Bawimy się w chowanego - dmuchnąłem na niesfornego loka, który pchał mi się do buzi.
Yuu nie wytrzymał tego napięcia i roześmiał się, zakrywając mi usta dłonią.
-Ty już lepiej wracaj pod kołdrę.
-Du-sz-no-dam-JEST! – zabrałem jego rękę z mojej twarzy.
-No to miłej zabawy - mruknąłem speszony Kotetsu, wychodząc.

*

Zapakowaliśmy się z Yuu do jego toyoty z koszykiem pełnym jedzenia. Od rana było gorąco, a ja nie miałem ze sobą żadnych luźnych ubrań, jednak Yuu lepiej się na to przygotował. Jak to stwierdził, sprawdził wcześniej prognozę pogody dla odpowiedniego regionu, a nie dla Tokio. Jednakże mój dobry miś pożyczył mi swoją koszulkę na krótki rękaw. Sam ubrał zwiewną koszulę, którą i tak zapiął tylko do połowy. To był prawdziwy upał. Temperatura przekraczała dwadzieścia pięć stopni, a słońce świeciło jak głupie. Miałem ochotę się rozebrać i paradować całkiem nago. Yuu pewnie nie miałby nic przeciwko temu.
-Mamy jakiś krem…
-Kochanie, jestem przygotowany na wszystko - przerwał mi. Właśnie wyruszyliśmy na naszą wycieczkę. - Sprawdź w schowku.
Otworzyłem schowek. Pierwszy, co z niego wypadło, to krem z filtrem 50.
-Jesteś wielki - oświadczyłem, dając mu buziaka w policzek.
Kiedy to ja zacząłem się smarować kremem z filtrem, Yuu włączył na odtwarzaczu jedną z płyt, którą zabrał z pokoju. Zaraz z głośnika poleciało Whiskey in the jar. Oczywiście był to cover, który wykonała Metallica. Shiroyama nucił piosenkę, stukając palcami o kierownicę w rytm wybijany przez perkusję.
-Musha ring dum a doo dum a da! - zanuciłem z początkiem refrenu.
Shiro parsknął śmiechem.
-Whack for my daddy, oh! - zaśpiewał dwa razy.
Spojrzałem na Yuu z uśmiechem. Obaj byliśmy w doskonałych humorach.
-Whiskey in the jar, oh! - dokończyłem.
-No to jak, Taka? Będziesz moją Molly? - zapytał. Piosenka w dalszym ciągu leciała w tle.
-Już jestem twoją Molly. Tylko jak będziesz się z kimś strzelał, to pójdziesz do więzienia, wiesz?
-E tam - położył mi ciepłą rękę na kolanie. Spojrzałem na niego znacząco. - Może ja wolę się upijać i być z tobą, droga Molly?
-Molly - powtórzyłem pod nosem. - Śmieszne imię.
-Pasuje do tekstu - uśmiechnął się (Yuu i Taka rozmawiają o tekście piosenki. dop. aut.).
Shiroyama przesunął rękę wyżej.
-Yuu, patrz na drogę - upomniałem go.
-Molly - pochylił się w moją stronę, niemal puszczając kierownicę. Pocałował mnie gwałtownie prosto w usta, chociaż starałem się go odepchnąć. Oderwał się ode mnie błyskawicznie. Samochód zjechał na drugi pas i Yuu musiał naprowadzić go na właściwy tor. Czułem adrenalinę uderzającą w moje żyły.
-Chciałeś nas zabić?! - warknąłem.
-Spokojnie, nic nie jechało.
-A gdyby jechało? Pomyślałeś? Yuu, mogliśmy…
-Zginąć razem w pędzącym samochodzie, całując się.
Spojrzałem na niego spod byka.
-Z ciebie czasami to taki duży dzieciak - skwitowałem.
Otworzyłem schowek, chcąc schować krem. Od razu wyciągnąłem inną płytę, tym razem Nirvanę. Yuu miał specyficzny gust muzyczny, ale podobała mi się jego muzyka. Sam osobiście preferowałem japońskich wykonawców.
Shiro zauważył, co trzymałem. Zaśmiał się lekko.
-Gdzieś tam jest Incesticide – powiedział z uśmiechem.
Wywróciłem oczyma.
-Molly już dziękuje za pocałunki.
Zmieniłem płyty. Teraz z głośników popłynęło Serve the servants.

Teenage angst has paid off well. Now I’m bored and old.

*

Gdy dojechaliśmy nad jezioro, In Utero dobiegło końca. Rozłożyliśmy się z kocem na trawie i położyliśmy się z koszem pełnym jedzenia. Yuu zdjął swoją koszulę, co bardzo mi się podobało. Patrzyłem z zachwytem na ciało Shiroyamy, który stwierdził, że chyba się wykąpie. Tak też zrobił. Zdjął spodnie i wskoczył do wody w samych bokserkach. Ochłodził się i wrócił do mnie.
-Przytul poczciwego morsa - powiedział, całując mnie w policzek. Cały się trząsł.
-Woda jest zimna, no nie? I ty też!
-Jestem też mokry.
-Zabrzmiałeś jak podniecona dziewczyna.
Yuu przytulił mnie. Był cały mokry i drżał. Dałem mu jego koszulę, którą narzucił na ramiona. Przytuliliśmy się do siebie, patrząc na delikatnie falującą taflę jeziora i odbijające się w niej słońce. Delektowaliśmy się ciszą, która nas otaczała.
-Kocham tak spędzać z tobą czas - oznajmił.
-Ja również.
Złapał mnie za dłoń. Spojrzałem na niego.
-W żaden sposób nie skomentowałeś tego, co powiedziałem ci w nocy.
-Bo nie mam potrzeby tego komentować. Powiedziałeś mi to, co już dawno powinieneś był powiedzieć. To nic między nami nie zmienia. Kocham cię wciąż tak samo, jestem tu dla ciebie. Dałeś mi jedynie do zrozumienia, że mamy ze sobą więcej wspólnego niż mogłoby mi się wydawać.
Mruknął coś, całując mnie za uchem.
-Cieszę się. Naprawdę.
Położyłem się plecami na kocu. Yuu pochylił się, łącząc nasze wargi w czułym pocałunku.
 Naparł na moje ciało. Całował mnie potwornie zachłannie, jakby nie robił tego już długi czas. Zsunąłem z niego koszulę i zacząłem masować dłonią jego kark. Nim się spostrzegłem, Shiro wsuwał dłonie pod moją koszulkę i próbował ją zdjąć.
-Ktoś nas zobaczy - przerwałem na chwilę pocałunek. Yuu zaraz jednak na nowo zaczął wpijać się w moje wargi.
-No i - mruknął w moje usta. - To właściwie teren prywatny i nikt tu nie przychodzi, a nawet jeśli ktoś nas zobaczy, to co?
-Yuu...
Przyszpilił moje dłonie nad głową. Niewiele potrzebowałem, by mu ulec. Nie wiem, czy ktoś mógłby wymyśleć bardziej szaloną rzecz od uprawiania seksu na skraju lasu nad jeziorem. Na początku robiliśmy to klasycznie. Później Yuu usiadł na swoich piętach, a ja jemu na biodrach. Trzymałem się go kurczowo, patrząc na jezioro za jego plecami. Kiedy tak się kochaliśmy, przypomniało mi się, kiedy zrobiliśmy to pierwszy raz u niego. Nigdy bym wtedy nie pomyślał, że za kilka lat będziemy się bawić nad jeziorem.
Gorące promienie słońca pieściły moją bladą skórę. Trzymałem się Yuu, jakby to była jedyna rzecz, jaka mi pozostała. Pieścił moją szyję wargami, masował moje plecy jedną ręką, a drugą przytrzymywał mnie za pośladki. W końcu obaj dostaliśmy to, czego chcieliśmy.
Leżeliśmy na kocu, wygrzewając nasze nagie ciała w promieniach słońca. Przytulałem się do Yuu i z zamkniętymi oczami wdychałem słodki zapach jego skóry. Shiro sunął dłonią po moim boku, jakby chciał mnie uspokoić.
-Jesteś zły? - spytał nagle.
-Nie. Dlaczego?
-Chyba nie chciałeś tego robić tutaj w taki sposób.
Zacisnąłem wargi.
-Taka...
-Nic nie mów. Po prostu mnie przytul.
Objął mnie mocno.
Świerszcze grały w trawie, muszki i motyle latały w powietrzu. Jakiś ptak z krzykiem poderwał się z gałęzi, a dzięcioł stukał w korę dębu. W środku tego wszystkiego leżeliśmy my. Wtuleni siebie na miękkim kocu.
-Chciałbym tak już zostać - splotłem nasze dłonie. - Sam. Z tobą. Moglibyśmy nawet być cały czas nago jak teraz. Ale nie chciałbym, żebyś mnie opuszczał choćby na krok.
-Może kiedyś tak będzie.
Shiro podniósł się nagle. Spojrzałem na niego zmartwiony.
-Coś nie tak?
Przysiadłem obok niego. Oparłem się o jego ramię oraz objąłem jego rękę.
-Wierz mi, chciałbym, żeby nasze życie było takie jak teraz.
-Ale?
-Ale świat nam na to nie pozwoli.
Przed nami przeleciał bąk. Kaczki zażywające kąpieli zaczęły nagle głośno kwakać.
Zamknąłem oczy.
-To nic - odparłem miękko. - Nic nie szkodzi.
Czas nad jeziorem zleciał nam naprawdę szybko. Wróciliśmy późnym popołudniem. Podczas jazdy powrotnej przez cały czas śpiewaliśmy piosenki z wokalistami z radia. Śmialiśmy się przy tym głośno. Kiedy leciały jakieś kawałki o miłości, łapaliśmy się za ręce albo Yuu sunął ręką po moim udzie.
-Ej, Yuu, powiedz - wpadłem nagle na nietypowe pytanie. - Co byś zrobił, gdyby został ci dzień życia?
Shiroyama uniósł brwi z lekkim zaskoczeniem. Zerknął na mnie, jednak zaraz się uśmiechnął.
-Pewnie chciałbym spędzić ten dzień z tobą.
-Ze mną? Ojej, to urocze!
-Raczej normalne - roześmiał się. - Wiadomo, że chciałbym spędzić ostatni dzień swojego życia z osobą, która jest dla mnie tak bardzo ważna. A ty? Jak ty byś chciał spędzić ten dzień?
-Pewnie tak samo jak ty - odparłem. - Chciałbym, żeby to był zwyczajny dzień, no wiesz. Wstalibyśmy, zjedlibyśmy śniadanie. Potem może poszlibyśmy na randkę, kochalibyśmy się w męskiej toalecie w kinie…
-Co? - parsknął. O mały włos, a zjechałby na pobocze.
-Wolisz w damskiej?
-Nie w tym rzecz. Uprawiać seks w toalecie? Takie rzeczy dzieją się chyba tylko w filmach.
-Nie zawsze - uniosłem znacząco brwi.
-W Tsu jest całkiem spore kino… (Tsu jest stolicą prefektury Mie. dop. aut.)
Wróciliśmy jednak prosto do tej okropnej posiadłości. Trzymając się za ręce, poszliśmy do naszego pokoju. Wszyscy po drodze kłaniali się nam nisko i padali na kolana, niemal dotykając czołem podłogi. Shiro musiał być tutaj niegdyś naprawdę ważny.
W pokoju Yuu wyciągnął skądś butelkę wytrawnego, czerwonego wina. Puścił jakiś kwartet Mahlera i tak siedzieliśmy przez pewien czas. Piliśmy wino, słuchając kompozycji na pianino i instrumenty smyczkowe. W końcu Shiro poprosił mnie do tańca.
-Nie umiem - prawie oplułem się winem, kiedy wstał z łóżka, na którym siedzieliśmy i wyciągnął do mnie rękę.
-Ja też nie umiem - zaśmiał się. Zauważyłem, że coś dużo się śmiał dzisiaj. - Kochanie, nikt nie patrzy.
Odchrząknąłem, spuszczając wzrok. W końcu odłożyłem kieliszek i złapałem za dłoń Yuu. Wstałem. Ukochany splótł swoją lewą rękę z moją prawą. Drugą złapał mnie w pasie. Swoją lewą rękę położyłem mu na ramieniu. Zaraz zaczęliśmy się powoli poruszać w rytm z muzyki. Deptałem Yuu, a on mnie. Śmialiśmy się z siebie. Shiro czasami zrobił jakąś zabawną minę, która miała wyrażać pełne skupienie i zaangażowanie w słuchanie poważnych utworów. W końcu jednak coś się między nami przełamało. Duet smyczków i pianina rozbrzmiewał w tle, a my dwaj patrzyliśmy na siebie jak zaczarowani.
-W sumie to wolę Chopina - powiedział nagle.
-Znam tylko Waltz in A minor - odparłem.
-Pewnie gdzieś go mam. Lubię ten utwór.
Uśmiechnąłem się do niego. I faktycznie, po kilku chwilach tańczyliśmy do walca a-moll.

Następnego dnia obudziłem się sam w łóżku. Patrzyłem przez jakiś czas na miejsce, na którym leżał Yuu. Bolała mnie z lekka głowa. Kac postanowił mnie dopaść po tym wczorajszym piciu wina. Wstałem, nastawiłem w starym adapterze winylową płytę z walcem, którego wczoraj słuchaliśmy i ubrałem się przy cichych dźwiękach piania. Zastanawiało mnie, dokąd mógł pójść Yuu. Zostawił mnie samego, co mi się wcale nie podobało. Jednak wrócił do pokoju, zanim postanowiłem wyjść i go poszukać.
-Miałem nadzieję, że będziesz jeszcze spał, gdy wrócę - powiedział po tym, kiedy pocałowaliśmy się na przywitanie.
-Naprawdę? Myślisz, że ja tak długo śpię?
-Zdarza ci się czasami. A zwłaszcza, gdy coś wypijesz.
Wywróciłem nieznacznie oczyma. Shiro wziął mnie niespodziewanie na ręce. Pocałował mnie czule, niosąc do łóżka.
-Dopiero wstałem - zaprotestowałem, kiedy mnie położył na miękkim materacu.
-Zostańmy tu dzisiaj cały dzień - zaproponował. - Proszę.
-Yuu…
Wszedł na łóżko i przytulił się do mnie. Wtulił głowę w moją pierś, a rękoma objął mnie w pasie. Wplątałem dłoń w jego włosy.
-Takanori, chcę z tobą zostać tak na zawsze - powiedział w mój tors. - Tak bardzo bym tego chciał
-Również chciałbym tak zostać.
Przez resztę dnia prawie cały czas spędziliśmy w pokoju. Raz zeszliśmy coś zjeść, a tak siedzieliśmy w pomieszczeniu z zasłoniętymi oknami i rozmawialiśmy. Przed szesnastą Shiro znowu włączył jakąś płytę z utworami Chopina. Leżeliśmy obok siebie i trzymaliśmy się za ręce. Mało nie zasnąłem przy dwudziestej nokturnie. Było jednak w tym utworze coś pięknego. Shiro  miał odwróconą głowę w moją stronę. Jego oczy były zamknięte, ale nie spał. Wargi poruszały się lekko, jakby szeptał coś w moją stronę. Nie byłem w stanie go jednak usłyszeć.
Naraz rozległo się walenie do drzwi. Yuu otworzył oczy i spojrzał prosto w moje. Ścisnąłem jego dłoń mocniej.
-Shiroyama-sama - dobiegł nas czyjś głos zza drzwi. - Zaczynamy za dziesięć minut.
Yuu westchnął. Puścił moją dłoń, wstając z łóżka.
-Misiu? - wywinąłem się do siadu. Ukochany popatrzył na mnie ze smutkiem wymalowanym na twarzy.
-Nie mam dzisiaj na nic ochoty.
Wstałem. Przytuliłem go mocno.
-Chodź. Miejmy to już za sobą.
Zeszliśmy po masywnych schodach na parter. Tam Yuu zaprowadził mnie do średniej wielkości gabinetu. Pomieszczenie było utrzymane w tym samym stylu, co reszta budynku. Pod ścianami ciągnęły się masywne regały z książkami, a na samym środku gabinetu stało dębowe biurko. Za nim siedział trochę podstarzały mężczyzna z nadwagą. Miał kilkudniowy zarost i włosy białe niczym śnieg. Jego twarz była sucha i zmęczona. Patrzył na wszystko beznamiętnym, chłodnym wzrokiem. Po jego bokach stało po dwóch mężczyzn. Wszyscy mieli na sobie czarne garnitury i wyglądali nieprzyjaźnie.
-Minano-sama - powiedział z szacunkiem Shiroyama, kiedy tylko zamknęły się za nami drzwi. Spojrzałem z przestrachem na ukochanego, który z kamienną miną patrzył przed siebie. Miał wysoko uniesioną głowę, jakby w ten sposób chciał podkreślić swoją pewność siebie.
-Aoi-kun! - mężczyzna poderwał się z miejsca. Jego oczy zabłysły. - To naprawdę ty, mój kochany Aoi.
-To ja - odparł Shiro z uśmiechem. Coś mi jednak nie pasowało w tym uśmiechu.
-To jest Takanori, mam rozumieć? - mężczyzna zwrócił się do mnie. Przełknąłem głośno ślinę. - Och, no śliczny jesteś, Takanori.
Nie odpowiedziałem. Yuu zerknął na mnie, jakby z dumą.
-Wiesz, że nie jesteśmy tutaj, by rozmawiać o takich bzdurach - Yuu podszedł do biurka. Byłem tuż za nim.
-No też fakt – Minano usiadł na swoim miejscu. Splótł dłonie na biurku i popatrzył krytycznym wzrokiem na Yuu. - Wiesz, co? Jestem tobą trochę rozczarowany.
-Przykro mi - odparł czarnowłosy.
-Mnie jest chyba bardziej przykro. Wiesz, zawsze traktowałem cię jak syna. Musiałeś wszystko zepsuć.
-Minano-sama - głos Yuu był niski i chłodny niczym ciężka bryła lodu - rozumiem cię. Chcę stąd jednak zabrać Takanoriego i…
-Zabrać go? To niemożliwe.
Shiroyama drgnął.
-To jest możliwe. Bardzo możliwe - pochylił się nad staruszkiem. - Zostanę, jeśli tego chcesz, ale on…
-Słuchaj no, Yuu. Wszyscy zagłosowali za tym, żeby Takanori został zastrzelony. Niestety, ale nie mogę ci pomóc. Muszę słuchać większości.
-Nie - Shiroyama zacisnął dłonie w pięści. - To nie…
-Drugą opcją było zastrzelenie ciebie i w sumie to od początku wszyscy rozważali. Zabiłeś jednego z moich najlepszych ludzi, wyjechałeś i spaliłeś mój klub. Powinienem się ciebie pozbyć, ale za bardzo mi na tobie zależy.
W moim gardle z nikąd pojawiła się lepka klucha, którą próbowałem przełknąć. Czułem, że zacząłem się trząść. Moja głowa była pusta niczym komora próżniowa.
-Nie możesz nic zrobić Tace. Nie pozwolę ci na to. On nic nie zrobił.
-W takim razie to ciebie mam się pozbyć?
Shiro nieznacznie pokiwał głową.
-Co?! - złapałem Yuu za rękę. Wszyscy na mnie spojrzeli. - Co ty…
Yuu popatrzył na mnie z przestrachem. Zauważyłem że mężczyźni stojący przy Minano, mieli wyciągnięte pistolety asg wycelowane w naszą stronę. Moje ciało oblał zimny pot. Yuu drżały wargi, spuścił głowę.
-Taka, musisz wyjść - powiedział do mnie. - Kotetsu odwiezie cię do Tokio.
W oczach stały mi łzy. Yuu uśmiechnął się do mnie lekko. Zawartość żołądka podchodziła mi do gardła. Czułem, że przestaję nad sobą panować.
-Nie - pokręciłem głową.
-Spokojnie. Pamiętaj, że…
Nie dałem mu dokończyć. Ścisnąłem Yuu za dłoń i z całej siły pociągnąłem go do drzwi. Nie stawiał dużego oporu. Szybko wybiegliśmy z gabinetu. Za nami rozległ się krzyk Minano.
-Za nimi!
-Co ty robisz?! - warknął Yuu. Nie puścił jednak mojej dłoni. Za nami rozchodziły się krzyki i odgłos ciężkich butów uderzających o panele.
-Nie pozwolę ci umrzeć!
-Taka, idioto! - powiedział histerycznie.
Wybiegliśmy do ogrodu. Nagle przed nami wyskoczyła grupka młodych chłopaków. Stanęliśmy jak wryci i chcieliśmy się wycofać, jednak szybko zdaliśmy sobie sprawę, że dogonili nas ochroniarze Minano. Ścisnąłem Yuu mocniej za rękę. Byliśmy otoczeni.
-Taka, odsuń się - nakazał mi ostro Yuu.
-Nie puszczę cię.
-Takanori!
-Nie puszczę!!
Nie wiedziałem do końca, co się działo. Zachodzące słońce świeciło mocno i raziło moje oczy. Patrzyłem na Yuu i nie mogłem pojąć, co właśnie miało miejsce. Zaciągnąłem się letnim zapachem trawy. Moja koszulka przesiąknięta była potem, cały drżałem.
-Panie Matsumoto, prosimy, by się pan odsunął - powiedział jakiś mężczyzna.
-Nigdy.
-Takanori, odsuń się - powiedział do mnie Yuu łagodnie.
Ktoś złapał mnie za rękę i gwałtownie oderwał od ukochanego. Starałem się jeszcze przytrzymać jego palców. Kurczowo zacisnąłem na nich dłoń, jednak złapało mnie dwóch rosłych mężczyzn. Zacząłem się z nimi szarpać.
-Nie, Yuu! Nie!! Puśćcie mnie, do cholery!! Yuu, błagam!! - miotałem się jak oszalały. Widziałem, jak Yuu uśmiecha się do mnie ze smutkiem w oczach. Po policzkach spływały mi łzy. Wyciągnąłem rękę do Shiro. - Yuu!!!
Dwóch mężczyzn złapało Yuu pod ręce i zmusiło, by uklęknął. Zrobił to z wysoko uniesioną głową. Przed nim stanął mężczyzna z asg i wycelował mu pistolet w pierś.
-Zostawcie go!!! - wydarłem się. Szlochałem, krzycząc rozpaczliwie, by go puścili, ale nikt mnie nie słuchał. Wołałem do Yuu, chciałem, by uciekał, ale na to było już za późno.
Shiroyama posłał mi pewne siebie spojrzenie. Mrugnął do mnie, jakby chciał mi powiedzieć, że to nic wielkiego. Po chwili spojrzał wysoko w bezchmurne niebo. Powietrze wokół zrobiło się ciężkie i przytłaczające. Dusiłem się, pragnąc zaczerpnąć więcej tlenu. Wszystko zamarło. Nawet świerszcze w trawie z milczeniem patrzyły na tę okropną scenę.
Rozległy się dwa strzały.

Moje serce stanęło w miejscu. Z ust wydobył się jęk pełen rozpaczy.
Yuu padł jak długi na twardą ziemię. Wyrwałem się, gryząc jednego z mężczyzn w rękę. Krzyknął z bólu, a ja podbiegłem do Yuu, potykając się o własne nogi. Padłem przy nim i odwróciłem go na plecy. Z otworu w piersi sączyła mu się krew. Jego koszulka powoli przybierała kolor szkarłatu.
-Nie, Yuu, nie - pokręciłem głową, panikując. Miał na wpół otwarte oczy i delikatnie rozchylone usta. Nie miałem pojęcia, co zrobić, za co złapać, czy gdzieś tamować krwotok. Z moich oczy płynął potok łez, do ust spływały mi smarki. Było mi niedobrze, miałem ochotę zwymiotować - Yuu, nie, nie umieraj tu.
-Taka, uciekaj - wychrypiał.
-Z tobą Yuu, nie mogę cię zostawić - złapałem go za rękę. Głos miałem cienki jak mały chłopiec. - Yuu, błagam, nie, nie…
-Tak jak powiedział Kou…
-Panie Matsumoto, prosimy się odsunąć i pójść z nami - usłyszałem nad sobą. Spojrzałem Yuu prosto w oczy.
-Uciekaj - powtórzył cicho. Jego powieki zaczęły powoli opadać.
-Błagam, nie umieraj.
Zamknął oczy.
-Yuu, nie, słyszysz mnie? Słyszysz?! Yuu, otwórz oczy! Otwórz te cholerne oczy i nie umieraj!!
Nie mogłem zrozumieć, że jest już za późno na ratowanie Shiroyamy. Ktoś mnie szarpnął i poderwał z miejsca. Puściłem dłoń ukochanego. Patrzyłem na niego, nie mogąc pojąć, że to się tak gwałtownie skończyło, że życie uleciało z niego tak nagle.
-Yuu…
Ktoś mnie zaczął ciągnąć. Otoczył mnie tłum. Zreflektowałem się, że muszę się stąd wydostać. Nawet, jeśli nie pomoże mi Yuu i nikt inny. Szarpnąłem się, wierzgałem kończynami, aż w końcu udało mi się uwolnić. Poczułem w całym ciele przypływ adrenaliny. Zacząłem biec przed siebie, w stronę ogrodu.
Nie wiem, skąd znalazłem w nogach tyle siły. Biegłem jak oszalały, za mną rozległ się strzał. Ktoś we mnie celował. W końcu znalazłem altanę. Dopadłem do niej i do płotu stojącego tuż obok. Zacząłem rozpaczliwie szarpać po kolei za deski, z których było zrobione ogrodzenie. Prawie przewróciłem się, kiedy jedna z dech odchyliła się niespodziewanie.
-Tutaj! - usłyszałem za sobą.
Odwróciłem się. Za mną biegła cała banda uzbrojonych mężczyzn.
Niewiele myśląc, przecisnąłem się przez dziurę w płocie. Ledwo się zmieściłem, gdyż otwór był naprawdę niewielki. Przez myśl przeszło mi nawet, że się zaklinuję, ale na szczęście dałem radę. Puściłem deskę, która głucho opadła na swoje miejsce i spojrzałem z przestrachem na ciemny las, który miałem przed sobą. Wysokie drzewa rzucały groźny cień, a tuż nad ziemią unosiła się mgła. Nagle cała siła, jaką do tej pory miałem, uleciała ze mnie. Poczułem się słaby i zmęczony. Chciałem paść na ziemię przy Yuu i płakać.
-Szybko, tędy!
-Nie mógł daleko uciec!
Zacisnąłem wąsko wargi. Nie, nie mogłem się poddać.
Wbiegłem do lasu, czego zaraz pożałowałem. Przecisnąłem się między krzakami, na mojej twarzy zaczepiła się pajęczyna, którą zgarnąłem rękoma. Dyszałem ciężko, potykając się o wystające z ziemi korzenie. Niemal krzyknąłem ze strachu, kiedy przede mną przebiegła sarna. Biegłem jednak dalej. W końcu znalazłem ścieżkę. Ruszyłem wzdłuż niej, chociaż moje ciało odmawiało współpracy. Ostatkami sił dobiegłem do skraju lasu. Słońce zachodziło, wiał nieprzyjemny wiatr.
Spojrzałem na jedyny samochód, który stał na parkingu przy lesie. Podszedłem do niego chwiejnym krokiem. Rwący ból chwycił za moją lewą kostkę, musiałem źle stanąć, kiedy przedzierałem się przez puszczę. Kuśtykałem, płakałem, czułem się, jakby nie było już we mnie niczego. Pomyślałem o Yuu i zawyłem histerycznie.
Kiedy doszedłem do auta, ktoś otworzył drzwi po stronie pasażera. Usiadłem powoli na siedzeniu obok kierowcy. Zatrzasnąłem drzwiczki. Spojrzałem na Kotetsu, który zaciskał wąsko wargi.
-Przykro mi.
Oparłem się głową o boczną szybę. Włączył silnik i szybko odjechał z tego okropnego miejsca.
Miałem wrażenie, że nadal tam jestem. Że wciąż trzymam Yuu za rękę i proszę go, by nie zamykał oczy. Zauważyłem, że na dłoniach miałem krew, ale nie wiedziałam czy to była jego, czy też może moja.

Zakryłem usta, starając się nie szlochać zbyt głośno.



----


Bo wiecie... kiedy mówiłam, że Migdałowe serce będzie mieć happy end, to nie chodziło o to, że ten happy end będzie o Yuu i Tace *odchrząkuje*. 
Dobra, a tak szczerze, to mam już napisany ostatni rozdział Migdała (od jakiegoś roku...) i muszę się ustosunkować do niego. Nie będę nic zmieniać. Amen!

Przepraszam za błędy, literówki, multum latających przecinków...


Za Yuu nie przeproszę, muahahah!


Pls, nie zabijajcie... D:


Do następnego rozdziałuu~!

Komentarze

  1. Szkoda, że mnie nie widziałaś jak to czytałam. Naprawdę wywołałaś u mnie wszystkie emocje oprócz znudzenia. Kiedy masz zamiar wydać jakąś książkę. Wydaje mi się, że z rozdziału na rozdział jesteś coraz lepsza.
    Zabiłaś Yuu... *szlocha*
    A było tak pięknie...
    Nie mam zielonego pojęcia jak to się skończy i to jest super. Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział <3
    Może chociaż Takuś będzie szczęśliwy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda że takie zakończenie... Dx

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wierzę, że to zrobiłaś! Zabiłaś Yuu, a Takę tak samego zostawiałaś...
    To opowiadanie jest jednym z niewielu które mnie wzruszyło no i...
    Jest po prostu świetne.
    Weny życzę ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. cemu go zabilas buuu bd plakac to tajki9e smutne ze czekam za kolejnym rozdzialikiem

    OdpowiedzUsuń
  5. Ahahahahaha XDD
    Bardzo konkretny komentarz, wiem. Jakoś nie żal mi Yuu. No dobra, może trochę. W końcu to Yuu. I trochę mi smutno, ale tylko trochę. Bardziej bawi mnie zakończenie. Niby spodziewałam się czegoś takiego, ale i tak mnie zaskoczyłaś. Kocham ten rozdział, jak dotychczas jest moim ulubionym rozdziałem Migdała. Im więcej osób zabija się w ff, tym lepiej, tak trzymaj! Teraz pozostaje mi tylko czekać na następny rozdział i obiecany happy end. Mam się przygotować na zasłodzenie i już umówić sobie wizytę u dentysty? XD

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie tylko nie Yuu, jakby zabili Take to bym jeszcze przezyla. I mam nadzieje ze to nie bedzie zaden happy end typu Taka x Akira albo Taka x Kouyou, bo to by bylo jakies blee O.o

    OdpowiedzUsuń
  7. Ej, no weź, już drugi lubiany przeze mnie bohater dzisiaj umiera ;-;

    A tak swoją drogą, to jest chyba pierwsze tak długie opowiadanie, które po czasie nie zaczęło mnie nudzić. Migdał rules!

    OdpowiedzUsuń
  8. Boże.. To opowiadanie było cudowne. Aż za bardzo. Nie komentowałam, bo nie miałam czasu, ale wiedz, że czytałam wszystko. A teraz go zabiłaś! W sumie wiedziałam, że tak będzie. Tą jedna rzecz mi się nie podoba. Bo wprowadzałas ponury nastrój od kilkunastu rozdziałów, że to było wprost do przewidzenia, że tak to skończysz. Ale łudzilam się na jakieś oryginalne zakończenie. Niestety zawiodłam się, bo liczyłam na co innego. Śmierć nie jest niczym oryginalnym i właśnie zabiłaś to opowiadanie jego śmiercią.:< (ryk).

    OdpowiedzUsuń
  9. A serio to błagam was. Weź jakoś zmyl wszystkich. Niech to się tak nie kończy. Ja chcę ich razem widzieć po wieki wieków! Buuuu....

    OdpowiedzUsuń
  10. Wciąż czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
  11. Hejka,
    rozdział wspaniały, ale wyć mi się chce, tak to nie mogło się skończyć... tak mi smutno
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty