Migdałowe serce IV 18
O próbie samobójczej, nowej fryzurze i zmianach
Otworzyłem powoli oczy i podniosłem się z
głębokim westchnięciem z futonu. Wziąłem wdech i zakryłem twarz dłońmi. Powoli,
Takanori. Musisz działać spokojnie.
Wstałem, wziąłem prysznic, ubrałem się.
Powolnym krokiem zszedłem do kuchni, po której krzątała się ciocia. Uśmiechnęła
się do mnie.
-Dzień dobry, Takanori.
-Dzień dobry - spuściłem wzrok i usiadłem przy
stole. Noriko postawiła przede mną spory talerz z tostami z dżemem. Popatrzyłem
na to śniadanie beznamiętnie. Do oczu napłynęły mi łzy. Pociągnąłem nosem i
zakryłem twarz dłońmi.
Noriko podała mi opakowanie chusteczek
kosmetycznych, które było już stałym elementem kuchni. Wziąłem od razu dwie.
Wysmarkałem nos i zakryłem oczy dłonią. Usłyszałem jak ciocia siada obok mnie.
-Jesteś wolny po zakończeniu? - zapytała.
Pokiwałem twierdząco głową.
-To może poszedłbyś ze mną na zakupy? Zrobimy
kolację, zaprosimy Miho. Upiekę dzisiaj tort, co ty na to?
Zerknąłem na ciocię. Uśmiechała się do mnie
wesoło.
-Dobrze - odparłem zachrypniętym głosem.
-No i świetnie. Przyjdzie też do nas Jun. No
wiesz, jest szczęśliwy, że jego syn zdobył tak dobre wyniki.
Nagle rozległy się szybkie kroki. Ktoś zapukał
do drzwi kuchni i wszedł do niej.
-Takanori, pospiesz się! - to była Miho. Miała
na sobie białą, rozkloszowaną sukienkę w niebieskie grochy. W ręku trzymała
kopertówkę, a na ramieniu zawieszoną miała parasolkę oraz cieniutki, biały
kardigan. - I dzień dobry - skłoniła się mojej cioci.
-Cześć, Miho. Może wpadniesz do nas wieczorem?
Robimy małe święto z okazji rozdania dyplomów.
-Z chęcią - dziewczyna złapała mnie za ramię.
- Pani ciocia pozwoli, ale go porwę.
-Porywaj go, porywaj.
Miho szybko wyciągnęła mnie z domu. Zdołałem
jedynie narzucić na siebie letnią marynarkę. Szliśmy z Miho, trzymając się za
ręce jak para zakochanych. Dziewczyna mówiła o czymś, ale jej za bardzo nie
słuchałem. Jedynie ciągnąłem się przy niej jak jakiś wrak przymocowany do
dźwigu.
-A co ty na to, żebyśmy jutro poszli się tak
porządnie schlać?
-A twój chłopak co na to?
Machnęła ręką.
-Nie musi wiedzieć.
Posłałem jej uważne spojrzenie. Ta zerknęła na
mnie, wzdychając.
-Okej. Mamy od siebie przerwę - oznajmiła. -
Nie dał rady tyle ze mną wytrzymać.
-To cud, że w ogóle ktoś z tobą wytrzymuje!
Uderzyła mnie w ramię.
-Hej, przecież mnie kochasz. Nie mów takich
rzeczy.
-Przepraszam, Miho-chan - pocałowałem ją w
policzek.
Podczas zakończenia roku akademickiego miałem
ochotę położyć się na środku auli i iść spać. Miho mnie jednak przed tym
powstrzymywała. Nie wiem dlaczego. Porozdawali indeksy, wręczyli wyróżnienia i
mieliśmy spokój.
Po uroczystości poszedłem z Miho na wczesny
obiad - pizzę, ściślej mówiąc.
-Co planujesz robić w wakacje? - zagadnęła,
dmuchając na gorący, ciągnący się ser na swoim kawałku pizzy.
-Nie wiem - wzruszyłem ramionami, mieszając
słomką w szklance z colą i lodem. - Mam wrażenie, że to będą jedne z
najgorszych wakacji w moim życiu.
Kobieta westchnęła.
-Taka, nie mów tak. Wiem, że tęsk... jest ci ciężko
z tym wszystkim - poprawiła się szybko. - Nie możesz jednak wszystkiego z góry
spisywać na straty. Powinieneś dać losowi drugą szansę, a reszta to kwestia
czasu.
-Kwestia czasu - mruknąłem pod nosem.
Wieczorem faktycznie zrobiliśmy takie małe
przyjęcie. Przyszedł nawet Jun. Jedliśmy i rozmawialiśmy w kameralnym gronie.
Nic specjalnego. Sama rodzina.
Jun siedział z dumnie uniesioną głową, ciesząc
się, że jego syn tak świetnie wszystko pozaliczał. Widziałem, jak zerkał na
mnie z tym ojcowskim zadowoleniem w oczach. Wypinał pierś do przodu niczym
kogut. Zabawne, a jakoś przez cały ten czas nie okazywał większego
zainteresowania mną. Byłem, bo byłem. Przywiózł mnie do Matsue, bo Yuri tego
chciała. Byłem dla niego jak zwykły, tani mebel, który stał w kącie. Teraz
wszystkim chwalił się tym meblem: „Kupiłem na wyprzedaży, ale jest świetny w
użyciu.”
-I jaką chcesz robić specjalizację? – zapytała
sąsiadka, która również przyszła, zaproszona przez Noriko. Popatrzyłem na nią
beznamiętne.
-Chirurgia dziecięca - odparłem cicho.
-Poważna sprawa.
Wzruszyłem lekko ramionami. Kobieta
zmarszczyła brwi. Moja lekceważąca odpowiedź musiała ją zdenerwować. Było mi to
jednak obojętne. Noriko szybko pochyliła się w jej stronę i szepnęła coś na
ucho. Sąsiadka spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczyma. Zawsze tak jest.
Następnego dnia Miho zadzwoniła do mnie i
powiedziała, że nie może się ze mną spotkać.
-Dlaczego? - spytałem trochę zrezygnowany.
Chciałem się z nią upić.
-Nie mogę ci teraz powiedzieć - głos jej
drżał. - Przepraszam, że tak wyszło.
-Ale...
-Taka, nie wiem co się właśnie stało - rzuciła
niespodziewanie. Była bliska łez, poznałem to po jej łamiącym się głosie. -
Jestem głupia, że pozwoliłam na to.
-Na co? Co się stało? Hej, może przyjść do
ciebie...
-Nie przychodź - ucięła. - Odezwę się, kiedy
będę cię potrzebowała.
Zacisnąłem wargi. Czyli byłem jej teraz
niepotrzebny. Nie byłem osobą, która mogłaby ją pocieszyć, chociaż uważałem się
za jej przyjaciela. Zabolało.
-Przepraszam - mruknąłem.
-Muszę kończyć. Pa.
-Pa.
Patrzyłem chwilę na telefon w mojej dłoni.
Miałem dziwne przeczucie, że Miho nigdy więcej już się do mnie nie odezwie.
Pierwsze dni wakacji były istną mordęgą.
Chodziłem sam do baru i piłem powoli drinki z lodem. Potem włóczyłem się bez
celu po mieście, aż w końcu wracałem do domu. Czasami niemal od razu kładłem
się spać. Nie znaczyło to jednak, że od razu zasypiałem. O nie. Spałem może 3-4
godziny na dobę, czasami w ogóle nie spałem. Kiedy już udało mi się zasnąć,
przenosiłem się niemal zawsze do tego okropnego miejsca. Odtwarzałem w głowie
egzekucję, biegłem po lesie. Czułem zapach prochu strzelniczego, słyszałem jak
łuska ze świstem upada na ziemię. Moją skórę owiewał chłód tamtego wieczora, ogarniał
mnie strach i panika.
A potem się budziłem. Ze łzami w oczach
zaczynałem nowy dzień.
-Takanori, masz może wolny przyszły tydzień? -
zapytała Tara. Byłem po dwóch piwach, ale dobrze rozumiałem, co do mnie mówiła.
Przycisnąłem komórkę mocniej do ucha.
-Mhm, jestem wolny - odparłem.
-To świetnie! - ucieszyła się. - Słuchaj,
planujemy wyjazd w przyszłym tygodniu i chcielibyśmy zabrać cię ze sobą.
Przez krótką chwilę przetwarzałem w głowie jej
słowa. Przekręciłem się na bok na futonie, przeczesując włosy palcami.
-Dokąd?
-Za miasto. Znaleźliśmy przyjemny ośrodek
wypoczynkowy. Takie wczasy.
-Mogę jechać - stwierdziłem.
Nagle poczułem cisnące się do oczu łzy. Nie
byłem w Tokio prawie trzy tygodnie. Przez ten czas nikt nie zaglądał do naszego
mieszkania. Stało puste, samotne. Zimne i bez życia. Wszystkie meble pewnie na
nowo pokryły się kurzem, a skrzynka pękała od poczty; listów reklam i
rachunków, które musiałem uregulować. Nikt nie mógł się tym zająć, tylko ja.
-To odezwę się jutro.
-To znaczy - wtrąciłem na szybko, czując, że
kobieta zaraz się rozłączy. - Jutro pewnie przyjadę.
-Jutro? - odparła z nutą zaskoczenia w głosie.
-Muszę zrobić tam... Porządek. Długo mnie nie
było - wyjaśniłem. Podrapałem się za uchem i spuściłem głowę. Uczucia brały
nade mną górę.
-Ach, no tak. Wybacz, że pytam, ale nie
myślałeś nad tym, żeby sprzedać to mieszkanie? Jest jak piąte koło u wozu.
-Nie myślałem o tym - przyznałem cicho.
Na chwilę zapadła między nami cisza. W tym
czasie łzy swobodnie zaczęły spływać po moich policzkach. Zakryłem usta
chusteczką kosmetyczną.
-Takanori, przepraszam - powiedziała z nagła.
- Nie powinnam była poruszać tego tematu.
Nie odpowiedziałem. Chyba domyśliła się, w
jakim stanie byłem.
-Odezwij się jutro. Do zobaczenia.
-Na razie - odparłem łamiącym się głosem.
*
Zamek wydał z siebie charakterystyczne
zgrzytnięcie. Poczułem, że żołądek zaciska mi się w supeł, przełknąłem ślinę.
Powoli nacisnąłem klamkę, otwierając drzwi. Moim oczom ukazał się znajomy
przedsionek. Wszedłem do środka, zamykając się na klucz.
Pod ścianą nie stała żadna para butów.
Wszystkie były schowane do szafki. Zdjąłem swoje trampki i ustawiłem je równo
przy ścianie. Rzuciłem na podłogę torbę i obrzuciłem spojrzeniem wąski, malutki
korytarzyk.
-Wróciłem - powiedziałem. Mój głos uderzył
twardo o ściany i rozpłynął się bez jakiegokolwiek echa. Wstrzymałem na chwilę
oddech, jakbym czekał na jakiś odzew. Wsłuchiwałem się w ciszę, która pukała
prosto do mojej głowy oraz szeptała mi do ucha „jesteś sam, czego oczekujesz?”.
Rozglądałem się pewien czas po
pomieszczeniach, jakbym z ogromną nadzieją szukał jakiś śladów, wskazówek. Do
czego? Moja podświadomość znów walczyła z tym jednym, niezaprzeczalnym faktem.
Nie ma go.
Usiadłem w salonie na kanapie i wlepiłem wzrok
w czarny ekran telewizora. Powoli, na nowo docierało do mnie, że znowu jestem
kompletnie sam, że nie mam nikogo, kto mnie kocha. Z przykrością skubałem
skórki przy paznokciach i bezwiednie dałem się porwać wirowi czarnych jak ten
ekran myśli.
Pomyślałem sobie, że byłoby cudownie, gdyby
nagle otworzyły się drzwi.
Taka,
jesteś? - usłyszałem ten miły, z
lekka zachrypnięty głos w mojej głowie.
Oczami wyobraźni widziałem jak chodzi po domu.
Bierze prysznic, je, pali papierosa, rozmawia ze mną. Jak mocno zabolało mnie w
sercu, gdy z głębokim rozgoryczeniem przeszyła mnie myśl, że on nigdy więcej
tego nie zrobi.
Wziąłem głęboki wdech, dotykając dłońmi swoich
wilgotnych policzków. Kiedy się tak rozpłakałem?
Zrobiłem sobie herbatę, przebrałem się i zacząłem
sprzątanie. Umyłem wszystkie okna, wyprałem firanki, obrusy i ręcznik,
pościerałem kurze, pozamiatałem i pozmywałem podłogi, posegregowałem pocztę
oraz produkty w lodówce Wypolerowałem naczynia oraz sztućce, a na koniec
pozawieszałem czyste firanki. Gdy skończyłem, dochodziła dwudziesta. Na
zewnątrz było jeszcze widno. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, dlatego
poszedłem wziąć prysznic. Umyłem się powoli, kilkakrotnie wybuchając przy tym
płaczem. Niby branie kąpieli powinno relaksować i zmywać brud całego dnia, to
jednak miałem przy tym zbyt dużo czasu do rozmyślania. Mimowolnie w mojej
głowie pojawiały się wszystkie bardziej i mniej szczęśliwe chwile z ukochaną
osobą.
Oparłem się plecami o chłodne kafelki.
Zakryłem twarz dłonią, bardzo głośno płacząc. Z moich ust wydobył się
przedziwny odgłos. To był paskudny jęk niemocy, żalu i tęsknoty. Wstrząsnął mną
silny szloch i przez kilka minut nie mogłem się nawet poruszyć. Trwałem tak w
jednej pozycji, aż w końcu zakręciłem drżącą dłonią kurek. Woda przestała się
lać z deszczownicy. Kilka kropel powoi spadło do mokrego brodzika.
Do moich uszu doszedł dźwięk wibracji komórki.
Wyszedłem z kabiny, wytarłem dłonie ręcznikiem i chwyciłem telefon, który
zostawiłem na szafce zawierającej środki czystości.
Nieznany numer.
Odebrałem.
-Słucham? - powiedziałem łamiącym się głosem,
przystawiając aparat do wilgotnego ucha. Odgarnąłem włosy na drugą stronę, by
przypadkiem nie zamoczyć urządzenia. Odchrząknąłem.
-Hej. Tu Kouyou - zaczął. Znałem ten głos.
Przez chwilę wydał mi się jednak być naprawdę nierealny. - Stoję pod drzwiami.
Zamrugałem kilkakrotnie.
-Zaczekaj chwilę.
Rozłączyłem się. Szybko wytarłem całe ciało i
narzuciłem na siebie jakieś ubrania. Idąc do drzwi wejściowych, odsączałem
ręcznikiem wodę z włosów. Zanim otworzyłem, wyjrzałem przez judasza. Kou
rzeczywiście stał pod drzwiami. Przekręciłem klucz w zamku. Wpuściłem go do
środka, chociaż przez chwilę się wahałem.
Bez słowa zdjął buty i ustawił je obok moich.
Popatrzył na mnie niepewnie.
-Brałem prysznic - wyjaśniłem, widząc jego
wzrok skierowany na ręcznik w moich dłoniach oraz wilgotne włosy.
-Rozumiem.
Staliśmy chwilę w ciszy, unikając swojego
spojrzenia.
-Napijesz się czegoś? - zapytałem w końcu.
-Masz wino? - spytał.
Zmarszczyłem brwi.
-Mam białe deserowe i czerwone półwytrawne.
-W takim razie przynieś cztery kieliszki.
-Nie będę pił - odparłem.
-Nikt cię nie pyta o zdanie. Śmigaj. Kieliszki
do białego i czerwonego wina.
Popatrzyłem na Kouyou niepewnie. Brakowało mi
w nim czegoś. Jakiegoś większego zapału, błysku w oczach, tonu mówiącego z
wyższością. To nie był ten sam Kouyou.
Poszedłem po kieliszki i korkociąg. Kou usiadł
w salonie w fotelu, założył nogę na nogę. Postawiłem kieliszki na stoliku,
podszedłem do szafki koło telewizora, która służyła za barek. Prócz dwóch
butelek wina, w środku była napoczęta whisky, cały koniak oraz wódka cytrynowa.
Wziąłem dwie butelki i podszedłem do Kou.
-Otworzysz? - podałem mu korkociąg wraz z
czerwonym winem.
Wziął butelkę i sprawnie wykręcił korek. Nalał
nam po trochę szkarłatnej cieczy do kieliszków.
-Skąd wiedziałeś, że jestem w Tokio? -
spytałem, siadając po turecku na kanapie. Wziąłem kieliszek i jakiś czas
obracałem nim w dłoniach.
-Minąłem cię, gdy jechałem motocyklem -
odparł. Wziął kilka drobnych łyków wina. Spojrzałem w swój kieliszek i
skrzywiłem się. Poczułem, że robi mi się niedobrze.
-Aha. Rozumiem - mruknąłem cicho.
Kouyou wziął głęboki wdech. Zamknąłem na
moment oczy.
-Jadłeś coś dzisiaj? - spytał niespodziewanie.
-Śniadanie.
Popatrzył na mnie z ukosa.
-Głodzisz się czy jak?
-Nie mam ochoty jeść, to nie jem.
Wywrócił oczami.
-Po co w ogóle przyszedłeś?
-Chciałem pogadać - mruknął. - O tym, co się
stało.
-Nie chcę. Nie mam ochoty.
-Takanori, to... - zaczął ostrym tonem, ale
zaraz mu przerwałem.
-Nie! Nie rozumiesz?! Nie chcę rozmawiać o tym
wszystkim, o tym, co się stało z... nim.
Kou odłożył kieliszek na stolik. Poczułem, że
moim policzku spływa łza. Starłem ją i sięgnąłem po paczkę chusteczek
kosmetycznych. Wziąłem jedną i zakryłem nią twarz. Wydmuchałem nos, zgniotłem
papier w dłoni.
-Jest mi przykro - oznajmił nagle. - Nigdy nie
sądziłem, że to powiem, ale jest mi cholernie przykro.
-Mam to wziąć za wyrazy współczucia? -
odparłem drżącym głosem.
-Jak wolisz.
Dolał sobie wina i napił się.
-Ale?
-Co ale?
Wzruszyłem ramionami.
-Wiem, co czujesz - powiedział cicho. Od razu
pomyślałem o Ishiharze. Gwałtownie zalała mnie fala smutku.
-Zachowuję się jak dzieciak. W przeciwieństwie
do ciebie.
-Takanori, nie zachowujesz się jak dzieciak.
Ten ból jest okropny, znam go doskonale. Jedni po prostu umieją go ukryć, a
drudzy nie.
Na kilka długich minut zapadła między nami
cisza.
-Kouyou, powiedz mi, nienawidzisz mnie mocno?
Takashima przygryzł dolną wargę. Był dziwnie
smutny.
-Nigdy tak naprawdę nie darzyłem cię
nienawiścią. Byłem zły, zazdrosny o to, że jesteś z największym dupkiem, jaki
kiedykolwiek mógł chodzić po tej planecie.
-Nie rozumiem - zamrugałem kilkakrotnie.
-Musisz spojrzeć prawdzie w oczy. Yuu był
dupkiem.
Zadrżałem na dźwięk imienia ukochanego. Złość
ścisnęła mój żołądek, gdy Kouyou nazwał go dupkiem.
-Dlaczego tak o nim mówisz?
-Wykorzystywał ludzi dla własnych celów, był
niejednokrotnie wredny, arogancki, chamski. Pewnie nigdy nie dawał ci tego
odczuć, mi również, ale wiem, jak potrafił traktować innych. Był impulsywny, a
gdy się zdenerwował, potrafił być naprawdę niebezpieczny.
-Wiem to - odparłem.
-I właśnie tego ci zazdrościłem. Miałeś kogoś
takiego, kto posiadał tak trudny charakter, a dla ciebie był jak dobry,
przywiązany piesek, który bez szemrania wykonywał wszystkie komendy i sztuczki.
Bardzo go chciałem. Był dla mnie jednak nieosiągalny, bo nigdy nie odwzajemniał
moich uczuć. A ty? Nawet o niego specjalnie nie zabiegałeś, a on i tak był przy
tobie. Oddany i zawsze gotowy do poświęceń. Zastanawiałem się, co on w tobie
widział, ale do tej pory, jedyne na co wpadłem toto, że cię zwyczajnie kochał.
Chociaż słowo zwyczajnie chyba tutaj
nie pasuje. On cię kochał całym sobą. Dla ciebie pragnął się zmienić. Był w
ciebie zapatrzony jak w obrazek święty.
Wziąłem głęboki wdech.
-Bardzo go kochałeś - spuściłem wzrok na swoje
nogi.
-Przez długi czas był dla mnie wszystkim. Był
w sumie do końca bardzo ważnym elementem w moim życiu.
-Ale go straciłeś.
-Obaj go straciliśmy.
Zapadła między nami cisza. W końcu upiłem łyk
wina. Nie mogłem poskładać myśli. Czułem, że rozpadam się w środku jak domek z
kart.
-Chyba nie powinienem ci o tym mówić.
Mieliście się związać na stałe.
-Wiem, jaki był. Spędziłem z nim mnóstwo czasu
i zdołałem się przekonać, do czego był zdolny. Ale nie wyobrażałem sobie życia
bez niego - zacisnąłem mocno powieki. Znowu zacząłem płakać. - Kou, ja go
kochałem bezgranicznie, nadal go kocham. Nie umiałem mu jednak pomóc.
Spanikowałem.
Kou westchnął.
-Chciałbym, żeby do mnie wrócił. Żeby wszedł
tutaj teraz i powiedział, że już jest, żeby objął mnie mocno i nie puszczał.
Wziąłem kolejną chusteczkę. Pierwszy raz
powiedziałem komuś coś takiego.
Resztę wieczoru przesiedzieliśmy, pijąc wino.
*
Trzymałem Sorę za rękę, sunąc przez wąską
dróżkę w samym środku lasu. Kilka metrów za nami szli Tara i Satoru, którzy
rozmawiali o czymś. Sora gawędziła, na co ja jej przytakiwałem. Wracaliśmy z
pikniku nad jeziorem do hotelu. Czułem się wypompowany z wszelkich chęci do
życia. Chciałem paść już na swoje łóżko i przespać cały czas do końca świata.
Gdy tylko znalazłem się w swoim pokoju,
wziąłem prysznic i położyłem się do miękkiego łóżka. Nie mogłem jednak zasnąć.
Myślami krążyłem wokół wielu rzeczy, które powoli opanowywały całe moje ciało.
Jak sparaliżowany, dałem się opleść nieprzyjemnymi myślami. Gdzieś tam nawet
zaświtała myśl o samobójstwie. Zacisnąłem powieki. Mógłbym się powiesić. Jak
mama.
Mógłbym.
Telefon dziko wibrował pod moją poduszką.
Wyciągnąłem urządzenie, przecierając zaspane oczy. Popatrzyłem na ekran.
Połączenie: Miho
Szybko odebrałem telefon, wwindowując się do
siadu.
-Halo? - powiedziałem.
-Dzień dobry - usłyszałem nieznany sobie
kobiecy głos. - T... Takanori, tak?
Zamarłem na krótki moment.
-Tak - odparłem niepewnie.
-Jestem mamą Miho - zaczęła łamiącym się
głosem. - Przepraszam, że dzwonię o tak wczesnej porze, ale nie mogłam już
wytrzymać.
-Nic nie szkodzi - spojrzałem na zegarek
radiowy na szafce przy łóżku. Dochodziła szósta. - Czy coś się stało?
Słyszałem, jak kobieta bierze głęboki wdech.
Podrapałem się po brodzie.
-Miho... Miho zniknęła.
Zamarłem.
-Miho? Jak to zniknęła?
-Od kilku dni nie dawała znaków życia - zaczęła
wyjaśniać. - W końcu przyszłam do niej, ale w jej mieszkaniu nie było nikogo.
Zostawiła wszystko, nawet komórkę. Przejrzałam ją i to był ostatni numer, pod
który dzwoniła.
-Od jak dawna nie daje znaków życia?
-Od półtorej tygodnia.
Zamyśliłem się na moment. Wtedy ostatni raz z
nią rozmawiałem.
-Nie wiesz, gdzie może być?
-Przykro mi, ale nie mam pojęcia.
-Nic ci nie powiedziała?
-Nie.
Głębokie westchnięcie niemocy.
-Przepraszam, że cię obudziłam - oznajmiła z
rezygnacją. - Proszę, jeśli czegoś się dowiesz albo Mi-chan się odezwie, daj mi
znać.
-Dobrze. Na pewno się wtedy z panią
skontaktuję.
Gdy tylko zakończyłem rozmowę, owiała mnie
pełna niedowierzania myśl. Miho zniknęła. Świadomość braku kogoś tak bliskiego,
ukuła mnie w pierś. Zacisnąłem zęby, zgniotłem krawędzie kołdry w dłoniach.
Wciągnąłem powietrze nozdrzami, chcąc się uspokoić. Nie mogłem wpaść teraz w
histerię. Przerażał mnie jednak fakt, że zostałem całkiem sam, bez żadnej
bliskiej osoby.
Cholera, Takanori - pomyślałem - nie jesteś
stworzony do tego, by mieć przyjaciół.
Poranne słońce raziło mnie w oczy. Cicho
sunąłem wzdłuż piaszczystej plaży jeziora. Przy większym podmuchu wiatru,
łapałem za słomiany kapelusz na głowie, by przypadkiem nie odleciał. Do moich
uszu docierało wysokie ćwierkanie ptaka skrytego w lesie. Zwierzątko popisywało
się swoimi zdolnościami wokalnymi, a ja wciąż szedłem, w wolnej ręce trzymając
trampki związane sznurowadłami. Wszedłem na drewniany pomost. Przemierzyłem
kilka metrów, aż znalazłem się w miejscu, w którym kładka się urywała i
skręcała w lewo, otaczając w ten sposób całą plażę. Przysiadłem na skraju
pomostu i zanurzyłem stopy w zimnej wodzie. W oddali widziałem napięty żagiel.
Ktoś pływał. Nic dziwnego, pogoda była do tego idealna.
-Myślałem,
że tylko surfujesz. Nigdy nie mówiłeś, że umiesz żeglować.
-Kiedyś
się nauczyłem. Pomożesz mi ubrać żaglówkę?
-Tylko
powiedz co i jak.
Położyłem się plecami na pomoście. Nogi
zwisały mi swobodnie i stopami dotykałem tafli jeziora. Zakryłem twarz
słomianym kapeluszem.
-Podaj mi
pagaj.
-Co?
-Leży obok
ciebie.
-To małe
wiosło...?
-Tak, to
się nazywa pagaj.
Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Był piąty
lipca. Dzień, w którym powinienem był już zacząć szykować się do wielkiej ceremonii.
Powinienem być szczęśliwy, denerwować się trochę.
Ale on byłby ze mną. Złożyłby mi przysięgę
wieczności. To byłby najszczęśliwszy dzień mojego życia.
-Takanori! - poczułem jak dotyka mojego
ramienia. Otworzyłem oczy, kiedy zdjął ze mnie kapelusz. - Zasnąłeś.
Tara pochylała się nade mną, zakrywając głową
rażące słońce. Podniosłem się, przecierając powieki.
-Chyba tak.
-Coś się stało? - usiadła obok mnie. Oddała mi
kapelusz, a ja położyłem go na kolanach. W oddali nie było już żadnej żaglówki.
Ktoś jedynie płynął rowerkiem wodnym.
-Sam nie wiem - odparłem cicho. - Dzwoniła do
mnie matka przyjaciółki. Nikt nie wie, co się z nią stało, nie daje znaków
życia.
-O bogowie! To straszne. Zawiadomiła policję?
-Nie wiem - pokręciłem głową.
Tara położyła mi dłoń na ramieniu.
-Ale nie dlatego płakałeś - stwierdziła.
Spojrzałem na nią. Momentalnie w moich oczach
zebrały się słone łzy. Kilka kropel spłynęło po moich policzkach. Spuściłem
głowę.
-Za dwa dni jest siódmy - mój głos drżał
przeraźliwie.
Tara objęła mnie ramieniem. Zacisnąłem
powieki, szlochając.
-Nie umiem ci pomóc, przepraszam. Wiem, że za
nim tęsknisz.
-Wiem - odparłem. - Nikt mi nie może pomóc.
Kobieta trzymała mnie jeszcze przez długi czas
w swoim uścisku. W końcu oboje podnieśliśmy się z kładki. Tego samego dnia
wróciliśmy do Tokio.
*
Zapaliłem światło w przedsionku i zamknąłem za
sobą drzwi na klucz. Przeszedłem do dalszej części mieszkania, zapalając po
drodze światła. Do sypialni wszedłem na samym końcu. Spojrzałem na zaścielone,
puste łóżko.
Zdjąłem koszulkę, po czym odrzuciłem ją niedbale
na podłogę. Zsunąłem z siebie spodnie i w samych bokserkach poszedłem po piwo,
które od ponad dwóch miesięcy leżało w lodówce. Podważyłem otwieraczem kapsel
heinekena. Po kuchni rozeszło się syczenie ulatującego gazu. Popatrzyłem
beznamiętnym wzrokiem na lekko spieniony alkohol, który zebrał się przy główce.
Upiłem łyk i zabrałem się za robienie kolacji. Ugotowałem ryż, usmażyłem
malutkie kiełbaski z warzywami. Do tego zrobiłem sobie owocowego shake’a.
Zrobienie zakupów było chyba jednak dobrym pomysłem. Nie sądziłem, że po
powrocie znad jeziora będę taki głodny.
Kiedy zjadłem kolację, ktoś zadzwonił do
drzwi. Spojrzałem na zegarek wmontowany w kuchenkę. Dochodziła dwudziesta.
Narzuciłem na siebie bluzę i poszedłem otworzyć. Tym razem nie patrzyłem nawet,
kto przyszedł.
Kouyou obrzucił mnie krytycznym spojrzeniem.
Miałem na sobie jedynie bokserki i bluzę z kapturem wkładaną przez głowę.
Wpuściłem go do środka.
-Chcesz może kiełbaskę z warzywami? -
spytałem.
-Zrobiłeś kolację - stwierdził, zsuwając z nóg
ciężkie buty motocyklowe.
-Tak - oparłem się plecami o ścianę.
Nałożyłem Kouyou jedzenia i usiedliśmy w
salonie. Od razu wziąłem dwa kieliszki i wino. Nalałem nam po odrobinie
alkoholu. Kou usiadł na kanapie, a ja obok niego po turecku.
Z początku panowała między nami nieprzyjemna
cisza. Zmrok za oknem zapadał coraz bardziej. Na niebo wylały się intensywne
barwy czerwieni i pomarańczy. Słońce znikało za betonowymi wieżowcami, które
okrywały się nocną szarością jak pierzyną. Głęboki kolor indygo powoli
pochłaniał wszystkie ciepłe odcienie widnokręgu niczym atrament wylany z kałamarza
na białą kartkę. Noc zapadała w ciszy, jakby się skradała.
Kouyou zjadł swoją porcję i popił ją winem.
Popatrzył na mnie, a ja w milczeniu odłożyłem kieliszek i oparłem się o jego
ramię. Mężczyzna nie poruszył się ani o milimetr, jakbym go w ten sposób
sparaliżował.
-Mogę? - spytałem.
-Możesz - pozwolił mi.
Dotknąłem dłoni Takashimy. Przez krótki czas
bawiłem się jego palcami. Oddzielałem je od siebie, na nowo łączyłem, lekko
odchylałem i sunąłem opuszkami po kwadratowych paznokciach, przy których kryły
się ledwo widoczne resztki farby. Miał całkiem zadbane dłonie. Jego skóra była
cienka i delikatna, było na niej kilka drobnych blizn.
-Masz ładne ręce - stwierdziłem.
-Po mamie - odparł beznamiętnie.
Nigdy nie sądziłem, że podczas tej jednej
nocy, będę robił tak bardzo dziwaczne rzeczy, na jakie nigdy bym sobie nie
pozwolił.
Kouyou przesunął dłonią po mojej. Zacisnąłem
wargi, podczas gdy on zsunął rękę na moje nagie kolano. Drgnąłem.
-Z Yuu też tak siedziałeś? - spytał.
Pokiwałem głową.
-Chodziliśmy na spacery, na zakupy. Takie
proste rzeczy.
Przez kolejne kilka minut milczeliśmy. Kou
dolewał sobie wina i sączył je powoli. Ja również piłem, ale znacznie mniej.
Takashima nagle przesunął palcem wskazującym po moim podbródku.
-Co? - spytałem.
-Czy ty kiedykolwiek robiłeś coś szalonego? -
spytał. - Yuu cały ten czas trzymał cię jak roślinkę pod kloszem.
-To wcale nie...
-A jak? Chciał cię chronić przed światem, ukryć
cię. Egoistycznie pragnął mieć cię tylko dla siebie. Był tak zapatrzony w
ciebie, że aż cię skrzywdził w ten sposób.
Zacisnąłem wargi.
-Kochał mnie.
-I w tym rzecz! Ludzie, którzy nas kochają,
krzywdzą najbardziej - westchnął. - Chodź. Przewietrzymy się.
Wstał. Popatrzyłem na niego niezrozumiale.
-Gdzie chcesz iść?
Uśmiechnął się zadziornie. Poczułem, jak po
plecach biegną mi nieprzyjemne dreszcze.
*
-Zgłupiałeś?! - krzyknąłem.
-Może trochę w liceum - odparł spokojnie.
-Piłeś, nie rozumiesz?!
-Ty też.
Wzniosłem oczy ku rozgwieżdżonemu niebu.
Silnik motocykla warczał niczym drapieżny kot. Takashima siedział na nim
okrakiem, trzymając między nogami kask.
-Zabijesz się... Nas. Chcesz, żebym jechał z
tobą? Masz tylko jeden kask.
-Dam ci go.
-Jesteś kierowcą! Zginiesz na miejscu, jak
przypieprzysz w jakieś drzewo, a ja wraz z tobą.
-No i? Masz coś do stracenia? Czy to zrobi ci
różnicę, jak umrzesz jutro czy za 5 minut?
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
-Wsiadaj. Co ci zależy.
-Ale ty zakładasz kask.
Usiadłem okrakiem za Takashimą, niemal
przywierając do jego ciała. Mężczyzna nagle odrzucił kask w trawę i schował
nóżkę.
-Kouyou! - starałem się przekrzyczeć warkot
silnika.
-Zabijemy się obaj.
Ruszył gwałtownie. Odskoczyłem w tył, dlatego
błyskawicznie objąłem Kou rękoma w pasie, by się jakoś trzymać.
-Jesteś pojebany! - wrzasnąłem, gdy
wyjechaliśmy na ruchliwą ulicę.
-Całkiem możliwe! - odparł równie głośno, co
ja.
Czyli moimi ostatnimi słowami było „jesteś
pojebany”.
Kouyou łamał wszelkie przepisy, rozpędzając
się do niewiarygodnych szybkości. Mknął ulicami i gładko wymijał samochody
niczym sunący między drzewami wąż. Przeszło mi przez myśl, że śmierć już zawsze
będzie mi się kojarzyć z ostrym reflektorem ciężarówki, przed którą Kouyou
przemknął. Mogliśmy obaj zginąć. To mogły być nasze ostatnie chwile. Czy na
pewno chciałem, by tak wyglądała moja śmierć? Roztrzaskanie o drzewo albo
czołowe zderzenie z samochodem? A moje ostatnie wspomnienia? Te dwa miesiące
przepełnione były gorzkim smakiem alkoholu, który zmieszał się z równie
okropnym smakiem żalu. Smutek wypływał ze mnie każdego dnia. Rosły we mnie
wyrzuty sumienia. Nie pomogłem mu wtedy. Uciekłem. Posłuchałem go, chociaż
mogłem zostać z nim. Byłem za to wściekły na samego siebie, rosła we mnie nienawiść.
Nie
pociesza cię fakt, że zestarzeję się wraz z tobą?
Nie
zasługuję na ciebie.
Taka,
kotku...
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że
Kouyou wyjechał z betonowej dżungli i pędził ciemną szosą. Jedynie światło
jednośladu rozgramiało mrok. Wiatr targał moimi włosami, adrenalina lekko
opadła. Trzymałem się go, niemal wbijałem mu palce w ciało. Silnik warczał
gładko jak kot.
On nigdy nie pozwoliłby mi na coś takiego.
Włożyłby mi kask na głowę i ochraniacze, jakbym był dzieckiem uczącym się jeździć
na rowerze. Przestrzegałby przepisów, jechałby bardzo ostrożnie. Nigdy nie
wystawiłby mnie na takie ryzyko.
Spojrzałem na blond czuprynę Shimy targaną
wiatrem. Byłem pewny, że teraz patrzy skądś na mnie i z niemocą wyciąga w moim
kierunku ręce. „Błagam, uważaj na siebie!”. A może kręci głową i mlaszcze z dezaprobatą?
„Taka, to nierozsądne!”. Stoi i patrzy na mnie. Albo siedzi. Tak, siedzi.
-Trzymasz się?! - usłyszałem Kouyou.
Zauważyłem, że zerkał na mnie z lusterka.
-Trzymam!
Uśmiechnął się.
Uderzyła we mnie pewna myśl. Puściłem
Takashimę i wzniosłem wysoko ręce, krzycząc. Takashima również wrzasnął. Nie
puścił jednak kierownicy. Darliśmy się w niebogłosy, przemierzając drogę. W tym
momencie coś we mnie pękło jak za mocno naciągnięta recepturka. Miałem
wrażenie, że widzę wszystko o wiele wyraźniej, nawet jeśli wokół nas panowała
ciemność. Od wewnątrz wypełniło mnie przedziwne, mrowiące uczucie wolności.
Zamknąłem oczy, uśmiechając się. W moją twarz uderzało chłodne powietrze. Już
kiedyś czułem podobną ekscytację. Pierwszy raz, kiedy on wyciągnął do mnie rękę
i został częścią mojego świata. Widziałem, jak stoi przede mną i uśmiecha się.
Nie
odejdę.
Na zawsze
razem.
Zaśmiałem się gorzko. Przykre.
-Kouyou, szybciej! - krzyknąłem mu niemal do
ucha.
-Naprawdę chcesz się zabić?!
-Chcę!
Nie chcę - powiedział spokojnie jakiś głosik
wewnątrz mnie. - Chcę, żebyśmy wrócili bezpiecznie, żeby on czekał na mnie w
domu, nakrzyczał na mnie, że to było nierozsądne, żeby mi powiedział, że się o
mnie martwił. Nie mogłem umrzeć. Nie w chwili, kiedy poczułem, że znowu żyję.
Wjechaliśmy w ostry zakręt. Kou nie zwolnił
ani nie przyspieszył. Objąłem go mocno w pasie.
-Udusisz mnie.
-Kouyou - powiedziałem przy jego uchu.
Takashima nagle zwolnił i skręcił gwałtownie.
Szarpnęło nami i podskoczyliśmy, zjeżdżając na polną drogę.
-Nie chcesz się zabić.
-Nie chcę.
Przejechaliśmy może pół kilometra, aż
znaleźliśmy się na rozległej polanie. W tym samym miejscu urywała się droga.
Takashima stanął. Zsiadłem z motocykla, a on chwilę na nim siedział. W końcu
też zsiadł i postawił maszynę na nóżce.
O moje odkryte łydki ocierała się wysoka ostra
trawa. Kruk wrzasnął nagle gdzieś nad nami. Oparłem się o nieopodal stojącą
sosnę. Wszystko przykrywała ciemność i jedynie księżyc świecił na nas z góry,
jakby chciał nam przypomnieć, że to wcale nie koniec świata.
-Kou - powiedziałem cicho. Mężczyzna podszedł
do mnie. Oparł się dłońmi na drzewie za mną i pochylił się nade mną.
-Jutro jest szósty, prawda? - mruknął tuż przy
moim uchu.
-Tak - odparłem smutno. Pojutrze miał być
najpiękniejszy dzień mojego życia.
-Mam pomysł. Jutro się zabijesz.
-Mam się zabić?
-Nie dosłownie - wplątał jedną dłoń w moje
włosy. Przeszedł mnie dreszcz.
-To znaczy? - objąłem go w pasie. Nie wiem,
dlaczego to zrobiłem.
-Zobaczysz - pogładził wierzchem dłoni mój
policzek.
Rano obudziłem się z kacem i silnym
przeczuciem, że nie jestem sam w mieszkaniu. Ześlizgnąłem się z łóżka i w
samych bokserkach poszedłem do salonu. Na kanapie leżał Kouyou. Spał w
przedziwny, powyginany sposób, pochrapywał lekko.
-Kou - oparłem się o framugę drzwi. - Kou,
wstawaj.
-Po co - mruknął ledwo zrozumiale. Miał
zamknięte oczy i nawet się nie ruszył.
-Bo ja już nie śpię. I miałeś mnie dzisiaj
zabić.
-Później - jęknął. Zasłonił twarz ręką.
-Chcę już nie żyć.
-Zrób mi najpierw śniadanie. Potem pogadamy.
Westchnąłem przeciągle. Chyba nie pozostało mi
nic innego, jak poczekać do momentu, w którym Kouyou zechce zwlec się z kanapy
i porozmawiać ze mną.
Poszedłem do kuchni i usmażyłem kilka naleśników.
Nadziałem je dżemem i zwinąłem w ruloniki. Zaparzyłem kawę w dzbanku i
postawiłem ją na podgrzewaczu. Poszedłem z powrotem do Kouyou.
-Mam śniadanie - uderzyłem go z całej siły w
ramię.
-Fajnie - odwrócił się do mnie tyłem.
-Kouyou!
-No już.
Przekręcił się na drugi bok i zsunął
wyrzeźbione, zgrabne nogi na podłogę. Jakoś nie zwracałem wcześniej na to
uwagi, ale Takashima miał nogi niczym jakaś gwiazda. Spojrzał na mnie spod
rozczochranych włosów, które przysłaniały mu twarz i sterczały we wszystkie
strony jak igły u jeża. Przesunął po mnie wzrokiem i mlasnął, drapiąc się po
bok.
-Co na śniadanie? - spytał.
-Naleśniki.
Posłał mi szeroki uśmiech.
-Hej, Taka.
-Hm?
-Nic.
Zjedliśmy razem naleśniki i wypiliśmy całą
kawę. Później, kiedy Kouyou brał prysznic, poszedłem poszukać mu czegoś, w co
mógłby się ubrać. Otworzyłem szafę i westchnąłem przeciągle. Jego ubrania leżały równo poskładane na
półkach. Przypomniało mi się, co zrobiłem, kiedy Kotetsu przywiózł mnie do
Tokio. Spokojnie zaprowadził mnie do samego mieszkania, niosąc walizkę, w którą
zapakowaliśmy się z ukochanym dwa dni wcześniej. Odłożył torbę i popatrzył na
mnie uważnie, jakbym był ciężko ranny. Trząsłem się i szlochałem co jakiś czas.
-Weź prysznic - polecił mi.
Spojrzałem na niego bez wyrazu.
-U m y j
s i ę - powiedział powoli.
Odwróciłem się i chwiejnym krokiem poszedłem
pod prysznic. Zdjąłem z siebie przepocone ubranie z brązowymi plamami
zaschniętej krwi. Rzuciłem się do zlewu, by zwymiotować, gdy zdałem sobie
sprawę, że to n a p r a w d ę krew. Krew, która do niedawna krążyła w
żyłach, była gorąca i lepka. Teraz była jedynie plamą na ubraniu.
Wszedłem do kabiny i odkręciłem wodę. Zimne
krople zaczęły lać się na mnie z deszczownicy. Po chwili temperatura zaczęła
się normować. Letnia woda, ciepła, gorąca. Włosy oklapły mi żałośnie na twarz.
Woda zbierająca się w brodziku zabarwiła się ciemnymi drobinkami ziemi brudu
oraz krwi. Poczułem piekący ból w prawym ramieniu. Dotknąłem go i spojrzałem na
swoją dłoń. Krew. Jeszcze więcej krwi. Na raz całe moje ciało ogarnęło silne
wyczerpanie. Nogi ugięły się pode mną. Oparłem się o ścianę, zsuwając się po
niej, po czym usiadłem w brodziku. Zaszlochałem głośno, podkurczając nogi i
obejmując się swoimi ramionami. Wrzasnąłem rozpaczliwie na całe gardło.
Wydarłem się. Kotetsu wbiegł do łazienki przerażony tymi krzykami.
-Takanori...?!
-Nie ma go!!
-Takanori...
-Gdzie jest Yuu?!
Kotetsu zakręcił wodę i okrył mnie ręcznikiem.
Trząsłem się niczym osika, a on tak po prostu przykrył mnie, jakby chował jakiś
śmieć pod dywan. Pomógł mi się wytrzeć, kazał mi się ubrać i zdezynfekował moje
ramię.
-Wydaje mi się, że trzeba będzie założyć ci
szwy.
-Gdzie on jest?
-Posłuchaj mnie uważnie - odłożył zabarwioną
czerwienią gazę i zdjął lateksowe rękawiczki. Złapał mnie za głowę, patrząc mi
w oczy. - Takanori, spójrz mi w twarz.
-Gdzie on jest?
-Takanori, majaczysz.
-Gdzie on jest?!
-Dam ci zaraz zastrzyk na uspokojenie,
słyszysz? Musisz siedzieć w miejscu.
-Gdzie on...
-Już wystarczy. Słuchaj mnie dalej. Zostanę
tutaj na noc.
-Gdzie jest...
-Takanori.
-Gdzie jest Yuu?
Westchnął przeciągle.
-Muszę się umyć.
-Dopiero się umyłeś.
-Muszę. To mnie znowu trzyma.
-Co cię trzyma? O co chodzi?
Zerwałem się z miejsca i pobiegłem pod
prysznic. Atak. Znowu miałem atak.
Później faktycznie dostałem zastrzyk.
Krzyczałem i wierzgałem kończynami. Mówiłem, że nie chcę, ale Kotetsu nie
chciał dać za wygraną. Związał mi ręce, przyszpilił mnie do podłogi i siadając
na mnie, wstrzyknął mi przezroczysty płyn w lewe ramię. Zszedł ze mnie dopiero,
kiedy się uspokoiłem, a moje mięśnie uległy rozluźnieniu. Rozwiązał mi nadgarstki.
-Będzie ci lepiej.
-Chcę do Yuu...
Następnego dnia rano wstałem dziwnym uczuciem
pustki. Rozejrzałem się po pokoju.
Yuu, nie uwierzysz! Miałem taki okropny sen!
Podniosłem się z łóżka i poszedłem do kuchni.
Nikogo tam nie było. Ruszyłem do salonu. Kotetsu siedział w fotelu i patrzył w
sufit.
To jednak nie sen?
-Takanori - zwrócił się do mnie - musisz mnie
uważnie posłuchać.
Usiadłem na kanapie, patrząc beznamiętnie na
mężczyznę. Posłał mi spojrzenie pełne wyczerpania.
-Wypadek. Mieliście z Yuu wypadek.
-Wypadek?
-Kraksę. Ktoś wjechał wam w bok samochodu. Wyszedłeś
z tego cudownie ocalały, jednak kierowca nie miał szans.
Zamrugałem kilkakrotnie.
-Wybacz, ale muszę ci dorobić kilka zadrapań,
by to w miarę sensownie wyglądało.
-To nie ma sensu - pokręciłem głową.
-Owszem, ma. Samochód ma skasowany cały bok.
-Toyota...
-Tak, toyota Yuu. Całe miejsce wypadku,
wszystko zostało wczoraj przygotowane.
Myślałem, że opadnie mi szczęka.
-To się nie uda.
-Już się udało.
Gdy tylko Kotetsu, wyszedł, podszedłem do
szafy i otworzyłem ją na oścież. Patrzyłem jakiś czas na wszystkie rzeczy.
Ubrania moje po lewej stronie, ubrania Yuu po prawej. Wszystkie rzeczy były
przeze mnie schludnie poskładane w kostkę. Rozpiąłem guziki koszuli, którą
miałem na sobie, po czym zsunąłem ją z ramion. Zdjąłem spodnie, bieliznę i
wyciągnąłem z szafy ubrania Yuu. Wyrzuciłem wszystkie jego koszulki, koszule,
bluzy i spodnie na podłogę. Niemal wskoczyłem w tę stertę ciuchów, zaczynając
płakać. Płakałem. Tak, strasznie ryczałem, chowając się w jego zapachu, którym
przesiąkły tkaniny.
-Błagam, wróć do mnie.
Przez następne dni byłem jakby poza własnym
ciałem. Zrobił się jeden wielki szum, a ja siedziałem z boku i pogrążałem się w
pustce. Starałem się o niczym nie myśleć, bo gdy tylko z powrotem włączałem się
do życia, wracały do mnie wspomnienia tamtego dnia. Yuu leżący na ziemi,
krwawiąca rana w jego piersi. Wiele wysiłku wkładałem w to, by nie powiedzieć
nikomu, w jaki sposób naprawdę doszło do tego wszystkiego. Kłamstwo ciążyło
nade mną, przyczepiło się jak kula u nogi. Stałem się więźniem tego wszystkiego.
W dniu pogrzebu Yuu ciągnąłem się za
wszystkimi z tyłu. Nie wychylałem się, nie rozmawiałem z nikim. Raz tylko moje
spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Akiko. Widząc jej czerwoną i zapłakaną
twarz, miałem wrażenie, że rozpadam się na miliony drobnych kawałków. Co mógł
czuć rodzic chowający swoje dziecko? Jakiego bólu musiała doświadczyć matka, po
dowiedzeniu się, że życie jej dziecka zgasło lekko i gwałtownie jak płomień
świecy? Zapadła zupełna ciemność, której teraz nic nie mogło rozświetlić.
Czułem, że to wszystko było niesprawiedliwe.
Miałem wrażenie, że skoro jego tu niema, to mnie też nie powinno tu być. Ludzie
patrzyli na mnie jak na wielki cud. Niesamowicie ocalały z wypadku. Mogliby
przyczepić mi taką tabliczkę do pleców.
-Masz coś dla mnie? - spytał Kouyou.
Odwróciłem się w jego stronę. Stał w drzwiach
sypialni owinięty ręcznikiem wokół pasa. Mokre włosy oklapły mu na twarz i
ramiona. Drobne kropelki wody spływały po jego ciele. Przez krótki moment mój
wzrok zawisł na jego torsie i przesunął się w dół ku ręcznikowi.
-Znalazłem jakieś rozciągnięte koszulki.
-Nie masz nic mojego?
-Twojego? - nie kryłem zaskoczenia. Czemu w
szafie miałyby być ubrania Kouyou? Nagle przeszło mi przez myśl, że może
Takashima zostawał tu na noc, kiedy mnie nie było. Może oni…
-Zamienialiśmy się ubraniami. Na pewno jest tu
coś mojego.
Podszedł do szafy, spychając mnie lekko na
bok. Chciałem się rzucić na Shimę, by nie ruszał jego ubrań, ale zaraz
zrezygnowałem. Jakie to miało znaczenie.
-Zamienialiście się? - przysiadłem na łóżku.
Popatrzyłem na plecy Kouyou. Miał lekko odstające łopatki.
-Zdarzało nam się.
Takashima wyciągnął przydużą, błękitną
koszulkę z nadrukiem przedstawiającym orła. Faktycznie, nie należała do Yuu. Że
też tego wcześniej nie zauważyłem.
-Bieliznę też chcesz?
-Mogę chodzić bez, ale wolałbym coś jednak
mieć pod spodem.
Z jakiegoś powodu opadły we mnie wszystkie
siły. Machnąłem jedynie ręką w stronę szuflady z bielizną i powiedziałem, żeby
coś sobie wybrał. Uniósł brew w zdziwieniu, że tak mu na to pozwoliłem.
Otworzył szufladę i chwilę patrzył na poskładane w kostkę bokserki oraz slipy.
-Nie będę ci grzebał w gaciach - powiedział nagle.
Zamknął szufladę.
-To tylko majtki.
Westchnął, po czym ponowił próbę poszukiwawczą.
Wsunął rękę do szuflady, jakby miał dotknąć czegoś wyjątkowo paskudnego. W
pewnym momencie stanął jak wryty. Wyciągnął dłoń, w której trzymał sztucznego
fallusa.
-No nieźle.
-Poszukaj głębiej. Może znajdziesz pejcz,
knebel i wibrator.
Kou posłał mi kpiący uśmiech. Po chwili
wyszedł do łazienki, by się ubrać.
*
-Fryzjer? - nie kryłem zaskoczenia. - Po co?
-Co Yuu lubił najbardziej w twoim wyglądzie?
Włosy, no nie?
-No...
-Dlatego teraz się ich pozbędziesz.
-Nie chcę być łysy! - zaprotestowałem.
-Nie będziesz.
Posłałem Kouyou podejrzliwe spojrzenie.
Mężczyzna jedynie wywrócił oczami.
-Daj spokój. Nie ufasz mi?
-Nie.
Takashima zaśmiał się. Pewnie spodziewał się
takiej odpowiedzi.
Ostatecznie dałem się zaprowadzić Kouyou do
fryzjera. Był to niewielki lokal wciśnięty między setki innych sklepów, salonów
kosmetycznych i kawiarni. Wsunięty między szare pasmo sklepowych witryn szyld
„Nie igraj z fryzjerem” oraz logo
przedstawiające cowboya z nożyczkami i grzebieniem zamiast rewolwerów jakoś
mnie nie przekonywał. Kou popchał mnie w stronę lokalu, siłą zaciągnął mnie do
środka. Dzwoneczek zawieszony nad drzwiami oznajmił nasze przybycie. W środku
wiało pustką. Jedynie jakaś kobieta siedziała z wałkami na głowie pod suszarką,
która wyglądała jak wyciągnięta z filmu science fiction maszyna do prania
mózgów. Przełknąłem głośno ślinę, przesuwając wzrokiem po lokalu.
Białe ściany z pozawieszanymi zdjęciami modeli
i modelek z przeróżnymi fryzurami. Gdzieś pod ścianą stała wysoka, zielona
roślina z szerokimi liśćmi. Podłoga była czarno-białą szachownicą, której chyba
nikt dawno nie sprzątał.
Wziąłem głęboki wdech. Do moich nozdrzy
dostały się drobinki kurzu i okropny zapach lakieru do włosów.
-Witam serdecznie! W czym mogę pomóc?
Spod lady (dosłownie spod lady!) wydostała się
niska kobieta. Miała długie włosy misternie ułożone w wysoki, koński ogon i
bardzo mocny makijaż podkreślający oczy. Z jej uszu zwisało całe mnóstwo
ciężkich kolczyków.
-Chciałem ostrzyc kolegę - oznajmił Kou, popychając
mnie w stronę lady. Łypnąłem na niego wściekle.
Kobieta zmrużyła oczy niczym żmija,
przyglądając mi się, jakby kalkulowała w głowie, w jakiej fryzurze będzie mi
najlepiej. Niespodziewanie zerwała się z miejsca, zgrabnie przeskakując nad
ladą. Odsunąłem się o krok w tył, by na mnie nie wpadła.
-Mam to! Pytanie tylko, czy robimy coś z tym
brązem, czy nie.
-Oczywiście - Kouyou odpowiedział za mnie.
Patrzyłem to na niego, to na tę kobietę. - Zdamy się na ciebie.
-Świetnie - kobieta zatarła ręce. Nie przeszkadzają
ci te odrosty? - zwróciła się do mnie. Nagle wzięła mnie za rękę i zaprowadziła
w stronę fotela ustawionego przed lustrem.
-Niespecjalnie - odpowiedziałem cicho.
Kou poszedł za nami. Fryzjerka pchnęła mnie na
fotel, po czym narzuciła na mnie błękitny fartuch w zielone ufoludki. Zaraz
również zasłoniła lustro.
-Dlaczego tak?
-To będzie niespodzianka - Kouyou stanął obok
mnie. - Wrócę po ciebie za godzinę.
-Zostawisz mnie tu?! - miałem ochotę zerwać
się z miejsca.
-Bądź mężczyzną - warknął Kou. - Najpierw
zaprowadzam cię do fryzjera jak jakiegoś dzieciaka, a teraz boisz się sam
zostać. Ile ty masz lat, co? Przyjdę przecież, nie jestem aż tak wredny, żeby
cię porzucić.
I wyszedł. Dzwonek zadzwonił, kiedy otworzył i
zamknął drzwi.
Patrzyłem jak fryzjerka krząta się wokół mnie.
Skakała najpierw jak mała pchełka, przygotowując wszystkie rzeczy. Sam nie do
końca rozumiałem, po co to wszystko. Kobieta pogwizdywała wesoło, kiedy myła mi
włosy. Masowała skórę mojej głowy, delikatnie wplątywała palce w mokre kosmyki.
-Fajnie tak, no nie? - zagadnęła. Zdaje się,
że cisza jej ciążyła.
-Bardzo fajnie.
-Jesteś przyjacielem Kouyou? - spytała.
Zaczęła spłukiwać szampon z moich włosów.
-Przyjacielem… Nie jesteśmy raczej
przyjaciółmi.
-To może jego chłopakiem?
-Też nie - zaśmiałem się.
-Hm, szkoda - westchnęła. - Kou jest już moim
stałym klientem, przychodzi tu od lat i sporo o nim wiem. Lubię z nim rozmawiać,
jest bardzo nieszablonowym człowiekiem. Przy okazji zawsze mówi wszystko prosto
w twarz.
-Taki jest - mruknąłem.
-Bardzo go lubię - oznajmiła.
-Jest wolny - podsunąłem jej myśl.
-Mam męża i dzieci - parsknęła śmiechem.
Poczułem, że pąsowieję na twarzy. Nigdy bym nie powiedział, że jest mężatką i
ma dzieci.
Ma męża i dzieci. Ma coś, czego ja tak bardzo
pragnąłem, a czego nie mogłem mieć.
-Przepraszam. Nie powiedziałbym, że urodziłaś.
-Wszyscy mi to mówią, a jestem matką bliźniąt.
-Poważnie?
-Uhum.
Delikatnie osuszyła mi włosy ręcznikiem.
Zaczęła je rozczesywać grzebieniem. Robiła to tak sprawnie i delikatnie, że ledwo
czułem jej dotyk na sobie.
-Całkiem niedawno urodziłam. Mam teraz w domu
dwóch chłopców i jedną dziewczynkę.
-Zazdroszczę - powiedziałem cicho.
-Nie masz czego - westchnęła. - W sumie to nie
planowaliśmy dzieci. Czasami są dla mnie jak piąte koło u wozu.
-Dzieci to odpowiedzialność.
-A ja nie jestem odpowiedzialna.
Przez dłuższy czas milczeliśmy. Kobieta
rozczesała mi włosy, rozrobiła farbę w plastikowej miseczce i zaraz nałożyła mi
ją na włosy. Skrzywiłem się, czując smród specyfiku do farbowania włosów. Coś
okropnego. Po zmyciu farby, zaczęła obcinać mi włosy. Był to chyba najgorszy
moment w moim życiu, pozbywałem się swoich ukochanych kosmyków, tej szopy,
którą tak uwielbiał mój ukochany.
-Wyjdziesz stąd zupełnie odmieniony.
-Trochę się tego obawiam. Nie lubię zmian.
-Nawet zmian na lepsze?
-Lubiłem swoje włosy.
-To tylko włosy. Odrosną.
Kouyou wrócił po mnie, kiedy fryzjerka suszyła
i układała mi fryzurę. Stanął przede mną i uśmiechnął się szeroko, jakby
zobaczył coś wyjątkowo śmiesznego.
-Aż tak źle wyglądam? - spytałem.
-Nie - pokręcił głową. - Pasuje ci to.
-Sam nie wiem.
-Nawet się jeszcze nie widziałeś!
-Ale czuję, że będę wyglądał strasznie.
Fryzjerka nagle spryskała mi włosy lakierem.
Skrzywiłem się mocno. Nienawidziłem tego zapachu. Pamiętam, że jak mama albo
Tara używały tego, to zawsze uciekałem z pokoju. Teraz jednak nie miałem dokąd
uciec. Mało się nie udusiłem, kiedy kobieta spryskała mnie toną tego
śmierdzącego paskudztwa. Kou chyba widział, jak bardzo się krzywiłem i
podśmiechiwał się ze mnie pod nosem.
W końcu nadszedł moment, kiedy mogłem się
zobaczyć. Fryzjerka Zdjęła ze mnie fartuch w ufoludki, po czym odsłoniła
lustro. Zamrugałem gwałtownie na swój widok. To nie byłem ja.
-Voilà!
Kou gwizdnął. Ostrożnie dotknąłem swoich
włosów. Miałem wrażenie, że nie są prawdziwe.
-I jak się podoba?
Uchyliłem lekko usta. Nie wiedziałem, co
powiedzieć.
-Wow - mruknąłem w końcu.
Fryzjerka uśmiechnęła się do mnie szeroko.
Nigdy nie sądziłem, że zostanę blondynem.
Zawsze miałem albo czarne, albo brązowe włosy, które kręciły się i niewiele im
brakowało do ramion. A teraz? Nadal miałem poskręcane kosmyki, jednakże sięgały
mi kilka centymetrów za uszy i były pocieniowane.
-Pierwszy raz w życiu mam blond włosy -
palnąłem.
-Zawsze musi być ten pierwszy raz!
Nie mogłem oderwać wzroku od swojego odbicia.
To było dla mnie zupełnie coś nowego. W tej chwili dotarła do mnie pewna myśl.
Zmiany. Potrzebowałem zmian w swoim życiu.
*
Siódmego lipca od rana padał deszcz. Na dworze
było szaro i nijako. Siedziałem w mieszkaniu, piłem gorzką kawę i oglądałem
zdjęcia w albumie, który kilka lat wcześniej założyliśmy z Yuu. Były w nim
tylko nasze zdjęcia. Wcześniej nie były one dla mnie jakoś specjalnie ważne,
jednak teraz doceniłem ich wartość. Każda strona przyprawiała mnie o przypływ
melancholii. Nasze zdjęcie, kiedy jeszcze nie byliśmy ze sobą oficjalnie,
fotografia na tle śniegu, kilka dni po tym, jak oficjalnie zostaliśmy parą.
Zdjęcie z urodzin Yuu, kiedy pierwszy raz obchodziliśmy je razem. Fotografia z
wakacji nad morzem. Zdjęcie z naszej półrocznicy.
Zamknąłem album, odłożyłem go na miejsce i
wyszedłem na balkon. Na stoliku stała popielniczka Yuu. Na parapecie leżała
jego zapalniczka. Oparłem się o barierkę i spojrzałem na szarą okolicę.
Tegoroczna Tanabata była chyba jeszcze gorsza od powszedniej.
Tę Tanabatę miałem świętować z Yuu. On miał
być moim pasterzem, a ja jego tkaczką. Mieliśmy się spotkać i być na zawsze
razem.
Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Poszedłem
powoli otworzyć, chociaż wcale nie miałem na to ochoty.
-Aki… ciocia? - nie kryłem zaskoczenia.
-Dzień dobry, Taka - mruknęła nieśmiało. -
Mogę?
Wpuściłem ją do środka. Zrobiłem nam po kubku
herbaty i usiedliśmy w salonie. Przez dłuższy czas oboje milczeliśmy. Akiko
strasznie schudła przez ostatnie dwa miesiące. Miała mocno zapadnięte policzki
i podkrążone oczy. Starałem się na nią nie gapić. Kiedy tylko mój wzrok
zostawał na niej dłużej, zbierało mi się na płacz. Trudno było mi wyobrazić
sobie, co przeżywała po stracie Yuu.
-Zmieniłeś fryzurę? - zaczęła rozmowę.
Spojrzałem na nią. Zaciskała wąsko wargi.
Miała przekrwione oczy. Mogłem jedynie domyślać się jak długo rozważała i ile
wysiłku wymogło od niej przyjście tutaj.
-Tak. Wczoraj.
-Pasuje ci - stwierdziła.
-Dziękuję - uśmiechnąłem się lekko. Próbowała
odwzajemnić gest, jednak wyszedł jej grymas. - Potrzebowałem… jakiejś zmiany.
Czegokolwiek.
-Rozumiem.
Znowu milczeliśmy przez kilka minut. Zaplotłem
dłonie wokół ciepłego kubka z herbatą i wpatrywałem się w jego środek. Czułem,
że za chwilę się rozpłaczę.
-To już ponad dwa miesiące - powiedziała
cicho. Starałem się nie odrywać wzroku od herbaty. Miałem wrażenie, że jeśli
tylko zerknę na Aki, to rozpadnę się. - Nadal trudno mi w to uwierzyć. To
wszystko stało się tak nagle.
Głos jej drżał. Była bliska łez.
-Dzisiaj jest siódmy. To miał być piękny,
niesamowity dzień. To niesprawiedliwe, że tak się stało.
Kolejny raz zapadło między nami milczenie.
Akiko zaszlochała. Odłożyłem herbatę i przyniosłem jej chusteczki.
-Mam wrażenie, że nie powinno mnie tu być -
powiedziałem. Akiko spojrzała na mnie z lekka zaskoczona. - Myślę… skoro jego
tu nie ma, to mnie też nie powinno tu być. Powinienem być tam, gdzie on.
-Nie mów tak.
-Nie pomogłem mu. Nie zrobiłem niczego - w
oczach stanęły mi łzy. Mój głos stał się cienki jak u małego chłopca. - Yuu
zrobiłby dla mnie wszystko, a ja nie byłem w stanie….
-To nie twoja wina.
Zacisnąłem wąsko wargi. Miałem szczerą ochotę
powiedzieć jej o wszystkim. Wyznać jej, że nie było żadnego wypadku, że Yuu
został zwyczajnie zamordowany. Ale… powiedziałbym jej to i co? Jak ona by się
poczuła, że przez cały ten czas żyła w kłamstwie? Zareagowałaby tak samo jak ja,
kiedy dowiedziałem się o mojej mamie? Nie chciałaby mnie znać? Wyszłaby i nigdy
więcej do mnie nie odezwała? To było bardzo prawdopodobne.
-Ciociu, nawet nie wiesz jak bardzo mi przykro
przez to wszystko, co się stało.
-Wszystkim jest przykro. Yuu był… naprawdę
wyjątkowy. Wiedziałam to od początku, kiedy tylko pierwszy raz go zobaczyłam.
Stwierdziłam, że to dziecko będzie kimś niezwykłym. I był. Oczywiście, miał
swoje wady, ale ktoś taki jak on zdarza się raz na milion.
-Tak. To prawda.
Upiła łyk herbaty. Odłożyła kubek na stolik i
lekko potarła skronie.
-Kiedy do wszystkich dotarła wieść, że twoja
mama nie żyje, czułam się okropnie. Możliwe, że podobnie jak ty. Obwiniałam
się, że nie zauważyłam tego, w jakim stanie była. Nie pomogłam jej, chociaż ona
zawsze wyciągała do mnie pomocną dłoń. Była dla mnie jak siostra, kochałam ją.
I nagle jej zabrakło. Pamiętam, że pomyślałam sobie tylko wówczas: a co z małym Taką? Yuri zostawiła go tak
samego? W głowie nie mieściło mi się, co mogło czuć dziecko po dowiedzeniu
się, że straciło jednego z rodziców, że nie ma kogoś tak ważnego. Pomyślałam
też o Yuu. O tym, jak wielką sympatią darzył Yuri.
Akiko zapowietrzyła się gwałtownie. Chwilę
zajęło jej, by unormować oddech. Czekałem w ciszy, aż będzie kontynuować.
-A teraz nie ma ich oboje. To wszystko jest
takie puste i nijakie. Mam wrażenie, że świat nie ma barw, że nic już nie ma
sensu.
Pozwoliłem łzom swobodnie spływać po
policzkach. Akiko również płakała. Chciałem ją objąć, zrobić cokolwiek, ale
zwyczajnie nie mogłem się ruszyć.
-Kiedy straci się dziecko… to boli tak jak
strata matki?
-Myślę, że to taki sam ból.
Zakryłem usta dłonią. Akiko wydmuchała nos i
przycisnęła dłonie do oczu.
-A teraz są razem - mruknęła. - Yuri i Yuu.
Oby byli szczęśliwi i mieli nas w opiece.
*
Tydzień później wróciłem do Matsue. Wciąż nie
miałem pojęcia, co się działo z Miho. Jej matka nie dzwoniła do mnie,
dziewczyna też nie dawała znaków życia. Byłem całkiem sam.
Lato w Shimane było wyjątkowo upalne. Słońce
grzało nieprzerwanie, było duszno i z wielką chęcią zaszyłbym się do końca
wakacji w pokoju. Nie mogłem sobie jednak na to pozwolić. Na blisko miesiąc
znalazłem sobie pracę. Co prawda, miałem pieniądze ze stypendia i Satoru oraz
Jun przelewali mi niemałe sumy od czasu do czasu na konto, ale musiałem się
czymś zająć. Nie mogłem pozwolić, by moje myśli krążyły tylko wokół smutnych
chwil. W ten sposób zostałem na krótki czas sprzedawcą w sklepie odzieżowym.
Nie powiem, bardzo mi to odpowiadało. Byłem w swoim żywiole. Obcowałem z
ubraniami, modą i doradzałem klientkom. Sam zrezygnowałem z tego po miesiącu.
Kierownik wydziału był strasznie zaskoczony moją nagłą decyzją. Nie mógłbym
jednak tego dłużej robić.
Po skończeniu pracy znowu nie wiedziałem, co
mógłbym ze sobą zrobić. Przez cały lipiec Miho nie dała znaków życia. Straciłem
już nawet nadzieję na to, że kiedykolwiek jeszcze ją zobaczę.
-Taka, a może przy najbliższej wizycie w
Tokio, wziąłbyś ze sobą Chie? - spytała mnie pewnego razu ciocia Noriko. Był
drugi sierpnia, około godziny osiemnastej. Słońce mocno grzało, pot spływał po
całym moim ciele małymi strumieniami. Siedziałem z ciotką na werandzie i
jedliśmy razem dango.
-Mógłbym ją wziąć - pokiwałem powoli głową.
Zjadłem do końca słodkie kuleczki z patyczka i odłożyłem go na bok. Ciocia
podała mi szklankę wody z lodem i cytryną. Wziąłem od razu kilka łyków.
Orzeźwiający chłód o posmaku cytrusowym zalał mnie od środka. - Będę jechał za
dwa dni.
-Dobrze się składa. Nie chciałabym, żeby całe
lato spędziła tutaj, a w Tokio była tylko raz.
-Rozumiem. Z chęcią ją za biorę. I tak jestem
w stolicy co tydzień.
Noriko powoli pokiwała głową.
-Nadal nie wiesz, co zrobić z tym mieszkaniem?
-Zostawię je - mruknąłem. - Przynajmniej na
razie. Sprzedam je, jeśli będę potrzebował pieniędzy. Obecnie planuję
przeprowadzić się do niego po studiach.
-Przeniesiesz się całkowicie?
-Chyba tak - zacisnąłem wąsko wargi.
-To chyba nawet lepiej. W Tokio jest więcej
możliwości - uśmiechnęła się do mnie.
Dwa dni później rzeczywiście zabrałem się z
małą Chie do stolicy. Ja - spakowany jedynie w podręczną torbę z najpotrzebniejszymi
rzeczami, ona - załadowana w wielki bagaż z ubraniami, kosmetykami i innymi
rzeczami, które, jak dla mnie, wydawały się być niepotrzebne. Tokio było
zupełnie inne od Matsue. To miasto żyło własnym życiem, było jak jeden wielki
organizm, czy potwór, który nigdy nie spał.
-Denerwujesz się? – spytałem, kiedy powoli
zbliżaliśmy się do naszej stacji. Piętnastolatka nerwowo skubała skórki przy
paznokciach i przygryzała wargi.
-To z gorąca.
-Przecież jest klimatyzacja.
Fuknęła na mnie, a ja zaśmiałem się.
Poklepałem ją lekko po głowie.
-Spokojnie, jesteś ze mną.
Gdy tylko pociąg stanął, pociągnąłem za sobą
Chie, by szybko wysiąść. Dziewczyna prawie się przewróciła, gdy tak gwałtownie
ruszyłem z miejsca. Znaleźliśmy się na peronie i zaraz ruszyliśmy ku jego
wyjściu. Dopadliśmy do postoju taksówek i błyskawicznie wzięliśmy taryfę.
Podałem kierowcy adres i chwilę później jechaliśmy do mojego mieszkania.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg, pokazałem
Chie, który pokój może zająć. Był to mały pokoik obok sypialni mojej i Yuu. Nie
używaliśmy go do niczego. Stała tam jedynie kanapa, która po rozłożeniu prawie
dotykała przeciwległej ściany, a na tej przy drzwiach zawieszona była nieduża
szafka oraz półka.
-Zawsze możesz koczować na kanapie w salonie -
powiedziałem kuzynce, gdy zobaczyłem jej grymas na twarzy po wejściu do pokoju.
-Nie jestem przyzwyczajona do takich
klaustrofobicznych warunków.
Zaśmiałem się.
-To tylko tydzień. Poza tym i tak będziesz tu
tylko spać.
Tego samego dnia zabrałem Chie na zakupy do
dzielnicy handlowej. Dziewczyna była oczarowana kolorowymi szyldami oraz
wielkimi bilbordami. Z miłą chęcią chodziłem z nią po sklepach. W końcu
mieliśmy okazję, by jakoś się do siebie zbliżyć.
Po zakupach poszliśmy zjeść ramen, a później
wróciliśmy do mieszkania. Kuzynka była naprawdę zmęczona.
-Nie sądziłam, że tu może być tak fajnie -
stwierdziła.
-Cieszę się, że ci się podobało - uśmiechnąłem
się. Siedzieliśmy w salonie i piliśmy zimną herbatę.
-A masz jakiś znajomych? - spytała.
-Mam, ale są od ciebie sporo starsi.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. O nie…
-Jeszcze ktoś będzie chciał cię wykorzystać.
Tego samego wieczoru zadzwonił do mnie Kouyou.
-Jesteś może w Tokio? - spytał.
-Mhm. Dzisiaj przyjechałem. Jest ze mną
kuzynka.
-Shinju?
-Nie, to nie Shin.
Takashima westchnął.
-Szkoda, że to nie ona. W każdym razie, masz
ochotę spotkać się jutro wieczorem ze mną oraz Tanabe?
-A moja…
-Weź ją. Nic jej nie zrobimy przecież.
Zacisnąłem wąsko wargi. Zerknąłem w stronę
kuzynki, która siedziała na kanapie, oglądając jakiś serial.
-Sam nie wiem. Jest nieletnia i ma pstro w
głowie - starałem się mówić w miarę cicho. Wątpię jednak, że mój głos przedarł
się przez dźwięki dobiegające z telewizora.
Takashima zamilkł na kilka minut.
-Spokojnie, obiecuję ci, że nikt jej nie
tknie. Głupiutkie nastolatki to najgorsze, co może być.
-To dlaczego chcesz, żebym z nią przyszedł?
-Bo samej jej na pewno nie zostawisz - odparł
spokojnie.
Coś mi nie pasowało w tonie Kouyou i jego
słowach.
-No dobra. Do zobaczenia jutro - rozłączyłem
się szybko.
Usiadłem obok Chie. Dziewczyna podjadała
orzeszki z miseczki. Popatrzyłem w kolorowy ekran. Czułem się dziwnie
oszołomiony, nic do mnie nie docierało.
-Nowy facet? - powiedziała.
Spojrzałem na nią i zamrugałem kilkakrotnie.
Miałem wrażenie, jakbym obudził się z transu.
-Co?
-Ten, z którym rozmawiałeś.
-Co z nim?
-To twój nowy facet?
Uchyliłem lekko wargi.
-Tak? - uniosła brwi. Włożyła w usta kilka
orzeszków.
-Nie, to… to zupełnie coś innego. Kouyou nie
jest ze mną.
-Tłumaczysz się - wyciągnęła się. Miałem
wrażenie, że całkowicie lekceważyła wszystko dookoła. - Tylko winni się
tłumaczą.
-Nie jesteśmy razem.
-Jeszcze.
-Odwal się.
Dziewczyna popatrzyła na mnie zaskoczona.
-O co ci chodzi? Przyzwyczaiłam się, że jesteś
gejem i nie przeszkadzają mi twoje związki.
-Nie w tym rzecz. To nie jest mój facet. Nie
mam nikogo nowego i nie będę miał. Nie chcę teraz nawet o tym myśleć.
Chie spojrzała na mnie jakby ze współczuciem.
Nie czułem się dobrze z tym, że ktoś miałby kiedyś „zastąpić” Yuu. Wiedziałem
doskonale, że nigdy w życiu nie pokocham nikogo w taki sam sposób. Nawet,
gdybym jednak był już w takim związku, to zawsze czegoś by mi brakowało. Tak
bardzo przyzwyczaiłem się do Shiro, do jego stylu bycia i tak bardzo go
podziwiałem, że każda inna osoba wydawała mi się być gorsza, mniej wartościowa.
Yuu wrósł w moje serce i nic nie było w stanie go z niego wyrwać.
-Pójdę się położyć - powiedziała
niespodziewanie.
-Śpij dobrze - odparłem.
Wyszła z salonu. Zostałem sam z włączonym
telewizorem.
Nazajutrz zabrałem Chie do Tary i Satoru. Na
wstępie powitała nas malutka Sora. Chie mocno zdziwiła się na widok dziecka,
które dopadło do mnie, gdy tylko oznajmiłem, że przyszliśmy.
-Braciszek - pisnęła Sora.
-Cześć, księżniczko - wziąłem siostrę na ręce
i mocno ją do siebie przytuliłem. - Jak się masz?
-Wypadł mi ząb! - odchyliła się i rozchyliła
dziecięcymi rączkami buzię. Wyszczerzyła się. Miała przerwę między dolnymi
mleczakami.
-Była u ciebie Zębna Wróżka? - postawiłem ją
na podłodze. Dziewczynka wzięła mnie za rękę.
-Była. Dostałam pieniążki - odparła radośnie.
-No widzisz. Będziesz mieć dużo pieniążków,
gdy wypadną ci wszystkie mleczaki.
Zauważyłem, że Chie patrzyła na mnie z dziwnym
zmieszaniem. Mrugnąłem tylko do niej, po czym zaprowadziłem ją w głąb domu.
-Tara? - rozejrzałem się po salonie.
-Już schodzę! - doszło do nas z góry. Sora
puściła mnie i wbiegła na piętro.
-Ciocia miała jeszcze jakieś dzieci? - spytała
Chie, gdy pięciolatka zniknęła nam z oczu.
-Yuri? Tylko mnie i mojego brata.
-Jiro, tak?
-Uhum.
-A ta mała?
Przysiadłem na kanapie. Poklepałem miejsce
obok. Chie przysiadła przy mnie sztywno. Widać było jak na dłoni, że nie czuła
się tutaj dobrze.
-To córka Tary i Satoru - założyłem nogę na
nogę. - Nie jesteśmy spokrewnieni.
-To dlaczego…
-Jesteśmy jak rodzeństwo. Zajmowałem się nią
od jej pierwszych dni na tym świecie. I w sumie to zawsze chciałem mieć siostrę
- zaśmiałem się lekko. - Mały brzdąc.
Zeszła do nas Tara.
Kobieta uścisnęła najpierw mnie, a później moją kuzynkę.
-Chie, tak? - upewniła
się.
-Uhm, tak - nastolatka pokiwała
powoli głową. Była wyjątkowo zmieszana.
-Zostaniecie na obiad,
prawda? - Tara utkwiła we mnie spojrzenie, które w żaden sposób nie tolerowało
sprzeciwu. Zaśmiałem się jedynie. Z jakiegoś powodu to wszystko wydawało mi się
być wyjątkowo komiczne.
- Zostaniemy. Później
jesteśmy umówieni.
-Podwójna randka? -
powiedziała Tara. Po chwili zamarła, patrząc na mnie z przestrachem. Zdaje się,
że dotarło do niej, co właśnie powiedziała. Uśmiechnąłem się jedynie do niej
blado.
-Podwójna randka.
Faktycznie, zostaliśmy aż
do obiadu. Sora męczyła Chie. Przynosiła jej swoje zabawki, zmuszała do tego,
by gdzieś z nią poszła. Gdy tak na nie patrzyłem, przypomniało mi się, jak Yuu
bawił się z Sorą. Pamiętałem dzień, w którym przyniósł jej pluszową żabkę,
która w dalszym ciągu była jej ulubioną przytulanką. Od tamtego dnia minęło już
kilka lat, jednak ta jedna zabawka zawsze miała honorowe miejsce pośród innych.
*
Kouyou i Tanabe siedzieli
przy ognisku, gdy do nich przyszliśmy. Takashima brzdąkał na gitarze, a Tanabe
jadł pianki z ogniska. Podeszliśmy do nich cicho, jednak nie udało nam się ich
nastraszyć. Chie potknęła się o coś i klnąc jak szewc, padła na ziemię. W ten
sposób zdradziliśmy się ze swoją obecnością.
-Nic ci nie jest? -
pochyliłem się nad nią. Nie miałem jak pomóc jej wstać. W jednej ręce trzymałem
torbę z alkoholem, a w drugiej z jedzeniem.
-To było piękne! - Shima
zaklaskał w dłonie, był odwrócony w naszą stronę. Tanabe prawie turlał się po
ziemi ze śmiechu, mało brakowało, a udławiłby się piankami. - Co macie dobrego?
- wstał, odkładając na bok gitarę. Podszedł do nas i pomógł podnieść się mojej
kuzynce. Dziewczyna wlepiła w niego wzrok, jakby zobaczyła jakieś zjawisko
paranormalne. Pokręciłem głową. Już czułem, co się święciło. Pozostawało mi
jedynie liczyć na rozsądne zachowanie ze strony Takashimy. - Nic ci nie jest? -
spytał.
-W porządku - odparła
Chie. Kouyou wziął ode mnie torbę z trunkami.
-Cześć wam! - Tanabe
pomachał do nas ze swojego miejsca przy ognisku.
-Hej! - odmachałem mu.
Zapowiadał się całkiem
przyjemny wieczór. Słońce już zachodziło, ostatnie jego promienie przedostawały
się między koronami drzew. Byliśmy z dala od miasta, od jakiejkolwiek
cywilizacji. Siedzieliśmy przy ognisku, piekliśmy pianki oraz kiełbaski i
piliśmy. Takashima pogrywał na gitarze i czasami zaśpiewał coś pijackim tonem.
Nie był jednak pijany, udawał.
-Hej, Kouyou - mruknąłem,
widząc dziwne znamię na zgięciu jego łokcia. - Co brałeś?
-To? - wskazał na bliznę.
Nagle wszyscy zamilkli, szykując się na jakąś porywającą, narkotykową historię.
- Wstrzykiwałem sobie opium.
Wybuchłem śmiechem,
opluwając się piwem. Tanabe również parsknął. Chie popatrzyła na nas
niezrozumiale.
-Jak mogłeś wstrzykiwać
sobie opium? - zakryłem usta dłonią. To nie było aż tak śmieszne, ale tym razem
to alkohol zawinił. Śmiałem się jak głupi.
-No co? Nie wierzysz mi?
-Opium się nie
wstrzykuje.
-Co głupsi mu wierzą -
mruknął Tanabe, chichocząc pod nosem.
-Co ci się stało tak
naprawdę?
Takashima wziął łyk piwa.
Zgniótł puszkę w dłoni, po czym odrzucił ją na bok. Patrzyłem na jego twarz
rozświetlaną płomieniem ogniska. Czułem, że byłem pijany, wszystko wokół mnie
lekko falowało. Wiedziałem, że gdybym teraz wstał, to nie dałbym rady iść
prosto
-Robiliśmy z Akirą
karmelowy dżemik do sziszy. Trochę mi tu spadło, no i gdy odrywałem ten karmel,
to mi się tak zrobiło.
-Bolało?
-Trochę.
Takashima spojrzał na
mnie i uśmiechnął się.
-Najebany to do spania -
zaśmiał się.
-Jeszcze pięć minut.
Patrzyłem na Kouyou,
uśmiechając się. Tak po prostu.
Następnego dnia obudziłem
się z kacem. Jęknąłem, przekręcając się na bok. Spojrzałem w okno. Na dworze
było jeszcze ciemno. Suszyło mnie potwornie.
Wstałem i poszedłem do
kuchni, z butelką wody wróciłem do łóżka. Wziąłem kilka łyków chłodnej wody i
odetchnąłem. Tego potrzebowałem.
Chwilę później usłyszałem
dźwięk dzwonka mojego telefonu. Sms. Odnalazłem komórkę gdzieś pod poduszką,
odczytałem wiadomość.
Od: Takashima Kouyou
Oby cię zbyt mocno kac dzisiaj nie męczył. Mam dla ciebie
propozycję nie do odrzucenia.
Uniosłem brwi w
zdziwieniu. Propozycja nie do odrzucenia?
Wybrałem numer Kouyou.
Przyłożyłem komórkę do ucha. Kilka chwil wsłuchiwałem się w powolne dźwięki
sygnału. W końcu odebrał.
-Tak? - mruknął zaspanym
głosem. Zdaje się, że po wysłaniu do mnie wiadomości od razu położył się spać.
-Co to za propozycja? -
zacząłem bez przywitania. Nie ukrywałem tego, że zżerała mnie ciekawość.
-Chciałbyś gdzieś
wyskoczyć następnym razem, gdy przyjedziesz? - spytał.
-Z tobą?
-Nie.
-To z kim?
-Ze mną, debilu.
Zmarszczyłem czoło.
Kouyou westchnął.
-Dobra, nieważne.
Zapomnij o tym.
-Nie, czekaj -
powiedziałem szybko. Czułem, że zaraz się rozłączy. Zsunąłem nogi na podłogę,
wstałem. Kouyou cierpliwie czekał na to, co mam mu do powiedzenia. - Przyszły
tydzień, tak? - wspomagając się ramieniem, ubrałem kardigan z głębokimi
kieszeniami. Poszedłem do kuchni i nastawiłem wodę na kawę.
-A będziesz w przyszłym
tygodniu? - spytał obojętnie.
-Będę - wyciągnąłem kubek
z szafki. Wsypałem do niego kawy.
-No to nie ma sprawy. Daj
mi znać, kiedy przyjedziesz. Wpadnę po ciebie. Na…
-Czekaj - znowu mu
przerwałem, czując, że kolejny raz chce się rozłączyć. - Co cię tak nagle
naszło? – oparłem się o szafkę. Skrzyżowałem kostki. Dziwnie się czułem,
rozmawiając z Kouyou tak wczesną porą przez telefon. W dodatku umawialiśmy się
na spotkanie.
-Co masz na myśli?
-Chcesz się spotkać.
-To źle?
Nie odpowiedziałem od
razu. Zacisnąłem wargi w wąską linię. Coś złapało mnie w środku, miałem
wrażenie, jakbym zaraz miał zacząć się dusić.
-Sam nie wiem.
-To nie jest… takie
spotkanie. No wiesz.
-Rozumiem.
-Ale i tak o tym
pomyślałeś.
-Skoro uważasz, że o tym
pomyślałem, to ty też musiałeś o tym myśleć - odparłem.
Takashima parsknął.
-Oj, Taka.
-Nie mam racji? - rzuciłem
z nutą pretensji.
-Nie, nie masz racji. Do
zobaczenia w przyszłym tygodniu - rozłączył się szybko.
-Do zobaczenia -
rzuciłem, chociaż połączenie się urwało.
Popatrzyłem na telefon w
swojej dłoni, po czym schowałem go do kieszeni swetra. Woda się ugotowała.
-Czemu nie masz racji?
Niemal podskoczyłem na
dźwięk głosu Chie. Spojrzałem na dziewczynę, która stała w progu kuchni. Była
zaspana i rozczochrana. Miała na sobie rozciągniętą koszulkę i spodenki do
połowy ud. Z jakiegoś powodu zrobiłem się spięty. Stała tutaj przez całą moją
rozmowę z Kouyou?
-Nie wiem odparłem. - Kawy?
-Poproszę. Z kim
rozmawiałeś?
Zalałem swoją kawę, zaraz
zrobiłem drugą dla kuzynki. Usiadłem naprzeciw niej przy stole.
-Z Kouyou - podsunąłem
jej filiżankę na spodku. Z jakiegoś powodu wolałem zawsze pić kawę z kubka.
-I jak się trzyma?
-Dobrze. Chyba - wziąłem
mały łyk kawy, była gorąca. - Nie pytałem się.
-To po co z nim
rozmawiałeś?
Zacisnąłem wargi.
Zacząłem się bawić swoimi dłońmi schowanymi pod stołem. Nie umiałem kłamać w
takich sprawach.
-Kou chciał się umówić.
-Umówić? - wyczułem
ekscytację w jej głosie. - Idziecie na randkę?
-Nie - powiedziałem
szybko. Zaśmiała się.
-A jednak! Widzisz?
Mówiłam ci, że…
-Nie, nie rozumiesz. Nie
idziemy na randkę. To nie jest randka.
-To po co dzwonilibyście
do siebie o takiej głupiej godzinie? - uniosła znacząco brwi. Westchnąłem,
pocierając skronie. No i rozmawiaj tu z upartą małolatą. - Okej, nie musisz się
tego wstydzić. Wszyscy wiemy, że wolisz trochę inaczej… w sensie, jesteś gejem.
-Tłumaczyłem ci już, że
nie będę się z nikim spotykał.
-Potraktuj to jak
spotkanie biznesowe.
Uniosłem kubek do ust,
wziąłem łyk kawy. Nagle przestała mi smakować. Miałem wrażenie, że płuczę usta
brudną wodą, w której ktoś zmywał naczynia. Przełknąłem te pomyje i popatrzyłem
uważnie w sam środek kubka. Kawa jak kawa.
Później poszedłem sam na
zakupy. Chie została w mieszkaniu, gdyż stwierdziła, że nie ma ochoty nigdzie
wychodzić i boli ją głowa. No tak, kac. Zrobiłem szybkie zakupy w najbliższym
markecie. Powkładałem najpotrzebniejsze produkty do koszyka i ruszyłem do kasy.
Zapłaciłem i zapakowałem swoje zakupy. Zacząłem iść w stronę wyjścia, taszcząc
dwie siatki, kiedy nagle zobaczyłem przed sobą znajomą osobę. Zacząłem cały
drżeć, stając w miejscu. Ta postura, chód, długość włosów, taka sama bluza.
Yuu
Szedł szybko przede mną.
Rzuciłem się za nim niemal biegiem. Panicznie chciałem się dowiedzieć, co to
wszystko miało znaczyć, co on tu robił.
-Yuu, Yuu…
Mężczyzna zniknął gdzieś
za rogiem sklepu. Przyspieszyłem. Wypadłem na chodnik i przez kilka chwil
wytężałem wzrok, by wypatrzeć go w tłumie. Zlokalizowałem go wzrokiem i
zacząłem się przeciskać między ludźmi. Musiałem go dogonić, musiałem.
Przedzierałem się w gąszczu przechodniów, niemal potykając się o własne nogi.
Przygryzłem wargi, byłem coraz bliżej.
-Yuu!
Nie zareagował. Znowu
skręcił. Poczułem cisnące się do moich oczu łzy. To był on.
-Czekaj!
Wypadłem zza rogu. Już go
nie było.
Rozglądałem się przez
kilka minut, jednak nie mogłem go nigdzie dojrzeć. Rozpłynął się.
Zacisnąłem wargi, walcząc
z silną chęcią rozpłakania się. Miałem mocno przyspieszony oddech, dłonie
bolały mnie od ciężaru zakupów, pot spływał po całym moim ciele. Czułem się
dziwnie, idiotycznie. Przecież Yuu nie żył.
Ze spuszczoną głową
ruszyłem w stronę domu. Patrzyłem na czubki swoich butów, czasami na kogoś
wpadłem, mamrotałem przeprosiny. Broda mi drżała, policzki mnie piekły.
Niespodziewanie ktoś
złapał mnie za ramię. Podniosłem głowę. Kotetsu. Zamrugałem kilkakrotnie. Nie
spodziewałem się, że jeszcze kiedyś go zobaczę i to w takim miejscu.
-Takanori, musisz ze mną
pójść.
-K-kotetsu? - nie kryłem
zaskoczenia. - Co ty tu…?
-Później.
Mocno trzymał mnie za
ramię i pociągnął za sobą. Nie stawiałem oporu. Zaprowadził mnie w jakąś wąską uliczkę.
Dostrzegłem zaparkowany, czarny samochód. Wypełniła mnie silna obawa, szarpnąłem
się, chcą uwolnić rękę z uścisku mężczyzny.
-Co to ma znaczyć?
-Takanori, spokojnie.
Zaufaj mi.
-Kotetsu, nie chcę! -
szarpnąłem się mocniej. Wciąż ciągnął mnie do samochodu. Nagle otworzyły się
lewe, tylne drzwi. Wstrzymałem oddech, kiedy Kotetsu wepchnął mnie do środka.
Wpadłem na siedzenie, niemal zgniatając swoim ciężarem zakupy. Chciałem szybko
wysiąść, jednak drzwi zaraz się za mną zamknęły. Kotetsu szybko wsiadł z
drugiej strony przy mnie. Drzwiczki trzasnęły, samochód ruszył.
W środku siedziało
jeszcze dwóch mężczyzn. Jeden kierował, drugi zajmował miejsce pasażera. Obaj
patrzyli prosto przed siebie.
-Kotetsu - syknąłem cicho
w jego stronę. Mężczyzna wykonał neutralny gest ręką, który miał mnie uspokoić.
Czekałem na dalszy rozwój wydarzeń.
-Matsumoto Takanori? zaczął mężczyzna siedzący przy kierowcy. Miał
ciężki, nieprzyjemny głos. Brzmiał, jakby wydawał komuś rozkaz.
-Tak - odpowiedziałem
cicho.
-Bardzo mi przykro, że
niepokoimy pana po tych czterech miesiącach, jednak nastąpiły pewne
komplikacje.
-Komplikacje? Co się
stało? Co ja mam z tym wspólnego? Mieliście mi dać spokój.
Kotetsu dyskretnie kopnął
mnie w łydkę. Spojrzałem na niego. Kompletnie nie wiedziałem, co czuję. Byłem
jednocześnie zdenerwowany, wystraszony i chciało mi się płakać.
-Nie chodzi o pana. Chodzi
o niejakiego Shiroyamę Yuu - odparł kierowca.
Yuu?
-Słucham. Co się stało? –
starałem się zachować zimną krew.
-Shiroyama Yuu został
zabity. Musi pan dochować tej tajemnicy.
-Wiem to.
Nastąpiła długa chwila
milczenia. O co tu chodziło? Dlaczego obudzili się po tych wszystkich
miesiącach? Wiedziałem, że nie mogę nikomu o tym powiedzieć, jednak teraz
poczułem jakiś przekręt w tym wszystkim.
-Musimy mieć pewność, że
nie puści pan pary z ust.
-Nie mam powodu.
Kierowca zaśmiał się. Nie
widziałem w tym nic zabawnego. Spojrzałem na Kotetsu. Mężczyzna zachęcił mnie
ruchem głowy do mówienia.
-Czy coś… się stało,
jeśli mogę wiedzieć? Ostatnie miesiące…
-Nic się nie stało. To po
prostu dla pewności. Shiroyama Yuu aka Aoi nie żyje. Tyle chcieliśmy wiedzieć.
Pasażer spojrzał na
kierowcę. Obaj mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
-Dziękujemy za poświęcony
czas.
Samochód stanął
gwałtownie. Kotetsu otworzył drzwi od mojej strony i wypchnął mnie na chodnik.
Byliśmy na osiedlu, w którym mieszkałem. Drzwiczki auta zamknęły się za mną z
trzaskiem. Kierowca uchylił okno.
-Swoją drogą, ma pan
bardzo gustownie urządzone mieszkanie - uśmiechnął się.
Odjechali.
Poczułem jak krew odpływa
mi z twarzy. Chie.
Rzuciłem się biegiem w
stronę bloku. Kompletnie nie rozumiałem, co to miało znaczyć.
To dla pewności.
Wbiegłem po schodach na
czwarte piętro. Wpadłem do mieszkania, rzucając zakupy na podłogę. Dyszałem
ciężko, kilka kropel potu spłynęło mi po skroni.
-Chie?! - zamknąłem za
sobą drzwi. Cały drżałem z nerwów. - Chie??!!
Bardzo gustownie urządzone mieszkanie.
-Co?! - drzwi od łazienki
otworzyły się. Kuzynka wystawiła głowę z parującej łazienki. Miała mokre włosy,
była okręcona ręcznikiem.
-Jesteś tu - podszedłem
do niej i złapałem ją za ramiona. Zesztywniała gwałtownie.
-No… jestem. Mówiłeś, że
mam nigdzie sama nie wychodzić. I mówiłam ci, że idę pod prysznic.
-Mówiłaś? Ach, tak -
objąłem ją Odczułem wielką ulgę na jej widok. - Jak dobrze, że nic ci nie jest.
-Takanori, puść mnie.
Dziwnie się zachowujesz.
Odsunąłem ją od siebie.
Spojrzała na mnie krzywo.
-Co cię ugryzło? –
wymamrotała i zamknęła się w łazience.
Zaniosłem siatki z
zakupami do kuchni. Postawiłem je na stole, po czym usiadłem na krześle. Czułem
się całkowicie wypompowany z życia, w głowie miałem mętlik.
Kouyou, Yuu, Chie, Miho,
Kotetsu…
Złapałem się za włosy.
Miałem ochotę je sobie wyrwać, chciałem krzyknąć. Kilka łez spłynęło po moich
policzkach. Nic już nie miało dla mnie sensu. Ktoś znikał, pojawiał się i tak
ciągle, jakby życie bawiło się ze mną w ciuciubabkę.
Dzwonek telefonu.
Wyciągnąłem komórkę z kieszeni i odebrałem. Nawet nie patrzyłem, kto dzwonił.
-Tak? - powiedziałem
pełnym rezygnacji głosem. Chciałem się położyć, zasnąć i nigdy więcej nie
wstawać.
-Hej… cześć. To ja.
Wyprostowałem się
gwałtownie. Myślałem, że mam już jakieś omamy.
-Miho?
----
Żyję! Mam się ok, jakby ktoś się o mnie martwił (w co wątpię) i pomimo wielu oporów, przeciwności losu, sratatata (wymyślcie coś sobie), dalej piszę. Długo się męczyłam z tym rozdziałem, miałam nawet zamiar wstawić go we wrześniu. Spięłam się jednak specjalnie dla was i udało mi się go skończyć (34 strony, by to nie narzekali, że tak krótko). Mam nadzieję, że nikt z was nie zasnął w trakcie czytania. Wszelkie błędy oczywiście nie są celowe i przepraszam za nie.
Tak sobie wymyśliłam (a bo co, nie można?), że zabiorę się za odpowiadanie na komentarze. Nie wiem jak długo będzie mi się chciało, ale zacznę od tego posta. No to... mam nadzieję, że jakoś przemęczycie się przez ten rozdział i czekam na wasze opinie. ;D
Do następnego rozdziałuu~!
P.S NEOSTRADA TO GÓWNO. </3
Dobrze, że jak zobaczyłam, że wstawiłaś posta, to byłam sama w domu, bo dziwnie by było, jakbym nagle zaczęła skakać ze szczęścia (tak było, serio) a później bym się rozbeczała. Wgl beczałam przez większość rozdziału '-' Pod koniec to było takie "Co tu się odpierdoliło???". Aczkolwiek to była pozytywna reakcja, nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Jest tyle niewyjaśnionych zagadek T^T I właściwie to mam wrażenie, że Miho jest w ciąży z Taką :o Wprawdzie wątpię aby szedł z nią do łóżka po tym wszystkim, ale tak jakoś mnie wzięło :o No i Yuu, przecież on nie żyje. Na początku myślałam, że to był ktoś podobny, a Tace tylko się wydaje że to on, bo za nim tęskni, ale później pojawili się ci goście i powiedzieli, że Yuu nie żyje, jakby Taka o tym nie wiedział. Wtedy zaczęłam być niepewna, jeśli o jego śmierć chodzi... Ale chyba gdyby żył, to porozumiałby się z Taką. No chyba że grozili mu, że jeśli coś powie, to zrobią coś Tace... A co jeśli Yuu ma brata bliźniaka o którym nie wie? :o Dobra, koniec teorii o Yuu bo robi się dziwnie xD Aczkolwiek jeśli Yuu nie żyje (znowu do niego wracam, miał być koniec xD) to wróżyłabym przyszłość Kouyou i Tace *.* Chyba miałam coś jeszcze powiedzieć, ale teorie o Yuu sprawiły, że wypadło mi to z głowy xD Jak mi się przypomni to później dopiszę. Mam nadzieję, że szybko wstawisz rozdział, bo chyba będę analizować tę sytuację jeszcze przez tydzień xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny, Akai ;)
Ale się rozpisałam :o Mam nadzieję, że cię nie zanudziłam :P
UsuńHuh, skądże, nie zanudziłaś mnie. Lubię komentarze, w które mogę się wczytać, a nie przelecieć wzrokiem "fajne".
UsuńCieszę się, że się ucieszyłaś na widok nowego rozdziału. XD W Migdale cały czas odpierdalają jakieś hece i sama nie wiem, co ja tu najlepszego wyprawiam.
Miho w ciąży z Taką? W sumie... Czemu by nie, Takaczan w końcu miałby swoje upragnione dzieciątko. Yuu nie żyje, ale nie możemy wykluczać pojawienia się zombie, no nie? Och, Kou i Taka będą mieli naprawdę "cudowną" przyszłość, ale nie będę na razie spoilerować. :D Nie mam pojęcia, kiedy wstawię rozdział, przepraszam. (/.\)
Nie wiem czy to przez mój zepsuty humor czy przez sposób w jaki to opisałaś, ale zrobiło mi się tak dziwnie smutno. ;; Jak mogłaś, co? Ja rozumiem, żałoba Taki i w ogóle, no ale bez przesady, pohamuj się trochę! XD Podobała mi się akcja z Kou na motorze, miałam nadzieję, że naprawdę się zabiją! Shh, może to dziwne, ale lubię kiedy bohaterowie umierają w ff. Nawet późniejsze emotajmy lubię! Nie ogarniam tego, o co chodzi z Miho... To znaczy mam swoje teorie, ale są tak nieprawdopodobne, że szkoda pisać. xD" W następnym rozdziale lepiej to wszystko wyjaśnij! TuT
OdpowiedzUsuńSory, Matsu, nie chciałam cię jeszcze bardziej zasmucać. Jak się wkręcę w żałobne rzeczy to nie mogę przestać no. :c Akcja na motocyklu, to chyba jedyna rzecz, jaka mi w miarę tu wyszła, ale tak to jest, gdy się 3 miechy rozdział pisze. Emotajmy po zabiciu bohaterów najlepsze! Dobrze, że ja trochę ogarniam (jako autorka w końcu XD) to, co się dzieje z Miho. Mogłaś napisać teorie, lubię je czytać. :C Postaram się!
UsuńAAAAAAAAAAA!!!!!!!! Przez moment myślałam że to stary rozdział. To było takie AADFGHJJKMBVC że nie mogę. Coś czuję że Yuu mógł współpracować z kimś ważniejszym i w jakiś sposób swingował swoją śmierć. Takie moje małe nadzieje. Z jednej strony fajnie że Taka przyjaźni się z Kou, ale z drugiej czuję że to nie fair wobec Yuu.
OdpowiedzUsuńAAAA!!! Czy to ptak, czy samolot? Nie! To nowy Migdał! :D Uuu, kolejne teorie, nie będę nic na razie zdradzać, o co chodziło. Yuu i tak nie żyje, to co się nim będą przejmować. XD
UsuńCzeeeeeeeeemu tak krótko?
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Miałam ochotę ryczeć.
Czemu zabiłaś tego pajaca? :c
Nie no. Na pewno okaże się, że jest współczesnym wcieleniem Jezusa i zmartwychwstanie, wprowadzając równość małżeńską w Polsce. Mam rację? c:
Koooooouyou.... Kouyou niech na razie istnieje. I ma się dobrze. Ale won od Taki!
Chociaż...
Pozdrowienia, zdrówka i dużo miłych chwil spędzonych przy pisaaaaaaniu tych cudeniek <3
Krótko? ... Moje ponad 30 stron pracy, wypraszam sobie.
UsuńCieszę się, że się podobało, a zabiłam go z kaprysu.
Yuu Jezusem? Taki w szacie, z brodą i laską... XD omg. Kouyou jako mój syn musi się mieć dobrze.
Dziękuję bardzo, również pozdrawiam.
A więc tak... Na prawdę super rozdział, chociaż przez cały czas zaklinałam jak kurde mogłaś go zabić i powiem szczerze, że zaczynam wierzyć, że on nie żyje, szczególnie na wzmiankę o pogrzebie. Cały rozdział czytałam jak nakręcony zegarek, jakby bomba miała zaraz wybuchnąć i tak czułam się w trakcie lektury. Bo coś czułam, że tak długie opisanie poczucia beznadziei Taki po stracie Yuu jest celowym zabiegiem, by wprowadzić czytelnika w tenże stan beznadziei i...uśpić jego czujność. To baaaaardzo dziwne, że mówią mu, by pamiętał, że on nie żyje. Skąd ich przekonanie, że stracił pamięć? A może to jakiś celowy zabieg..te pojawienie się nagle niby Yuu-niczym-zjawy-zza-grobu wydaje się takie surrealistyczne ...nagle niby on go widzi a on znika... W sumie nie wiem, czy tylko mu się przewidzialo czy (boję się tego napisać xd) Yuu...może... No i sam fakt, że szedł niby szybkim krokiem i nie zwrócił uwagę na jego wołanie...jakby to była zasadzka, bo zaraz potem pojawił się Kotetsu, co jednak zaprzecza wszystkiemu co napisałam wcześniej, bo to się wydaje absolutnie niemożliwe przecież, bo jak to złapali wpoili mu, by pamiętał, że Yuu nie żyje. Po co, więc Yuu miałby się pojawiać i znikać, by potem ktoś mu miał powiedzieć, iż ten nie żyje. No nie logiczne. Ale to się wydaje jeszcze bardziej nielogiczne, jeśli weźmiemy opcje, że bierze się pod uwagę to, że mówią mu to po nagłym pojawieniu się go i nastaje ten moment frustracji, czy to jawa czy sen to widmo i czy oni to mówili, by on myślał, że to było widmo a nie dlatego, że myśleli, że on sądził, że on nie żyje. Wiem..jestem walnieta, że pisze tak nielogicznie skladniowo zdania. Liczę, że zrozumiesz mój bełkot, choć odrobinkę. Tyle sprzecznych uczuć we mnie obudził ten rozdział. Po raz pierwszy nie wiem co myśleć o jakimkolwiek opowiadaniu z the GazettE... Wyrolujesz chyba nim wszystkich. Cholera. Ja chcę, by Yuu żył!! K#&** $€£ xddd noo nie wiem jak ale to opowiadanie jest niemożliwe bez niego, nooooo... I dodam, że przez całe opowiadanie rosło we mnie uczucie smutku i rozgoryczenia nad jego losem, że już mi się oczy zaczęły szklić. Tak działasz na czytelnika. Ale jak już mówiłam ...to się wydaje mega absurdalne, by żył. W sumie są tylko dwie opcje. albo albo. Żyje lub nie i świat idzie się j#&@#.
OdpowiedzUsuńCDN Ale w tym przypadku serio nie mam żadnego pomysłu jak on mógłby żyć...noo jak skoro był pogrzeb... A teraz o tej smutniejszej wersji... Jeśli jednak serio go nie ma, to nie widzę sensu pisania opowiadania. Tu pozostanie tylko zabicie Taki lub on sam musiałby się zabić. Absolutnie to byłoby bardzo nieuczciwe zagranie na czytelnikach, gdyby na końcu miał być z Kouyou. Noosz nie... Chociaż wyczuwam, że tak będzie (o Boże, nie nie nie). Pierwszy komentarz zwrócił moją uwagę na coś na co nie zwróciłam uwagi. Dziecko?? Tylko nie to. Ale to mi się wydaje nie fair, że po tym jego śnie o tym,że ona zaginęła i on chciał popełnić samobójstwo było Deja vu bo faktycznie zaginęła i on chciał się zabić a jak się dowiedział, że zaginęła to on nic nie zrobił nie szukał jej..no co za przyjaciel.nie ma co. Ale teraz zaczął się martwić o wszystkich. A. I to też ciekawa kwestia. Jak widzieli jego mieszkanie jak ktoś jednak w nim był..chyba że są w zmowie. Ale to przecież niemożliwe, bo to jego kuzynka. I tu pojawiają się dodatkowe czarne myśli. A co by było gdyby ..Miho była we wszystko zamieszana, ha! Albo o czymś wiedziała...była szantażowana...ale po co właśnie ktoś miałby ją szantażować...chyba że miałaby zaprowadzić Take na egzekucję, taka pułapka. Osz ja nie mogę.. A to jest jeszcze ciekawsze, gdyby coś miała mu powiedzieć ważnego. Mam nadzieję, że nie ciąża, ale to też wydaje się absurdalne. Jednym słowem- WSZYSTKO ZMIERZA DO ABSURDU..i dobrze xddprzynajmiej jest ciekawie, bo w końcu doszło do chwili, gdy nie wiem co dalej myśleć o tym opowiadaniu. A. I dodam, że jak na początku już było napisane, że jednak zginął to już chciałam przestać czytać dalej, ale się przemoglam.. Narzekałam pod poprzednim rozdziałem, ale to opowiadanie ma jakąś dziwną siłę..przyciągania. Nie da się go wyprzeć z pamięci. Trzeba czytać dalej. Warto było. We wrześniu? Kobieto, ggdybym wyczuła, że nie wstawisz rozdziału w trakcie wakacji , wysyłałabym codziennie komentarze kiedy rozdział. Normalnie żyć bym ci nie dała. Tak miałabys mnie dość xd pisz szybko rozdział, pisz.ja tu umrę z oczekiwania co dalej xddd A. I jak już chyba zauważyłaś... Nie piszę z komputera bo w komentarzach zdarzały się dziwne słowa jak ,,proszę was"<<auto tekst się włączył w komórce dla wyjaśnienia. Wstaw rozdział, wstaw rozdział, wstaw rozdział, wstaw rozdział...grrr..!!
OdpowiedzUsuńRany boskie. Mój mózg pięciokrotnie eksplodował podczas czytania tego, ale mimo wszystko szalenie się cieszę, że komuś zachciało się rozpisywać. W końcu coś proporcjonalnego do rozdziału. XD
UsuńWłaśnie ktoś rozpracował mój sposób pisania. Kuźwa, człowieku, tyle się starałam, by wszystko tak wyglądało.. Jak mogłaś. :c
Te teorie spiskowe... Nie wiem w sumie, jak mam na nie odpowiedzieć, bo w sumie... byłyby spoilery. XD Istnienie Yuu, jak widzę, jest kwestią wielce dyskusyjną wśród czytelników. Ja tam trzymam się swojej opcji o Yuu-zombie (chociaż Yuu-Jezus to też jakaś alternatywa).
Trochę trudno byłoby Tace szukać Miho, skoro nie miał nawet pojęcia, gdzie, co i jak, a poza tym kazała mu dać spokój, oświadczając, że się do niego odezwie, gdy zajdzie taka potrzeba. I kolejne teorie. Znowu będę milczeć i... tak, Migdał to jeden wielki absurd. W końcu to przyznałam przed kimś, kto nie jest mną. XD
Gdybyś miała mi codziennie wysyłać wiadomości, kiedy Migdał, to bym w końcu zablokowała możliwość komentowania, więc nawet nie próbuj. Takie rzeczy są irytujące i uwierz mi, na żadnego autora nie podziałają motywująco.
Spk, mówiłam pół serio. Na pewno nie pisałabym codziennie (komu by się chciało), co najwyżej bym ponarzekala raz na miesiąc, to była tylko hiperbola. Ale że wzięłaś to na serio...xd jak groźbę xd co do opowiadania to może nie będę więcej próbowała niczego rozpracowywać xd bo jeszcze wykrakam za dużo coś xd
UsuńEch, wstaw że nowy rozdział już xd Nie męcz. Rozumiem, wakacje- nie chce ci się, innym nie chce się pisać komentarzy, ale rękę dałabym sobie uciąć, że Twojego bloga czyta na pewno o wiele więcej osób.
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział ale nie każ nam tak długo czekać na następny... Proszę Cię! Dx
OdpowiedzUsuńwow genialne zajebiste itp
OdpowiedzUsuńZlituj się. Ja chcę wiedzieć co dalej!
OdpowiedzUsuńmam wrażenie jakoby miho miała coś wspólnego z tym ugrupowaniem, do którego należał yuu
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, miło że Kouyou wspiera bo to tak mozna nazwać, ale dziwne jest to że widzi Yuu, a potem Koteksu się zjawia o co chodzi, a jeszcze tekst że fajnie urządzone mieszkanie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia