Migdałowe serce IV 19
Z dedykacją dla przyjaciela. Przepraszam za bycie egoistką do takiego stopnia, że doszło do tragedii. Chyba nigdy sobie tego nie wybaczę.
O inhalatorze, plastikowych jajkach, pobiciu, ślubie oraz majakach
[…] może i
w życiu możliwym jest poznanie obcej psychiki, stopienie się z nią w jedność w
żarach jakiejś straszliwej miłości, w której naprawdę ciało z duchem stanowi
absolutną jedność, choćby za cenę unicestwienia.
„Narkotyki”
-Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam -
wymamrotała Miho.
-O mój... Wszystko dobrze? Tak się o ciebie
martwiłem.
-Teraz jest w porządku. Lepiej. Mogłabym rzec,
że świetnie. Przepraszam.
-Nie przepraszaj.
Zacisnąłem
wargi. Czułem dziwny ucisk w środku. Miho nareszcie się odezwała, chociaż
wydawało mi się, że to dopiero początek wszelkich problemów.
-Co się stało?
-To był... Swego rodzaju układ. Przepraszam
cię za to.
-Za co? Jaki układ?
-Dowiesz się.
Wstałem. Zacząłem szybko przechadzać się po
mieszkaniu.
-Powiedz mi - przeszedłem obok łazienki, w
której Chie brała prysznic. Woda lała się z deszczownicy, a kuzynka nuciła coś
wesoło. Wszedłem do salonu.
-Takanori, nie mogę. Obiecałam.
-Komu? Gdzie byłaś przez ten cały czas?
-Nie mogę ci nic powiedzieć, zrozum to.
-Miho - jęknąłem płaczliwie. Oparłem się
czołem o ścianę. - Kocham cię.
-Ja ciebie też kocham. I uwierz, strasznie za
tobą tęskniłam. Nie mogę ci jednak nic powiedzieć, nikomu nie mogę. To dla
twojego dobra.
-Dla mojego dobra? - odwróciłem się i ruszyłem
do okna. Nagle zauważyłem coś na stoliku. Biała koperta z płytką w środku. -
Brzmisz jak Yuu.
Miho zaśmiała się.
-Hej, wiesz. Brzmisz lepiej. I powiedziałeś
jego imię.
-Robię postępy - uniosłem kopertę i obejrzałem
ją z obu stron. Na jednej były zapisane cztery cyfry.
0205
Zmarszczyłem brwi. 0205?
-Jak u ciebie leci w ogóle? - spytała.
-Trzymam się. Zmieniłem fryzurę, teraz jestem
blondynem - przysiadłem na kanapie, trzymając kopertę. Co to miało znaczyć?
-Naprawdę? Muszę cię koniecznie zobaczyć!
-Tak. Mam ci tyle do opowiedzenia -
westchnąłem.
-Mamy czas. To może spotkamy się, gdy wrócisz
do Matsue? - zaproponowała radośnie.
-No jasne. Musimy się spotkać.
-To do zobaczenia.
-Pa.
Rozłączyła się. Schowałem komórkę do kieszeni.
Popatrzyłem na kopertę, jakbym wzrokiem próbował wypalić w niej dziurę. 0205.
Co to było?
Nagle coś mnie olśniło.
0205. 02.05. Drugi maja. Dzień, w którym mój
ukochany...
Rozległ się dzwonek do drzwi. Podskoczyłem
gwałtownie, niemal wypuszczając z drżących rąk płytkę. Usłyszałem, jak drzwi od
łazienki otwierają się. Chie poszła na boso do swojego tymczasowego pokoju.
Podniosłem się, by otworzyć, w ręku miałem kopertę.
Wyjrzałem przez judasza. Kouyou.
Otworzyłem drzwi. Odetchnąłem lekko na jego
widok.
-Cześć.
-Hej.
-Przeszkadzam?
-Nie, ja właśnie... - pomachałem lekko dłońmi
na różne strony, kompletnie nie wiedząc, co z nimi zrobić. Kou spojrzał na
kopertę. Schowałem dłonie za plecy. - Kawy?
-Jasne.
-Mógłbyś chwilę poczekać? Muszę na chwilę do
łazienki - jedną ręką wskazałem na drzwi od toalety. Chaotycznie ruszałem
kończynami, jednocześnie nie spuszczając wzroku z Takashimy.
-Nie spiesz się. Sam mogę zrobić sobie kawę.
-To zajmie chwilę. Rozgość się.
Odwróciłem się i wbiegłem do sypialni.
Rzuciłem płytkę na posłane łóżko, po czym wpadłem do łazienki. Otworzyłem
szafkę, kucając przed nią. Drżącymi ze zdenerwowania rękoma wyciągnąłem
niebieską kosmetyczkę. Rozpiąłem zamek błyskawiczny, zacząłem szukać,
przerzucając wszystkie rzeczy. Nie mogąc znaleźć tego, co chciałem, wysypałem
zawartość kosmetyczki na podłogę. Klęknąłem, siadając zaraz na piętach.
Odrzucałem niepotrzebne przedmioty na bok.
Dezodorant, pianka do golenia, cążki do
paznokci, woda po goleniu, żyletki, perfumy, maszynki, prezerwatywy.
W końcu znalazłem. Malutki woreczek strunowy,
w środku kilka tabletek. Zacisnąłem wargi, łzy cisnęły mi się do oczu.
Odrzuciłem torebeczkę w kąt łazienki, jakbym miał coś wstrętnego w dłoniach.
Znalazłem inhalator. Włożył ustnik między wargi. Wziąłem kilka porządnych
wdechów, jakbym przez długi czas dusił się pod wodą i teraz łapczywie czerpałem
powietrza. Zaszumiało mi w głowie, zbyt gwałtownie. Opuściłem swobodnie dłonie,
zamknąłem oczy.
Przeszyło mnie błogie uczucie odprężenia i
radości. Tyle wystarczyło.
-Szkoda, że siebie nie widzisz - usłyszałem za
sobą. Odwróciłem się, czując nieprzyjemne łaskotanie w brzuchu. - Kiepski
dzień?
Parsknąłem. Naszła mnie ochota, by przesadzać
kwiaty.
-Chujowy.
Kouyou podszedł do drugiego końca łazienki.
Podniósł woreczek foliowy i mi go podał.
-Schowaj lepiej tę amfę.
-Niech leży. Fajnie tam wyglądała.
Kouyou zaśmiał się.
-Po kim jak po kim, ale po tobie nigdy bym się
tego nie spodziewał - kucnął przede mną. Wziąłem w końcu ten woreczek, by zaraz
go schować do kosmetyczki wraz z innymi rzeczami.
-Czego?
-Wdychasz... To klej?
Nie odpowiedziałem. Uśmiechnąłem się jedynie
radośnie, chowając kosmetyczkę do szafki. Zamknąłem ją, po czym wstałem
chwiejnie.
-To nie klej. Nieważne - zmarszczył brwi.
-Sam za bardzo nie wiem. To nie moje rzeczy -
wzruszyłem ramionami. - Zrobisz mi kawę?
-Sam sobie zrób. To czyje, jak nie twoje?
-To Yuu.
Takashima pokiwał głową.
-Tego akurat mógłbym się spodziewać - położył
mi dłoń na policzku.
Zrobiłem sobie kawę i z Takashimą usiedliśmy w
salonie. Mężczyzna mówił rzeczy, które kompletnie nie miały sensu. Nie dlatego,
że się odurzyłem, ale to naprawdę było bez sensu. On mówił, a ja siedziałem,
bawiąc się swoimi dłońmi. Raz prawie wylałem kawę. Nie rozumiałem, po co
przyszedł. Co takiego się stało.
Kouyou. Yuu.
Paplał. Pokiwałem głową.
-Ładna pogoda - powiedziałem z nagła,
przerywając wywód Kou. Mężczyzna zamarł w pół słowa. Uchylił wargi,
sztywniejąc. Po krótkiej chwili parsknął śmiechem.
-Przyzwoita - odparł.
Przypomnieli mi się faceci z samochodu.
Kierowca, pasażer i Kotetsu. Yuu uciekał przede mną. Aha, na stoliku była
płytka, później wrzuciłem ją do sypialni.
-Fajnie.
-Bardzo. Mocny ten inhalator Yuu.
Wyszczerzyłem się szeroko. Miałem ochotę
przytulić się do Yuu. Pod ręką był jednak tylko Kouyou. Przysunąłem się do
Shimy. Otoczyłem siebie jego ramieniem, a sam objąłem go w pasie.
-Takanori?
-Nikt mnie dawno nie przytulał - westchnąłem.
Oparłem głowę na jego torsie.
-Co, pewnie ja mam cię teraz przytulić?
-Tak.
Westchnął, obejmując mnie jeszcze drugim
ramieniem. Lekko mną zakołysał. Poczułem się, jakbym pływał z Shiro na
żaglówce. Świeci słońce, wieje wiatr. Mam na sobie kamizelkę ratunkową.
Ramiona Kouyou to kamizelka ratunkowa.
-Płyniemy - zachichotałem.
-Ay-ay kapitanie.
-Szuu!
-Co?
-Jestem wiatrem - odparłem.
Po kilku minutach trwania w takiej pozycji,
wsunąłem swoje nogi na Kou. Popatrzył na mnie niepewnie. Zaśmiałem się.
-Kou, szkoda, że nie jesteś Yuu.
-Mhm. Też żałuję.
-Każdy powinien żałować, że nim nie jest.
-Ty też?
-Ja nie.
-Dlaczego?
-Bo ktoś musi być z Yuu. I to jestem ja.
-Nikt inny?
-Nikt inny. Wyłącznie ja.
Takashima wplątał dłoń w moje włosy.
-Teraz jestem Yuu?
-Jesteś kamizelką.
-W porządku. Mogę być kamizelką.
Płynęliśmy. Przede mną siedział Yuu, sterował
żaglówką. Kouyou obejmował mnie, siedząc ze mną na burcie. Milczeliśmy.
Jestem żeglarzem. Płynę.
Kiedy Takashima wyszedł, ja poszedłem po
płytkę. Wszedłem do sypialni i popatrzyłem na zasłane łóżko. Nic na nim nie
leżało.
Może to wszystko mi się tylko wydawało?
*
-Takanori - usłyszałem tuż przy swoim uchu. -
Taka, obudź się.
-Psik! - machnąłem ręką, uderzając kogoś przy
okazji w twarz. Przekręciłem się na bok, otulając się szczelniej kołdrą. Po
krótkiej chwili otworzyłem szeroko oczy i podniosłem się do siadu. - Miho?!
-Sh! - dziewczyna przyłożyła mi palec do ust.
- Nie tak głośno.
Rozejrzałem się po ciemnym pokoju. Byliśmy w
Matsue, tak. Wczoraj wróciłem z Chie z Tokio. Miho była tutaj, w moim pokoju.
Materialna, namacalna, żywa, a jednocześnie nierzeczywista. Tak dawno jej nie
widziałem, że wydawało mi się, że śnię.
-Co tu robisz? - spytałem. Ująłem jej twarz w
dłonie, jakbym sprawdzał, czy jest prawdziwa. Palcami badałem jej delikatną
niczym płatek śniegu twarz. Nic się nie zmieniła. To w dalszym ciągu była ta
sama Miho, która dzwoniła do mnie miesiąc wcześniej i prawie płakała w
słuchawkę.
-Mieliśmy się spotkać, pamiętasz? Jak wrócisz
z Tokio.
Skupiłem się. Tak, rozmawialiśmy o tym.
Miho zadzwoniła. Umówiliśmy się, że jak
wrócę...
Coś mnie tknęło. Skąd Miho wiedziała, że
wyjechałem do Tokio?
-Tak, pamiętam.
Kobieta zarzuciła mi ręce na szyję.
Pocałowaliśmy się delikatnie. Czułem jej ciepły oddech na swojej skórze. Jej
gładkie dłonie masowały mój kark i szyję, zsuwając się na plecy. Przyłożyła
policzek do mojego, a ja objąłem ją w talii. Westchnęła ciężko.
-Tęskniłam.
-Ja też.
Położyła się obok mnie, wślizgując się pod
kołdrę. Leżeliśmy odwróceni do siebie na jednej poduszce. Miho gładziła mój
tors. Palcami przeczesywałem jej krótkie włosy.
-Przepraszam za to wszystko. Narobiłam
kłopotów
-Ale już jesteś. Nie będziesz nigdzie więcej
znikać?
Zauważyłem, jak uśmiecha się w ciemnościach.
-Kocham cię, Takanori.
-Ja ciebie też kocham.
Rano obudziłem się sam. Miho tu jednak była w
nocy, czułem to.
Zszedłem do kuchni. W pomieszczeniu unosił się
zapach smażonego bekonu. Noriko i Miho rozmawiały radośnie. Więc tu była.
-Dzień dobry - powiedziałem.
-Dzień dobry - odparła Noriko.
-Hej - Miho posłała mi szeroki uśmiech.
Patrzyłem chwilę na przyjaciółkę, jakbym
zobaczył ducha. Czułem, jak krew odpływa mi z twarzy, oparłem się ręką o
szafkę, by nie upaść.
-Takanori?
-Dobrze się czujesz?
-Tak, ja tylko... - wziąłem głęboki wdech.
Była tu. Siedziała na krześle, jak gdyby nigdy
nic. Patrzyła na mnie jak zawsze. Miałem wrażenie, jakbyśmy widzieli się
ostatni raz wczoraj, a nie miesiąc temu. Jednocześnie był między nami
niewidzialny dystans - jej zniknięcie i skrywana pod tym tajemnica.
Zjedliśmy śniadanie. Jak zwykle. Miałem jednak
uczucie, że wszystko jest sztuczne i zaraz się rozpadnie. Oczami wyobraźni
widziałem, jak tekturowe ściany kuchni upadają na boki, jedzenie i sprzęty
kuchenne są zrobione z papieru i plastiku. Miho nie jest Miho. Rozpina skórę
niczym kurtkę, a z jej środka wychodzi jakiś podstawiony błazen. Tak naprawdę
jej nie ma, nie istnieje. Jestem sam.
-To jak było w Tokio? - zagadnęła Miho.
Spojrzałem na nią znad swojego talerza. Bawiłem się plastikowymi jajkami na
bekonie.
-W Tokio?
-Wróciłeś dopiero, no nie?
-A. Tak.
-I jak było? - uśmiechnęła się. Z zapałem
zajadała się ściętym jajkiem i półpłynnym żółtkiem. Zagryzała wszystko
chrupiącymi grzankami z masłem. Poczułem, że robi mi się niedobrze.
-W porządku. Spotkaliśmy się z Kouyou i
Tanabe.
-Kouyou i Tanabe? - ciocia zmarszczyła brwi.
-Znajomi.
-A nie przyjaciele? - Miho utkwiła we mnie
spojrzenie przepełnione rozbawieniem. - Nie wiem jak Tanabe, ale Kouyou bez
problemu mógłbyś nazywać przyjacielem.
-Sam nie wiem.
-To może ktoś więcej niż przyjaciel?
Zaśmiałem się, spuszczając wzrok na talerz.
Błagam, tylko nie takie pytania.
-Naprawdę? - wyczułem zainteresowanie w głosie
ciotki.
-O mój Boże, Takanori! Weź coś powiedz! - Miho
niemal podskakiwała na krześle z ekscytacji.
-To tylko kolega.
-Daj spokój. Tak się zawsze zaczyna.
Popatrzyłem na Miho, a później na ciocię. One
myślały, że po czterech miesiącach będę zaczynał jakiś nowy związek?
-Raczej się na nic nie zapowiada.
Poczułem łzy cisnące mi się do oczu. Wstałem i
szybko wyszedłem.
-Taka? - usłyszałem Miho za sobą.
-Poczekaj, ja z nim porozmawiam.
Wyszedłem na zewnątrz, przysiadając na
schodkach werandy. Objąłem nogi ramionami, starając się zapanować nad szlochem.
Skuliłem się, wciskając głowę między kolana. Nie mogłem tak po prostu.
-Takanori? - drzwi rozsunęły się cicho. Ciocia
weszła na werandę, położyła mi dłoń na ramieniu, pochylając się ku mnie. -
Skarbie, wszystko dobrze?
Pokręciłem głową. Noriko usiadła przy mnie. -
Co się stało? Było już tak dobrze.
-Nie czuję do Kouyou tego - odparłem ledwie
zrozumiale. Łzy spływały mi po policzkach.
-No dobrze. Tylko robiłyśmy sobie żarty.
Przepraszam, Taka.
Podniosłem głowę i spojrzałem na nią.
Uśmiechała się do mnie przepraszająco. - Nikt cię do niczego nie zmusza.
-Kou i Yuu... Oni byli przyjaciółmi -
powiedziałem cicho, kładąc głowę na kolanach. - Najlepszymi przyjaciółmi. Nie
mógłbym nawet...
-Już dobrze - objęła mnie. - zapomnij o tym.
Pociągnąłem nosem. Nie mogłem zapomnieć.
Po śniadaniu poszliśmy z Miho na spacer.
Przechadzaliśmy się uliczkami i rozmawialiśmy na całkiem bezsensowne tematy.
Śmialiśmy się, wygłupialiśmy i co rusz całowaliśmy w policzki. Trzymaliśmy się
za spocone z gorąca dłonie niczym dwójka niewinnych dzieci. Brakowało nam tylko
dziecinnych ubrań i placu zabaw. Przyglądałem się twarzy Miho. Wydawała mi się
być dojrzalsza, doroślejsza. Jakby w miesiąc postarzała się o pięć lat. Troski
wyrzeźbiły jej słodką twarz na nowo. Wrosły w nią niczym chwast.
Ale to wciąż Miho.
-Wiesz co? Naprawdę lepiej wyglądasz. To chyba
przez tę fryzurę.
Parsknąłem.
-Całkiem możliwe.
-Blondyn! Czego ja się doczekałam.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Dziwnie mówiła.
-Uważasz, że powinienem może... Się ogarnąć?
-Ogarnąć?
-Pozbierać się po tym wszystkim. Uporządkować
sprawy. Zacząć na nowo.
-Jeśli jesteś gotowy.
-Nie wiem... Nie jestem.
Miho westchnęła. Ścisnęła mocniej moją dłoń.
-Nie rób nic na siłę. Pękło ci serce i to tak
potwornie boli, no nie? Ale można złączyć je na taki magiczny klej, nazywa się
czas.
Przytuliliśmy się do siebie na środku
chodnika. Ludzie nas mijali, a my trwaliśmy wtuleni w siebie.
-To jak? Idziemy się napić? - spytała.
-Definitywnie.
*
Przyjechałem do Tokio, tak jak umówiłem się z
Kouyou. Musiałem do niego zadzwonić, jednak nie miałem na to ochoty. Do stolicy
dotarłem dopiero około dwudziestej, dlatego stwierdziłem, że nie ma już nawet
potrzeby, by do niego telefonować. Zrobiłem drobne zakupy w całodobowym, a
później przyrządziłem kolację. Smażona wołowina.
Popatrzyłem na plastry smażonego mięsa na
talerzu. Kawałki przypominające starą, zużytą podeszwę.
Przecież ja nienawidzę wołowiny.
Postawiłem talerz na stole. Przysiadłem na
krześle i intensywnie wgapiałem się w mięso. Yuu lubił wołowinę. Przy
wyjątkowych okazjach zawsze mu ją robiłem. Cieszył się wtedy jak dziecko.
Podparłem się łokciami na stole, a brodę
ułożyłem na rękach.
Teraz pewnie też by się ucieszył. Uśmiechałby
się, powiedziałby, że mnie kocha. Tylko, że już tego nigdy nie zrobi.
Schowałem wołowinę do lodówki, po czym wziąłem
prysznic. Wytarłem się dokładnie, po czym z przewieszonym na ramionach
ręcznikiem poszedłem do sypialni. Wszedłem nago na łóżko, układając głowę na
poduszce. Sufit nade mną wydawał się być cholernie interesujący. Taki biały,
jednolity. Gładki i bez skaz. Mógłbym tonąć w tej bieli przez resztę swej
marnej egzystencji.
Z samego rana zadzwoniłem do Kouyou. Obudziłem
go, zezłościł się na mnie.
-Ty nie rozumiesz pojęcia normalna godzina? -
syknął zjadliwie. Pomimo jego zaspanego głosu wyczułem całą tę truciznę, jaką
przesiąknięte były jego słowa. Czysta i przejrzysta niczym kryształ nienawiść.
-Dla mnie to...
-Bla, bla, bla! - przerwał mi. - Mogłeś
napisać.
-Chciałem zadzwonić.
-Zadzwoniłeś, doskonale wiedząc, że o tej
porze zwyczajni ludzie siedzą jeszcze zatopieni w swych marzeniach. Zdobywają
szczyty, osiągają sukcesy, są super bohaterami. Takanori, do chuja pana, skoro
nie możesz spać, to czemu nie zwalisz sobie dla rozluźnienia porannego napięcia
w kutasie? Chyba nie wstałeś tak wcześnie i tego nie zrobiłeś? Po prostu daj
ludziom spać, okej?
-Okej. To o której będziesz?
-Szesnasta pasuje?
-Pewnie.
-To do zobaczenia.
-Uhm, dobranoc.
Rozłączyłem się. Odłożyłem telefon na szafkę.
Odrzuciłem kołdrę na bok, po czym utkwiłem wzrok w swojej porannej erekcji. Materiał
bokserek opinał mojego penisa jak kaftan bezpieczeństwa. Uwaga! Grozi
wystrzałem.
Uniosłem lekko bokserki, zaglądając pod nie.
Nie no, penis jak penis. Dotknąłem główki. Żołądź był twardy, stał na baczność.
Westchnąłem, zakrywając prącie. Chyba zaczynałem odczuwać braki seksu.
Tak, po słowach Kou, pierwszy raz od czterech
miesięcy zachciało mi się uprawiać seks. Chciałem, żeby ktoś mnie wziął i mocno
posunął. Przygryzłem wargi na samą myśl o tym.
Podskoczyłem lekko na materacu. Z nudów
zrobiłem to kolejny raz, mocniej. Niespodziewanie coś huknęło pode mną, jakby
ciężki przedmiot walnął o podłogę. Zamarłem, przełykając ślinę. Chyba nie byłem
aż tak gruby, by łóżko się pode mną załamywało? Zsunąłem się na kraniec łóżka i
będąc do góry nogami, zajrzałem pod nie. Coś leżało na podłodze. Niewielki
przedmiot, który dyskretnie połyskiwał w ciemnościach.
Nie może być.
Zsunąłem się na zimną podłogę, po czym zwinnie
wczołgałem się po łóżko. Pośladkami zahaczyłem mocno o ramę łóżka. Syknąłem z
bólu. Wyciągnąłem rękę, palcami dotknąłem chłodnej lufy. Przesunąłem pistolet
palcami, aż mogłem swobodnie chwycić go dłonią. Wydostałem się spod łóżka z
bronią.
-Ja pierdolę - zakląłem, oglądając ciężki,
poręczny pistolet z długą lufą. Przypominał trochę kowbojski rewolwer.
Otworzyłem magazynek. Był pusty.
Jezu Chryste, uprawiałem seks i spałem z
bronią pod plecami. W głowie zaświtała mi jedna myśl - naboje. Gdzie są
pieprzone naboje?!
Odłożyłem spluwę na bok, zrywając się z
miejsca. Zrzuciłem z łóżka kołdrę, poduszki, zerwałem prześcieradło i z pewnym
trudem wyciągnąłem materac. Niemal zachłysnąłem się powietrzem, gdy mym oczom
ukazało się opakowanie naboi przyczepione do ramy. Wyciągnąłem pudełko.
Zrobiłem krok w tył, co nie było zbyt rozsądne. Potknąłem się o kołdrę, upadając
na podłogę. Przywaliłem z łomotem o panele, a głową uderzyłem w zamknięte
drzwi.
-Kurwa! - krzyknąłem. Nie wiedziałem co
rozmasować, obolałe łokcie czy tył głowy.
Zajrzałem do opakowania. W środku były dwa
naboje. Wyciągnąłem jeden, chwytając go w kciuk i palec wskazujący. Obejrzałem
pocisk ze wszystkich stron. Mały z opływowym kształtem. Typowy nabój. Ale
dlaczego tylko dwa?
W głowie zaświtała mi pewna myśl. Przełknąłem
ślinę, po czole spłynął mi pot. Może Yuu trzymał to tak na wszelki wypadek? Byłem jednak pewny, że gdzieś musi być więcej
naboi. Te dwa trzymał najbliżej z wiadomych powodów, ale gdzie reszta? Gdzie
Shiroyama mógł to wszystko schować?
Zacząłem swoje poszukiwania. Nie znalazłem
niczego Przetrzepałem całe mieszkanie w poszukiwaniach. Nie natrafiłem jednak
na żaden ślad. Zrezygnowany schowałem pistolet i dwa naboje do startego pudełka
po butach i wcisnąłem je na dno szafy. Upewniłem się, że pudło jest szczelnie
zakryte. Zamknąłem szafę, czując się, jakbym chował w niej trupa.
*
Kouyou przyszedł do mnie kilka minut przed 16.
Wpuściłem go do środka, z lekka zamierając w miejscu. Takashima dostrzegł moje
wgapianie się w jego ubiór, wywrócił oczami.
-To jednak to, o czym myślę? - podsunąłem.
-Nie do końca, chociaż nawet nie mam pojęcia,
o czym myślisz. Ale mam prośbę, mógłbyś również włożyć coś, co nie będzie
t-shirtem?
-No jasne. Powiedz mi tylko, gdzie idziemy - poszedłem
do sypialni, Shima ruszył za mną. Cholernie ciekawiło mnie, dlaczego włożył
marynarkę.
-Na wystawę.
-Wystawę? - zerknąłem na niego. Zdjąłem
koszulkę przez głowę, moje włosy potargały się mocno. - Czego?
-Obrazów. Moich obrazów.
Zagwizdałem z podziwem.
-Poważnie?
-Raczej bym nie kłamał.
Odwróciłem się w jego stronę. Shima opierał
się niedbale o framugę i krzyżował kostki. Patrzył beznamiętnie w moją stronę.
Na kilka krótkich sekund nasze spojrzenia się spotkały. Sarnie oczy Kouyou
przeszywały mnie na wylot. Ten chłodny wzrok przenikał mój umysł, duszę i
ciało. Jednocześnie te oczy wzbudzały we mnie sympatię. Coś szeptało, że to
dobry człowiek. Naszła mnie ochota, by powiedzieć mu o broni, którą znalazłem. Szybko jednak porzuciłem ten pomysł.
-Kou, specjalnie chciałeś, bym przyjechał na
wystawę? - patrzyliśmy na siebie. Stałem nagi od pasa w górę, w dłoniach
trzymałem znoszony t-shirt.
-Tak - odparł. Przygryzłem dolną wargę. Miałem
wrażenie, że pokój zrobił się mniejszy. Uderzyła we mnie fala gorąca.
Zaczerwieniłem się na twarzy. Nie umiałem tak na niego patrzeć w bezruchu,
ciszy. A on był tak piekielnie opanowany, jakby ćwiczył tę scenę cały tydzień.
-Jak nie chcesz iść...
-Chcę. Bardzo chcę iść tam z tobą - przerwałem
mu.
Zdawało mi się, że Takashima chce się
uśmiechnąć. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie, usta wywinęły się w podkówkę.
-Jestem kamizelką - powiedział.
Chwilę zajęło mi pojęcie tego, co miał na
myśli. Upuściłem koszulkę, po czym podszedłem do nie go. Przytuliłem się. Błąd.
Wtuliłem się w niego ufnie niczym niewinne dziecko, samotny kociak oddzielony
od matki, który szukał ciepła. Brakowało jeszcze, bym zamiauczał żałośnie,
pisnął z tęsknoty i rozpaczy.
-Kouyou, mam pytanie.
-Słucham.
-Lubisz mnie?
Takashima objął mnie niepewnie. Poklepał mnie
po plecach niczym psa po łbie.
-Toleruję.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
Po wystawie poszliśmy na kolację. Kouyou niósł
marynarkę przewieszoną przez ramię. Szedł niczym luzak wycięty z tych
wszystkich filmów o młodych gniewnych. Byłem tuż obok niego. Opowiadałem mu
swoje wrażenia względem jego obrazów. Sam do końca nie mogłem zrozumieć, jak
można tworzyć takie dzieła. Shima zdawał się nawet mnie nie słuchać. Pogrążony
we własnych myślach, marzyciel, indywidualista.
Było już ciemno. Szliśmy boczną ulicą,
oświetlaną przez kilka kiepskich lamp oraz neonowe szyldy i wystawy
pozamykanych już sklepów.
-Shima - usłyszeliśmy. Takashima odwrócił się
na pięcie. Również się odwróciłem. W naszą stronę szedł Tanabe oraz... Akira.
Zamarłem na widok Suzukiego. Przez moment
naszła mnie ochota, by uciec. Takashima rozłożył szeroko ręce, pomachał
marynarką.
-Kogo to moje piękne oczy widzą - Kou skłonił
się teatralnie. Akira i Tanabe podeszli do nas powoli.
-Aki, tylko spokojnie - Tanabe złapał go za
rękę. Spletli palce, całując się. Otworzyłem szerzej oczy z szoku. Wrócili do
siebie?
-Jestem spokojny - odparł Akira, przerywając
pocałunek.
-Kouyou, co to ma znaczyć? - powiedziałem
cicho do towarzysza.
-Wciąż podrywasz facetów kumpli? - Aki i
Tanabe stanęli może trzy lub cztery metry przed nami. - Nic się nie zmienisz.
Kouyou milczał. Ręce miał swobodnie opuszczone
wzdłuż ciała, a głowę uniesioną w górę. Z dumą przyjmował wszystkie
oszczerstwa.
-Będziesz tak stał i się gapił?
Takashima niespodziewanie odwrócił się na
pięcie i tym samym luzackim krokiem, ruszył w kierunku, w którym wcześniej
szliśmy. Byłem kompletnie zdezorientowany. Co tu robił Akira? O co im poszło
dwa lata temu? Chciałem coś powiedzieć, ale jedyne poruszyłem lekko ustami.
Zaraz oprzytomniałem i pobiegłem za Kou, obrzucając Akirę spojrzeniem. Patrzył
na mnie jakby ze złością. Zrównałem się z Shimą.
-Ty pierdolony kłamco! - usłyszeliśmy za sobą.
-O co tu chodzi? - spytałem.
-Zignoruj go.
-Akira, przestań! - doszło do nas z tyłu.
Szybkie kroki.
-Kurwa, nie ignoruj mnie!
Takashima odwrócił się gwałtownie. Suzuki
dopadł do niego, chwytając go za ramiona. Powalił wyższego od siebie Kou na
ziemię. Siedział na nim okrakiem, jakby miał go zaraz ujeżdżać.
-Jesteś, kurwa, najgorszym łajzą, zdrajcą i
puszczalską suką. Dziwię się, że coś takiego chodzi po tej planecie i zatruwa
ludziom życie.
-Akira, zejdź z niego - do Suzukiego dopadł
Tanabe. Próbował go odciągnąć od Shimy.
-Bezczelny, sarkastyczny...
-Aki, przestań - teraz ja starałem się coś
zdziałać. Suzuki spojrzał na mnie gniewnie.
-Och, Taka. Fajnie jest się ruchać z kumplem
swojego faceta? Przynajmniej teraz nie musisz się martwić, że was nakryje.
-Ja nigdy... - nie wiedziałem, co powiedzieć.
To cholernie zabolało.
-No mów, jakie to zajebiste uczucie obciągać
mu i dawać się zerżnąć.
-Co ty mówisz? - zacisnąłem dłonie w pięści.
-Taka-chan, wszyscy wiemy, że nigdy nie byłeś
wierny Yuu. Jak lubisz się puszczać, dawać dupy i mieć coś w ustach. Tak cię
ten Yuu wychował. Pieprzył cię tym małym kutasem. Gówno potrafił, pierdolony
dupek. Pomiatał wszystkimi, wielki figo-fago. Udawał, że ma jaja. Należało mu
się...
-Och, zamknij ryj - warknąłem, tracąc nad sobą
kontrolę. Zamachnąłem się i kopnąłem go z lekkiego obrotu prosto w twarz. Coś
gruchnęło. Suzuki padł na bok, Tanabe krzyknął, a Shima wstał, śmiejąc się
głośno. Czułem jak adrenalina ogarnia moje ciało.
-Nigdy, kurwa, nigdy! - dopadłem do Akiry.
Złapałem go jedną ręką za koszulkę, a drugą za włosy. - Nigdy!!
-Co nigdy? - Takashima dusił się za mną.
Tanabe próbował odepchnąć mnie od Suzukiego
-Wszystko!! Nigdy nie zrobiłem niczego, co
powiedziałeś, ty zawszony skurwysynie. Nigdy nie zdradziłem Yuu, nigdy się nie
dawałem nikomu...
Suzuki uderzył mnie gwałtownie z pięści w
brzuch. Ból rozszedł się po moim ciele, nie mogłem złapać oddechu.
-Taka! - Tanabe nie wiedział, którego z nas
ratować. Spojrzałem Akirze w twarz. Ze spuchniętego nosa spływała mu krew. To
był prawdziwy wodospad czerwieni. Przyciskał dłonie do twarzy, starał się
zatamować krwotok.
Poczułem jak ktoś podrywa mnie do góry.
Takashima pomógł mi stanąć na nogi. Zgiąłem się, próbując złapać oddech. Po
chwili mogłem już normalnie oddychać.
-Aki, po cholerę to - Tanabe próbował coś
zrobić. Nie miał pojęcia, gdzie włożyć ręce. - Musisz iść do lekarza.
-Złamał mi, kurwa, nos!
-Zaraz połamię ci ręce, fiucie!! - chciałem
rzucić się na Akirę, jednak Takashima mnie przytrzymał. Wsunął ramiona pod moje
pachy, zamykając mnie w żelaznym uścisku. Miotałem się jak oszalały. - Puść
mnie!
-O nie mogę - Shima płakał ze śmiechu. Dla
niego to musiał być niezły kabaret. - Coraz bardziej mnie zaskakujesz.
-Puszczaj!
-Nie, bo go zabijesz.
-I dobrze! Nikt, kurwa, nie będzie obrażał
Yuu! NIKT!!!
Wszyscy zamarli. W tle było słychać odgłosy
typowego miasta - samochody, klaksony, szum rozmów, syrena karetki. Dyszałem z
nerwów, pot spływał po całym moim ciele. nigdy jeszcze nie byłem w takiej
furii. Tak czuł się Yuu za każdym razem, kiedy ktoś coś o mnie mówił albo
działa mi się krzywda? Miał wrażenie, że rozniesie wszystko na kawałeczki,
wybuchnie z szału? Nie mogłem pozwolić, by ktokolwiek plamił imię mojego
ukochanego.
-Słuchaj, dupku - warknąłem w stronę
Suzukiego, kiedy adrenalina wewnątrz mnie lekko opadła. Takashima poluzował
uścisk. - Nigdy nie miałem potrzeby, żeby dawać komuś, zdradzać Yuu. A wiesz
dlaczego? Bo miał zajebiście wielkiego penisa i pieprzył tak, jakby seks był
darmowym biletem do nieba. I miał jaja. Z pewnością większe od twoich, bo nie
bał się powiedzieć czegokolwiek w twarz, w przeciwieństwie do ciebie. Bałeś się
go, kurwa. Szczałeś po gaciach, trzęsłeś się, biegłeś do mamusi jak dzieciak.
Mówisz to, bo go nie ma. Nie może ci odpowiedzieć, przywalić - Shima mnie
puścił. Kucnąłem przed Akirą. Patrzył na mnie w milczeniu z szeroko otwartymi
oczami. Krew powoli krzepła na jego twarzy, tworząc brunatno-czerwone strupy. -
Ale wiesz co? Jestem ja. I tak jak on nigdy nie dałby ci powiedzieć tego
wszystkiego, tak ja nie pozwolę, żebyś to robił. Zapomnij o tym, co było
kiedyś, bo teraz wszedłeś na ścieżkę wojenną. Tak mnie właśnie Yuu wychował.
Wstałem. Gestem pokazałem Tanabe, by się
odsunął. Następnie zasadziłem Akirze porządnego kopniaka w brzuch. Krzyknął z
bólu, zgiął się, obejmując siebie swymi ramionami. Tanabe popatrzył na mnie z
obojętnością, a następnie otoczył zwijającego się z bólu Akirę ramieniem.
Pogładził go po boku, jakby miało to zmniejszyć ból.
-Zadzwonić po karetkę? - spytał Kou.
Tanabe pokręcił głową.
-Dam sobie z nim radę.
-W takim razie do potem.
-Na razie.
-Chodź, Taka - Takashima szturchnął mnie w
ramię. Odwrócił się i spokojnym krokiem ruszył dalej.
Przez kilka sekund patrzyłem jeszcze jak
Tanabe obejmuje zwijającego się w spazmach Akirę. Chciał pomóc mu wstać. W
końcu odwróciłem się i ruszyłem za Shimą.
Upiliśmy się. Chyba nigdy nie byłem tak
pijany. Zapomniałem gdzie mieszkam, nie wiem nawet, jak trafiłem do tego
mieszkania. Zwymiotowałem raz podczas tej karuzeli w stronę domu. Wpadłem w
krzaki, przewróciłem się. Chyba coś takiego…
Obudziłem się z tak okropnym kacem, że
myślałem, że rozwalę sobie głowę. Leżałem na czymś. W czymś. Gdzieś. W każdym
razie, nie było to moje łóżko ani mieszkanie. Podniosłem się i zdałem sobie
sprawę, że leżę na futonie w pracowni malarskiej. Dookoła mnie stała cała masa
sztalug z pustymi płótnami, bądź też pozaczynanymi obrazami. Pędzle, farby,
palety, folia ochronna, która i tak nic nie dawała. Rozejrzałem się dokładnie.
Jak ja się tu znalazłem?
Narzuciłem na ramiona marynarkę. Jak się
okazało, należała do Kouyou.
Niespodziewanie drzwi od pracowni otworzyły
się. Kouyou wsunął głowę do środka.
-Taka?
-Hm?
-Kawy?
-Poproszę.
Byłem u Kouyou. Mogłem się domyśleć.
Takashima usiadł przy mnie na futonie z dwoma
kubkami kawy. Podał mi jeden, podziękowałem mu. Siedzieliśmy w ciszy i
sączyliśmy kawę. Sunąłem wzrokiem po ciemnym pomieszczeniu i kolorowych
płótnach. Jedne z obrazów określiłbym tymi, co się nazywa sztuką nowoczesną -
bezsensowne ciapki, plamki, kreski i kleksy (nie zdziwiłbym się, gdyby
Takashima zwyczajnie „malował” takie rzeczy, kiedy był wściekły i chciał się
wyżyć) oraz te niezwykłe, realistyczne dzieła, które mogliśmy podziwiać na
wystawie. Wstałem i podszedłem bliżej do jednego z obrazów.
-Mieszkasz tu? - spytałem. Stałem w samych
bokserkach i marynarce zarzuconej na ramiona.
-Tak.
Pokiwałem głową. Ściskając w dłoniach kubek
ruszyłem do kolejnego obrazu.
-Sam?
-Sam.
Odwróciłem się do Kouyou.
-Nie czujesz się... Samotny?
Kou zmierzył mnie wzrokiem. Westchnął, masując
skronie.
-Nie.
-Naprawdę? Mnie by to przytłaczało.
-Daj spokój. Chodzisz praktycznie nagi po
mojej pracowni z kubkiem kawy w tych dziecięcych rączkach. Jesteś rozczochrany
jak dzikus, masz zaspany, mętny wzrok, a głos cholernie spokojny. Na dupie masz
majtki, a na ramionach marynarkę i to moją. Będąc w takim stanie twierdzisz, że
to przytłaczające miejsce?
-No tak.
-Wiesz, o wiele bardziej lubię cię, kiedy
śpisz.
-Huh? - mruknąłem zaskoczony. - Kiedy śpię?
-Tak. Śpisz, leżysz sobie i nie gadasz głupot.
Jest cicho i przyjemnie.
Prychnąłem. Shima parsknął śmiechem.
-Ale śmieszne.
-Za to prawdziwe.
Usiadłem obok Kou. Odłożyłem kubek na podłogę,
po czym oparłem się o ramię Shimy.
-Znowu?
-Przepraszam. Lubię się... Przytulać.
Takashima westchnął, pewnie wywrócił oczami.
Odłożył kubek, po czym objął mnie ramieniem. Wplątał drugą dłoń w moje włosy.
Zamruczałem.
-Pieszczoch z ciebie - podsumował.
-Całkiem możliwe.
Następnego dnia, kiedy szedłem kierunku
stacji, spotkałem Akirę. Na twarzy miał ogromny, biały opatrunek, który
przysłaniał mu nos. Wyglądał jak po jakiejś operacji plastycznej. Może trochę
za mocno go kopnąłem, jednak nie żałowałem tego. Należało mu się to jak
najbardziej.
Stanął może metr przede mną. Nie wyglądał na złego,
czy też może podłamanego swym obecnym stanem. Patrzył na mnie tak jak zawsze.
Jak na swojego przyjaciela, którym już dawno przestałem być. Sam mierzyłem go z
zawziętą miną, nie miałem zamiaru odzywać się do niego jako pierwszy.
-Hej - powiedział niepewnie.
Zwlekałem z odpowiedzią. Mogłem go zignorować,
ominąć i pójść dalej. Chciałem szybko zapomnieć o Akirze, o tym wszystkim, co
się wydarzyło. Patrząc jednak na naszą przeszłość, czasy licealne, kiedy
byliśmy w naprawdę zażyłych stosunkach, łapała mnie za gardło jakaś nierealna
siła. Ta siła przemawiała do mnie w sposób uczuciowy, irracjonalny. Podrzucała
melancholijne wspomnienia, bawiła się moimi emocjami.
-Cześć - odpowiedziałem.
Zostanę. Poświęcę czas i posłucham, co ma mi
do powiedzenia.
Akira patrzył na mnie, jakby zapomniał języka.
Uchylił lekko usta, po czym z powrotem je zamknąłem. Cierpliwie czekałem na
cokolwiek.
-Moje… kondolencje. Czy coś takiego.
Nic mi po twoich kondolencjach.
-Dzięki - odparłem cicho, nie spuszczając z
niego wzroku. Zdaje się, że moje spojrzenie go peszyło. Dodawało mi to w pewnym
sensie pewności siebie. Miałem nad nim chociaż w minimalnym stopniu przewagę.
-Trzymasz się jakoś?
Zacisnąłem mocno wargi, by nie powiedzieć
czegoś niepotrzebnego. Tym razem nie mogłem dać się ponieść emocjom jak
ostatnio. Momentalnie odczułem jednocześnie smutek, złość i coś na wzór
sympatii w stosunku do Akiego.
-Jakoś. Nie jest mi łatwo po tym wszystkim –
odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Po stracie Yuu nic nie było proste.
-Rozumiem - pokiwał głową.
Nie rozumiesz. Nikt tego nie rozumie.
-Jak twój nos? - spytałem, wskazując głową na
opatrunek.
-Boli - zaśmiał się lekko, dotykając śnieżnobiałego
plastra na twarzy. - Półobrót godny Chucka Norrisa - skwitował. Uśmiechnąłem
się jedynie krzywo. - Nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie.
-Ja w zasadzie też nie… Nigdy taki nie byłem.
Chyba jednak pora brać byka za rogi i walczyć
z tym życiem, a nie uciekać przed wszystkim - szepnął jakiś głosik w mojej
głowie.
-Wracasz do Matsue? - wskazał na moją torbę.
-Tak. Czas najwyższy.
Pokiwał powoli głową. Wziąłem głęboki wdech. W
końcu odważyłem się zadać mu pytanie, na którego nawet nie zadałem Kou.
-Co się stało między tobą i Takashimą? Te dwa
lata temu. Wiem tylko, że to było zaraz po moim wyjeździe, że Kou odsunął się
od ciebie i Tanabe przez Yuu. Ale dlaczego to się tak skończyło?
-Uwierz, nie chcesz wiedzieć. I tak właściwie,
skąd wiesz, że to było po twoim wyjeździe?
-Od Tanabe.
Akira zacisnął wąsko wargi. Wyglądał teraz
tak, jakby nie miał nosa i ust.
-Ile masz do pociągu? - spytał.
-Piętnaście minut.
-Może zdążę ci wszystko wyjaśnić.
Usiedliśmy na jakiejś
wolnej ławce nieopodal. Akira zaczął mi opowiadać. Z początku nie przychodziło
mu to łatwo. W końcu jakoś mi wszystko wyjaśnił.
-Tanabe powiedział ci
pewnie, że to wszystko było przez ciebie i Yuu. Po części tak. Jednak w dużej
mierze chodziło również o mnie i Tanabe. Zanim ty wyjechałeś, ja Tanabe i
Kouyou byliśmy trójką zwyczajnych kumpli. Znaliśmy się praktycznie od
dzieciaka, nie mieliśmy przed sobą sekretów. Życie ma jednak to do siebie, że
im starszym się jest, tym bardziej wszystko się komplikuje. Tak też było z
nami. Burze hormonów, problemy związane z sympatią i takie tam. W każdym razie,
my byliśmy jak tacy trzej muszkieterowie, aż pewnego dnia coś się zepsuło. Tanabe
i Kouyou zaczęli się… - urwał. Wziął głęboki wdech. Wiedziałem, co chciał
powiedzieć, dlatego machnąłem ręką, by kontynuował. - Potem okazało się, że to
już trwało kilka tygodni. Tanabe nie zaprzeczał, Kouyou też. Czułem się wtedy
zdradzony, nie tyle, co przez Yutakę, z którym jeszcze byłem, co przez Kouyou,
którego miałem za prawdziwego przyjaciela. Ja i Tanabe rozstaliśmy się. O
dziwo, obyło się bez jakiś wielkich kłótni i niepotrzebnych krzyków. Zostaliśmy
w pokojowych stosunkach. Z Kouyou jednak nie było tak łatwo. Rozmawialiśmy o
tym, niby doszliśmy do porozumienia, ale już nie był moim przyjacielem. To wszystko
już wtedy się skończyło, tylko żaden z nas nie miał na tyle odwagi, by
powiedzieć, że wielka przyjaźń, która mogła trwać wieki, skończyła się w tak głupi
sposób. Najgorzej było, kiedy zostawiłeś Shiroyamę. Wówczas dopiero dotarło do
mnie, jakie sztuczne zaczęły być relacje między naszą trójką. Kouyou nas
zostawił, ty wyjechałeś. Tanabe w końcu przestał spędzać ze mną czas. Każdy był
sam. Gdy tylko się spotykaliśmy, dochodziło między nami do spięć. I tak w końcu
ja stąd wyjechałem. Nie chciałem już dłużej patrzeć na to wszystko i czuć się
winnym za koniec czegoś takiego.
-Czuć się winnym?
Przecież to Kouyou i Tanabe romansowali za twoimi plecami.
-To wcale nie tak, że to
ich wina. Gdybym był lepszym partnerem, Tanabe nie musiałby posuwać się do tego,
by spotykać się z Kouyou. Każdy coś spieprzył. Wszyscy złapaliśmy się w
pajęczynę nieporozumień - ty, ja, Yuu, Kouyou, Tanabe. Daliśmy się, poddaliśmy
i to chyba najgorsze, co mogliśmy zrobić. Wszystko się rozsypało, chociaż
wydawało się takie trwałe.
Popatrzyłem na Akirę
smutnym wzrokiem. Chyba w końcu zaczynałem rozumieć. Zapowiedzieli mój pociąg.
-Muszę iść - powiedziałem
cicho.
-Jasne. Trzymaj się. I
uważaj na siebie, Taka.
-Ty też - wstałem i
odszedłem. Kompletnie nie wiedziałem, co mu powiedzieć.
Wtedy ostatni raz
widziałem się z Akirą.
Tak oto minął mi cały sierpień. Później
skończył się wrzesień, aż w końcu nadszedł październik. Powrót na uczelnię był
dla mnie czymś prostym, zwyczajnym. Znowu chodziłem na wykłady, robiłem
notatki, wypożyczałem książki w bibliotece i zatapiałem się w nauce. Działałem
mechanicznie, nie myślałem o niczym. W ten sposób udało mi się przetrwać aż do
grudnia. Kiedy temperatura za oknem spadła poniżej zera, a ziemia okryła się
białym puchem, poczułem, że czegoś mi brakuje. Jednolity krajobraz przypominał,
że to nie tak powinno być. Biała, plama winna zostać czymś wypełniona. Śnieg
sypał, a ja coraz bardziej tonąłem w nieświadomej samodestrukcji.
-Hej, Taka - Kouyou pomachał mi dłonią przed
twarzą. Ocknąłem się i popatrzyłem na Takashimę. Podał mi mój kubek czekolady.
Wziąłem go, dziękując.
Siedzieliśmy jakiś czas w ciszy. Byliśmy w
jego pracowni, otoczeni płótnami i zapachem farby. Shima pozwolił mi
przychodzić, gdy byłem w Tokio. Czasami wychodziliśmy gdzieś, kiedy wpadałem do
stolicy. Jedliśmy, chodziliśmy do kina, baru. Nic więcej. Kou mało mówił.
Zawsze słuchał mnie, czasami coś w trącał albo rzucał kąśliwymi docinkami.
Zdaje się, że takie rzeczy napawały go błogim zadowoleniem oraz satysfakcją.
-Mam ochotę ze sobą skończyć - powiedziałem
cicho, niemal wtykając nos do kubka. - Bez niego naprawdę nic nie ma sensu.
Takashima popatrzył na mnie beznamiętnie. To
spojrzenie, było tak chłodne, pozbawione emocji, czy też zrozumienia, że po
plecach przebiegły mi nieprzyjemne dreszcze. Zmroziło mnie od środka.
-I? - powiedział po upływie kilku sekund.
-Nic, tak tylko...
-Tak tylko mi mówisz, żebym miał wyrzuty
sumienia, gdy cię znajdą sztywnego z poprzecinanymi przegubami i, bym się
obwiniał, że nic zrobiłem. O to ci chodzi?
-Nie... Miałbyś wyrzuty sumienia?
-Pewnie nie - wzruszył ramionami. - Jesteś
tylko Taką.
-Tylko Taką?
-Słuchaj, mały. To twoje życie. Nie obchodzi
mnie, co z nim zrobisz. Za błędne decyzje odpowiadasz sam. Skoro naprawdę
chcesz ze sobą skończyć, to zrób to i tyle.
Dotknąłem dłoni Takashimy. Była zimna.
-Nie byłoby ci chociaż trochę smutno?
-Nie. To nic by nie zmieniło w moim życiu.
Odsunąłem się od Shimy. Mężczyzna wstał
niespodziewanie. Wyszedł z pracowni, po czym wrócił po kilku minutach. Trzymał
małą paczuszkę. Rzucił nią we mnie, trafiła mnie w brzuch.
-A to co?
-Naprawdę chciałbyś skończyć jak twoja matka?
- zignorował mnie. Spojrzałem na niego zdziwiony.
-On ci powiedział?
-Powiedział mi wszystko, kiedy odszedłeś.
Pierwszy raz w życiu widziałem, by był tak blisko łez - usiadł obok mnie.
Odłożyłem kubek i wziąłem pudełeczko.
-Wszystko?
-Wszystko. Powiedział, że go nienawidzisz, że
zerwałeś, wyjechałeś do Matsue. Wyjaśnił mi dlaczego i... Sam nie wiedziałem,
co o tym sądzić. Zrobiłbym to samo, co ty, ale z drugiej strony to był Yuu. Nie
mogłem go wtedy zostawić.
-Chociaż był dupkiem.
-Tak. Chociaż był dupkiem.
Odwiązałem wstążkę, rozerwałem papier i
otworzyłem kartonik. W środku było malutkie piekło-niebo. Spojrzałem na Shimę
niezrozumiale.
-Żeby łatwiej było ci podejmować decyzje.
Uśmiechnąłem się do Takashimy. Ten odwrócił
ode mnie wzrok.
-Dziękuję. To jakaś...?
-Idą święta, później masz urodziny.
-Dopiero w lutym.
-No to co.
Zaśmiałem się, po czym cmoknąłem Kou w
policzek.
Im więcej czasu spędzałem z Kou, tym coraz
bardziej zdawałem sobie sprawę, jak bardzo on i Yuu byli do siebie podobni.
Jednakże, Shiro na zawsze pozostawał dla mnie cichą wodą, a Shima gwałtownym
ogniem. Byli jak dwa niszczycielskie żywioły, które potrafiły z hukiem wedrzeć
się do życia, po czym ucichnąć pozostawiając za sobą chaos i ciszę wspomnień.
Sylwestra spędziłem w Matsue. Siedziałem w
pokoju, piłem gorącą czekoladę i przeglądałem album, który przywiozłem z Tokio.
Zdjęcia moje i Yuu napełniające mnie po brzegi nostalgią, przywoływały całą
masę wspomnień. W końcu coś się we mnie przelało. Zacząłem płakać.
O północy otworzyłem okno i wpatrywałem się w
kolorowe od fajerwerków niebo. Nowy Rok nastał dla mnie zbyt szybko. Świat
zmieniał się zbyt gwałtownie, ludzie przemijali jak usychające kwiaty. Ja
również byłem takim kwiatem. Uciętym kwiatkiem wsadzonym w kryształowy wazon
napełniony wodą. Więdnąłem. Powoli, nieubłaganie, z każdym dniem stawałem się
coraz brzydszy, pomarszczony, bezbarwny, sztywny. Uwodzący zmysły zapach
zmieniał się w nieprzyjemną, zbutwiałą woń starości. Przemijałem. Właśnie to
zrozumiałem w tego Sylwestra, kiedy to kolorowe iskry wystrzelone w niebo
traciły blask, spadając oraz niknąc w mroku zimowej nocy. Już wcześniej byłem
świadom kruchości istnienia. Dotarło do mnie jednak, że ja również nie będę
wieczny, że ja też przeminę i nic po mnie nie pozostanie. Zniknę, a świat
będzie dalej istniał. Wszystko pozostanie na swoim miejscu, nikt nie będzie o
mnie pamiętał. Jakbym nigdy nie istniał.
-Obaj nie będziemy istnieć - mruknąłem do
siebie, patrząc w niebo.
Miałem dwadzieścia cztery lata. Byłem sam.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że miałem tylko Yuu, że odciąłem się praktycznie
od wszystkich i poświęciłem mu całą swoją uwagę. Ale Yuu już nie było przy
mnie.
W jego urodziny poszedłem z butelką wina na
cmentarz. Śnieg sypał z nieba grubymi płatami. Zimny puch wpadał mi za kołnierz
płaszcza, drażnił moją skórę. Dotarłem do nagrobka i jakiś czas stałem,
wpatrując się w zgaszone przez wiatr lampki i kwiaty pokryte śniegiem. Ktoś był
przede mną.
Odgarnąłem świeży śnieg, który przykrył płytę,
strzepałem go z kwiatów i lampek. Wkłady nie wypaliły się nawet do połowy.
-Wiem, że nie lubisz kwiatów i zawsze
powtarzałeś, że jedyna okazja, by je dać, to pogrzeb - wyciągnąłem butelkę i
postawiłem ją na płycie. - Zdrowie.
Odkorkowałem butelkę. Wziąłem spory łyk wina,
po czym wylałem go trochę przed płytą. Śnieżnobiały śnieg przybrał kolor
szkarłatu. Wziąłem kolejny łyk, znów wylałem wina, aż w końcu zamachnąłem się i
rozbiłem butelkę o płytę. Fragmenty barwionego szkła rozproszyły się dookoła
mnie i zatonęły w śniegu.
-To naprawdę koniec - mruknąłem, patrząc przed
siebie. Czułem łzy zbierające się w mych oczach. - Ciebie naprawdę nie ma.
Usiadłem przed płytą na śniegu. Popatrzyłem na
wyryte imię i nazwisko oraz daty. Nic więcej.
-Ty dupku - warknąłem. - Jak mogłeś mi to
zrobić. Miałeś wziąć ze mną ślub, mieszkać w tym pieprzonym domku nad jeziorem
w górach, a nie dawać się zastrzelić. Dla mnie...
Zakryłem twarz dłońmi, szlochając.
-Nienawidzę cię. Znowu mnie okłamałeś. Tak mi
obiecywałeś, że nic ci się nie stanie, że będziesz ze mną na zawsze. A teraz
cię nie ma. I co mam zrobić? Mam siedzieć i czekać na jakiś znak? Cud? Nie mam
pojęcia, jak teraz żyć.
Yuu nie odpowiadał. Milczał. Spał i już nigdy
nie miał się obudzić.
Tego samego dnia spotkałem się z Kouyou. Zjedliśmy
obiad, poszliśmy do mnie, napiliśmy się wina, po czym poszliśmy razem do łóżka.
Kompletnie tego nie planowałem.
Obejmowałem Kouyou ramionami, kiedy on zsuwał
ze mnie spodnie. Gładziłem go po plecach, całowałem policzki. Nie myślałem, że
robię to z przyjacielem narzeczonego. Świat na krótki moment przestał istnieć.
Shima był podniecony, ja również. Pieściłem dłońmi jego twardego penisa, on
mnie całował. Pościel szeleściła pod nami, czułem ekscytację przeszywającą mnie
po koniuszki palców. Shima zawisł nade mną. Patrzyliśmy na siebie przez kilka
długich sekund. Jego przyspieszony oddech, pulsująca żyłka na szyi, błyszczące
w półmroku sarnie oczy. Ująłem jego twarz w dłonie. Kouyou uśmiechnął się do
mnie.
-Tak chyba nie powinno być - powiedział
półszeptem.
-Nie powinno - odparłem. Odwzajemniłem
uśmiech. - Ale kogo to teraz obchodzi.
Rozebraliśmy się do naga. Takashima przez
chwilę siedział obok mnie, jakby ktoś go wyłączył. Gdy się ruszył, poczułem
się, jakbym stanął oko w oko z rozwścieczonym bykiem. Shima przyparł mnie do
materaca, usiadł na mnie okrakiem. Przesunąłem językiem po spierzchniętych
ustach. Czułem, że to nie będzie spokojny seks pełen czułości.
-Shima, ja dawno nie... - pocałował mnie
namiętnie. Wsunął mi język do buzi. Mruknąłem cicho. Trwaliśmy tak kilka chwil,
aż Kou oderwał się ode mnie.
-Domyśliłem się - odparł.
Nie wiem, ile to trwało. Kiedy w końcu
Takashima był wewnątrz mnie, poczułem, że lecę. Posuwał mnie, wisząc nade mną.
Leżałem płasko na materacu i jęczałem pod nim głośno. Penis Shimy był inny od
penisa Shiro. To było dziwne, zwracać uwagę na takie rzeczy, ale kiedy był we
mnie, czułem wyraźną różnicę.
-Yuu - wyrwało mi się. Wygiąłem się, dysząc i
rozkładając jeszcze szerzej nogi. Kouyou chyba nawet nie zwrócił uwagi na to,
co powiedziałem. Poruszał biodrami, mruczał coś, pojękiwał.
W końcu miałem orgazm. Po ponad pół roku
odbyłem stosunek i osiągnąłem spełnienie. Chociaż byłem dorosły, to miałem
wrażenie, że seks był czymś, co nie powinno mieć miejsca w moim życiu. Wilgotny
stosunek pełen jęków niczym w jakimś filmie pornograficznym. Uczucie
zaspokojenia przyćmiewała chęć szybkiego zerwania się z łóżka, ubrania i
udawania, że nic się nie wydarzyło.
To nie powinno było się wydarzyć - pomyślałem,
spoglądając spod splątanych kosmyków, które przykleiły się do spoconego czoła,
na Kou. Wisiał jeszcze nade mną, miał przymknięte powieki w błogim odprężeniu,
regulował oddech ciężki niczym dyszenie lokomotywy. W dalszym ciągu nie mogłem
pojąć, w jaki sposób do tego doszło, czemu dałem się ponieść tak bardzo, że
wylądowałem z nim w łóżku. Z nim? Z przyjacielem mojego narzeczonego, z
mężczyzną, z którym od początku znajomości miałem złe relacje. A teraz? Wisiał
nade mną nagi tak jak Yuu zawsze robił. Był we mnie tak jak Yuu.
Wysunął się ze mnie, zdjął prezerwatywę. Przetoczył
się na bok, padając z westchnięciem plecami na miejsce Yuu, na jego poduszkę,
która tak słodko pachniała. A ja w dalszym ciągu patrzyłem przed siebie. Teraz
miałem przed oczami biały (w tym świetle ciemnoszary) sufit.
Odwróciłem się plecami do Takashimy,
podkurczyłem nogi, niemal zwijając się do pozycji płodowej. Bolało.
Rano obudził mnie telefon. Odszukałem komórkę
w kieszeni spodni, nawet nie wstając z łóżka. Nie mogłem, coś trzymało mnie w
pasie.
-Słucham? - zamruczałem sennie w słuchawkę.
-Miałam sen! - Miho była podejrzanie
podekscytowana.
-To dobrze.
-O tobie - dodała.
Zesztywniałem.
-O mnie? Co ci...?
-Przespałeś się z kimś dzisiaj, no nie?
Czułem, że pąsowieję na twarzy.
-Nic ci do tego. Poza tym...
-Z Kou, mam rację?
Zacisnąłem zęby. Poczułem lekki strach.
-Skąd to wiesz?
-Miałam sen, mówiłam już. Poza tym wiesz, że
jestem wiedźmą. Jest jeszcze z tobą?
-Śpi - mruknąłem.
-Okej. To na razie.
Rozłączyła się. Byłem teraz kompletnie
skołowany.
Odwróciłem się do Takashimy. Obejmował mnie w
pasie, spał. Na miejscu Yuu.
Yuu...
Wyswobodziłem się z jego uścisku. Ubrałem
bokserki, koszulkę oraz długi kardigan, który nosiłem powszedniego dnia.
Poszedłem do kuchni, zrobiłem sobie kawę. Stałem długi czas przy oknie i
spoglądałem w biały, osiedlowy krajobraz. To była wyjątkowo sroga zima, niemal
bez przerwy padał śnieg. Pamiętałem, kiedy Yuu opowiadał mi o swoim życiu, gdy
wspominał, że była śnieżyca, kiedy się urodził. Przycisnąłem czoło do zimnej
szyby, zacisnąłem z całej siły powieki, spod których zaczęły wypływać wstyd,
żal oraz niekończąca się tęsknota. Moim kruchym ciałem wstrząsnął szloch.
-Taka? - usłyszałem za sobą. Kouyou zakradł
się do kuchni niczym kot.
-Idź sobie. Chcę być sam.
Czułem, że Takashima nie ruszył się z miejsca.
Wpatrywał się w moje drżące ciało.
-Pójdę - powiedział spokojnie - i nie wrócę.
Odwróciłem się w jego stronę, mało nie
wylewając wystygniętej kawy.
-Kouyou...
-Jeśli nie chcesz, żebym tu był, nigdy więcej
mnie nie zobaczysz.
-Kouyou, nie - jęknąłem żałośnie przez łzy.
Odłożyłem kubek na szafkę, by nie wypadł z mych drżących rąk.
-Chcesz, żebym sobie poszedł. Po tej nocy.
Patrzył na mnie tym swoim typowym, chłodnym
wzrokiem. Na próżno szukałem w tym wszystkim cienia ciepła, czy zrozumienia.
Pozbawiona czułości twarz Kouyou dała mi do zrozumienia, że ostatnia noc była
dla niego tak samo ważna jak ten śnieg za oknem, który niechybnie stopnieje.
-Nienawidzisz mnie? - spytał.
-Nie.
Zamilkliśmy obaj. Przez kilka ciągnących się
całą wieczność sekund starałem się zrozumieć, czego naprawdę w tej chwili chcę,
co jest dla mnie istotne.
-Nie odchodź - poprosiłem łamiącym się głosem.
Czułem, jakbym dławił się powietrzem. - Chociaż ty nie odchodź, Kouyou.
Potrzebuję cię.
-Potrzebujesz mnie?
-Potrzebuję, teraz...
Dopadłem do Takashimy. Objąłem go z całej
siły, szlochając.
-Nie odejdę - westchnął. - Zostanę tak długo,
jak będziesz chciał.
*
Dni mijały mi coraz szybciej. Śnieg stopniał,
nadeszła wiosna i zakwitły kwiaty. Później kwiaty przekwitły, przyszły upały i
znowu nastało lato. Życie przelatywało mi przez palce niczym piasek, nie mogłem
niczego zatrzymać ani cofnąć.
W te wakacje przyjechała Shinju. Jednakże, nie
była sama. Kuzynce towarzyszył postawny obcokrajowiec, Włoch. Na całe szczęście
znał japoński, może czasami coś przekręcał, jednakże dało się z nim porozumieć.
Shin była naprawdę szczęśliwa, gdy oznajmiła, że wychodzi za niego za mąż.
-Naprawdę tak łatwo cię stracę? - mruknąłem,
siedząc z Shin w ogrodzie na drewnianej ławce.
-Kocham go - powiedziała, kładąc mi głowę na
ramieniu. - Czuję się przy nim bezpieczna i jestem szczęśliwa. Wiem, że trudno
w to wszystko uwierzyć, ja i jakiś Włoch.
-Samara i bezbronny Włoch - zaśmiałem się.
Shinju mi zawtórowała, po czym lekko dźgnęła mnie w bok.
-Ale się ciebie trzymają żarty z dzieciństwa,
pączku!
-W końcu jesteś dla mnie jak siostra.
Shin niespodziewanie pocałowała mnie w
policzek. Spojrzałem na nią zaskoczony.
-Taka, jestem w ciąży - powiedziała.
Otworzyłem szerzej oczy z zaskoczenia.
-Co? Jak to się stało?
-Na stojąco.
-Nie o to pytam!
Zaśmiała się.
-Zwyczajnie. Tak... Po prostu. Po ślubie
wyjeżdżamy z kraju.
-Więc to pożegnanie?
Uśmiechnęła się do mnie smutno. Złapała mnie
za rękę tak jak wtedy, gdy byliśmy mali i bawiliśmy się w ogrodzie. Ganialiśmy
z modelem odrzutowca, skakaliśmy do dmuchanego basenu, chowaliśmy się w
namiocie. Pamiętam jak w nocy chodziliśmy do swoich pokoi i leżeliśmy razem w
łóżku, rozmawiając. Naprawdę kochałem Shin, była jedną z najdroższych memu
sercu osób, a teraz miała tak zwyczajnie wziąć ślub, wyjechać i urodzić
dziecko. Nie mogłem do końca uwierzyć, że niektóre rzeczy tak łatwo się
zmieniały.
Ślub wzięli dwa tygodnie później w Japonii,
kilka dni potem wyjechali do Włoch. Z bólem patrzyłem, jak kuzynka oddaje się
innemu mężczyźnie, przysięga mu miłość i wierność, że go nie opuści aż do
śmierci. To nie było dla niej, Shin nie mogła wieść takiego prostego życia jako
żona i matka. Te dwa słowa były od niej odległe tak jak Włochy i Japonia. Dla
mnie zawsze była roztrzepaną kuzynką.
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że sam
chciałbym to przeżyć. Ślub z ukochanym i wyjazd. W pewnym sensie takie same
plany mieliśmy z Yuu. Chciałem mu przysiąc miłość, wierność i uczciwość
małżeńską oraz, że go nie opuszczę aż do śmierci. Przygryzłem z całej siły
wargi, gdy zdałem sobie sprawę, że ja i Yuu nawet nie mając zatwierdzonego w
urzędzie związku, byliśmy książkowym małżeństwem. Kochaliśmy się i byliśmy we
dwoje aż do śmierci.
Najgorszą rzeczą w tym wszystkim, było
powiedzenie Kouyou o ślubie Shin. Mężczyzna zdawał się jednak nie być tym mocno
przejętym, jakby to go obeszło, spłynęło jak po kaczce.
-Jesteś zły? - spytałem. - Ona wyjeżdża z
innym mężczyzną zagranicę.
-To jej decyzja - odparł chłodno. - Jeśli
uważa, że będzie z nim szczęśliwa...
-Kouyou, chodzi o Shinju! Jak możesz być taki
obojętny. Wiem doskonale, jak wielką sympatią ją darzysz. Nie możesz chociaż
dla niej...
-Przestań. Rozmawiałem z nią wczoraj.
-Wczoraj? - nie kryłem zaskoczenia.
-Powiedziała mi o tym... Zaprosiła mnie na ślub.
-Przyjedziesz specjalnie dla niej na Okinawę?
Popatrzył na mnie bez wyrazu.
-Nie bądź głupi.
I tak przez całą ceremonię miałem wrażenie, że
Kouyou wpadnie do kościoła niczym w jakimś filmie i poda milion powodów,
dlaczego ci dwoje nie mogą się pobrać. Jednakże tak się nie stało. Kou musiał
teraz nieszczęśliwie milczeć przez całą wieczność, a ja wraz z nim.
-Nie wierzę, że wyjechała - powiedziałem
pewnego wieczoru, kiedy siedziałem z Kouyou w jego pracowni. Mężczyzna malował
akurat, był odwrócony do mnie tyłem.
-Kiedyś musiała się z kimś pobrać. To normalne
- odparł, nawet nie zerkając w moją stronę.
-Jak możesz przyjmować wszystko tak obojętnie
- burknąłem pod nosem.
Takashima westchnął głośno. Odłożył paletę i
pędzle, rozwiązał poplamiony fartuch, rzucając go niedbale na podłogę. Usiadł
obok mnie i popatrzył z daleka na swój obraz.
-Najgorsze w pożegnaniach jest to, że dotyczą
osób, z którymi nie chcemy się żegnać. Nic się jednak na to nie poradzi. Shinju
wyjechała, zrobiła tak jak chciała.
-Nawet się z nią nie pożegnałeś, nie
przyjechałeś na ślub, chociaż cię zaprosiła - wypomniałem mu.
-Wiesz dlaczego nie przyjechałem? Nie
wytrzymałbym w ławce, widząc to, jak inny mężczyzna ją sobie przywłaszcza. Tak
zwyczajnie. Przerwałbym to wszystko. Myślisz, że w dalszym ciągu by mnie
lubiła, gdybym zapobiegł jej szczęściu, uniemożliwił spełnienia planów? Wątpię
w to.
-Może ona tylko czekała na to, aż wpadniesz
tam, porwiesz ją w ramiona i powiesz jak bardzo ją kochasz?
-Nie wydaje mi się.
-Kouyou... Jak możesz tak się zachowywać.
Nawet nie wiesz jak bardzo Shin była nieszczęśliwa, gdy nie przyjechałeś. Ona
cię kocha.
-Ja też ją kocham - westchnął. Powiedział to
tak prosto, zwyczajnie, że miałem wrażenie, iż się przesłyszałem. - Nie wiem
jak, ale ją kocham. Gdybym mógł to pewnie bym jej to powiedział.
-Teraz już za późno.
Uśmiechnął się krzywo.
-Fakt, już za późno - spojrzał na mnie
wyjątkowo smutnym wzrokiem. Pogłaskałem go po policzku i lekko pocałowałem w
usta.
-Będziesz kończył teraz? - spytałem, kiwając
głową w stronę niedokończonego dzieła.
-Tak - wstał.
-Nie będę ci przeszkadzał.
Wyszedłem od Takashimy i skierowałem się w
stronę metra. Szedłem powoli, patrząc na mijanych przez siebie ludzi. Wszyscy
gdzieś się spieszyli, esemesowali, rozmawiali. Szybko, szybciej. Gonili za
przyszłością jak pies za ogonem. Żadna z tych rzeczy nie miała sensu, działania
nie przynosiły rezultatów.
Jestem ja - pomyślałem sobie - i zarazem mnie
nie ma.
Wszystko jest chwilą. Wejdę na stację, kupię
bilet, wsiądę do pociągu, usiądę gdzieś, a pociąg odjedzie. Zatrzyma się na
kilku stacjach, połknie i wypluje kilku pasażerów. W końcu i mnie wypluje jak
niesmaczny kawałek jedzenia albo rodzynkę z sernika. Wyjdę ze stacji i pójdę do
mieszkania. Wezmę prysznic, zjem coś i położę się, kończąc swój dzień.
Jestem chwilą.
Na stacji znowu go widziałem. Yuu. Kupił
przede mną bilet i nie odwracając się, szybkim krokiem poszedł przed linię
metra. Nie odrywałem od niego wzroku. W pośpiechu kupiłem swój bilet i zaraz
pobiegłem za Shiroyamą. Rok temu mi się wymknął, jednak teraz nie było mowy, by
mu się to udało. Miał na sobie tę samą bluzę, co ostatnio, przez ramię wisiała
mu czarna torba podróżna. Wybierał się dokądś?
-Yuu! - krzyknąłem za nim. Kilka osób
odwróciło się w moją stronę, tylko nie Shiro. Jakby usilnie mnie ignorował. -
Yuu! - złapałem go za rękę. Podskoczył z zaskoczenia, odwracając się w moją
stronę.
-Coś się...? - mężczyzna przede mną nie
wiedział, co powiedzieć. Nie był Yuu.
-Ja... Ja pomyliłem z kimś pana - puściłem
faceta, odskakując w tył. - Bardzo przepraszam! - skłoniłem się przed nim
nisko. Było mi wstyd, moje policzki piekły szkarłatem.
-Nie, nic się nie stało.
Szybko od niego odszedłem. Po niedługim czasie
wsiadłem w metro i odjechałem.
*
Tego samego lata zaprosiłem Kouyou do Matsue.
Długo musiałem go przekonywać, że Shimane to nie koniec świata. Twierdził, że
chcę go wywieźć na jakieś zadupie, zabić i gdzieś zakopać zwłoki. W sumie ten
plan nie był wcale taki zły…
-Ty mieszczuchu - burczałem mu. - Rusz dupę
stąd kiedyś.
-Nie mam zamiaru - syczał złośliwie.
W końcu jednak przyjechał. Najpierw ja
musiałem przybyć do Tokio, złapać go za rękę jak małe dziecko i zaprowadzić na
stację. Stawiał pewien opór, nie powiem. Ale w końcu wygrałem. Shima nie był
jakoś mocno oczarowany Matsue. Powiedziałbym raczej, że jak zwykle patrzył na
wszystko obojętnym okiem. Przyzwyczaiłem się już jednak do tego, że był taki,
jaki był. Narzekał, docinał mi i zdawało mi się, że nienawidzi całą ludzkość.
Puszczałem większość jego uwag mimo uszy, a w myślach nadałem mu przezwisko
Zrzęda.
-Rany, Shima - jęknąłem, kiedy siedzieliśmy
naprzeciw siebie w pociągu. Opierał się łokciem o parapet i patrzył przez okno.
Spojrzał na mnie. - Czemu ty tak wszystkich nienawidzisz?
-Nienawidzę wszystkich? - prychnął.
-Tak się zachowujesz.
Takashima pokręcił głową. Popatrzył na mnie z
lekkim politowaniem.
-Ja nie nienawidzę ludzi. A przynajmniej
niektórych… Zwyczajnie wszystkimi gardzę. Tak jest prościej. Nienawiść to
rzecz, która wyniszcza od środka, a pogarda to czysty przejaw wyższości nad
poszczególnymi jednostkami, a w moim przypadku, większością ludzkości.
Zamrugałem kilkakrotnie.
-Ty pieprzony megalomanie.
Dojechaliśmy do Matsue. Zaprowadziłem Kou do
domu, gdzie czekała na nas ciocia z kolacją. Widziałem, jak rozbłysły jej oczy,
kiedy tylko ujrzała mojego wielkiego przyjaciela. Kouyou miał jednak w sobie
pewien urok, przynajmniej zewnętrzny. Mogłem bez wahania przyznać, że, gdy
tylko poznawało się go bliżej, od razu się tego żałowało. A przynajmniej do
czasu, kiedy przekonywało się, że Takashima również potrafi być miły i okazywać
uczucia. Zawsze coś.
Następnego dnia był prawdziwy upał. Takashima
chodził po ogrodzie z Chie, a ja siedziałem na werandzie i czytałem. Świerszcze
grały w trawie, po błękitnym niebie przeleciał samolot. Pot lał się ze mnie,
jakby ktoś oblał mnie wodą. Cały mój podkoszulek był wilgotny, podobnie
bielizna. Marzyłem o tym, by się rozebrać i położyć w wannie pełnej zimnej wody
albo popływać w basenie.
-Gorąco - jęknąłem sam do siebie. Położyłem
się na boku, zamknąłem oczy. Czemu upały musiały być zawsze wtedy, kiedy
chciałem spędzić trochę czasu na dworze? Słońce grzało mnie w głowę, miałem
wrażenie, że zaraz umrę z tego wszystkiego.
W pewnym momencie poczułem szturchnięcie w
ramię. Mruknąłem, otwierając oczy. Popatrzyłem z niedowierzaniem na postać
stojącą przede mną.
-Wszystko dobrze? - spytał Yuu.
Przetarłem oczy. Ja śnię? Nie, to nie był sen.
-Co ty tu robisz? - mój głos drżał. Byłem
bliski łez.
-Co tu robię? - zmarszczył brwi.
-Ty żyjesz.
Yuu uchylił lekko wargi, po czym dotknął
mojego czoła.
-Czemu miałbym nie żyć? Dobrze się czujesz?
Więc… to wszystko, co się wydarzyło z Yuu. To
mi się przyśniło? Cały czas byliśmy w Matsue? On nie umarł, nie pobiłem Akiry,
nie spałem z Kouyou? Poczułem silną ulgę. To był tylko głupi sen.
-Yuu, ja…
-Takanori, co ci się stało? - ujął moją twarz
w dłonie. Potrząsnął mną lekko. Nagle poczułem, jak opadam z sił. - Takanori,
chodź stąd.
-Co się dzieje?
Naraz stanęła przede mną moja mama. Myślałem,
że oczy wypadną mi z orbit ze zdziwienia. Była tutaj. Żywa, rzeczywista.
Patrzyła na mnie z matczyną troską, pochyliła się w moją stronę.
Mama i Yuu żyli.
-Takanori, musisz stąd iść - Yuu poderwał mnie
z podłogi. Mama dotknęła mojego czoła.
-Jest rozpalony.
Shiro wziął mnie sprawnie na ręce, ruszył do
domu. Yuri poszła przodem, otworzyła mu drzwi wejściowe i zaciągnęła Shiro wraz
ze mną do łazienki. Yuu położył mnie w wannie.
-Co ty robisz? - spytałem. - Mamo?
-Majaczy.
Yuu odkręcił zimną wodę. Wziął słuchawkę i
skierował strumień prosto w moją twarz. Instynktownie zamknąłem oczy. W końcu
przestał polewać mnie wodą. Otworzyłem oczy. Yuu i mamy nie było, przede mną
stał Kouyou i ciocia Noriko.
-Takanori? Taka?! - ciocia pochyliła się nade
mną. - Dziecko drogie, nic ci nie jest?
-Dlatego nie wolno przebywać długo na słońcu -
mruknął Takashima.
Zacisnąłem wąsko wargi. Zachciało mi się
płakać.
----
Zanim mnie zlinczujecie za nieścisłości i chujowy rozdział, to chcę wam powiedzieć, że wolę zrobić to sama. Będzie mniej bolało...
I tak, jak zauważyliście tam wyżej, nie lubię wakacji, lata. Zawsze dzieją się jakieś nieprzyjemne rzeczy, dlatego proszę was też o wyrozumiałość. Moja psychika ostatnio kuleje bardziej niż zwykle ( o ile to możliwe... ).
I taaak, pod ostatnim postem są odpowiedzi na komentarze. Przepraszam, że tak długo trzeba było na nie czekać. Tym razem obiecuję się pospieszyć z odpowiadaniem. <3
I tak, tak, tak. Przepraszam za błędy, wszystkie nieścisłości i ogólnie chaos w całym opowiadaniu. Boję się nawet to jeszcze raz czytać. Chyba, że uzbroję się w mocną kawę i ewentualnie jakieś pillsy na uspokojenie. No, ekhem...
W każdym razie, dziękuję wszystkim komentującym i odwiedzającym bloga. Piąteczka dla was!
Do następnego rozdziałuu~!
PS. Wiecie, że następne Migdał jest ostatnim?
Dupa. Taka będzie z Kouyou lub się zabije albo zabiją się oboje przez te dwa naboje z pistoletu. Wszystko jasne. Ale jestem wkurzona. Aż ciężko mi cokolwiek napisać o tym rozdziale. Zabiłaś moją nadzieję. Nadzieję na co? Sama już nie wiem, bo i tak nie wiedziałam czego się spodziewać. Ale ta koperta i te naboje nie dają mi spokoju. Chociaż jak rozumiem koperta pojawiła sie dopiero teraz, wcześniej jej nie było, bo odwiedził mieszkanie. Ale to i tak nie ma sensu już. Jak chciałaś ich zabić mogłaś to zrobić za jednym zamachem i zakończyć opowiadanie a nie. Życie po jego śmierci..co to za życie.. I będzie z Kouyou albo się zabije(ją). Zdeptałaś moją nadzieję tym że najzwyczajniej w świecie facet jest już niekontaktowy, zupełnie mu odwaliło. Popadł w schizofrenie, widział go ale to tylko omamy. Kolejne rozczarowanie. gwoździem do trumny jest ten seks z Kouyou.. Eh. Już nawet nie warto czytać zakończenia. Ale to głupie rozegranie.
OdpowiedzUsuń- skoro się zabije mógł się zabić już po jego śmierci
- mogli obaj się zabić (to się tyczy Kouyou)
- po co pisać jeśli wiadomo że się zabiją?no po co? Jasne! Po to, by byli razem, ale to już lepiej było napisać to paroma zdaniami po rozdziale ze śmiercią Aoi, że przez większość czasu był w depresji, był jak w amoku, ale wyszedł z tego i jest z Kouyou. To byłoby lepsze niż robienie jakieś głupiej nadziei. Opisywanie cierpienia ok., ale w jakimś celu, a jak tylko po to, by je opisać, to streścić to w jednym rozdziale na zakończenie a nie ciągnąć akcję. Jak dla mnie to opowiadanie.umarło już jak zginął Aoi. Nie wiem już czego oczekiwałam, ale ja wiem. Wkurzyl cię mój komentarz, bo za dużo krakam i z braku pomysłu zakończysz to tak jak napisałam na początku, czyż nie? Tak. To jest prowokacja. By zmusić cię jednak do poważnym zastanoniweniem się nad zakończeniem.
* poważnego zastanowienia się
UsuńŻeby nie było. Wierzę, że jednak znajdziesz te pokłady sił, by jednak zakończyć to godnie, bo jednak po coś to opowiadanie pisałaś. Jak takie było zamierzenie od początku to aż mi się nie chce wierzyć. Ale jednak kiedyś ci niewątpliwie sprawiało radość pisanie tego opowiadania, a teraz wypruta już z chęci zakończysz to w taki sposób...jak możesz? Może lepiej nie odpowiadaj mi na te komentarze. Wiem, że się znowu wkurzysz. Mimo tej szczerości - na serio lubiłam tu wchodzić i wyczekiwac notek, komentować.
Trochę kiepska ta prowokacja, czy co to w ogóle jest. W każdym razie, mocno przesadzony komentarz. Jeśli uważasz, że nie warto, to nie czytaj. Nie mam zamiaru dostosowywać się do widzimisię jednej osoby, która brnie w swych bezsensownych rozważaniach jak koń z klapkami na oczach. Jako autorka mogę pisać w taki sposób, w jaki chcę i robić z bohaterami, co mi się żywnie podoba. Dlatego też nie mam zamiaru zmieniać zakończenia. Lubiłaś tu wchodzić i wyczekiwać notek? W takim razie więcej tu nie wchodź, skoro jedna rzecz idzie nie po twojej myśli. Szkoda moich nerwów, by czytać takie rzeczy, ale skoro chcesz, to możemy zachowywać się jak dzieci w przedszkolu i obrażać o byle co.
Usuńa ja mam kompletnie inne odczucia co do tego rozdziału, niż osoba powyżej. Nie wiem dlaczego, ale to co się dzieje teraz podoba mi się bardziej, niż to co się działo wcześniej z Yuu i Taką. Mam dość szczęśliwych zakończeń, a śmierć Aoiego była bardzo dobrym rozwiązaniem. W którymś momencie zaczął mnie irytować, miałam go po prost dość. Moim zdaniem to własnie sprawiło że czytam nadal tą serię i nie obraziłabym się gdyby Takanori został z Kouyou. Nie zgadzam się też z tym że mogłaś to streścić w jednym rozdziale, moim zdaniem dobrze się stało że opisujesz co się dzieje z blondynkiem po śmierci Yuu. Każde opowiadanie kończy się zaraz po tym jak ukochany umiera i on odbiera sobie życie, a to pokazuje też że jednak po stracie kogoś bliskiego (o nieee....jak to?) można zacząć powoli układać sobie życie, mimo że początkowo naznaczone jest ono cierpieniem. Tobie może się nie podoba ten rozdział, ale ja jestem na tak...
OdpowiedzUsuńCałkowita opozycja do powszedniej "opinii". Widzę, że ktoś w końcu zrozumiał moje intencje, co mnie cieszy i dziękuję za zaznaczenie tego w komentarzu. Życie wcale nie kończy się po stracie ukochanej osoby, chociaż jest ciężko. Szalenie się cieszę, że chociaż tobie się podobało.♡
UsuńNareszcie rozdział. Ciekawy. Podoba mi się, ale nie trawię Uruki. Sądziłam, że jakoś inaczej się skończy, niekoniecznie szczęśliwie. Skoro tak, trudno. Przeżyje. Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńTo jeszcze nie koniec. Poza tym była kiedyś ankieta, w której większość osób opowiedziała się za szczęśliwym zakończeniem, do czego staram się teraz dostosować w miarę swoich możliwości.
UsuńFajny rozdzialik...ouu nastepny ma byc ostatnim a szkoda bo bylo bardzo ciekawe chyba zaczne czytac od poczatku
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podobało.♡
UsuńCieszę się że migdał się kończy. To że przespał się z Shimą było no okropne. Może i zakończenie miało być szczęśliwe według Twoich możliwości ale no nie sądziłam że Ruu który niby tak bardzo kochał Yuu teraz pieprzył się z jego przyjacielem. Ale to Twoje opowiadanie i robisz z nim co chcesz. :)
OdpowiedzUsuńPewnie nie tylko ty się cieszysz. Okropne czy nie, to bez znaczenia z kim się przespał. Równie dobrze mógł to zrobić z własną kuzynką. Miło, że się rozumiemy. :)
UsuńTo mój drugi komentarz pod jakimkolwiek rozdziałem. Migdał jest jednym z tych odpowiadań, na rozdziały którego czeka się z niecierpliwością. Kilka razy dziennie sprawdza się, czy ta Tsu przypadkiem nie wstawiła nowego rozdziału. Moja droga, podziwiam Cię za wytrwałość, cierpliwość i oczywisty wielki talent. Mimo wielu przeszkód byłaś w stanie stworzyć takiego Migdała, jakiego dziś czytamy.
OdpowiedzUsuńKomentarz całkowicie niezwiązany z rozdziałem, trudno. Tak czy siak kochana, życzę Ci inspiracji, wytrwałości i chęci do wszystkiego.
xoxo
Edith.
Zrobiło mi się niewypowiedzianie miło po przeczytaniu tego komentarza. Jakby w końcu ktoś mnie zrozumiał. Bardzo, bardzo, bardzo, z całego mojego serduszka dziękuję! ❤️
UsuńTo nic, że komentarz niezwiązany z rozdziałem. Autor żyje dla chwil, w których może przeczytać takie rzeczy. :)
Nie wybacze Ci śmierci Yuu. Co rusz jak jest o nim wzmianka to wszystko w środku się ściska... Smutek :(
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, zastanawiam się co było na tej płycie i co się stało, wrażenie mam że Yuu zyje, przespali, może potrzebują siebie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia