Life is beautiful 01
Szczęście czy nieszczęście to prawie
wszystko jedno, z wyjątkiem niezmiernie krótkich chwil złudzenia. Nic nie jest
tym, czym być powinno.
Tego dnia upał był
wyjątkowo nieznośny. Słońce raziło nieprzerwanie, a duchota odbierała chęci do
czegokolwiek. Nie miałem ochoty ruszać się z domu. Dziwny ucisk w brzuchu
podpowiadał, że lepiej byłoby, bym do wieczora zaszył się w swoim pokoju.
Jednak jak zwykle zignorowałem swoje przeczucie.
Tego dnia jak zwykle
szedłem przez most do domu. Powoli sunąłem ociężałym krokiem, patrząc na
mieniące się od zachodzącego słońca niebo.
Jak ładnie - pomyślałem.
Zwykle nie zwracałem
uwagi na takie rzeczy. Tym razem coś mnie drgnęło i wręcz chłonąłem wzrokiem
jaskrawe odcienie malujące się na błękitnym niebie. Szedłem właśnie przez most
wybudowany nad szeroką rzeką, która dzieliła miasto na dwie połowy. Rzeka nie
była ani za głęboka, ani za płytka. W najgłębszym miejscu sięgała czterech
metrów.
Nagle zauważyłem
sylwetkę osoby, która stała za barierką. Zaniepokoił mnie ten widok.
Przyspieszyłem kroku do kogoś, kto niebezpiecznie wychylał się nad kilkunastu
metrową przepaść. Gdy podszedłem bliżej, okazało się, że była to dziewczyna.
Mniej więcej w moim wieku, nosiła zszarzałą, luźną koszulkę i spodenki przed
kolana. Krótkie włosy, którymi delikatnie poruszał wiatr, przysłaniały jej
twarz. Trzymała się jedną ręką barierki. Nogę wystawiła nad wodę.
-Co ty robisz?! -
krzyknąłem.
Odwróciła się
gwałtownie. W jej oczach dostrzegłem strach. Druga noga obsunęła się jej po
krawędzi. Spadła w dół, chociaż próbowała się jeszcze przytrzymać barierki.
Przez ułamek sekundy moje ciało było sparaliżowane. Zaraz jednak rzuciłem się
biegiem do końca mostu. Zbiegłem po schodach, którymi schodziło się na
promenadę prowadzącą wzdłuż rzeki. W pośpiechu zrzuciłem z siebie buty i
niewiele myśląc, wskoczyłem do wody, by uratować dziewczynę. Serce łomotało mi
w piersi jak oszalałe, adrenalina wypełniła każdy, nawet najdrobniejszy fragment
mojego ciała. Podpłynąłem do lekko spienionej wody. Zanurkowałem. Machając
rękoma, natrafiłem na ciało dziewczyny. Złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem
do siebie. Z trudem wywlekłem ją na brzeg. Kurs na ratownika chyba jednak na
coś się przydał.
-Hej, wszystko dobrze? -
ułożyłem ją na trawie. Cała ociekała wodą, podobnie jak ja. Włosy przykleiły
się do jej bladej twarzy. Miała zamknięte oczy. - Hej, słyszysz mnie? -
zacząłem ją cucić, delikatnie uderzając w jej policzki. Spanikowałem. Niby
mieliśmy pierwszą pomoc na zajęciach w szkole, jednak teraz nie byłem w stanie
wykorzystać zdobytej wiedzy w praktyce. Czułem, że opadam z sił, zrobiło mi się
słabo. Zdałem sobie sprawę, że jeśli nic nie zrobię, to ona może umrzeć.
-Pomocy! - krzyknąłem. -
Niech ktoś tu przyjdzie, błagam! - wstałem. Chciałem dokądś pobiec, zawołać
kogoś, ale w mojej głowie panowała pustka. Straciłem nad sobą kontrolę.
Chodziłem wokół nieprzytomnej dziewczyny i co chwilę klękałem przy niej, po
czym znowu wstawałem. Ogarnęła mnie tak silna panika, że ledwo mogłem oddychać
W końcu zainteresował
się mną jakiś przechodzień. Była to niska kobieta podchodząca pod
czterdziestkę. Zawiadomiła karetkę. Nagle wokół zebrali się gapie. Dookoła
powstał wielki szum. Każdy coś mówił, przepychał się, by lepiej dostrzec
dziewczynę na trawniku. To był wielki tłum, jednak nikt nie umiał jej pomóc.
Karetka przyjechała po
kilku minutach. Zabrali dziewczynę oraz mnie, widząc w jakim byłem stanie.
Czułem się, jakbym wcale nie brał w tym wszystkim udziału. Ciągle miałem przed
oczami jej minę, kiedy się do mnie odwróciła. Miała ładną, dziewczęcą twarz.
Dlaczego targnęła się na własne życie? Co się musiało stać, że posunęła się do
tak radykalnych działań?
Dwóch ratowników
próbowało walczyć o jej życie. Mną zajął się jakiś młody mężczyzna. Mówił do
mnie. Świecił mi po oczach latarką, klepał mnie po policzkach. Szok, jakiego
doznałem, był jednak zbyt duży.
Ostatni raz widziałem
ją, kiedy była wynoszona na noszach z karetki. Widziałem jej bladą, zastygłą w
milczeniu twarz, sine usta i podkrążone oczy.
Ten dzień był najgorszym
dniem mojego życia.
Zostałem na noc w
szpitalu. Leżałem pod kroplówką, odwiedził mnie psycholog. Nie spałem.
Patrzyłem w sufit, a rano spytałem rodziców, którzy do mnie przyszli, co z tą
dziewczyną. Odparli, że nie wiedzą. Chciałem ją zobaczyć. Upewnić się, że nic
jej nie jest.
Ale nigdy więcej jej nie
widziałem.
Nie wiem, dlaczego
musiało mi się to wszystko przypomnieć po praktycznie piętnastu latach.
Dlaczego wspomnienia z tego strasznego dnia atakowały mnie niespodziewanie.
Lekko uderzyłem dłońmi o policzki, chcąc się wyzbyć uczucia otępienia. Powoli
wracałem do rzeczywistość po tym fatalnym śnie.
Wziąłem prysznic,
ubrałem się i wypiłem kawę. Nie miałem w zwyczaju jeść śniadania. A i tak
spieszyłem się na pociąg do Kanagawy. Nie chciałem wracać w rodzinne strony,
jednak zostałem poproszony przez rodziców, bym wrócił. Moja matka bardzo mocno
nalegała. Ojciec był po zawale i również prosił, bym ich odwiedził. Zaskoczył
mnie. Z ojcem byłem w oschłych relacjach. Zawsze miał do mnie pretensje o
wszystko, dlatego po studiach zostałem w Tokio. Był na mnie za to wściekły,
gdyż on widział mnie w swoim małym biznesie w rodzinnym mieście. Ani mi się
jednak śniło, żeby realizować jego niespełnione marzenia. Szczerze to wolałem,
by mój ojciec już gryzł piach. Miałem trzydzieści lat na karku, brak żony,
dobrą pracę w Tokio i przyzwoite mieszkanie. Czasami wychodziłem ze znajomymi
ze studiów do baru, okazjonalnie szedłem na jakąś randkę. Nigdy jednak nie
myślałem o żadnej kobiecie poważnie. Wszystkie były takie same, wszystkie
powtarzały nie jestem taka jak inne, kiedy w rzeczywistości nic ich nie
różniło. To samo mogłem powiedzieć o mężczyznach. Nie, nie uważałem siebie za
homoseksualistę, czy biseksualistę. Mnie to po prostu nie robiło różnicy. W
sumie, pierwszy raz z mężczyzną przespałem się z czystej ciekawości, ale tak to
już zostało. Gdy nie miałem pod ręką żadnej kobiety, wystarczyło znaleźć
jakiegoś geja.
Upewniłem się, że
spakowałem wszystko to, co chciałem ze sobą wziąć. Bilet, portfel, klucze. Do
odjazdu miałem jeszcze godzinę. Mimo wszystko wyszedłem z mieszkania i
zamówioną wcześniej taksówką pojechałem na stację. W kiosku kupiłem kawę i
gazetę dzienną. Przejrzałem ją, pijąc paskudne espresso. Gdy przeczytałem
najważniejsze dla mnie informacje, wyrzuciłem gazetę wraz z opakowaniem po
kawie.
Pociąg gładko wjechał na
peron niczym czołgający się wąż. Stanął, otworzyły się drzwi, pasażerowie
zaczęli wysiadać i wsiadać do środka. Wyciągnąłem bilet z kieszeni i jeszcze
raz sprawdziłem swoje miejsce. Wsiadłem do maszyny, powtarzając w myślach numer
wagonu i miejsca. Przeciskałem się pomiędzy innymi pasażerami, aż stanąłem
przed drzwiami swojego przedziału. Otworzyłem je i, ku mojemu wielkiemu
zaskoczeniu, okazało się, że wszystkie miejsca były zajęte. Jeszcze raz
sprawdziłem wagon i przedział. Tutaj powinno być m o j e miejsce. I
faktycznie - było, ale siedział na nim jakiś facet.
-Przepraszam, ale to
moje miejsce - powiedziałem. Wszyscy pasażerowie spojrzeli na mnie, w tym
mężczyzna zajmujący moje siedzisko. Uniósł lekko brwi w zdziwieniu.
-Do mnie pan mówi? -
odezwał się.
-Tak. Miejsce jest
zarezerwowane na mnie.
-Na pewno na pana?
-Na pewno - odparłem.
Starałem się brzmieć grzecznie. - Wagon czwarty, przedział trzydziesty,
miejsce...
-Pięćdziesiąte drugie -
dokończył. Wszystko się zgadzało.
-Pięćdziesiąte drugie.
-W takim razie sprzedano
nam bilety na to samo miejsce.
-To raczej niemożliwe -
zaśmiałem się nerwowo. - To musi być jakaś pomyłka.
-Pomyłka maszyny
odpowiedzialnej za to.
Nim się zorientowałem,
pociąg już jechał. Ruszył z tokijskiej stacji, a mnie coś ścisnęło w żołądku.
Niektórzy pasażerowie patrzyli na mnie zniesmaczeni, a ja tak stałem na środku
przedziału.
-Nie znajdzie pan sobie
innego miejsca, prawda?
-Pociąg jest objęty
całkowitą rezerwacją.
Mężczyzna westchnął,
pocierając lekko skronie.
-Nas obu wyrolowali.
Gdybym to ja przyszedł później, to byłbym na pana miejscu. W takim razie,
by nie być niesprawiedliwym, gdy pociąg zatrzyma się na następnej stacji,
zmienimy się miejscami. To samo zrobimy na kolejnej. Dobrze?
Zgodziłem się.
Zamienialiśmy się
miejscami na kolejnych stacjach. Mężczyzna nie rozmawiał ze mną zbyt wiele.
Dowiedziałem się jedynie, że również jedzie do tej samej miejscowości, co ja.
Dopiero pod koniec jazdy nawiązała się między nami rozmowa. Stało się to jednak
dopiero wtedy, gdy w przedziale zostaliśmy tylko my dwaj. W końcu mogłem usiąść
wygodnie i nie przejmować się innymi pasażerami.
-Pan również wybiera się
na letni festiwal? - zagaił.
-Nie jest to celem mojej
podróży, ale pewnie pojawię się na nim.
Mężczyzna pokiwał głową.
Siedziałem naprzeciwko niego, jednak starałem się nie gapić. Nie to, że ten
facet miał coś nie tak z twarzą, wprost przeciwnie. To była zwyczajna twarz.
Kwadratowa szczęka, skośne, ciemne oczy oraz specyficznie wycięte usta. Do tego
miał półdługie, trochę za uszy włosy. Może wydał mi się trochę dziwny. Jego
postawa do mojej osoby była zbyt otwarta. Takie przynajmniej odniosłem
wrażenie.
-To po co jedzie pan z
Tokio do malutkiej miejscowości? No, może przesadziłem, bo aż tak malutka to
ona nie jest.
-To raczej osobista
sprawa.
Pokiwał głową ze
zrozumieniem. Z jakiegoś powodu odniosłem wrażenie, że mógłbym mu powiedzieć
dokładniej, po co tam jechałem. Czułem, że byłem w stanie zwierzyć mu się z
problemów oraz z mojego ostatniego snu, czy może raczej wspomnienia. On by
jedynie mnie wysłuchał i pokiwał głową jak przed chwilą.
-Wygląda pan na
biznesmana - oznajmił nagle. Poczułem się, jakby po samym moim wyglądzie
próbował dojść do tego, kim byłem.
-Pracuję w firmie
zajmującej się produkcją żywności.
-Żywności?
-Słyszał pan może o
takiej firmie zwanej Gichi-Gura?
-Kto nie słyszał.
-Właśnie tam pracuję.
-To poważna sprawa,
kiedy pracuje się w takiej korporacji - stwierdził.
-To w pewnym sensie
stersujące, ale sam pan rozumie. Pieniądze nie rosną na drzewach.
Do końca podróży nie
zamieniliśmy ani słowa.
Po wydostaniu się z
pociągu oraz dworca, złapałem taksówkę, którą pojechałem do swojego rodzinnego
domu. Dom może i nie był wyjątkowo mocno oddalony od dworca, jednakże niebo
przysłoniły ciemne chmury, a powietrze wokół było wyjątkowo ciężkie i gorące.
Pogoda idealna dla burzy. W duchu podziękowałem sobie potem za pomysł z
pojechaniem taksówką, gdyż zaczęło podać, kiedy maszyna tylko ruszyła.
Patrzyłem znudzonym wzrokiem przez boczną szybę. Miasteczko nie zmieniło się
jakoś wyjątkowo mocno przez ostatnie kilka lat. Może wyremontowano kilka
starych budynków i rozebrali te, z których nic już się nie dało uratować. Poza
tym, powstał niewielki ośrodek wypoczynkowy. Zrobiono go z myślą o turystach,
którzy z każdym rokiem coraz częściej przyjeżdżali do regionu Kanagawy na
wakacje. Sam nie rozumiałem tego, co można widzieć w takim miejscu. Okinawa,
dla przykładu, była znacznie piękniejsza.
Oglądałem tak zmęczony
podróżą okolicę. Deszcz z każdą chwilę padał mocniej i uderzał o szybę auta.
Krople wody mozolnie spływały po niej. Z jakiegoś powodu oglądanie wyścigu
kropel wody zawsze sprawiało mi uciechę. Niestety w Tokio nie miałem ku temu
możliwości. W stolicy używałem głównie metra, a pod ziemią trudno było o
jakiekolwiek zjawiska atmosferyczne w typie deszczu.
Zadzwoniłem do drzwi
domu moich rodziców. Budynek nie był wybitnie ładny. Niegdyś biały tynk
zszarzał, odpadał w niektórych miejscach, a ciemne dachówki pokrył mech. Płot
otaczający całą parcelę był zzieleniały i połamany w kilku miejscach. Na ten
widok zacisnąłem jedynie wąsko wargi. Skąpy ojciec nie mógł pozwolić sobie na
marnotrawstwo pieniędzy i wyremontować dom. Kiedyś nie był takim dusigroszem.
-Och, to ty - drzwi
otworzyła mi moja matka. Uśmiechnąłem się do niej szeroko. Kobieta wpuściła
mnie do środka.
Wnętrze domu było
znacznie ładniejsze. Moja matka starała się ze wszystkich sił utrzymać ten
gmach w ryzach. Mąż jej praktycznie nie pomagał.
-Jak się macie? -
zagaiłem wesoło swoją rodzicielkę. Mama zawsze była pozytywnie nastawiona do
życia i wiecznie uśmiechnięta. Nawet teraz, kiedy z czasem jej twarz stała się
lekko zmęczona i pomarszczona, to w kącikach oczu i ust czaiły się resztki
wiecznego optymizmu oraz radości. Zdjąłem ubranie wierzchnie, po czym poszliśmy
do kuchni. Na stole czekał przygotowany obiad.
-Bywało lepiej - odparła
cicho. - Sam rozumiesz.
-Uhm.
Rozejrzałem się po
pomieszczeniu. Kuchnia była naprawdę zadbana, chociaż meble były już stare, a
wyblakłe, żółte ściany prosiły o odmalowanie. Mama zawsze dbała o kuchnię,
która była sercem całego domu. To w niej odbywały się zawsze wszystkie, poważne
konwersacje i spotkania. Było to najbardziej żywe pomieszczenie w całym tym
miejscu.
-Tak nagle poprosiliście
mnie o przyjazd. Co się stało?
-Usiądź - poleciła mi.
Posłusznie spełniłem jej polecenie i usiadłem. Zajęła miejsce naprzeciw mojego.
Spuściła na moment wzrok, po czym wzięła bardzo głęboki wdech. - Twój ojciec
jest w szpitalu. Ma raka.
Zamrugałem kilkakrotnie.
Słuchałem jej jednak dalej.
-Wcześnie go wykryto i
leczenie przynosi efekty, jednakże wszystko może się zmienić. Ojciec nie ma już
dwudziestu lat. Stan jego zdrowia może się zmienić jak w kalejdoskopie.
-To straszne -
pokręciłem głową.
-Nie martw się - posłała
mi ciepły uśmiech. - Kiedyś każdy musi umrzeć, a twój ojciec to taki typ, który
pewnie jeszcze pożyje wiele lat.
-Złego diabli nie biorą?
-Dokładnie.
Roześmialiśmy się oboje.
Wiedziałem jednak, że
ojciec i matka będą mnie prosić o przejęcie rodzinnego interesu. Firma wręcz
przekazywana z pokolenie na pokolenie, z ojca na syna. Byłem jedynym dzieckiem
moich rodziców, dlatego jasne było to, że to ja mam zająć się rodzinnym
interesem. Pragnąłem jedynie zobaczyć się z tatą i osobiście przekonać się, w
jakim jest stanie. Tyle w końcu mogłem zrobić.
Wieczorem przestało
padać, dlatego postanowiłem spotkać się z kolegą z liceum. Nie widziałem się z
nim kilka miesięcy. Ostatni raz rozmawialiśmy chyba podczas jego urodzin zimą.
Potem ani razu nie przyjeżdżałem do Kanagawy, a nie mieliśmy w zwyczaju bezcelowo
dzwonić do siebie i plotkować jak stare baby na jarmarku. Zdziwił się, kiedy
zatelefonowałem do niego z propozycją wyjścia do baru. Przyjął to jednak z
wielkim entuzjazmem. Zawsze się dogadywaliśmy i był jedyną osobą, która
szczerze mnie znała.
Umówiliśmy się na naszym
stałym miejscu spotkań w parku. Uprzedził mnie, że przyjdzie z nim jego
znajomy. Nie miałem ku temu nic przeciwko. Tym spotkaniem pewnie zrujnowałem
jego plany na wieczór. Jakiś jego znajomy nie robił dla mnie różnicy. Jeśli on
się z nim dogadywał, to z pewnością mi też się to uda.
Ubrałem jedynie luźną
koszulkę z wcięciem w serek oraz proste dżinsy. Zauważyłem, że ostatnio
przybrałem na wadze, gdyż spodnie stały się na mnie mocniej opięte. Ale to
nawet lepiej. Bałem się, że będę musiał dorobić dziurki w pasku albo kupić
nowy, mniejszy. Kupowanie paska zawsze sprawiało mi mnóstwo problemów. Pasek
nie mógł być za cienki ani za gruby. Mógł mieć drobne zdobienia, ale nie za
wiele. Poza tym, powinien być skórzany i czarny. Kiedy ekspedientka w sklepie
raz pokazywała mi paski, to miałem silną ochotę kupić je wszystkie. Jednak taka
duża ilość pasków nie była mi do niczego potrzebna. Zawsze w sumie mogłem
zacząć zbierać paski, ot takie hobby.
-Oi, miejski tygrysie! -
doszło do mnie. Spojrzałem w stronę, z której dobiegało wołanie. Nie pomyliłem
się, w końcu przyszli. Wstałem z ławki i od razu się uśmiechnąłem.
-Wieśniacki jednorożcu!
- pomachałem do nich.
Mój przyjaciel szedł w
towarzystwie wyższego od siebie mężczyzny. Jego postura coś mi mówiła, ale nie
byłem pewny, czy dobrze kojarzę. Zmrużyłem oczy, by lepiej widzieć, ale to i
tak niewiele mi dało. Było zbyt ciemno. Dopiero, kiedy podeszli do mnie bliżej,
rozpoznałem drugiego mężczyznę.
-No, Takanori, chyba
trochę urosłeś - zażartowałem, witając się z przyjacielem.
-Niedługo cię przerosnę
- zaśmiał się. - Ale teraz poznajcie się...
-My się znamy - przerwał
Tace mężczyzna.
-Doprawdy? - oczy mojego
przyjaciela przeskakiwały to na jego towarzysza, to na mnie, jakby oglądał mecz
tenisa stołowego. Ciekawskie spojrzenie świdrowało nas obu bez żadnego
skrępowania.
-Można tak powiedzieć -
uśmiechnąłem się krzywo do mężczyzny, którego poznałem w pociągu. Bez wątpienia
to była ta sama osoba.
-Nie przedstawiliśmy się
sobie - uśmiechnął się. Był to szczery i ładny uśmiech.
-Racja. Suzuki Akira -
ukłoniłem się lekko przed mężczyzną.
-Takashima Kouyou -
skłonił mi się.
Takashima Kouyou -
powtórzyłem w myślach, patrząc na mężczyznę. Nic mi to nazwisko nie mówiło, ale
jego twarz wydawała mi się być znajoma. Może minąłem się z nim kiedyś na ulicy,
kto wie.
Poszliśmy do baru, do
którego zawsze chodziłem z Matsumoto. Zamówiliśmy drinki i siedzieliśmy,
rozmawiając. Wyjaśniłem Takanoriemu powód mojego nagłego przyjazdu. Był
zszokowany, gdy powiedziałem mu o swoim ojcu.
-Żartujesz sobie!
Widziałem go z dwa tygodnie temu. Nigdy bym nie powiedział, że jest chory.
-Jeszcze go nie
widziałem. Dopiero jutro idę się z nim spotkać.
-Takie buty - pokiwał
głową ze zrozumieniem. - To chyba moja wiadomość dnia, doprawdy.
-Rozgadasz to wszystkim?
-Oczywiście!
Prychnąłem. Reszta czasu
minęła nam w całkiem przyjemnej atmosferze. Poznałem trochę tego Takashimę,
którego spotkałem w pociągu. Naprawdę miałem jednak wrażenie, że już go kiedyś
spotkałem.
Takashima był trochę
wyższy ode mnie i chudy. Włosy rozjaśnione miał do czekoladowego brązu. Poza
tym, uwagę w jego wyglądzie przykuwały śmieszne, kacze usta. Popisywał się
nawet chwilę przed nami, układając je w dziwny sposób. Takashima sam w sobie
był całkiem miłym i rozmownym człowiekiem. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie,
że był w stosunku do mnie dosyć przyjacielski. Niemal od razu zaczęliśmy
zwracać się do siebie po imieniu. Ale to dobrze. Lubiłem takich ludzi.
-Akira-kun - zwrócił się
do mnie Takashima, kiedy Takanori wyszedł do toalety i zostałem z nim sam na
sam przy stoliku. Akurat zapaliłem papierosa.
-Słucham - zaciągnąłem
się używką. Wypuściłem dym ustami, a popiół strzepałem do popielniczki.
Mężczyzna spojrzał na papierosa w mojej dłoni, a potem na mnie. Zmarszczył
brwi. - Przeszkadza ci to?
-Sam palę - wyciągnął z
kieszeni paczkę mentolowych i rzucił ją niedbale na blat. - Nie spytałeś się
czy palę i, czy dym może mi przeszkadzać.
-Nie zapytałem -
przyznałem mu rację.
-A gdybym nie palił i by
mi to przeszkadzało?
-Pewnie byś poprosił,
bym przestał.
Takashima posłał mi
spojrzenie pełne politowania.
-Mam cichą nadzieję, że
jesteś roztargniony z powodu ojca. Chociaż nie wyglądasz na zmartwionego jego
stanem.
-Faktycznie, nie
przejmuję się nim mocno.
Mężczyzna uśmiechnął się
szeroko. Podsunąłem mu swoją paczkę papierosów.
-Poczęstujesz się?
Takashima wyciągnął
jednego papierosa z mojej paczuszki.
-Masz coś do pisania? -
zapytał. Kompletnie zbił mnie tym pytaniem z pantałyku.
-Z reguły nie noszę
takich rzeczy do baru.
-No to trudno.
Włożył mojego papierosa
do swojej paczki w odwrotny sposób niż inne.
Nie skomentowałem tego w
żaden sposób. Wypaliłem swojego papierosa do końca, zanim przyszedł Takanori.
Opuściliśmy lokal
niedługo potem. Kouyou pożegnał się ze mną i z Takanorim, ruszając w stronę
tego przeklętego mostu. Na samą myśl o tym ściskało mnie w żołądku. Ja z
Takanorim, ruszyliśmy na północ, w stronę naszych domów. Tyle dobrego było w
tym wszystkim, że bar położony był przed rzeką i nie musieliśmy przez nią
przechodzić.
-Skąd znasz Kouyou? -
zapytałem, kiedy cisza panująca między mną a przyjacielem zaczęła mi ciążyć.
Byliśmy zmęczeni. Ja dodatkowo miałem za sobą podróż pociągiem oraz nowinę o
raku. Znając Takanoriego, pewnie ganiał cały dzień w pracy, a potem uczył kogoś
grać. Tak, miałem niezwykle uzdolnionego przyjaciela. Był aktorem w teatrze i
to jednym z najlepszych. Takanori Matsumoto (bo tak się dokładnie nazywał),
zaczynał w sumie w Jokohamie, gdzie studiował aktorstwo. Potem przeniósł
się bliżej mnie, bo w końcu do samego Tokio. Był to wówczas najlepszy okres
mojego mieszkania w stolicy. Z najlepszym przyjacielem zawsze było raźniej,
prawda? Jednak po roku mieszkania w Tokio, Takanori wrócił do rodzinnej
mieściny. Stwierdziłem, że to głupota, że to zrobił. W stolicy proponowano mu
stałą pracę w największym teatrze współczesnym w całym kraju oraz rolę w
dramie. Ze swoimi uzdolnieniami byłby już pewnie wielką gwiazdą. On jednak wrócił
do miejsca, gdzie wszystkie drogi asfaltowe zmieniają się w leśne ścieżki. Mimo
wszystko był szczęśliwy z tego, co robił. Występował przed publiką, zachwycał
tłumy, a poza tym dawał lekcje gry na perkusji.
Mężczyzna zamyślił się
na krótki moment.
-Chyba poznałem go na
przyjęciu u znajomego. Opijaliśmy wtedy jakąś sztukę - zamilkł na dłużej. Zdaje
się, że chciał dokładnie sobie wszystko przypomnieć. - Tak, to było wtedy. Dwa
lata temu Kazuhiro napisał i wyreżyserował Baśń dla smoczej księżniczki
- dodał znacznie pewniej. - Po premierze musieliśmy to uczcić. Kouyou to zdaje
się jakiś jego przyjaciel - wzruszył ramionami.
-Ciekawy człowiek -
stwierdziłem.
-No nie? Może trochę
ekscentryczny, ale widać, że sam jest artystą. A przynajmniej był.
Zaśmiałem się lekko.
Kiedy Takashima oznajmił mi, że tańczył balet, to myślałem, że spadnę ze stołka
w barze. On to mówił jednak całkiem poważnie. Tańczył naprawdę długo.
Uczęszczał na zajęcia praktycznie od przedszkola jako jedyny chłopiec, a potem
zakończył karierę poważnym skręceniem kostki i kolana w wieku dwudziestu kilku
lat. Nie chciał o tym dużo mówić. Podsumował to jednak stwierdzeniem, że za
mocno dążył do perfekcji i teraz tego żałuje. Obecnie jednak zajmował się
reżyserowaniem spektakli baletowych i fotomodelingiem.
-Pewnie chciałby jeszcze
występować na scenie.
-Na pewno. Jego kariera
nawet dobrze się nie rozwinęła, a musiała się skończyć. Widziałem nagrania z
jego przedstawień. To coś niesamowitego. On naprawdę kochał taniec. Wiadomo, że
to partnerka jest zazwyczaj doceniana, ale on mógłby ją bez trudu przyćmić.
Momentami miałem wrażenie, że lata po tej scenie. To naprawdę wspaniałe, ile
pasji człowiek może włożyć w coś takiego. Kouyou był rozchwytywanym tancerzem.
Sam rozumiesz. Młody, pełen wdzięku i powagi do swoich działań. Estetyka i
wyważenie każdego gestu sprawiła, że podbił serca wielu osób. Robi mi się tak
cholernie przykro, że ktoś tak zaangażowany stracił możliwość do jeszcze
większego doskonalenia się.
-Jak w ogóle doszło do
tej kontuzji? - zainteresowałem się.
-Podczas którejś z prób.
Przygotowywali się do jakiegoś większego spektaklu. Nie pamiętam niestety
nazwy.
-Jezioro łabędzie?
Matsumoto parsknął
śmiechem.
-Dla ciebie każdy balet
to Jezioro łabędzie.
Po powrocie do domu
położyłem się w swoim starym pokoju. Łóżko pamiętało jeszcze moje czasy
gimnazjum. Było stare i mocno zużyte. Materac zapadał się, a sprężyny
skrzypiały przy najmniejszym ruchu. Nie wiem, ile razy przewróciłem się z boku
na bok w akompaniamencie paskudnego trzeszczenia. W końcu senność wygrała z
irytacją powiązaną z tym paskudnym łóżkiem. Miałem niespokojny sen. Chodziłem
wąskimi korytarzami jakiegoś budynku. Ściany były zimne, szare i nagie. Czułem
się trochę, jakbym znalazł się w jakimś podziemnym labiryncie. W końcu
natrafiłem na ciemne, drewniane drzwi. Miały masywną, złotą klamkę z jakimiś
wymyślnymi zdobieniami. Podszedłem do nich powoli, jakbym stąpał po niepewnym
gruncie. Zza drzwi wydobywała się spokojna muzyka klasyczna. Złapałem za
klamkę.
Budzik rozdarł ciszę
panującą w pokoju. Dźwięk alarmu w telefonie przypominał odgłos maszyny
mierzącej tętno, ale w znacznym przyspieszeniu. Wyłączyłem budzik, po czym
przekręciłem się z jękiem na bok. Bolały mnie plecy. Nic dziwnego, po nocy w
takim łóżku.
Wstałem ze sporym
ociągnięciem. Zrobiłem kilka skłonów, założyłem spodenki i koszulkę, po czym
poszedłem zapalić na balkonie. Na balkon wchodziło się zaraz z korytarza.
Rozchodził się z niego widok na ulicę i sąsiednie domy. Była szósta, a o tej
porze na zewnątrz nie było praktycznie nikogo. Ktoś może wyprowadzał psa albo
biegł na pierwszy autobus. Poza tym, nawet samochody prawie nie jeździły. Cała
okolica była naprawdę spokojna.
Kiedy tak wypalałem
pierwszego w ciągu tego dnia papierosa, dostrzegłem postać w sportowym
uniformie, biegnącą chodnikiem po przeciwległej stronie ulicy. Po chwili
przyglądania się, zdałem sobie sprawę, że był to Takashima. Biegł truchtem z
nausznymi słuchawkami na głowie i niewielkim odtwarzaczem w dłoni. Na prawe kolano
oraz kostkę nałożoną miał opaskę uciskową. Oparłem się o barierkę i przyjrzałem
się mężczyźnie. Za dnia lepiej było mi ocenić jego wygląd, a w pociągu nawet mu
się nie przyglądałem mocno. Mężczyzna był chudy, jednak nie był pozbawiony
mięśni. Powiedziałbym, że wyglądał jak typowy, dbający o siebie człowiek. Nie
dziwiłem się, że ktoś taki zajmował się fotomodelingiem.
Takashima nie zauważył,
że mu się przyglądałem. Przebiegł obok mojego domu, aż w końcu zniknął gdzieś
za zakrętem. Kiedy tylko straciłem go z oczu, zdałem sobie sprawę, że wypaliłem
papierosa prawie do końca i teraz nieprzyjemnie grzał moją dłoń. Zgasiłem peta
w popielniczce, po czym wróciłem do mieszkania.
Zapowiadał się kolejny,
monotonny dzień.
----
Winno pojawić się już
dawno, jednakże byłam za bardzo skupiona na innych rzeczach. Przepraszam tych,
których na to czekali. Na pewno wszyscy się już domyślają jaki pairing.
Krótkie ogłoszenie, co
do innych opowiadań. Uwaga! Nie wiem co z nimi będzie. Koniec.
(Oczywiście, że wszystkie
dokończę, ale w swoim tempie i nie wiem kiedy.)
dziękuję za pomoc <3
Do następnego rozdziału~!
No to przyznam, że mnie zaskoczyłaś nawet, nie lubię za bardzo Uru, ale Reita..:) Ciekawie się zaczyna. :) Co do Migdała, nie spiesz się. Tylko też nie każ nam za długo czekać. :) Od razu po przeczytaniu rozdziału nasunęła mi się jedna myśl a mianowicie coś czego bardzo nie lubię w opowiadaniach, w których nie są zespołem i prowadzony jest jeden pairing - okey, fajne, ale nie fajne jest to, gdy potem na siłę wciska się całą piątkę tylko po to, by byli w opowiadaniu wszyscy. W czym rzecz - liczę, że skoro już wymieniłaś trójkę to nie wciśniesz na siłę Yuu lub Yutake. Większość o ile nie wszystkie opowiadania są takie..szablonowe. Prawie zawsze jest cała piątka. Pominę one-shoty. Chodzi o te dłuższe serie. Fajnie byłoby poczytać coś dłuższego bez tego uczucia w trakcie czytania, że autor z obowiązku wsadza w opowiadanie całą piątkę. Odbieglam zupełnie od tematu. Rozdział był fajny. Być może przedstawisz Uru w jakiś nieszablonowy sposób, najczęściej schodzi na boczny plan, jest ofiarą. Jak ja chciałabym przeczytać, że pierwsze dobre wrażenie się zatrze i Uru nie będzie taki nniewinny. Dwa sprzeczne charaktery. Byłoby super. Bo ciągle jest tylko o tym, jak to ten tego kocha i świata poza nim nie widzi. Chciałabym, by nie było tak łatwo. :) Ale jestem trochę uspokojona, bo Reicie w ogóle się nie spodobał z wyglądu. Uru, taka kaczuszka. Życzę weny.
OdpowiedzUsuńA ja już myślałam, że wszyscy na wakacjach. :D Więc efekt zaskoczenia się udał, yesss~! Spokojnie, nie będę kazała długo czekać na Migdała. Moim priorytetem jest skończenie go.
UsuńBędę się starała ze wszystkich sił, by Life is beautiful nie było kolejnym szablonowym opowiadaniem. Założyłam sobie, że to będzie moja najważniejsza praca i mam nadzieję, że mi się uda utrzymać poziom. Czy wcisnę kogoś jeszcze...? Miała się pojawić jeszcze jedna osoba. Epizodycznie, ale jednak w pewnym sensie znacząca postać. Długi czas się już jednak waham przed dodaniem jej. Cóż, wszystko się jeszcze okaże. Bardzo dziękuję!
Właśnie. Odblokuj go. Natychmiast! Nie myślałaś, że może ktoś chce dokończyć to co zaczął czytać? Jak mogłaś? Chciałam dokończyć dłuższą serię.
UsuńCholera. To do komentarza niżej. Margaret-chan, jeśli to czytasz- lepiej się strzeż. Jak cię jeszcze spotkam tu gdzieś to żyć nie dam. Ja chcę dokończyć opowiadania.
UsuńJejciu, w sumie to dawno nie czytała żadnego opowiadania, ale Twoje za każdym razem są tak dobre, że szkoda nie czytać tego.
OdpowiedzUsuńCiekawie się zaczyna. Ponownie czytając Twoje opowiadanie mam wrażenie jakbym czytała książkę. Dobrą książkę. Podobają mi się opisy. Są ciekawe, nie przynudzają i okropnie mi się podobają. Kouyou baletnica, ile dałabym aby to zobaczyć. Coś pięknego. Pisanie z perspektywy Akiry też jest super. Wszystko jest tak niezwykle płynne i tak dobrze mi się to czytało. To zdanie mówi samo za siebie :)
Życzę weny i czekam na następny rozdział :)
ODBLOKUJ BLOGA MOŻE, COO??? MOŻE CHCĘ PRZECZYTAĆ JESZCZE RAZ TITANICA???!?!?!? MOŻE TAKIE BLOKOWANIE BLOGÓW MNIE RANI???! (i nie tylko mnie)
UsuńAyy! Pora nadrobić zaległości w opowiadaniach, moja droga. To miłe, że tak dobrze ci się czyta moje wypociny. Naprawdę, jestem wdzięczna za te słowa uznania.
No, Kou baletnica to najlepsze, co może być, nie sądzisz? XD (Zrób mi kiedyś takiego arta, pls ;u;). W sumie chyba nigdy nie pisałam jeszcze z perspektywy Reia, dlatego chciałam spróbować czegoś nowego. Bardzo dziękuję!
Jeeeeny, świetnie wyszedł ci ten rozdział!
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszy rozwój wydarzeń, gdyż dawno nic tak dobrego nie czytałam. Cieszę się również, że napisałaś to z perspektywy Akiry, mało co taki ff jest.
Czekam oczywiście na dalsze rozdziały!
Pozdrawiam i życzę dużo weny!