OTP Challenge 04
On a date
Moim najgorszym wspomnieniem z
dzieciństwa była sąsiadka, mieszkająca pod nami. Wredna, garbata, z kozimi
zębami. Patrzyła na wszystko swoimi szczurzymi oczkami jak podejrzliwy gremlin
na jedzenie. Nienawidziła dzieci, w tym mnie. Małego, biednego chłopca, który
lubił jeździć na rowerze. Nigdy jej nic nie zrobiłem, a ona za każdym razem,
gdy robiłem rundkę moim F1, wyskakiwała zza rogu i zaczynała na mnie
wrzeszczeć. Raz prawie ją w taki sposób przejechałem, gdy pojawiła się przede
mną niczym jakiś Waligóra. Żałowałem tego prawie jeszcze przez wiele lat, a
przynajmniej do wyprowadzki z domu. Wernyhora zjawiał...a się zawsze wtedy, gdy
był jakiś problem, gdy potrzebna była jej pomoc z najbardziej trywialnymi
sprawami. A ja miałem jedynie ochotę wypominać jej krzywdy dzieciństwa i tego,
że skręciła mi kierownicę od ukochanego, górskiego roweru, który mama i tata
kupili mi specjalnie na ósme urodziny.
-Pamiętasz tę panią, co mieszkała
pod nami? - zapytała się mnie raz moja mama, kiedy rozmawiałem z nią przez telefon.
-Jak miałbym jej nie pamiętać? -
mruknąłem. - Jędza.
Mama zaśmiała się. Kouyou, który
siedział obok mnie, oparł się o moje ramię.
-Zmarła kilka dni temu.
W końcu - przeszło mi przez myśl. Z
jakiegoś powodu poczułem ulgę.
-Stara była. Kiedyś musiała umrzeć.
-Dożyła 98 lat.
-Boże - miałem ochotę się
przeżegnać. Demon przetrwał tyle lat w najlepszym zdrowiu. W końcu złego diabli
nie biorą.
-Wiesz, nie miała żadnej rodziny,
oprócz tych kotów.
-Nie mów mi o tych kotach, błagam!
Przez tę babcię całkowicie
znienawidziłem wszystkie futrzane zwierzątka, a najbardziej koty. Kou miał za
złe to, że nie chciałem z nim przygarnąć kotka ani pieska, ani nawet świnki
morskiej. Zamiast tego kupiliśmy wielkie akwarium i rybki.
-Rybek nie przytulisz, nie pobawisz
się z nimi, nie nauczysz sztuczek - narzekał Kou, gdy montowaliśmy filtr w
akwarium. - Co mnie obchodzi, że twoja była sąsiadka jest psycholką. Chcę
puszystego kota brytyjskiego.
-Daj spokój. Rybki są fajne. Można
na nie patrzeć, uspokoić się.
-Prędzej je usmażę na obiad niż się
uspokoję.
-Ale co ty chcesz od tych kotów? -
kontynuowała moja matka.
-Były straszne. Zawsze się rzucały.
-Bo ich nie karmiła. Były głodne.
-Ludobójcy!
Przeszliśmy z mamą na bardziej
przyjemne tematy. W końcu skończyliśmy rozmawiać. Obiecałem jej, że
przyjedziemy z Kou na weekend.
-Hej, pamiętasz tę panią, która
mieszkała pod moimi rodzicami? - powiedziałem do Kou, gdy robiliśmy razem
kolację.
-Yama-uba? - zmarszczył brwi. - Jak
mógłbym jej nie pamiętać.
Kobieta wywarła na Kouyou bardzo
negatywne wrażenie, kiedy po raz pierwszy przyjechał ze mną do moich rodziców.
Byliśmy wtedy tacy bardziej... zabujani w sobie, że tak to ujmę. I przy tym
nieśmiali. Zabujani i nieśmiali, o! Siedzieliśmy sobie na ławce w parku przed
kamienicą i rozmawialiśmy. Kou nieśmiało trącał swoim kolanem o moje, ja się
śmiałem za każdym razem, gdy tak robił. Wiedziałem, co sugerował, ale jakoś nie
było sposobności, by się bardziej do siebie zbliżyć.
Pamiętam to jak dziś. Był środek
lata, na dworze zmierzchało, upał powoli ustępował. Pośladki przyklejały mi się
z gorąca do ławki, na której siedzieliśmy. Kleiłem się od potu, który spływał
po moim ciele. Miałem wrażenie, że się topię. Siedzieliśmy w cieniu i
patrzyliśmy na zachód słońca, popijając na zmianę colę z puszki. Ktoś w pewnym
momencie złapał mnie za ramię i boleśnie wbił mi w nie palce. Odwróciłem się z
pewną obawą, że to jakiś małolat z kijem baseballowym. To było jednak coś
gorszego - starsza pani z dołu. Zauważyłem kątem oka, jak Kouyou sztywnieje.
Przez kilka sekund zamarliśmy obaj, patrząc na kobietę, która wyglądała, jakby
wyszła prosto z domu wariatów. Miała potargane, siwe włosy z przebłyskami
zieleni i czerni, szczurze oczka były przedziwnie rozszerzone, jakby wzięła coś
pobudzającego. Miała na sobie pomiętą sukienkę w stokrotki, która zapięta była
drobnymi guzikami pod samą szyję, a na nogach wysokie skarpetki nie do pary i
brązowe mokasyny. W drżących, pomarszczonych dłoniach ściskała starą reklamówkę
z jakiegoś sklepu.
Wciągnąłem ze świstem powietrze.
-Tak? - zamrugałem kilkakrotnie.
Czułem ucisk w żołądku. Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle wyciągnęła nóż z
reklamówki i zaczęła nas ganiać. Zupełnie jak w dzieciństwie! Z tym, że zamiast
noża, miała kij od kosy. Miałem szczęście, że ostrze jej gdzieś się
zapodziało...
-To jest złe - syknęła. Była jak w
jakimś amoku. Miałem wrażenie, że staruszka zaraz zgniecie mi ramię. -
Postępujesz źle.
-Słucham?
-Ugh!
Z jej gardła wydobył się jakiś
dziwny charkot. Wzniosła ręce ku górze, jakby chciała prosić bogów o deszcz i
krzyknęła. Kou odsunął się na koniec ławki, a ja do niego. Byliśmy w pełnej
gotowości do ucieczki.
-Oummm! - zacisnęła powieki.
-Yuu, co to za jedna? - Kou ścisnął
mnie za dłoń. Powoli się podnosił. Pewnie szykował się do biegu.
-Pani, co pode mną mieszka...
-Na wielką Amaterasu...!
W tym momencie Kou złapał mnie za
dłoń, zrywając się z ławki. Rzucił się do biegu, nie stawiałem oporu, starałem
się biec równo z nim. Dyszałem ciężko i wcale nie czułem się bezpiecznie. Gdy się
odwróciłem, zauważyłem, że babka biegnie za nami. Dziewięćdziesięcioletnia
staruszka deptała nam po piętach dobrym sprintem.
-Kurwa, Kou!
Shima odwrócił się, nie
przerywaliśmy biegu.
-Co to za wariatka?! -
przyspieszyliśmy. Miałem wrażenie, że wypluję płuca.
-Potem ci powiem!
Biegliśmy aż do mieszkania moich
rodziców. Wpadliśmy na klatkę schodową kamienicy i pokonując po kilka stopni,
wbiegliśmy na odpowiednie piętro. Wlecieliśmy jednocześnie do mieszkania,
przeciskając się w drzwiach. Zamknęliśmy zamki na wszystkich spusty. Osunęliśmy
na podłogę ze zmęczenia. Dopiero teraz odczułem ulgę. Nogi mnie bolały, ledwo
mogłem oddychać.
To był pierwszy i ostatni raz,
kiedy Kouyou przyjechał ze mną do moich rodziców.
-Zmarła.
-Poważnie? - odczułem jakąś
ekscytację w jego głosie. Nie było mu przykro. Co się dziwić? - To... hm... no.
Szkoda? - odchrząknął.
-Nie udawaj, ze ci z tym źle.
Zaśmiał się.
-No fakt. Nie jest mi przykro.
Zjedliśmy kolację. Resztę wieczoru
spędziliśmy na oglądaniu seriali w telewizji.
Mama była bardzo szczęśliwa, gdy
zobaczyła wraz ze mną Kou pod drzwiami. Lubiła go, a on lubił ją. Mieli
naprawdę dobre relacje. Mama często chciała z nim rozmawiać, gdy do mnie
dzwoniła. Czasami potrafili gadać tak godzinami o bzdurach. Cieszyłem się, że
mój mężczyzna tak dobrze dogadywał się z najważniejszą kobietą w moim życiu.
-Kou, synku - mówiła do mojego
partnera.
-Tak, mamo? - odpowiadał.
Chyba nawet dla mnie nigdy nie była
taka kochana jak dla niego.
Zjedliśmy razem. Tata nie był aż
tak pozytywnie nastawiony do Kouyou, ale go tolerował i nigdy nie powiedział mu
nic przykrego. Jak na niego to było duże osiągniecie. Przy obiedzie nie odzywał
się jednak. Głównie to mama i Kou rozmawiali wesoło. Po obiedzie poszliśmy na
spacer, który później zmienił się w randkę. Przeszliśmy się praktycznie pustą
plażą, idąc blisko siebie. Wiatr wiał całkiem mocno, była końcówka kwietnia,
nikt się nie kąpał.
-Trochę zimno - powiedział Kou.
Ściskał w dłoni swoje buty. Obaj byliśmy boso.
Złapałem go za dłoń i popatrzyłem
nań z szerokim uśmiechem wymalowanym na ustach. Shima odwzajemnił gest. Ścisnął
moją dłoń wetkniętą w swoją, opierając się o moje ramię.
-Lubię, gdy trzymasz mnie za rękę -
powiedział. Jego ciepły oddech przyjemnie owiał moją szyję. Zadrżałem z
podniecenia. - I jesteś blisko.
-Wiem, Kou - musnąłem koniuszkiem
nosa jego ucho. - Ja też to lubię.
Z plaży udaliśmy się do kawiarni.
Zamówiliśmy po kubku gorącej czekolady i tak siedzieliśmy, rozmawiając aż do
zamknięcia lokalu. Gdy skończyła nam się czekolada, zamówiliśmy kolejną. W
końcu siedzieliśmy, trzymając jedynie puste kubki. Kiedy opuściliśmy kawiarnię,
było całkiem ciemno. Dochodziła dwudziesta. Zadrżałem z zimna, Kou również
odczuł chłód i zbliżył się do mnie. Objęliśmy się ramionami, udaliśmy się do
parku. Szliśmy w ciszy, delektując się kwietniowym wieczorem. Atmosfera między
nami była bardzo intymna, jedyna w swoim rodzaju. Mogłem przysiąc, że gdy tylko
wrócimy do domu, pójdziemy razem do łóżka i będziemy uprawiać seks. Byłoby to
idealne uwieńczenie naszej skromnej randki.
-Patrz! To tu pierwszy raz
spotkałem Yama-ubę - Kou przystanął obok ławki. Byłem pełny podziwu, że po tylu
latach rozpoznał to miejsce po ciemku.
-Szalona staruszka.
Parsknęliśmy śmiechem.
Przysiedliśmy na ławce i przez długi czas trwaliśmy w milczeniu, pogrążając się
w wspomnieniach. Miałem wrażenie, że staruszka albo jej duch wyskoczy na nas
zza krzaka. Gdy teraz o tym myślałem, nie mogłem przywyknąć do tej myśli, że
tej starszej pani już nie ma. Ona była zawsze, odkąd się urodziłem. Trzymała
się mnie jak rzep psiego ogona i rujnowała wszystko. Miałem jej dość,
nienawidziłem jej. A teraz? Było mi jakoś tak pusto. To było jak z usuwaniem
pieprzyka. Był denerwował, a gdy się go pozbyło, to czegoś brakowało.
-Dziwnie się czuję - powiedział
Kou.
-Dlaczego? - popatrzyłem na niego.
Jego śliczne oczy błyszczały w ciemnościach.
-Sam nie wiem. To miejsce tak na
mnie działa.
-Chyba nawet wiem dlaczego.
Zaśmiał się dźwięcznie. Przysunąłem
się do niego, rozglądając się przy okazji. Nikogo tu nie było o tej porze.
Okolica była zupełnie wymarła.
Pocałowaliśmy się z Kou. Mężczyzna
uśmiechnął się pod wpływem pieszczoty, wplątał dłoń w moje włosy, a ja
położyłem mu jedną dłoń na policzku, drugą zsunąłem na jego krocze. Zamruczał,
gdy zacząłem masować jego przyrodzenie skryte pod materiałem spodni. Rozchylił
wargi, wsunąłem język w jego usta. Jęknął, gdy ścisnąłem mocniej jego krocze.
Coś zaszeleściło za nami w
krzakach. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni i spojrzeliśmy za ławkę. Kou
złapał mnie za dłoń, mocno ją ściskając. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe.
Nagle w zasięgu światła lampy, stojącej nieopodal, pojawił się bury kot.
Wyszedł z cienia, w pyszczku trzymał miotającą się mysz. Gryzoń piszczał, machał
ogonem.
-Och - mruknąłem. Kot pobiegł
gdzieś dalej, a my z Kou oparliśmy się o ławkę, nie patrząc nawet na siebie. W
końcu podnieśliśmy się i poszliśmy na cmentarz. Po drodze zerwaliśmy kilka
kwiatków cmentarnych. Cmentarz był o tej porze zamknięty, dlatego
przecisnęliśmy się przez dziurę w płocie. Trzymając się za ręce, zaczęliśmy
szukać grobu staruszki. Było zupełnie ciemno i nie mieliśmy pojęcia, gdzie
babka była pochowana. Po jakiejś pół godzinie znaleźliśmy jej grób. Świeży,
zwyczajny nagrobek. Dookoła chodziło pełno kotów.
-Chyba już wiem, dlaczego nie
chciałeś kota - wymamrotał Kou, mocno ściskając moją rękę.
-No widzisz.
Położyliśmy kwiatki przed grobem,
pomodliliśmy się, po czym wróciliśmy do mieszkania moich rodziców. W nocy nie
mogłem spać. Przewalałem się z boku na bok, aż w końcu obudziłem Kou, który
wtulał się we mnie. Burknął coś na mnie zły, że go obudziłem.
-Niechcący.
-W ramach przeprosin możesz mnie
zabrać do kina - mruknął. - Tyle ci mówiłem o tym filmie... no wiesz. Jak to
się nazywało?
-Nie pamiętam.
-Ja też nie.
Milczeliśmy jakiś czas.
-Czyli to kolejna randka?
-Oczywiście.
Zasnął. W końcu i ja zasnąłem.
----
Pisane i dodawane na szybko bez sprawdzania. Zdania Kali mówić i te sprawy potem się poprawi. Trochę mniej disco tym razem, no ale... co sądzicie?
Do następnej~!
Uwielbiam te krótkie historie :) a ta babcia przypomniała mi woźną z poprzedniej szkoły XD kobieta z misją...
OdpowiedzUsuńTeż mam taką sąsiadkę w bloku! Tylko, że ta moja mieszka nade mną i nie gania za ludźmi tylko patrzy się na ciebie jakbyś wymordował jej rodzinę i wie wszystko o wszystkich i wszystkich, chociaż nikt z nią nie rozmawia.
OdpowiedzUsuńA co do shota to :3 podoba mi się jak każdy inny ^^
Jak to dobrze, że nie mam takiej sąsiadki.xd
OdpowiedzUsuńOch, mieć taką sąsiadkę na swoim podwórku, to horror. Mały Yuu nie mógł się nawet spokojnie tam pobawić jako dziecko, ugh. Co za wredne babsko... W sumie, mi też ulżyło, kiedy mama starszego zadzwoniła i powiedziała, że starsza pani wyzionęła ducha. *nieładnie, kyouś, jesteś okropna* O zmarłych albo mówi się dobrze, albo nie mówi się wcale, huh... Już przygotowywałam się na jakąś niemiłą akcję z tą staruszką w czasie teraźniejszym, ale na szczęście dałaś dosyć... zabawne wspomnienie tej oto dwójki ^^ Może to była jakaś wiedźma, kto wie? *okropna kyou :c* Ale jakoś tak myślę i myślę, i docieram do wniosku, iż mogło jej chodzi o to migdalenie [migdalenie, chalo, MIGDAŁ] się z Kou, albo... ubzdurała sobie, że Malwa zjadła jej kota. Z frytkami. Polanego keczupem. Nie, polanego sake! Niech Uruś dołoży swoje piękne trzy grosze~
OdpowiedzUsuńAch, jaka urocza randka. Najpierw plaża, szum fal, potem kawiarenka [i tutaj powinnam wcisnąć mój sen z Malwą, który wyglądał dosyć podobnie, jednakże nie zamieniałam z panem Shiroyamą ani jednego słówka, no cóż...] i popijanie ciepłej czekolady, a na koniec taka... ekhem... dosyć taka "ekhem" scenka na ławeczce ; ; <3
Ale poniekąd dobrze, że pamiętali o tej staruszce. Okropna, czy nie okropna; a takie zachowanie czasami wynikają z okropnych przeżyć w życiu, to bardzo dobrze, że jej chociaż kwiatka zostawili. Może teraz w swoim pośmiertnym żywocie ta pani to doceni oraz zauważy, że nie każdy człowiek jest taki zły jaki się jej wydawał~ *bzdury już piszesz, idź spać kyou* I jak zwykle się rozpisałam... Hehe.
Hejka,
OdpowiedzUsuńnaprawdę wspaniale, ta randka a sąsiadka no cóż... choć przez chwilę wtedy myślałam że to może ona...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia