Sweetheart, What Have You Done To Us
A C H T U N G !
Pod notką znajdują się informacje, które
powinniście przeczytać. Oneshota też w sumie powinniście przeczytać, ale jeden
chuj.
Pairing: Sora x Chiaki (Dezert)
Ostrzeżenia: prócz ewentualnego spierdolenia mózgowego po
przeczytaniu, to chyba żadne
Było mi smutno. Sam nie wiem do końca dlaczego odczuwałem
ten smutek, ale coś musiało mnie do tego skłaniać. Rozejrzałem się uważnie po
całej ulicy, mrużąc oczy przed rażącym słońcem i przykładając rękę do skroni,
tworząc z niej prowizoryczny daszek. Wziąłem głęboki wdech miejskiego powierza.
Po co się w ogóle rozglądałem? Całe miasto tonęło w pomarańczowym zachodzie
słońca. Ja również mógłbym zatonąć, ale najlepiej w jakiejś głębokiej wodzie, z
kamieniem przywiązanym do szyi. Bo czemu nie?
Przeszedłem przez ulicę i udałem się na promenadę, która
ciągnęła się wzdłuż szerokiej rzeki. Słońce wciąż świeciło mi w oczy, jednak
szedłem niestrudzenie chodnikiem. Mijali mnie przeróżni ludzie; starzy, młodzi,
pary zakochanych, rodziny z dziećmi. Wszyscy byli inni, ale jednocześnie tak do
siebie podobni. Wydawałoby się, że indywidualizm stał się czymś wyjątkowo
pospolitym. Czułem się tak dziwnie, jakby oderwany od tego świata. Mógłbym
oddzielić się od swojego ciała i poszybować gdzieś w górę, ponad to rażące
słońce, ponad cały wszechświat.
Po kilku minutach spaceru przysiadłem na ławce. Patrzyłem
tępo przed siebie, nie myśląc zupełnie o niczym. Zaczął boleć mnie brzuch,
chyba z głodu. Z głodu zawsze mnie bolał brzuch, co było dość dziwne. Normalnym
ludziom chyba zazwyczaj burczało w brzuchu, no nie? Czemu akurat mnie musiało
boleć? Bolała mnie już głowa, miałem wrażenie, że ktoś wbija mi igły w klatkę
piersiową i jeszcze ten nieszczęsny brzuch...
Smutno - przeszło mi przez myśl. Objąłem się za brzuchu i
zgiąłem się w pół, jakby miało mi to pomóc. - Chyba umrę tu z głodu. Nie chcę
umierać z głodu.
Pomyślałem o tym, jak dobrze byłoby, gdyby ktoś byłby teraz
tu przy mnie. Ktoś był. Do niedawna była osoba, która szłaby ze mną promenadą,
usiadłaby ze mną na ławce i zabrałaby mnie gdzieś, by coś zjeść.
Chcę jeść - jęknąłem w myślach
Powoli zwlekłem się z ławki, po czym poczłapałem na
przystanek autobusowy. Na autobus czekało jeszcze; kilkoro uczniów w
mundurkach, paru urzędników, jakaś wykwitnie ubrana kobieta i dziadek, który
podpierał się na drewnianej lasce. Żadne z osób nie zwróciło zbytniej uwagi na
to, że się pojawiłem. Sprawdziłem rozkład autobusów. Przyjemnie się złożyło, że
mój autobus miał przyjechać za niecałe dziesięć minut. W ten czas udałem się,
by kupić bilet, później wróciłem na przystanek. Włożyłem dłonie w kieszenie,
słońce teraz rzucało swoje ostatnie promienie i grzało mnie w kark, cała
okolica przybrała odcień różowego grapefruita. Nie lubiłem grapefruitów,
ogólnie nienawidziłem cytrusów.
Autobus w końcu przyjechał. Wsiadłem do niego, a wraz ze
mną dziadek, który podpierał się na lasce i dwóch urzędników. Wszyscy milczeli,
mieli zmęczone twarze.
Ciekawe czy ci dwaj dystrybuują między swoją urzędniczą
śmietanką dziecięcą pornografię - pomyślałem, zerkając ukradkiem, jak dwóch
mężczyzn w średnim wieku trzyma się uchwytów. Chciałem wypowiedzieć tę uwagę na
głos, ale nie miałem do kogo. Z tego powodu zrobiło mi się jeszcze smutniej.
W mieszkaniu było pusto. Kilka rzeczy Sory wciąż tam było,
ale powiedział, że później po nie przyjdzie. Mogłem też sam mu to wszystko
przynieść, ale po co? Skoro powiedział, że przyjdzie po wszystko, a skoro tak,
to nie było powodu, by odwiedzać go w domu.
Wziąłem letni prysznic. Dokładnie wymyłem czarne włosy i
sam sobie wyszorowałem plecy szczotką. Samodzielność była trudna, ale musiałem
sobie radzić. Później postanowiłem dokładnie się wymoczyć w wodzie. Leżałem w
wannie i patrzyłem w ścianę. Jak mnie te kafelki potwornie denerwowały. Były
brzydkie, jakieś takie żółtawe. Mogłem zrobić remont w łazience, ale bardziej
od tych kafelek irytowały mnie właśnie remonty.
Po kilkunastu minutach podniosłem się z wanny, odkorkowałem
ją i okręciłem się ręcznikiem. Wyszedłem śmiało z łazienki, w końcu i tak
mieszkałem sam. Chociaż wcześniej, kiedy Sora u mnie bywał, i tak wychodziłem
półnago z łazienki. Jemu to nie przeszkadzało, a ja nie czułem przed nim żadnej
krępacji. Wprost przeciwnie. Mogłem być przy nim zupełnie nagi, on przy mnie
również. Mogłem leżeć przy nim i sunąć dłońmi po jego tatuażach. Pamiętam, jak
raz trwaliśmy tak razem.
Sora leżał na wznak i obejmował mnie ramieniem, podczas gdy
ja leżałem na boku i dotykałem jego tatuażu na piersi.
-Bolało? - zapytałem cicho. Miał odchyloną głową i
przymknięte powieki. Zdaje się, że powoli zasypiał, ale ja spać nie mogłem.
Przeszklona ściana nie była zasłonięta, do sypialni dostawał się blask
księżyca. To była wyjątkowo piękna noc, niebo nie przysłaniała ani jedna
chmura.
-Hm? - mruknął Sora.
-Tatuaż - dopowiedziałem.
-Ból to sprawa indywidualna.
-No tak - przesunąłem rękę wyżej i dotknąłem jego
obojczyków. Bardzo lubiłem jego obojczyki oraz umięśnione ramiona. - Ale czy
ciebie to bolało.
-Wcale - odparł.
-Wcale? Tak w ogóle?
-W ogóle. Wcale, zupełnie.
-Ach - mruknąłem, zamykając oczy. Ułożyłem głowię na jego
piersi. Był taki miękki i ciepły... - To chyba dobrze.
-Mnie nic nie boli.
-Nic?
-W ogóle - zaśmiał się. Jego klatka piersiowa uniosła się
przy tym gwałtownie.
Poczułem, jak wplątuje dłoń w moje włosy. Westchnąłem z
przyjemności, na co Sora kolejny raz się zaśmiał. Miał taki nieśmiały śmiech,
może lekko nerwowy. Z reguły starał się być poważny. Był tym typem człowieka,
który nie odzywa się bez powodu i nie robi z siebie na siłę błazna, by
zaskarbić sobie towarzystwo. Jednak, kiedy już coś powiedział, to były to słowa
błyskotliwe i zabawne, w konsekwencji czego bez problemu nawiązywał kontakty.
-Chiaki - zaczął zupełnie innym tonem - co byś powiedział,
gdybyśmy jutro rano poszli razem pobiegać?
-Pobiegać? - mruknąłem w jego tors. Masował skórę mojej
głowy. - Jestem w tym kiepski.
-To nie zawody.
-Jak mi obiecasz, że nie będziesz pędził.
-Obiecuję, obiecuję.
Przebrałem się w luźną koszulkę oraz spodenki. Przysiadłem
na swoim łóżku, patrząc w przeszkloną ścianę. Z mojego ósmego piętra rozciągał
się widok na miasto, które otuliło się zmierzchem. Latarnie powoli się
zapalały, ludzie spieszyli do domów albo na imprezy. Kiedy ja tak siedziałem
oraz zapadałem się w swoim miękkim łóżku, rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Przez
ułamek sekundy wydawało mi się, że to jedynie omamy słuchowe, że nie było
żadnego dzwonka. Naraz jednak dzwonek rozległ się ponownie, więc wstałem bez
większego ociągania i poszedłem otworzyć. Wyjrzałem najpierw przez wizjer i
zauważyłem maleństwo na klatce schodowej. Otworzyłem bez namysłu.
-Kobo! - kucnąłem przed psem. Zwierzę skoczyło do mnie,
popiskując z radości i ekscytacji. - Kobo, Kobo - przytuliłem do siebie pieska,
zaczął lizać mnie po rękach - a gdzie jest twój pan?
Wówczas usłyszałem perlisty śmiech Sory. Podniosłem na
niego głowę i nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Sora nieśmiało odwzajemnił gest.
-Mogę?
-Jasne, wchodź.
Odsunąłem się, robiąc Sorze miejsce w drzwiach. Mężczyzna
wszedł ostrożnie do środka. Wstałem z podłogi, po czym wziąłem Kobo na ręce.
Pies zaczął lizać mnie w ucho, na co zachichotałem.
-Jak się masz? - spytałem.
Sora nie odpowiadał przez kilka pierwszych sekund. Pewnie
nie był pewny czy mówię do niego, czy do psa.
-W porządku. Mam się naprawdę dobrze - odparł. - A ty?
-Głodny jestem - wymamrotałem.
Sora wybuchł śmiechem. Kobo drgnął i zeskoczył z moich rąk
niczym rasowy kaskader.
-Chiaki, a ty jak zawsze swoje! - Sora pogładził mnie po
głowie. Speszyłem się z lekka na ten gest. Lubiłem, gdy mnie dotykał, a jego
reakcja na moje słowa była taka naturalna. Zawsze głaskał mnie po włosach, gdy
mówiłem coś nieco zabawnego, z lekka idiotycznego. Mówił; och, Chiaki, Chiaki,
co z ciebie wyrośnie?
-To się nigdy nie zmieni - westchnąłem.
Sora zabrał w tym momencie rękę. Popatrzyłem na niego z
utęsknieniem.
-Jeśli chcesz, możemy iść coś zjeść - oznajmił.
-Chciałam zrobić sam kolację.
-A masz z czego?
-Mam! - odparłem niemal z dumą.
Sora zagwizdał z podziwem.
-No, no! To mnie zaskoczyłeś. Zawsze to ja robiłem zakupy,
bo zapominałeś.
-Czasem trzeba się usamodzielnić.
Sora zsunął z nóg tenisówki. Jak gdyby nigdy nic ruszył do
mojej kuchni, jakbyśmy się nigdy w życiu nie rozstali, jakby było jak zawsze.
Poszedłem za nim, Kobo plątał się nam pod nogami, śmialiśmy się razem i
przepychaliśmy. Było jak zawsze. Prawie jak zawsze.
Zrobiliśmy razem smażonego kurczaka z ryżem. Sora pobrudził
mnie panierką, na co ja sypnąłem mu mąką w twarz, by zaraz rozbić mu jajko na
głowie. Mężczyzna krzyknął, po czym zamoczył dłonie w reszcie panierki i
przyłożył mi je do twarz. Uciekaliśmy przed sobą po całej kuchni, wyrywaliśmy
się sobie, aż w końcu Sora podstawił mi nogę. Upadłbym na podłogę, gdyby mnie
nie załapał w pasie. Otworzyłem szeroko oczy, patrząc na niego, a on? On
uśmiechał się do mnie nieśmiało, tak jak to miał w zwyczaju. Czule dotknąłem
jego twarzy, która była oblepiona mąką i jajkiem. Patrzyłem mu w oczy, a on
patrzył w moje. Miałem wrażenie, że powietrze w kuchni jest ciężkie i gorące,
że on jest gorący jak rozżarzony węgiel, że poparzę się, jeśli tylko go dotknę.
Bez większego namysłu objąłem go za szyję, tak jak zawsze
to robiłem, gdy było mi smutno, tak jak było mi dzisiaj. Objąłem go mocno,
zaciskając z całej siły ramiona.
-Chiaki, dusisz - powiedział cicho.
Ale ja nie poluzowałem uścisku. W oczach stanęły mi łzy,
Sora wplątał dłoń w moje pozlepiane panierką włosy. Czułem, że zaczynam drżeć,
pociągnąłem nosem.
-Dlaczego płaczesz? - spytał.
-Sora - jęknąłem płaczliwie - czemu z tobą wszystko wydaje
się być takie proste...?
-Chiaki, no co ty. Nie płacz.
Zacisnąłem powieki. Sora był teraz tak blisko. Trzymał mnie
w swoich ramionach, wplątywał dłoń w moje włosy. Uwiesiłem się wręcz na nim, by
tylko być blisko niego.
-Chiaki, nie płacz - powtórzył.
Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, jak to musiało
wyglądać i jak Sora musiał się teraz czuć, gdy się do niego przytulałem.
-Przepraszam - wymamrotałem, odsuwając się od niego.
Puściłem go, czego zaraz pożałowałem. Chciałem go móc obejmować do końca
świata.
Niebo stało się granatowe, a gwiazdy wisiały na nim,
migocząc w oddali. Czułem się teraz naprawdę malutki.
-Wezmę prysznic, dobrze?
-Dobrze.
I poszedł do łazienki. Usiadłem na krześle, pod którym spał
Kobo. Schowałem brudną twarz w jeszcze brudniejszych dłoniach i poczułem, że
wszystkie siły ulatują z mojego ciała, że cała moja energia poszła sobie wraz z
Sorą.
Czyż tak właśnie nie było?
Hej, Sora, czy masz się dobrze? Czy ty też rozmyślasz o
tym, jacy byliśmy we dwoje? Czy ty też żałujesz czasem, że to tak się
potoczyło? Siedzisz i po prostu myślisz sobie, że za mną tęsknisz? Czy nie tęsknisz
wcale? Czy chociaż nie zapomnisz o mnie czasem pomyśleć w ciągu dnia? Ot tak.
Bo ja to ja, po prostu. Ale jestem mną, osobą, którą boli myśl, że nie jesteś
ze mną.
Zapomniałem. Przecież ciebie nic nie boli.
Sora wziął sobie jakąś swoją koszulkę, która jeszcze u mnie
była. W zasadzie, to miał jeszcze u mnie dość sporo swoich rzeczy i chyba
dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.
-Mogłeś mi przypomnieć - wymamrotał, wyjmując swoje ubrania
z szafy. Nie było tego aż tyle, by się złościć, ale jednak.
-Sam miałeś po to przyjść… tak powiedziałeś - odparłem,
wycierając włosy ręcznikiem. A przecież dopiero co zażywałem kąpieli
-Tak powiedziałem? - spojrzał na mnie, jednocześnie
składając swoją koszulkę.
Pokiwałem głową. Sora westchnął.
-Całkiem możliwe.
Sora starannie poukładał swoje ubrania. Spytał czy mogę mu
pożyczyć jakąś torbę. Niemal od razu wyciągnąłem z szafy szarą torbę, którą
zawsze brał na siłownię.
-Nie wierzę, że tyle tu tego zostało - oznajmił.
-Bo miałeś przyjść…
-Chiaki - jęknął, przerywając mi - nie zachowuj się jak
dziecko. I to wszystko moja wina, no nie? Jak zawsze?
-Ja tylko… Sam przecież mi mówiłeś, żeby niepotrzebnie nie
dzwonić, nie wtedy, kiedy jesteś z nim.
Między nami zapadło nieprzyjemne milczenie. Sora patrzył na
mnie nieporuszony, czułem, jak wargi mi drgają. Niepotrzebnie wspominałem o
nim. O tamtym. O tym drugim. Czy może w tej chwili to ja byłem tym drugim?
Miałem wrażenie, że w tym momencie stajemy się sobie jeszcze dalsi, chociaż tak
bardzo obiecywaliśmy sobie, że zostaniemy przyjaciółmi. Że chociaż nie będziemy
już razem, to wciąż będziemy dla siebie bliscy, wyjątkowi. Bo byliśmy do siebie
przyzwyczajeni, bo szczerze żaden z nas nie wyobrażał sobie życia bez drugiego.
Wszystkie te dziecięce przyrzeczenia były tylko po to, by złagodzić tę jedną,
paskudną myśl, że to koniec.
Niespodziewanie twarz Sory wykrzywiła się w jakimś
przedziwnym grymasie. Był to ból, zniechęcenie i smutek w jednym. Chyba
pierwszy raz w całym swoim życiu miałem przed sobą twarz kogoś tak bardzo
nieszczęśliwego.
Nie, błagam, Sora… Przepraszam - pomyślałem, rozpaczliwie
chcąc coś zrobić. Ale co mogłem uczynić?
-Przepraszam cię, Chiaki - powiedział cicho, drżącym z
emocji głosem. - Powinienem był o tym pamiętać i przyjść po resztę rzeczy.
Wiem, że ta sytuacja jest dla ciebie trudna.
A dla ciebie nie? - chciałem spytać, ale jedynie pokiwałem
nieznacznie głową.
-To była nasza wspólna decyzja - odparłem gorzko.
-Bardziej moja.
-Fakt. Bardziej twoja.
Sora zbliżył się powoli ku mnie, po czym złapał mnie za
dłonie. Oparłem się czołem o jego tors, by chociaż na chwilę złapać równowagę.
Miałem wrażenie, że zaraz się wywrócę. I w tym momencie Sora pocałował mnie we
włosy. Był to bardzo subtelny, czułostkowy pocałunek. Mężczyzna przyciskał
przez kilka chwil swe ciepłe wargi do moich wilgotnych włosów, by zaraz ułożyć
swój policzek na mojej głowie. Sora był taki duży, bez problemu mógł to zrobić.
Był w tym wszystkim pewien rodzaj utęsknienia, pragnienie, by przeżyć naszą
sielankę jeszcze raz.
-Chiaki, jesteś taki wrażliwy - zamruczał
Odsunąłem się nieznacznie od Sory. Stanąłem lekko na
palcach i pieszczotliwie musnąłem wargami jego policzek. Mężczyzna objął mnie naraz
swymi niedźwiedzimi ramionami, przyciągając mnie do żarliwego, pełnego pożądania
pocałunku. Zamknąłem oczy pod wpływem pieszczoty i oddałem się mu całkowicie.
Ujął mnie pod brodą, jego ręka zsunęła się po moich plecach w dół. Zacisnąłem
dłonie na jego koszulce, miętoląc ją w dłoniach z całych sił. W tej chwili
czułem, że moje lica płoną soczystym rumieńcem. Wargi Sory były gorące, jego
ciało pod tą koszulką… Chciałem go bardzo w tej chwili mieć tylko dla siebie,
by na jakiś czas zniknęła cała reszta świata. I tak było teraz. Sora całował
mnie zapamiętale z pasją i oddaniem. Rozchyliłem wargi, a on pożądliwie ujął
ustami moją dolną wargę. Zassał ją delikatnie, a ja nie wytrzymałem dłużej i
wręcz na niego skoczyłem. Zaskoczyłem go swoim zachowaniem jednak nie był w
stanie przerwać czułostek. Objąłem go za szyję i poczułem, że lecimy na łóżko.
Sora padł na nie plecami, zwinnie przekręcił się na bok i usiadł na moich
biodrach. Popatrzył na mnie z góry, a ja popatrzyłem na niego z dołu.
Sora, mój Sora…
Dyszał, ja również dyszałem. Łapczywie zaczerpywałem
powietrza, ale jeszcze bardziej łapczywie chciałem, by Sora mnie dalej całował.
-Chiaki, ja nie mogę… Nie mogę tego zrobić jemu… ani tobie…
Zsunął się ze mnie, wstał z łóżka. Miałem wrażenie, że moje
oczy zasnuły się mgłą. Patrzyłem przed siebie pustym wzrokiem oraz leżałem na
łóżku tak, jak powalił mnie na nie Sora. A on zapiął swoją torbę, po czym
stanął i na mnie popatrzył.
-Chiaki?
-Idź już sobie - wymamrotałem.
Stał przy łóżku i patrzył na mnie. A ja nie miałem siły
patrzeć na niego. Chciałem zniknąć, żeby on zniknął. Wszystko. Żeby cały świat
przestał istnieć.
-Tylko zjedz tego kurczaka, bo…
-Sora, wyjdź.
Zamarł, gdy wszedłem mu w słowo. Nic już jednak nie
powiedział. Jedynie ruszył ku wyjściu. Ubrał buty, zawołał do siebie Kobo i
zatrzasnął za sobą drzwi.
Wciąż było mi smutno. I jeszcze bardziej bolał mnie brzuch.
Czy to ptak, czy samolot? Nie! To Tsukkomi! Minęło w
zasadzie dwa i pół miesiąca, a ja wracam po tej krótkiej przerwie. Jestem po
maturach, po szpitalu, po związku. W ogóle po wszystkim. Miałam uporządkować w
życiu swoje sprawy i nawet mi się to trochę udało. Po dziesięciu latach (dobrze
widzicie) wyrwałam się z toksycznej relacji, no i ogólnie, chyba czuję się
lepiej. Chyba, bo z ludźmi z CHAD nigdy nie wiadomo.
Mówiłam coś o informacjach, no tak. Rzeczy ważne, ważniejsze.
1. Notki będą pojawiać się stosunkowo rzadko, ale i'll do my best
2. Nie tylko o the GazettE (jakby ktoś nie zauważył)
3. Wynoszę się z Polszy
4. Czekam, aż mi zdejmą jebane szwy z głowy
5. Zmienił się wygląd bloga
6. Kocham was i mam nadzieję, że o mnie nie zapomnieliście :c
No właśnie, a co tam u was? Jak się macie, Żuczki?
Do następnej~!
A o Mejibray tez by bylo
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że będzie happy end, a tu lipa :( właśnie dlatego nie lubię angstów....ale musze ci przyznać, że to akurat mi się spodobało. Takie smutne, ale po części urocze i puchate.
OdpowiedzUsuńBtw. Kiedy moja Reituha????????????????????? XDDDDDDD
Pozdrawiam i wenki życzę!
Subarashii
Jak się ciesze, że wróciłaś bo się martwiłam. Opko jak zwykle genialne. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCudowne. Jak zawsze zresztą. Okropnie tęskniłam za notkami, ale nie myślałam, że do tego stopnia, że kiedy to zobaczę rozpłaczę się.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny!
Uwaga, kyouś zabiera się za komentowanie tworu Cukomi, bo to w końcu twór Cukomi. Tak więc, ekhem...! Nie jestem zaznajomiona z tym zespołem jak i jego członkami występującymi w oneshocie, aczkolwiek postanowiłam to przeczytać, bo czemu by nie? Lubię to jak piszesz, kocham twój styl, który otula duszę czytelnika taką niewidzialną, ciepłą mgiełką. I jak zwykle, nie zawiodłam się i na tym oneshocie. Z początku byłam jak "smutny człowieczku, nie bądź smutny, żyj dalej bez tej osoby, która pozostawiła po sobie pustkę", chociaż wiem, że to takie nie jest łatwe. Od początku wiedziałem, iż ten twór nie skończy się dobrze. Jakoś sam początek, nastrój pierwszych akapitów, mi to podpowiadał. Potem pojawienie się z Sory i Kobo... I Chiaki zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Śmieje się, ma ochotę żyć. Ale jak powiadają... jeżeli kochasz, to daj odejść... Prawda? Sam Chiaki mu się nauczyć, że to co w sercu, to to jest najważniejsze. Musi też jednak zacząć się usamodzielniać. Sądzę, że to też przeważyło na decyzji Sory. Mam nadzieje, że Chiaki da sobie dalej radę. I ruszy też tyłek, aby sobie zrobić coś do jedzenia... (mnie też boli żołądek z głodu, burczenie nie istnieje!)
OdpowiedzUsuńA teraz troszkę do Cukomi.
1) Jak to mówią po nihongońsku "ganbare!". Wspieram cię!
2) Nie potrzebuję w takim razie okulisty, spokojnie!
3) I feel you, bro...
4) Ty to masz szczęście do wypadków i urazów... Aż boję się jednak z tobą w tą koszykówkę kiedyś zagrać! >:c
5) Wygląd cudny!
6) Ja ciebie też. I twoje twory. <3
Czemu ja dopiero teraz tu zajrzałam? Cieszę się, że już jesteś (づ ̄ ³ ̄)づ
OdpowiedzUsuń