Cold Blooded
Pairing: Aoi x Kai, Aoi
x Ruki - w tle (no tak troszkę tylko, no...)
Ostrzeżenia: Oneshot
może być krzywdzący dla osób wierzących, kontrowersyjne skróty myślowe, możliwe
wulgaryzmy i przemoc, śmierć, długość. Tak, to jest w chuj długie.
Gatunek: Final fantasy
o gejuchach
Uwaga! Narracja zmienia
się z każdym inicjałem. Post był pisany JEDENAŚCIE MIESIĘCY, więc mogą
występować spore różnice w sposobie pisania, stylu wypowiedzi bohaterów. Jak
tak nie będzie, to super, ale tak tylko uprzedzam.
You can't trust
a cold blooded lover
You can't trust
a cold blooded slave
You can't trust
a cold blooded other
In the end
they'll just drive you insane
The Pretty Reckless -
Clod Blooded
Pamiętam, jak pierwszy raz go zobaczyłem. Uśmiechał
się szeroko, idąc ulicą. Rozmawiał z przyjacielem, który mnie dostrzegł. Nie
mogłem zrozumieć, że był w stanie zauważyć moją przezroczystą postać. Pamiętam
ten wzrok, który utkwił we mnie z przestrachem. Gdyby był w stanie, to z
pewnością by krzyknął. A on? Nie zwracał na nic uwagi. Był pogrążony w swoim
własnym świecie. Szczęśliwy.
Przeszli obok mnie.
Przyjaciel patrzył na mnie, nie odwracając w moją stronę głowy. Gałki oczne
przesunęły mu się w ostrym kącie, jakby musiał się upewnić, że to ja. Że to coś
istnieje. Poszli dalej. Przyjaciel się odwrócił. Spojrzał na mnie, a ja na
niego. Na krótko nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Przełknął ślinę, zadrżał.
Byłem tam. Zwiastun
tragicznych wydarzeń, o których on jeszcze nie wiedział.
Słyszałem ich
późniejszą rozmowę.
-Nie uważasz, że
powinniśmy już dać sobie spokój z przeszukiwaniem antykwariatów?
-Dlaczego? - był
zaskoczony. - Sam chciałeś przecież...
-Dzisiaj. Tylko
dzisiaj. Obiecaj, że wrócisz do siebie, zamkniesz się i nie będziesz nikomu
otwierał.
-Takanori...
-Yutaka, proszę.
-Masz paranoję.
-Może i mam. Ale
wiesz... Demon tam stał.
Spoważniał. Siedzieli w
kawiarni, byłem tuż za nimi.
-Poważnie? Jesteś
pewny, że to był demon?
Pochylił się w jego
stronę. Westchnąłem w duchu. Z jakiegoś powodu wydawało mi się być to bardzo
interesujące. Co zrobią człowiek i kambion po dowiedzeniu się, że wampir
drepcze im po piętach?
-To był na sto procent
demon. Nawet nie zwróciłeś na niego uwagi, nie widziałeś go. Stał tuż przed
nami.
-Naprawdę?
-Tak! Patrzył na
ciebie. Uważałbym na twoim miejscu.
-Co to był za demon?
Wzruszył ramionami.
-Nie jestem pewny. Mam
swoje podejrzenia, ale nie sądzę, by taka kreatura zapuszczała się w ciągu dnia
między ludzi.
Kreatura?!
-Może wcale nie ma
złych zamiarów? No wiesz... Może przyszedł tu, ot tak. Bo chciał i tyle.
-Nie. One zawsze mają
jakiś cel.
Tak, miał rację.
Kreatury zawsze mają jakiś cel tym wszystkim. Ale on mi się zwyczajnie
spodobał. Ale nie tylko z zewnątrz. Jego wnętrze było takie jasne, czyste. Miał
w sobie to, czego ja nie miałem - serce.
-Co mógł tu robić? -
obniżył ton, pochylając się.
-Nie wiem. Zaskoczył
mnie jego widok. Coś na pewno się stanie.
-Jak wyglądał?
-Prawie jak człowiek.
Czarne włosy, długi płaszcz.
-Płaszcz? W taką
pogodę? Jest dopiero końcówka września.
-Dla nich to bez
znaczenia. Temperatura im nie przeszkadza jak ludziom.
Jak ludziom - zaśmiałem
się w myślach. - Aż dziw, że nikt się nie zorientował, że był kambionem.
Półczłowiek, półdemon. Z daleka wyczuwałem aurę anioła. Któreś z jego rodziców
musiało upaść, poświęcając się dla człowieka.
-Takanori... demon nie
może mnie skrzywdzić, jeśli mu na to nie pozwolę, prawda?
-Teoretycznie tak.
Praktycznie wszystko się zawsze komplikuje. One wiedzą o wszystkich naszych
słabościach, czują, kiedy wątpimy, boimy się. Jeśli demon dostrzeże, że
wykazujemy słabości, może nas skrzywdzić.
-Brzmisz jak profesor!
- zaśmiał się. Uśmiechnąłem się pod nosem. Przyjaciel naburmuszył się.
-Weź to na poważnie!
Staram się ciebie ochronić.
-Tak, ale... wydaje mi
się, że ten demon już dawno zaatakowałby, gdyby naprawdę chciał kogoś
skrzywdzić. One chyba nie mają skrupułów.
-Yutaka - westchnął -
wszystkie demony są takie same.
I wtedy on podniósł
głowę i na mnie spojrzał. Nasz wzrok spotkał się na kilka sekund. Widział mnie?
Zerknął gdzieś w bok. Nie, nie zauważył mnie.
Wieczorem przyszedłem
do niego. Siedział w kuchni, czytał książkę przy słabym świetle i pił herbatę.
Usiadłem przed nim. Zadrżał, po czym powoli podniósł głowę. Oddech mu przyspieszył,
zacisnął wargi. Utkwił we mnie wzrok, po czym rozejrzał się po kuchni.
-Halo? - spytał.
Podniósł się z miejsca, wyszedł z kuchni, by pewnie sprawdzić czy drzwi są
zamknięte. Wrócił zaraz na miejsce z kocem. Okrył nim szczupłe ramiona.
Kontynuował czytanie, a ja patrzyłem na niego. Obserwowałem go, podczas gdy on
ziewał, drapał się po boku, marszczył brwi, uśmiechał się. Tak, jego uśmiech
był doprawdy zachwycający.
Ludzie mieli w sobie
tyle życia. Ciągle coś się z nimi działo. Działali jak nakręceni, nawet podczas
czytania książki.
-Jest tu ktoś? -
odezwał się zupełnie niespodziewanie. Nie miałem pojęcia ile czasu upłynęło,
pewnie niewiele. Odłożył książkę grzbietem do góry. Podparł się rękoma na
stole, przeskakując wzrokiem po całej kuchni. - Czuję cię.
Zdębiałem z
zaskoczenia. Potrafił wyczuć moją obecność?
-To ty byłeś dzisiaj w
mieście? To ciebie widział Takanori?
Spojrzałem na książkę,
a następnie na ołówek i krzyżówki obok. Zabrałem książkę, kartkując ją. Zerwał
się na równe nogi, prawie wywracając krzesło.
Zakreśliłem ołówkiem w
książce słowo tak i podsunąłem mu ją.
Chwilę patrzył na książkę, a później ją od siebie odsunął.
-Chcesz mi zrobić
krzywdę?
Wziąłem ołówek. Kolejny
raz przekartkowałem książkę i zaznaczyłem nie.
Pochylił się nad książką, po czym się rozejrzał, jakby szukał mnie wzrokiem.
Byłem tuż przed nim. Wstałem, podszedłem do niego. Zadrżał. Oddech mu
przyspieszył. Odwrócił się w moją stronę, czuł, że byłem dokładnie przed jego
nosem.
-Tu jesteś - niemal
wyszeptał, wyciągając w moją stronę rękę. Odsunąłem się, nim jego palce
dotknęły mojego ramienia.
Nie, nie możesz mnie
dotknąć.
-Chcę cię zobaczyć.
Dlaczego pokazałeś się Takanoriemu?
Odsunąłem się.
Wyszedłem z kuchni i udałem się do przedsionka. Wyszedłem.
···
-Yuu! Jestem ci taka
wdzięczna za szybką dostawę!
-Nie ma sprawy. To nic
takiego.
-Ależ owszem! Myślałam,
że tu umrę.
Junko złapała mnie za
dłoń. Ścisnęła ją i podsunęła mi plastikowy woreczek.
-Skusisz się? Wiem, że
jesteś na głodzie.
-Nie dziś - odparłem z
uśmiechem. Chciałem, bardzo chciałem. Ale nie mogłem.
Dziewczyna ochoczo
schowała worek. Wcale nie chciała mi go dawać.
-Cały Yuu - westchnęła
teatralnie.
Odkręciła tubkę i
wsadziła do woreczka słomkę. Zaczęła pić.
-Dobra? - spytałem z
uśmiechem.
-Przepyszna! - oderwała
się z westchnięciem od słomki. - Ty coś jesz w ogóle?
-Jem - odparłem. - Ale
nie dziś.
-Czemu nie? - oblizała
z lekka czerwone wargi. Stróżka krwi spłynęła jej po brodzie. Starła ją palcem
i włożyła go między usta.
-Upatrzyłem kogoś.
Rozszerzyły jej się oczy.
-Będziesz... polował?
Uśmiechnąłem się do
niej zadziornie. Dałem jej pstryczka w nos.
-A jak myślisz,
głuptasie?
-Ojej! To kobieta? Ile
ma lat? Gruba?
-To mężczyzna.
Mina jej zrzedła.
-Zawsze wybierasz
facetów. Najpierw ich zjadasz a potem rżniesz, gdy są już martwi?
Parsknąłem śmiechem.
-Nie jestem nekrofilem
- objąłem ją ramieniem. Siostra oparła się o mnie wygodnie. - Poza tym, co to
za słownictwo?
Zignorowała moją uwagę.
-Yuu, mam ci tyle do
opowiedzenia, a nigdy cię nie ma - westchnęła. - Zostań ze mną na dłużej. Z
ojcem...
-Nie - uciąłem. -
Przychodzę tu tylko dla ciebie.
-Yuu...
-Posłuchaj, kocham cię.
Nie pozwolę, by stała ci się krzywda, nigdy. Zawsze będę po twojej stronie.
Jesteś jedyna.
-Tak?
-Tak - pocałowałem ją w
policzek. - Zrobię dla ciebie wszystko.
Uśmiechnęła się ponuro.
-Zostań. Ten jeden raz
bądź przy mnie.
Zostałem. Ten jedyny
raz zostałem.
···
Piątek,
13 listopada
Był piątek. Późna, wieczora godzina w listopadowy,
pochmurny dzień. Na dworze zerwał się silny wiatr, zapowiadający zbliżającą się
ulewę. Nie miałem pojęcia czy dam radę przed deszczem, ale musiałem spróbować.
Zacisnąłem mocno
szczękę i naprężyłem wszystkie mięśnie. Ciągnąłem mężczyznę po ziemi, trzymając
go za nadgarstki. Nie wyglądał na ciężkiego, jednak ledwo posuwałem jego ciało.
Pot spływał po mnie strumieniami, czułem jak pulsują mi żyłki na szyi i
skroniach. Przeciągnąłem faceta może jeszcze dziesięć metrów, aż poczułem, jak
gwałtownie ulatują ze mnie wszelkie siły. Puściłem go, jego ręce upadły na
ziemię. Pochyliłem się, dysząc mocno.
-Niech to szlag -
wysapałem, patrząc na umierającego faceta. Był nieprzytomny, z każdą chwilą
zbliżał się ku odmętom śmierci. - Zdechnij tu. Zdechnij, kurwa, zdechnij!! -
kopnąłem go w bok. Ciało przesunęło się nieznacznie. Byłem wściekły. Wściekły i
bezsilny wobec tego wszystkiego. - Pozdrów ode mnie swoją dziwkę, jak już oboje
będziecie w tym zasranym piekle.
Zerwał się mocny
podmuch wiatru, który przyniósł ze sobą pierwsze kropelki deszczu. Naciągnąłem
na głowę kaptur, popatrzyłem z góry na mężczyznę. Na jego bladą,
czterdziestoletnią twarz spadały pojedyncze krople wody. Kucnąłem przy nim,
pochylając się. Ująłem jego twarz w dłonie, niemal płacząc. To była rozpacz?
Płakałem nad nim czy nad sobą?
-Nie miałem wyboru -
powiedziałem, przesuwając kciukiem po jego sinych wargach. Miałem nadzieję, ze
jeszcze mnie słyszał i czuł wszystko. Chciałem mu zadać jak największy ból w
jego ostatnich chwilach. - Ty nie rozumiesz, prawda? Kim dla ciebie byłem?
Nagle usłyszałem za
sobą klaskanie. Wstrzymałem oddech, coś ścisnęło mnie za żołądek. Odwróciłem
się powoli, spoglądając na postać, która za mną stała. To był demon. Ten sam
demon, którego widziałem dwa miesiące wcześniej. Wstałem, odwracając się
przodem ku intruzowi.
-Czego chcesz? -
spytałem, patrząc mu prosto w twarz. Czarne kosmyki zakrywały mu częściowo
twarz. Jego oczy było przerażająco zimne, jakby został pozbawiony jakichkolwiek
uczuć.
-Patrzę - odparł. Jego
głos był równie chłodny, co spojrzenie. Wyniosły, może drwiący ton. Wyśmiewał mnie.
Podszedł do mnie
niespiesznie, okrążył ciało, które leżało na ziemi, po czym przystanął nad nim.
Nie spuszczałem go z oczu, serce waliło mi jak młotem. Miałem jednak wrażenie,
że nic mi nie zrobi.
-Zostawisz go? -
wskazał głową na faceta.
-Nie wiem.
Uśmiechnął się do mnie
szeroko. Idealnie białe kły błysnęły w ciemnościach. Kucnął przy mężczyźnie,
dotykając jego szyi.
-Ach. Jest całkiem
żywy! - przesunął palcem po wystającej żyle.
-Nie krępuj się.
Smacznego - oznajmiłem. Wcale nie czułem się pewniej.
-Nie jem byle czego -
wstał. Popatrzył na mnie uważnie, jakby starał się coś sobie uświadomić.
Zacisnąłem wargi. Wiedziałem, że teraz przewiercał mnie na wylot, dopatrywał
się najmniejszych szczegółów w moim zachowaniu. Pieprzony wampir.
-Dlaczego anioł chce
zabić człowieka? - zapytał niespodziewanie, przekręcając głowę.
-Nie jestem...
-Jesteś - przerwał mi
gwałtownie z gniewem w głosie. Przełknąłem ślinę. - Nefilim. Kambion.
Prychnął.
-Czego chcesz?
-Nic - uśmiechnął się.
-Widziałem cię już
tutaj wcześniej - pokręciłem głową. - Później ciągle czułem twoją obecność.
Wampir zaśmiał się
gardłowo.
-Dlaczego tu jesteś?
Dlaczego akurat tutaj?
-Czasami się nudzę -
oznajmił. - Wtedy szukam rozrywek.
R o z r y w e k.
-Nie pokazuj się tu
więcej.
-Nie? Dlaczego?
-Ktoś cię przepędzi.
Kręci się tutaj mnóstwo aniołów.
-Ha! Takich jak ty?
Zazgrzytałem zębami.
-Mam nadzieję, że
chociaż one maja piękne skrzydła - dodał. Gwałtownie do mnie doskoczył. Stał
może pół metra przede mną, patrzył na mnie z góry. Poczułem się jak sparaliżowany,
ogarnął mnie strach, z czego zdawał sobie sprawę. - Jesteś mały, bezsilny. Może
gdzieś w środku jest w tobie światło, jednak jest ono nikłe i bardzo zimne.
Dotknął moich ramion,
przez moje ciało przeszedł dreszcz. Przesunął ręce na moje plecy, wzdychając.
Odskoczyłem od niego.
-Czuję, że je masz.
Pokaż mi.
-Nie - warknąłem
wściekle. Pozwoliłem, by demon mnie dotknął, by wybadał miejsce moich skrzydeł.
-Bo ich nie masz?
Ucięli ci je?
Nie odpowiedziałem.
Wampir odszedł ode mnie kilka kroków, po czym coś zanucił. Zmarszczyłem brwi,
czując się dziwnie zdezorientowany, jakbym coś przeoczył.
Nagle się rozpłynął.
Zniknął w ciemnym wieczorze.
···
Profesor kończył swój wykład monotonnym głosem,
większość studentów spała, rozłożona na ławkach.. Siedziałem na pustym miejscu
obok niego i patrzyłem na jego profil. Miałem wrażenie, że tym razem mnie nie
czuł. A może tym razem to ukrywał? Lepiej dla mnie i dla niego. Nie chciałem,
by zawracał sobie mną głowę. Chciałem po prostu na niego popatrzeć i o niczym nie
myśleć. Był piękny, gdy skupiał się na słowach swojego profesora od
demonologii. Skrupulatnie notował każde słowo. Skreślał, dopisywał, zaznaczał
wszystko w notatniku. Miałem ochotę go dotknąć, przesunąć swoją dłonią po jego,
pogłaskać go po policzku.
Czułostki - przeszło mi
przez myśl. - Ludzie lubią czułostki.
-Na tym skończymy -
oznajmił nagle profesor, wyrywając mnie z letargu. Rozejrzałem się po sali, po
studentach, którzy zaczęli się podnosić ze swoich miejsc, przeciągając się
mocno. Ziewali, znudzeniu po otrzymaniu kolejnej dawki bezwartościowych
informacji. Spojrzałem na profesora. Patrzył na niego. Wydawało mi się, że
wzrok doktora spoczął na mnie na ułamek sekundy. Może to tylko mi się wydawało?
Wstał, pakując swoje
rzeczy. Podszedł do katedry, byłem tuż za nim. Pozostali studenci leniwie
wywlekali się na zewnątrz sali wykładowej.
-Panie profesorze -
zaczął uprzejmie, chcąc zwrócić na siebie uwagę wykładowcy. Był to mężczyzna w
średnim wieku. Czarne włosy przyprószone miał siwizną, na złamanym nosie
spoczywały mu okulary w cienkiej oprawie, które co rusz zsuwały się ze swego
miejsca. Mężczyzna miał mętny, zmęczony wzrok, garbił się nieznacznie, był
spocony. Dostrzegłem w nim jednak coś, co wzbudziło mnie niepokój. Mężczyzna
ponownie na mnie spojrzał, jednakże, jego wzrok błyskawicznie powrócił na
studenta.
-Tak...? Tanabe...
Yuu.... Yuutaka?
-Yutaka - poprawił
profesora.
-Yutaka. Wybacz.
-Nie szkodzi.
-W czym mogę pomóc?
Yutaka zacisnął wargi,
jakby bił się z myślami. Wziął głęboki wdech.
-Mam dość... osobliwe
pytanie.
-Śmiało, pytaj.
Postaram się pomóc.
-Chodzi... chodzi o
demony - zaczął. Profesor słuchał uważnie. - Jest jakiś sposób, żeby je
zobaczyć? Nie chodzi o to, kiedy demon ujawnia się przed kimś, pokazuje się z
własnej woli.
-Chciałbyś jakiegoś
zobaczyć? - wzrok profesora ponownie przeskoczył na mnie. Uśmiechnąłem się do
niego, jednak nie zareagował.
-Tak. Mniej więcej...
-Coś się stało?
Yutaka zacisnął wargi w
wąską linię. Spuścił głowę, jakby bił się z myślami.
-Tak myślę... chyba
przyszedł do mojego domu demon. Czułem go.
-Demon w twoim domu? -
doktor zmarszczył brwi.
-Wydarzyło się coś
dziwnego. Zadawałem mu pytania, a on zaznaczał odpowiedzi w książce.
-Pytałeś o imię?
Pokręcił głową.
-On... zaraz zniknął.
Przestałem go czuć.
Profesor przyjrzał mu
się uważnie.
-Nie ma pewności, że to
był demon. To mógł być duch albo coś innego. Nic ci jednak nie zrobił?
-Nie. Nic mi się nie
stało.
-To pewnie nic takiego.
Posłuchaj, Yutaka, porozmawiamy o tym później. Spieszę się na konferencję.
-Dobrze. Przepraszam.
Na korytarzu stał
Takanori. Zapowietrzył się, gdy tylko mnie zobaczył. Przywitał się z Yutaką,
był bardzo spięty.
-Co tak długo?
-Pytałem o tego demona.
-I?
-Profesor nie miał
czasu.
Yutaka zmarszczył brwi,
patrząc na Takanoriego. Uśmiechnąłem się do tego drugiego, chciałem się zapytać
czy pozbył się zwłok.
-Taka, ty widzisz
demony - oznajmił odkrywczym tonem Yutaka. - Jak to się stało, że je widzisz?
-Nie wiem. Mam tak od
małego.
-Ugh... Może twoi
rodzice jakoś... nie wiem.
Westchnął.
-Nie chciałbyś widzieć
demonów, a zwłaszcza tego, który się do ciebie przyczepił.
-Dlaczego?
-Stoi obok ciebie. To
wampir.
Yutaka rozejrzał się
powoli. Takanori wskazał na mnie, Yu
wlepił we mnie puste spojrzenie. Dla niego byłem przezroczysty.
-Tu?
-Dokładnie.
-Jak wygląda?
-To facet. Pewnie,
gdybyś go widział, to nie odróżniłbyś go od zwykłego człowieka.
-Ma kły?
-Ma. Schowane.
-Wysoki?
-Twój wzrost.
Takanori spojrzał na
mnie, marszcząc brwi.
-Nie waż się go nawet
tknąć, padalcu. Wyrwę ci wtedy wszystkie zęby.
Uśmiechnąłem się.
-O matko. Ale czad! A
jak ma na imię?
-Słyszałeś? - Takanori
kiwnął na mnie głową. - Też się chętnie dowiem.
Pokręciłem głową.
Demony nie zdradzają swojego imienia. Nigdy nie wolno im tego zrobić.
-Nie powie - odparł
Takanori, mrużąc oczy. - Jak każdy demon.
···
Już od dłuższego czasu nie mogłem spać. Siedziałem na
skraju wanny, oglądając swoje plecy w szerokim lustrze. Dotykałem swoich
łopatek, sunąłem po miejscach, gdzie powinny być skrzydła. Skrzydła, których
nigdy nie miałem.
Nie mam skrzydeł - ta
myśl krążyła w mojej głowie, jakby ktoś mi wpuścił do niej truciznę. Pogrążałem
się w głębokim smutku na samą myśl o tym, kim chciałbym być, a kim nigdy nie
będę. To aż bolało. Skręcałem się w wewnętrznym cierpieniu, nie mogąc wyrzucić
tej toksycznej myśli.
-Wolałbym już umrzeć -
wymamrotałem. Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz. Przetarłem powieki, po czym
na nowo spojrzałem w lustro. Prócz mnie odbicie przedstawiało jeszcze demona.
Zapowietrzyłem się, biorąc gwałtowny wdech. Odwróciłem się do nieproszonego
gościa, który stał zwyczajnie, jakby to był jego dom, jego łazienka. Patrzył na
mnie, a ja na niego i przez kilka długich sekund starałem się zrozumieć,
dlaczego pojawił się akurat teraz. Gdy uzmysłowiłem sobie, co powiedziałem
wcześniej, ogarnął mnie głęboki niepokój.
Uspokój się, Takanori -
nakazałem sobie. - On to czuje. Nie możesz pozwolić na to, by cię zatruł.
-Aż tak ci źle? -
spytał.
Nie odpowiedziałem.
Zaskoczył mnie. Jego głos był... smutny? Tak mi się wydawało.
-Nikt cię tu nie zapraszał
- odparłem. - Nakazuję ci wyjść z mojego domu.
Demon nie poruszył się
ani o milimetr przez kilka pierwszych sekund. Gdy w końcu wykonał ruch,
poczułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Zbliżył się ku mnie, pochylił
się, przybliżając swoją twarz do mojej. Popatrzył mi prosto w oczy.
-Żal mi cię - oznajmił.
Jego oczy były czarne jak najciemniejsza noc. Noc, w której nie ma błyszczących
gwiazd, nie ma żadnych odgłosów, nie ma niczego oprócz pustego mroku, który
wciąga człowieka jak wir. Patrzyłem w te hipnotyzujące ślepia z sercem na
ramieniu.
-Nakazuję ci... -
zacząłem drżącym głosem, kiedy mi przerwał.
-Możesz sobie mówić -
wyprostował się. - Czuję to. Twój smutek, twoją samotność, złość. Każde z tych
uczuć jest tak silne, że zaczynam się bać.
Zmarszczyłem brwi.
Powoli dostrzegałem w nim jakiekolwiek emocje.
-Demon miałby się mnie
bać?
Roześmiał się
niespodziewanie. Przeszło mnie niepokojące uczucie.
-Nie ciebie, lecz tego,
co jest w tobie - zakrył dłonią usta i nos. - To gnije. Powoli cię zabija od środka,
nawet nie wiesz. Jestem na to bardzo czuły.
-Co jest we mnie?
Demon odsłonił twarz,
po czym uśmiechnął się podstępnie. Pokazał śnieżnobiałe kły, szczerząc się do
mnie. Teraz to do mnie dotarło. Podstęp. Demon mnie zwodził.
-Chcesz wiedzieć?
-N-nie. Zapomnij o tym.
-Chcesz - zrobił krok w
moją stronę. Chciałem się cofnąć, jednak natrafiłem na wannę. Prawie się
przewróciłem. Czułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła.
-Odejdź - syknąłem.
Żałowałem, że nie miałem w łazience nic do obrony przeciw demonom.
I w tym momencie
rozległ się dzwonek do drzwi. Wampir zamarł. Patrzyłem na niego, niemal
wstrzymując oddech. Kręciło mi się w głowie.
-Spodziewałem się po
tobie czegoś więcej - oznajmił.
Odwrócił się, wyszedł z
łazienki. Nogi ugięły się pode mną w momencie, gdy przestałem czuć obecność
demona. Adrenalina gwałtownie odeszła, przysiadłem na skraju wanny, pochylając
się ku przodowi. Zakryłem twarz dłońmi.
Okazałem się być taki
słaby. Jedno spotkanie z wampirem i już nie mogłem nad sobą panować. Czułem
jego siłę, tę moc, która mnie przerażała. Jeszcze nigdy nie spotkałem aż tak
silnego potwora, jakim był ten wampir.
Przemyłem twarz chłodną
wodą, wytarłem się ręcznikiem i poszedłem otworzyć. Pod drzwiami stał Tanabe.
-Yutaka? - wcale nie
kryłem zaskoczenia. Mężczyzna uniósł w górę reklamówkę, która zaszeleściła,
butelki wewnątrz niej obiły się o siebie.
-Pomyślałem, że wpadnę
- posłał mi nieśmiały uśmiech. Odwzajemniłem gest.
-Wejdź - zrobiłem mu
miejsce w drzwiach.
Chłopak wszedł do
mojego mieszkania. Wziąłem od niego reklamówkę, zanosząc ją do kuchni. Yutaka
zdjął ubranie wierzchnie i zaraz do mnie przyszedł. Zacząłem wyciągać z
reklamówki rzeczy, które przyniósł.
-Tyle się ostatnio
wydarzyło, że nie chciałem być sam - przyznał, wchodząc do kuchni. Stałem przy szafce,
na którą postawiłem już dwa kufle od piwa. Popatrzyłem na przyjaciela
zdziwiony.
-Coś się stało? -
starałem się, by w moim głosie pobrzmiewała chociaż nuta zainteresowania.
Spodziewałem się tego, co zaraz mi powie. Otwieraczem otworzyłem dwa piwa. Kapsle
odeszły gładko, po pomieszczeniu rozeszło się przyjemne syknięcie ulatującego
gazu. Wziąłem kufel, przechyliłem go nalewając piwa.
-Nie słyszałeś? - był
zaskoczony. Pokręciłem głową. - Znaleźli ciało profesora od mieszanki w lesie
za miastem.
-Huh?! Naprawdę?! -
podałem mu kufel. Zacisnął lekko wargi, biorąc ode mnie szklankę z piwem.
W końcu musieli go
znaleźć - przeszło mi przez myśl, gdy nalewałem sobie piwa. Patrzyłem na złotą
ciecz, na ulatujący gaz w postaci bąbelków. Nie bawiłem się w profesjonalnego
barmana i nie pozwoliłem sobie na efekt pianki na końcu. W zasadzie, to nawet
tego nie lubiłem.
-Wiadomo, jak umarł? -
spytałem, zerkając na przyjaciela. Patrzył w środek kufla. Zdaje się, że trochę
go to wszystko podłamało.
-Prawdopodobnie od mocnego
uderzenia w tył głowy - odparł. - Niewiele mi o tym wiadomo, dopiero dzisiaj
się o tym dowiedziałem.
-A nam mówili, że wziął
urlop - westchnąłem. Gestem zaprosiłem kolegę do salonu.
Usiedliśmy z
paluszkami, chipsami i piwem na kanapie. Yutaka był naprawdę przygaszony tym
wszystkim, nie to co ja. Już od kilku tygodni wiedziałem, że profesor nie żyje.
Starałem się jednak teraz sprawiać wrażenie osoby, która z szoku nie potrafi
okazać emocji, wpada w ten dziwny apatyczny stan.
-Takanori, ty go tak
bardzo lubiłeś - wymamrotał Yutaka. Jemu naprawdę było przykro.
-No... tak. Lubiłem go.
Czas przeszły był czymś
pięknym w takich chwilach. Lubiłem go, może nawet kochałem. Nie... Z pewnością
go kochałem. Przez długie miesiące byłem zakochany po uszy w mężczyźnie, starszym
ode mnie ponad 20 lat, a później sam skończyłem jego życie. Nie wytrzymałem,
gdy zrozumiałem, co ze mną robił przez ten cały czas.
-Też go lubiłem. Był
taki... ludzki. No wiesz, potrafił zrozumieć studentów.
L u d z k i -
spojrzałem na przyjaciela nieco oburzony. Zaraz przywróciłem się do porządku.
Ten facet był chyba jeszcze mniej ludzki ode mnie.
Profesor od mieszanki.
Mieszanka, tak wszyscy zawsze nazywali przedmiot, na którym uczyliśmy o
istotach nie z tego świata, o hybrydach i chimerach oraz kambionach czy
nefilim. Innymi słowy, uczyliśmy się o mieszańcach. Profesor od mieszanki
traktował ten przedmiot jako swoje życie. Całkowicie poświęcił się pracy,
badaniom. To była pasja, jego powód egzystencji. Podziwiałem go za to, w jaki
sposób potrafił prowadzić wykłady, za to, jak się wczuwał. Jak kochał to, czym
się zajmował. Od miłości do szaleństwa niewiele brakuje i w zasadzie nie
dostrzegłem tego, kim tak naprawdę był profesor.
Z początku sam zacząłem
z nim rozmawiać. Zagadywałem go po zajęciach, on odpowiadał mi na pytania.
Cieszył się, że ktoś interesuje się jego przedmiotem. Dlaczego miałbym się nie
interesować czymś, co dotyczyło mnie? Zdaje się, że on już wtedy dostrzegł, że
nie byłem w pełni człowiekiem.
-Taka - zagadnął mnie
raz po zajęciach. Od razu zauważyłem, że zdrobnił moje imię, czego nigdy
wcześniej nie robił. Zatrzymałem się. Studenci wychodzili, a ja podszedłem do
katedry. Poczekał, aż drzwi zamkną się za ostatnią osobą. Gdy tak się stało,
wziął głęboki wdech. - Może dałbyś się zaprosić na kawę?
-Na kawę? - nie
ukrywałem zaskoczenia.
-Albo obiad. Jeśli ci
to nie przeszkadza i masz czas.
Zamrugałem
kilkakrotnie.
-Dlaczego pan profesor
tak nagle...?
-Jak nie chcesz...
-Nie w tym rzecz,
proszę pana - przygryzłem dolną wargę, a mężczyzna uśmiechnął się do mnie
pogodnie. - Oczywiście znajdę czas. Na pewno.
-W tym tygodniu?
-W tym tygodniu.
-Znakomicie! - ucieszył
się. - No nic, muszę iść na spotkanie. Jeszcze dokładnie się umówimy, dobrze?
-Dobrze.
-To świetnie. Do
zobaczenia, Taka - wziął pod rękę swoje rzeczy. Przechodząc, niby to niechcący
musnął moją dłoń. Poczułem przeszywający mnie dreszcz, zamarłem.
On mi daje dyskretne
znaki - pomyślałem, gdy szedłem korytarzem. Patrzyłem pod swoje nogi, nie chcąc
patrzeć na innych studentów. Miałem wrażenie, że mam napisane na twarzy to, co
zaszło właśnie między mną, a profesorem, że każdy wie o tym, że się z nim
umówiłem na kawę. Niby... co w tym złego? To jak spotkanie z przyjacielem. To
dlaczego miałem te palpitacje serca? Czemu gorąco uderzało moje policzki, gdy
myślałem o tym dojrzałym mężczyźnie, o jego zmęczonej twarzy, uśmiechniętych
oczach i szerokich wargach? Wciąż czułem dotyk jego ciała, tej dłoni, która
musnęła moją.
Poszliśmy na kawę.
Rozmawialiśmy o mieszance. Profesor był szczęśliwy, że ma tak wspaniałego
studenta. Schlebiał mi i podziwiał. A ja podziwiałem jego. Byłem wpatrzony w
niego jak w obrazek. Aż w końcu zadał mi pytanie.
-Nie jesteś do końca
człowiekiem, prawda? - starał się, by to nie brzmiało jakoś oskarżycielsko czy
tak, jakby wiedział o tym od zawsze. Zaplotłem dłonie wokół wysokiego kubka z
latte. Patrzyłem na spienione mleko przez kilka długich sekund, aż podniosłem
wzrok na profesora. Patrzył na mnie z cierpliwością. Jego twarz wyrażała
przyjazne nastawienie do mojej osoby. Czułem, że on mnie zrozumie. On znał się
na tym jak nikt inny. Wiedział, jak takie osoby mogły cierpieć.
-Nie - przyznałem. -
Nie do końca. Jak profesor to zauważył?
-Mam do tego oko -
uśmiechnął się szeroko. Czułem, że robię się czerwony, gdy spojrzałem mu w
oczy. - Mogę wiedzieć, z czym cię skrzyżowano?
Skrzywiłem się. Nie
zabrzmiało to dobrze.
-Nie zostałem
skrzyżowany czy stworzony - odparłem. Profesor chyba zauważył, że poczułem się
dotknięty jego stwierdzeniem.
-Przepraszam. Nie
chciałem, byś tak to odebrał.
Westchnąłem. Potarłem
lekko skronie i wziąłem łyk kawy. Przez kilka następnych minut obaj
milczeliśmy. Biłem się z myślami czy powinienem mu mówić. Ostatecznie podjąłem
niewłaściwą decyzję, czego wówczas nie wiedziałem.
-Anioł - wymamrotałem.
Pochylił się ku mnie, by móc lepiej słyszeć to, co do niego mówiłem. - Jedno z
moich rodziców było aniołem.
Zauważyłem, jak
rozszerzają mu się źrenice. To było coś, czego wtedy nie mogłem pojąć. Nie
dostrzegłem tego szaleństwa, które się w nim kryło. Uznałem to wtedy za zwykłe
zaskoczenie.
-Anioł - powtórzył
jakby z niedowierzaniem. - Pierwszy raz spotykam półanioła.
-Pierwszy raz?
Pokiwał głową.
-Do tej pory widziałem
tylko zdjęcia, nagarnia, czytałem o was... Ale nigdy jeszcze nie było mi dane
nikogo takiego poznać. Och, Takanori! - złapał mnie za dłonie. Zaraz mnie
jednak puścił, przeprosił za to, co właśnie zrobił. Nie byłem w stanie
normalnie myśleć. On mnie znowu dotknął. Chciałem, by zrobił to jeszcze raz, by
mnie dotykał wszędzie, trzymał mnie i nigdy w życiu nie puszczał. - To
niezwykłe. Byłeś tak blisko przez cały ten czas.
Byłem zbyt blisko.
-Niech profesor o tym
nikomu nie mówi, błagam - jęknąłem. - To się nie może wydać.
-Dobrze - pokiwał
głową. - Nikomu o tym nie powiem. Nie mam zamiaru.
On trzymał moją
tajemnicę i moje serce. Miał w dłoniach dwie rzeczy, które nigdy nie powinny do
nikogo trafić.
Nasza znajomość powoli
się rozwijała. On nie mógł zrozumieć, że miał przy sobie prawie anioła, ja nie
mogłem zrozumieć, że ktoś taki niezwykły chce mnie przy sobie. Zostałem jego, z
własnej woli podporządkowałem mu się. A on mnie uwielbiał, kochał. Przynajmniej
tak mi się wydawało.
Z kawy przerzuciliśmy
się na wspólne jedzenie obiadu, później przeobraziło się to w kolację, z której
z czasem szliśmy do hotelu, a tam do łóżka. Nie było czym się chwalić. Sypiałem
ze swoim profesorem i nie miałem najmniejszej ochoty na to, by ktokolwiek się o
tym dowiedział. To mogło wyglądać tak, jakbym zaliczał cały materiał w łóżku,
co oczywiście nie było prawdą. Staraliśmy się by nasze relacje nie wyszły poza
ten hotelowy pokój, co nam się jednak nie udało. On jednak mnie nie
faworyzował, wprost przeciwnie, chyba nawet jeszcze więcej wymagał.
Mijały miesiące.
Skończyłem pierwszy rok, później kolejny i kolejny. W tym czasie nasz związek
znacznie ewoluował. Chodziliśmy razem do kina, teatru. Kilka razy nawet
wyjechaliśmy we dwóch na wycieczki. Zazwyczaj były to jego ekspedycje, na
które, jak sam powiedział, chce zabrać swoich najzdolniejszych studentów.
Często kończyło się to tak, że tylko ja z nim jechałem w roli pomocnika.
Czasem, gdy byliśmy sami przez dłuższy czas, zaczynał się dziwnie zachowywać.
Pytał się czy może mnie zmierzyć, zważyć. Sprawdzał wzrok, słuch, mój zmysł
smaku. Dokładnie oglądał moje plecy, robił mi zdjęcia. Wszystko to odbywało się
w regularnych odstępach czasowych, co zauważyłem dość późno. Byłem w nim zbyt
zadurzony, na zbyt wiele mu pozwalałem. Założył mi oddzielną teczkę oraz
segregator. Zapisywał wszystkie swoje uwagi dotyczące mojej osoby. Wszystkie te
notatki później spaliłem.
-Wiesz, Takanori -
odgarnął włosy z mojego czoła. Leżałem całkowicie nagi obok niego na łóżku w
hotelowym pokoju. Akurat odbyliśmy stosunek. - Ty naprawdę jesteś aniołem.
Czułem, że robię się
czerwony. Spuściłem wzrok, uśmiechając się nieśmiało. Ujął mnie pod brodą, w
konsekwencji czego musiałem mu spojrzeć w oczy.
-Jesteś taki piękny -
oznajmił. - Tylko Bóg mógł stworzyć takie piękno, coś tak idealnego,
nierealnego.
Pogłaskał mnie po
policzku. Nie mogłem przestać na niego patrzeć, łzy stanęły mi w oczach. Moje
serce biło tak szybko, krew szumiała w uszach. Pierwszy raz ktoś mnie
zaakceptował takim, jakim byłem, ktoś znał mój sekret i jeszcze mówił mi, jak
piękną istotą byłem. Nie mogłem tego znieść. Czułem się zbyt wspaniale.
Aż pewnego dnia okazało
się, że jest z kimś w związku.
Wtorek,
10 listopada
To był dla mnie szok.
Nigdy bym nie przypuszczał, że może być z kimś innym. Sprawiał wrażenie
samotnika, kogoś, kto nie wiąże się na stałe. Gdy okazało się, że ma żonę,
prawie wyszedłem z siebie. Dowiedziałem się przypadkowo, gdy przyszła do niego.
Pierwszy raz widziałem tę kobietę, inni studenci też byli zaskoczeni. Akurat
skończyliśmy zajęcia, gdy weszła do gabinetu. Ona chciała go pocałować w
policzek, jednak on się odsunął, zerkając na mnie. Patrzyłem na to
nieporuszony, w dłoni ściskałem swoją torbę. Zaraz jednak opamiętał się i
pozwolił żonie, by go pocałowała. Wszyscy wychodzili, ja również, a oni
rozmawiali. Zaczekałem na niego na korytarzu. Ona wyszła po jakimś czasie, nie
patrząc na mnie, ruszyła w swoją stronę. On wyjrzał na korytarz zaraz po niej.
Rozglądał się, jakby szukał czegoś wzrokiem. Gdy mnie zobaczył, spojrzał na
mnie w znaczący sposób. Poszedłem za nim do gabinetu. Zamknął drzwi, a ja
starałem się nie wybuchnąć.
-Dlaczego mi nie
powiedziałeś? - spytałem.
-A miałem ci
powiedzieć?
Zamrugałem
kilkakrotnie.
-Oczywiście?! Jak ja
się teraz czuję? Kim ja w ogóle dla ciebie jestem?!
-Nie domyśliłeś się, że
jestem z kimś...?
-Nie!! - krzyknąłem.
Okna, które były
otwarte na oścież, zamknęły się z hukiem, światło przygasło kilkakrotnie.
Profesor rozejrzał się zszokowany. Oto były skutki mojej wściekłości.
-Ty to zrobiłeś? -
spytał podniecony. - To niezwykłe!
Uchyliłem wargi, moja
złość była coraz większa. Chyba to dostrzegł, po jego twarzy przebiegł cień, a
mina zrzedła.
-Nie obchodzę cię? -
powiedziałem spokojnie. Jedna z żarówek pękła, iskry wręcz oślepiały. - Nie
obchodzę cię wcale. Robiłeś wszytko dla siebie, dla swojej pracy. Matko, jak
mogłem tego nie zauważyć - potarłem czoło palcami. - Wykorzystywałeś mnie.
-Takanori...
-Wykorzystywałeś!!! -
poszły kolejne dwie żarówki. Mężczyzna odsunął się ode mnie.
-Uspokój się. Jesteś na
uczelni.
-Nie mam zamiaru -
warknąłem. - Dostaniesz jeszcze za swoje. Obiecuję ci to.
Wyszedłem szybko z
sali, trzaskając drzwiami. Wszystkie żarówki pękały za mną, wręcz eksplodowały.
-No tak, masz rację -
westchnąłem, biorąc kilka łyków piwa. - Był bardzo ludzki.
-Szkoda takich ludzi.
Mam nadzieję, że złapią tego, kto to zrobił.
-Mhm... Ja też.
Popatrzyłem na
przyjaciela uważnie. To była ostatnia rzecz, o jakiej marzyłem.
···
Nie wiem, czego szukałem w ten grudniowy dzień na
plaży. Po prostu szedłem wzdłuż brzegu ze spuszczoną głową. Otulony wełnianym,
drapiącym szalikiem, wsłuchiwałem się w szum morza oraz wiatru, który sypał mi
momentami drobnym piaskiem w twarz. Nie było aż tak zimno, jak się tego
spodziewałem, jednak nieprzyjazne podmuchy powietrza znad Pacyfiku przyprawiały
mnie o nieprzyjemne dreszcze.
Wówczas go dostrzegłem.
Stał kilkanaście metrów
przede mną odwrócony w stronę morza. Ręce miał włożone w głębokie kieszenie
długiego płaszcza. Nie miał szalika, czapki czy choćby jakiegoś kapelusza. Stał
zapatrzony w niespokojne fale. Może wypatrywał czegoś na horyzoncie? Nie miałem
pojęcia. Był jak posąg, który ktoś przyniósł na plażę prosto z muzeum i
zostawił tak, jakby miał to być prześmieszny żart.
Zbliżałem się ku niemu.
Chciałem go ominąć, jednak się niespodziewanie odwrócił w moją stronę.
Popatrzył na mnie, a ja na niego. Nie byłem pewny, że powinienem się do niego
odezwać. Gdy znalazłem się w odległości kilku metrów przed nim, posłał mi nikły
uśmiech. Stanąłem jak wryty czując, że coś jest nie tak.
-Dzień dobry -
przywitał się.
Jego głos był
przyjazny, miły dla ucha.
-Dzień dobry... - odpowiedziałem
niepewnie.
Staliśmy naprzeciw
siebie i mierzyliśmy wzajemnie wzrokiem. Czułem już kiedyś podobne uczucie,
podobną aurę. Nie tak dawno temu.
-Ładna dziś pogoda -
nawet nie zauważyłem, kiedy głos wydobył się z mojego gardła. Było już za
późno, by cofnąć te słowa, sam podjąłem rozmowę z nieznajomym.
-Cudowna -
odpowiedział. Podszedł do mnie. - Trochę zimno, ale jest miło.
-Uhm... Tak.
Miał czarne włosy i
oczy, a cerę bladą niczym śnieg. Był tak bardzo nierzeczywisty, że zapragnąłem
go dotknąć, by się upewnić, że nie był złudzeniem.
Przecudny - pomyślałem.
Nie mogłem oderwać ode niego wzroku. Hipnotyzował mnie.
-Proszę nie przebywać
zbyt długo w taką pogodę na dworze - oznajmił. - Przeziębi się pan.
-D... dobrze.
Mrugnąłem. Mrugnąłem
jak zwykle, tak jak mruga człowiek, nawet nie zwracając na to uwagi -
odruchowo, z potrzeby organizmu. A jego już nie było. Zniknął. Rozejrzałem się
dookoła. Szukałem go wzrokiem, chodziłem w różne strony. Nie było go.
I wtedy zrozumiałem, co
takiego poczułem. Demon. To był ten sam demon.
Kilka dni później
przyszedł do mnie do domu. Czułem go, jednak nic nie powiedziałem. Pozwoliłem
mu obserwować mnie w spokoju. Akurat uczyłem się do nadchodzących egzaminów. A
on był gdzieś obok. Przechodził, siadał, może się uśmiechał. Byłem po prostu
pewny, że ten demon czerpie czystą przyjemność z patrzenia na mnie. Takanori
powiedział, że to wampir. Byłem ciekaw czy ten wampir chce może wypić moją
krew, jednak, gdy tak spędzałem z nim czas, nawet go nie widząc, przestałem tak
myśleć. Gdyby chciał, już dawno by mnie wypił.
-Dlaczego tu jesteś? -
zapytałem pewnego wieczoru. Był początek stycznia. Czułem, że demon jest gdzieś
blisko mnie. Jadłem sam kolację w moim mieszkaniu, popatrzyłem na miejsce przed
sobą. Było puste, jednak miałem wrażenie, że właśnie tam siedzi i na mnie
patrzy. Zegarek cicho tykał na szafce, z kranu kapała woda. Odłożyłem sztućce i
wpatrywałem się w to miejsce naprzeciw mnie.
Niespodziewanie
poczułem, że powietrze dookoła mnie drga. Zacisnąłem wargi, ogarnęło mnie napięcie.
Nic się jednak nie stało. Chwilę później poczułem spokój.
-To ty byłeś wtedy na
plaży? - spytałem.
Cisza. Kilka sekund
później dostrzegłem, że krzesło przede mną odsuwa się. Zamarłem, wstrzymując
oddech. Nie bałem się. Byłem bardziej jak zafascynowany tym wszystkim.
Znajdowałem tak blisko demona, czegoś, o czym do tej pory czytałem. Tak bardzo
wyczekiwałem jakiegokolwiek niezwykłego zjawiska, jednak krzesło jedynie się
odsunęło, a aura wampira zniknęła, pozostawiając po sobie ekscytujące uczucie mrowienia
w moim brzuchu.
I wtedy straciłem
przytomność.
Obudziłem się leżąc na
podłodze w kuchni. Bolała mnie głowa, moje kończyny były sztywne. Przez kilka sekund starałem się odzyskać władzę nad
swoim ciałem. Zamrugałem kilkakrotnie, moje oczy zasnute były mgłą, widziałem
niewyraźne kontury mebli. Wszystko bardzo powoli nabierało ostrości, jakby ktoś
nastawiał zoom w aparacie. Gdy byłem już w stanie odróżnić od siebie
poszczególne przedmioty, zdałem sobie sprawę, że ktoś jest przy mnie. Siedział
przy mnie mężczyzna z plaży. Opierał się o szafkę, patrzył na mnie spokojnie.
Czekał aż sam będę w stanie się ruszyć, wypowiedzieć jakiekolwiek słowo.
Podparłem się na
rękach. Chwiejnie podczołgałem się do niego, kompletnie nie czując przed nim
żadnej obawy. A on tylko mnie obserwował, Spokojnie, z jakimś dziwnym
zafascynowaniem.
-To ty - jęknąłem,
chcąc się do niego zbliżyć.
Uśmiechnął się, po czym
dotknął mojej dłoni. Przeszedł mnie przedziwny dreszcz, jakby był to jakiś
prąd.
-To ja - odparł,
poszerzając uśmiech. Dotknął mojej drugiej dłoni, po czym pochylił się ku mnie.
- Jestem tu.
Poczułem, jak kręci mi
się w głowie. Mój żołądek skręcił się w supeł. W tej jednej chwili zapragnąłem
umrzeć.
Uniósł lekko moją
brodę, w konsekwencji czego byłem zmuszony spojrzeć mu w oczy. Pierwszy raz w
życiu spoglądałem w tak przenikliwie czarne i jednolite oczy. Oczy, które
pałały jakąś nienaturalną siłą, przeszywającą na wskroś obawą.
-Będę tu zawsze -
oznajmił, muskając wierzchem dłoni mój policzek. - Zawsze, już zawsze. Nieważne, dokąd
pójdziesz. Ja pójdę za tobą. Będę stał przy tobie, opiekował się tobą, robił
wszystko, by cię chronić. Będę twoim cieniem, stróżem.
-Będziesz...?
-Będę.
···
Wszystko powoli
nabierało nowego znaczenia. Z dnia na dzień czułem, że moje życie przekształca
się w coś zupełnie nowego. Schudłem. To zauważyłem, jako pierwsze. Takanori
dostrzegł, że od jakiegoś czasu jestem nieswój, że niknę w oczach, jak to ujął.
Odparłem, że wszystko jest w porządku.
-Yutaka, nie ściemniaj
- oznajmił ostrym tonem, kiedy jedliśmy razem obiad. Wycelował we mnie
oskarżycielsko pałeczką, mało nie wbijając mi jej w oko. - Komu, jak komu, ale
mi nie wmówisz, że wszystko jest w porządku. Od dłuższego czasu czuję, że coś
się dzieje niedobrego.
-Taka-chan, no co ty -
odsunąłem od siebie jego rękę, by przypadkiem nie zrobił mi krzywdy pałeczką. -
To nic.
-Wyglądasz jak wrak
człowieka - odparł w oburzeniu.
-Nie czuję się tak.
-Na litość,
przyjacielu. Martwisz mnie, wiesz?
-Poważnie?
-Nie igraj sobie ze mną
- odparł ostrym, niemal wściekłym tonem. Przełknąłem ślinę. W takich momentach
Taka potrafił być przerażający. Pomimo swojego małego wzrostu, czułem, że
mógłby być zdolny do jakiś potwornych czynów. - Co się dzieje?
-Zupełnie nic.
Nie odpowiedział, nie
rzucił żadną kąśliwą uwagą. Jedynie popatrzył na mnie ciężkim, niezadowolonym
wzrokiem. Zmarszczył cienkie brwi, jakby usłyszał coś wyjątkowo niesmacznego.
-Dowiem się - oznajmił
po kilku długich sekundach - prędzej czy później, ale dowiem się, co się
dzieje.
Wróciłem do domu i od
razu zapragnąłem, by położyć się spać i przespać całe swoje życie, świat,
wszystko. Przemyłem twarz w łazience. W tym momencie, w którym wycierałem buzię
ręcznikiem, poczułem dotyk na ramieniu. Odwróciłem się w stronę demona.
-Źle wyglądasz -
oznajmił. Sunął dłonią po moim ramieniu. Przeszedł mnie dreszcz.
-Nic mi nie jest.
Zamknąłem oczy, a on
ujął moją twarz w dłonie. Z uczuciem przesunął kciukiem po moich wargach. Jego
skóra była gładka. Zimna i delikatna jak śnieg. Poczułem, że moje ciało ogarnia
gorąco. Miałem wrażenie, że jego dłonie stopnieją pod wpływem mojego
rozpalonego ciała. Opadłem bezwładnie w jego ramiona, ledwo mogłem oddychać.
Złapał mnie, zamykając moje ciało w mocnym uścisku.
-Wszystko mnie boli -
oznajmiłem w jego klatkę piersiową. - Tak boli...
-Przepraszam.
Zaniósł mnie do łóżka,
przykrył kołdrą i chciał odejść. Złapałem go za dłoń w momencie, w którym
chciał oddalić się ode mnie.
-Nie - jęknąłem słabym
głosem. - Zostań.
Spojrzał na mnie bez
emocji. Przysiadł obok, a ja ścisnąłem mocno jego dłoń. Chciałem czuć, że jest
blisko, przecież powiedział, że zawsze będzie, że mnie nie zostawi.
Będzie zawsze przy mnie,
aż do momentu mojego unicestwienia. Będzie powoli patrzył, jak umieram, aż
zniknę. A wtedy i on zniknie.
-Powiedz mi, co cię
przy mnie trzyma? - spytałem, dając mu pocałować siebie w szyję, w okolice
tętnicy. Przesunął nosem po tym miejscu i jeszcze kilkakrotnie mnie tam
pocałował. Jęknąłem cicho z przyjemności, jaką dawał mi dotyk jego miękkich
warg.
-Ty mnie trzymasz przy
sobie - powiedział cicho, ledwo go usłyszałem. - Jest w tobie coś, co mnie do
ciebie ciągnie i nie potrafię cię skrzywdzić. To coś sprawia, że chcę cię
chronić, nie rozumiem tego.
-Nawet nie wiem, jak
masz na imię - westchnąłem.
-Nie musisz znać mojego
imienia.
-A jeśli będę cię
potrzebował? Jak cię zawołam?
-Śpij już - westchnął
dotykając moich powiek. Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Hej, wampirze. Tak się
cieszę, że przy mnie jesteś.
Minęło kilka minut. On
wciąż był obok, a ja zasypiałem. Coraz bardziej tonąłem w krainie snów, kiedy
to usłyszałem szept przy uchu.
-Mam na imię... Yuu.
···
Wpadłem w to zasrane bagno po same uszy. Nie chciałem
już nawet myśleć o tym, jak uda mi się nie sprowadzić na siebie niczyich
podejrzeń. Przesłuchiwali po kolei wszystkie studentki, ponieważ, jak ktoś
doniósł, profesor był z jednym ze swoich podopiecznych w bardzo zażyłych
stosunkach i prawdopodobnie ta osoba mogłaby pomóc w poszukiwaniach mordercy.
Jednak po kilku dniach stwierdzono, że mężczyzn również powinno się
przesłuchać. Co więcej, do policji doszły słuchy, że byłem ulubionym studentem
zamordowanego profesora.
-Taka, przecież ty go
nie zabiłeś, dlaczego tak się denerwujesz? - mruknął Yutaka, gdy szukaliśmy
razem książek w bibliotece.
Westchnąłem, sunąc
opuszkami palców po grzbietach starych ksiąg. Akurat byliśmy w sekcji, gdzie
przetrzymywano książki starsze od nas samych i były dostępne jedynie w
czytelni.
-To w końcu
przesłuchanie.
-Ale jesteś niewinny.
Popatrzyłem na
przyjaciela, który szukał czegoś bardzo uważnie. Już od kilku dni przeszukiwał
księgarnie oraz biblioteki, aż w końcu postanowił wejść do sekcji, do której
prawie nikt się nie zapuszcza.
-No... no tak. Ej,
czego my właściwie szukamy? - spytałem, gdy kucnął przy jednej z półek.
-Szukamy? Ty bez
przerwy gadasz!
-Wspieram cię mentalnie
- stuknąłem przyjaciela czubkiem buta w biodro. - Ale poważnie, czego tak
zawzięcie poszukujesz? Już chyba od tygodnia łażę z tobą za czymś i nie wiem
nawet za czym.
-Szukam czegoś o... -
urwał. Jego głos zawisł w powietrzu.
-O? - machnąłem ręką,
by kontynuował.
Wstał powoli, a mnie
przeszedł dreszcz. Przyjaciel chyba również to poczuł. Naciągnął rękawy bluzy
bardziej na dłonie, zacisnął wargi. Rozejrzałem się. Miałem wrażenie, że ktoś
na nas patrzy. Przełknąłem ślinę.
-Też to czujesz? -
spytał, odwracając się powoli, z wielką ostrożnością, jakby gwałtowny ruch mógł
włączyć jakąś morderczą machinę.
-Mhm - kiwnąłem głową.
Przeskakiwałem wzrokiem po pomieszczeniu. Regały, półki, książki, drobinki
kurzu unoszące się w powietrzu. Wytężyłem wszystkie zmysły. Przez kilka chwil
myślałem, że był to może ten wampir, który jakiś czas temu się do nas
przyczepił, jednak to było coś innego. - Chodźmy stąd lepiej.
-Widzisz coś? - spytał.
-Nie. Ale czuję to
coraz bliżej. Cokolwiek to jest.
To coś powoli się do
nas zbliżało. Miałem wrażenie, że jeśli zaraz nie wyjdziemy z biblioteki, to
zginiemy tam we dwóch. Chociaż, może to by mnie uchroniło przed
przesłuchaniem...
I nagle poczułem coś
jeszcze. Wstrzymałem oddech, gdy podmuch wiatru uderzył prosto w moją twarz.
Zacisnąłem powieki, rozpoznając aurę wampira, który już od dłuższego czasu się
do nas przyczepił.
-Czego chcesz? -
wyrwało mi się, gdy zobaczyłem demona. Dopiero po chwili zrozumiałem, co
powiedziałem, spojrzałem na swojego przyjaciela i nie miałem pojęcia, co mam
myśleć. Yutaka wpatrywał się w potwora przed nami z jakimś bezwstydnym
utęsknieniem. On go widział...? Demon się pokazał, przybrał namacalną, ludzką
formę. Ale dlaczego?
-Musicie się stąd
ruszyć - oznajmił wampir.
Prychnąłem oburzony.
-Żaden demon nie będzie
mi mówić, co mam robić!
Tanabe posłał mi
błagalne spojrzenie.
-Taka, róbmy, co każe.
Przyjaciel wziął mnie
pod rękę i ruszył za demonem, który prześlizgnął się gdzieś między regałami.
Nic nie rozumiałem. Dlaczego był tu ten wampir i dlaczego nam pomagał? Dlaczego
Yutaka go widział i dlaczego robił to, co kazał ten krwiopijca? I jeszcze ten
wzrok, jakby spoglądał na kogoś bliskiego. W głowie miałem całkowity mętlik,
moje myśli przeskakiwały wewnątrz mojej głowy jedna przez drugą. Przesłuchanie,
demon, Yutaka, skrzydła, on, biblioteka, on, jakiś inny demon, on...
Niespodziewanie kilka
książek pospadało przed nami z półek. Jeden z regałów przechylił się
niebezpiecznie w naszą stronę. Wampir odwrócił się błyskawicznie, dopadł do
naszej dwójki i zdążył nas odepchnąć, nim ciężki, drewniany regał nas
przygniótł. Złapałem Yutakę za dłoń i ścisnąłem ją z całej siły, by mieć
pewność, że się nie rozdzielimy. Wylądowaliśmy na twardej podłodze, rozległ się
huk.
Wampir stał nad nami,
rozglądał się niespokojnie, kiedy coś znienacka porwało go w bok. Uderzył
plecami o ścianę, Yutaka krzyknął, a ja zerwałem się na równe nogi, ciągnąc za
sobą przyjaciela.
-Chodź, musimy uciekać!
- szarpnąłem za jego rękę. Patrzył przerażonym wzrokiem na demona, który leżał
teraz na podłodze pod ścianą i skręcał się w przedziwnych spazmach.
-Nie! Nie mogę go
zostawić!
-Tanabe, daj spokój! -
szarpnąłem przyjaciela z całej siły, zrywając go na równe nogi. - Nie pomożesz
mu, ale on właśnie pomaga nam! Doceń to!
-Takanori...
Pociągnąłem Yutakę za
sobą w stronę wyjścia z biblioteki. Byłem dogłębnie zadziwiony, że nikt nie
przejął się tym rumorem. Przebiegliśmy między pułkami, kiedy przed nami
wyskoczyło coś. Coś, tak - c o ś. Nie miałem pojęcia, co to za cholerstwo. Było
niewielkie, może wielkości kota. Miało świński ryj, psi korpus i łapy jakiegoś
drapieżnego zwierzęcia z ostrymi pazurami wielkiego ptaka. Przełknąłem ślinę,
zamierając w miejscu. Nie byłem pewny czy to coś nas widziało. Było miniaturową
hybrydą, o której uczył profesor od mieszanki. Widziałem już coś podobnego na
zdjęciach, jednak ujrzenie takiego paskudztwa w rzeczywistości było zbyt
szokujące.
-Taka, musimy się
cofnąć - powiedział bardzo cicho Yutaka. Hybryda zaczęła niuchać swoim świńskim
nosem. - Zanim nas zobaczy. Powoli...
Zrobiliśmy kilka kroków
w tył, nie spuszczając z oczu tego dziwactwa. Serce waliło mi w piersi jak
oszalałe. Nie miałem pojęcia, co się właśnie dzieje i dlaczego. Nagle wpadłem
na coś, przewróciłem się z hukiem, a Yutaka wpadł na mnie.
-Ty sieroto - burknął
Tanabe.
-Spieprzaj...
Hybryda podniosła na
nas mordę i kwiknęła przeraźliwie na cały głos. Krew zastygła mi w żyłach.
Rzuciliśmy się z Yutaką do ucieczki. To dziwne stworzenie zerwało się za nami
pędem. Dyszało, krzyczało i kwikało. Wylecieliśmy ze starej części biblioteki,
w której trzymano te wiekowe księgi, jednak nie udało nam się dotrzeć do
nowszej części. Ta świnia zagrodziła nam drogę, wyskakując niespodziewanie na
nas zza jakiegoś regału.
Instynktownie machnąłem
na potwora ręką w tym samym momencie, w którym chciał się na nas rzucić.
Stworzenie zmieniło się w puch, jakby ktoś rozerwał poduszkę. Białe pióra
opadły powoli na podłogę. Momentalnie poczułem, jak nogi mi miękną, zakręciło
mi się w głowie. Straciłem przytomność.
Ocknąłem się w
szpitalu. Leżałem na niewygodnym łóżku, moje ciało przykrywała cienka, biała
kołdra. Zmrużyłem oczy przed rażącym, jasnym światłem, z moich ust wydobył się
cichy jęk. Na twarzy miałem maskę tlenową, z czego zdałem sobie sprawę dopiero
po dłużej chwili. Chciałem ją zdjąć i już za nią złapałem, kiedy to ktoś chwycił
mnie za nadgarstek. Spojrzałem zaskoczony na osobę, która siedziała przy łóżku.
Nie znałem tego mężczyzny.
-Udawaj, że śpisz -
powiedział spokojnie.
Patrzyłem na niego, nie
umiejąc poskładać myśli. Jak się tu znalazłem? Dlaczego tu byłem? Kim był ten
facet?
-Taka, policja tu była
- mówił ściszonym głosem. - Pytali o ciebie. Miałeś stawić się dzisiaj na
przesłuchaniu, ale nie przyszedłeś. Powiedzieli, że przyjdą tu znowu, jak się
obudzisz.
Zamrugałem
kilkakrotnie, po czym zakryłem oczy dłonią.
Policja przyszła, żeby
mnie przesłuchać.
-Taka, ty go nie
zabiłeś, prawda? - spytał.
Pokręciłem jedynie
głową. Powoli zsunąłem z siebie maskę, tym razem nie protestował.
-Przepraszam, Tanabe -
bąknąłem słabo. - Bardzo mi przykro.
Yutaka popatrzył na
mnie w skupieniu. Chwilę później wstał i wyszedł bez słowa.
Leżałem całkiem sam na
sali i bezmyślnie patrzyłem przed siebie. W końcu przyszła do mnie
pielęgniarka. Kobieta od razu wezwała lekarza. Osłuchali mnie, zmierzyli tętno,
zrobili EKG i jeszcze podłączyli mnie do kroplówki. Wszystko dla mojego dobra.
Nie mogłem jednak usiedzieć w miejscu z kroplówką i, chociaż ledwo mogłem
chodzić, spacerowałem po kompleksie szpitalnych korytarzy. W końcu jedna z
pielęgniarek zdenerwowała się na mnie i kazała wrócić do swojej sali. Zrobiłem
to niechętnie. Stanąłem przy oknie i patrzyłem na nieco zapuszczony parking.
Ktoś przyjeżdżał, ktoś odjeżdżał. Nagle dostrzegłem, że na podjazd wtłacza się
radiowóz policji.
Krew odeszła mi z
twarzy, całe moje ciało ogarnęły niekontrolowane drgawki. Chcieli mnie
przesłuchać, dlatego tu przyjechali. Któraś z pielęgniarek, lekarz... ktoś
zadzwonił do nich, byłem tego pewny. Musiałem stamtąd uciec. Jakoś, jakkolwiek,
gdziekolwiek. Rzuciłem się w stronę wyjścia z sali, kiedy to stojak od
kroplówki ruszył za mną, mało się nie przewracając. Popatrzyłem zdezorientowany
na przedmiot, po czym przypomniałem sobie, że byłem podłączony do kroplówki. W
ręku miałem wenflon, który przezroczystą rurką prowadził do worka z
elektrolitami. Bez większego namysłu oderwałem plaster, a następnie wyrwałem
sobie kaniulę. Zacisnąłem zęby na dłoni, by nie krzyknąć, krew leniwie zaczęła
sączyć się z nakłucia w łokciu. Wszystko zrobiłem gwałtownie, dlatego aż tak
bolało. Nie mogłem wytrzymać, łzy stanęły mi w oczach, zakręciło mi się w
głowie. Nie mogłem jednak tracić ani chwili dłużej. Chwiejnym krokiem ruszyłem
ku wyjściu z pokoju. Podpierając się jasnych ścian ruszyłem w stronę, w którą
wskazywał znak prowadzący do wyjścia ewakuacyjnego. Przycisnąłem do siebie
krwawiącą rękę, by zakryć ranę i, by nikt przypadkiem nie chciał mi
przeszkodzić w ucieczce. Nikt z personelu nie zwrócił jednak na mnie uwagi.
Przeszedłem przez
spore, metalowe drzwi i znalazłem się na zimnym, betonowym korytarzu, który
prowadził do schodów i windy. W dalszym ciągu byłem w szpitalnym fartuchu i
kapciach, moim ciałem wstrząsnął silny dreszcz. Musiałem się wydostać, uciec od
policji. Chcieli mnie zamknąć, już wiedzieli, że to ja go zabiłem. Wiedzieli,
że byłem z nim, że sypialiśmy razem. Oni już to wszystko wiedzieli, ktoś im
powiedział. Ktoś wiedział prócz nas...
Znalazłem się tuż przy
schodach. Złapałem się chłodnej, metalowej poręczy. Cała konstrukcja
zachybotała się niebezpiecznie, jednak oparłem się o nią i ruszyłem schodami w
dół. Po kilkuminutowej męczarni, w końcu znalazłem się na parterze. Rzuciłem
się ku drzwiom, które prowadziły do wyjścia i wypadłem na tylny parking wylany
betonem. Z nieba leciały drobne płatki śniegu, które topniały zaraz po
zetknięciu z ziemią, wiał przenikliwie zimny wiatr. Podmuch powietrza uderzył
moją twarz. Wziąłem głęboki wdech.
Uciekłem im.
···
Policja zapukała do moich drzwi około pierwszej w
nocy. Przewalałem się z boku na bok, aż w końcu zrezygnowałem i z tego.
Wywindowałem się do siadu. Przez jakiś czas wpatrywałem się w czarną
przestrzeń. Rolety szczelnie przysłaniały okna, do pomieszczenia nie
przedostawała się nawet odrobina pomarańczowego światła latarni. Nie byłem w
stanie dostrzec czubka własnego nosa, jakby go w ogóle nie było. Dotknąłem
swojego nosa, przesunąłem palcami do jego czubka. Był, na całe szczęście. Gdyby
go nie było, to chyba zacząłbym płakać. Właśnie wtedy usłyszałem dzwonek do
drzwi, a chwilę później ktoś zapukał trzykrotnie w bardzo niespokojny sposób.
Zsunąłem się niepewnie z łóżka, po czym poszedłem do drzwi, do których
zakradłem się niemal jak mysz. Wyjrzałem przez wizjer. Na klatce schodowej
paliło się słabe, mleczne światło, jednak bez trudu dostrzegłem dwóch
policjantów w pełnym umundurowaniu.
-Otwórz - usłyszałem za
sobą głos Yuu. Owiało mnie nieprzyjemne zimno, zadrżałem. Włosy na całym ciele
stanęły mi dęba.
Zanim jeden z
policjantów ponownie użył dzwonka, zwolniłem zasuwę i przekręciłem klucz,
jednak nie zdjąłem łańcucha. Uchyliłem drzwi na tyle, na ile pozwalało mi
zabezpieczenie i ostrożnie wyjrzałem na korytarz.
-Dobry wieczór -
powiedział ostrym tonem jeden z policjantów. - Obywatel Tanabe Yutaka?
-To ja - odparłem nieco
zlęknionym głosem. - Coś się stało? Jest już dość późna godzina...
-Mamy kilka pytań -
odparł drugi z policjantów.
-Huh? Nie rozumiem.
Pytania dotyczące czego?
-Wpuść ich - usłyszałem
tuż przy uchu. Niemal wstrzymałem oddech z zaskoczenia.
-Nie chcę -
wymamrotałem.
-Słucham? - warknął
policjant, który odezwał się jako pierwszy.
-Nie, już... Już
otwieram.
Zamknąłem drzwi i
zdjąłem łańcuch. Wpuściłem policjantów do mieszkania, chociaż wcale nie miałem
ochoty tego robić. Zapaliłem światło w korytarzu i w salonie, gdzie usiadłem
wraz z jednostkami prawa. Obaj mężczyźni byli postawni i dobrze zbudowani.
Rozsiedli się na kanapie, jeden z nich wyciągnął notes, długopis i dyktafon.
Sprzęt nagrywający postawił na stoliku, wygodnie założył nogę na nogę, jakby
przyszedł do mnie w gości. Nie wiedziałem kompletnie, jak powinienem postąpić,
dlatego przez dłuższy czas stałem po prostu w miejscu i patrzyłem na
przybyszów.
-Niech pan usiądzie -
powiedział drugi policjant. W myślach nadałem im numery - Jeden i Dwa.
Niepewnie zasiadłem w
fotelu. Jeden przeglądał swój notes, długopis wetknął za ucho, jak jakiś
scenarzysta sitcomów. Drugi natomiast splótł dłonie w koszyczek i przyglądał mi
się z uśmiechem.
-Panowie, jest pierwsza
w nocy - wydukałem. Byłem zestresowany wizytą policji w moim domu o tak
nienormalnej porze. Uczucie stresu potęgował fakt, że oni byli kompletnie
ubrani i uzbrojeni, a siedziałem przed nimi w samej piżamie. Czułem się przez
to nagi i niekompletny.
-Wiemy. Sprawa jest
jednak niecierpiąca zwłoki - odparł Drugi. Prawdopodobnie to on tutaj robił za
dobrego glinę
-Dobrze. Możemy
zaczynać? - odezwał się Pierwszy.
-Chyba... chyba tak.
Drugi nacisnął guziczek
na dyktafonie. Rozległo się kliknięcie obwieszczające, iż nagrywanie właśnie
się rozpoczęło. Poczułem ścisk w żołądku, przełknąłem głośno ślinę. Po plecach
spłynął mi zimny pot.
-Tanabe Yutaka,
urodzony w październiku dnia dwudziestego ósmego, roku 19XX. Zgadza się? -
przeczytał Pierwszy ze swojego notesu.
-Tak.
-Ojciec nie żyje,
natomiast matka pańska zajmuje się handlem?
-Prowadzi sklep
odzieżowy - sprostowałem.
Drugi uniósł jedną
brew, jakby ta informacja nie była w żaden sposób pożądana, po czym
odchrząknął. To chyba miało mi uzmysłowić, że mam jedynie potakiwać.
-Prowadzi sklep... -
Pierwszy dopisał coś w zeszycie, po czym kontynuował wywiad. - Obywatel
studiuje na uniwersytecie?
-Tak.
-Kierunek; Etnografia
Struktur Nadnaturalnych?
-Tak.
-Był pan studentem
niedawno zamordowanego wykładowcy?
-Tak.
-Czy profesor wykazywał
jakiekolwiek skłonności do utrzymywania niekonwencjonalnych relacji wraz ze
swoimi studentami?
-Słucham? - otworzyłem
szerzej oczy. Z nerwów głos uwiązł mi w gardle, nie mogłem się skupić na tak
zawiłym pytaniu.
-Mógł wdawać się w
romanse ze studentami? - powiedział prościej Drugi.
-Nie... nie wiem.
Pojęcia nie mam. Był zwykłym wykładowcą. Chyba żadna się przy nim nie
kręciła...
-Czy znane jest
obywatelowi nazwisko Matsumoto Takanori?
Drgnąłem.
-Tak.
-Czy relacje Matsumoto
Takanoriego oraz profesora mogły sugerować koneksję?
Uchyliłem usta, by coś
powiedzieć, kiedy poczułem, jak Yuu przysiada obok mnie. Mając świadomość, że
jest blisko, ogarnął mnie spokój.
-Kłam - powiedział
cicho Yuu. - Nie mów im prawdy.
-Nie, nie wydaje mi
się.
-Profesor nie prowadził
konkurów w stosunku do żadnej ze studentek?
-Nie wiem.
-A do Matsumoto
Takanoriego?
-Nie. Wydaje mi się, że
nie.
-Czy Matsumoto Takanori
nie wykazywał interesowania wykraczającego ponad normę w stosunku do profesora?
-Nie.
-Relacje profesora oraz
Matsumoto Takanoriego były zatem poprawne?
-Tak.
Drugi pokiwał głową, po
czym uśmiechnął się serdecznie. Z jakiegoś powodu ten uśmiech zmroził mi krew w
żyłach.
-Dziękujemy za
poświęcony czas - powiedział pierwszy, uprzednio wyłączając dyktafon. Schował
notesik oraz długopis.
Wyszli. Zamknąłem za
nimi drzwi, o które się oparłem. Czułem, jak miękną mi kolana, prawie upadłem
na podłogę.
W nocy nie zmrużyłem
już oka. Po wypiciu bardzo mocnej kawy poszedłem rano odwiedzić Takanoriego w
szpitalu. Spodziewałem się go zobaczyć na szpitalnym łóżku, jednakże, takowe
było puste.
-Matsumoto? - mruknęła
pani w rejestracji.
-Ten niski z sali 302.
-Pamiętam, tak...
chwilę... Kim pan jest dla pana Matsumoto?
-To mój przyjaciel.
Kobieta uniosła brwi,
jakby spodziewała się zupełnie innej odpowiedzi.
-Informacje odnośnie
pacjentów możemy podawać jedynie rodzinie.
-Wiem, ale on nie ma
rodziny. Ja go tutaj przywiozłem, nikt nie wiedział, prócz mnie, że tu jest.
Kobieta przez chwilę
szperała w szufladzie z dokumentami, po czym sprawdziła coś w komputerze.
-Wczoraj dostał wypis -
powiedziała sucho. - Nic więcej nie mogę powiedzieć. Proszę stąd iść, bo wezwę
ochronę.
-Dostał wypis? Przecież
on nie mógł nawet...
-Proszę stąd wyjść -
głos kobiety był wyjątkowo stanowczy i mocny. Przełknąłem ślinę. Podziękowałem
jej, po czym wyszedłem ze szpitala.
Byłem skołowany. Gdzie
podział się Taka? Jak to możliwe, że dostał wypis, skoro nie był nawet w stanie
się podnieść? Kto normalny wypuszcza chorego człowieka ze szpitala?!
Przechadzałem się po uliczkach, kiedy coś mnie tknęło.
-Yuu, wiesz, gdzie jest
Takanori? - spytałem. Kobieta, która przechodziła obok, obrzuciła mnie
zaskoczonym spojrzeniem;
-Wariat - wymamrotała.
Błyskawicznie odeszła ode mnie.
-Może i wiem - odparł
demon.
-Możesz wyczuć jego
obecność, no nie? Demony umieją takie rzeczy.
-Przydatnej wiedzy cię
uczą na tych studiach - mruknął wampir. Niespodziewanie ujrzałem go przed sobą.
Stał w czarnym płaszczu i kapeluszu z szerokim rondem, który potęgował uczucie
tajemniczości. Stanąłem jakieś dwa metry przed nim. Patrzył na mnie swoim
zimnym wzrokiem, tak jak zawsze. Był chłodny pod każdym względem.
-Zabierz mnie tam,
gdzie jest Taka - poprosiłem drżącym głosem.
-Zabiorę cię tam -
zapewnił mnie ze spokojem. - Ale nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że policja
przyszła do ciebie z jego powodu.
-Z jego powodu?
-Uciekł ze szpitala -
odparł. - Myśleli, że może jest u ciebie.
-Dlaczego uciekł?
Wzruszył ramionami, po
czym posłał mi uśmiech.
-Może czegoś się boi?
-Boi się? -
zmarszczyłem brwi. - Czego mógłby się bać? Co takiego...?
-Przesłuchanie -
podsunął wampir. Otworzyłem szerzej oczy. Teraz powoli wszystko nabierało
sensu. Ucieczka Taki, pytania policji...
-Nie chcesz mi
powiedzieć, że...?
-Niech on sam ci powie.
-Zabierz mnie do Taki -
zażądałem, podchodząc do niego. Złapałem go za poła wełnianego płaszcza.
Ścisnąłem materiał z całych sił w dłoniach, jakbym chciał go rozerwać. -
Słyszysz?
-Oczywiście - przyłożył
mi lodowatą dłoń do czoła. - Zamknij oczy i policz do dziesięciu.
Nagle poczułem silny
ucisk w klatce piersiowej. Wziąłem głęboki wdech i zacisnąłem powieki. Powoli
zacząłem liczyć do dziesięciu.
1, 2, 3, 4...
Zakaszlałem.
...5, 6, 7, 8, 9, 10.
I otworzyłem oczy. Nie
było miasta, śniegu i parku obok.. Zamiast tego wszystkiego, miałem dookoła
siebie ciemne ściany rozpadającej się hali i odór stęchlizny. Rozejrzałem się
uważnie i dostrzegłem, że ktoś siedzi przygarbiony na ziemi. Zaraz zdałem sobie
sprawę z tego, że był to Takanori. Mężczyzna patrzył przed siebie pustym
wzrokiem, a w drżącej dłoni ściskał pustą puszkę po energetyku.
-Takanori...!
Podniósł na mnie głowę.
Na moment jego oczy zdały się rozświetlić, jednak nagle z powrotem stały się
zimne. Taka wstał, kierując gniewnie spojrzenie w moim kierunku.
-Wampir! - krzyknął.
Yuu nie zareagował. Uchyliłem lekko usta w zaskoczeniu. - Dlaczego ta pijawka
wszędzie z tobą chodzi?! Yutaka, zrozum, że on nie chce dla ciebie dobrze!
Ponownie poczułem ucisk
w klatce piersiowej, jakbym miał zacząć się dusić.
-Taka, nie mów tak...
Spójrz na siebie. Spójrz na to, jak wyglądasz! I... i coś ty najlepszego
narobił?! Co się się stało z profesorem?!
Matsumoto zupełnie mnie
zignorował. Dostrzegłem, że Yuu odsuwa się ode mnie. Zrobił kilka kroków w bok,
po czym zwinnie skoczył w stronę Takanoriego. Mój przyjaciel błyskawicznie
odskoczył, jednak potknął się. Yuu złapał go za kostkę, w konsekwencji czego
Taka padł na ziemię. Krzyknął, jakby dotyk wampira wypalał mu skórę.
-Yuu, przestań! -
podbiegłem do nich.
Taka zaczął się
wyrywać. Rzucał się wściekle. W końcu w nerwach zacisnął dłonie na szyi Yuu.
Demon warknął gardłowo. Tak bardzo zaskoczył mnie ten dźwięk, że aż stanąłem
niczym sparaliżowany. To naprawdę był Yuu? Ten odgłos nie z tego świata, który
z siebie wydał...Dopiero wtedy dotarło do mnie, że Yuu był zagrożeniem. Dla
mnie, dla Taki, dla wszystkich.
Yuu złapał Takę za
twarz. Zacisnął mocno dłoń, miałem wrażenie, że czaszka Matsumoto zaraz pęknie.
Dopadłem do Yuu i chwyciłem go za ramiona. Ten jednak mnie zignorował.
-Puść go! - krzyknąłem,
szarpiąc Yuu za płaszcz. - Puszczaj Takanoriego!!
Niespodziewanie Taka
chwycił wampira za nadgarstek dłoni, którą ten chciał mu zgnieść głowę. Kilka
chwil później Yuu zabrał rękę, odskakując do tyłu, jednocześnie mnie
wywracając. Zauważyłem, że jego ręka miała odcisk dłoni Taki na sobie, do moich
nozdrzy doszedł zapach spalenizny.
-Ty szumowino - syknął
Taka. - Ty... ty...!
-Pożałujesz tego -
wampir przygarbił się, jakby szykował się do kolejnego skoku.
Takanori podniósł się,
po czym klasnął w dłonie. W tym samym momencie Yuu upadł na kolana. Miałem
wrażenie, jakby coś trzymało go i zmuszało do tego wszystkiego. Po chwili znów
się podniósł, niczym marionetka, i znów upadł na kolana.
-Junko, puść! - Yuu
szarpnął się i wtedy dostrzegłem dziewczynę, która trzymała Yuu za ramiona.
Szybko zdałem sobie sprawę, że ona również była wampirem. Miała na sobie długi
płaszcz pełen koronek i falbanek, które dodawały niewinności do jej dziewczęcej
urody.
-Yuu! - zaśmiała się,
rzucając się wampirowi na szyję. - Yuu, tu jesteś!
-Yutaka! - Taka szybko
podbiegł w moją stronę, po czym złapał mnie za ramię. W momencie, kiedy
poczułem jego dotyk na sobie, zorientowałem się, że Yuu wcale nie chce i nie
chciał nam pomóc. Takanori to wiedział, dlatego wciąż tak gniewnie reagował na
obecność demona. Rzuciliśmy się biegiem w stronę wyjścia z hali. Mogliśmy
uciec, póki Yuu był zajęty tamtą dziewczyną. W głowie szumiało mi od nadmiaru
emocji, coraz trudniej mi się oddychało.
Niespodziewanie, niczym
spod ziemi, wyrósł przed nami wysoki brunet. Kolejny wampir. Otworzył szeroko
ramiona, jakby chciał nas obu objąć.
-Stać! - nakazał nam.
Taka wyrwał się naprzód
i skoczył na przeciwnika. Wampir zrobił sprawnie unik, następnie bez większego
wysiłku złapał Takanoriego za oba nadgarstki. Boleśnie wykręcił mu ręce do
tyłu, po czym kopnął go pod kolanami, powalając go na ziemię. Matsumoto
wrzasnął z bólu.
-Zgodnie z
Porozumieniem Świata Podziemnego, zerwanie paktu pokojowego jest jedną z
największych zbrodni. Aniołowi grozi za to najwyższa kara, jaką może ponieść -
oznajmił mężczyzna chłodnym, przenikliwym głosem. Owiało mnie silne poczucie
niepokoju i grozy. Aura, jaką mężczyzna wytwarzał była jak jakiś okropny
koszmar. Jak paskudna halucynacja. Nie miałem jednak pojęcia, o czym on mówił.
Pakt pokojowy? Jaki Świat Podziemny? Kim on, do cholery, był?!
-Ach tak? - prychnął
Takanori. - Kto tu, na Boga, zerwał pakt pokojowy?!
Demon wzmocnił uścisk,
oprócz tego przycisnął mojego przyjaciela do ziemi.
-W tej chwili, grozi ci
piekło, mój drogi amikusie.
Jak się okazało,
jeszcze wiele nie wiedziałem na temat spraw świata istot nadnaturalnych. Jedną
z tych rzeczy było to, że okazało się, że nawet poza naszym światem istnieją
instytucje prawne. Przedstawicielem Podziemnego Sądu Najwyższego był Kouyou.
Wysoki, smukły wampir o spojrzeniu diabła, który obezwładnił Takanoriego.
Szybko się dowiedziałem, że Kouyou był koryfeuszem w swej dziedzinie -
skuteczny jak nikt inny, wymierzał sprawiedliwość w sposób bezwzględny.
Kouyou zabrał całą
naszą czwórkę - mnie, Takę, Yuu oraz młodą wampirzycę Junko - na przesłuchanie.
-Pierwszy raz w swojej
karierze muszę prowadzić dochodzenie w sprawie, w którą wplątany jest człowiek
- oznajmił, wchodząc do pokoju przesłuchań. - Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę
z tego, że możesz na tym bardzo ucierpieć.
Kouyou zwracał się do
mnie łagodnie. Nie podnosił głosu, nie starał się zaznaczać tego, że w tej
chwili on ma w rękach moją przyszłość. Jednak właśnie to sprawiało, że był
silniejszy. Nie tyle ode mnie, ale od Yuu i na pewno od wszystkich innych
wampirów, jakie później poznałem. Był chłodny i jednocześnie cierpliwy.
Cechowała go elokwencja oraz pewność siebie. Każdy jego gest był wyważony,
jakby przemyślany kilkakrotnie. Sposób jego poruszania się od razu wzbudził
moją fascynację. Poruszał się, jeszcze bardziej niż Yuu, powabnie, z pewną dozą
erotyzmu, która od razu uderzała w człowieka. To Yuu miałem za kusiciela, za
kogoś, kto mógł w jednej minucie posiąść czyjeś serce, jednak to teraz miałem
przed sobą prawdziwego diabła.
-Wiem to -
wymamrotałem, starając się nie spuszczać wzroku. Nie chciałem okazywać
słabości.
-Mało jaki człowiek
zapuszcza się do cudzego świata. Śmiem twierdzić, że chyba żaden nie robi tego
na co dzień. To doprawdy wyjątkowe.
Wampir przysiadł na
krześle naprzeciwko mnie.
-Nasz świat działa
nieco inaczej niż twój. Będąc tutaj podlegasz naszym zasadom i naszemu prawu,
którego ty pewnie nie znasz. Nic dziwnego. Mało jaki człowiek zapuszcza się do
cudzego świata. Śmiem twierdzić, że chyba żaden nie robi tego na co dzień. To
doprawdy wyjątkowe. Nie przedłużając - odchrząknął. - Twój świat to jedno
wielkie lex imperfecta. Ludzie łamią
zasady i nic im się za to nie robi, jednak tutaj to niedopuszczalne. Za
nieprzestrzeganie zasad grożą surowe kary. Nie jest to jednak Kodeks Tang,
zapamiętaj. Tutaj tortury są o wiele gorsze. Przechodząc do sedna - wdałeś się
w niepoprawne stosunki z demonem. Co prawda, wina leży po jego stronie i to on
zostanie osądzony, jednak ciebie też nie możemy puścić bez jakiejkolwiek
nauczki.
-Będziecie sądzić Yuu…?
- wymamrotałem.
Kouyou uśmiechnął się
szeroko, ukazując mi swoje śnieżnobiałe ostre kły. Przygryzłem dolną wargę.
Pewna obawa ścisnęła mój żołądek, a ciarki przebiegły mi po plecach.
-Oczywiście.
- Zabijecie go?
-Tego nie wiemy.
Ważniejsze jest, co zrobimy z tobą. Nie masz nikogo, kto mógłby reprezentować
tutaj twoją osobę, co więcej, możesz umrzeć w każdej chwili. Ludzie tutaj są
jak zwierzyna łowna. Cały ten świat roi się od wampirów, duchów i innych istot,
które z wielką chęcią napiłby się twojej krwi. Jednakże - demon wstał, wziął do
ręki długopis i pstryknął go kilkakrotnie - w tej chwili jesteś pod moją
opieką. Do końca procesu nikt nie może cię skrzywdzić. A teraz, jeśli możesz,
podpisz się tutaj.
Wampir przesunął w moją
stronę gruby plik kartek scalony ze sobą zszywkami. Pochyliłem się nad tym,
będąc zupełnie zdezorientowanym.
-Umowa? - przełknąłem
ślinę.
-Umowa - potwierdził
diabeł. - Umowa, która dotyczy tego, co właśnie powiedziałem. Przebywając tutaj
znajdujesz się pod moją ochroną.
Znajduję się na twojej
łasce i niełasce - pomyślałem sobie, przeglądając następne punkty umowy, jaką
miałem zawrzeć.
-Gdzie jest Takanori? -
spytałem.
-W bezpiecznym miejscu
- odparł wymijająco.
-Czyli gdzie?
-W areszcie.
-A Yuu?
-Yuu?
-Gdzie jest Yuu?
-Również w bezpiecznym
miejscu.
-Też w areszcie?
Wampir zaśmiał się.
-Bystry jesteś.
Nie miałem pojęcia czy
to był sarkazm, ale przynajmniej byłem w stanie wyobrazić sobie, gdzie jest mój
przyjaciel i wampir, do którego, mimo wszystko, wciąż żywiłem pewne uczucia.
···
Kouyou śmiało wszedł
przede mną do lokalu. Momentalnie wszystkie spojrzenia zgromadzonych osób
skierowały się w naszą stronę, a cały gwar rozmów oraz muzyka ucichły jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie zrobiło to jednak na nim żadnego
wrażenia. Ochoczo wkroczył w głąb lokalu, a ja tuż za nim, nie chcąc
przypadkiem wdać się w konfrontację z jakimiś nieciekawymi osobnikami. A byli
tam ludzie przeróżni, chyba wszystkich narodowości. Wszyscy patrzyli na
wampira, za którym szedłem. Tak, na wampira, a nie na mnie. Sądziłem, że wampir
tutaj to żaden fenomen, a każdy obrzucał go spojrzeniem wręcz oburzonym.
Podeszliśmy do
kontuaru. Barman, który był Latynosem, skinął głową mojemu wampirzemu
prawnikowi.
-Juan, gdzie są
Hermann, Stanisław i Michaił? - spytał Kouyou.
Juan skierował swój
wzrok w bok, unosząc lekko brwi. Spojrzałem w tamtym kierunki. Przy stoliku tuż
pod ścianą siedziało dwóch białych mężczyzn.
-Od jakiejś godziny
piją Wodę Święconą - oznajmił barman w języku hiszpańskim. Co było dziwne -
rozumiałem go bez problemu. - Alcohólicos...
-Ale żeby tak w ciągu
dnia? - wampir westchnął, kręcąc głową z niezadowoleniem, po czym odwrócił się
do mnie. - Bardzo chciałbym przedstawić ci trzech nietypowych gentlemanów.
-Nietypowych...?
-Cóż, to artyści.
Miałem z nimi naprawdę wiele roboty, kiedy tylko tu trafili narobili kłopotów,
ale tylko z nimi mogę cię zostawić.
-Trafili tutaj?
-Nie w tym samym
czasie, oczywiście.
-Nie, nie... chodzi mi
o to, jak tutaj trafili.
-Myślałem, że ja tu
jestem od zadawania pytań. Najpierw też musiałem ich przesłuchać, no i...
-Jak trafili tutaj? -
przerwałem mu. - Do tego świata.
Zauważyłem, jak kąciki
jego ust nieznacznie kierują się ku górze, a w oczach pojawił się swego rodzaju
blask.
-Wszyscy umarli.
Podeszliśmy do stolika,
przy którym siedzieli wcześniej wymienieni; Hermann, Stanisław i Michaił. Trzej
mężczyźni siedzieli przy zapalonej świeczce i butelce wódki z etykietą Woda Święcona. Spojrzeli najpierw na
mnie, a później na Kouyou.
-Psia mać! - wykrzyknął
jeden. - Patrzcie państwo! Devil's
Advocate!
-Ucisz się nieco,
Stasiu - rzekł drugi. - Nasz demonicheskiy
monsieur przybył tu z pewną sprawą.
-Das ist selbstverständlich -
oznajmił trzeci pod nosem.
-Yutaka Tanabe, moi
panowie - powiedział nieporuszony niczym Kouyou. Wszyscy trzej skłonili mi
głowami, zrobiłem to samo. - A to Stanisław - wampir wskazał na tego, co nazwał
go adwokatem diabła. - Monsieur Michaił - ten drugi kolejny raz skłonił mi
głową. - I oczywiście Hermann.
-Pijecie z nami,
panowie? - zapytał Michaił. - Wody Święconej starczy dla wszystkich.
-Nie uważasz, Michaile,
że nie wypada mi pić czegoś takiego?
-Faktycznie, wybacz.
Stanisław wybuchł
śmiechem. Zacisnąłem wąsko wargi. Jakoś nie czułem się zbyt dobrze w tym
towarzystwie.
-Hej, a znasz ten kawał
o Jasiu i mamie? - spytał Staś.
-Nie, ale liczę na to,
że mi go opowiesz - odrzekł Kouyou.
-Stasiu, nie - mruknął
Hermann. - To nie wypada...
-Daj sobie spokój, on
już tak ma - Michaił machnął ręką.
-Jasiu pyta się mamy -
zaczął Stanisław. - Mamo, czy diabeł jest
mężczyzną? Na co mama odpowiada; O nie,
Jasiu, on jest o wiele gorszy. Na co ten: Czyli jest kobietą...
Staszek wybuchł gromkim
śmiechem. Michaił jedynie zacisnął wąsko usta, chcąc zapanować nad uśmiechem,
który niechybnie chciał zagościć na jego twarzy, a Hermann zakrył twarz dłonią.
-Zabawne - oznajmił
Kouyou, chociaż wcale się nie śmiał. Co więcej, jego twarz była jak z kamienia.
- Przejdźmy jednak do sedna. Jestem zmuszony zostawić z wami Yutakę na kilka
godzin.
-Więcej bydła
przyprowadza... - wymamrotał Stanisław. Zmarszczyłem brwi. Uczułem się nieco
oburzony przez uwagę mężczyzny.
-Staś! - Michaił trącił
kolegę w bok. - Nie wolno tak przy obcych!
-Uspokójcie się -
warknął Kouyou. Jego głos naprawdę przypominał warczenie. Chyba powoli tracił
nad sobą kontrolę. - Przez ten czas macie opiekować się Yutaką, gdyż jest tu
zupełnie nowy.
-Dopiero żeś w
kalendarz kopnął? - spytał Hermann.
Już miałem
odpowiedzieć, kiedy Kouyou mnie uprzedził.
-Jeszcze nie.
···
Junko siedziała przy mnie, obejmując moją rękę.
Nuciła jakąś melodyjkę z pozytywki i machała nóżkami, siedząc na zbyt wysokiej
ławie.
-Powinnaś stąd iść -
powiedziałem.
-Yuu, nie mogę cię
zostawić. Ojciec byłby zły...
-Nie kłam. Wiesz
przecież, jakie są nasze relacje.
Junko westchnęła.
-To nie jest miejsce
dla ciebie - dodałem. - Jesteś młodą damą, a damie nie przystoi przebywać w
takim miejscu.
-Ależ Yuu...!
-Uszczęśliwisz mnie,
jeśli stąd pójdziesz - pogłaskałem ją po włosach. Wplątałem dłoń w jej falowane
kosmyki, po czym delikatnie ująłem drobny pukiel między kciukiem, a palcem
wskazującym.
-Yuu, nie - pokręciła
głową. - Ktoś musi się za tobą wstawić. Jeśli ojciec lub ja... To dla twojego
dobra.
-Musisz stąd iść.
Jesteś wampirzą księżniczką.
-Yuu!
-Już, zmykaj.
Krwistoczerwone łzy
stanęły w oczach mojej siostry. Ujęła moją twarz w swoje drobne, gładkie
dłonie, po czym pocałowała mnie delikatnie w usta.
-Nie płacz - musnąłem
wargami jej czoło. - Nie płacz, bo nic tym nie wskórasz.
-Po prostu wróć do nas.
Wstała, swoje drobne
kroczki skierowała w stronę wyjścia. Nie odwróciła się w moją stronę, kiedy
znikała za drzwiami. Uniosła dumnie głowę i wyszła.
Moja mała siostrzyczka
- pomyślałem.
Kilka minut później do
sali wszedł tak zwany Adwokat Diabła. Popatrzył na mnie chłodnym wzrokiem, po
czym poluzował krawat wokół swojej szyi.
-Narozrabiałeś tym
razem - oznajmił.
-Mówisz to zawsze.
-Jednak teraz
przegiąłeś - potarł skronie. Rzucił marynarkę gdzieś na stół, przeczesał dłonią
brązowe kosmyki. - Rzuciłeś się na anioła jak na zwykłego człowieka. Z takiego
zarzutu nie da się tak łatwo oczyścić.
-A niby kto może to
potwierdzić?
Kouyou uśmiechnął się
do mnie przebiegle.
-Jak myślisz? Kogo tak
zawzięcie uwodziłeś przez ostatnie tygodnie?
Coś ścisnęło mnie w
środku.
-Zabij go - zacisnąłem
dłonie w pięści. - Niech to będzie wyglądać jak wypadek. Utnij mu język.
-Wyrodny jesteś -
oznajmił. - Nie możesz ukryć wyższych uczuć względem niego, a już na pewno nie
przede mną. Przykro mi. I nie, nie zabiję zwykłego człowieka bez potrzeby.
-Jest potrzeba.
-Potrzeba, do cholery?!
- huknął na mnie, uderzając pięścią w stół. Niemal podskoczyłem w miejscu z
zaskoczenia. - Jesteś durny i rozpieszczony. Nie możesz ot tak wpieprzać się do
ludzkiego świata!
-Nie krzycz na mnie -
syknąłem. - Nie wolno ci.
-Guzik mnie to
obchodzi.
Kouyou wziął kilka
głębokich wdechów.
-Jestem już tobą
zmęczony. Tak cholernie zmęczony, że mam ochotę zostawić cię teraz na lodzie.
Nie zrobię tego jednak, szanuję twojego ojca. Pamiętaj jednak, że to ostatni
raz, kiedy ci pomagam.
-Dzięki.
Prychnął.
-Jak twoja ręka? -
spytał zupełnie innym, troskliwym tonem.
-Przypalona - odparłem,
patrząc na swój nadgarstek.
-Kto by się spodziewał,
że ktoś taki jak on będzie miał w sobie tyle mocy, no nie?
-Mówisz o Takanorim?
-Takanori? Tak ma na
imię? No tak, tak. Ten anioł bez skrzydeł.
-Ma skrzydła -
odparłem.
-Ma? Jakoś ich nie
widziałem.
-Są ukryte. Nie czujesz
tego? Nie masz wrażenia, że coś w nim siedzi i tylko czeka, żeby wyjść na
zewnątrz? Widziałem, co potrafi, może nie był tego wszystkiego tak zupełnie
świadomy, ale rzeczy, które wyprawiał, były niezwykłe.
Kouyou jedynie milczał,
co wskazywało na jedno.
-Boisz się go? -
spytałem.
-Nie - pokręcił głową.
- Po prostu wiem, że on umiera.
Uniosłem brwi, okazując
tym samym swoje zainteresowanie.
-Umiera?
-On jeszcze o tym nie
wie, ale przyznaj, że sam czujesz ten odór unoszącej się śmierci wokół niego.
-Więc ty też...?
-Nie spieszy mi się, bo
wiem, że umrze. Anioł, który dopuszcza się zbrodni na człowieku nie może
funkcjonować. Może jego moralność nie działa tak, jak powinna, to jednak jego
wnętrze nie jest w stanie znieść tej okropnej odpowiedzialności, jaką jest
morderstwo.
-Po co więc cała ta
szopka? Nie możecie mnie wypuścić?
Niespodziewanie dotarł
do nas cieniutki wrzask. Zmroziło mnie od środka, na ułamek sekundy zamarliśmy
z Kouyou, patrząc po sobie.
-Junko! - zerwałem się
na równe nogi.
Kouyou wypadł z pokoju,
a ja za nim. Krzyki dobiegały z celi, w której zamknięty został Takanori.
Kouyou wparował tam pierwszy. Stanąłem jak wryty w podłogę. Junko siedziała na
Takanorim i próbowała go udusić. Anioł robił się już siny na twarzy.
-Junko, nie!! -
krzyknąłem. Siostra zdążyła spojrzeć w moją stronę. Kouyou dopadł do tej dwójki
błyskawicznie. W jednym momencie głowa dziewczynki oddzieliła się od korpusu i
potoczyła się po podłodze. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko właśnie dzieje
się na moich oczach. Czarna krew rozbryzgała się po całym pokoju. Różowa
sukieneczka mojej siostrzyczki zabarwiła się paskudnymi plamami. Jej głowa
potoczyła się tuż pod moje nogi. Spojrzałem w jej puste oczy, które patrzyły
teraz na mnie, takie martwe...
-Junko - jęknąłem
zrozpaczony, klękając przed głową. - Nie, nie, nie...
-Nic ci nie jest? -
usłyszałem, jak Kouyou stara się doprowadzić Takanoriego do porządku. Anioł
starał się złapać oddech, kaszlał. - Wybacz ten incydent.
-Moja siostra!!! -
krzyknąłem wściekle, zrywając się na równe nogi z głową Junko w dłoniach. - Coś
ty najlepszego narobił?!!
Kouyou posłał mi
znudzone spojrzenie. Takanori cały drżał, masował swoją szyję.
-Znasz prawo.
-To moja jedyna
siostra! Moja ukochana, jedyna siostra!!
Byłem wściekły.
Rzuciłem się ku Takanoriemu, kiedy to Kouyou pochwycił mnie za nadgarstki.
Nawet nie zauważyłem, kiedy odwrócił mnie tyłem do siebie. Wykręcił mi jedną
ręką dłonie, po czym złapał mnie
sprawnie za głowę, przymierzając się do tego, by złamać mi kark.
-Nie pogarszaj swojej
sytuacji. Natychmiast stąd wyjdź.
Patrzyłem przez kilka
sekund na Kouyou. Byłem zły. Wściekłość rozpierała mnie od środka. Chciałem
zamordować Takanoriego i Kouyou. Chciałem zabić każdego, kto stanął mi na
drodze. Jednocześnie czułem ogromny smutek. Chciało mi się płakać, by dać upust
emocjom, jednakże, wampirze łzy miały to do siebie, że ich pojawienie się,
zamiast przynieść ukojenie, sprawiały jeszcze większy ból.
Wyrwałem się
Takashimie, który jedynie popatrzył na mnie beznamiętnie. Spojrzałem na
Takanoriego, który spoglądał ku mnie, wciąż starając się unormować oddech.
Głowa Junko leżała gdzieś na podłodze, reszta jej ciała zwisała bezwładnie,
częściowo zawieszona na ławie. Moja najdroższa siostrzyczka...
-Pożałujesz, że się
urodziłeś - wycedziłem w stronę Takanoriego, zanim wyszedłem. - Obiecuję ci.
Będę twoim największym
koszmarem - pomyślałem, ruszając ku swojej celi. Nim się spostrzegłem, po moich
policzkach płynęły czerwone stróżki łez.
Było już zupełnie ciemno,
kiedy Kouyou przyprowadził Tanabe do mojej celi. Mężczyzna był nieco pijany,
jednak był w stanie logicznie myśleć, o czym przekonałem się, gdy tylko mnie
zobaczył. Spiął się, wahając się czy powinien podejść do mnie, czy może raczej
uciec.
-Mam nadzieję, że nie
będzie to dla was problemem, jeśli tę jedną noc przenocujecie w jednym
pomieszczeniu.
Menda - pomyślałem,
patrząc na Kouyou. Prawnik wiedział, że nie będę w stanie napić się krwi od
osoby, która właśnie spożyła alkohol.
-Dla mnie to nie problem
- odpowiedziałem.
-A dla ciebie, Tanabe?
-Chyba... chyba nie...
-Świetnie. Poprosiłem
już o drugi komplet pościeli i leżankę. Bardzo mi przykro, ale dzisiaj mamy
normalnie jakiś zlot przestępców.
Kouyou wyszedł. Po
kilku minutach jedna ze zjaw przyniosła do pokoju leżankę oraz dodatkową
pościel. Siedzieliśmy z Tanabe i patrzyliśmy na siebie. On był nieco skołowany.
Pewnie nie spodziewał się, że będzie musiał spędzić ze mną noc. Ja zresztą też.
Od środka zżerała mnie ciekawość, w jakim celu Kouyou postanowił przydzielić
nas do tego samego pomieszczenia.
-Yuu - wyszeptał Yutaka
- Nic już z tego nie rozumiem.
-Nie musisz - odparłem.
Tanabe miał rumiane
policzki. Denerwował się nieco, co poznałem po jego przyspieszonym tętnie. W
tej jednej chwili, kiedy na niego patrzyłem, zdałem sobie sprawę, że jestem
naprawdę głodny. Nie mogłem jednak teraz napić się krwi od Yutaki. Alkohol,
który spożył miał szkodliwe działanie na krew, a co więcej, powodował bardzo
negatywne skutki u kogoś, kto takiej krwi się napił. Po napiciu się zatrutej
alkoholem krwi występowały halucynacje, paraliż, a nawet śmierć. Kouyou
wiedział, że byłem spragniony, dlatego specjalnie przyprowadził do mnie Yutakę.
Chciał zafundować mi tortury.
-Dlaczego zaatakowałeś
Takę? Co on takiego zrobił?
-Nie zadawaj mi pytań -
wymamrotałem. - Nie o tym... nie chcę mówić. To zbyt wiele do tłumaczenia.
Tanabe przysiadł obok
mnie, po czym pocałował mnie w policzek. Nie, błagam, odejdź... Nie zbliżaj się
do mnie.
-Może chcesz się napić?
Poczułem się jak wtedy,
kiedy spojrzałem w martwe oczy swojej siostry. Przeróżne ambiwalentne uczucia
zapragnęły zawładnąć moim ciałem. W końcu uczyniłem jeden gest. Objąłem Tanabe
i pocałowałem go w czoło.
-Nie chcę pić twojej
krwi - powiedziałem mu niskim głosem do ucha. Na jego ciele pojawiła się gęsia
skórka, a wszystkie włoski stanęły dęba w podnieceniu. Jego serce zaczęło
pompować krew dwa razy szybciej, żyłka na szyi pulsowała gwałtownie.
-Yuu...
Ująłem go pod brodą, po
czym pocałowałem go czule prosto w usta. Zaplótł ręce wokół mojej szyi. Czułem,
że jeśli nie skupię się na czymś innym, to oszaleję z pragnienia. Moje myśli
krążyły tylko wokół tego, by się napić, przed oczami miałem obraz tego, jak
zatapiam gładko kły w szyi Tanabe.
Całowaliśmy się bardzo
powoli i leniwie. Sunąłem po jego boku, aż wsunąłem dłoń pod jego koszulkę.
Zadrżał, jękną cicho. Zacząłem go całować coraz bardziej namiętnie.
Przyspieszyłem tempo, chcąc jedynie przestać myśleć o palącym pragnieniu.
-Ugryź mnie - zajęczał
nagle w moje usta.
Zsunąłem wargi na jego
szyję. Pocałowałem go w jabłko Adama, po czym przesunąłem się jeszcze niżej.
Delikatnie pchnąłem go na kozetkę, by się na niej położył. Rozpiąłem i zsunąłem
z niego spodnie. Leżał teraz przede mną w samej koszulce i bokserkach. Czułem,
jak pali mnie w gardle, jak bardzo nie mogę już wytrzymać.
-Czy jest coś, czego
pragniesz? - spytałem.
-Być z tobą -
odpowiedział. - Być z tobą już zawsze, Yuu.
Pochyliłem się nad nim
i spojrzałem mu w oczy. Tanabe ujął moją twarz w dłonie. Poczułem się tak samo,
kiedy żegnałem się z Junko. Zabolało mnie na samą myśl o jej pyzatej buźce i
delikatnym uśmiechu. Ale Yutaka nie był Junko. Nie był moją siostrą. On był
kimś, z kim mogłem zrobić wiele nieprzyzwoitych rzeczy.
-Ludzie lubią czułostki
- wymamrotałem. - Prawda?
-Prawda. Kochają się
kochać.
Opadłem na Tanabe całym
ciałem. Objął mnie z mocno rękoma za szyję, nogi zaplótł wokół mojego pasa.
Wsunąłem ręce między nasze ściśnięte ciała i rozpiąłem rozporek swoich spodni.
Przesunąłem językiem po uchu mężczyzny. Zadrżał w podnieceniu. Zsunąłem z
siebie spodnie wraz z bielizną do połowy ud, by zaraz zdjąć bokserki z Yutaki.
Nie potrafiąc już dłużej racjonalnie myśleć, rozsunąłem szeroko jego nogi i
wszedłem w niego.
Zaczął się w nim
poruszać, nie zważając na to, że nie użyłem niczego, by złagodzić jego ból.
Wziąłem go na gwałt i doskonale o tym wiedziałem. Odchylił lekko głowę, w
oczach stały mu łzy.
Ludzie p ł a c z ą -
pomyślałem. - Płaczą inaczej niż my. Im łzy pomagają w bólu. Są czymś, co
pozwala pozbyć się złych emocji.
Przyspieszałem z każdą
sekundą. Robiłem wszystko, by nie myśleć o pragnieniu. Skupiłem się na
mężczyźnie, który wił się pode mną. Na pięknym, kruchym mężczyźnie, który teraz
cienko jęczał moje imię. Starał się nie hałasować, jednak nie do końca mu to
wychodziło. W pewnym momencie poczułem się jakby porwany przez nadchodzący
orgazm. Nie panowałem dłużej nad swoim ciałem, po prostu poruszałem się we
wnętrzu Tanabe i coraz mocniej wierzyłem w to, że przestanę czuć cokolwiek, jak
tylko wytrysnę.
-Yuu, Yuu...!
Tanabe przygryzał
wargi. Przygryzał je aż do krwi. W pewnym momencie czerwona stróżka pociekła mu
z ust po brodzie. Do moich nozdrzy od razu dotarł zapach świeżej, ciepłej krwi.
Nie mogłem jednak teraz przerwać. Wykonałem kilka gwałtownych ruchów we wnętrzu
Tanabe i doszedłem, mając nieziemski orgazm. Tanabe jedynie zajęczał donośnie,
gdy moja sperma zalała jego wnętrze. Wyszedłem z niego i pocałowałem go, co
było błędem. W ustach poczułem smak krwi.
Wpiłem się w usta
Yutaki, zachłannie ssałem wargę, na której miał drobną rankę. Jednak to było za
mało. Zupełnie odebrało mi zmysły. Chciałem tylko jednego - krwi.
Szybko zsunąłem się do
jego szyi i wgryzłem się gładko w jego szyję. Jęknął, wplątując dłoń w moje
włosy.
-Yuu, nie tak mocno...
Nie słuchałem. Zachłannie
piłem jego ciepłą krew, która w przyjemny sposób zalewała moje wnętrze.
Chciałem więcej i więcej. Zaraz wgryzłem się w obojczyk, blisko innego mojego
śladu od ugryzienia. Tanabe pozwalał mi czasami siebie spróbować, nie ukrywam.
Chociaż później był słaby po takich ekscesach i nierzadko nie był w stanie się
ruszać, jeśli wypiłem z niego więcej, niż powinienem. Myślałem wtedy zawsze, że
każe mi przestać, jednak on ochoczo pozwalał mi na więcej. Mówił, że skoro
jestem głodny, to mogę go nawet zjeść całego.
-Za... za mocno...
Ssałem coraz bardziej i
bardziej. Tanabe uderzył mnie chyba w plecy, ale nie byłem pewny, czy to
muśnięcie było właśnie jego pięścią.
-Boli, przestań.
Nie mogę... Dlaczego
nie mogę przestać?
Sączyłem jego krew
jeszcze przez kilkanaście minut, aż poczułem, że kręci mi się w głowie.
Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Tanabe już się nie rzucał i nie
protestował. Oderwałem się od jego szyi. Całe usta i brodę miałem we krwi.
Szyja i obojczyk kochanka również ubrudzone były szkarłatem. Spojrzałem na
Tanabe, dotknąłem jego policzka. Miał zamknięte oczy, dosłownie widziałem, jak
kolory odpływając z jego twarzy i momentalnie robi się blady. Usta miał sine,
nie oddychał. Krew wciąż namiętnie sączyła się z jego szyi i dopiero wtedy
uzmysłowiłem sobie, że to była tętnica.
-Tanabe, nie,
Tanabe...!
Coraz mocniej kręciło
mi się w głowie. Racja, jego krew była skażona. Opadłem bezwładnie na ciało
Tanabe. Objąłem go mocno, niemal zgniatając jego ciało.
-Przepraszam... -
wydukałem, zanim zupełnie pociemniało mi przed oczami.
···
Następnego dnia rano nikt nie prosił o spotkanie.
Nikt też nie doniósł mi o tym, że w celi leżą dwa martwe ciała. Wszyscy czekali
na moje przybycie, o czym świadczyła pełna powaga wszystkich pracowników, gdy
tylko moja osoba pojawiła się w drzwiach.
-Dzień dobry -
powiedziałem. - Ładny dziś dzień.
Całe biuro spojrzało na
mnie, jakby z przestrachem, nie z respektem. Odłożyłem swoje rzeczy na biurko.
Sekretarka przyniosła mi papiery, którymi miałem się dzisiaj zająć. Dodatkowo
wyjaśniła mi mój rozkład dnia. Podziękowałem jej i poprosiłem o litr krwi z
grupy 0.
-Chyba się wczoraj
skończyła - wymamrotała. Była nowa. Pracowała u mnie dopiero miesiąc i jeszcze
nie do końca pojmowała, jak powinna się zachowywać.
-Skończyła się wczoraj?
Nie szkodzi. Zadbaj o to, by dzisiaj dotarła nowa dostawa.
-Właśnie chciałam
zrobić zamówienie, ale mieli tylko A, B oraz AB…
-Posłuchaj - pochyliłem
się ku niej. Młodziutka wampirzyca zadrżała ze strachu przede mną. - Grupa 0.
Tylko taka. Jeszcze dzisiaj. Rozumiesz?
Szybko pokiwała głową.
Miałem wrażenie, że boi się mnie tak bardzo, że zaraz się rozpłacze.
Udałem się do celi Yuu.
Otworzyłem drzwi, które wręcz jęknęły z bólu podczas otwierania. Już
wiedziałem, że muszę dać znać komuś, by naoliwić zawiasy. Popatrzyłem na uroczy
obrazek, jaki przed sobą miałem. Martwy Tanabe, na nim martwy Yuu i dookoła
pełno krwi. Czyli tak, jak się spodziewałem, żaden nie wyszedł z tego żywy.
Zamknąłem drzwi i, jak
gdyby nigdy nic, poszedłem do celi Takanoriego. Półanioł siedział na krześle i
obejmował się swoimi ramionami. Był cały blady, kaszlał, a jego oddech był
nieco świszczący.
-Masz astmę? - spytałem
na przywitanie. Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Nie... Przeziębiłem
się.
Uśmiechnąłem się po
czym przysiadłem na krześle naprzeciw niego. Takanori posłał mi niepewne spojrzenie,
jakby już węszył jakiś podstęp w samym moim uśmiechu. Niewiele się mylił.
-Mam dobre wieści - oznajmiłem. - Dzisiaj cię wypuścimy. Będziesz mógł wrócić do siebie, nikt nie
będzie ci już zawracał głowy.
Zamrugał kilkakrotnie,
jakby się przesłyszał.
-Jak to?
-Zostałeś oczyszczony z
zarzutów złamania Paktu przez Yuu oraz Yutakę.
-Oczyścili mnie z
zarzutów? Jak?
Poszerzyłem swój
uśmiech.
-Bardzo skutecznie…
-Ale… Jeszcze wczoraj
była mowa o tym, że… Ja i Yuu mieliśmy ponieść karę.
-Yuu wziął wszystko na
siebie. Ale spokojnie - dodałem szybko, widząc jego minę - to wampir. Jemu to
już nie zrobi różnicy, jakie tortury zostaną zastosowane.
Takanori patrzył na
mnie i coraz bardziej dawał się wciągnąć w moje słowa.
-A Tanabe?
-Tanabe, oczywiście, również
jest wolny od jakichkolwiek zarzutów. Obaj jesteście wolni.
Zakaszlał. Odchrząknął.
Znów zakaszlał, wypluwając krew. Spojrzałem na czerwoną plamę na stole, podałem
mu chusteczkę, by wytarł buzię i szybko wstałem. Zapach krwi uderzył moje
nozdrza. Szczęknąłem zębami, co nie uszło uwadze Takanoriego.
-Cieszę się, że już to
mamy za sobą. Wybacz też za całe to zamieszanie - powiedziałem, już kierując
się do wyjścia. - Ktoś zaraz przyjdzie do ciebie i…
-Aż tak nie możesz
znieść zapachu krwi? - spytał nagle.
Stanąłem, patrząc na
niego w milczeniu. On spoglądał na mnie, oczekując mojej odpowiedzi.
-Jaką masz grupę krwi? - spytałem.
-B - odparł.
Zacisnąłem wargi.
Miałem coraz większą chęć wgryźć mu się w nadgarstek.
-Masz szczęście. Piję
tylko 0.
Takanori wyszczerzył
się do mnie w uśmiechu. Nie odwzajemniłem jednak tego gestu i wyszedłem szybko.
Na korytarzu minąłem się z moją sekretarką.
-Wyznacz kogoś do
posprzątania celi Yuu. Takanori ma być zwolniony do siebie. I nie martw się już
o tę krew. Sam ją sobie załatwię.
Kobieta pokiwała szybko
głową. Czułem jej wzrok na sobie, kiedy znikałem za rogiem. Szybko ruszyłem ku
najbliższemu bankowi krwi.
···
Bardzo bym chciał wierzyć, że istnieją szczęśliwe
zakończenia każdej historii, jednakże, wszystko zawsze kończy się jednym. Kiedy
wydano mi ciało najlepszego przyjaciela, myślałem, że podetnę sobie żyły, by
skończyć tak samo jak on. Musiałem jednak powiadomić rodzinę Tanabe o
wszystkim, co się wydarzyło. No, może nie o wszystkim. Szczegółów nie miałem
prawa nikomu ujawnić, a już na pewno nie zwykłym ludziom. Nikt by mi nie
uwierzył, to po pierwsze. Po drugie, obowiązywała mnie tajemnica. To, co działo
się na tamtym świecie, na zawsze pozostawało w nim.
Mama Yutaki była w
rozpaczy. Podziękowała mi, że tak długo przyjaźniłem się z jej roztrzepanym
synem, jednak to tyle. Podczas ceremonii pogrzebowej nikt z rodziny mojego
zmarłego przyjaciela nie zwrócił nawet na mnie uwagi. Zostałem teraz całkiem
sam i dość długo nie mogło to do mnie dotrzeć
-Taka… Takamori? - zagadnął mnie raz profesor od demonologii po ćwiczeniach. Spojrzałem na niego
nieco nieprzytomnym wzrokiem.
-Takanori – poprawiłem go
z lekkim, wymuszonym uśmiechem.
-Tak, tak. Bardzo
przepraszam, ja… Chciałem ci złożyć kondolencje. Zdaję sobie sprawę z tego, że
Tanabe był twoim cennym przyjacielem.
-To fakt. Bardzo się
lubiliśmy.
-Co więcej, może to
będzie miało dla ciebie jakieś znaczenie, ale Yutaka raz po wykładzie
powiedział mi o jakimś demonie, który do niego przyszedł.
-A tak, coś wspominał,
że był u profesora.
-Tak, tak… Mam wyrzuty
sumienia, bo spławiłem go wtedy. A ten demon… on stał tuż obok niego.
Uchyliłem lekko wargi z
zaskoczenia. Profesor jednak dalej kontynuował.
-Powiedziałem mu wtedy,
że nie ma się czym przejmować, bo to pewnie tylko jakaś zagubiona zjawa. Ale to
nie była byle jaka zjawa. To był silny wampir, który wybrał sobie Tanabe.
-Skąd profesor o tym
wie? - nie kryłem zaskoczenia.
-Zajmuję się tym już
tyle lat. Nauczyłem się widzieć te wszystkie potwory, są już dla mnie jak
ludzie. Czasami nawet kręcą się po uczelni, jednak staram się nie zwracać na
nie uwagi. A to, jak wyczułem aurę i więź między nimi? Cóż, tego też się uczy z
biegiem lat. Ten wampir przyssał się do Tanabe niczym pijawka. Jednak cała ta
jego siła… Przestraszyłem się. Wstyd mi za samego siebie, że schowałem głowę w
piasek i nie pomogłem Tanabe.
-To bez znaczenia.
Tanabe został zamordowany.
-Nie zdziwię się, jeśli
ten krwiopijca miał coś z tym wspólnego.
Zadrżałem. Pożegnałem
się z profesorem i wyszedłem z gabinetu.
W domu kolejny raz
miałem napad kaszlu. Zacząłem krztusić się własną krwią. W końcu wyplułem to,
co zebrało mi się w gardle i aż krzyknąłem z przerażenia. Był to niewielki
kawałek surowego mięsa. We krwi wiło się kilka białych larw. Momentalnie
zadziałał u mnie odruch wymiotny. Womitowałem krwią pełną białych larw.
Kaszlałem i znów wymiotowałem. Powtórzyłem to kilka razy, aż wrzasnąłem z
całych sił. Łzy płynęły ciurkiem po moich policzkach, a wydzielina z nosa
spływała mi do ust. Szlochałem spazmatycznie, klęcząc na podłodze.
-Taka kara spotyka
anioła, który dopuszcza się zbrodni na człowieku - usłyszałem nad sobą.
Podniosłem głowę i
zobaczyłem przed sobą Kouyou. Jęknąłem, chowając twarz w dłoniach. Wampir
jedynie kucnął przede mną i pogłaskał mnie po włosach.
-Będzie jeszcze gorzej - oznajmił. - To dopiero początek.
-Ja nie chcę… Już nie
chcę tak… tak cierpieć… Nie… - wydukałem nieskładnie.
-Wiesz, co jest dla
ciebie najlepszym wyjściem, prawda?
-Zrób coś… wiem… zabij
mnie, proszę.
-Nie mogę cię zabić, bo
złamałbym Pakt Pokojowy. Przykro mi.
Cholerny sadysta. Jemu
sprawiało przyjemność patrzenie, jak ktoś się męczy.
-Zrób to sam - zaproponował. - Wtedy nikt nie będzie ponosił odpowiedzialności, tylko ty.
Popatrzyłem na niego
oczami pełnymi łez. Nienawidziłem jego i siebie coraz mocniej.
-Myślałem, że on mnie
kocha - powiedziałem cienkim głosem. - Myślałem, że to ma dla niego jakieś
znaczenia, że ja mam… Że się liczę.
-Widzisz, to są właśnie
ludzie. Dorastałeś w tym świecie, więc powinieneś był doskonale wiedzieć, że
nikt nie jest tym, za kogo się podaje. On cię wykorzystał. Byłeś dla niego
jedynie obiektem badań. Cierpiałeś i teraz cierpisz jeszcze bardziej.
Wybuchłem jeszcze
silniejszym płaczem i znów zacząłem kaszleć. Gdy otworzyłem oczy, Kouyou już
przy mnie nie było. Nie czułem też, by jakikolwiek demon znajdował się w
pobliżu.
Urodziłem się w tym
świecie. Dorastałem tu i tu się wychowałem. Jednak nigdy szczerze nie
pokochałem tego miejsca, nikt też nie pokochał mnie i nigdy nie miał.
Podniosłem się
chwiejnie z podłogi i podpierając się ściany, ruszyłem ku balkonowi. Wyszedłem
na taras. Wiklinowe krzesełko przesunąłem bliżej poręczy i wszedłem na nie. Opierając
się na ścianie, stanąłem bosymi stopami na metalowej barierce. Spojrzałem w dół
i zachwiałem się. Z szóstego piętra wszystko wydawało się być naprawdę
malutkie.
Malutkie jak ja - pomyślałem sobie, wystawiając nogę za poręcz.
----
Ku pamięci twojej chęci, niech ci diabeł łeb ukręci. Czy jakoś tak to szło. I miałam spore chęci wobec tego oneshota, ale to jak wyszło pozostawiam już wam do oceny. Pisałam to jednak prawie rok i jakoś tak... Wyjebała pierwszą scenę, nad którą siedziałam najdłużej. Brawo dla Tsukkomi. XD
Ale tak, wiem, że czytanie z pewnością niektórym się dłużyło, tak, tak... Ale! Może ktoś przetrwał do końca i postanowi napisać mi komentarz? Postanowiłam sobie, że w ramach podziękowania za poświęcenie czasu na czytanie i skomentowanie, napiszę odpowiedź każdemu. (Hojnaś ty, kobito. X'''D)
I znowu The Pretty Reckless! Ja was kocham zapoznawać z moimi ulubionymi artystami i praktycznie każde opowiadanie ma u mnie jakąś piosenkę przewodnią (o czym wam rzadko mówię, no ale...). Tak jest i tutaj. Oneshot ma jednak dwie piosenki i obie są TPR. Pierwszą z nich jest Cold Blooded, a drugą Where Did Jesus Go. Obie dzielnie mi towarzyszyły podczas pisania tego przez całe jedenaście miesięcy.
Poza tym, domyślacie się może, kim są Juan, Hermann, Michaił oraz Stanisław? ;)
Do następnego~!
----
Ku pamięci twojej chęci, niech ci diabeł łeb ukręci. Czy jakoś tak to szło. I miałam spore chęci wobec tego oneshota, ale to jak wyszło pozostawiam już wam do oceny. Pisałam to jednak prawie rok i jakoś tak... Wyjebała pierwszą scenę, nad którą siedziałam najdłużej. Brawo dla Tsukkomi. XD
Ale tak, wiem, że czytanie z pewnością niektórym się dłużyło, tak, tak... Ale! Może ktoś przetrwał do końca i postanowi napisać mi komentarz? Postanowiłam sobie, że w ramach podziękowania za poświęcenie czasu na czytanie i skomentowanie, napiszę odpowiedź każdemu. (Hojnaś ty, kobito. X'''D)
I znowu The Pretty Reckless! Ja was kocham zapoznawać z moimi ulubionymi artystami i praktycznie każde opowiadanie ma u mnie jakąś piosenkę przewodnią (o czym wam rzadko mówię, no ale...). Tak jest i tutaj. Oneshot ma jednak dwie piosenki i obie są TPR. Pierwszą z nich jest Cold Blooded, a drugą Where Did Jesus Go. Obie dzielnie mi towarzyszyły podczas pisania tego przez całe jedenaście miesięcy.
Poza tym, domyślacie się może, kim są Juan, Hermann, Michaił oraz Stanisław? ;)
Do następnego~!
Czytałam to w nocy, aż mi się smutno zrobiło pod koniec.
OdpowiedzUsuń(∩◕﹏◕)⊃━☆゚.*
Lubię twój styl pisania, wciąga. A długa długość (masło maślane) nie przeszkadza, wręcz przeciwnie ^‿^
W całej tej historii najbardziej przypadł mi do gustu Kouyou, działał najbardziej rozsądnie (?) i przebiegle z tej całej czwórki
ヽ( ͡°ᗜ ͡°)ノ
Ojej, w sumie nie miałam zamiaru, by kogoś tym zasmucić... ;n; Aw, cieszę się, że mój styl pisania aż tak się podoba. Kouyou był tutaj typowym prawnikiem! Zimny i nie nawiązywał niepotrzebnej więzi z klientem. :)
UsuńMuszę przyznać, że naprawdę wciąga. Czytałam trzy razy, wczoraj rano, w nocy i teraz. Jakimś cudem odczucia za każdym razem były inne. Także może był to styl, Twój, którego nie sposób pomylić z innym, a może po prostu tego typu opowiadania można odczuwać ciągle inaczej, kto wie? Oczywiście, byłam pewnie jedyną, która cieszyła się, że Tanabe umarł, nie? Urwę w połowie i zacznę życzyć weny. Nie przyda się?
OdpowiedzUsuńMiło mi, że się podoba. Może odczucia zależą od pory dnia? Idk. XD Jeśli chodzi o mój styl, to wciąż staram się go rozwijać, ale cieszę się, że udało mi się uczynić go, w pewnym sensie, niepowtarzalnym. W porządku, zrobiłam tu z niego pizdę, także nikt płakać nie będzie po Tanabe. X'D Przyda się, dziękuję serdecznie!
UsuńDobry wieczór! Zacznę od tego, że to totalnie nie moje klimaty. Demony, anioły i inne chuje muje. Mimo to podobało mi się. Zawsze widać, że wkładasz w swoje ff dużo pracy. Troszę jednak się mieszałam i gubiłam. No i znowu zabijasz mi Yuu! Zawsze zabijasz postacie które lubię! A przy życiu zostawiasz te których nie lubie! To chyba właściwie na tyle z mojej strony. Czekam na dalsze notki, życzę weny i pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńAyyy, no weź. Może kiedyś się przekonasz. >:c O rany, dziękuję strasznie za tak ciepłe słowa i docenienie mojej pracy. (Snapy pt. "KURWA TO NIE TAK MA BYĆ" zrobiły swoje? X''D) Oj no, przepraszam. Ale i tak w zasadzie wszyscy zginęli... XD Obiecuję jednak, że najbliższym czasie nie będę nikogo mordować. Dziękuję i też pozdrawiam!
UsuńA ja powiem tak uwielbiam takie klimaty i dziękuję że to właśnie Kouyou jest taki przebiegły - moja ulubiona postać tego opowiadania. Posłodzę Ci jeszcze troszke i powiem opko jest super co prawda wszędzie trup się ściele gęsto ale czasami tak trzeba. Twój styl podoba mi sie bardzo tak trzymaj no i weny jeszcze raz życzę, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTeż kocham takie klimaty, dlatego w końcu zdecydowałam się coś takiego napisać dla moich Żuczków. Jakoś tak lubię obsadzać Uru w roli czarnego charakteru i też jest moim faworytem tutaj (jedyny, co przetrwał X'D). Mi można słodzić ciągle!:) Ano trochę trupów jeszcze nikomu nie zaszkodziło. A dziękuję bardzo i też pozdrawiam!♡
UsuńBOŻE JAKIE TO OPOWIADANIE SMUTNE, A ZA RAZEM PIĘKNE!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńUwielbiam fantasy i tematykę bardziej przybliżoną do religii (fanka Neon Genesis Evangelion, halo) i Yuu w postaci przystojnego demona mmm...aż ciarków dostałam XDDDD Ale Uruchu jako czarny charakter to tego się nie spodziewałam....w sumie spodziewałam, bo również taki był bad w Migdale B)
Złapałas za moje kokoro tym opowiadaniem i szanuję.
Pozdrawiam i dużo wenki życzę!
NGE GÓRĄ!!! Jóczan to demon pierwsza klasa, nie można temu zaprzeczyć, chociaż Kołczan pobił go na głowę... Kou w Migdale był robiony na moje podobieństwo, także, DZIĘKI, już wiem, jakim człowiekiem jestem. XD
UsuńSir, starałam się jak mogłam. Dziękuję za uwagę!
Kochana Tsukkomi, za takie opowiadania uwielbiam Cię. Nie mogłam się na początku połapać o co w tym wszystkim chodzi, jednakże szybko ogarnęłam temat. Takanori jako zabójca mi nie pasował, ale to paskudne co zrobił mu ten profesor. Albo nie zrobił. Bo już na prawdę nie wiem co było prawdą. Ten seks *.* Szkoda mi bardzo Kaia. Z drugiej strony trochę nawet Yuu, choć go zabił. Wampiry, demony, nefilim... uwielbiam tego typu historie, muszę przyznać, że fajna odskocznia na jakiś czas. ;) Takanori jako pół anioł? Nie spodziewałam się tego. Opowiadanie bardzo mnie zaskoczyło. Oczywiście na plus.
OdpowiedzUsuńAa, przepraszam, że tak późno odpowiadam. Dziękuję ślicznie za ciepłe słowa! Fakt, można było się nieco w tym wszystkim pogubić. Również kocham taką tematykę. Takanori był chyba największym zaskoczeniem tego opowiadania. :) Jeszcze raz dziękuję! ♡
Usuń