Cold Blooded

Pairing: Aoi x Kai, Aoi x Ruki - w tle (no tak troszkę tylko, no...)
Ostrzeżenia: Oneshot może być krzywdzący dla osób wierzących, kontrowersyjne skróty myślowe, możliwe wulgaryzmy i przemoc, śmierć, długość. Tak, to jest w chuj długie.
Gatunek: Final fantasy o gejuchach
Uwaga! Narracja zmienia się z każdym inicjałem. Post był pisany JEDENAŚCIE MIESIĘCY, więc mogą występować spore różnice w sposobie pisania, stylu wypowiedzi bohaterów. Jak tak nie będzie, to super, ale tak tylko uprzedzam.



You can't trust a cold blooded lover
You can't trust a cold blooded slave
You can't trust a cold blooded other
In the end they'll just drive you insane

The Pretty Reckless - Clod Blooded



Pamiętam, jak pierwszy raz go zobaczyłem. Uśmiechał się szeroko, idąc ulicą. Rozmawiał z przyjacielem, który mnie dostrzegł. Nie mogłem zrozumieć, że był w stanie zauważyć moją przezroczystą postać. Pamiętam ten wzrok, który utkwił we mnie z przestrachem. Gdyby był w stanie, to z pewnością by krzyknął. A on? Nie zwracał na nic uwagi. Był pogrążony w swoim własnym świecie. Szczęśliwy.
Przeszli obok mnie. Przyjaciel patrzył na mnie, nie odwracając w moją stronę głowy. Gałki oczne przesunęły mu się w ostrym kącie, jakby musiał się upewnić, że to ja. Że to coś istnieje. Poszli dalej. Przyjaciel się odwrócił. Spojrzał na mnie, a ja na niego. Na krótko nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Przełknął ślinę, zadrżał.
Byłem tam. Zwiastun tragicznych wydarzeń, o których on jeszcze nie wiedział.

Słyszałem ich późniejszą rozmowę.
-Nie uważasz, że powinniśmy już dać sobie spokój z przeszukiwaniem antykwariatów?
-Dlaczego? - był zaskoczony. - Sam chciałeś przecież...
-Dzisiaj. Tylko dzisiaj. Obiecaj, że wrócisz do siebie, zamkniesz się i nie będziesz nikomu otwierał.
-Takanori...
-Yutaka, proszę.
-Masz paranoję.
-Może i mam. Ale wiesz... Demon tam stał.
Spoważniał. Siedzieli w kawiarni, byłem tuż za nimi.
-Poważnie? Jesteś pewny, że to był demon?
Pochylił się w jego stronę. Westchnąłem w duchu. Z jakiegoś powodu wydawało mi się być to bardzo interesujące. Co zrobią człowiek i kambion po dowiedzeniu się, że wampir drepcze im po piętach?
-To był na sto procent demon. Nawet nie zwróciłeś na niego uwagi, nie widziałeś go. Stał tuż przed nami.
-Naprawdę?
-Tak! Patrzył na ciebie. Uważałbym na twoim miejscu.
-Co to był za demon?
Wzruszył ramionami.
-Nie jestem pewny. Mam swoje podejrzenia, ale nie sądzę, by taka kreatura zapuszczała się w ciągu dnia między ludzi.
Kreatura?!
-Może wcale nie ma złych zamiarów? No wiesz... Może przyszedł tu, ot tak. Bo chciał i tyle.
-Nie. One zawsze mają jakiś cel.
Tak, miał rację. Kreatury zawsze mają jakiś cel tym wszystkim. Ale on mi się zwyczajnie spodobał. Ale nie tylko z zewnątrz. Jego wnętrze było takie jasne, czyste. Miał w sobie to, czego ja nie miałem - serce.
-Co mógł tu robić? - obniżył ton, pochylając się.
-Nie wiem. Zaskoczył mnie jego widok. Coś na pewno się stanie.
-Jak wyglądał?
-Prawie jak człowiek. Czarne włosy, długi płaszcz.
-Płaszcz? W taką pogodę? Jest dopiero końcówka września.
-Dla nich to bez znaczenia. Temperatura im nie przeszkadza jak ludziom.
Jak ludziom - zaśmiałem się w myślach. - Aż dziw, że nikt się nie zorientował, że był kambionem. Półczłowiek, półdemon. Z daleka wyczuwałem aurę anioła. Któreś z jego rodziców musiało upaść, poświęcając się dla człowieka.
-Takanori... demon nie może mnie skrzywdzić, jeśli mu na to nie pozwolę, prawda?
-Teoretycznie tak. Praktycznie wszystko się zawsze komplikuje. One wiedzą o wszystkich naszych słabościach, czują, kiedy wątpimy, boimy się. Jeśli demon dostrzeże, że wykazujemy słabości, może nas skrzywdzić.
-Brzmisz jak profesor! - zaśmiał się. Uśmiechnąłem się pod nosem. Przyjaciel naburmuszył się.
-Weź to na poważnie! Staram się ciebie ochronić.
-Tak, ale... wydaje mi się, że ten demon już dawno zaatakowałby, gdyby naprawdę chciał kogoś skrzywdzić. One chyba nie mają skrupułów.
-Yutaka - westchnął - wszystkie demony są takie same.
I wtedy on podniósł głowę i na mnie spojrzał. Nasz wzrok spotkał się na kilka sekund. Widział mnie? Zerknął gdzieś w bok. Nie, nie zauważył mnie.

Wieczorem przyszedłem do niego. Siedział w kuchni, czytał książkę przy słabym świetle i pił herbatę. Usiadłem przed nim. Zadrżał, po czym powoli podniósł głowę. Oddech mu przyspieszył, zacisnął wargi. Utkwił we mnie wzrok, po czym rozejrzał się po kuchni.
-Halo? - spytał. Podniósł się z miejsca, wyszedł z kuchni, by pewnie sprawdzić czy drzwi są zamknięte. Wrócił zaraz na miejsce z kocem. Okrył nim szczupłe ramiona. Kontynuował czytanie, a ja patrzyłem na niego. Obserwowałem go, podczas gdy on ziewał, drapał się po boku, marszczył brwi, uśmiechał się. Tak, jego uśmiech był doprawdy zachwycający.
Ludzie mieli w sobie tyle życia. Ciągle coś się z nimi działo. Działali jak nakręceni, nawet podczas czytania książki.
-Jest tu ktoś? - odezwał się zupełnie niespodziewanie. Nie miałem pojęcia ile czasu upłynęło, pewnie niewiele. Odłożył książkę grzbietem do góry. Podparł się rękoma na stole, przeskakując wzrokiem po całej kuchni. - Czuję cię.
Zdębiałem z zaskoczenia. Potrafił wyczuć moją obecność?
-To ty byłeś dzisiaj w mieście? To ciebie widział Takanori?
Spojrzałem na książkę, a następnie na ołówek i krzyżówki obok. Zabrałem książkę, kartkując ją. Zerwał się na równe nogi, prawie wywracając krzesło.
Zakreśliłem ołówkiem w książce słowo tak i podsunąłem mu ją. Chwilę patrzył na książkę, a później ją od siebie odsunął.
-Chcesz mi zrobić krzywdę?
Wziąłem ołówek. Kolejny raz przekartkowałem książkę i zaznaczyłem nie. Pochylił się nad książką, po czym się rozejrzał, jakby szukał mnie wzrokiem. Byłem tuż przed nim. Wstałem, podszedłem do niego. Zadrżał. Oddech mu przyspieszył. Odwrócił się w moją stronę, czuł, że byłem dokładnie przed jego nosem.
-Tu jesteś - niemal wyszeptał, wyciągając w moją stronę rękę. Odsunąłem się, nim jego palce dotknęły mojego ramienia.
Nie, nie możesz mnie dotknąć.
-Chcę cię zobaczyć. Dlaczego pokazałeś się Takanoriemu?
Odsunąłem się. Wyszedłem z kuchni i udałem się do przedsionka. Wyszedłem.

···

-Yuu! Jestem ci taka wdzięczna za szybką dostawę!
-Nie ma sprawy. To nic takiego.
-Ależ owszem! Myślałam, że tu umrę.
Junko złapała mnie za dłoń. Ścisnęła ją i podsunęła mi plastikowy woreczek.
-Skusisz się? Wiem, że jesteś na głodzie.
-Nie dziś - odparłem z uśmiechem. Chciałem, bardzo chciałem. Ale nie mogłem.
Dziewczyna ochoczo schowała worek. Wcale nie chciała mi go dawać.
-Cały Yuu - westchnęła teatralnie.
Odkręciła tubkę i wsadziła do woreczka słomkę. Zaczęła pić.
-Dobra? - spytałem z uśmiechem.
-Przepyszna! - oderwała się z westchnięciem od słomki. - Ty coś jesz w ogóle?
-Jem - odparłem. - Ale nie dziś.
-Czemu nie? - oblizała z lekka czerwone wargi. Stróżka krwi spłynęła jej po brodzie. Starła ją palcem i włożyła go między usta.
-Upatrzyłem kogoś.
Rozszerzyły jej się oczy.
-Będziesz... polował?
Uśmiechnąłem się do niej zadziornie. Dałem jej pstryczka w nos.
-A jak myślisz, głuptasie?
-Ojej! To kobieta? Ile ma lat? Gruba?
-To mężczyzna.
Mina jej zrzedła.
-Zawsze wybierasz facetów. Najpierw ich zjadasz a potem rżniesz, gdy są już martwi?
Parsknąłem śmiechem.
-Nie jestem nekrofilem - objąłem ją ramieniem. Siostra oparła się o mnie wygodnie. - Poza tym, co to za słownictwo?
Zignorowała moją uwagę.
-Yuu, mam ci tyle do opowiedzenia, a nigdy cię nie ma - westchnęła. - Zostań ze mną na dłużej. Z ojcem...
-Nie - uciąłem. - Przychodzę tu tylko dla ciebie.
-Yuu...
-Posłuchaj, kocham cię. Nie pozwolę, by stała ci się krzywda, nigdy. Zawsze będę po twojej stronie. Jesteś jedyna.
-Tak?
-Tak - pocałowałem ją w policzek. - Zrobię dla ciebie wszystko.
Uśmiechnęła się ponuro.
-Zostań. Ten jeden raz bądź przy mnie.
Zostałem. Ten jedyny raz zostałem.

···

Piątek, 13 listopada


Był piątek. Późna, wieczora godzina w listopadowy, pochmurny dzień. Na dworze zerwał się silny wiatr, zapowiadający zbliżającą się ulewę. Nie miałem pojęcia czy dam radę przed deszczem, ale musiałem spróbować.
Zacisnąłem mocno szczękę i naprężyłem wszystkie mięśnie. Ciągnąłem mężczyznę po ziemi, trzymając go za nadgarstki. Nie wyglądał na ciężkiego, jednak ledwo posuwałem jego ciało. Pot spływał po mnie strumieniami, czułem jak pulsują mi żyłki na szyi i skroniach. Przeciągnąłem faceta może jeszcze dziesięć metrów, aż poczułem, jak gwałtownie ulatują ze mnie wszelkie siły. Puściłem go, jego ręce upadły na ziemię. Pochyliłem się, dysząc mocno.
-Niech to szlag - wysapałem, patrząc na umierającego faceta. Był nieprzytomny, z każdą chwilą zbliżał się ku odmętom śmierci. - Zdechnij tu. Zdechnij, kurwa, zdechnij!! - kopnąłem go w bok. Ciało przesunęło się nieznacznie. Byłem wściekły. Wściekły i bezsilny wobec tego wszystkiego. - Pozdrów ode mnie swoją dziwkę, jak już oboje będziecie w tym zasranym piekle.
Zerwał się mocny podmuch wiatru, który przyniósł ze sobą pierwsze kropelki deszczu. Naciągnąłem na głowę kaptur, popatrzyłem z góry na mężczyznę. Na jego bladą, czterdziestoletnią twarz spadały pojedyncze krople wody. Kucnąłem przy nim, pochylając się. Ująłem jego twarz w dłonie, niemal płacząc. To była rozpacz? Płakałem nad nim czy nad sobą?
-Nie miałem wyboru - powiedziałem, przesuwając kciukiem po jego sinych wargach. Miałem nadzieję, ze jeszcze mnie słyszał i czuł wszystko. Chciałem mu zadać jak największy ból w jego ostatnich chwilach. - Ty nie rozumiesz, prawda? Kim dla ciebie byłem?
Nagle usłyszałem za sobą klaskanie. Wstrzymałem oddech, coś ścisnęło mnie za żołądek. Odwróciłem się powoli, spoglądając na postać, która za mną stała. To był demon. Ten sam demon, którego widziałem dwa miesiące wcześniej. Wstałem, odwracając się przodem ku intruzowi.
-Czego chcesz? - spytałem, patrząc mu prosto w twarz. Czarne kosmyki zakrywały mu częściowo twarz. Jego oczy było przerażająco zimne, jakby został pozbawiony jakichkolwiek uczuć.
-Patrzę - odparł. Jego głos był równie chłodny, co spojrzenie. Wyniosły, może drwiący ton. Wyśmiewał mnie.
Podszedł do mnie niespiesznie, okrążył ciało, które leżało na ziemi, po czym przystanął nad nim. Nie spuszczałem go z oczu, serce waliło mi jak młotem. Miałem jednak wrażenie, że nic mi nie zrobi.
-Zostawisz go? - wskazał głową na faceta.
-Nie wiem.
Uśmiechnął się do mnie szeroko. Idealnie białe kły błysnęły w ciemnościach. Kucnął przy mężczyźnie, dotykając jego szyi.
-Ach. Jest całkiem żywy! - przesunął palcem po wystającej żyle.
-Nie krępuj się. Smacznego - oznajmiłem. Wcale nie czułem się pewniej.
-Nie jem byle czego - wstał. Popatrzył na mnie uważnie, jakby starał się coś sobie uświadomić. Zacisnąłem wargi. Wiedziałem, że teraz przewiercał mnie na wylot, dopatrywał się najmniejszych szczegółów w moim zachowaniu. Pieprzony wampir.
-Dlaczego anioł chce zabić człowieka? - zapytał niespodziewanie, przekręcając głowę.
-Nie jestem...
-Jesteś - przerwał mi gwałtownie z gniewem w głosie. Przełknąłem ślinę. - Nefilim. Kambion.
Prychnął.
-Czego chcesz?
-Nic - uśmiechnął się.
-Widziałem cię już tutaj wcześniej - pokręciłem głową. - Później ciągle czułem twoją obecność.
Wampir zaśmiał się gardłowo.
-Dlaczego tu jesteś? Dlaczego akurat tutaj?
-Czasami się nudzę - oznajmił. - Wtedy szukam rozrywek.
R o z r y w e k.
-Nie pokazuj się tu więcej.
-Nie? Dlaczego?
-Ktoś cię przepędzi. Kręci się tutaj mnóstwo aniołów.
-Ha! Takich jak ty?
Zazgrzytałem zębami.
-Mam nadzieję, że chociaż one maja piękne skrzydła - dodał. Gwałtownie do mnie doskoczył. Stał może pół metra przede mną, patrzył na mnie z góry. Poczułem się jak sparaliżowany, ogarnął mnie strach, z czego zdawał sobie sprawę. - Jesteś mały, bezsilny. Może gdzieś w środku jest w tobie światło, jednak jest ono nikłe i bardzo zimne.
Dotknął moich ramion, przez moje ciało przeszedł dreszcz. Przesunął ręce na moje plecy, wzdychając. Odskoczyłem od niego.
-Czuję, że je masz. Pokaż mi.
-Nie - warknąłem wściekle. Pozwoliłem, by demon mnie dotknął, by wybadał miejsce moich skrzydeł.
-Bo ich nie masz? Ucięli ci je?
Nie odpowiedziałem. Wampir odszedł ode mnie kilka kroków, po czym coś zanucił. Zmarszczyłem brwi, czując się dziwnie zdezorientowany, jakbym coś przeoczył.
Nagle się rozpłynął. Zniknął w ciemnym wieczorze.

···

Profesor kończył swój wykład monotonnym głosem, większość studentów spała, rozłożona na ławkach.. Siedziałem na pustym miejscu obok niego i patrzyłem na jego profil. Miałem wrażenie, że tym razem mnie nie czuł. A może tym razem to ukrywał? Lepiej dla mnie i dla niego. Nie chciałem, by zawracał sobie mną głowę. Chciałem po prostu na niego popatrzeć i o niczym nie myśleć. Był piękny, gdy skupiał się na słowach swojego profesora od demonologii. Skrupulatnie notował każde słowo. Skreślał, dopisywał, zaznaczał wszystko w notatniku. Miałem ochotę go dotknąć, przesunąć swoją dłonią po jego, pogłaskać go po policzku.
Czułostki - przeszło mi przez myśl. - Ludzie lubią czułostki.
-Na tym skończymy - oznajmił nagle profesor, wyrywając mnie z letargu. Rozejrzałem się po sali, po studentach, którzy zaczęli się podnosić ze swoich miejsc, przeciągając się mocno. Ziewali, znudzeniu po otrzymaniu kolejnej dawki bezwartościowych informacji. Spojrzałem na profesora. Patrzył na niego. Wydawało mi się, że wzrok doktora spoczął na mnie na ułamek sekundy. Może to tylko mi się wydawało?
Wstał, pakując swoje rzeczy. Podszedł do katedry, byłem tuż za nim. Pozostali studenci leniwie wywlekali się na zewnątrz sali wykładowej.
-Panie profesorze - zaczął uprzejmie, chcąc zwrócić na siebie uwagę wykładowcy. Był to mężczyzna w średnim wieku. Czarne włosy przyprószone miał siwizną, na złamanym nosie spoczywały mu okulary w cienkiej oprawie, które co rusz zsuwały się ze swego miejsca. Mężczyzna miał mętny, zmęczony wzrok, garbił się nieznacznie, był spocony. Dostrzegłem w nim jednak coś, co wzbudziło mnie niepokój. Mężczyzna ponownie na mnie spojrzał, jednakże, jego wzrok błyskawicznie powrócił na studenta.
-Tak...? Tanabe... Yuu.... Yuutaka?
-Yutaka - poprawił profesora.
-Yutaka. Wybacz.
-Nie szkodzi.
-W czym mogę pomóc?
Yutaka zacisnął wargi, jakby bił się z myślami. Wziął głęboki wdech.
-Mam dość... osobliwe pytanie.
-Śmiało, pytaj. Postaram się pomóc.
-Chodzi... chodzi o demony - zaczął. Profesor słuchał uważnie. - Jest jakiś sposób, żeby je zobaczyć? Nie chodzi o to, kiedy demon ujawnia się przed kimś, pokazuje się z własnej woli.
-Chciałbyś jakiegoś zobaczyć? - wzrok profesora ponownie przeskoczył na mnie. Uśmiechnąłem się do niego, jednak nie zareagował.
-Tak. Mniej więcej...
-Coś się stało?
Yutaka zacisnął wargi w wąską linię. Spuścił głowę, jakby bił się z myślami.
-Tak myślę... chyba przyszedł do mojego domu demon. Czułem go.
-Demon w twoim domu? - doktor zmarszczył brwi.
-Wydarzyło się coś dziwnego. Zadawałem mu pytania, a on zaznaczał odpowiedzi w książce.
-Pytałeś o imię?
Pokręcił głową.
-On... zaraz zniknął. Przestałem go czuć.
Profesor przyjrzał mu się uważnie.
-Nie ma pewności, że to był demon. To mógł być duch albo coś innego. Nic ci jednak nie zrobił?
-Nie. Nic mi się nie stało.
-To pewnie nic takiego. Posłuchaj, Yutaka, porozmawiamy o tym później. Spieszę się na konferencję.
-Dobrze. Przepraszam.
Na korytarzu stał Takanori. Zapowietrzył się, gdy tylko mnie zobaczył. Przywitał się z Yutaką, był bardzo spięty.
-Co tak długo?
-Pytałem o tego demona.
-I?
-Profesor nie miał czasu.
Yutaka zmarszczył brwi, patrząc na Takanoriego. Uśmiechnąłem się do tego drugiego, chciałem się zapytać czy pozbył się zwłok.
-Taka, ty widzisz demony - oznajmił odkrywczym tonem Yutaka. - Jak to się stało, że je widzisz?
-Nie wiem. Mam tak od małego.
-Ugh... Może twoi rodzice jakoś... nie wiem.
Westchnął.
-Nie chciałbyś widzieć demonów, a zwłaszcza tego, który się do ciebie przyczepił.
-Dlaczego?
-Stoi obok ciebie. To wampir.
Yutaka rozejrzał się powoli. Takanori wskazał na mnie,  Yu wlepił we mnie puste spojrzenie. Dla niego byłem przezroczysty.
-Tu?
-Dokładnie.
-Jak wygląda?
-To facet. Pewnie, gdybyś go widział, to nie odróżniłbyś go od zwykłego człowieka.
-Ma kły?
-Ma. Schowane.
-Wysoki?
-Twój wzrost.
Takanori spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
-Nie waż się go nawet tknąć, padalcu. Wyrwę ci wtedy wszystkie zęby.
Uśmiechnąłem się.
-O matko. Ale czad! A jak ma na imię?
-Słyszałeś? - Takanori kiwnął na mnie głową. - Też się chętnie dowiem.
Pokręciłem głową. Demony nie zdradzają swojego imienia. Nigdy nie wolno im tego zrobić.
-Nie powie - odparł Takanori, mrużąc oczy. - Jak każdy demon.

···

Już od dłuższego czasu nie mogłem spać. Siedziałem na skraju wanny, oglądając swoje plecy w szerokim lustrze. Dotykałem swoich łopatek, sunąłem po miejscach, gdzie powinny być skrzydła. Skrzydła, których nigdy nie miałem.
Nie mam skrzydeł - ta myśl krążyła w mojej głowie, jakby ktoś mi wpuścił do niej truciznę. Pogrążałem się w głębokim smutku na samą myśl o tym, kim chciałbym być, a kim nigdy nie będę. To aż bolało. Skręcałem się w wewnętrznym cierpieniu, nie mogąc wyrzucić tej toksycznej myśli.
-Wolałbym już umrzeć - wymamrotałem. Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz. Przetarłem powieki, po czym na nowo spojrzałem w lustro. Prócz mnie odbicie przedstawiało jeszcze demona. Zapowietrzyłem się, biorąc gwałtowny wdech. Odwróciłem się do nieproszonego gościa, który stał zwyczajnie, jakby to był jego dom, jego łazienka. Patrzył na mnie, a ja na niego i przez kilka długich sekund starałem się zrozumieć, dlaczego pojawił się akurat teraz. Gdy uzmysłowiłem sobie, co powiedziałem wcześniej, ogarnął mnie głęboki niepokój.
Uspokój się, Takanori - nakazałem sobie. - On to czuje. Nie możesz pozwolić na to, by cię zatruł.
-Aż tak ci źle? - spytał.
Nie odpowiedziałem. Zaskoczył mnie. Jego głos był... smutny? Tak mi się wydawało.
-Nikt cię tu nie zapraszał - odparłem. - Nakazuję ci wyjść z mojego domu.
Demon nie poruszył się ani o milimetr przez kilka pierwszych sekund. Gdy w końcu wykonał ruch, poczułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Zbliżył się ku mnie, pochylił się, przybliżając swoją twarz do mojej. Popatrzył mi prosto w oczy.
-Żal mi cię - oznajmił. Jego oczy były czarne jak najciemniejsza noc. Noc, w której nie ma błyszczących gwiazd, nie ma żadnych odgłosów, nie ma niczego oprócz pustego mroku, który wciąga człowieka jak wir. Patrzyłem w te hipnotyzujące ślepia z sercem na ramieniu.
-Nakazuję ci... - zacząłem drżącym głosem, kiedy mi przerwał.
-Możesz sobie mówić - wyprostował się. - Czuję to. Twój smutek, twoją samotność, złość. Każde z tych uczuć jest tak silne, że zaczynam się bać.
Zmarszczyłem brwi. Powoli dostrzegałem w nim jakiekolwiek emocje.
-Demon miałby się mnie bać?
Roześmiał się niespodziewanie. Przeszło mnie niepokojące uczucie.
-Nie ciebie, lecz tego, co jest w tobie - zakrył dłonią usta i nos. - To gnije. Powoli cię zabija od środka, nawet nie wiesz. Jestem na to bardzo czuły.
-Co jest we mnie?
Demon odsłonił twarz, po czym uśmiechnął się podstępnie. Pokazał śnieżnobiałe kły, szczerząc się do mnie. Teraz to do mnie dotarło. Podstęp. Demon mnie zwodził.
-Chcesz wiedzieć?
-N-nie. Zapomnij o tym.
-Chcesz - zrobił krok w moją stronę. Chciałem się cofnąć, jednak natrafiłem na wannę. Prawie się przewróciłem. Czułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła.
-Odejdź - syknąłem. Żałowałem, że nie miałem w łazience nic do obrony przeciw demonom.
I w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Wampir zamarł. Patrzyłem na niego, niemal wstrzymując oddech. Kręciło mi się w głowie.
-Spodziewałem się po tobie czegoś więcej - oznajmił.
Odwrócił się, wyszedł z łazienki. Nogi ugięły się pode mną w momencie, gdy przestałem czuć obecność demona. Adrenalina gwałtownie odeszła, przysiadłem na skraju wanny, pochylając się ku przodowi. Zakryłem twarz dłońmi.
Okazałem się być taki słaby. Jedno spotkanie z wampirem i już nie mogłem nad sobą panować. Czułem jego siłę, tę moc, która mnie przerażała. Jeszcze nigdy nie spotkałem aż tak silnego potwora, jakim był ten wampir.
Przemyłem twarz chłodną wodą, wytarłem się ręcznikiem i poszedłem otworzyć. Pod drzwiami stał Tanabe.
-Yutaka? - wcale nie kryłem zaskoczenia. Mężczyzna uniósł w górę reklamówkę, która zaszeleściła, butelki wewnątrz niej obiły się o siebie.
-Pomyślałem, że wpadnę - posłał mi nieśmiały uśmiech. Odwzajemniłem gest.
-Wejdź - zrobiłem mu miejsce w drzwiach.
Chłopak wszedł do mojego mieszkania. Wziąłem od niego reklamówkę, zanosząc ją do kuchni. Yutaka zdjął ubranie wierzchnie i zaraz do mnie przyszedł. Zacząłem wyciągać z reklamówki rzeczy, które przyniósł.
-Tyle się ostatnio wydarzyło, że nie chciałem być sam - przyznał, wchodząc do kuchni. Stałem przy szafce, na którą postawiłem już dwa kufle od piwa. Popatrzyłem na przyjaciela zdziwiony.
-Coś się stało? - starałem się, by w moim głosie pobrzmiewała chociaż nuta zainteresowania. Spodziewałem się tego, co zaraz mi powie. Otwieraczem otworzyłem dwa piwa. Kapsle odeszły gładko, po pomieszczeniu rozeszło się przyjemne syknięcie ulatującego gazu. Wziąłem kufel, przechyliłem go nalewając piwa.
-Nie słyszałeś? - był zaskoczony. Pokręciłem głową. - Znaleźli ciało profesora od mieszanki w lesie za miastem.
-Huh?! Naprawdę?! - podałem mu kufel. Zacisnął lekko wargi, biorąc ode mnie szklankę z piwem.
W końcu musieli go znaleźć - przeszło mi przez myśl, gdy nalewałem sobie piwa. Patrzyłem na złotą ciecz, na ulatujący gaz w postaci bąbelków. Nie bawiłem się w profesjonalnego barmana i nie pozwoliłem sobie na efekt pianki na końcu. W zasadzie, to nawet tego nie lubiłem.
-Wiadomo, jak umarł? - spytałem, zerkając na przyjaciela. Patrzył w środek kufla. Zdaje się, że trochę go to wszystko podłamało.
-Prawdopodobnie od mocnego uderzenia w tył głowy - odparł. - Niewiele mi o tym wiadomo, dopiero dzisiaj się o tym dowiedziałem.
-A nam mówili, że wziął urlop - westchnąłem. Gestem zaprosiłem kolegę do salonu.
Usiedliśmy z paluszkami, chipsami i piwem na kanapie. Yutaka był naprawdę przygaszony tym wszystkim, nie to co ja. Już od kilku tygodni wiedziałem, że profesor nie żyje. Starałem się jednak teraz sprawiać wrażenie osoby, która z szoku nie potrafi okazać emocji, wpada w ten dziwny apatyczny stan.
-Takanori, ty go tak bardzo lubiłeś - wymamrotał Yutaka. Jemu naprawdę było przykro.
-No... tak. Lubiłem go.
Czas przeszły był czymś pięknym w takich chwilach. Lubiłem go, może nawet kochałem. Nie... Z pewnością go kochałem. Przez długie miesiące byłem zakochany po uszy w mężczyźnie, starszym ode mnie ponad 20 lat, a później sam skończyłem jego życie. Nie wytrzymałem, gdy zrozumiałem, co ze mną robił przez ten cały czas.
-Też go lubiłem. Był taki... ludzki. No wiesz, potrafił zrozumieć studentów.
L u d z k i - spojrzałem na przyjaciela nieco oburzony. Zaraz przywróciłem się do porządku. Ten facet był chyba jeszcze mniej ludzki ode mnie.
Profesor od mieszanki. Mieszanka, tak wszyscy zawsze nazywali przedmiot, na którym uczyliśmy o istotach nie z tego świata, o hybrydach i chimerach oraz kambionach czy nefilim. Innymi słowy, uczyliśmy się o mieszańcach. Profesor od mieszanki traktował ten przedmiot jako swoje życie. Całkowicie poświęcił się pracy, badaniom. To była pasja, jego powód egzystencji. Podziwiałem go za to, w jaki sposób potrafił prowadzić wykłady, za to, jak się wczuwał. Jak kochał to, czym się zajmował. Od miłości do szaleństwa niewiele brakuje i w zasadzie nie dostrzegłem tego, kim tak naprawdę był profesor.
Z początku sam zacząłem z nim rozmawiać. Zagadywałem go po zajęciach, on odpowiadał mi na pytania. Cieszył się, że ktoś interesuje się jego przedmiotem. Dlaczego miałbym się nie interesować czymś, co dotyczyło mnie? Zdaje się, że on już wtedy dostrzegł, że nie byłem w pełni człowiekiem.
-Taka - zagadnął mnie raz po zajęciach. Od razu zauważyłem, że zdrobnił moje imię, czego nigdy wcześniej nie robił. Zatrzymałem się. Studenci wychodzili, a ja podszedłem do katedry. Poczekał, aż drzwi zamkną się za ostatnią osobą. Gdy tak się stało, wziął głęboki wdech. - Może dałbyś się zaprosić na kawę?
-Na kawę? - nie ukrywałem zaskoczenia.
-Albo obiad. Jeśli ci to nie przeszkadza i masz czas.
Zamrugałem kilkakrotnie.
-Dlaczego pan profesor tak nagle...?
-Jak nie chcesz...
-Nie w tym rzecz, proszę pana - przygryzłem dolną wargę, a mężczyzna uśmiechnął się do mnie pogodnie. - Oczywiście znajdę czas. Na pewno.
-W tym tygodniu?
-W tym tygodniu.
-Znakomicie! - ucieszył się. - No nic, muszę iść na spotkanie. Jeszcze dokładnie się umówimy, dobrze?
-Dobrze.
-To świetnie. Do zobaczenia, Taka - wziął pod rękę swoje rzeczy. Przechodząc, niby to niechcący musnął moją dłoń. Poczułem przeszywający mnie dreszcz, zamarłem.
On mi daje dyskretne znaki - pomyślałem, gdy szedłem korytarzem. Patrzyłem pod swoje nogi, nie chcąc patrzeć na innych studentów. Miałem wrażenie, że mam napisane na twarzy to, co zaszło właśnie między mną, a profesorem, że każdy wie o tym, że się z nim umówiłem na kawę. Niby... co w tym złego? To jak spotkanie z przyjacielem. To dlaczego miałem te palpitacje serca? Czemu gorąco uderzało moje policzki, gdy myślałem o tym dojrzałym mężczyźnie, o jego zmęczonej twarzy, uśmiechniętych oczach i szerokich wargach? Wciąż czułem dotyk jego ciała, tej dłoni, która musnęła moją.
Poszliśmy na kawę. Rozmawialiśmy o mieszance. Profesor był szczęśliwy, że ma tak wspaniałego studenta. Schlebiał mi i podziwiał. A ja podziwiałem jego. Byłem wpatrzony w niego jak w obrazek. Aż w końcu zadał mi pytanie.
-Nie jesteś do końca człowiekiem, prawda? - starał się, by to nie brzmiało jakoś oskarżycielsko czy tak, jakby wiedział o tym od zawsze. Zaplotłem dłonie wokół wysokiego kubka z latte. Patrzyłem na spienione mleko przez kilka długich sekund, aż podniosłem wzrok na profesora. Patrzył na mnie z cierpliwością. Jego twarz wyrażała przyjazne nastawienie do mojej osoby. Czułem, że on mnie zrozumie. On znał się na tym jak nikt inny. Wiedział, jak takie osoby mogły cierpieć.
-Nie - przyznałem. - Nie do końca. Jak profesor to zauważył?
-Mam do tego oko - uśmiechnął się szeroko. Czułem, że robię się czerwony, gdy spojrzałem mu w oczy. - Mogę wiedzieć, z czym cię skrzyżowano?
Skrzywiłem się. Nie zabrzmiało to dobrze.
-Nie zostałem skrzyżowany czy stworzony - odparłem. Profesor chyba zauważył, że poczułem się dotknięty jego stwierdzeniem.
-Przepraszam. Nie chciałem, byś tak to odebrał.
Westchnąłem. Potarłem lekko skronie i wziąłem łyk kawy. Przez kilka następnych minut obaj milczeliśmy. Biłem się z myślami czy powinienem mu mówić. Ostatecznie podjąłem niewłaściwą decyzję, czego wówczas nie wiedziałem.
-Anioł - wymamrotałem. Pochylił się ku mnie, by móc lepiej słyszeć to, co do niego mówiłem. - Jedno z moich rodziców było aniołem.
Zauważyłem, jak rozszerzają mu się źrenice. To było coś, czego wtedy nie mogłem pojąć. Nie dostrzegłem tego szaleństwa, które się w nim kryło. Uznałem to wtedy za zwykłe zaskoczenie.
-Anioł - powtórzył jakby z niedowierzaniem. - Pierwszy raz spotykam półanioła.
-Pierwszy raz?
Pokiwał głową.
-Do tej pory widziałem tylko zdjęcia, nagarnia, czytałem o was... Ale nigdy jeszcze nie było mi dane nikogo takiego poznać. Och, Takanori! - złapał mnie za dłonie. Zaraz mnie jednak puścił, przeprosił za to, co właśnie zrobił. Nie byłem w stanie normalnie myśleć. On mnie znowu dotknął. Chciałem, by zrobił to jeszcze raz, by mnie dotykał wszędzie, trzymał mnie i nigdy w życiu nie puszczał. - To niezwykłe. Byłeś tak blisko przez cały ten czas.
Byłem zbyt blisko.
-Niech profesor o tym nikomu nie mówi, błagam - jęknąłem. - To się nie może wydać.
-Dobrze - pokiwał głową. - Nikomu o tym nie powiem. Nie mam zamiaru.
On trzymał moją tajemnicę i moje serce. Miał w dłoniach dwie rzeczy, które nigdy nie powinny do nikogo trafić.
Nasza znajomość powoli się rozwijała. On nie mógł zrozumieć, że miał przy sobie prawie anioła, ja nie mogłem zrozumieć, że ktoś taki niezwykły chce mnie przy sobie. Zostałem jego, z własnej woli podporządkowałem mu się. A on mnie uwielbiał, kochał. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Z kawy przerzuciliśmy się na wspólne jedzenie obiadu, później przeobraziło się to w kolację, z której z czasem szliśmy do hotelu, a tam do łóżka. Nie było czym się chwalić. Sypiałem ze swoim profesorem i nie miałem najmniejszej ochoty na to, by ktokolwiek się o tym dowiedział. To mogło wyglądać tak, jakbym zaliczał cały materiał w łóżku, co oczywiście nie było prawdą. Staraliśmy się by nasze relacje nie wyszły poza ten hotelowy pokój, co nam się jednak nie udało. On jednak mnie nie faworyzował, wprost przeciwnie, chyba nawet jeszcze więcej wymagał.
Mijały miesiące. Skończyłem pierwszy rok, później kolejny i kolejny. W tym czasie nasz związek znacznie ewoluował. Chodziliśmy razem do kina, teatru. Kilka razy nawet wyjechaliśmy we dwóch na wycieczki. Zazwyczaj były to jego ekspedycje, na które, jak sam powiedział, chce zabrać swoich najzdolniejszych studentów. Często kończyło się to tak, że tylko ja z nim jechałem w roli pomocnika. Czasem, gdy byliśmy sami przez dłuższy czas, zaczynał się dziwnie zachowywać. Pytał się czy może mnie zmierzyć, zważyć. Sprawdzał wzrok, słuch, mój zmysł smaku. Dokładnie oglądał moje plecy, robił mi zdjęcia. Wszystko to odbywało się w regularnych odstępach czasowych, co zauważyłem dość późno. Byłem w nim zbyt zadurzony, na zbyt wiele mu pozwalałem. Założył mi oddzielną teczkę oraz segregator. Zapisywał wszystkie swoje uwagi dotyczące mojej osoby. Wszystkie te notatki później spaliłem.
-Wiesz, Takanori - odgarnął włosy z mojego czoła. Leżałem całkowicie nagi obok niego na łóżku w hotelowym pokoju. Akurat odbyliśmy stosunek. - Ty naprawdę jesteś aniołem.
Czułem, że robię się czerwony. Spuściłem wzrok, uśmiechając się nieśmiało. Ujął mnie pod brodą, w konsekwencji czego musiałem mu spojrzeć w oczy.
-Jesteś taki piękny - oznajmił. - Tylko Bóg mógł stworzyć takie piękno, coś tak idealnego, nierealnego.
Pogłaskał mnie po policzku. Nie mogłem przestać na niego patrzeć, łzy stanęły mi w oczach. Moje serce biło tak szybko, krew szumiała w uszach. Pierwszy raz ktoś mnie zaakceptował takim, jakim byłem, ktoś znał mój sekret i jeszcze mówił mi, jak piękną istotą byłem. Nie mogłem tego znieść. Czułem się zbyt wspaniale.
Aż pewnego dnia okazało się, że jest z kimś w związku.

Wtorek, 10 listopada

To był dla mnie szok. Nigdy bym nie przypuszczał, że może być z kimś innym. Sprawiał wrażenie samotnika, kogoś, kto nie wiąże się na stałe. Gdy okazało się, że ma żonę, prawie wyszedłem z siebie. Dowiedziałem się przypadkowo, gdy przyszła do niego. Pierwszy raz widziałem tę kobietę, inni studenci też byli zaskoczeni. Akurat skończyliśmy zajęcia, gdy weszła do gabinetu. Ona chciała go pocałować w policzek, jednak on się odsunął, zerkając na mnie. Patrzyłem na to nieporuszony, w dłoni ściskałem swoją torbę. Zaraz jednak opamiętał się i pozwolił żonie, by go pocałowała. Wszyscy wychodzili, ja również, a oni rozmawiali. Zaczekałem na niego na korytarzu. Ona wyszła po jakimś czasie, nie patrząc na mnie, ruszyła w swoją stronę. On wyjrzał na korytarz zaraz po niej. Rozglądał się, jakby szukał czegoś wzrokiem. Gdy mnie zobaczył, spojrzał na mnie w znaczący sposób. Poszedłem za nim do gabinetu. Zamknął drzwi, a ja starałem się nie wybuchnąć.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? - spytałem.
-A miałem ci powiedzieć?
Zamrugałem kilkakrotnie.
-Oczywiście?! Jak ja się teraz czuję? Kim ja w ogóle dla ciebie jestem?!
-Nie domyśliłeś się, że jestem z kimś...?
-Nie!! - krzyknąłem.
Okna, które były otwarte na oścież, zamknęły się z hukiem, światło przygasło kilkakrotnie. Profesor rozejrzał się zszokowany. Oto były skutki mojej wściekłości.
-Ty to zrobiłeś? - spytał podniecony. - To niezwykłe!
Uchyliłem wargi, moja złość była coraz większa. Chyba to dostrzegł, po jego twarzy przebiegł cień, a mina zrzedła.
-Nie obchodzę cię? - powiedziałem spokojnie. Jedna z żarówek pękła, iskry wręcz oślepiały. - Nie obchodzę cię wcale. Robiłeś wszytko dla siebie, dla swojej pracy. Matko, jak mogłem tego nie zauważyć - potarłem czoło palcami. - Wykorzystywałeś mnie.
-Takanori...
-Wykorzystywałeś!!! - poszły kolejne dwie żarówki. Mężczyzna odsunął się ode mnie.
-Uspokój się. Jesteś na uczelni.
-Nie mam zamiaru - warknąłem. - Dostaniesz jeszcze za swoje. Obiecuję ci to.
Wyszedłem szybko z sali, trzaskając drzwiami. Wszystkie żarówki pękały za mną, wręcz eksplodowały.

-No tak, masz rację - westchnąłem, biorąc kilka łyków piwa. - Był bardzo ludzki.
-Szkoda takich ludzi. Mam nadzieję, że złapią tego, kto to zrobił.
-Mhm... Ja też.
Popatrzyłem na przyjaciela uważnie. To była ostatnia rzecz, o jakiej marzyłem.

···

Nie wiem, czego szukałem w ten grudniowy dzień na plaży. Po prostu szedłem wzdłuż brzegu ze spuszczoną głową. Otulony wełnianym, drapiącym szalikiem, wsłuchiwałem się w szum morza oraz wiatru, który sypał mi momentami drobnym piaskiem w twarz. Nie było aż tak zimno, jak się tego spodziewałem, jednak nieprzyjazne podmuchy powietrza znad Pacyfiku przyprawiały mnie o nieprzyjemne dreszcze.
Wówczas go dostrzegłem.
Stał kilkanaście metrów przede mną odwrócony w stronę morza. Ręce miał włożone w głębokie kieszenie długiego płaszcza. Nie miał szalika, czapki czy choćby jakiegoś kapelusza. Stał zapatrzony w niespokojne fale. Może wypatrywał czegoś na horyzoncie? Nie miałem pojęcia. Był jak posąg, który ktoś przyniósł na plażę prosto z muzeum i zostawił tak, jakby miał to być prześmieszny żart.
Zbliżałem się ku niemu. Chciałem go ominąć, jednak się niespodziewanie odwrócił w moją stronę. Popatrzył na mnie, a ja na niego. Nie byłem pewny, że powinienem się do niego odezwać. Gdy znalazłem się w odległości kilku metrów przed nim, posłał mi nikły uśmiech. Stanąłem jak wryty czując, że coś jest nie tak.
-Dzień dobry - przywitał się.
Jego głos był przyjazny, miły dla ucha.
-Dzień dobry... - odpowiedziałem niepewnie.
Staliśmy naprzeciw siebie i mierzyliśmy wzajemnie wzrokiem. Czułem już kiedyś podobne uczucie, podobną aurę. Nie tak dawno temu.
-Ładna dziś pogoda - nawet nie zauważyłem, kiedy głos wydobył się z mojego gardła. Było już za późno, by cofnąć te słowa, sam podjąłem rozmowę z nieznajomym.
-Cudowna - odpowiedział. Podszedł do mnie. - Trochę zimno, ale jest miło.
-Uhm... Tak.
Miał czarne włosy i oczy, a cerę bladą niczym śnieg. Był tak bardzo nierzeczywisty, że zapragnąłem go dotknąć, by się upewnić, że nie był złudzeniem.
Przecudny - pomyślałem. Nie mogłem oderwać ode niego wzroku. Hipnotyzował mnie.
-Proszę nie przebywać zbyt długo w taką pogodę na dworze - oznajmił. - Przeziębi się pan.
-D... dobrze.
Mrugnąłem. Mrugnąłem jak zwykle, tak jak mruga człowiek, nawet nie zwracając na to uwagi - odruchowo, z potrzeby organizmu. A jego już nie było. Zniknął. Rozejrzałem się dookoła. Szukałem go wzrokiem, chodziłem w różne strony. Nie było go.
I wtedy zrozumiałem, co takiego poczułem. Demon. To był ten sam demon.

Kilka dni później przyszedł do mnie do domu. Czułem go, jednak nic nie powiedziałem. Pozwoliłem mu obserwować mnie w spokoju. Akurat uczyłem się do nadchodzących egzaminów. A on był gdzieś obok. Przechodził, siadał, może się uśmiechał. Byłem po prostu pewny, że ten demon czerpie czystą przyjemność z patrzenia na mnie. Takanori powiedział, że to wampir. Byłem ciekaw czy ten wampir chce może wypić moją krew, jednak, gdy tak spędzałem z nim czas, nawet go nie widząc, przestałem tak myśleć. Gdyby chciał, już dawno by mnie wypił.
-Dlaczego tu jesteś? - zapytałem pewnego wieczoru. Był początek stycznia. Czułem, że demon jest gdzieś blisko mnie. Jadłem sam kolację w moim mieszkaniu, popatrzyłem na miejsce przed sobą. Było puste, jednak miałem wrażenie, że właśnie tam siedzi i na mnie patrzy. Zegarek cicho tykał na szafce, z kranu kapała woda. Odłożyłem sztućce i wpatrywałem się w to miejsce naprzeciw mnie.
Niespodziewanie poczułem, że powietrze dookoła mnie drga. Zacisnąłem wargi, ogarnęło mnie napięcie. Nic się jednak nie stało. Chwilę później poczułem spokój.
-To ty byłeś wtedy na plaży? - spytałem.
Cisza. Kilka sekund później dostrzegłem, że krzesło przede mną odsuwa się. Zamarłem, wstrzymując oddech. Nie bałem się. Byłem bardziej jak zafascynowany tym wszystkim. Znajdowałem tak blisko demona, czegoś, o czym do tej pory czytałem. Tak bardzo wyczekiwałem jakiegokolwiek niezwykłego zjawiska, jednak krzesło jedynie się odsunęło, a aura wampira zniknęła, pozostawiając po sobie ekscytujące uczucie mrowienia w moim brzuchu.
I wtedy straciłem przytomność.

Obudziłem się leżąc na podłodze w kuchni. Bolała mnie głowa, moje kończyny były sztywne. Przez  kilka sekund starałem się odzyskać władzę nad swoim ciałem. Zamrugałem kilkakrotnie, moje oczy zasnute były mgłą, widziałem niewyraźne kontury mebli. Wszystko bardzo powoli nabierało ostrości, jakby ktoś nastawiał zoom w aparacie. Gdy byłem już w stanie odróżnić od siebie poszczególne przedmioty, zdałem sobie sprawę, że ktoś jest przy mnie. Siedział przy mnie mężczyzna z plaży. Opierał się o szafkę, patrzył na mnie spokojnie. Czekał aż sam będę w stanie się ruszyć, wypowiedzieć jakiekolwiek słowo.
Podparłem się na rękach. Chwiejnie podczołgałem się do niego, kompletnie nie czując przed nim żadnej obawy. A on tylko mnie obserwował, Spokojnie, z jakimś dziwnym zafascynowaniem.
-To ty - jęknąłem, chcąc się do niego zbliżyć.
Uśmiechnął się, po czym dotknął mojej dłoni. Przeszedł mnie przedziwny dreszcz, jakby był to jakiś prąd.
-To ja - odparł, poszerzając uśmiech. Dotknął mojej drugiej dłoni, po czym pochylił się ku mnie. - Jestem tu.
Poczułem, jak kręci mi się w głowie. Mój żołądek skręcił się w supeł. W tej jednej chwili zapragnąłem umrzeć.
Uniósł lekko moją brodę, w konsekwencji czego byłem zmuszony spojrzeć mu w oczy. Pierwszy raz w życiu spoglądałem w tak przenikliwie czarne i jednolite oczy. Oczy, które pałały jakąś nienaturalną siłą, przeszywającą na wskroś obawą.
-Będę tu zawsze - oznajmił, muskając wierzchem dłoni mój policzek. -  Zawsze, już zawsze. Nieważne, dokąd pójdziesz. Ja pójdę za tobą. Będę stał przy tobie, opiekował się tobą, robił wszystko, by cię chronić. Będę twoim cieniem, stróżem.
-Będziesz...?
-Będę.

···

Wszystko powoli nabierało nowego znaczenia. Z dnia na dzień czułem, że moje życie przekształca się w coś zupełnie nowego. Schudłem. To zauważyłem, jako pierwsze. Takanori dostrzegł, że od jakiegoś czasu jestem nieswój, że niknę w oczach, jak to ujął. Odparłem, że wszystko jest w porządku.
-Yutaka, nie ściemniaj - oznajmił ostrym tonem, kiedy jedliśmy razem obiad. Wycelował we mnie oskarżycielsko pałeczką, mało nie wbijając mi jej w oko. - Komu, jak komu, ale mi nie wmówisz, że wszystko jest w porządku. Od dłuższego czasu czuję, że coś się dzieje niedobrego.
-Taka-chan, no co ty - odsunąłem od siebie jego rękę, by przypadkiem nie zrobił mi krzywdy pałeczką. - To nic.
-Wyglądasz jak wrak człowieka - odparł w oburzeniu.
-Nie czuję się tak.
-Na litość, przyjacielu. Martwisz mnie, wiesz?
-Poważnie?
-Nie igraj sobie ze mną - odparł ostrym, niemal wściekłym tonem. Przełknąłem ślinę. W takich momentach Taka potrafił być przerażający. Pomimo swojego małego wzrostu, czułem, że mógłby być zdolny do jakiś potwornych czynów. - Co się dzieje?
-Zupełnie nic.
Nie odpowiedział, nie rzucił żadną kąśliwą uwagą. Jedynie popatrzył na mnie ciężkim, niezadowolonym wzrokiem. Zmarszczył cienkie brwi, jakby usłyszał coś wyjątkowo niesmacznego.
-Dowiem się - oznajmił po kilku długich sekundach - prędzej czy później, ale dowiem się, co się dzieje.

Wróciłem do domu i od razu zapragnąłem, by położyć się spać i przespać całe swoje życie, świat, wszystko. Przemyłem twarz w łazience. W tym momencie, w którym wycierałem buzię ręcznikiem, poczułem dotyk na ramieniu. Odwróciłem się w stronę demona.
-Źle wyglądasz - oznajmił. Sunął dłonią po moim ramieniu. Przeszedł mnie dreszcz.
-Nic mi nie jest.
Zamknąłem oczy, a on ujął moją twarz w dłonie. Z uczuciem przesunął kciukiem po moich wargach. Jego skóra była gładka. Zimna i delikatna jak śnieg. Poczułem, że moje ciało ogarnia gorąco. Miałem wrażenie, że jego dłonie stopnieją pod wpływem mojego rozpalonego ciała. Opadłem bezwładnie w jego ramiona, ledwo mogłem oddychać. Złapał mnie, zamykając moje ciało w mocnym uścisku.
-Wszystko mnie boli - oznajmiłem w jego klatkę piersiową. - Tak boli...
-Przepraszam.
Zaniósł mnie do łóżka, przykrył kołdrą i chciał odejść. Złapałem go za dłoń w momencie, w którym chciał oddalić się ode mnie.
-Nie - jęknąłem słabym głosem. - Zostań.
Spojrzał na mnie bez emocji. Przysiadł obok, a ja ścisnąłem mocno jego dłoń. Chciałem czuć, że jest blisko, przecież powiedział, że zawsze będzie, że mnie nie zostawi.
Będzie zawsze przy mnie, aż do momentu mojego unicestwienia. Będzie powoli patrzył, jak umieram, aż zniknę. A wtedy i on zniknie.
-Powiedz mi, co cię przy mnie trzyma? - spytałem, dając mu pocałować siebie w szyję, w okolice tętnicy. Przesunął nosem po tym miejscu i jeszcze kilkakrotnie mnie tam pocałował. Jęknąłem cicho z przyjemności, jaką dawał mi dotyk jego miękkich warg.
-Ty mnie trzymasz przy sobie - powiedział cicho, ledwo go usłyszałem. - Jest w tobie coś, co mnie do ciebie ciągnie i nie potrafię cię skrzywdzić. To coś sprawia, że chcę cię chronić, nie rozumiem tego.
-Nawet nie wiem, jak masz na imię - westchnąłem.
-Nie musisz znać mojego imienia.
-A jeśli będę cię potrzebował? Jak cię zawołam?
-Śpij już - westchnął dotykając moich powiek. Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Hej, wampirze. Tak się cieszę, że przy mnie jesteś.
Minęło kilka minut. On wciąż był obok, a ja zasypiałem. Coraz bardziej tonąłem w krainie snów, kiedy to usłyszałem szept przy uchu.
-Mam na imię... Yuu.

···

Wpadłem w to zasrane bagno po same uszy. Nie chciałem już nawet myśleć o tym, jak uda mi się nie sprowadzić na siebie niczyich podejrzeń. Przesłuchiwali po kolei wszystkie studentki, ponieważ, jak ktoś doniósł, profesor był z jednym ze swoich podopiecznych w bardzo zażyłych stosunkach i prawdopodobnie ta osoba mogłaby pomóc w poszukiwaniach mordercy. Jednak po kilku dniach stwierdzono, że mężczyzn również powinno się przesłuchać. Co więcej, do policji doszły słuchy, że byłem ulubionym studentem zamordowanego profesora.
-Taka, przecież ty go nie zabiłeś, dlaczego tak się denerwujesz? - mruknął Yutaka, gdy szukaliśmy razem książek w bibliotece.
Westchnąłem, sunąc opuszkami palców po grzbietach starych ksiąg. Akurat byliśmy w sekcji, gdzie przetrzymywano książki starsze od nas samych i były dostępne jedynie w czytelni.
-To w końcu przesłuchanie.
-Ale jesteś niewinny.
Popatrzyłem na przyjaciela, który szukał czegoś bardzo uważnie. Już od kilku dni przeszukiwał księgarnie oraz biblioteki, aż w końcu postanowił wejść do sekcji, do której prawie nikt się nie zapuszcza.
-No... no tak. Ej, czego my właściwie szukamy? - spytałem, gdy kucnął przy jednej z półek.
-Szukamy? Ty bez przerwy gadasz!
-Wspieram cię mentalnie - stuknąłem przyjaciela czubkiem buta w biodro. - Ale poważnie, czego tak zawzięcie poszukujesz? Już chyba od tygodnia łażę z tobą za czymś i nie wiem nawet za czym.
-Szukam czegoś o... - urwał. Jego głos zawisł w powietrzu.
-O? - machnąłem ręką, by kontynuował.
Wstał powoli, a mnie przeszedł dreszcz. Przyjaciel chyba również to poczuł. Naciągnął rękawy bluzy bardziej na dłonie, zacisnął wargi. Rozejrzałem się. Miałem wrażenie, że ktoś na nas patrzy. Przełknąłem ślinę.
-Też to czujesz? - spytał, odwracając się powoli, z wielką ostrożnością, jakby gwałtowny ruch mógł włączyć jakąś morderczą machinę.
-Mhm - kiwnąłem głową. Przeskakiwałem wzrokiem po pomieszczeniu. Regały, półki, książki, drobinki kurzu unoszące się w powietrzu. Wytężyłem wszystkie zmysły. Przez kilka chwil myślałem, że był to może ten wampir, który jakiś czas temu się do nas przyczepił, jednak to było coś innego. - Chodźmy stąd lepiej.
-Widzisz coś? - spytał.
-Nie. Ale czuję to coraz bliżej. Cokolwiek to jest.
To coś powoli się do nas zbliżało. Miałem wrażenie, że jeśli zaraz nie wyjdziemy z biblioteki, to zginiemy tam we dwóch. Chociaż, może to by mnie uchroniło przed przesłuchaniem...
I nagle poczułem coś jeszcze. Wstrzymałem oddech, gdy podmuch wiatru uderzył prosto w moją twarz. Zacisnąłem powieki, rozpoznając aurę wampira, który już od dłuższego czasu się do nas przyczepił.
-Czego chcesz? - wyrwało mi się, gdy zobaczyłem demona. Dopiero po chwili zrozumiałem, co powiedziałem, spojrzałem na swojego przyjaciela i nie miałem pojęcia, co mam myśleć. Yutaka wpatrywał się w potwora przed nami z jakimś bezwstydnym utęsknieniem. On go widział...? Demon się pokazał, przybrał namacalną, ludzką formę. Ale dlaczego?
-Musicie się stąd ruszyć - oznajmił wampir.
Prychnąłem oburzony.
-Żaden demon nie będzie mi mówić, co mam robić!
Tanabe posłał mi błagalne spojrzenie.
-Taka, róbmy, co każe.
Przyjaciel wziął mnie pod rękę i ruszył za demonem, który prześlizgnął się gdzieś między regałami. Nic nie rozumiałem. Dlaczego był tu ten wampir i dlaczego nam pomagał? Dlaczego Yutaka go widział i dlaczego robił to, co kazał ten krwiopijca? I jeszcze ten wzrok, jakby spoglądał na kogoś bliskiego. W głowie miałem całkowity mętlik, moje myśli przeskakiwały wewnątrz mojej głowy jedna przez drugą. Przesłuchanie, demon, Yutaka, skrzydła, on, biblioteka, on, jakiś inny demon, on...
Niespodziewanie kilka książek pospadało przed nami z półek. Jeden z regałów przechylił się niebezpiecznie w naszą stronę. Wampir odwrócił się błyskawicznie, dopadł do naszej dwójki i zdążył nas odepchnąć, nim ciężki, drewniany regał nas przygniótł. Złapałem Yutakę za dłoń i ścisnąłem ją z całej siły, by mieć pewność, że się nie rozdzielimy. Wylądowaliśmy na twardej podłodze, rozległ się huk.
Wampir stał nad nami, rozglądał się niespokojnie, kiedy coś znienacka porwało go w bok. Uderzył plecami o ścianę, Yutaka krzyknął, a ja zerwałem się na równe nogi, ciągnąc za sobą przyjaciela.
-Chodź, musimy uciekać! - szarpnąłem za jego rękę. Patrzył przerażonym wzrokiem na demona, który leżał teraz na podłodze pod ścianą i skręcał się w przedziwnych spazmach.
-Nie! Nie mogę go zostawić!
-Tanabe, daj spokój! - szarpnąłem przyjaciela z całej siły, zrywając go na równe nogi. - Nie pomożesz mu, ale on właśnie pomaga nam! Doceń to!
-Takanori...
Pociągnąłem Yutakę za sobą w stronę wyjścia z biblioteki. Byłem dogłębnie zadziwiony, że nikt nie przejął się tym rumorem. Przebiegliśmy między pułkami, kiedy przed nami wyskoczyło coś. Coś, tak - c o ś. Nie miałem pojęcia, co to za cholerstwo. Było niewielkie, może wielkości kota. Miało świński ryj, psi korpus i łapy jakiegoś drapieżnego zwierzęcia z ostrymi pazurami wielkiego ptaka. Przełknąłem ślinę, zamierając w miejscu. Nie byłem pewny czy to coś nas widziało. Było miniaturową hybrydą, o której uczył profesor od mieszanki. Widziałem już coś podobnego na zdjęciach, jednak ujrzenie takiego paskudztwa w rzeczywistości było zbyt szokujące.
-Taka, musimy się cofnąć - powiedział bardzo cicho Yutaka. Hybryda zaczęła niuchać swoim świńskim nosem. - Zanim nas zobaczy. Powoli...
Zrobiliśmy kilka kroków w tył, nie spuszczając z oczu tego dziwactwa. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Nie miałem pojęcia, co się właśnie dzieje i dlaczego. Nagle wpadłem na coś, przewróciłem się z hukiem, a Yutaka wpadł na mnie.
-Ty sieroto - burknął Tanabe.
-Spieprzaj...
Hybryda podniosła na nas mordę i kwiknęła przeraźliwie na cały głos. Krew zastygła mi w żyłach. Rzuciliśmy się z Yutaką do ucieczki. To dziwne stworzenie zerwało się za nami pędem. Dyszało, krzyczało i kwikało. Wylecieliśmy ze starej części biblioteki, w której trzymano te wiekowe księgi, jednak nie udało nam się dotrzeć do nowszej części. Ta świnia zagrodziła nam drogę, wyskakując niespodziewanie na nas zza jakiegoś regału.
Instynktownie machnąłem na potwora ręką w tym samym momencie, w którym chciał się na nas rzucić. Stworzenie zmieniło się w puch, jakby ktoś rozerwał poduszkę. Białe pióra opadły powoli na podłogę. Momentalnie poczułem, jak nogi mi miękną, zakręciło mi się w głowie. Straciłem przytomność.

Ocknąłem się w szpitalu. Leżałem na niewygodnym łóżku, moje ciało przykrywała cienka, biała kołdra. Zmrużyłem oczy przed rażącym, jasnym światłem, z moich ust wydobył się cichy jęk. Na twarzy miałem maskę tlenową, z czego zdałem sobie sprawę dopiero po dłużej chwili. Chciałem ją zdjąć i już za nią złapałem, kiedy to ktoś chwycił mnie za nadgarstek. Spojrzałem zaskoczony na osobę, która siedziała przy łóżku. Nie znałem tego mężczyzny.
-Udawaj, że śpisz - powiedział spokojnie.
Patrzyłem na niego, nie umiejąc poskładać myśli. Jak się tu znalazłem? Dlaczego tu byłem? Kim był ten facet?
-Taka, policja tu była - mówił ściszonym głosem. - Pytali o ciebie. Miałeś stawić się dzisiaj na przesłuchaniu, ale nie przyszedłeś. Powiedzieli, że przyjdą tu znowu, jak się obudzisz.
Zamrugałem kilkakrotnie, po czym zakryłem oczy dłonią.
Policja przyszła, żeby mnie przesłuchać.
-Taka, ty go nie zabiłeś, prawda? - spytał.
Pokręciłem jedynie głową. Powoli zsunąłem z siebie maskę, tym razem nie protestował.
-Przepraszam, Tanabe - bąknąłem słabo. - Bardzo mi przykro.
Yutaka popatrzył na mnie w skupieniu. Chwilę później wstał i wyszedł bez słowa.
Leżałem całkiem sam na sali i bezmyślnie patrzyłem przed siebie. W końcu przyszła do mnie pielęgniarka. Kobieta od razu wezwała lekarza. Osłuchali mnie, zmierzyli tętno, zrobili EKG i jeszcze podłączyli mnie do kroplówki. Wszystko dla mojego dobra. Nie mogłem jednak usiedzieć w miejscu z kroplówką i, chociaż ledwo mogłem chodzić, spacerowałem po kompleksie szpitalnych korytarzy. W końcu jedna z pielęgniarek zdenerwowała się na mnie i kazała wrócić do swojej sali. Zrobiłem to niechętnie. Stanąłem przy oknie i patrzyłem na nieco zapuszczony parking. Ktoś przyjeżdżał, ktoś odjeżdżał. Nagle dostrzegłem, że na podjazd wtłacza się radiowóz policji.
Krew odeszła mi z twarzy, całe moje ciało ogarnęły niekontrolowane drgawki. Chcieli mnie przesłuchać, dlatego tu przyjechali. Któraś z pielęgniarek, lekarz... ktoś zadzwonił do nich, byłem tego pewny. Musiałem stamtąd uciec. Jakoś, jakkolwiek, gdziekolwiek. Rzuciłem się w stronę wyjścia z sali, kiedy to stojak od kroplówki ruszył za mną, mało się nie przewracając. Popatrzyłem zdezorientowany na przedmiot, po czym przypomniałem sobie, że byłem podłączony do kroplówki. W ręku miałem wenflon, który przezroczystą rurką prowadził do worka z elektrolitami. Bez większego namysłu oderwałem plaster, a następnie wyrwałem sobie kaniulę. Zacisnąłem zęby na dłoni, by nie krzyknąć, krew leniwie zaczęła sączyć się z nakłucia w łokciu. Wszystko zrobiłem gwałtownie, dlatego aż tak bolało. Nie mogłem wytrzymać, łzy stanęły mi w oczach, zakręciło mi się w głowie. Nie mogłem jednak tracić ani chwili dłużej. Chwiejnym krokiem ruszyłem ku wyjściu z pokoju. Podpierając się jasnych ścian ruszyłem w stronę, w którą wskazywał znak prowadzący do wyjścia ewakuacyjnego. Przycisnąłem do siebie krwawiącą rękę, by zakryć ranę i, by nikt przypadkiem nie chciał mi przeszkodzić w ucieczce. Nikt z personelu nie zwrócił jednak na mnie uwagi.
Przeszedłem przez spore, metalowe drzwi i znalazłem się na zimnym, betonowym korytarzu, który prowadził do schodów i windy. W dalszym ciągu byłem w szpitalnym fartuchu i kapciach, moim ciałem wstrząsnął silny dreszcz. Musiałem się wydostać, uciec od policji. Chcieli mnie zamknąć, już wiedzieli, że to ja go zabiłem. Wiedzieli, że byłem z nim, że sypialiśmy razem. Oni już to wszystko wiedzieli, ktoś im powiedział. Ktoś wiedział prócz nas...
Znalazłem się tuż przy schodach. Złapałem się chłodnej, metalowej poręczy. Cała konstrukcja zachybotała się niebezpiecznie, jednak oparłem się o nią i ruszyłem schodami w dół. Po kilkuminutowej męczarni, w końcu znalazłem się na parterze. Rzuciłem się ku drzwiom, które prowadziły do wyjścia i wypadłem na tylny parking wylany betonem. Z nieba leciały drobne płatki śniegu, które topniały zaraz po zetknięciu z ziemią, wiał przenikliwie zimny wiatr. Podmuch powietrza uderzył moją twarz. Wziąłem głęboki wdech.
Uciekłem im.

···

Policja zapukała do moich drzwi około pierwszej w nocy. Przewalałem się z boku na bok, aż w końcu zrezygnowałem i z tego. Wywindowałem się do siadu. Przez jakiś czas wpatrywałem się w czarną przestrzeń. Rolety szczelnie przysłaniały okna, do pomieszczenia nie przedostawała się nawet odrobina pomarańczowego światła latarni. Nie byłem w stanie dostrzec czubka własnego nosa, jakby go w ogóle nie było. Dotknąłem swojego nosa, przesunąłem palcami do jego czubka. Był, na całe szczęście. Gdyby go nie było, to chyba zacząłbym płakać. Właśnie wtedy usłyszałem dzwonek do drzwi, a chwilę później ktoś zapukał trzykrotnie w bardzo niespokojny sposób. Zsunąłem się niepewnie z łóżka, po czym poszedłem do drzwi, do których zakradłem się niemal jak mysz. Wyjrzałem przez wizjer. Na klatce schodowej paliło się słabe, mleczne światło, jednak bez trudu dostrzegłem dwóch policjantów w pełnym umundurowaniu.
-Otwórz - usłyszałem za sobą głos Yuu. Owiało mnie nieprzyjemne zimno, zadrżałem. Włosy na całym ciele stanęły mi dęba.
Zanim jeden z policjantów ponownie użył dzwonka, zwolniłem zasuwę i przekręciłem klucz, jednak nie zdjąłem łańcucha. Uchyliłem drzwi na tyle, na ile pozwalało mi zabezpieczenie i ostrożnie wyjrzałem na korytarz.
-Dobry wieczór - powiedział ostrym tonem jeden z policjantów. - Obywatel Tanabe Yutaka?
-To ja - odparłem nieco zlęknionym głosem. - Coś się stało? Jest już dość późna godzina...
-Mamy kilka pytań - odparł drugi z policjantów.
-Huh? Nie rozumiem. Pytania dotyczące czego?
-Wpuść ich - usłyszałem tuż przy uchu. Niemal wstrzymałem oddech z zaskoczenia.
-Nie chcę - wymamrotałem.
-Słucham? - warknął policjant, który odezwał się jako pierwszy.
-Nie, już... Już otwieram.
Zamknąłem drzwi i zdjąłem łańcuch. Wpuściłem policjantów do mieszkania, chociaż wcale nie miałem ochoty tego robić. Zapaliłem światło w korytarzu i w salonie, gdzie usiadłem wraz z jednostkami prawa. Obaj mężczyźni byli postawni i dobrze zbudowani. Rozsiedli się na kanapie, jeden z nich wyciągnął notes, długopis i dyktafon. Sprzęt nagrywający postawił na stoliku, wygodnie założył nogę na nogę, jakby przyszedł do mnie w gości. Nie wiedziałem kompletnie, jak powinienem postąpić, dlatego przez dłuższy czas stałem po prostu w miejscu i patrzyłem na przybyszów.
-Niech pan usiądzie - powiedział drugi policjant. W myślach nadałem im numery - Jeden i Dwa.
Niepewnie zasiadłem w fotelu. Jeden przeglądał swój notes, długopis wetknął za ucho, jak jakiś scenarzysta sitcomów. Drugi natomiast splótł dłonie w koszyczek i przyglądał mi się z uśmiechem.
-Panowie, jest pierwsza w nocy - wydukałem. Byłem zestresowany wizytą policji w moim domu o tak nienormalnej porze. Uczucie stresu potęgował fakt, że oni byli kompletnie ubrani i uzbrojeni, a siedziałem przed nimi w samej piżamie. Czułem się przez to nagi i niekompletny.
-Wiemy. Sprawa jest jednak niecierpiąca zwłoki - odparł Drugi. Prawdopodobnie to on tutaj robił za dobrego glinę
-Dobrze. Możemy zaczynać? - odezwał się Pierwszy.
-Chyba... chyba tak.
Drugi nacisnął guziczek na dyktafonie. Rozległo się kliknięcie obwieszczające, iż nagrywanie właśnie się rozpoczęło. Poczułem ścisk w żołądku, przełknąłem głośno ślinę. Po plecach spłynął mi zimny pot.
-Tanabe Yutaka, urodzony w październiku dnia dwudziestego ósmego, roku 19XX. Zgadza się? - przeczytał Pierwszy ze swojego notesu.
-Tak.
-Ojciec nie żyje, natomiast matka pańska zajmuje się handlem?
-Prowadzi sklep odzieżowy - sprostowałem.
Drugi uniósł jedną brew, jakby ta informacja nie była w żaden sposób pożądana, po czym odchrząknął. To chyba miało mi uzmysłowić, że mam jedynie potakiwać.
-Prowadzi sklep... - Pierwszy dopisał coś w zeszycie, po czym kontynuował wywiad. - Obywatel studiuje na uniwersytecie?
-Tak.
-Kierunek; Etnografia Struktur Nadnaturalnych?
-Tak.
-Był pan studentem niedawno zamordowanego wykładowcy?
-Tak.
-Czy profesor wykazywał jakiekolwiek skłonności do utrzymywania niekonwencjonalnych relacji wraz ze swoimi studentami?
-Słucham? - otworzyłem szerzej oczy. Z nerwów głos uwiązł mi w gardle, nie mogłem się skupić na tak zawiłym pytaniu.
-Mógł wdawać się w romanse ze studentami? - powiedział prościej Drugi.
-Nie... nie wiem. Pojęcia nie mam. Był zwykłym wykładowcą. Chyba żadna się przy nim nie kręciła...
-Czy znane jest obywatelowi nazwisko Matsumoto Takanori?
Drgnąłem.
-Tak.
-Czy relacje Matsumoto Takanoriego oraz profesora mogły sugerować koneksję?
Uchyliłem usta, by coś powiedzieć, kiedy poczułem, jak Yuu przysiada obok mnie. Mając świadomość, że jest blisko, ogarnął mnie spokój.
-Kłam - powiedział cicho Yuu. - Nie mów im prawdy.
-Nie, nie wydaje mi się.
-Profesor nie prowadził konkurów w stosunku do żadnej ze studentek?
-Nie wiem.
-A do Matsumoto Takanoriego?
-Nie. Wydaje mi się, że nie.
-Czy Matsumoto Takanori nie wykazywał interesowania wykraczającego ponad normę w stosunku do profesora?
-Nie.
-Relacje profesora oraz Matsumoto Takanoriego były zatem poprawne?
-Tak.
Drugi pokiwał głową, po czym uśmiechnął się serdecznie. Z jakiegoś powodu ten uśmiech zmroził mi krew w żyłach.
-Dziękujemy za poświęcony czas - powiedział pierwszy, uprzednio wyłączając dyktafon. Schował notesik oraz długopis.
Wyszli. Zamknąłem za nimi drzwi, o które się oparłem. Czułem, jak miękną mi kolana, prawie upadłem na podłogę.

W nocy nie zmrużyłem już oka. Po wypiciu bardzo mocnej kawy poszedłem rano odwiedzić Takanoriego w szpitalu. Spodziewałem się go zobaczyć na szpitalnym łóżku, jednakże, takowe było puste.
-Matsumoto? - mruknęła pani w rejestracji.
-Ten niski z sali 302.
-Pamiętam, tak... chwilę... Kim pan jest dla pana Matsumoto?
-To mój przyjaciel.
Kobieta uniosła brwi, jakby spodziewała się zupełnie innej odpowiedzi.
-Informacje odnośnie pacjentów możemy podawać jedynie rodzinie.
-Wiem, ale on nie ma rodziny. Ja go tutaj przywiozłem, nikt nie wiedział, prócz mnie, że tu jest.
Kobieta przez chwilę szperała w szufladzie z dokumentami, po czym sprawdziła coś w komputerze.
-Wczoraj dostał wypis - powiedziała sucho. - Nic więcej nie mogę powiedzieć. Proszę stąd iść, bo wezwę ochronę.
-Dostał wypis? Przecież on nie mógł nawet...
-Proszę stąd wyjść - głos kobiety był wyjątkowo stanowczy i mocny. Przełknąłem ślinę. Podziękowałem jej, po czym wyszedłem ze szpitala.
Byłem skołowany. Gdzie podział się Taka? Jak to możliwe, że dostał wypis, skoro nie był nawet w stanie się podnieść? Kto normalny wypuszcza chorego człowieka ze szpitala?! Przechadzałem się po uliczkach, kiedy coś mnie tknęło.
-Yuu, wiesz, gdzie jest Takanori? - spytałem. Kobieta, która przechodziła obok, obrzuciła mnie zaskoczonym spojrzeniem;
-Wariat - wymamrotała. Błyskawicznie odeszła ode mnie.
-Może i wiem - odparł demon.
-Możesz wyczuć jego obecność, no nie? Demony umieją takie rzeczy.
-Przydatnej wiedzy cię uczą na tych studiach - mruknął wampir. Niespodziewanie ujrzałem go przed sobą. Stał w czarnym płaszczu i kapeluszu z szerokim rondem, który potęgował uczucie tajemniczości. Stanąłem jakieś dwa metry przed nim. Patrzył na mnie swoim zimnym wzrokiem, tak jak zawsze. Był chłodny pod każdym względem.
-Zabierz mnie tam, gdzie jest Taka - poprosiłem drżącym głosem.
-Zabiorę cię tam - zapewnił mnie ze spokojem. - Ale nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że policja przyszła do ciebie z jego powodu.
-Z jego powodu?
-Uciekł ze szpitala - odparł. - Myśleli, że może jest u ciebie.
-Dlaczego uciekł?
Wzruszył ramionami, po czym posłał mi uśmiech.
-Może czegoś się boi?
-Boi się? - zmarszczyłem brwi. - Czego mógłby się bać? Co takiego...?
-Przesłuchanie - podsunął wampir. Otworzyłem szerzej oczy. Teraz powoli wszystko nabierało sensu. Ucieczka Taki, pytania policji...
-Nie chcesz mi powiedzieć, że...?
-Niech on sam ci powie.
-Zabierz mnie do Taki - zażądałem, podchodząc do niego. Złapałem go za poła wełnianego płaszcza. Ścisnąłem materiał z całych sił w dłoniach, jakbym chciał go rozerwać. - Słyszysz?
-Oczywiście - przyłożył mi lodowatą dłoń do czoła. - Zamknij oczy i policz do dziesięciu.
Nagle poczułem silny ucisk w klatce piersiowej. Wziąłem głęboki wdech i zacisnąłem powieki. Powoli zacząłem liczyć do dziesięciu.
1, 2, 3, 4...
Zakaszlałem.
...5, 6, 7, 8, 9, 10.
I otworzyłem oczy. Nie było miasta, śniegu i parku obok.. Zamiast tego wszystkiego, miałem dookoła siebie ciemne ściany rozpadającej się hali i odór stęchlizny. Rozejrzałem się uważnie i dostrzegłem, że ktoś siedzi przygarbiony na ziemi. Zaraz zdałem sobie sprawę z tego, że był to Takanori. Mężczyzna patrzył przed siebie pustym wzrokiem, a w drżącej dłoni ściskał pustą puszkę po energetyku.
-Takanori...!
Podniósł na mnie głowę. Na moment jego oczy zdały się rozświetlić, jednak nagle z powrotem stały się zimne. Taka wstał, kierując gniewnie spojrzenie w moim kierunku.
-Wampir! - krzyknął. Yuu nie zareagował. Uchyliłem lekko usta w zaskoczeniu. - Dlaczego ta pijawka wszędzie z tobą chodzi?! Yutaka, zrozum, że on nie chce dla ciebie dobrze!
Ponownie poczułem ucisk w klatce piersiowej, jakbym miał zacząć się dusić.
-Taka, nie mów tak... Spójrz na siebie. Spójrz na to, jak wyglądasz! I... i coś ty najlepszego narobił?! Co się się stało z profesorem?!
Matsumoto zupełnie mnie zignorował. Dostrzegłem, że Yuu odsuwa się ode mnie. Zrobił kilka kroków w bok, po czym zwinnie skoczył w stronę Takanoriego. Mój przyjaciel błyskawicznie odskoczył, jednak potknął się. Yuu złapał go za kostkę, w konsekwencji czego Taka padł na ziemię. Krzyknął, jakby dotyk wampira wypalał mu skórę.
-Yuu, przestań! - podbiegłem do nich.
Taka zaczął się wyrywać. Rzucał się wściekle. W końcu w nerwach zacisnął dłonie na szyi Yuu. Demon warknął gardłowo. Tak bardzo zaskoczył mnie ten dźwięk, że aż stanąłem niczym sparaliżowany. To naprawdę był Yuu? Ten odgłos nie z tego świata, który z siebie wydał...Dopiero wtedy dotarło do mnie, że Yuu był zagrożeniem. Dla mnie, dla Taki, dla wszystkich.
Yuu złapał Takę za twarz. Zacisnął mocno dłoń, miałem wrażenie, że czaszka Matsumoto zaraz pęknie. Dopadłem do Yuu i chwyciłem go za ramiona. Ten jednak mnie zignorował.
-Puść go! - krzyknąłem, szarpiąc Yuu za płaszcz. - Puszczaj Takanoriego!!
Niespodziewanie Taka chwycił wampira za nadgarstek dłoni, którą ten chciał mu zgnieść głowę. Kilka chwil później Yuu zabrał rękę, odskakując do tyłu, jednocześnie mnie wywracając. Zauważyłem, że jego ręka miała odcisk dłoni Taki na sobie, do moich nozdrzy doszedł zapach spalenizny.
-Ty szumowino - syknął Taka. - Ty... ty...!
-Pożałujesz tego - wampir przygarbił się, jakby szykował się do kolejnego skoku.
Takanori podniósł się, po czym klasnął w dłonie. W tym samym momencie Yuu upadł na kolana. Miałem wrażenie, jakby coś trzymało go i zmuszało do tego wszystkiego. Po chwili znów się podniósł, niczym marionetka, i znów upadł na kolana.
-Junko, puść! - Yuu szarpnął się i wtedy dostrzegłem dziewczynę, która trzymała Yuu za ramiona. Szybko zdałem sobie sprawę, że ona również była wampirem. Miała na sobie długi płaszcz pełen koronek i falbanek, które dodawały niewinności do jej dziewczęcej urody.
-Yuu! - zaśmiała się, rzucając się wampirowi na szyję. - Yuu, tu jesteś!
-Yutaka! - Taka szybko podbiegł w moją stronę, po czym złapał mnie za ramię. W momencie, kiedy poczułem jego dotyk na sobie, zorientowałem się, że Yuu wcale nie chce i nie chciał nam pomóc. Takanori to wiedział, dlatego wciąż tak gniewnie reagował na obecność demona. Rzuciliśmy się biegiem w stronę wyjścia z hali. Mogliśmy uciec, póki Yuu był zajęty tamtą dziewczyną. W głowie szumiało mi od nadmiaru emocji, coraz trudniej mi się oddychało.
Niespodziewanie, niczym spod ziemi, wyrósł przed nami wysoki brunet. Kolejny wampir. Otworzył szeroko ramiona, jakby chciał nas obu objąć.
-Stać! - nakazał nam.
Taka wyrwał się naprzód i skoczył na przeciwnika. Wampir zrobił sprawnie unik, następnie bez większego wysiłku złapał Takanoriego za oba nadgarstki. Boleśnie wykręcił mu ręce do tyłu, po czym kopnął go pod kolanami, powalając go na ziemię. Matsumoto wrzasnął z bólu.
-Zgodnie z Porozumieniem Świata Podziemnego, zerwanie paktu pokojowego jest jedną z największych zbrodni. Aniołowi grozi za to najwyższa kara, jaką może ponieść - oznajmił mężczyzna chłodnym, przenikliwym głosem. Owiało mnie silne poczucie niepokoju i grozy. Aura, jaką mężczyzna wytwarzał była jak jakiś okropny koszmar. Jak paskudna halucynacja. Nie miałem jednak pojęcia, o czym on mówił. Pakt pokojowy? Jaki Świat Podziemny? Kim on, do cholery, był?!
-Ach tak? - prychnął Takanori. - Kto tu, na Boga, zerwał pakt pokojowy?!
Demon wzmocnił uścisk, oprócz tego przycisnął mojego przyjaciela do ziemi.
-W tej chwili, grozi ci piekło, mój drogi amikusie.
Jak się okazało, jeszcze wiele nie wiedziałem na temat spraw świata istot nadnaturalnych. Jedną z tych rzeczy było to, że okazało się, że nawet poza naszym światem istnieją instytucje prawne. Przedstawicielem Podziemnego Sądu Najwyższego był Kouyou. Wysoki, smukły wampir o spojrzeniu diabła, który obezwładnił Takanoriego. Szybko się dowiedziałem, że Kouyou był koryfeuszem w swej dziedzinie - skuteczny jak nikt inny, wymierzał sprawiedliwość w sposób bezwzględny.
Kouyou zabrał całą naszą czwórkę - mnie, Takę, Yuu oraz młodą wampirzycę Junko - na przesłuchanie.
-Pierwszy raz w swojej karierze muszę prowadzić dochodzenie w sprawie, w którą wplątany jest człowiek - oznajmił, wchodząc do pokoju przesłuchań. - Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że możesz na tym bardzo ucierpieć.
Kouyou zwracał się do mnie łagodnie. Nie podnosił głosu, nie starał się zaznaczać tego, że w tej chwili on ma w rękach moją przyszłość. Jednak właśnie to sprawiało, że był silniejszy. Nie tyle ode mnie, ale od Yuu i na pewno od wszystkich innych wampirów, jakie później poznałem. Był chłodny i jednocześnie cierpliwy. Cechowała go elokwencja oraz pewność siebie. Każdy jego gest był wyważony, jakby przemyślany kilkakrotnie. Sposób jego poruszania się od razu wzbudził moją fascynację. Poruszał się, jeszcze bardziej niż Yuu, powabnie, z pewną dozą erotyzmu, która od razu uderzała w człowieka. To Yuu miałem za kusiciela, za kogoś, kto mógł w jednej minucie posiąść czyjeś serce, jednak to teraz miałem przed sobą prawdziwego diabła.
-Wiem to - wymamrotałem, starając się nie spuszczać wzroku. Nie chciałem okazywać słabości.
-Mało jaki człowiek zapuszcza się do cudzego świata. Śmiem twierdzić, że chyba żaden nie robi tego na co dzień. To doprawdy wyjątkowe.
Wampir przysiadł na krześle naprzeciwko mnie.
-Nasz świat działa nieco inaczej niż twój. Będąc tutaj podlegasz naszym zasadom i naszemu prawu, którego ty pewnie nie znasz. Nic dziwnego. Mało jaki człowiek zapuszcza się do cudzego świata. Śmiem twierdzić, że chyba żaden nie robi tego na co dzień. To doprawdy wyjątkowe. Nie przedłużając - odchrząknął. - Twój świat to jedno wielkie lex imperfecta. Ludzie łamią zasady i nic im się za to nie robi, jednak tutaj to niedopuszczalne. Za nieprzestrzeganie zasad grożą surowe kary. Nie jest to jednak Kodeks Tang, zapamiętaj. Tutaj tortury są o wiele gorsze. Przechodząc do sedna - wdałeś się w niepoprawne stosunki z demonem. Co prawda, wina leży po jego stronie i to on zostanie osądzony, jednak ciebie też nie możemy puścić bez jakiejkolwiek nauczki.
-Będziecie sądzić Yuu…? - wymamrotałem.
Kouyou uśmiechnął się szeroko, ukazując mi swoje śnieżnobiałe ostre kły. Przygryzłem dolną wargę. Pewna obawa ścisnęła mój żołądek, a ciarki przebiegły mi po plecach.
-Oczywiście.
- Zabijecie go?
-Tego nie wiemy. Ważniejsze jest, co zrobimy z tobą. Nie masz nikogo, kto mógłby reprezentować tutaj twoją osobę, co więcej, możesz umrzeć w każdej chwili. Ludzie tutaj są jak zwierzyna łowna. Cały ten świat roi się od wampirów, duchów i innych istot, które z wielką chęcią napiłby się twojej krwi. Jednakże - demon wstał, wziął do ręki długopis i pstryknął go kilkakrotnie - w tej chwili jesteś pod moją opieką. Do końca procesu nikt nie może cię skrzywdzić. A teraz, jeśli możesz, podpisz się tutaj.
Wampir przesunął w moją stronę gruby plik kartek scalony ze sobą zszywkami. Pochyliłem się nad tym, będąc zupełnie zdezorientowanym.
-Umowa? - przełknąłem ślinę.
-Umowa - potwierdził diabeł. - Umowa, która dotyczy tego, co właśnie powiedziałem. Przebywając tutaj znajdujesz się pod moją ochroną.
Znajduję się na twojej łasce i niełasce - pomyślałem sobie, przeglądając następne punkty umowy, jaką miałem zawrzeć.
-Gdzie jest Takanori? - spytałem.
-W bezpiecznym miejscu - odparł wymijająco.
-Czyli gdzie?
-W areszcie.
-A Yuu?
-Yuu?
-Gdzie jest Yuu?
-Również w bezpiecznym miejscu.
-Też w areszcie?
Wampir zaśmiał się.
-Bystry jesteś.
Nie miałem pojęcia czy to był sarkazm, ale przynajmniej byłem w stanie wyobrazić sobie, gdzie jest mój przyjaciel i wampir, do którego, mimo wszystko, wciąż żywiłem pewne uczucia.

···

Kouyou śmiało wszedł przede mną do lokalu. Momentalnie wszystkie spojrzenia zgromadzonych osób skierowały się w naszą stronę, a cały gwar rozmów oraz muzyka ucichły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie zrobiło to jednak na nim żadnego wrażenia. Ochoczo wkroczył w głąb lokalu, a ja tuż za nim, nie chcąc przypadkiem wdać się w konfrontację z jakimiś nieciekawymi osobnikami. A byli tam ludzie przeróżni, chyba wszystkich narodowości. Wszyscy patrzyli na wampira, za którym szedłem. Tak, na wampira, a nie na mnie. Sądziłem, że wampir tutaj to żaden fenomen, a każdy obrzucał go spojrzeniem wręcz oburzonym.
Podeszliśmy do kontuaru. Barman, który był Latynosem, skinął głową mojemu wampirzemu prawnikowi.
-Juan, gdzie są Hermann, Stanisław i Michaił? - spytał Kouyou.
Juan skierował swój wzrok w bok, unosząc lekko brwi. Spojrzałem w tamtym kierunki. Przy stoliku tuż pod ścianą siedziało dwóch białych mężczyzn.
-Od jakiejś godziny piją Wodę Święconą - oznajmił barman w języku hiszpańskim. Co było dziwne - rozumiałem go bez problemu. - Alcohólicos...
-Ale żeby tak w ciągu dnia? - wampir westchnął, kręcąc głową z niezadowoleniem, po czym odwrócił się do mnie. - Bardzo chciałbym przedstawić ci trzech nietypowych gentlemanów.
-Nietypowych...?
-Cóż, to artyści. Miałem z nimi naprawdę wiele roboty, kiedy tylko tu trafili narobili kłopotów, ale tylko z nimi mogę cię zostawić.
-Trafili tutaj?
-Nie w tym samym czasie, oczywiście.
-Nie, nie... chodzi mi o to, jak tutaj trafili.
-Myślałem, że ja tu jestem od zadawania pytań. Najpierw też musiałem ich przesłuchać, no i...
-Jak trafili tutaj? - przerwałem mu. - Do tego świata.
Zauważyłem, jak kąciki jego ust nieznacznie kierują się ku górze, a w oczach pojawił się swego rodzaju blask.
-Wszyscy umarli.
Podeszliśmy do stolika, przy którym siedzieli wcześniej wymienieni; Hermann, Stanisław i Michaił. Trzej mężczyźni siedzieli przy zapalonej świeczce i butelce wódki z etykietą Woda Święcona. Spojrzeli najpierw na mnie, a później na Kouyou.
-Psia mać! - wykrzyknął jeden. - Patrzcie państwo! Devil's Advocate!
-Ucisz się nieco, Stasiu - rzekł drugi. - Nasz demonicheskiy monsieur przybył tu z pewną sprawą.
-Das ist selbstverständlich - oznajmił trzeci pod nosem.
-Yutaka Tanabe, moi panowie - powiedział nieporuszony niczym Kouyou. Wszyscy trzej skłonili mi głowami, zrobiłem to samo. - A to Stanisław - wampir wskazał na tego, co nazwał go adwokatem diabła. - Monsieur Michaił - ten drugi kolejny raz skłonił mi głową. - I oczywiście Hermann.
-Pijecie z nami, panowie? - zapytał Michaił. - Wody Święconej starczy dla wszystkich.
-Nie uważasz, Michaile, że nie wypada mi pić czegoś takiego?
-Faktycznie, wybacz.
Stanisław wybuchł śmiechem. Zacisnąłem wąsko wargi. Jakoś nie czułem się zbyt dobrze w tym towarzystwie.
-Hej, a znasz ten kawał o Jasiu i mamie? - spytał Staś.
-Nie, ale liczę na to, że mi go opowiesz - odrzekł Kouyou.
-Stasiu, nie - mruknął Hermann. - To nie wypada...
-Daj sobie spokój, on już tak ma - Michaił machnął ręką.
-Jasiu pyta się mamy - zaczął Stanisław. - Mamo, czy diabeł jest mężczyzną? Na co mama odpowiada; O nie, Jasiu, on jest o wiele gorszy. Na co ten: Czyli jest kobietą...
Staszek wybuchł gromkim śmiechem. Michaił jedynie zacisnął wąsko usta, chcąc zapanować nad uśmiechem, który niechybnie chciał zagościć na jego twarzy, a Hermann zakrył twarz dłonią.
-Zabawne - oznajmił Kouyou, chociaż wcale się nie śmiał. Co więcej, jego twarz była jak z kamienia. - Przejdźmy jednak do sedna. Jestem zmuszony zostawić z wami Yutakę na kilka godzin.
-Więcej bydła przyprowadza... - wymamrotał Stanisław. Zmarszczyłem brwi. Uczułem się nieco oburzony przez uwagę mężczyzny.
-Staś! - Michaił trącił kolegę w bok. - Nie wolno tak przy obcych!
-Uspokójcie się - warknął Kouyou. Jego głos naprawdę przypominał warczenie. Chyba powoli tracił nad sobą kontrolę. - Przez ten czas macie opiekować się Yutaką, gdyż jest tu zupełnie nowy.
-Dopiero żeś w kalendarz kopnął? - spytał Hermann.
Już miałem odpowiedzieć, kiedy Kouyou mnie uprzedził.
-Jeszcze nie.

···

Junko siedziała przy mnie, obejmując moją rękę. Nuciła jakąś melodyjkę z pozytywki i machała nóżkami, siedząc na zbyt wysokiej ławie.
-Powinnaś stąd iść - powiedziałem.
-Yuu, nie mogę cię zostawić. Ojciec byłby zły...
-Nie kłam. Wiesz przecież, jakie są nasze relacje.
Junko westchnęła.
-To nie jest miejsce dla ciebie - dodałem. - Jesteś młodą damą, a damie nie przystoi przebywać w takim miejscu.
-Ależ Yuu...!
-Uszczęśliwisz mnie, jeśli stąd pójdziesz - pogłaskałem ją po włosach. Wplątałem dłoń w jej falowane kosmyki, po czym delikatnie ująłem drobny pukiel między kciukiem, a palcem wskazującym.
-Yuu, nie - pokręciła głową. - Ktoś musi się za tobą wstawić. Jeśli ojciec lub ja... To dla twojego dobra.
-Musisz stąd iść. Jesteś wampirzą księżniczką.
-Yuu!
-Już, zmykaj.
Krwistoczerwone łzy stanęły w oczach mojej siostry. Ujęła moją twarz w swoje drobne, gładkie dłonie, po czym pocałowała mnie delikatnie w usta.
-Nie płacz - musnąłem wargami jej czoło. - Nie płacz, bo nic tym nie wskórasz.
-Po prostu wróć do nas.
Wstała, swoje drobne kroczki skierowała w stronę wyjścia. Nie odwróciła się w moją stronę, kiedy znikała za drzwiami. Uniosła dumnie głowę i wyszła.
Moja mała siostrzyczka - pomyślałem.
Kilka minut później do sali wszedł tak zwany Adwokat Diabła. Popatrzył na mnie chłodnym wzrokiem, po czym poluzował krawat wokół swojej szyi.
-Narozrabiałeś tym razem - oznajmił.
-Mówisz to zawsze.
-Jednak teraz przegiąłeś - potarł skronie. Rzucił marynarkę gdzieś na stół, przeczesał dłonią brązowe kosmyki. - Rzuciłeś się na anioła jak na zwykłego człowieka. Z takiego zarzutu nie da się tak łatwo oczyścić.
-A niby kto może to potwierdzić?
Kouyou uśmiechnął się do mnie przebiegle.
-Jak myślisz? Kogo tak zawzięcie uwodziłeś przez ostatnie tygodnie?
Coś ścisnęło mnie w środku.
-Zabij go - zacisnąłem dłonie w pięści. - Niech to będzie wyglądać jak wypadek. Utnij mu język.
-Wyrodny jesteś - oznajmił. - Nie możesz ukryć wyższych uczuć względem niego, a już na pewno nie przede mną. Przykro mi. I nie, nie zabiję zwykłego człowieka bez potrzeby.
-Jest potrzeba.
-Potrzeba, do cholery?! - huknął na mnie, uderzając pięścią w stół. Niemal podskoczyłem w miejscu z zaskoczenia. - Jesteś durny i rozpieszczony. Nie możesz ot tak wpieprzać się do ludzkiego świata!
-Nie krzycz na mnie - syknąłem. - Nie wolno ci.
-Guzik mnie to obchodzi.
Kouyou wziął kilka głębokich wdechów.
-Jestem już tobą zmęczony. Tak cholernie zmęczony, że mam ochotę zostawić cię teraz na lodzie. Nie zrobię tego jednak, szanuję twojego ojca. Pamiętaj jednak, że to ostatni raz, kiedy ci pomagam.
-Dzięki.
Prychnął.
-Jak twoja ręka? - spytał zupełnie innym, troskliwym tonem.
-Przypalona - odparłem, patrząc na swój nadgarstek.
-Kto by się spodziewał, że ktoś taki jak on będzie miał w sobie tyle mocy, no nie?
-Mówisz o Takanorim?
-Takanori? Tak ma na imię? No tak, tak. Ten anioł bez skrzydeł.
-Ma skrzydła - odparłem.
-Ma? Jakoś ich nie widziałem.
-Są ukryte. Nie czujesz tego? Nie masz wrażenia, że coś w nim siedzi i tylko czeka, żeby wyjść na zewnątrz? Widziałem, co potrafi, może nie był tego wszystkiego tak zupełnie świadomy, ale rzeczy, które wyprawiał, były niezwykłe.
Kouyou jedynie milczał, co wskazywało na jedno.
-Boisz się go? - spytałem.
-Nie - pokręcił głową. - Po prostu wiem, że on umiera.
Uniosłem brwi, okazując tym samym swoje zainteresowanie.
-Umiera?
-On jeszcze o tym nie wie, ale przyznaj, że sam czujesz ten odór unoszącej się śmierci wokół niego.
-Więc ty też...?
-Nie spieszy mi się, bo wiem, że umrze. Anioł, który dopuszcza się zbrodni na człowieku nie może funkcjonować. Może jego moralność nie działa tak, jak powinna, to jednak jego wnętrze nie jest w stanie znieść tej okropnej odpowiedzialności, jaką jest morderstwo.
-Po co więc cała ta szopka? Nie możecie mnie wypuścić?
Niespodziewanie dotarł do nas cieniutki wrzask. Zmroziło mnie od środka, na ułamek sekundy zamarliśmy z Kouyou, patrząc po sobie.
-Junko! - zerwałem się na równe nogi.
Kouyou wypadł z pokoju, a ja za nim. Krzyki dobiegały z celi, w której zamknięty został Takanori. Kouyou wparował tam pierwszy. Stanąłem jak wryty w podłogę. Junko siedziała na Takanorim i próbowała go udusić. Anioł robił się już siny na twarzy.
-Junko, nie!! - krzyknąłem. Siostra zdążyła spojrzeć w moją stronę. Kouyou dopadł do tej dwójki błyskawicznie. W jednym momencie głowa dziewczynki oddzieliła się od korpusu i potoczyła się po podłodze. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko właśnie dzieje się na moich oczach. Czarna krew rozbryzgała się po całym pokoju. Różowa sukieneczka mojej siostrzyczki zabarwiła się paskudnymi plamami. Jej głowa potoczyła się tuż pod moje nogi. Spojrzałem w jej puste oczy, które patrzyły teraz na mnie, takie martwe...
-Junko - jęknąłem zrozpaczony, klękając przed głową. - Nie, nie, nie...
-Nic ci nie jest? - usłyszałem, jak Kouyou stara się doprowadzić Takanoriego do porządku. Anioł starał się złapać oddech, kaszlał. - Wybacz ten incydent.
-Moja siostra!!! - krzyknąłem wściekle, zrywając się na równe nogi z głową Junko w dłoniach. - Coś ty najlepszego narobił?!!
Kouyou posłał mi znudzone spojrzenie. Takanori cały drżał, masował swoją szyję.
-Znasz prawo.
-To moja jedyna siostra! Moja ukochana, jedyna siostra!!
Byłem wściekły. Rzuciłem się ku Takanoriemu, kiedy to Kouyou pochwycił mnie za nadgarstki. Nawet nie zauważyłem, kiedy odwrócił mnie tyłem do siebie. Wykręcił mi jedną ręką  dłonie, po czym złapał mnie sprawnie za głowę, przymierzając się do tego, by złamać mi kark.
-Nie pogarszaj swojej sytuacji. Natychmiast stąd wyjdź.
Patrzyłem przez kilka sekund na Kouyou. Byłem zły. Wściekłość rozpierała mnie od środka. Chciałem zamordować Takanoriego i Kouyou. Chciałem zabić każdego, kto stanął mi na drodze. Jednocześnie czułem ogromny smutek. Chciało mi się płakać, by dać upust emocjom, jednakże, wampirze łzy miały to do siebie, że ich pojawienie się, zamiast przynieść ukojenie, sprawiały jeszcze większy ból.
Wyrwałem się Takashimie, który jedynie popatrzył na mnie beznamiętnie. Spojrzałem na Takanoriego, który spoglądał ku mnie, wciąż starając się unormować oddech. Głowa Junko leżała gdzieś na podłodze, reszta jej ciała zwisała bezwładnie, częściowo zawieszona na ławie. Moja najdroższa siostrzyczka...
-Pożałujesz, że się urodziłeś - wycedziłem w stronę Takanoriego, zanim wyszedłem. - Obiecuję ci.
Będę twoim największym koszmarem - pomyślałem, ruszając ku swojej celi. Nim się spostrzegłem, po moich policzkach płynęły czerwone stróżki łez.

Było już zupełnie ciemno, kiedy Kouyou przyprowadził Tanabe do mojej celi. Mężczyzna był nieco pijany, jednak był w stanie logicznie myśleć, o czym przekonałem się, gdy tylko mnie zobaczył. Spiął się, wahając się czy powinien podejść do mnie, czy może raczej uciec.
-Mam nadzieję, że nie będzie to dla was problemem, jeśli tę jedną noc przenocujecie w jednym pomieszczeniu.
Menda - pomyślałem, patrząc na Kouyou. Prawnik wiedział, że nie będę w stanie napić się krwi od osoby, która właśnie spożyła alkohol.
-Dla mnie to nie problem - odpowiedziałem.
-A dla ciebie, Tanabe?
-Chyba... chyba nie...
-Świetnie. Poprosiłem już o drugi komplet pościeli i leżankę. Bardzo mi przykro, ale dzisiaj mamy normalnie jakiś zlot przestępców.
Kouyou wyszedł. Po kilku minutach jedna ze zjaw przyniosła do pokoju leżankę oraz dodatkową pościel. Siedzieliśmy z Tanabe i patrzyliśmy na siebie. On był nieco skołowany. Pewnie nie spodziewał się, że będzie musiał spędzić ze mną noc. Ja zresztą też. Od środka zżerała mnie ciekawość, w jakim celu Kouyou postanowił przydzielić nas do tego samego pomieszczenia.
-Yuu - wyszeptał Yutaka - Nic już z tego nie rozumiem.
-Nie musisz - odparłem.
Tanabe miał rumiane policzki. Denerwował się nieco, co poznałem po jego przyspieszonym tętnie. W tej jednej chwili, kiedy na niego patrzyłem, zdałem sobie sprawę, że jestem naprawdę głodny. Nie mogłem jednak teraz napić się krwi od Yutaki. Alkohol, który spożył miał szkodliwe działanie na krew, a co więcej, powodował bardzo negatywne skutki u kogoś, kto takiej krwi się napił. Po napiciu się zatrutej alkoholem krwi występowały halucynacje, paraliż, a nawet śmierć. Kouyou wiedział, że byłem spragniony, dlatego specjalnie przyprowadził do mnie Yutakę. Chciał zafundować mi tortury.
-Dlaczego zaatakowałeś Takę? Co on takiego zrobił?
-Nie zadawaj mi pytań - wymamrotałem. - Nie o tym... nie chcę mówić. To zbyt wiele do tłumaczenia.
Tanabe przysiadł obok mnie, po czym pocałował mnie w policzek. Nie, błagam, odejdź... Nie zbliżaj się do mnie.
-Może chcesz się napić?
Poczułem się jak wtedy, kiedy spojrzałem w martwe oczy swojej siostry. Przeróżne ambiwalentne uczucia zapragnęły zawładnąć moim ciałem. W końcu uczyniłem jeden gest. Objąłem Tanabe i pocałowałem go w czoło.
-Nie chcę pić twojej krwi - powiedziałem mu niskim głosem do ucha. Na jego ciele pojawiła się gęsia skórka, a wszystkie włoski stanęły dęba w podnieceniu. Jego serce zaczęło pompować krew dwa razy szybciej, żyłka na szyi pulsowała gwałtownie.
-Yuu...
Ująłem go pod brodą, po czym pocałowałem go czule prosto w usta. Zaplótł ręce wokół mojej szyi. Czułem, że jeśli nie skupię się na czymś innym, to oszaleję z pragnienia. Moje myśli krążyły tylko wokół tego, by się napić, przed oczami miałem obraz tego, jak zatapiam gładko kły w szyi Tanabe.
Całowaliśmy się bardzo powoli i leniwie. Sunąłem po jego boku, aż wsunąłem dłoń pod jego koszulkę. Zadrżał, jękną cicho. Zacząłem go całować coraz bardziej namiętnie. Przyspieszyłem tempo, chcąc jedynie przestać myśleć o palącym pragnieniu.
-Ugryź mnie - zajęczał nagle w moje usta.
Zsunąłem wargi na jego szyję. Pocałowałem go w jabłko Adama, po czym przesunąłem się jeszcze niżej. Delikatnie pchnąłem go na kozetkę, by się na niej położył. Rozpiąłem i zsunąłem z niego spodnie. Leżał teraz przede mną w samej koszulce i bokserkach. Czułem, jak pali mnie w gardle, jak bardzo nie mogę już wytrzymać.
-Czy jest coś, czego pragniesz? - spytałem.
-Być z tobą - odpowiedział. - Być z tobą już zawsze, Yuu.
Pochyliłem się nad nim i spojrzałem mu w oczy. Tanabe ujął moją twarz w dłonie. Poczułem się tak samo, kiedy żegnałem się z Junko. Zabolało mnie na samą myśl o jej pyzatej buźce i delikatnym uśmiechu. Ale Yutaka nie był Junko. Nie był moją siostrą. On był kimś, z kim mogłem zrobić wiele nieprzyzwoitych rzeczy.
-Ludzie lubią czułostki - wymamrotałem. - Prawda?
-Prawda. Kochają się kochać.
Opadłem na Tanabe całym ciałem. Objął mnie z mocno rękoma za szyję, nogi zaplótł wokół mojego pasa. Wsunąłem ręce między nasze ściśnięte ciała i rozpiąłem rozporek swoich spodni. Przesunąłem językiem po uchu mężczyzny. Zadrżał w podnieceniu. Zsunąłem z siebie spodnie wraz z bielizną do połowy ud, by zaraz zdjąć bokserki z Yutaki. Nie potrafiąc już dłużej racjonalnie myśleć, rozsunąłem szeroko jego nogi i wszedłem w niego.
Zaczął się w nim poruszać, nie zważając na to, że nie użyłem niczego, by złagodzić jego ból. Wziąłem go na gwałt i doskonale o tym wiedziałem. Odchylił lekko głowę, w oczach stały mu łzy.
Ludzie p ł a c z ą - pomyślałem. - Płaczą inaczej niż my. Im łzy pomagają w bólu. Są czymś, co pozwala pozbyć się złych emocji.
Przyspieszałem z każdą sekundą. Robiłem wszystko, by nie myśleć o pragnieniu. Skupiłem się na mężczyźnie, który wił się pode mną. Na pięknym, kruchym mężczyźnie, który teraz cienko jęczał moje imię. Starał się nie hałasować, jednak nie do końca mu to wychodziło. W pewnym momencie poczułem się jakby porwany przez nadchodzący orgazm. Nie panowałem dłużej nad swoim ciałem, po prostu poruszałem się we wnętrzu Tanabe i coraz mocniej wierzyłem w to, że przestanę czuć cokolwiek, jak tylko wytrysnę.
-Yuu, Yuu...!
Tanabe przygryzał wargi. Przygryzał je aż do krwi. W pewnym momencie czerwona stróżka pociekła mu z ust po brodzie. Do moich nozdrzy od razu dotarł zapach świeżej, ciepłej krwi. Nie mogłem jednak teraz przerwać. Wykonałem kilka gwałtownych ruchów we wnętrzu Tanabe i doszedłem, mając nieziemski orgazm. Tanabe jedynie zajęczał donośnie, gdy moja sperma zalała jego wnętrze. Wyszedłem z niego i pocałowałem go, co było błędem. W ustach poczułem smak krwi.
Wpiłem się w usta Yutaki, zachłannie ssałem wargę, na której miał drobną rankę. Jednak to było za mało. Zupełnie odebrało mi zmysły. Chciałem tylko jednego - krwi.
Szybko zsunąłem się do jego szyi i wgryzłem się gładko w jego szyję. Jęknął, wplątując dłoń w moje włosy.
-Yuu, nie tak mocno...
Nie słuchałem. Zachłannie piłem jego ciepłą krew, która w przyjemny sposób zalewała moje wnętrze. Chciałem więcej i więcej. Zaraz wgryzłem się w obojczyk, blisko innego mojego śladu od ugryzienia. Tanabe pozwalał mi czasami siebie spróbować, nie ukrywam. Chociaż później był słaby po takich ekscesach i nierzadko nie był w stanie się ruszać, jeśli wypiłem z niego więcej, niż powinienem. Myślałem wtedy zawsze, że każe mi przestać, jednak on ochoczo pozwalał mi na więcej. Mówił, że skoro jestem głodny, to mogę go nawet zjeść całego.
-Za... za mocno...
Ssałem coraz bardziej i bardziej. Tanabe uderzył mnie chyba w plecy, ale nie byłem pewny, czy to muśnięcie było właśnie jego pięścią.
-Boli, przestań.
Nie mogę... Dlaczego nie mogę przestać?
Sączyłem jego krew jeszcze przez kilkanaście minut, aż poczułem, że kręci mi się w głowie. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Tanabe już się nie rzucał i nie protestował. Oderwałem się od jego szyi. Całe usta i brodę miałem we krwi. Szyja i obojczyk kochanka również ubrudzone były szkarłatem. Spojrzałem na Tanabe, dotknąłem jego policzka. Miał zamknięte oczy, dosłownie widziałem, jak kolory odpływając z jego twarzy i momentalnie robi się blady. Usta miał sine, nie oddychał. Krew wciąż namiętnie sączyła się z jego szyi i dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, że to była tętnica.
-Tanabe, nie, Tanabe...!
Coraz mocniej kręciło mi się w głowie. Racja, jego krew była skażona. Opadłem bezwładnie na ciało Tanabe. Objąłem go mocno, niemal zgniatając jego ciało.
-Przepraszam... - wydukałem, zanim zupełnie pociemniało mi przed oczami.

···

Następnego dnia rano nikt nie prosił o spotkanie. Nikt też nie doniósł mi o tym, że w celi leżą dwa martwe ciała. Wszyscy czekali na moje przybycie, o czym świadczyła pełna powaga wszystkich pracowników, gdy tylko moja osoba pojawiła się w drzwiach.
-Dzień dobry - powiedziałem. - Ładny dziś dzień.
Całe biuro spojrzało na mnie, jakby z przestrachem, nie z respektem. Odłożyłem swoje rzeczy na biurko. Sekretarka przyniosła mi papiery, którymi miałem się dzisiaj zająć. Dodatkowo wyjaśniła mi mój rozkład dnia. Podziękowałem jej i poprosiłem o litr krwi z grupy 0.
-Chyba się wczoraj skończyła - wymamrotała. Była nowa. Pracowała u mnie dopiero miesiąc i jeszcze nie do końca pojmowała, jak powinna się zachowywać.
-Skończyła się wczoraj? Nie szkodzi. Zadbaj o to, by dzisiaj dotarła nowa dostawa.
-Właśnie chciałam zrobić zamówienie, ale mieli tylko A, B oraz AB…
-Posłuchaj - pochyliłem się ku niej. Młodziutka wampirzyca zadrżała ze strachu przede mną. - Grupa 0. Tylko taka. Jeszcze dzisiaj. Rozumiesz?
Szybko pokiwała głową. Miałem wrażenie, że boi się mnie tak bardzo, że zaraz się rozpłacze.
Udałem się do celi Yuu. Otworzyłem drzwi, które wręcz jęknęły z bólu podczas otwierania. Już wiedziałem, że muszę dać znać komuś, by naoliwić zawiasy. Popatrzyłem na uroczy obrazek, jaki przed sobą miałem. Martwy Tanabe, na nim martwy Yuu i dookoła pełno krwi. Czyli tak, jak się spodziewałem, żaden nie wyszedł z tego żywy.
Zamknąłem drzwi i, jak gdyby nigdy nic, poszedłem do celi Takanoriego. Półanioł siedział na krześle i obejmował się swoimi ramionami. Był cały blady, kaszlał, a jego oddech był nieco świszczący.
-Masz astmę? - spytałem na przywitanie. Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Nie... Przeziębiłem się.
Uśmiechnąłem się po czym przysiadłem na krześle naprzeciw niego. Takanori posłał mi niepewne spojrzenie, jakby już węszył jakiś podstęp w samym moim uśmiechu. Niewiele się mylił.
-Mam dobre wieści - oznajmiłem. - Dzisiaj cię wypuścimy. Będziesz mógł wrócić do siebie, nikt nie będzie ci już zawracał głowy.
Zamrugał kilkakrotnie, jakby się przesłyszał.
-Jak to?
-Zostałeś oczyszczony z zarzutów złamania Paktu przez Yuu oraz Yutakę.
-Oczyścili mnie z zarzutów? Jak?
Poszerzyłem swój uśmiech.
-Bardzo skutecznie…
-Ale… Jeszcze wczoraj była mowa o tym, że… Ja i Yuu mieliśmy ponieść karę.
-Yuu wziął wszystko na siebie. Ale spokojnie - dodałem szybko, widząc jego minę - to wampir. Jemu to już nie zrobi różnicy, jakie tortury zostaną zastosowane.
Takanori patrzył na mnie i coraz bardziej dawał się wciągnąć w moje słowa.
-A Tanabe?
-Tanabe, oczywiście, również jest wolny od jakichkolwiek zarzutów. Obaj jesteście wolni.
Zakaszlał. Odchrząknął. Znów zakaszlał, wypluwając krew. Spojrzałem na czerwoną plamę na stole, podałem mu chusteczkę, by wytarł buzię i szybko wstałem. Zapach krwi uderzył moje nozdrza. Szczęknąłem zębami, co nie uszło uwadze Takanoriego.
-Cieszę się, że już to mamy za sobą. Wybacz też za całe to zamieszanie - powiedziałem, już kierując się do wyjścia. - Ktoś zaraz przyjdzie do ciebie i…
-Aż tak nie możesz znieść zapachu krwi? - spytał nagle.
Stanąłem, patrząc na niego w milczeniu. On spoglądał na mnie, oczekując mojej odpowiedzi.
-Jaką masz grupę krwi? - spytałem.
-B - odparł.
Zacisnąłem wargi. Miałem coraz większą chęć wgryźć mu się w nadgarstek.
-Masz szczęście. Piję tylko 0.
Takanori wyszczerzył się do mnie w uśmiechu. Nie odwzajemniłem jednak tego gestu i wyszedłem szybko. Na korytarzu minąłem się z moją sekretarką.
-Wyznacz kogoś do posprzątania celi Yuu. Takanori ma być zwolniony do siebie. I nie martw się już o tę krew. Sam ją sobie załatwię.
Kobieta pokiwała szybko głową. Czułem jej wzrok na sobie, kiedy znikałem za rogiem. Szybko ruszyłem ku najbliższemu bankowi krwi.

···

Bardzo bym chciał wierzyć, że istnieją szczęśliwe zakończenia każdej historii, jednakże, wszystko zawsze kończy się jednym. Kiedy wydano mi ciało najlepszego przyjaciela, myślałem, że podetnę sobie żyły, by skończyć tak samo jak on. Musiałem jednak powiadomić rodzinę Tanabe o wszystkim, co się wydarzyło. No, może nie o wszystkim. Szczegółów nie miałem prawa nikomu ujawnić, a już na pewno nie zwykłym ludziom. Nikt by mi nie uwierzył, to po pierwsze. Po drugie, obowiązywała mnie tajemnica. To, co działo się na tamtym świecie, na zawsze pozostawało w nim.
Mama Yutaki była w rozpaczy. Podziękowała mi, że tak długo przyjaźniłem się z jej roztrzepanym synem, jednak to tyle. Podczas ceremonii pogrzebowej nikt z rodziny mojego zmarłego przyjaciela nie zwrócił nawet na mnie uwagi. Zostałem teraz całkiem sam i dość długo nie mogło to do mnie dotrzeć
-Taka… Takamori? - zagadnął mnie raz profesor od demonologii po ćwiczeniach. Spojrzałem na niego nieco nieprzytomnym wzrokiem.
-Takanori – poprawiłem go z lekkim, wymuszonym uśmiechem.
-Tak, tak. Bardzo przepraszam, ja… Chciałem ci złożyć kondolencje. Zdaję sobie sprawę z tego, że Tanabe był twoim cennym przyjacielem.
-To fakt. Bardzo się lubiliśmy.
-Co więcej, może to będzie miało dla ciebie jakieś znaczenie, ale Yutaka raz po wykładzie powiedział mi o jakimś demonie, który do niego przyszedł.
-A tak, coś wspominał, że był u profesora.
-Tak, tak… Mam wyrzuty sumienia, bo spławiłem go wtedy. A ten demon… on stał tuż obok niego.
Uchyliłem lekko wargi z zaskoczenia. Profesor jednak dalej kontynuował.
-Powiedziałem mu wtedy, że nie ma się czym przejmować, bo to pewnie tylko jakaś zagubiona zjawa. Ale to nie była byle jaka zjawa. To był silny wampir, który wybrał sobie Tanabe.
-Skąd profesor o tym wie? - nie kryłem zaskoczenia.
-Zajmuję się tym już tyle lat. Nauczyłem się widzieć te wszystkie potwory, są już dla mnie jak ludzie. Czasami nawet kręcą się po uczelni, jednak staram się nie zwracać na nie uwagi. A to, jak wyczułem aurę i więź między nimi? Cóż, tego też się uczy z biegiem lat. Ten wampir przyssał się do Tanabe niczym pijawka. Jednak cała ta jego siła… Przestraszyłem się. Wstyd mi za samego siebie, że schowałem głowę w piasek i nie pomogłem Tanabe.
-To bez znaczenia. Tanabe został zamordowany.
-Nie zdziwię się, jeśli ten krwiopijca miał coś z tym wspólnego.
Zadrżałem. Pożegnałem się z profesorem i wyszedłem z gabinetu.
W domu kolejny raz miałem napad kaszlu. Zacząłem krztusić się własną krwią. W końcu wyplułem to, co zebrało mi się w gardle i aż krzyknąłem z przerażenia. Był to niewielki kawałek surowego mięsa. We krwi wiło się kilka białych larw. Momentalnie zadziałał u mnie odruch wymiotny. Womitowałem krwią pełną białych larw. Kaszlałem i znów wymiotowałem. Powtórzyłem to kilka razy, aż wrzasnąłem z całych sił. Łzy płynęły ciurkiem po moich policzkach, a wydzielina z nosa spływała mi do ust. Szlochałem spazmatycznie, klęcząc na podłodze.
-Taka kara spotyka anioła, który dopuszcza się zbrodni na człowieku - usłyszałem nad sobą.
Podniosłem głowę i zobaczyłem przed sobą Kouyou. Jęknąłem, chowając twarz w dłoniach. Wampir jedynie kucnął przede mną i pogłaskał mnie po włosach.
-Będzie jeszcze gorzej - oznajmił. - To dopiero początek.
-Ja nie chcę… Już nie chcę tak… tak cierpieć… Nie… - wydukałem nieskładnie.
-Wiesz, co jest dla ciebie najlepszym wyjściem, prawda?
-Zrób coś… wiem… zabij mnie, proszę.
-Nie mogę cię zabić, bo złamałbym Pakt Pokojowy. Przykro mi.
Cholerny sadysta. Jemu sprawiało przyjemność patrzenie, jak ktoś się męczy.
-Zrób to sam - zaproponował. - Wtedy nikt nie będzie ponosił odpowiedzialności, tylko ty.
Popatrzyłem na niego oczami pełnymi łez. Nienawidziłem jego i siebie coraz mocniej.
-Myślałem, że on mnie kocha - powiedziałem cienkim głosem. - Myślałem, że to ma dla niego jakieś znaczenia, że ja mam… Że się liczę.
-Widzisz, to są właśnie ludzie. Dorastałeś w tym świecie, więc powinieneś był doskonale wiedzieć, że nikt nie jest tym, za kogo się podaje. On cię wykorzystał. Byłeś dla niego jedynie obiektem badań. Cierpiałeś i teraz cierpisz jeszcze bardziej.
Wybuchłem jeszcze silniejszym płaczem i znów zacząłem kaszleć. Gdy otworzyłem oczy, Kouyou już przy mnie nie było. Nie czułem też, by jakikolwiek demon znajdował się w pobliżu.
Urodziłem się w tym świecie. Dorastałem tu i tu się wychowałem. Jednak nigdy szczerze nie pokochałem tego miejsca, nikt też nie pokochał mnie i nigdy nie miał.
Podniosłem się chwiejnie z podłogi i podpierając się ściany, ruszyłem ku balkonowi. Wyszedłem na taras. Wiklinowe krzesełko przesunąłem bliżej poręczy i wszedłem na nie. Opierając się na ścianie, stanąłem bosymi stopami na metalowej barierce. Spojrzałem w dół i zachwiałem się. Z szóstego piętra wszystko wydawało się być naprawdę malutkie.
Malutkie jak ja - pomyślałem sobie, wystawiając nogę za poręcz. 


----


Ku pamięci twojej chęci, niech ci diabeł łeb ukręci. Czy jakoś tak to szło. I miałam spore chęci wobec tego oneshota, ale to jak wyszło pozostawiam już wam do oceny. Pisałam to jednak prawie rok i jakoś tak... Wyjebała pierwszą scenę, nad którą siedziałam najdłużej. Brawo dla Tsukkomi. XD
Ale tak, wiem, że czytanie z pewnością niektórym się dłużyło, tak, tak... Ale! Może ktoś przetrwał do końca i postanowi napisać mi komentarz? Postanowiłam sobie, że w ramach podziękowania za poświęcenie czasu na czytanie i skomentowanie, napiszę odpowiedź każdemu. (Hojnaś ty, kobito. X'''D)

I znowu The Pretty Reckless! Ja was kocham zapoznawać z moimi ulubionymi artystami i praktycznie każde opowiadanie ma u mnie jakąś piosenkę przewodnią (o czym wam rzadko mówię, no ale...). Tak jest i tutaj. Oneshot ma jednak dwie piosenki i obie są TPR. Pierwszą z nich jest Cold Blooded, a drugą Where Did Jesus Go. Obie dzielnie mi towarzyszyły podczas pisania tego przez całe jedenaście miesięcy.
Poza tym, domyślacie się może, kim są Juan, Hermann, Michaił oraz Stanisław? ;)

Do następnego~! 



Komentarze

  1. Czytałam to w nocy, aż mi się smutno zrobiło pod koniec.
    (∩◕﹏◕)⊃━☆゚.*
    Lubię twój styl pisania, wciąga. A długa długość (masło maślane) nie przeszkadza, wręcz przeciwnie ^‿^
    W całej tej historii najbardziej przypadł mi do gustu Kouyou, działał najbardziej rozsądnie (?) i przebiegle z tej całej czwórki
    ヽ( ͡°ᗜ ͡°)ノ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, w sumie nie miałam zamiaru, by kogoś tym zasmucić... ;n; Aw, cieszę się, że mój styl pisania aż tak się podoba. Kouyou był tutaj typowym prawnikiem! Zimny i nie nawiązywał niepotrzebnej więzi z klientem. :)

      Usuń
  2. Muszę przyznać, że naprawdę wciąga. Czytałam trzy razy, wczoraj rano, w nocy i teraz. Jakimś cudem odczucia za każdym razem były inne. Także może był to styl, Twój, którego nie sposób pomylić z innym, a może po prostu tego typu opowiadania można odczuwać ciągle inaczej, kto wie? Oczywiście, byłam pewnie jedyną, która cieszyła się, że Tanabe umarł, nie? Urwę w połowie i zacznę życzyć weny. Nie przyda się?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że się podoba. Może odczucia zależą od pory dnia? Idk. XD Jeśli chodzi o mój styl, to wciąż staram się go rozwijać, ale cieszę się, że udało mi się uczynić go, w pewnym sensie, niepowtarzalnym. W porządku, zrobiłam tu z niego pizdę, także nikt płakać nie będzie po Tanabe. X'D Przyda się, dziękuję serdecznie!

      Usuń
  3. Dobry wieczór! Zacznę od tego, że to totalnie nie moje klimaty. Demony, anioły i inne chuje muje. Mimo to podobało mi się. Zawsze widać, że wkładasz w swoje ff dużo pracy. Troszę jednak się mieszałam i gubiłam. No i znowu zabijasz mi Yuu! Zawsze zabijasz postacie które lubię! A przy życiu zostawiasz te których nie lubie! To chyba właściwie na tyle z mojej strony. Czekam na dalsze notki, życzę weny i pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ayyy, no weź. Może kiedyś się przekonasz. >:c O rany, dziękuję strasznie za tak ciepłe słowa i docenienie mojej pracy. (Snapy pt. "KURWA TO NIE TAK MA BYĆ" zrobiły swoje? X''D) Oj no, przepraszam. Ale i tak w zasadzie wszyscy zginęli... XD Obiecuję jednak, że najbliższym czasie nie będę nikogo mordować. Dziękuję i też pozdrawiam!

      Usuń
  4. A ja powiem tak uwielbiam takie klimaty i dziękuję że to właśnie Kouyou jest taki przebiegły - moja ulubiona postać tego opowiadania. Posłodzę Ci jeszcze troszke i powiem opko jest super co prawda wszędzie trup się ściele gęsto ale czasami tak trzeba. Twój styl podoba mi sie bardzo tak trzymaj no i weny jeszcze raz życzę, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też kocham takie klimaty, dlatego w końcu zdecydowałam się coś takiego napisać dla moich Żuczków. Jakoś tak lubię obsadzać Uru w roli czarnego charakteru i też jest moim faworytem tutaj (jedyny, co przetrwał X'D). Mi można słodzić ciągle!:) Ano trochę trupów jeszcze nikomu nie zaszkodziło. A dziękuję bardzo i też pozdrawiam!♡

      Usuń
  5. BOŻE JAKIE TO OPOWIADANIE SMUTNE, A ZA RAZEM PIĘKNE!!!!!!!!!!!!!!!!
    Uwielbiam fantasy i tematykę bardziej przybliżoną do religii (fanka Neon Genesis Evangelion, halo) i Yuu w postaci przystojnego demona mmm...aż ciarków dostałam XDDDD Ale Uruchu jako czarny charakter to tego się nie spodziewałam....w sumie spodziewałam, bo również taki był bad w Migdale B)
    Złapałas za moje kokoro tym opowiadaniem i szanuję.

    Pozdrawiam i dużo wenki życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NGE GÓRĄ!!! Jóczan to demon pierwsza klasa, nie można temu zaprzeczyć, chociaż Kołczan pobił go na głowę... Kou w Migdale był robiony na moje podobieństwo, także, DZIĘKI, już wiem, jakim człowiekiem jestem. XD
      Sir, starałam się jak mogłam. Dziękuję za uwagę!

      Usuń
  6. Kochana Tsukkomi, za takie opowiadania uwielbiam Cię. Nie mogłam się na początku połapać o co w tym wszystkim chodzi, jednakże szybko ogarnęłam temat. Takanori jako zabójca mi nie pasował, ale to paskudne co zrobił mu ten profesor. Albo nie zrobił. Bo już na prawdę nie wiem co było prawdą. Ten seks *.* Szkoda mi bardzo Kaia. Z drugiej strony trochę nawet Yuu, choć go zabił. Wampiry, demony, nefilim... uwielbiam tego typu historie, muszę przyznać, że fajna odskocznia na jakiś czas. ;) Takanori jako pół anioł? Nie spodziewałam się tego. Opowiadanie bardzo mnie zaskoczyło. Oczywiście na plus.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aa, przepraszam, że tak późno odpowiadam. Dziękuję ślicznie za ciepłe słowa! Fakt, można było się nieco w tym wszystkim pogubić. Również kocham taką tematykę. Takanori był chyba największym zaskoczeniem tego opowiadania. :) Jeszcze raz dziękuję! ♡

      Usuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty