Migdałowe serce: Cruel World 02
O Maine coonach, skakaniu z okna i bolesnych doświadczeniach
Na
człowieka składają się wybory i okoliczności. Nikt nie ma władzy nad
okolicznościami, ale każdy ma władzę wyboru.
Éric-Emmanuel
Schmitt – „Przypadek Adolfa H.”
Przyjazd cioci
Yuri wywołał niemałe zamieszanie, a przynajmniej w moim mniemaniu. Podobno
wszyscy w domu mówili o tym już od dwóch tygodni, że Yuri przyjedzie do nas na
parę dni wraz z Eijiro, swoim synem. Oczywiście, jak zwykle, wujek Satoru im
nie towarzyszył, został w Tokio. Yuri powiedziała, że musiał zostać z innymi
obowiązkami, dlatego nie dał rady przyjechać.
− Już chyba
nawet nie pamiętam, jak wujek wygląda – westchnąłem, idąc wraz z Yuri na
zakupy.
− No wiesz, mamy
kota i ktoś musiał z nim zostać – powiedziała z uśmiechem.
− Kota? –
zmarszczyłem brwi.
− Nie lubisz
kotów?
− Nie to, że nie
lubię… Lubię koty. Ale nic by się nie stało, jakbyście go wzięli ze sobą.
Chyba… No nie?
− Ojej, Yuu, to
nie taki zwykły kot! To… Maine coon.
Wtedy kompletnie
nie miałem pojęcia, że żadnego kota wcale nie ma i w rzeczywistości pod jego
postacią krył się człowiek. Domyśliłem się tego dopiero kilka lat później,
rozmyślając o tym wszystkim, gdy już owego k o t a poznałem osobiście.
− Maine coon?
− Są takie o
duże – pokazała rozmiar swoimi dłońmi – i strasznie puchate, prawie jak persy,
ale mają ładniejszą mordkę, nie jest taka spłaszczona. (Bez obrazy dla persów,
wszystkie koty są śliczne. dop. aut.)
− Chyba nigdy w
życiu nie widziałem takiego.
− Myślę, że by
ci się strasznie spodobał.
− Tak?
Yuri uśmiechnęła
się do mnie pogodnie, a ja poczułem, że robię się cały czerwony na twarzy jak
dojrzały pomidor. Szybko odwróciłem od niej twarz, na co roześmiała się. Miała
taki słodki śmiech.
− Jesteś uroczy,
Yuu – powiedziała, głaszcząc mnie po głowie.
Do tej pory
pamiętam dotyk jej dłoni, jej malutką, zgrabną rączkę. Zauroczyłem się w niej
tak bardzo, że przy niej zapominałem o całym świecie. Nic się nie liczyło,
oprócz niej. Kiedy była przy mnie, ja byłem innym człowiekiem. Nie potrafiłem
wówczas pyskować, spędzać całych dni na treningach z Renem, co go strasznie
irytowało. Dla Yuri mogłem zrobić wszystko, byle wciąż się do mnie uśmiechała.
By po prostu zawsze była blisko mnie.
Sam nawet już
nie wiem, co sądzić o tej beznadziejnej miłości do Yuri. Nigdy się z niej nie
wyleczyłem, nawet, gdy minęło tyle lat od jej śmierci, ja wciąż trzymałem ją w
swoim sercu i cierpiałem. Bo już jej nie było, odeszła. A bez niej czułem się
potwornie samotny.
Yuri kochali
wszyscy. Była chodzącym ideałem, aniołem zesłanym z niebios, by nieść dla
innych nadzieję, że świat może być piękny. Jej uroda powalała na kolana
wszystkich, nie było mężczyzny ani kobiety, co by się za nią nie odwrócili. Gdy
się pojawiała wprawiała każdego w poruszenie. Chociaż wcale nie chciała od
nikogo atencji i nie potrzebowała. Zawsze twierdziła, że wygląd nie jest dla
niej istotny, tylko wnętrze. Potrafiła z każdego wydobyć dobroć, wszystkich
traktowała tak samo.
Chociaż jej
wnętrze nie było aż tak cudowne.
Yuri cierpiała
na depresję, o czym wiedziała niewielka garstka osób. Pod ciągłym uśmiechem i
dobrocią krył się chroniczny smutek, który powoli ciągnął ją na dno. Dopiero po
kilku latach, po rozmowie z moją mamą o cioci, dowiedziałem się, jak bardzo
nienawidziła siebie i swojego życia. Nienawidziła tego, że każdy zwraca uwagę
tylko na jej wygląd, że każdy widzi tylko to, co na zewnątrz. Codziennie
przechodziła potworne katusze, by przetrwać w świecie, do którego nie pasowała.
Płakała w nocy, by w ciągu dnia stać się silną, uśmiechniętą kobietą. A ja
wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, że tak bardzo ją boli.
Gdybym mógł, to stanąłbym dla niej na głowie, wywrócił świat do góry nogami
tylko po to, by mogła być prawdziwie szczęśliwa.
Dotarliśmy w końcu
do sklepu. Oczywiście, pojawienie się Matsumoto zaowocowało poruszeniem. Jakiś
mężczyzna odwrócił się ku nam i wręcz zjadał moją ciocię wzrokiem. Co mnie
jednak zaraz rozbawiło, zauważyła to jego żona. Szybki manewr odejścia w drugą
stronę oraz szarpnięcie męża za rękę, naprawdę poprawiło mi humor. Yuri chyba
też, a przynajmniej na pozór. Zerknąłem na nią, kąciki jej ust delikatnie
wznosiły się ku górze.
Może i w życiu
widziałem jeszcze niewiele, ale nikt nie miał tak pięknego uśmiechu jak Yuri.
Droga Amaterasu, chyba nie przestanę nigdy do ciebie wołać. Jeśli masz tam
gdzieś Yuri obok siebie, to błagam, opiekuj się nią i spraw, by zawsze się
uśmiechała. Bo ja nie mogłem tego dokonać.
Zrobiliśmy
zakupy, tak jak prosiła moja mama. Nie były jakoś specjalnie duże, ale i tak
wyręczyłem ciocię z niesienia wszystkich toreb. Pochwaliła mnie oraz skwitowała
to stwierdzeniem, że jestem prawdziwym gentlemanem. Ucieszyłem się strasznie, a
jednocześnie speszyłem się, w konsekwencji czego kolejny raz tego dnia oblałem
się soczystym rumieńcem. Zupełnie niczym jakaś panienka! Co ja mogłem jednak
poradzić, że przy Yuri naprawdę czułem się jak taki chłopczyk. Fakt, byłem
wtedy jeszcze chłopcem, jednak kiedy ona była obok, odczuwałem wrażenie, że
gaśnie we mnie ten nastoletni, buntowniczy płomień, jakbym był sześciolatkiem,
który jedynie potrzebował klocków do szczęścia.
− Miło to tak ze
strony braciszka, że panience zakupy nosi – oznajmił jakiś nieco podstarzały
mężczyzna, gdy już wyszliśmy ze sklepu. Pewnie liczył na to, że ktoś mu wrzuci
piątaka do czepeczki albo kupi papierosy. Zaczepił nas, to całkiem zrozumiałe.
Stał tu jeszcze, zanim weszliśmy do środka.
Chciałem go
zignorować, ewentualnie rzucić się w obronie Yuri, gdyby uskuteczniał jeszcze
jakieś mistrzowskie teksty podrywu lub uczynił nieco bardziej nachalny czyn.
Jednakże, co mnie swoiście zaskoczyło, to Yuri mu odpowiedziała. I nigdy w
życiu nie zapomnę tej sytuacji.
− No co pan! –
odparła oburzonym głosem Matsumoto na zaczepkę ze strony mężczyzny. – To mój
chłopak!
I wtedy wzięła
mnie hardo pod rękę, ciągnąc w stronę domu. Mało bym nie wypuścił z rąk tych
wszystkich siatek z zakupami. Wiedziałem, że żartuje, że tylko zgrywa się przed
tamtym, ale… Byłem szczęśliwy. Czułem, że cała moja twarz oraz uszy płoną z
gorąca, że jest mi aż niedobrze z tej radości. Trzymała mnie, szliśmy łokieć w
łokieć. Chyba bym tam upadł, gdyby nie ona.
Od tamtej pory
tamten mężczyzna mówił, że ona i ja jesteśmy parą. Co zabawne, to tamtego
sklepu chodziłem tylko z Yuri, co jeszcze bardziej mnie bawiło. Stali klienci
mogli faktycznie wziąć nas za uroczą parkę. Chociaż facet, który nas zaczepił
tamtego dnia, jawnie śmiał się z naszego udawania i zdawał sobie sprawę, że to
bujda.
Trzy lata
później, kiedy miałem już siedemnaście lat i z Tokio przyjechałem do domu
rodzinnego, mama poprosiła mnie, bym coś kupił w tamtym sklepie, ten mężczyzna
wciąż tam bym. Rozpoznał mnie, pomimo upływu lat, po czym rzucił zaczepnie;
− A gdzie twoja
dziewczyna, co?
Popatrzyłem na
niego, przystając. Z ust zwisał mi papieros. Pamiętam, że paliłem wtedy
potwornie dużo, chyba jeszcze nigdy w życiu nie wypalałem tylu papierosów w
ciągu jednego dnia. Prawie nie jadłem, każde moje oszczędności szły na fajki,
alkohol albo jakieś inne używki. Okres ten trwał na szczęście tylko kilka
miesięcy, co nie zmieniło faktu, że nawet gdy przestałem tyle jarać i pić, to
nie robiłem później nic, by jakoś się odbudować. Miałem piekielnie wyniszczony
organizm.
Poczęstowałem go
papierosem. Po prostu stwierdziłem, że czemu by mu nie dać zapalić, pewnie
niewiele osób dzieli się z nim fajkami.
− Nie żyje – odpowiedziałem
zgodnie z prawdą, po czym wszedłem do sklepu. Gdy z niego wyszedłem, mężczyzny
już nie było.
Ciocia Yuri
została u nas na prawie tydzień. Przez te kilka dni miałem ją prawie wyłącznie
dla siebie i cieszyłem się z tego potwornie. Chodziliśmy na spacery, gdy
wracałem ze szkoły, jedliśmy razem każdy posiłek, oprócz obiadu, który
spożywałem w szkole na długiej przerwie i robiliśmy praktycznie wszystko.
Oglądaliśmy filmy, piekliśmy ciastka, raz nawet pomogła mi w lekcjach w zadaniu
z matematyki. Tego jednego dnia stwierdziłem, że nie chcę się przed nią
kompromitować, że czegoś nie potrafię, a tym bardziej nie chciałem być głupi,
dlatego ostro wziąłem się za naukę. Od tamtej pory kułem wszystko nocami.
Spałem niewiele, ale za to moje wyniki w nauce się poprawiły, nadrobiłem cały
materiał, jaki miałem w plecy. Nawet pan Sasaki zaczął mnie chwalić. Byłem
dumny z siebie.
Wieczór przed
wyjazdem z Yuri chciałem się z nią pożegnać. Wiedziałem, że prawdopodobnie rano
się z nią nie zobaczę, ponieważ musiała z jakiś powodów wcześnie wyjechać, a ja
za młodu byłem niemałym śpiochem. Dlatego też zszedłem wieczorem po schodach,
by bezszelestnie wkraść się do salonu, gdzie akurat siedziały mama z ciocią.
Jiro poszedł się położyć, mój brat wyszedł na randkę. Byliśmy więc tylko we
trójkę w domu (Ojciec już się wyniósł wówczas do Tokio, moja siostra już
zaczęła studia). Przystanąłem przed łukiem prowadzącym do salonu. Już chciałem
wejść i je zaskoczyć, niczym jakieś małe dziecko, kiedy to usłyszałem ich
rozmowę.
− Do Tokio? –
wymamrotała Yuri. – Do liceum?
− To środowisko
kompletnie mu nie służy. Zauważyłaś, jakie ma siniaki? Wpadł w jakieś szemrane
towarzystwo, strasznie się o niego martwię, Yuri. Czasami naprawdę nie wiem, co
powinnam z nim zrobić.
− Nie masz
pewności, że w Tokio też nie wda się w jakieś czarne sprawy, skoro tutaj tak
się stało.
− Wiem –
westchnęła moja mama – ale chyba będzie mi lepiej, jeśli się stąd wyrwie. Nie
chciałabym, by całe swoje życie spędził właśnie tutaj.
− Yuu to zdolny
chłopak – stwierdziła ciocia. – Może jeszcze nieco zagubiony i niedojrzały, ale
czuję, że siedzi w nim prawdziwie cudowna osoba. Jeszcze dorasta, może daj mu
trochę czasu, no wiesz… Poukłada sobie wszystko, hormony w nim opadną.
− Tak myślisz?
− Na pewno.
Wiem, jak było z Jiro. Poza tym, też masz jeszcze jednego syna, więc?
− Ale Mahiro
jest inny od Yuu. Mahiro był zawsze spokojniejszy, on by nawet wieść o
kataklizmie, który zniszczyłby dom, przyjął z kamienną twarzą. Są z Yuu
zupełnie różni.
Yuri się
roześmiała, moja mama jej zawtórowała.
− Tak mi się
wydaje, że to nie jest zła decyzja – stwierdziła Matsumoto. – Może on
faktycznie potrzebuje innego towarzystwa. Innych ludzi.
− Yuri – zaczęła
moja mama, zupełnie innym tonem niż dotychczas. Nieco ściszyła głos, mówiła
teraz bardziej konspiracyjnie. – a nie myślałaś o tym, co się stanie, jeśli
jakimś sposobem wpadną na siebie z…?
− Aki! – Yuri
niemal się zdenerwowała, co mnie zaskoczyło. Rzadko w jej głosie pobrzmiewało
cokolwiek, co chociaż miałoby imitować gniew.
− To w końcu Tokio.
− To duże
miasto.
− Nie
chciałabym, żeby się spotkali i to tak teraz, po latach.
Ciocia
westchnęła.
− Sama
stwierdziłaś, że nie chcesz, by Yuu miał jakiś większy kontakt z twoją rodziną
czy z rodziną Ishidy. No bo…
− Wiem. Nie
chciałam też, by miał jakikolwiek kontakt z tobą i twoją rodziną. Wiesz dobrze
dlaczego.
Na chwilę między
nimi zapanowała cisza. Nie widziałem ich, jednak dokładnie słyszałem, że któraś
się podniosła, poprawiła się, po czym znów usiadła. Może jedna usiadła bliżej
drugiej? Nie miałem pojęcia. Dobrze jednak, że żadna nie podeszła do mnie ani
też nie miała pojęcia o mojej obecności. Czułem, że nie powinienem był słuchać
tej rozmowy.
− To nic, że nie
jest twoim dzieckiem – powiedziała nieco ciszej Yuri. – Satoru również pogodził
się z tym, że Takanori nie jest jego synem. Było ciężko i obie podjęłyśmy
decyzję, że nie chcemy, by się spotkali.
− Yuu już się
dowiedział.
− Ale Taka nie
wie i niech tak pozostanie.
Stałem tam przez
jakiś czas, nie będąc w stanie poskładać myśli w jedno. O czym one w zasadzie
mówiły? Albo inaczej, o kim one mówiły? Wtedy mnie po potwornie zastanawiało,
jednak po dłuższym czasie zorientowałem się, dlaczego ja i Takanori mieliśmy
dla siebie nigdy nie istnieć. A przynajmniej tak mi się wydawało, że już
zupełnie rozgryzłem te dwie kobiety. Domyślałem się, że chodziło o to, że obaj
byliśmy dziećmi z przypadku. Mąż mojej mamy zdradzał ją z kochanką, Yuri spała
ze swoim przyjacielem z dzieciństwa i jednocześnie jej wielką miłością. Czułem
się potwornie dziwnie, myśląc o tym wszystkim po latach od tamtego wieczoru.
Takanori miał istnieć w swoim świecie, ja w swoim. Ale… po co w zasadzie?
Jednakże, jak również się dowiedziałem po latach, moja dalsza rodzina nie miała
pojęcia o tym, że istnieję. Byłem od nich zupełnie odcięty, moja matka zadbała
o to, by nikt nie dowiedział się, że istnieję, że jestem nie jej dzieckiem,
tylko czymś, co przyniósł do domu jej mąż. Całkiem możliwe, że w ten sposób
próbowała też mnie chronić przed możliwymi nieprzyjemnościami od strony
krewnych. Nie chciała, bym czuł się gorszy. Podobnie było z Yuri i wiedziałem,
że tak samo postąpiła z Takanorim. Praktycznie nie wiedział nic o rodzinie
swojej matki, nie wiedział nawet, że ma siostrę. O rodzinie prawdziwego ojca
już w ogóle nic nie wiedział, oni nawet nie wiedzieli, że istnieje. Było paru
bliższych wujów i ciotek, z którymi kontaktu nie dało rady uniknąć i poza tym,
nie było nikogo. Takie to nieco smutne.
*
Jak już
wspominałem, przy Yuri zapominałem o całym bożym świecie. Nic dziwnego więc, że
raz Ren zgarnął mnie cały zdenerwowany pod szkołą. Akurat był to dzień po tym,
jak wyjechała i całe szczęście. Nie chciałbym, by widziała, w jakim później
byłem stanie.
− Czemu nie
przychodzisz na treningi? – warknął, łapiąc mnie za ramię. Spojrzałem nań z
deka zaskoczony i jednocześnie zdziwiony.
− Nie mogłem…
− Jak to, kurwa,
nie mogłeś? – wysyczał gniewnie. Mało by mi jakiejś koście wtedy nie złamał.
Ren był wściekły. Przez prawie pięć dni nie było mnie na żadnym treningu, bo
spędzałem czas z ciocią. – Myślisz, że możesz to tak wszystko rzucić? Nie.
− Ren, o co ci
chodzi? Przecież nic nie rzucam i przestań… To boli!
− Niech boli –
zacisnął mocno pięść na moim ramieniu. Naprawdę myślałem, wtedy, że połamie mi
bark. Wyrwałem mu się, mocno go od siebie odepchnąłem. Kilkoro uczniów, co
akurat zmierzało w stronę szkoły, przystanęło i zaczęło się nam przyglądać.
Pewnie spodziewali się bójki.
− Masz przyjść.
Inaczej pożałujesz, że się urodziłeś – zagroził mi.
Był początek
listopada. Moja kara, jaką było zostawanie po lekcjach w kozie, jeszcze się nie
skończyła. Pan Sasaki nie był jakiś konsekwentny w tym wszystkim. Przychodził,
pilnował mnie i może jeszcze z dwie osoby przez kilka minut, po czym gdzieś
wychodził. Czasem wcale nie wracał, dlatego, kiedy zegar wybijał siedemnastą,
wychodziłem sam, nie przejmując się czy będę miał przez to jakieś problemy. I
nigdy nie miałem. Czasami po prostu zagadywał mnie, do której byłem i czy nikt
mnie nie zaczepiał, jak wracałem do domu. Wszystko zawsze było w porządku.
Pomyślałem więc
sobie, że skoro Ren tak się zdenerwował, że nie ma mnie na treningach, a pan
Sasaki i tak ma wszystko w głębokim poważaniu, to po prostu wyjdę wcześniej.
Niby kto mógł na mnie naskarżyć? Mysz w szafie? Nie, tego dnia było inaczej.
Pan Sasaki był obecny. Może nie przez całe dwie godziny mojej kary, ale był.
− Yuu, podobno
zaczepił cię rano jakiś licealista – powiedział, gdy siedzieliśmy jeden na
jeden w klasie. On na swoim miejscu za biurkiem, ja w pierwszej ławce
praktycznie przed nim.
Siedziałem
niespokojnie na krzesełku i wręcz niecierpliwie przebierałem nogami. Czekałem,
aż pan Sasaki w końcu wyjdzie i wtedy i ja będę mógł się ulotnić, ale on nie
ruszał się z miejsca. Minęło pół godziny, a ten wciąż siedział tak, popijał
kawę i przeglądał coś na komputerze. Byłem cały zirytowany tym wszystkim.
Musiałem w końcu iść na trening, nie chciałem, by Ren się na mnie denerwował, a
czułem, że znowu urządzi mi niemałe przedstawienie.
− Uhmm –
mruknąłem niepewnie. Świetnie, ktoś mu doniósł o Renie. – To mój kolega.
− Groził ci? –
spytał niby od niechcenia. Wiedziałem, że to jedna z taktyk pana Sasakiego.
Starał się delikatnie wybadać całą sprawę. Kto jak kto, ale on umiał obchodzić
się z młodzieżą na swój własny, skuteczny sposób.
− Nie. Trochę go
wkurzyłem. Bo… Złamałem obietnicę.
Pan Sasaki
podniósł na mnie głowę. Poprawił okulary, które zsunęły mu się na nos, uniósł
nieco jedną brew.
− Złamałeś
obietnicę? Trochę niehonorowo postąpiłeś.
− Wiem. I to
moja wina. Też bym się zdenerwował. Ale już teraz w porządku.
− Tak?
− Tak.
Wyszedł, gdy
upłynęło następne pół godziny. Na odchodne powiedział, żebym uważał na siebie,
bo coraz szybciej robi się ciemno.
− I jak coś, to
woźny wie, o której kończysz karę – uśmiechnął się do mnie w progu. Ja nie
wiem, ten facet miał jakiś pieprzony szósty zmysł. Czułem, że cały w środku się
gotuję ze złości. Świetnie!
− Tak, tak. Do
widzenia.
− No, cześć,
Yuu!
No, cholera, w
końcu zostałem sam. Na litość, ile można było czekać, aż ten facet w końcu
sobie pójdzie. Niewiele myśląc, spakowałem wszystkie swoje rzeczy do plecaka,
zarzuciłem na siebie kurtkę, po czym podszedłem do okna. Jeszcze nie próbowałem
popełnić samobójstwa, spokojnie. Do tego było mi daleko. Otworzyłem okno, po
czym dokładnie się rozejrzałem, kalkulując czy dosięgnę do drzewa i czy nie
zabiję się po drodze. No nic, raz się żyje.
Wskoczyłem więc
śmiało na parapet. Jakoś tak nie bardzo się przejmowałem czy będę miał z tego
jakieś poważne problemy, ale co tam. Ostrożnie, trzymając się okiennej framugi,
wyszedłem na zewnętrzny parapet. Wziąłem głęboki wdech, po czym całkiem
sprawnie przesunąłem się bliżej wysokiego drzewa rosnącego nieopodal.
Przełknąłem ślinę, zacisnąłem wargi. Cholera jasna, ile ja bym oddał teraz za
swoją kondycję z nastoletniego okresu. Odliczyłem kilka sekund, kilkanaście
razy powtarzając sobie w myślach, by nie patrzeć w dół. W końcu zebrałem w
sobie wystarczającą dozę odwagi, więc dałem susa przed siebie i jak jakiś gibon
zaczepiłem się na gałęzi drzewa. Droga Amaterasu zawsze miała mnie w swoje
opiece, a szczególnie wtedy. Szok, że się nie zabiłem. Ostrożnie zszedłem na
dół. Byłem z siebie tak cholernie dumny! Gdy zeskoczyłem już na ziemię, to
miałem ochotę odtańczyć taniec zwycięstwa.
Niewiele się już
przejmując, pognałem na trening z Renem.
Dostałem wciry
od Rena, krótko mówiąc, Naprawdę, sprał mnie porządnie, bym chyba nigdy nie
zapominał o treningach i faktycznie – nie zapomniałem już nigdy więcej.
Najpierw nieco postrzelaliśmy, jednak głównie czas spędziliśmy na walce wręcz.
− Mógłbyś zacząć
się jeszcze bardziej przykładać – oznajmił Ren, prowadząc mnie po schodach na
górę. Ledwo byłem w stanie ustać na własnych nogach, podpierałem się na
poręczy. Byłem cholernie zmachany. – Robisz strasznie marne postępy, a Minano
powiedział, że niedługo będziemy chodzić we dwóch. Nie chcę mieć ze sobą
nieudacznika.
− Nie jestem
nieudacznikiem – niemalże warknąłem na niego. Niestety, byłem zbyt wykończony,
by wysilić się na jakiś bardziej agresywny ton głosu.
− Jasne – odparł
z nutą drwiny w głosie. – Wcale a wcale.
Dotarliśmy na
pierwsze piętro. Ren pociągnął mnie korytarzem w prawo. Przeszliśmy obok
kilkunastu pokoi i w ten niespodziewanie się zatrzymał. Niemal na niego
wpadłem, jednak udało mi się wyhamować.
− Minano prosił
mnie, bym sam ci to pokazał. To niezwykły gest z jego strony, poza tym, to oznacza,
że zostajesz z nami oficjalnie.
Otworzył drzwi,
po czym gestem zaprosił mnie do środka. Wszedłem do pokoju i coś mnie ścisnęło
za gardło. Był to niezwykle gustownie urządzony pokój. Meble były drewniane,
polakierowane i rzeźbione. Z zachwytem podszedłem do wysokiego łóżka z
baldachimem, ostrożnie dotknąłem miękkiego materacu. Aż trudno mi było
uwierzyć, że to wszystko było prawdziwe.
− Nieźle –
wykrztusiłem z siebie.
− Też mam pokój
na tym piętrze. Tuż obok.
Ren wszedł do
środka, zamknął drzwi, przekręcając w nich klucz. Zmarszczyłem brwi, dziwnie
się czując. Dlaczego zamknął drzwi…?
− Masz pokój?
− Tak. Ten jest
twój – uśmiechnął się do mnie, podchodząc powoli w moją stronę. Kluczyk
zostawił w drzwiach.
− Serio? Ale
dlaczego? Pokój? O rany…! – nie wiedziałem co powiedzieć. Ren się zaśmiał,
stanął tuż przede mną. Ręce położył mi na ramionach i jak gdyby nigdy nic,
pocałował mnie.
Nie zdziwi to
chyba nikogo, jeśli powiem, że wtedy pierwszy raz w życiu uprawiałem gejowski
seks. Cholera jasna, jakim ja niemoralnym skurczybykiem byłem, że w wieku
czternastu lat miałem aż tak bogate życie seksualne.
Chociaż tego
dnia byłem strasznie zmęczony, to jednocześnie przepełniały mnie szczęście i
ekscytacja. Ren całował mnie coraz bardziej namiętnie, tak jak całują się
dorośli w amerykańskich filmach w scenach, gdy ma zaraz dość do wiadomej
rzeczy. Nie umiałem się tak jeszcze wtedy całować, mało tego! Ledwo za nim
nadążałem. Ren nadawał tempo, był dziesięć razy bardziej doświadczony niż ja.
Zaczął gładzić ręką mój kark, pchnął mnie lekko na łóżko, na którym usiadłem.
Rozebrał mnie z górnej części garderoby, po czym kontynuował pieszczoty.
Gładził mnie po moim chudym torsie i nagle, niespodziewanie uszczypnął mnie w
jeden sutek. Prawie krzyknąłem z zaskoczenia, nikt jeszcze w życiu nie szczypał
mnie w sutki, a jednak, gdy byłem młodszy, moje ciało milion razy bardziej
reagowało na jakikolwiek dotyk. Z wiekiem to się zmieniło, przez co nieco
robiło mi się przykro, ale fakt faktem, lubiłem się pieścić.
To było k u r e
w s k o bolesne. Ja pierdolę, coś strasznego, jakiś pieprzony dramat. Kiedy tak
całowaliśmy się i powoli rozbieraliśmy, prawie w ogóle nie myślałem o tym, jak
to zrobimy. Po prostu byłem tak blisko przy Renie, coś mnie ściskało wewnątrz z
ekscytacji. Nie byłem jeszcze wówczas tak całkiem świadom tego, że mężczyźni
pociągają mnie równie mocno, co kobiety, a nawet bardziej, co zadecydowało o
wielu moich późniejszych życiowych decyzjach. Z jednej strony strasznie
żałowałem tego dnia, a z drugiej pewnie przez długi czas nie wiedziałbym o tym,
jak działa na mnie dotyk innego faceta, no i jak wygląda cały ten gejowski seks
w praktyce. Ren chyba też tak wiele o tym nie wiedział, a przynajmniej tak mi
się zdawało. Rozebrał mnie do naga, nie czułem przed nim żadnego skrępowania,
nie tak jak przed dziewczynami. Wiedziałem, że mamy dokładnie to samo, chociaż
jego ciało nieco różniło się od mojego. Był ode mnie dwa lata starszy, miał
znacznie bardziej rozbudowane mięśnie, jego ciało w większej ilości pokrywało
owłosienie. Leżałem plecami na łóżku, a on nade mną zawisł.
W zasadzie mój
pierwszy homoseksualny seks był okropną porażką. Ren nie dbał o to czy mnie
będzie bolało. Widziałem, że sam był podniecony, jego penis sterczał naprężony.
Wiedziałem już, że to ja będę tym penetrowanym i się z tego powodu spiąłem.
Matko, to było straszne. Wciąż pamiętam cały ten stres, jaki mnie ogarnął, jak
bardzo moje mięśnie się spięły, a zwieracze zacisnęły do tego stopnia, że w
życiu bym już chyba nie poszedł do toalety. Ale co to tam było dla Rena. Jakiś
czas wodził chłodnymi palcami wokół mojego wejścia. Próbował wsunąć we mnie
palce, no ale wiadomo, zacisnąłem się jak… nie wiem. Ale czułem, że mój tyłek
jest jak dwa zajebiście mocno złączone ze sobą klocki lego, które ktoś na siłę
próbuje rozłączyć i nie może. Także więc, z powodu tego mojego wybitnie
ściśniętego tyłka, Ren się zezłościł i wszedł we mnie całkiem na siłę.
Jeśli kiedyś
doświadczyłem naprawdę potężnego bólu, to nic nie mogło równać się tym, kiedy ktoś na siłę próbuje wejść ci w
dupę i nie używa przy tym niczego do nawilżenia czy poślizgu. Chciałem umrzeć w
tamtej chwili, dosłownie. Wrzasnąłem na cały głos, nawet nie wiedziałem, że
potrafię wyciągać tak wysokie oktawy i to jeszcze w czasie mutacji! Dostałem w
twarz od Rena, momentalnie z tego wszystkiego łzy stanęły mi w oczach, po czym
pociekły ciurkiem po policzkach. Płakałem jak głupi, jakby ktoś mi wymordował
całą rodzinę, po czym spalił dom. Ren poruszał się we mnie, nie wszedł cały,
ale i tak to czułem. Z moich ust wydobywał się głośny jęk bólu za każdym razem,
kiedy robił ruch.
− Zamknij się –
warknął, przykrywając mi twarz poduszką. Myślałem przez chwilę, że chciał mnie
udusić. W sumie bym się cieszył, bo przynajmniej skończyłyby się te tortury.
Ren posuwał mnie agresywnie, strasznie mocno. Coś postękiwał, jemu było chyba
dobrze.
− Przestań –
bąknąłem w poduszkę, pewnie nawet mnie nie usłyszał.
Zacisnąłem
powieki, rękoma złapałem za pościel, miętoląc ją w dłoniach z całej siły.
Bolało. To tak piekielnie bolało. Nie mieliśmy prezerwatywy, nie mieliśmy nic.
Poruszał się we mnie jeszcze może dwie minuty, przyspieszył, złapał mnie za
biodra, doszedł we mnie, mając orgazm, a ja ponowie krzyknąłem, tym razem w
poduszkę. To było tak dziwne uczucie, kiedy coś mokrego i lepkiego
niespodziewanie pojawiło się we mnie. Wyszedł z mojego wnętrza, położył się
obok, gładząc mnie po ramieniu. Zacisnąłem drżące ramiona wokół poduszki,
przyciskając ją mocniej do siebie. Leżałem nagi po swoim pierwszym,
traumatycznym gejowskim seksie i ryczałem w poduszkę. Bolała mnie każda część
ciała, a najbardziej odbyt. To nie było miłe czy przyjemne, to było
przerażające.
Od tamtej pory
byłem dość oporny w kwestii homo seksu. To znaczy, uprawiałem później jeszcze z
Renem seks wiele razy i w większości przypadków był on właśnie tak okropnym
doświadczeniem, a nawet gorszym. Tylko raz w życiu jeden inny mężczyzna mnie
jeszcze zdominował i było to jakiś rok później, był praktycznie pięć lat ode
mnie starszy, ale… Nie potraktował mnie jak Ren. Nie sprawił, że poczułem się
jak jakaś bezwartościowa szmata, o nie. A szykowałem się na to, że właśnie tak
będzie. On był… delikatny, naprawdę. Był tak ostrożny, ale jednocześnie pewny w
tym wszystkim co robił, że pierwszy raz w życiu miałem orgazm spowodowany
penetracją. Wówczas zrozumiałem, że z takiego seksu też można czerpać
przyjemności. Próbowałem o tym raz porozmawiać z Renem, ale skończyło się na
tym, że pobił mnie boleśnie, po czym zwyczajnie zgwałcił, kiedy tak leżałem i
już nie stawiałem oporu. Po prostu nauczyłem się, że lepiej odpuścić niż się z
nim szarpać, by niczego nie pogarszać.
Wracając jednak
do tego felernego dnia. Mam paskudne dreszcze na całym ciele, gdy tylko
wspominam to, co się wtedy wydarzyło. Ren mnie czule objął, jak gdyby nigdy
nic, a ja się w niego wtuliłem płacząc. Kompletnie nic nie mówił, nie sądzę, by
miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Ludzie jego pokroju nie mają empatii, był
zwykłym potworem.
Byłem tak
wyczerpany, że tam z nim zasnąłem, a on mnie nie obudził. Bardzo prawdopodobne,
że zrobił to na złość oraz chciał mi dać następną nauczkę, że nie wolno mi
zapominać o treningach, a tym bardziej o nim. Obudziłem się więc dopiero rano
wraz z Renem w łóżku. Leżałem tak, jak zasnąłem, on natomiast ubrał się w
majtki i koszulkę. Zbudził mnie kobiecy krzyk. Dochodził zza okna. Był tak
przeraźliwy i głośny, że miałem wrażenie, że kogoś obdzierają ze skóry w moim
pokoju. Kurwa mać, że też nie uciekłem wtedy stamtąd.
− Ren? –
szturchnąłem lekko swojego kolegę w bok. – O kurwa, słyszałeś to?
Otworzył zaspane
oczy. Był zły, że go obudziłem, ale na całe szczęście nic mi nie zrobił.
− Niby co?
− Ktoś krzyczał.
Zerwałem się do
siadu i prawie znów zacząłem płakać, czując potężny ból w dolnej części pleców.
Jęknąłem żałośnie. Dopiero wtedy doszedł do mnie rwący ból w całym ciele, z
trudem wstałem, nogi miałem jak z waty. Z wielkim oporem ubrałem się w swoje
wczorajsze ubrania, po czym coś we mnie uderzyło.
Spałem tutaj.
Nie wróciłem na noc do domu.
− O droga
Amaterasu – jęknąłem pod nosem, załamując ręce i siadając na łóżku.
Mogłem tylko
wyobrazić sobie, jak bardzo moja matka odchodziła od zmysłów, jak postawiła na
nogi całą okolicę wraz z policją, szukając mnie w każdym możliwym miejscu,
tylko nie tutaj. – Muszę iść do domu.
− A nie do
szkoły? – wymamrotał Ren. Wyciągnął się wygodnie. Naraz ogarnął mnie piekielny
gniew.
− Dlaczego mnie
nie obudziłeś?! – wybuchłem. – I pozwoliłeś mi zasnąć! Wiesz, że musiałem
wrócić na noc do domu, kurwa!
− Masz problem –
odparł, wzruszając ramionami.
Był teraz tak
cholernie spokojny, co mnie jeszcze bardziej denerwowało. Chciałem mu walnąć w
twarz, roztrzaskać nos. Ręce trzęsły mi się z nerwów. Co ja najlepszego
narobiłem?
*
Dość cicho
zamknąłem za sobą drzwi, wchodząc do domu. W środku panował względny spokój,
ale tylko na pozór. Zdjąłem buty oraz kurtkę, odłożyłem plecak pod ścianę i
ostrożnie wślizgnąłem się w głąb budynku.
Mama siedziała
przy stole w kuchni. Podpierała się zgarbiona na łokciach, dłońmi przykrywała
twarz. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w stanie takiego załamania. Nawet wtedy,
kiedy rozwiodła się z moim ojcem, gdy zarządzili całkowity podział majątkowy i
stwierdzili, że nigdy więcej nie chcą mieć ze sobą kontaktu. Wtedy to chyba ja
strasznie przeżywałem, bo jednak… Niecodziennie rodzice się rozwodzą i to tak
całkiem nagle, kiedy niby wszystko wydaje się być w porządku.
− Mamo? –
mruknąłem.
Kobieta automatycznie
podniosła na mnie głowę. Jej spojrzenie w jednym momencie rozświetliło się w
uldze oraz nadziei. Zerwała się na równe nogi, mało nie wywracając przy tym
krzesła. Szybkim krokiem podeszła do mnie. Mentalnie przygotowałem się na to,
że zaraz dostanę od niej w skórę, na jej miejscu pewnie bym tak wtedy zrobił.
Jednakże, co zupełnie zbiło mnie z tropu, objęła mnie mocno tak, że prawie mnie
udusiła. Przez długie minuty trzymała mnie w silnym uścisku i zdawało mi się,
że już nigdy mnie nie wypuści ze swoich objęć. Pogładziłem ją niepewnie po
plecach i w tym samym momencie jej ciałem wstrząsnął szloch. Popłakała się,
chociaż pewnie się powstrzymywała.
− Przepraszam.
Mamo, ja… ja…
− Tak się bałam,
Yuu – zaszlochała. – Kochanie moje.
Głos jej się
zupełnie załamał. Czułem, że łzy napływają mi do oczu. Wcale nie chciałem, by
przeze mnie tak płakała i tak miała ze mną niemałe problemy.
Wspomnienie tej
sytuacji daje mi zawsze wiele do myślenia. Czy ja też umiałbym w taki sposób
przyjąć swoje dziecko, gdyby również zrobiło coś podobnego? Czy również
rzuciłbym się na nie, by je tak objąć, trzymać w drżących ramionach i myśleć o
tym, że żyje, że nic mu nie jest. Wróciło. Sam nie wiem. Ale moja matka
zachowała się wspaniale i naprawdę wyrozumiale. Dlatego tak bardzo ją zawsze
kochałem, nawet jeśli to nie ona wydała mnie na świat, to była moją jedyną,
najukochańszą matką.
Ale! Żeby nie
było tak pięknie, nie obyło się bez poniesienia konsekwencji. Wyszedł na jaw
cały mój układ z panem Sasakim, wszystkie moje nieusprawiedliwione
nieobecności, poza tym, wszyscy oniemieli na wieść o moim wybryku z
wyskoczeniem prze okno. Moja mama prawie zemdlała na tę wieść, pan Sasaki
musiał ją przytrzymać, by nie upadła. Posadzili ją na krześle, ktoś przyniósł
jej szklankę wody. Ekstra, jeszcze matkę bym o zawał przyprawił.
Poza tym
przeprowadzona została rozmowa z pedagogiem szkolnym, w której uczestniczyłem
ja oraz moja mama. Tam facet w średnim wieku, po zapoznaniu się z naszą
dokładną sytuacją, wypalił do mojej matki;
− Może on ojca
potrzebuje? Nie myślała pani, by sobie kogoś poszukać? Męski wzorzec to
podstawa w tym wieku
Myślałem, że jej
piana zaraz poleci z ust, gdy ten tłusty typ wyjechał z takim tekstem. Zaraz
rzuciła ripostą, że z facetem było gorzej i wcale nie potrzebuje nikogo, by móc
mnie wychować na ludzi. I wiecie co? Miała zajebistą rację.
Karę miałem
taką; zero telewizji (której i tak prawie w ogóle nie oglądałem) przez dwa
tygodnie, zero grania w gry na komputerze, a w domu miałem być najpóźniej o
osiemnastej. Poza tym miałem poprawić wszystkie sprawdziany i zostałem zmuszony
do wzięcia udziału w olimpiadzie historycznej. Rany, jaki ja byłem zły na to
wszystko! W dodatku pan Sasaki dostał za mnie od mojej matki oraz dyrekcji, że
mnie zostawił samego, a jego obowiązkiem było siedzieć ze mną do końca kary. W
końcu wyskoczyłem przez to cholerne okno i coś mi się mogło stać.
No ale! Nie ma
tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo zostałem laureatem w konkursie
historycznym, chociaż nawet specjalnie się do niego nie przygotowywałem. Poza
tym, mojej mamie szybko przeszła złość na mnie, odwołała zgłoszenie na policji,
że zaginąłem i powoli wszystko wracało do normalności. Stwierdziłem, że muszę
znaleźć jakąś równowagę między tym wszystkim. Musiałem mieć czas na szkołę, dom
i treningi. Żałowałem wówczas, że dobra trwa tylko 24 godziny…
W międzyczasie
Hana wyprowadziła się do Tokio i rozstaliśmy się już na dobre. Byłem więc sam i
wiele dziewczyn w szkole zaczęło, ładnie mówiąc, zarywać do mnie. Byłem
obskakiwany przez tabuny dziewczyn, co nie zmieniło się przez wiele lat. Płeć
piękna miała do mnie po prostu jakąś słabość, no nie wiem. Ten mój charakter
zimnego drania przyprawiał je o klajmaks,
gdy tylko się gdzieś pojawiałem w pobliżu. I raz tak, podczas jednego
grudniowego dnia, kiedy śnieg sypał w najlepsze, wokół panowało już świąteczne
szaleństwo, a w powietrzu dało się już wyczuć klimat nadchodzących świąt,
zostałem zaczepiony przez trzecioklasistkę. Znali ją wszyscy w całej szkole,
ba, w mieście. Była kapitanem drużyny siatkarskiej dziewcząt, uczestniczyła we
wszystkich imprezach szkolnych oraz miejskich i miała zabójczą urodę. Figurę
miała jak marzenia, wcięcie w talii, całkiem fajne cycki i tyłek. Buzię miała
tak pociągającą, że aż mnie to momentami wprawiało w onieśmielenie. O rany, te
jej szerokie, ślicznie wykrojone usteczka i wąski nos.
No i tak
podeszła do mnie podczas przerwy. Stałem wówczas z Shujim przy oknie i
rozprawialiśmy o tym, czy by nie urządzić klasowej bitwy na śnieżki. Postukała
mnie lekko w ramię, a ja odwróciłem się do niej dość niechętnie. Spodziewałem
się belfra albo jakiegoś naprawdę nachalnego babsztyla z diastemą na
dwadzieścia centymetrów.
− Yuu, no nie? –
zagadnęła z uśmiechem. Prawie mnie zamurowało, jednak starałem się grać
najlepiej jak umiem, że niewiele mnie ona obchodzi.
− A no tak –
odparłem. – A ty?
Znałem jej imię,
wszyscy je znali, ale i tak się zapytałem, jakbym kompletnie nie wiedział kim
była. Co zabawne, gdy teraz próbuję przypomnieć sobie jej imię, to nie
potrafię. Coś na S albo może K. No cóż, najwidoczniej nie odegrała aż tak
istotnej roli w moim życiu, by pamiętać jej imię i nazwisko. Trochę to przykre,
bo tydzień później cała szkoła już huczała, że jesteśmy razem. Pan Sasaki był
chyba trochę zadowolony, twierdził, że potrzebuję właśnie takiej dziewczyny,
która mnie nieco przytemperuje, jak to mawiał.
Wtedy zapytała
czy nie poszedłbym z nią na szkolną dyskotekę. Zgodziłem się, chociaż nieco
mnie tym zszokowała. Taka gwiazda i szkolny łobuziak? Ha! Świetnie.
− O rany, taka
laska – westchnął Shuji, gdy od nas odeszła. – Zazdroszczę.
− Daj spokój,
pewnie chce mnie tylko wziąć dla ozdoby. Nie takie rzeczy widziałem.
− Weź przestań,
może ci się poszczęści? Kto wie.
− A może nie –
zaśmiałem się, dźgając go w bok.
Shuji miał
jednak niezłego nosa, bo jednak zostaliśmy parą. Byliśmy razem ledwo trzy
miesiące, ale w tym czasie zdążyła mi zadziałać na nerwy tak bardzo, że
stwierdziłem, że zostanę zdeklarowanym gejem i tyle. Ale lubiła uprawiać seks i
była w tym naprawdę niezła, więc nie narzekałem aż tak. Fakt faktem, była
kobietą trudną w obsłudze, że się tak wyrażę. Ale moja mama ją uwielbiała.
Właziła mi na głowę, chciała wiedzieć o mnie wszystko. Okazała się jedną z tych
napalonych lasek, mógłbym je nazwać swoimi psychofankami.
W tym czasie też
poznałem Ino. Jedną z tych dziewczyn, które nie okazywały ci jakiś emocji, ale
działały jak magnes i, cholera, ona właśnie taka była.
Ino była rok
starsza od Rena. Mógłbym ją już nazwać weteranem w całej tej diabelskiej,
mafijnej maszynie. Poznałem ją tak późno z tego względu, że przez półtora roku
uczęszczała do prywatnej szkoły dla dziewcząt w Kioto, z której jednak
zrezygnowała i zapisała się do lokalnego liceum. W przeciwieństwie do mnie czy
do Rena była wyważona oraz dojrzała. Miała mądre, przeszywające oczy. Bił od
niej swego rodzaju blask, który nie pozwalał przejść obok niej obojętnie.
Zaczęliśmy we
trójkę trenować. Ino, Ren i ja. Zabawnie patrzyło mi się na to, jak dawała
Renowi wycisk, naprawdę. To ona też przezwała mnie Aoi po tym, jak kilka
miesięcy później wpadłem w skupisko prawoślazu. Moje przezwisko dosyć szybko
się przyjęło wśród wszystkich i jakoś nie było mi z tym źle. Tam byłem Aoim, a
w szkole i w domu byłem Yuu.
Na te święta
pojechałem do swojego ojca. Byłem nieco zły, że byłem zmuszany, by zostawić
mamę samą, ale zostało ustalone, że ja i Mahiro jedziemy do taty, a Kage do
mamy. Zrobiliśmy więc swoistą wymianę, która później okazała się całkiem dobra,
ponieważ zobaczyłem się z ciocią Yuri oraz wujkiem Satoru. Pamiętam, jak zaprosili
nas do domu, po czym stwierdzili, że później pojedziemy na lodowisko.
Ucieszyłem się, widząc Yuri, chociaż wydawało mi się, że była jakby nieco
bledsza niż zwykle. Może to przez tą pogodę, kto wie. W każdym razie, zapytałem
się wujka o Maine coona, a on popatrzył się na mnie, jakbym dał mu do zjedzenia
coś naprawdę niesmacznego.
− Że co? –
zapytał.
Co to u diabła
jest ten Maine coon?? – zdawało się mówić jego spojrzenie.
− No, kot –
dopowiedziałem.
Wówczas
wkroczyła Yuri, by uratować tą beznadziejną sytuację.
− Musieliśmy go
oddać – rzuciła desperacko, nim jej mąż mi powiedział, że nie wie nic o żadnym
pieprzonym kocie. – Maleństwo, stwierdziliśmy, że będzie mu lepiej gdzieś,
gdzie jest większy ogród.
Wcisnęła niezły
blef. Wówczas wujek chyba zrozumiał, o co chodziło, więc posłusznie przytaknął
żonie. Kota nie było, a szkoda. Chętnie bym go poprzytulał.
Moja dziewczyna
codziennie zasypywała mnie gradem wiadomości o to czy za nią tęsknię, co robię
i czy dostanie ode mnie jakiś prezent. Oczywiście, że prezentu ode mnie nie
dostała, a przynajmniej nie taki, jaki ode mnie by mogła oczekiwać. Ściślej
mówiąc, po prostu ją zerżnąłem, ale wiedziałem, że jej się to podobało. Była
masochistką w pełnym tego słowa znaczeniu.
Wróćmy jednak do
okresu świątecznego, kiedy byłem wraz ze swoim starszym bratem w Tokio u ojca.
Gdy przybyliśmy ze stacji do domu, niemal od razu uderzyło w nas to, że po
mieszkaniu kręciła się jakaś kobieta. Mahiro i ja przez jakiś czas po prostu na
nią patrzyliśmy niezrozumiale, aż w końcu ojciec oświadczył, że to jego
kobieta. Innego określenia nie miałem, a nazywanie jej jego dziewczyną wydawało
mi się dziwnie. Oznajmił wzniośle, że są razem ponad trzy miesiące. Coś się aż
we mnie zagotowało, gdy to powiedział.
− Bardzo bym
chciał, żebyście byli mili dla Chouko – westchnął. – Szczególnie ty, Yuu.
− Ja? –
prychnąłem. – Dlaczego jak zwykle musicie uwzględniać mnie?
− Bo przyznaj
sam, że mordę to ty masz niewyparzoną – powiedział Mahiro. Uderzyłem go pięścią
w ramię. Był to zwykły braterski cios, na który się zaśmiał, jednak ojciec
spojrzał na mnie dość niezadowolonym okiem.
− Uspokójcie się
obaj – zarządził ojcowskim tonem. – Całkiem możliwe, że Chouko zostanie waszą
macochą.
Wraz z bratem
popatrzyliśmy się na ojca, jakby wypowiadał jakieś niezrozumiałe dla nikogo
zaklęcia. A on wyraźnie oczekiwał jakieś reakcji od nas. Byłem w szoku, bo jak
by to inaczej nazwać?
− No co ty –
wykrztusił z siebie Mahiro. – Macocha? Bez jaj, na pewno nie.
− Wiecie, że nie
wy o tym decydujecie.
− Ale chyba mogę
zdecydować czy chcę ją uznać za swoją macochę, czy za jakaś obcą, nic
nieznaczącą kobietę.
− Mahiro! –
ojciec podniósł głos.
− Serio?
Bierzesz rozwód z mamą i nagle znajdujesz sobie jakąś kobietę? To ona była
powodem, dla którego się rozwiedliście? Tak? – Mahiro wstał z kanapy. Mój
ojciec milczał, nie wiedząc co powiedzieć. Chyba nie chciał nas już dłużej
okłamywać. – Nie chcę mieć z nią nic wspólnego.
Mój brat poszedł
do pokoju, który obaj zajmowaliśmy na czas pobytu w Tokio. Rozzłoszczony
trzasnął drzwiami. Tata popatrzył na mnie, jakby coś go naprawdę zabolało. Sam
nie wiedziałem, co mam zrobić, jak się zachować. Też mu coś powiedzieć?
Zademonstrować to, jak bardzo jestem niezadowolony? Cholera jasna.
− Też chciałbyś
mi coś powiedzieć? – spytał tata, jakby oczekiwał, że też mu wbiję gdzieś
szpilę. Najwidoczniej zawiódł się na Mahiro, spodziewał się po nim zupełnie
innej reakcji.
Pokręciłem
głową.
− Nie.
Na całe
szczęście nie wzięli ślubu. Całkiem możliwe, że słowa Mahiro nieco podziałały
na ojca, chociaż trudno mi było powiedzieć czy właśnie tak było. W każdym
razie, święta mieliśmy zrujnowane, a przez następny rok, jak jeszcze ojciec i
Chouko byli razem, prawie w ogóle się z nim nie widziałem.
*
Reszta roku
szkolnego zleciała mi bardzo szybko. Rozstałem się ze swoją dziewczyną, czego
wcale nie żałowałem. W międzyczasie obróciłem jeszcze kilka panien i dokładnie
dwóch kolesi. Sypianie z ludźmi coraz bardziej mnie kręciło, a zwłaszcza z
facetami. To ja starałem się być na górze, próbowałem wszystkich zdominować, co
dość dobrze mi wychodziło. Tylko nie z Renem.
Na początku
czerwca miałem powtórkę z rozrywki, jeśli chodziło o seks z Renem. Tym razem
był jednak bardziej brutalny. To był też pierwszy raz, kiedy robiłem komuś
loda. Mało się nie zadławiłem, kiedy Ren wpychał mi swojego penisa do gardła.
Zaciskałem z całej siły powieki, by tylko powstrzymać torsje. Wciąż jednak
pamiętam, jak doszedł w moje usta, jak jego słona sperma rozlała się w mojej
buzi.
− Połykaj –
powiedział, biorąc mnie pod brodę. Popatrzyłem na niego szklistymi oczyma. – No
już. Połknij to.
Zakrył mi usta
dłonią, palce zacisnął na moich policzkach. Trzymał mnie tak, bylebym połknął
jego ejakulat. Nie miałem zbytnio wyboru, chociaż chciałem wszystko wypluć.
Przełknąłem jego nasienie z wielkim trudem. Wciąż miałem w ustach słony posmak,
o rany. To było paskudne doświadczenie.
− Grzeczny
chłopiec – oznajmił, całując mnie w usta.
Chwilę później
skopał mnie po żebrach i związał mnie. Ręce przewiązał mi za plecami, jedną z
kostek przywiązał do ramy łóżka, a w usta włożył mi watę, po czym przewiązał je
jakąś szmatką. Ułożył mnie na brzuchu, parokrotnie uderzył mnie w pośladki,
uderzył mnie też boleśnie w plecy, później przez parę dni nie mogłem się w
ogóle schylać. Sam nawet nie wiem dlaczego mu na to wszystko pozwoliłem. Oblał
mnie gorącym woskiem, chciałem krzyknąć, ale z racji, że byłem zakneblowany, to
nie mogłem. Ale znowu się popłakałem. Cholera jasna, jakie to było obrzydliwe i
bolesne. Wszystko to, co ze mną zrobił, każda tortura, to jak jego sperma
później wypływała ze mnie i spływała powoli po pośladkach i udach, pamiętałem wszystko. Pamiętałem, jak znowu we
mnie doszedł, jak spuścił się, po czym ubrał się i jak gdyby nigdy nic,
wyszedł. Zostawił mnie tak związanego i chwilę później chyba straciłem
przytomność, chociaż nie byłem pewny.
Ocknąłem się już
zupełnie sam w pokoju, chociaż byłem pewny, że Ren tu jeszcze był. Leżałem tak
przez paręnaście minut, licząc na to, że przyjdzie i mnie rozwiąże.
Przeliczyłem się jednak. Minuty ciągnęły się jak godziny. Nikt nie przychodził,
słońce za oknem powoli zaczęło zachodzić, do pokoju dostawał się ostry,
pomarańczowy blask. Stwierdziłem, że chyba nie ma co liczyć na jakąkolwiek
pomoc, dlatego wpierw pozbyłem się knebla. Pocierałem twarzą o pościel,
próbując zsunąć z siebie szmatkę, aż w końcu, po kilkunastu podejściach, udało
mi się. Wyplułem watę, która doszczętnie przesiąkła moją śliną. Próbowałem
jakoś poruszyć rękoma, jednak byłem cholernie mocno związany. Ramiona mdlały mi
już z bólu, ledwo byłem w stanie poruszyć palcami.
− Kurwa mać –
jęknąłem, przekręcając się na plecy. Zrobiłem coś na wzór mostka; podparłem się
na nogach i ramionach, uniosłem pośladki i tak dziwacznie wygięty próbowałem
jakoś poluzować linkę, którą miałem przewiązane nadgarstki. Nic mi jednak nie
wychodziło. Jęczałem z bólu, przewalałem się na łóżku we wszystkich możliwych
pozycjach, byleby chociaż trochę zmniejszyć uścisk.
Kiedy już się
praktycznie poddałem i prawie znów zacząłem płakać, znalazł mnie Kotetsu.
Wszedł ostrożnie do mojego pokoju i popatrzył na mnie naprawdę zaskoczony.
Leżałem kompletnie nagi, w dodatki związany, eksponując przy tym wszystkie
intymne miejsca.
− Aoi? – zdaje
się, że nie wiedział do końca, co ma zrobić. Był w szoku, że zastał mnie w
takim stanie.
− Nie patrz na
mnie – jęknąłem, przekręcając się na bok. – Wyjdź stąd. Słyszysz? Wyjdź!
No tak, brawo,
Yuu. Pomoc nadeszła, a ty każesz jej spierdalać.
− Kto ci to
zrobił? – Kotetsu zignorował moje wcześniejsze słowa i ruszył mi na pomoc.
Bogowie, miejcie drogiego Kotetsu w opiece. Rozwiązał błyskawicznie moje ręce
oraz kostkę. – To był Ren?
Nie
odpowiedziałem. Z ulgą masowałem swoje nadgarstki. Wciąż leżałem na boku, nie
byłem w stanie się ruszyć. Kotetsu przysiadł obok mnie, chciał dotknąć mojego
ramienia i zobaczyć, jak bardzo byłem poturbowany, jednak, gdy tylko poczułem
jego dotyk na ramieniu, odepchnąłem go od siebie.
− Nie dotykaj
mnie! – krzyknąłem, zasłaniając się przed nim, jakby próbował mi zrobić
krzywdę. Ale Kotetsu nigdy nie zrobiłby mi nic złego. Skuliłem się, płacząc.
− Już w porządku
– pogładził mnie po ramieniu. – Już nic ci nie będzie.
Objął mnie,
próbując jakoś dodać mi otuchy, po czym pocałował mnie lekko w usta. Był to
bardzo delikatny, leciutki pocałunek, jakby musnął mnie piórkiem. Schowałem
twarz w jego torsie, starając się zapanować nad swoimi emocjami, jednak nie
potrafiłem. Byłem dosłownie w strzępach.
Tak się złożyło,
że Kotetsu kazał się trzymać Renowi ode mnie z daleka. Rena jednak niewiele to
obchodziło, gardził opinią Kotetsu, który jednak wśród całej tej naszej
społeczności cieszył się swoistym szacunkiem. Poza tym ja i Ren zostaliśmy
przydzieleni razem do działania.
Nie chciałbym
tutaj mówić o popełnionych morderstwach, ani innych przykrych rzeczach, jakie
miały miejsce. Powoli czułem się przez Rena wyprany z emocji. Empatię miałem na
dosłownie zerowym poziomie, obojętnie przechodziłem obok ludzkiej krzywdy. Nic
więc też dziwnego, że w końcu dokonałem dość poważnej zbrodni, jaką było
odebranie życia innemu człowiekowi.
Zdarzyło się to
w tym samym czasie, kiedy moja matka znalazła sobie pierwszego faceta. Jak na
złość, pieprzonego prawnika. Akurat postanowiła rozkręcić swoją własną firmę,
dość dobrze prosperowała, serio. I właśnie wtedy musiał pojawić się ten
cholerny prawnik, pewnie wcale nie z przypadku, Pomagał jej z finansami, kręcił
się po całym domu i nazywał mnie małym. Pierdolony chuj.
Byłem nieco
zawiedziony zachowaniem swojej mamy, mówiła w końcu wielokrotnie, że wcale nie
potrzebuje żadnego mężczyzny. Najwidoczniej musiała zmienić zdanie i samotność
w końcu zaczęła jej doskwierać. Więc znalazła sobie jakiegoś fagasa. Koleś
chciał mieć nad wszystkim kontrolę, w tym nade mną. Próbował grywać
opiekuńczego ojczulka, chociaż w rzeczywistości, gdyby tylko mógł, to
wyrzuciłby mnie z domu.
Postarajmy się jednak
trzymać chronologii, którą i tak bez przerwy zaburzam. Zaczęły się wakacje po
drugiej gimnazjum. Miałem piętnaście lat. Cholerny świat stał przede mą
otworem, a ja gniłem tak tutaj w jakieś biednej prefekturze, w miasteczku, o
którym świat już chyba dawno zapomniał. Siedziałem wraz z Ino na schodkach przed
sklepem i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Przyszedł do nas Ren z lodami,
dźgnął mnie lekko w bok. Ino kazała mu dać mi spokój.
Ino była przekochaną
istotą. Traktowała mnie jak swojego młodszego brata i wcale nie miałem nic
przeciwko temu. Miałem do niej wielki szacunek. Poza tym, potrafiła trzymać
Rena na wodzy, że tak ujmę.
− A ty jak
zwykle stajesz po jego stronie – oznajmił z lekkim oburzeniem w głosie Ren.
− Oczywiście.
Znęcasz się nad nim, muszę działać.
Ren prychnął
jedynie, a Ino posłała mi oczko. Uśmiechnąłem się na ten gest. Kto by się
spodziewał, że tego samego, spokojnego dnia zostanę mordercą.
Wraz z Renem
zostaliśmy poproszeni, by pod wieczór sprawdzić okolicę. Ostatnio w okolicy
kręcił się jakiś gang i Minano bardzo się to nie podobało. Nasza dwójka poszła
więc na obchód. Ren był tego dnia wyjątkowo spokojny, nie zaczepiał mnie aż
tak, nie kleił się, nie próbował żadnych sztuczek. Całkiem możliwe, że Ino
podziałała na niego w jakiś sposób, chociaż trudno by mi w to było uwierzyć. On
tylko przy niej był w miarę grzeczny.
Przechodziliśmy
akurat przez las, kiedy to coś mignęło mi przed oczami. Automatycznie
wyciągnąłem broń, z którą już praktycznie się nie rozstawałem i odbezpieczyłem
pistolet, kładąc palec na spuście. Wyskoczył na nas jakiś potężny facet. Minę
miał zaciętą, jakby próbował nas wystraszyć samym spojrzeniem. Był dwa razy
większy ode mnie i od Rena razem wziętych.
Ruszył ku nam, zaciskając potężne łapska w pięści. Nie zawahałem się
nawet przez chwilę. Zwolniłem palec ze spustu, idealnie celując mu w pierś.
Krzyknął, upadając na kolana. Wrzeszczał z bólu, wił się na ziemi niczym jakiś
obślizgły robal. Popatrzyłem na Rena, a ten jedynie kiwnął zachęcająco głową.
Dlatego strzeliłem drugi raz, w głowę.
Bardziej niż
fakt, że zabiłem człowieka, przerażało mnie to, że wcale się tym nie przejąłem.
Czułem się, jakby to było jak zabicie muchy. Nic wielkiego. Po prostu pozbyłem
się jakiegoś insekta.
Do tej pory
pamiętam wzrok Rena, kiedy to schowałem broń i popatrzyłem na niego. Jego
spojrzenie było zdjęte głębokim szokiem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie
widziałem. Nie spodziewał się, że byłbym zdolny do popełnienia jakiejkolwiek
zbrodni tak lekką ręką. Od tamtej pory stał się też przy mnie nieco bardziej
ostrożny. Wiedział, że ja również potrafię być nieprzewidywalny.
Następnego dnia
rano okazało się, że Ino zniknęła. Nikt nie widział jej przez następne trzy
dni, dziewczyna zupełnie rozpłynęła się w powietrzu, jakby ktoś ją zaczarował.
Zmartwiła mnie jej nieobecność, Ren jednak wzruszał tylko ramionami, gdy coś mu
o tym wspominałem. W ogóle nie przejął się tym wszystkim.
I tak właśnie
trzeciego dnia zostałem wysłany do piwnicy, by przynieść amunicję. Zszedłem
więc niechętnie po stromych schodach na dół. W piwnicy było diabelnie zimno.
No, kto by się spodziewał. Zapaliłem światło, wchodząc do niewielkiego
pomieszczenia, gdzie w szafie trzymano broń wraz z treningową amunicją.
Cuchnęło tam jak w jakimś pieprzonym grobowcu. Chciałem więc wziąć to co miałem
i szybko wrócić na górę. Jednakże, gdy tylko otworzyłem szafę, wypadło na mnie
ciało Ino, które niemal przygniotło mnie do podłogi. Prawie krzyknąłem z
zaskoczenia. Więc już wiadomo, gdzie podziewała się Ino i co tak cuchnęło w
piwnicy.
To dopiero drugi rozdział a ja jestem absolutnie zachwycona tym co tu się dzieje.
OdpowiedzUsuńTo już dla mnie przebija wszystkie serie.
Kurwa, opis jak Yuu skacze na drzewo płakłam XDDD
"Jeśli kiedyś doświadczyłem naprawdę potężnego bólu, to nic nie mogło równać się tym, kiedy ktoś na siłę próbuje wejść ci w dupę" BŁAGAM YUU XDDD
Ren to pierdolony zwyrodnialec ja pierdole!
CO ON MU TAM ZROBIŁ...chce więcej.
Nie wiem, jestem chora psychicznie, ciągle ich tu shippuje!
W ogóle poświęćmy chwilę mamie Yuu.
Ta kobieta to jest prawdziwy anioł.
Jezu, co ona się z tym Yuu wycierpiała! Podziwiam.
Yuu, morderca.
Panie boże, chce więcej!
Piszę to pod wpływem emocji przez ten rozdział więc nic tu jak zwykle nie ma sensu! Wybacz!
Pozdrawiam cieplutko, życzę weny, czekam na kolejne i przesyłam buziaki!
Jaaaaaaaaaaaaaaaakiiiiiiiiiiiieeeee to było fajne! Yuu miał takie kwitnące życie seksualne XDDD
OdpowiedzUsuńKotetsu też jest jedną z tych sympatycznych postaci <3
W ogóle to nie wiem co napisać, bo musiałabym odnieść się do każdego akapitu, a się tak nie daaaa :(
No ale cóż. Co ja mogę powiedzieć... Zaspokoiłaś moją żądzę twej twórczości na najbliższe 2 dni... Motto motto chcę!!!
Szczerze nie dziwię się, że Aoiemu to już było wszystko obojętne - prześladował go pedofil Ren, w szkole się na niego uwzięli (no przecież musiał pójść na konkurs!), skakanie po drzewach niczym Tarzan mu nie obce, tyle panienek obracał, że już po setnej przestał liczyć... A tu mu człowieka tylko każą zabić? No bitch please...
Pozdrawiam cieplutko i czekam na więcej!
(tak, to ja tu codziennie wchodzę i patrzę czy nie ma nic nowego - to nie boty!)
Super rozdział. Dobrze jest poznać życie nastoletniego Yuu. :D
OdpowiedzUsuń