Migdałowe serce: Cruel World 02

O Maine coonach, skakaniu z okna i bolesnych doświadczeniach



Na człowieka składają się wybory i okoliczności. Nikt nie ma władzy nad okolicznościami, ale każdy ma władzę wyboru.
Éric-Emmanuel Schmitt – „Przypadek Adolfa H.”

Przyjazd cioci Yuri wywołał niemałe zamieszanie, a przynajmniej w moim mniemaniu. Podobno wszyscy w domu mówili o tym już od dwóch tygodni, że Yuri przyjedzie do nas na parę dni wraz z Eijiro, swoim synem. Oczywiście, jak zwykle, wujek Satoru im nie towarzyszył, został w Tokio. Yuri powiedziała, że musiał zostać z innymi obowiązkami, dlatego nie dał rady przyjechać.
− Już chyba nawet nie pamiętam, jak wujek wygląda – westchnąłem, idąc wraz z Yuri na zakupy.
− No wiesz, mamy kota i ktoś musiał z nim zostać – powiedziała z uśmiechem.
− Kota? – zmarszczyłem brwi.
− Nie lubisz kotów?
− Nie to, że nie lubię… Lubię koty. Ale nic by się nie stało, jakbyście go wzięli ze sobą. Chyba… No nie?
− Ojej, Yuu, to nie taki zwykły kot! To… Maine coon.
Wtedy kompletnie nie miałem pojęcia, że żadnego kota wcale nie ma i w rzeczywistości pod jego postacią krył się człowiek. Domyśliłem się tego dopiero kilka lat później, rozmyślając o tym wszystkim, gdy już owego k o t a poznałem osobiście.
− Maine coon?
− Są takie o duże – pokazała rozmiar swoimi dłońmi – i strasznie puchate, prawie jak persy, ale mają ładniejszą mordkę, nie jest taka spłaszczona. (Bez obrazy dla persów, wszystkie koty są śliczne. dop. aut.)
− Chyba nigdy w życiu nie widziałem takiego.
− Myślę, że by ci się strasznie spodobał.
− Tak?
Yuri uśmiechnęła się do mnie pogodnie, a ja poczułem, że robię się cały czerwony na twarzy jak dojrzały pomidor. Szybko odwróciłem od niej twarz, na co roześmiała się. Miała taki słodki śmiech.
− Jesteś uroczy, Yuu – powiedziała, głaszcząc mnie po głowie.
Do tej pory pamiętam dotyk jej dłoni, jej malutką, zgrabną rączkę. Zauroczyłem się w niej tak bardzo, że przy niej zapominałem o całym świecie. Nic się nie liczyło, oprócz niej. Kiedy była przy mnie, ja byłem innym człowiekiem. Nie potrafiłem wówczas pyskować, spędzać całych dni na treningach z Renem, co go strasznie irytowało. Dla Yuri mogłem zrobić wszystko, byle wciąż się do mnie uśmiechała. By po prostu zawsze była blisko mnie.
Sam nawet już nie wiem, co sądzić o tej beznadziejnej miłości do Yuri. Nigdy się z niej nie wyleczyłem, nawet, gdy minęło tyle lat od jej śmierci, ja wciąż trzymałem ją w swoim sercu i cierpiałem. Bo już jej nie było, odeszła. A bez niej czułem się potwornie samotny.

Yuri kochali wszyscy. Była chodzącym ideałem, aniołem zesłanym z niebios, by nieść dla innych nadzieję, że świat może być piękny. Jej uroda powalała na kolana wszystkich, nie było mężczyzny ani kobiety, co by się za nią nie odwrócili. Gdy się pojawiała wprawiała każdego w poruszenie. Chociaż wcale nie chciała od nikogo atencji i nie potrzebowała. Zawsze twierdziła, że wygląd nie jest dla niej istotny, tylko wnętrze. Potrafiła z każdego wydobyć dobroć, wszystkich traktowała tak samo.
Chociaż jej wnętrze nie było aż tak cudowne.
Yuri cierpiała na depresję, o czym wiedziała niewielka garstka osób. Pod ciągłym uśmiechem i dobrocią krył się chroniczny smutek, który powoli ciągnął ją na dno. Dopiero po kilku latach, po rozmowie z moją mamą o cioci, dowiedziałem się, jak bardzo nienawidziła siebie i swojego życia. Nienawidziła tego, że każdy zwraca uwagę tylko na jej wygląd, że każdy widzi tylko to, co na zewnątrz. Codziennie przechodziła potworne katusze, by przetrwać w świecie, do którego nie pasowała. Płakała w nocy, by w ciągu dnia stać się silną, uśmiechniętą kobietą. A ja wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, że tak bardzo ją boli. Gdybym mógł, to stanąłbym dla niej na głowie, wywrócił świat do góry nogami tylko po to, by mogła być prawdziwie szczęśliwa.

Dotarliśmy w końcu do sklepu. Oczywiście, pojawienie się Matsumoto zaowocowało poruszeniem. Jakiś mężczyzna odwrócił się ku nam i wręcz zjadał moją ciocię wzrokiem. Co mnie jednak zaraz rozbawiło, zauważyła to jego żona. Szybki manewr odejścia w drugą stronę oraz szarpnięcie męża za rękę, naprawdę poprawiło mi humor. Yuri chyba też, a przynajmniej na pozór. Zerknąłem na nią, kąciki jej ust delikatnie wznosiły się ku górze.
Może i w życiu widziałem jeszcze niewiele, ale nikt nie miał tak pięknego uśmiechu jak Yuri. Droga Amaterasu, chyba nie przestanę nigdy do ciebie wołać. Jeśli masz tam gdzieś Yuri obok siebie, to błagam, opiekuj się nią i spraw, by zawsze się uśmiechała. Bo ja nie mogłem tego dokonać.
Zrobiliśmy zakupy, tak jak prosiła moja mama. Nie były jakoś specjalnie duże, ale i tak wyręczyłem ciocię z niesienia wszystkich toreb. Pochwaliła mnie oraz skwitowała to stwierdzeniem, że jestem prawdziwym gentlemanem. Ucieszyłem się strasznie, a jednocześnie speszyłem się, w konsekwencji czego kolejny raz tego dnia oblałem się soczystym rumieńcem. Zupełnie niczym jakaś panienka! Co ja mogłem jednak poradzić, że przy Yuri naprawdę czułem się jak taki chłopczyk. Fakt, byłem wtedy jeszcze chłopcem, jednak kiedy ona była obok, odczuwałem wrażenie, że gaśnie we mnie ten nastoletni, buntowniczy płomień, jakbym był sześciolatkiem, który jedynie potrzebował klocków do szczęścia.
− Miło to tak ze strony braciszka, że panience zakupy nosi – oznajmił jakiś nieco podstarzały mężczyzna, gdy już wyszliśmy ze sklepu. Pewnie liczył na to, że ktoś mu wrzuci piątaka do czepeczki albo kupi papierosy. Zaczepił nas, to całkiem zrozumiałe. Stał tu jeszcze, zanim weszliśmy do środka.
Chciałem go zignorować, ewentualnie rzucić się w obronie Yuri, gdyby uskuteczniał jeszcze jakieś mistrzowskie teksty podrywu lub uczynił nieco bardziej nachalny czyn. Jednakże, co mnie swoiście zaskoczyło, to Yuri mu odpowiedziała. I nigdy w życiu nie zapomnę tej sytuacji.
− No co pan! – odparła oburzonym głosem Matsumoto na zaczepkę ze strony mężczyzny. – To mój chłopak!
I wtedy wzięła mnie hardo pod rękę, ciągnąc w stronę domu. Mało bym nie wypuścił z rąk tych wszystkich siatek z zakupami. Wiedziałem, że żartuje, że tylko zgrywa się przed tamtym, ale… Byłem szczęśliwy. Czułem, że cała moja twarz oraz uszy płoną z gorąca, że jest mi aż niedobrze z tej radości. Trzymała mnie, szliśmy łokieć w łokieć. Chyba bym tam upadł, gdyby nie ona.
Od tamtej pory tamten mężczyzna mówił, że ona i ja jesteśmy parą. Co zabawne, to tamtego sklepu chodziłem tylko z Yuri, co jeszcze bardziej mnie bawiło. Stali klienci mogli faktycznie wziąć nas za uroczą parkę. Chociaż facet, który nas zaczepił tamtego dnia, jawnie śmiał się z naszego udawania i zdawał sobie sprawę, że to bujda.
Trzy lata później, kiedy miałem już siedemnaście lat i z Tokio przyjechałem do domu rodzinnego, mama poprosiła mnie, bym coś kupił w tamtym sklepie, ten mężczyzna wciąż tam bym. Rozpoznał mnie, pomimo upływu lat, po czym rzucił zaczepnie;
− A gdzie twoja dziewczyna, co?
Popatrzyłem na niego, przystając. Z ust zwisał mi papieros. Pamiętam, że paliłem wtedy potwornie dużo, chyba jeszcze nigdy w życiu nie wypalałem tylu papierosów w ciągu jednego dnia. Prawie nie jadłem, każde moje oszczędności szły na fajki, alkohol albo jakieś inne używki. Okres ten trwał na szczęście tylko kilka miesięcy, co nie zmieniło faktu, że nawet gdy przestałem tyle jarać i pić, to nie robiłem później nic, by jakoś się odbudować. Miałem piekielnie wyniszczony organizm.
Poczęstowałem go papierosem. Po prostu stwierdziłem, że czemu by mu nie dać zapalić, pewnie niewiele osób dzieli się z nim fajkami.
− Nie żyje – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, po czym wszedłem do sklepu. Gdy z niego wyszedłem, mężczyzny już nie było.

Ciocia Yuri została u nas na prawie tydzień. Przez te kilka dni miałem ją prawie wyłącznie dla siebie i cieszyłem się z tego potwornie. Chodziliśmy na spacery, gdy wracałem ze szkoły, jedliśmy razem każdy posiłek, oprócz obiadu, który spożywałem w szkole na długiej przerwie i robiliśmy praktycznie wszystko. Oglądaliśmy filmy, piekliśmy ciastka, raz nawet pomogła mi w lekcjach w zadaniu z matematyki. Tego jednego dnia stwierdziłem, że nie chcę się przed nią kompromitować, że czegoś nie potrafię, a tym bardziej nie chciałem być głupi, dlatego ostro wziąłem się za naukę. Od tamtej pory kułem wszystko nocami. Spałem niewiele, ale za to moje wyniki w nauce się poprawiły, nadrobiłem cały materiał, jaki miałem w plecy. Nawet pan Sasaki zaczął mnie chwalić. Byłem dumny z siebie.
Wieczór przed wyjazdem z Yuri chciałem się z nią pożegnać. Wiedziałem, że prawdopodobnie rano się z nią nie zobaczę, ponieważ musiała z jakiś powodów wcześnie wyjechać, a ja za młodu byłem niemałym śpiochem. Dlatego też zszedłem wieczorem po schodach, by bezszelestnie wkraść się do salonu, gdzie akurat siedziały mama z ciocią. Jiro poszedł się położyć, mój brat wyszedł na randkę. Byliśmy więc tylko we trójkę w domu (Ojciec już się wyniósł wówczas do Tokio, moja siostra już zaczęła studia). Przystanąłem przed łukiem prowadzącym do salonu. Już chciałem wejść i je zaskoczyć, niczym jakieś małe dziecko, kiedy to usłyszałem ich rozmowę.
− Do Tokio? – wymamrotała Yuri. – Do liceum?
− To środowisko kompletnie mu nie służy. Zauważyłaś, jakie ma siniaki? Wpadł w jakieś szemrane towarzystwo, strasznie się o niego martwię, Yuri. Czasami naprawdę nie wiem, co powinnam z nim zrobić.
− Nie masz pewności, że w Tokio też nie wda się w jakieś czarne sprawy, skoro tutaj tak się stało.
− Wiem – westchnęła moja mama – ale chyba będzie mi lepiej, jeśli się stąd wyrwie. Nie chciałabym, by całe swoje życie spędził właśnie tutaj.
− Yuu to zdolny chłopak – stwierdziła ciocia. – Może jeszcze nieco zagubiony i niedojrzały, ale czuję, że siedzi w nim prawdziwie cudowna osoba. Jeszcze dorasta, może daj mu trochę czasu, no wiesz… Poukłada sobie wszystko, hormony w nim opadną.
− Tak myślisz?
− Na pewno. Wiem, jak było z Jiro. Poza tym, też masz jeszcze jednego syna, więc?
− Ale Mahiro jest inny od Yuu. Mahiro był zawsze spokojniejszy, on by nawet wieść o kataklizmie, który zniszczyłby dom, przyjął z kamienną twarzą. Są z Yuu zupełnie różni.
Yuri się roześmiała, moja mama jej zawtórowała.
− Tak mi się wydaje, że to nie jest zła decyzja – stwierdziła Matsumoto. – Może on faktycznie potrzebuje innego towarzystwa. Innych ludzi.
− Yuri – zaczęła moja mama, zupełnie innym tonem niż dotychczas. Nieco ściszyła głos, mówiła teraz bardziej konspiracyjnie. – a nie myślałaś o tym, co się stanie, jeśli jakimś sposobem wpadną na siebie z…?
− Aki! – Yuri niemal się zdenerwowała, co mnie zaskoczyło. Rzadko w jej głosie pobrzmiewało cokolwiek, co chociaż miałoby imitować gniew.
− To w końcu Tokio.
− To duże miasto.
− Nie chciałabym, żeby się spotkali i to tak teraz, po latach.
Ciocia westchnęła.
− Sama stwierdziłaś, że nie chcesz, by Yuu miał jakiś większy kontakt z twoją rodziną czy z rodziną Ishidy. No bo…
− Wiem. Nie chciałam też, by miał jakikolwiek kontakt z tobą i twoją rodziną. Wiesz dobrze dlaczego.
Na chwilę między nimi zapanowała cisza. Nie widziałem ich, jednak dokładnie słyszałem, że któraś się podniosła, poprawiła się, po czym znów usiadła. Może jedna usiadła bliżej drugiej? Nie miałem pojęcia. Dobrze jednak, że żadna nie podeszła do mnie ani też nie miała pojęcia o mojej obecności. Czułem, że nie powinienem był słuchać tej rozmowy.
− To nic, że nie jest twoim dzieckiem – powiedziała nieco ciszej Yuri. – Satoru również pogodził się z tym, że Takanori nie jest jego synem. Było ciężko i obie podjęłyśmy decyzję, że nie chcemy, by się spotkali.
− Yuu już się dowiedział.
− Ale Taka nie wie i niech tak pozostanie.
Stałem tam przez jakiś czas, nie będąc w stanie poskładać myśli w jedno. O czym one w zasadzie mówiły? Albo inaczej, o kim one mówiły? Wtedy mnie po potwornie zastanawiało, jednak po dłuższym czasie zorientowałem się, dlaczego ja i Takanori mieliśmy dla siebie nigdy nie istnieć. A przynajmniej tak mi się wydawało, że już zupełnie rozgryzłem te dwie kobiety. Domyślałem się, że chodziło o to, że obaj byliśmy dziećmi z przypadku. Mąż mojej mamy zdradzał ją z kochanką, Yuri spała ze swoim przyjacielem z dzieciństwa i jednocześnie jej wielką miłością. Czułem się potwornie dziwnie, myśląc o tym wszystkim po latach od tamtego wieczoru. Takanori miał istnieć w swoim świecie, ja w swoim. Ale… po co w zasadzie? Jednakże, jak również się dowiedziałem po latach, moja dalsza rodzina nie miała pojęcia o tym, że istnieję. Byłem od nich zupełnie odcięty, moja matka zadbała o to, by nikt nie dowiedział się, że istnieję, że jestem nie jej dzieckiem, tylko czymś, co przyniósł do domu jej mąż. Całkiem możliwe, że w ten sposób próbowała też mnie chronić przed możliwymi nieprzyjemnościami od strony krewnych. Nie chciała, bym czuł się gorszy. Podobnie było z Yuri i wiedziałem, że tak samo postąpiła z Takanorim. Praktycznie nie wiedział nic o rodzinie swojej matki, nie wiedział nawet, że ma siostrę. O rodzinie prawdziwego ojca już w ogóle nic nie wiedział, oni nawet nie wiedzieli, że istnieje. Było paru bliższych wujów i ciotek, z którymi kontaktu nie dało rady uniknąć i poza tym, nie było nikogo. Takie to nieco smutne.

*

Jak już wspominałem, przy Yuri zapominałem o całym bożym świecie. Nic dziwnego więc, że raz Ren zgarnął mnie cały zdenerwowany pod szkołą. Akurat był to dzień po tym, jak wyjechała i całe szczęście. Nie chciałbym, by widziała, w jakim później byłem stanie.
− Czemu nie przychodzisz na treningi? – warknął, łapiąc mnie za ramię. Spojrzałem nań z deka zaskoczony i jednocześnie zdziwiony.
− Nie mogłem…
− Jak to, kurwa, nie mogłeś? – wysyczał gniewnie. Mało by mi jakiejś koście wtedy nie złamał. Ren był wściekły. Przez prawie pięć dni nie było mnie na żadnym treningu, bo spędzałem czas z ciocią. – Myślisz, że możesz to tak wszystko rzucić? Nie.
− Ren, o co ci chodzi? Przecież nic nie rzucam i przestań… To boli!
− Niech boli – zacisnął mocno pięść na moim ramieniu. Naprawdę myślałem, wtedy, że połamie mi bark. Wyrwałem mu się, mocno go od siebie odepchnąłem. Kilkoro uczniów, co akurat zmierzało w stronę szkoły, przystanęło i zaczęło się nam przyglądać. Pewnie spodziewali się bójki.
− Masz przyjść. Inaczej pożałujesz, że się urodziłeś – zagroził mi.

Był początek listopada. Moja kara, jaką było zostawanie po lekcjach w kozie, jeszcze się nie skończyła. Pan Sasaki nie był jakiś konsekwentny w tym wszystkim. Przychodził, pilnował mnie i może jeszcze z dwie osoby przez kilka minut, po czym gdzieś wychodził. Czasem wcale nie wracał, dlatego, kiedy zegar wybijał siedemnastą, wychodziłem sam, nie przejmując się czy będę miał przez to jakieś problemy. I nigdy nie miałem. Czasami po prostu zagadywał mnie, do której byłem i czy nikt mnie nie zaczepiał, jak wracałem do domu. Wszystko zawsze było w porządku.
Pomyślałem więc sobie, że skoro Ren tak się zdenerwował, że nie ma mnie na treningach, a pan Sasaki i tak ma wszystko w głębokim poważaniu, to po prostu wyjdę wcześniej. Niby kto mógł na mnie naskarżyć? Mysz w szafie? Nie, tego dnia było inaczej. Pan Sasaki był obecny. Może nie przez całe dwie godziny mojej kary, ale był.
− Yuu, podobno zaczepił cię rano jakiś licealista – powiedział, gdy siedzieliśmy jeden na jeden w klasie. On na swoim miejscu za biurkiem, ja w pierwszej ławce praktycznie przed nim.
Siedziałem niespokojnie na krzesełku i wręcz niecierpliwie przebierałem nogami. Czekałem, aż pan Sasaki w końcu wyjdzie i wtedy i ja będę mógł się ulotnić, ale on nie ruszał się z miejsca. Minęło pół godziny, a ten wciąż siedział tak, popijał kawę i przeglądał coś na komputerze. Byłem cały zirytowany tym wszystkim. Musiałem w końcu iść na trening, nie chciałem, by Ren się na mnie denerwował, a czułem, że znowu urządzi mi niemałe przedstawienie.
− Uhmm – mruknąłem niepewnie. Świetnie, ktoś mu doniósł o Renie. – To mój kolega.
− Groził ci? – spytał niby od niechcenia. Wiedziałem, że to jedna z taktyk pana Sasakiego. Starał się delikatnie wybadać całą sprawę. Kto jak kto, ale on umiał obchodzić się z młodzieżą na swój własny, skuteczny sposób.
− Nie. Trochę go wkurzyłem. Bo… Złamałem obietnicę.
Pan Sasaki podniósł na mnie głowę. Poprawił okulary, które zsunęły mu się na nos, uniósł nieco jedną brew.
− Złamałeś obietnicę? Trochę niehonorowo postąpiłeś.
− Wiem. I to moja wina. Też bym się zdenerwował. Ale już teraz w porządku.
− Tak?
− Tak.
Wyszedł, gdy upłynęło następne pół godziny. Na odchodne powiedział, żebym uważał na siebie, bo coraz szybciej robi się ciemno.
− I jak coś, to woźny wie, o której kończysz karę – uśmiechnął się do mnie w progu. Ja nie wiem, ten facet miał jakiś pieprzony szósty zmysł. Czułem, że cały w środku się gotuję ze złości. Świetnie!
− Tak, tak. Do widzenia.
− No, cześć, Yuu!
No, cholera, w końcu zostałem sam. Na litość, ile można było czekać, aż ten facet w końcu sobie pójdzie. Niewiele myśląc, spakowałem wszystkie swoje rzeczy do plecaka, zarzuciłem na siebie kurtkę, po czym podszedłem do okna. Jeszcze nie próbowałem popełnić samobójstwa, spokojnie. Do tego było mi daleko. Otworzyłem okno, po czym dokładnie się rozejrzałem, kalkulując czy dosięgnę do drzewa i czy nie zabiję się po drodze. No nic, raz się żyje.
Wskoczyłem więc śmiało na parapet. Jakoś tak nie bardzo się przejmowałem czy będę miał z tego jakieś poważne problemy, ale co tam. Ostrożnie, trzymając się okiennej framugi, wyszedłem na zewnętrzny parapet. Wziąłem głęboki wdech, po czym całkiem sprawnie przesunąłem się bliżej wysokiego drzewa rosnącego nieopodal. Przełknąłem ślinę, zacisnąłem wargi. Cholera jasna, ile ja bym oddał teraz za swoją kondycję z nastoletniego okresu. Odliczyłem kilka sekund, kilkanaście razy powtarzając sobie w myślach, by nie patrzeć w dół. W końcu zebrałem w sobie wystarczającą dozę odwagi, więc dałem susa przed siebie i jak jakiś gibon zaczepiłem się na gałęzi drzewa. Droga Amaterasu zawsze miała mnie w swoje opiece, a szczególnie wtedy. Szok, że się nie zabiłem. Ostrożnie zszedłem na dół. Byłem z siebie tak cholernie dumny! Gdy zeskoczyłem już na ziemię, to miałem ochotę odtańczyć taniec zwycięstwa.
Niewiele się już przejmując, pognałem na trening z Renem.

Dostałem wciry od Rena, krótko mówiąc, Naprawdę, sprał mnie porządnie, bym chyba nigdy nie zapominał o treningach i faktycznie – nie zapomniałem już nigdy więcej. Najpierw nieco postrzelaliśmy, jednak głównie czas spędziliśmy na walce wręcz.
− Mógłbyś zacząć się jeszcze bardziej przykładać – oznajmił Ren, prowadząc mnie po schodach na górę. Ledwo byłem w stanie ustać na własnych nogach, podpierałem się na poręczy. Byłem cholernie zmachany. – Robisz strasznie marne postępy, a Minano powiedział, że niedługo będziemy chodzić we dwóch. Nie chcę mieć ze sobą nieudacznika.
− Nie jestem nieudacznikiem – niemalże warknąłem na niego. Niestety, byłem zbyt wykończony, by wysilić się na jakiś bardziej agresywny ton głosu.
− Jasne – odparł z nutą drwiny w głosie. – Wcale a wcale.
Dotarliśmy na pierwsze piętro. Ren pociągnął mnie korytarzem w prawo. Przeszliśmy obok kilkunastu pokoi i w ten niespodziewanie się zatrzymał. Niemal na niego wpadłem, jednak udało mi się wyhamować.
− Minano prosił mnie, bym sam ci to pokazał. To niezwykły gest z jego strony, poza tym, to oznacza, że zostajesz z nami oficjalnie.
Otworzył drzwi, po czym gestem zaprosił mnie do środka. Wszedłem do pokoju i coś mnie ścisnęło za gardło. Był to niezwykle gustownie urządzony pokój. Meble były drewniane, polakierowane i rzeźbione. Z zachwytem podszedłem do wysokiego łóżka z baldachimem, ostrożnie dotknąłem miękkiego materacu. Aż trudno mi było uwierzyć, że to wszystko było prawdziwe.
− Nieźle – wykrztusiłem z siebie.
− Też mam pokój na tym piętrze. Tuż obok.
Ren wszedł do środka, zamknął drzwi, przekręcając w nich klucz. Zmarszczyłem brwi, dziwnie się czując. Dlaczego zamknął drzwi…?
− Masz pokój?
− Tak. Ten jest twój – uśmiechnął się do mnie, podchodząc powoli w moją stronę. Kluczyk zostawił w drzwiach.
− Serio? Ale dlaczego? Pokój? O rany…! – nie wiedziałem co powiedzieć. Ren się zaśmiał, stanął tuż przede mną. Ręce położył mi na ramionach i jak gdyby nigdy nic, pocałował mnie.
Nie zdziwi to chyba nikogo, jeśli powiem, że wtedy pierwszy raz w życiu uprawiałem gejowski seks. Cholera jasna, jakim ja niemoralnym skurczybykiem byłem, że w wieku czternastu lat miałem aż tak bogate życie seksualne.
Chociaż tego dnia byłem strasznie zmęczony, to jednocześnie przepełniały mnie szczęście i ekscytacja. Ren całował mnie coraz bardziej namiętnie, tak jak całują się dorośli w amerykańskich filmach w scenach, gdy ma zaraz dość do wiadomej rzeczy. Nie umiałem się tak jeszcze wtedy całować, mało tego! Ledwo za nim nadążałem. Ren nadawał tempo, był dziesięć razy bardziej doświadczony niż ja. Zaczął gładzić ręką mój kark, pchnął mnie lekko na łóżko, na którym usiadłem. Rozebrał mnie z górnej części garderoby, po czym kontynuował pieszczoty. Gładził mnie po moim chudym torsie i nagle, niespodziewanie uszczypnął mnie w jeden sutek. Prawie krzyknąłem z zaskoczenia, nikt jeszcze w życiu nie szczypał mnie w sutki, a jednak, gdy byłem młodszy, moje ciało milion razy bardziej reagowało na jakikolwiek dotyk. Z wiekiem to się zmieniło, przez co nieco robiło mi się przykro, ale fakt faktem, lubiłem się pieścić.
To było k u r e w s k o bolesne. Ja pierdolę, coś strasznego, jakiś pieprzony dramat. Kiedy tak całowaliśmy się i powoli rozbieraliśmy, prawie w ogóle nie myślałem o tym, jak to zrobimy. Po prostu byłem tak blisko przy Renie, coś mnie ściskało wewnątrz z ekscytacji. Nie byłem jeszcze wówczas tak całkiem świadom tego, że mężczyźni pociągają mnie równie mocno, co kobiety, a nawet bardziej, co zadecydowało o wielu moich późniejszych życiowych decyzjach. Z jednej strony strasznie żałowałem tego dnia, a z drugiej pewnie przez długi czas nie wiedziałbym o tym, jak działa na mnie dotyk innego faceta, no i jak wygląda cały ten gejowski seks w praktyce. Ren chyba też tak wiele o tym nie wiedział, a przynajmniej tak mi się zdawało. Rozebrał mnie do naga, nie czułem przed nim żadnego skrępowania, nie tak jak przed dziewczynami. Wiedziałem, że mamy dokładnie to samo, chociaż jego ciało nieco różniło się od mojego. Był ode mnie dwa lata starszy, miał znacznie bardziej rozbudowane mięśnie, jego ciało w większej ilości pokrywało owłosienie. Leżałem plecami na łóżku, a on nade mną zawisł.
W zasadzie mój pierwszy homoseksualny seks był okropną porażką. Ren nie dbał o to czy mnie będzie bolało. Widziałem, że sam był podniecony, jego penis sterczał naprężony. Wiedziałem już, że to ja będę tym penetrowanym i się z tego powodu spiąłem. Matko, to było straszne. Wciąż pamiętam cały ten stres, jaki mnie ogarnął, jak bardzo moje mięśnie się spięły, a zwieracze zacisnęły do tego stopnia, że w życiu bym już chyba nie poszedł do toalety. Ale co to tam było dla Rena. Jakiś czas wodził chłodnymi palcami wokół mojego wejścia. Próbował wsunąć we mnie palce, no ale wiadomo, zacisnąłem się jak… nie wiem. Ale czułem, że mój tyłek jest jak dwa zajebiście mocno złączone ze sobą klocki lego, które ktoś na siłę próbuje rozłączyć i nie może. Także więc, z powodu tego mojego wybitnie ściśniętego tyłka, Ren się zezłościł i wszedł we mnie całkiem na siłę.
Jeśli kiedyś doświadczyłem naprawdę potężnego bólu, to nic nie mogło równać się  tym, kiedy ktoś na siłę próbuje wejść ci w dupę i nie używa przy tym niczego do nawilżenia czy poślizgu. Chciałem umrzeć w tamtej chwili, dosłownie. Wrzasnąłem na cały głos, nawet nie wiedziałem, że potrafię wyciągać tak wysokie oktawy i to jeszcze w czasie mutacji! Dostałem w twarz od Rena, momentalnie z tego wszystkiego łzy stanęły mi w oczach, po czym pociekły ciurkiem po policzkach. Płakałem jak głupi, jakby ktoś mi wymordował całą rodzinę, po czym spalił dom. Ren poruszał się we mnie, nie wszedł cały, ale i tak to czułem. Z moich ust wydobywał się głośny jęk bólu za każdym razem, kiedy robił ruch.
− Zamknij się – warknął, przykrywając mi twarz poduszką. Myślałem przez chwilę, że chciał mnie udusić. W sumie bym się cieszył, bo przynajmniej skończyłyby się te tortury. Ren posuwał mnie agresywnie, strasznie mocno. Coś postękiwał, jemu było chyba dobrze.
− Przestań – bąknąłem w poduszkę, pewnie nawet mnie nie usłyszał.
Zacisnąłem powieki, rękoma złapałem za pościel, miętoląc ją w dłoniach z całej siły. Bolało. To tak piekielnie bolało. Nie mieliśmy prezerwatywy, nie mieliśmy nic. Poruszał się we mnie jeszcze może dwie minuty, przyspieszył, złapał mnie za biodra, doszedł we mnie, mając orgazm, a ja ponowie krzyknąłem, tym razem w poduszkę. To było tak dziwne uczucie, kiedy coś mokrego i lepkiego niespodziewanie pojawiło się we mnie. Wyszedł z mojego wnętrza, położył się obok, gładząc mnie po ramieniu. Zacisnąłem drżące ramiona wokół poduszki, przyciskając ją mocniej do siebie. Leżałem nagi po swoim pierwszym, traumatycznym gejowskim seksie i ryczałem w poduszkę. Bolała mnie każda część ciała, a najbardziej odbyt. To nie było miłe czy przyjemne, to było przerażające.
Od tamtej pory byłem dość oporny w kwestii homo seksu. To znaczy, uprawiałem później jeszcze z Renem seks wiele razy i w większości przypadków był on właśnie tak okropnym doświadczeniem, a nawet gorszym. Tylko raz w życiu jeden inny mężczyzna mnie jeszcze zdominował i było to jakiś rok później, był praktycznie pięć lat ode mnie starszy, ale… Nie potraktował mnie jak Ren. Nie sprawił, że poczułem się jak jakaś bezwartościowa szmata, o nie. A szykowałem się na to, że właśnie tak będzie. On był… delikatny, naprawdę. Był tak ostrożny, ale jednocześnie pewny w tym wszystkim co robił, że pierwszy raz w życiu miałem orgazm spowodowany penetracją. Wówczas zrozumiałem, że z takiego seksu też można czerpać przyjemności. Próbowałem o tym raz porozmawiać z Renem, ale skończyło się na tym, że pobił mnie boleśnie, po czym zwyczajnie zgwałcił, kiedy tak leżałem i już nie stawiałem oporu. Po prostu nauczyłem się, że lepiej odpuścić niż się z nim szarpać, by niczego nie pogarszać.
Wracając jednak do tego felernego dnia. Mam paskudne dreszcze na całym ciele, gdy tylko wspominam to, co się wtedy wydarzyło. Ren mnie czule objął, jak gdyby nigdy nic, a ja się w niego wtuliłem płacząc. Kompletnie nic nie mówił, nie sądzę, by miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Ludzie jego pokroju nie mają empatii, był zwykłym potworem.
Byłem tak wyczerpany, że tam z nim zasnąłem, a on mnie nie obudził. Bardzo prawdopodobne, że zrobił to na złość oraz chciał mi dać następną nauczkę, że nie wolno mi zapominać o treningach, a tym bardziej o nim. Obudziłem się więc dopiero rano wraz z Renem w łóżku. Leżałem tak, jak zasnąłem, on natomiast ubrał się w majtki i koszulkę. Zbudził mnie kobiecy krzyk. Dochodził zza okna. Był tak przeraźliwy i głośny, że miałem wrażenie, że kogoś obdzierają ze skóry w moim pokoju. Kurwa mać, że też nie uciekłem wtedy stamtąd.
− Ren? – szturchnąłem lekko swojego kolegę w bok. – O kurwa, słyszałeś to?
Otworzył zaspane oczy. Był zły, że go obudziłem, ale na całe szczęście nic mi nie zrobił.
− Niby co?
− Ktoś krzyczał.
Zerwałem się do siadu i prawie znów zacząłem płakać, czując potężny ból w dolnej części pleców. Jęknąłem żałośnie. Dopiero wtedy doszedł do mnie rwący ból w całym ciele, z trudem wstałem, nogi miałem jak z waty. Z wielkim oporem ubrałem się w swoje wczorajsze ubrania, po czym coś we mnie uderzyło.
Spałem tutaj. Nie wróciłem na noc do domu.
− O droga Amaterasu – jęknąłem pod nosem, załamując ręce i siadając na łóżku.
Mogłem tylko wyobrazić sobie, jak bardzo moja matka odchodziła od zmysłów, jak postawiła na nogi całą okolicę wraz z policją, szukając mnie w każdym możliwym miejscu, tylko nie tutaj. – Muszę iść do domu.
− A nie do szkoły? – wymamrotał Ren. Wyciągnął się wygodnie. Naraz ogarnął mnie piekielny gniew.
− Dlaczego mnie nie obudziłeś?! – wybuchłem. – I pozwoliłeś mi zasnąć! Wiesz, że musiałem wrócić na noc do domu, kurwa!
− Masz problem – odparł, wzruszając ramionami.
Był teraz tak cholernie spokojny, co mnie jeszcze bardziej denerwowało. Chciałem mu walnąć w twarz, roztrzaskać nos. Ręce trzęsły mi się z nerwów. Co ja najlepszego narobiłem?

*

Dość cicho zamknąłem za sobą drzwi, wchodząc do domu. W środku panował względny spokój, ale tylko na pozór. Zdjąłem buty oraz kurtkę, odłożyłem plecak pod ścianę i ostrożnie wślizgnąłem się w głąb budynku.
Mama siedziała przy stole w kuchni. Podpierała się zgarbiona na łokciach, dłońmi przykrywała twarz. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w stanie takiego załamania. Nawet wtedy, kiedy rozwiodła się z moim ojcem, gdy zarządzili całkowity podział majątkowy i stwierdzili, że nigdy więcej nie chcą mieć ze sobą kontaktu. Wtedy to chyba ja strasznie przeżywałem, bo jednak… Niecodziennie rodzice się rozwodzą i to tak całkiem nagle, kiedy niby wszystko wydaje się być w porządku.
− Mamo? – mruknąłem.
Kobieta automatycznie podniosła na mnie głowę. Jej spojrzenie w jednym momencie rozświetliło się w uldze oraz nadziei. Zerwała się na równe nogi, mało nie wywracając przy tym krzesła. Szybkim krokiem podeszła do mnie. Mentalnie przygotowałem się na to, że zaraz dostanę od niej w skórę, na jej miejscu pewnie bym tak wtedy zrobił. Jednakże, co zupełnie zbiło mnie z tropu, objęła mnie mocno tak, że prawie mnie udusiła. Przez długie minuty trzymała mnie w silnym uścisku i zdawało mi się, że już nigdy mnie nie wypuści ze swoich objęć. Pogładziłem ją niepewnie po plecach i w tym samym momencie jej ciałem wstrząsnął szloch. Popłakała się, chociaż pewnie się powstrzymywała.
− Przepraszam. Mamo, ja… ja…
− Tak się bałam, Yuu – zaszlochała. – Kochanie moje.
Głos jej się zupełnie załamał. Czułem, że łzy napływają mi do oczu. Wcale nie chciałem, by przeze mnie tak płakała i tak miała ze mną niemałe problemy.
Wspomnienie tej sytuacji daje mi zawsze wiele do myślenia. Czy ja też umiałbym w taki sposób przyjąć swoje dziecko, gdyby również zrobiło coś podobnego? Czy również rzuciłbym się na nie, by je tak objąć, trzymać w drżących ramionach i myśleć o tym, że żyje, że nic mu nie jest. Wróciło. Sam nie wiem. Ale moja matka zachowała się wspaniale i naprawdę wyrozumiale. Dlatego tak bardzo ją zawsze kochałem, nawet jeśli to nie ona wydała mnie na świat, to była moją jedyną, najukochańszą matką.
Ale! Żeby nie było tak pięknie, nie obyło się bez poniesienia konsekwencji. Wyszedł na jaw cały mój układ z panem Sasakim, wszystkie moje nieusprawiedliwione nieobecności, poza tym, wszyscy oniemieli na wieść o moim wybryku z wyskoczeniem prze okno. Moja mama prawie zemdlała na tę wieść, pan Sasaki musiał ją przytrzymać, by nie upadła. Posadzili ją na krześle, ktoś przyniósł jej szklankę wody. Ekstra, jeszcze matkę bym o zawał przyprawił.
Poza tym przeprowadzona została rozmowa z pedagogiem szkolnym, w której uczestniczyłem ja oraz moja mama. Tam facet w średnim wieku, po zapoznaniu się z naszą dokładną sytuacją, wypalił do mojej matki;
− Może on ojca potrzebuje? Nie myślała pani, by sobie kogoś poszukać? Męski wzorzec to podstawa w tym wieku
Myślałem, że jej piana zaraz poleci z ust, gdy ten tłusty typ wyjechał z takim tekstem. Zaraz rzuciła ripostą, że z facetem było gorzej i wcale nie potrzebuje nikogo, by móc mnie wychować na ludzi. I wiecie co? Miała zajebistą rację.
Karę miałem taką; zero telewizji (której i tak prawie w ogóle nie oglądałem) przez dwa tygodnie, zero grania w gry na komputerze, a w domu miałem być najpóźniej o osiemnastej. Poza tym miałem poprawić wszystkie sprawdziany i zostałem zmuszony do wzięcia udziału w olimpiadzie historycznej. Rany, jaki ja byłem zły na to wszystko! W dodatku pan Sasaki dostał za mnie od mojej matki oraz dyrekcji, że mnie zostawił samego, a jego obowiązkiem było siedzieć ze mną do końca kary. W końcu wyskoczyłem przez to cholerne okno i coś mi się mogło stać.
No ale! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo zostałem laureatem w konkursie historycznym, chociaż nawet specjalnie się do niego nie przygotowywałem. Poza tym, mojej mamie szybko przeszła złość na mnie, odwołała zgłoszenie na policji, że zaginąłem i powoli wszystko wracało do normalności. Stwierdziłem, że muszę znaleźć jakąś równowagę między tym wszystkim. Musiałem mieć czas na szkołę, dom i treningi. Żałowałem wówczas, że dobra trwa tylko 24 godziny…
W międzyczasie Hana wyprowadziła się do Tokio i rozstaliśmy się już na dobre. Byłem więc sam i wiele dziewczyn w szkole zaczęło, ładnie mówiąc, zarywać do mnie. Byłem obskakiwany przez tabuny dziewczyn, co nie zmieniło się przez wiele lat. Płeć piękna miała do mnie po prostu jakąś słabość, no nie wiem. Ten mój charakter zimnego drania przyprawiał je o klajmaks, gdy tylko się gdzieś pojawiałem w pobliżu. I raz tak, podczas jednego grudniowego dnia, kiedy śnieg sypał w najlepsze, wokół panowało już świąteczne szaleństwo, a w powietrzu dało się już wyczuć klimat nadchodzących świąt, zostałem zaczepiony przez trzecioklasistkę. Znali ją wszyscy w całej szkole, ba, w mieście. Była kapitanem drużyny siatkarskiej dziewcząt, uczestniczyła we wszystkich imprezach szkolnych oraz miejskich i miała zabójczą urodę. Figurę miała jak marzenia, wcięcie w talii, całkiem fajne cycki i tyłek. Buzię miała tak pociągającą, że aż mnie to momentami wprawiało w onieśmielenie. O rany, te jej szerokie, ślicznie wykrojone usteczka i wąski nos.
No i tak podeszła do mnie podczas przerwy. Stałem wówczas z Shujim przy oknie i rozprawialiśmy o tym, czy by nie urządzić klasowej bitwy na śnieżki. Postukała mnie lekko w ramię, a ja odwróciłem się do niej dość niechętnie. Spodziewałem się belfra albo jakiegoś naprawdę nachalnego babsztyla z diastemą na dwadzieścia centymetrów.
− Yuu, no nie? – zagadnęła z uśmiechem. Prawie mnie zamurowało, jednak starałem się grać najlepiej jak umiem, że niewiele mnie ona obchodzi.
− A no tak – odparłem. – A ty?
Znałem jej imię, wszyscy je znali, ale i tak się zapytałem, jakbym kompletnie nie wiedział kim była. Co zabawne, gdy teraz próbuję przypomnieć sobie jej imię, to nie potrafię. Coś na S albo może K. No cóż, najwidoczniej nie odegrała aż tak istotnej roli w moim życiu, by pamiętać jej imię i nazwisko. Trochę to przykre, bo tydzień później cała szkoła już huczała, że jesteśmy razem. Pan Sasaki był chyba trochę zadowolony, twierdził, że potrzebuję właśnie takiej dziewczyny, która mnie nieco przytemperuje, jak to mawiał.
Wtedy zapytała czy nie poszedłbym z nią na szkolną dyskotekę. Zgodziłem się, chociaż nieco mnie tym zszokowała. Taka gwiazda i szkolny łobuziak? Ha! Świetnie.
− O rany, taka laska – westchnął Shuji, gdy od nas odeszła. – Zazdroszczę.
− Daj spokój, pewnie chce mnie tylko wziąć dla ozdoby. Nie takie rzeczy widziałem.
− Weź przestań, może ci się poszczęści? Kto wie.
− A może nie – zaśmiałem się, dźgając go w bok.
Shuji miał jednak niezłego nosa, bo jednak zostaliśmy parą. Byliśmy razem ledwo trzy miesiące, ale w tym czasie zdążyła mi zadziałać na nerwy tak bardzo, że stwierdziłem, że zostanę zdeklarowanym gejem i tyle. Ale lubiła uprawiać seks i była w tym naprawdę niezła, więc nie narzekałem aż tak. Fakt faktem, była kobietą trudną w obsłudze, że się tak wyrażę. Ale moja mama ją uwielbiała. Właziła mi na głowę, chciała wiedzieć o mnie wszystko. Okazała się jedną z tych napalonych lasek, mógłbym je nazwać swoimi psychofankami.
W tym czasie też poznałem Ino. Jedną z tych dziewczyn, które nie okazywały ci jakiś emocji, ale działały jak magnes i, cholera, ona właśnie taka była.
Ino była rok starsza od Rena. Mógłbym ją już nazwać weteranem w całej tej diabelskiej, mafijnej maszynie. Poznałem ją tak późno z tego względu, że przez półtora roku uczęszczała do prywatnej szkoły dla dziewcząt w Kioto, z której jednak zrezygnowała i zapisała się do lokalnego liceum. W przeciwieństwie do mnie czy do Rena była wyważona oraz dojrzała. Miała mądre, przeszywające oczy. Bił od niej swego rodzaju blask, który nie pozwalał przejść obok niej obojętnie.
Zaczęliśmy we trójkę trenować. Ino, Ren i ja. Zabawnie patrzyło mi się na to, jak dawała Renowi wycisk, naprawdę. To ona też przezwała mnie Aoi po tym, jak kilka miesięcy później wpadłem w skupisko prawoślazu. Moje przezwisko dosyć szybko się przyjęło wśród wszystkich i jakoś nie było mi z tym źle. Tam byłem Aoim, a w szkole i w domu byłem Yuu.

Na te święta pojechałem do swojego ojca. Byłem nieco zły, że byłem zmuszany, by zostawić mamę samą, ale zostało ustalone, że ja i Mahiro jedziemy do taty, a Kage do mamy. Zrobiliśmy więc swoistą wymianę, która później okazała się całkiem dobra, ponieważ zobaczyłem się z ciocią Yuri oraz wujkiem Satoru. Pamiętam, jak zaprosili nas do domu, po czym stwierdzili, że później pojedziemy na lodowisko. Ucieszyłem się, widząc Yuri, chociaż wydawało mi się, że była jakby nieco bledsza niż zwykle. Może to przez tą pogodę, kto wie. W każdym razie, zapytałem się wujka o Maine coona, a on popatrzył się na mnie, jakbym dał mu do zjedzenia coś naprawdę niesmacznego.
− Że co? – zapytał.
Co to u diabła jest ten Maine coon?? – zdawało się mówić jego spojrzenie.
− No, kot – dopowiedziałem.
Wówczas wkroczyła Yuri, by uratować tą beznadziejną sytuację.
− Musieliśmy go oddać – rzuciła desperacko, nim jej mąż mi powiedział, że nie wie nic o żadnym pieprzonym kocie. – Maleństwo, stwierdziliśmy, że będzie mu lepiej gdzieś, gdzie jest większy ogród.
Wcisnęła niezły blef. Wówczas wujek chyba zrozumiał, o co chodziło, więc posłusznie przytaknął żonie. Kota nie było, a szkoda. Chętnie bym go poprzytulał.
Moja dziewczyna codziennie zasypywała mnie gradem wiadomości o to czy za nią tęsknię, co robię i czy dostanie ode mnie jakiś prezent. Oczywiście, że prezentu ode mnie nie dostała, a przynajmniej nie taki, jaki ode mnie by mogła oczekiwać. Ściślej mówiąc, po prostu ją zerżnąłem, ale wiedziałem, że jej się to podobało. Była masochistką w pełnym tego słowa znaczeniu.
Wróćmy jednak do okresu świątecznego, kiedy byłem wraz ze swoim starszym bratem w Tokio u ojca. Gdy przybyliśmy ze stacji do domu, niemal od razu uderzyło w nas to, że po mieszkaniu kręciła się jakaś kobieta. Mahiro i ja przez jakiś czas po prostu na nią patrzyliśmy niezrozumiale, aż w końcu ojciec oświadczył, że to jego kobieta. Innego określenia nie miałem, a nazywanie jej jego dziewczyną wydawało mi się dziwnie. Oznajmił wzniośle, że są razem ponad trzy miesiące. Coś się aż we mnie zagotowało, gdy to powiedział.
− Bardzo bym chciał, żebyście byli mili dla Chouko – westchnął. – Szczególnie ty, Yuu.
− Ja? – prychnąłem. – Dlaczego jak zwykle musicie uwzględniać mnie?
− Bo przyznaj sam, że mordę to ty masz niewyparzoną – powiedział Mahiro. Uderzyłem go pięścią w ramię. Był to zwykły braterski cios, na który się zaśmiał, jednak ojciec spojrzał na mnie dość niezadowolonym okiem.
− Uspokójcie się obaj – zarządził ojcowskim tonem. – Całkiem możliwe, że Chouko zostanie waszą macochą.
Wraz z bratem popatrzyliśmy się na ojca, jakby wypowiadał jakieś niezrozumiałe dla nikogo zaklęcia. A on wyraźnie oczekiwał jakieś reakcji od nas. Byłem w szoku, bo jak by to inaczej nazwać?
− No co ty – wykrztusił z siebie Mahiro. – Macocha? Bez jaj, na pewno nie.
− Wiecie, że nie wy o tym decydujecie.
− Ale chyba mogę zdecydować czy chcę ją uznać za swoją macochę, czy za jakaś obcą, nic nieznaczącą kobietę.
− Mahiro! – ojciec podniósł głos.
− Serio? Bierzesz rozwód z mamą i nagle znajdujesz sobie jakąś kobietę? To ona była powodem, dla którego się rozwiedliście? Tak? – Mahiro wstał z kanapy. Mój ojciec milczał, nie wiedząc co powiedzieć. Chyba nie chciał nas już dłużej okłamywać. – Nie chcę mieć z nią nic wspólnego.
Mój brat poszedł do pokoju, który obaj zajmowaliśmy na czas pobytu w Tokio. Rozzłoszczony trzasnął drzwiami. Tata popatrzył na mnie, jakby coś go naprawdę zabolało. Sam nie wiedziałem, co mam zrobić, jak się zachować. Też mu coś powiedzieć? Zademonstrować to, jak bardzo jestem niezadowolony? Cholera jasna.
− Też chciałbyś mi coś powiedzieć? – spytał tata, jakby oczekiwał, że też mu wbiję gdzieś szpilę. Najwidoczniej zawiódł się na Mahiro, spodziewał się po nim zupełnie innej reakcji.
Pokręciłem głową.
− Nie.
Na całe szczęście nie wzięli ślubu. Całkiem możliwe, że słowa Mahiro nieco podziałały na ojca, chociaż trudno mi było powiedzieć czy właśnie tak było. W każdym razie, święta mieliśmy zrujnowane, a przez następny rok, jak jeszcze ojciec i Chouko byli razem, prawie w ogóle się z nim nie widziałem.

*

Reszta roku szkolnego zleciała mi bardzo szybko. Rozstałem się ze swoją dziewczyną, czego wcale nie żałowałem. W międzyczasie obróciłem jeszcze kilka panien i dokładnie dwóch kolesi. Sypianie z ludźmi coraz bardziej mnie kręciło, a zwłaszcza z facetami. To ja starałem się być na górze, próbowałem wszystkich zdominować, co dość dobrze mi wychodziło. Tylko nie z Renem.
Na początku czerwca miałem powtórkę z rozrywki, jeśli chodziło o seks z Renem. Tym razem był jednak bardziej brutalny. To był też pierwszy raz, kiedy robiłem komuś loda. Mało się nie zadławiłem, kiedy Ren wpychał mi swojego penisa do gardła. Zaciskałem z całej siły powieki, by tylko powstrzymać torsje. Wciąż jednak pamiętam, jak doszedł w moje usta, jak jego słona sperma rozlała się w mojej buzi.
− Połykaj – powiedział, biorąc mnie pod brodę. Popatrzyłem na niego szklistymi oczyma. – No już. Połknij to.
Zakrył mi usta dłonią, palce zacisnął na moich policzkach. Trzymał mnie tak, bylebym połknął jego ejakulat. Nie miałem zbytnio wyboru, chociaż chciałem wszystko wypluć. Przełknąłem jego nasienie z wielkim trudem. Wciąż miałem w ustach słony posmak, o rany. To było paskudne doświadczenie.
− Grzeczny chłopiec – oznajmił, całując mnie w usta.
Chwilę później skopał mnie po żebrach i związał mnie. Ręce przewiązał mi za plecami, jedną z kostek przywiązał do ramy łóżka, a w usta włożył mi watę, po czym przewiązał je jakąś szmatką. Ułożył mnie na brzuchu, parokrotnie uderzył mnie w pośladki, uderzył mnie też boleśnie w plecy, później przez parę dni nie mogłem się w ogóle schylać. Sam nawet nie wiem dlaczego mu na to wszystko pozwoliłem. Oblał mnie gorącym woskiem, chciałem krzyknąć, ale z racji, że byłem zakneblowany, to nie mogłem. Ale znowu się popłakałem. Cholera jasna, jakie to było obrzydliwe i bolesne. Wszystko to, co ze mną zrobił, każda tortura, to jak jego sperma później wypływała ze mnie i spływała powoli po pośladkach i udach,  pamiętałem wszystko. Pamiętałem, jak znowu we mnie doszedł, jak spuścił się, po czym ubrał się i jak gdyby nigdy nic, wyszedł. Zostawił mnie tak związanego i chwilę później chyba straciłem przytomność, chociaż nie byłem pewny.
Ocknąłem się już zupełnie sam w pokoju, chociaż byłem pewny, że Ren tu jeszcze był. Leżałem tak przez paręnaście minut, licząc na to, że przyjdzie i mnie rozwiąże. Przeliczyłem się jednak. Minuty ciągnęły się jak godziny. Nikt nie przychodził, słońce za oknem powoli zaczęło zachodzić, do pokoju dostawał się ostry, pomarańczowy blask. Stwierdziłem, że chyba nie ma co liczyć na jakąkolwiek pomoc, dlatego wpierw pozbyłem się knebla. Pocierałem twarzą o pościel, próbując zsunąć z siebie szmatkę, aż w końcu, po kilkunastu podejściach, udało mi się. Wyplułem watę, która doszczętnie przesiąkła moją śliną. Próbowałem jakoś poruszyć rękoma, jednak byłem cholernie mocno związany. Ramiona mdlały mi już z bólu, ledwo byłem w stanie poruszyć palcami.
− Kurwa mać – jęknąłem, przekręcając się na plecy. Zrobiłem coś na wzór mostka; podparłem się na nogach i ramionach, uniosłem pośladki i tak dziwacznie wygięty próbowałem jakoś poluzować linkę, którą miałem przewiązane nadgarstki. Nic mi jednak nie wychodziło. Jęczałem z bólu, przewalałem się na łóżku we wszystkich możliwych pozycjach, byleby chociaż trochę zmniejszyć uścisk.
Kiedy już się praktycznie poddałem i prawie znów zacząłem płakać, znalazł mnie Kotetsu. Wszedł ostrożnie do mojego pokoju i popatrzył na mnie naprawdę zaskoczony. Leżałem kompletnie nagi, w dodatki związany, eksponując przy tym wszystkie intymne miejsca.
− Aoi? – zdaje się, że nie wiedział do końca, co ma zrobić. Był w szoku, że zastał mnie w takim stanie.
− Nie patrz na mnie – jęknąłem, przekręcając się na bok. – Wyjdź stąd. Słyszysz? Wyjdź!
No tak, brawo, Yuu. Pomoc nadeszła, a ty każesz jej spierdalać.
− Kto ci to zrobił? – Kotetsu zignorował moje wcześniejsze słowa i ruszył mi na pomoc. Bogowie, miejcie drogiego Kotetsu w opiece. Rozwiązał błyskawicznie moje ręce oraz kostkę. – To był Ren?
Nie odpowiedziałem. Z ulgą masowałem swoje nadgarstki. Wciąż leżałem na boku, nie byłem w stanie się ruszyć. Kotetsu przysiadł obok mnie, chciał dotknąć mojego ramienia i zobaczyć, jak bardzo byłem poturbowany, jednak, gdy tylko poczułem jego dotyk na ramieniu, odepchnąłem go od siebie.
− Nie dotykaj mnie! – krzyknąłem, zasłaniając się przed nim, jakby próbował mi zrobić krzywdę. Ale Kotetsu nigdy nie zrobiłby mi nic złego. Skuliłem się, płacząc.
− Już w porządku – pogładził mnie po ramieniu. – Już nic ci nie będzie.
Objął mnie, próbując jakoś dodać mi otuchy, po czym pocałował mnie lekko w usta. Był to bardzo delikatny, leciutki pocałunek, jakby musnął mnie piórkiem. Schowałem twarz w jego torsie, starając się zapanować nad swoimi emocjami, jednak nie potrafiłem. Byłem dosłownie w strzępach.
Tak się złożyło, że Kotetsu kazał się trzymać Renowi ode mnie z daleka. Rena jednak niewiele to obchodziło, gardził opinią Kotetsu, który jednak wśród całej tej naszej społeczności cieszył się swoistym szacunkiem. Poza tym ja i Ren zostaliśmy przydzieleni razem do działania.
Nie chciałbym tutaj mówić o popełnionych morderstwach, ani innych przykrych rzeczach, jakie miały miejsce. Powoli czułem się przez Rena wyprany z emocji. Empatię miałem na dosłownie zerowym poziomie, obojętnie przechodziłem obok ludzkiej krzywdy. Nic więc też dziwnego, że w końcu dokonałem dość poważnej zbrodni, jaką było odebranie życia innemu człowiekowi.
Zdarzyło się to w tym samym czasie, kiedy moja matka znalazła sobie pierwszego faceta. Jak na złość, pieprzonego prawnika. Akurat postanowiła rozkręcić swoją własną firmę, dość dobrze prosperowała, serio. I właśnie wtedy musiał pojawić się ten cholerny prawnik, pewnie wcale nie z przypadku, Pomagał jej z finansami, kręcił się po całym domu i nazywał mnie małym. Pierdolony chuj.
Byłem nieco zawiedziony zachowaniem swojej mamy, mówiła w końcu wielokrotnie, że wcale nie potrzebuje żadnego mężczyzny. Najwidoczniej musiała zmienić zdanie i samotność w końcu zaczęła jej doskwierać. Więc znalazła sobie jakiegoś fagasa. Koleś chciał mieć nad wszystkim kontrolę, w tym nade mną. Próbował grywać opiekuńczego ojczulka, chociaż w rzeczywistości, gdyby tylko mógł, to wyrzuciłby mnie z domu.
Postarajmy się jednak trzymać chronologii, którą i tak bez przerwy zaburzam. Zaczęły się wakacje po drugiej gimnazjum. Miałem piętnaście lat. Cholerny świat stał przede mą otworem, a ja gniłem tak tutaj w jakieś biednej prefekturze, w miasteczku, o którym świat już chyba dawno zapomniał. Siedziałem wraz z Ino na schodkach przed sklepem i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Przyszedł do nas Ren z lodami, dźgnął mnie lekko w bok. Ino kazała mu dać mi spokój.
Ino była przekochaną istotą. Traktowała mnie jak swojego młodszego brata i wcale nie miałem nic przeciwko temu. Miałem do niej wielki szacunek. Poza tym, potrafiła trzymać Rena na wodzy, że tak ujmę.
− A ty jak zwykle stajesz po jego stronie – oznajmił z lekkim oburzeniem w głosie Ren.
− Oczywiście. Znęcasz się nad nim, muszę działać.
Ren prychnął jedynie, a Ino posłała mi oczko. Uśmiechnąłem się na ten gest. Kto by się spodziewał, że tego samego, spokojnego dnia zostanę mordercą.
Wraz z Renem zostaliśmy poproszeni, by pod wieczór sprawdzić okolicę. Ostatnio w okolicy kręcił się jakiś gang i Minano bardzo się to nie podobało. Nasza dwójka poszła więc na obchód. Ren był tego dnia wyjątkowo spokojny, nie zaczepiał mnie aż tak, nie kleił się, nie próbował żadnych sztuczek. Całkiem możliwe, że Ino podziałała na niego w jakiś sposób, chociaż trudno by mi w to było uwierzyć. On tylko przy niej był w miarę grzeczny.
Przechodziliśmy akurat przez las, kiedy to coś mignęło mi przed oczami. Automatycznie wyciągnąłem broń, z którą już praktycznie się nie rozstawałem i odbezpieczyłem pistolet, kładąc palec na spuście. Wyskoczył na nas jakiś potężny facet. Minę miał zaciętą, jakby próbował nas wystraszyć samym spojrzeniem. Był dwa razy większy ode mnie i od Rena razem wziętych.  Ruszył ku nam, zaciskając potężne łapska w pięści. Nie zawahałem się nawet przez chwilę. Zwolniłem palec ze spustu, idealnie celując mu w pierś. Krzyknął, upadając na kolana. Wrzeszczał z bólu, wił się na ziemi niczym jakiś obślizgły robal. Popatrzyłem na Rena, a ten jedynie kiwnął zachęcająco głową. Dlatego strzeliłem drugi raz, w głowę.
Bardziej niż fakt, że zabiłem człowieka, przerażało mnie to, że wcale się tym nie przejąłem. Czułem się, jakby to było jak zabicie muchy. Nic wielkiego. Po prostu pozbyłem się jakiegoś insekta.
Do tej pory pamiętam wzrok Rena, kiedy to schowałem broń i popatrzyłem na niego. Jego spojrzenie było zdjęte głębokim szokiem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziałem. Nie spodziewał się, że byłbym zdolny do popełnienia jakiejkolwiek zbrodni tak lekką ręką. Od tamtej pory stał się też przy mnie nieco bardziej ostrożny. Wiedział, że ja również potrafię być nieprzewidywalny.

Następnego dnia rano okazało się, że Ino zniknęła. Nikt nie widział jej przez następne trzy dni, dziewczyna zupełnie rozpłynęła się w powietrzu, jakby ktoś ją zaczarował. Zmartwiła mnie jej nieobecność, Ren jednak wzruszał tylko ramionami, gdy coś mu o tym wspominałem. W ogóle nie przejął się tym wszystkim.

I tak właśnie trzeciego dnia zostałem wysłany do piwnicy, by przynieść amunicję. Zszedłem więc niechętnie po stromych schodach na dół. W piwnicy było diabelnie zimno. No, kto by się spodziewał. Zapaliłem światło, wchodząc do niewielkiego pomieszczenia, gdzie w szafie trzymano broń wraz z treningową amunicją. Cuchnęło tam jak w jakimś pieprzonym grobowcu. Chciałem więc wziąć to co miałem i szybko wrócić na górę. Jednakże, gdy tylko otworzyłem szafę, wypadło na mnie ciało Ino, które niemal przygniotło mnie do podłogi. Prawie krzyknąłem z zaskoczenia. Więc już wiadomo, gdzie podziewała się Ino i co tak cuchnęło w piwnicy.

Komentarze

  1. To dopiero drugi rozdział a ja jestem absolutnie zachwycona tym co tu się dzieje.
    To już dla mnie przebija wszystkie serie.
    Kurwa, opis jak Yuu skacze na drzewo płakłam XDDD
    "Jeśli kiedyś doświadczyłem naprawdę potężnego bólu, to nic nie mogło równać się tym, kiedy ktoś na siłę próbuje wejść ci w dupę" BŁAGAM YUU XDDD
    Ren to pierdolony zwyrodnialec ja pierdole!
    CO ON MU TAM ZROBIŁ...chce więcej.
    Nie wiem, jestem chora psychicznie, ciągle ich tu shippuje!
    W ogóle poświęćmy chwilę mamie Yuu.
    Ta kobieta to jest prawdziwy anioł.
    Jezu, co ona się z tym Yuu wycierpiała! Podziwiam.
    Yuu, morderca.
    Panie boże, chce więcej!
    Piszę to pod wpływem emocji przez ten rozdział więc nic tu jak zwykle nie ma sensu! Wybacz!
    Pozdrawiam cieplutko, życzę weny, czekam na kolejne i przesyłam buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaaaaaaaaaaaaaaaakiiiiiiiiiiiieeeee to było fajne! Yuu miał takie kwitnące życie seksualne XDDD
    Kotetsu też jest jedną z tych sympatycznych postaci <3
    W ogóle to nie wiem co napisać, bo musiałabym odnieść się do każdego akapitu, a się tak nie daaaa :(
    No ale cóż. Co ja mogę powiedzieć... Zaspokoiłaś moją żądzę twej twórczości na najbliższe 2 dni... Motto motto chcę!!!
    Szczerze nie dziwię się, że Aoiemu to już było wszystko obojętne - prześladował go pedofil Ren, w szkole się na niego uwzięli (no przecież musiał pójść na konkurs!), skakanie po drzewach niczym Tarzan mu nie obce, tyle panienek obracał, że już po setnej przestał liczyć... A tu mu człowieka tylko każą zabić? No bitch please...
    Pozdrawiam cieplutko i czekam na więcej!
    (tak, to ja tu codziennie wchodzę i patrzę czy nie ma nic nowego - to nie boty!)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział. Dobrze jest poznać życie nastoletniego Yuu. :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty