Hesitating means death 07
Dziwadło
Zakręciłem
lejącą się wodę z prysznica i odsunąłem zasłonkę, wychodząc z brodzika.
Okręciłem się ręcznikiem wokół bioder i wyszedłem na korytarz. Poczułem
przeszywający chłód, aż przeszły mnie ciarki. Znowu ktoś wybił szybę w oknie.
Objąłem się ramionami i ruszyłem do pokoju. Przeszedłem przez skrzypiące drzwi
i zamknąłem je za sobą.
-Jest!
- krzyknął niski, męski głos. Wzdrygnąłem się i zebrało mi się na wymioty.
Tylko nie to.
Jeden
z wyższych podszedł do mnie i przytrzymał za ramiona. Zacząłem się wyrywać,
jednak szybko mnie uspokoił, uderzając w brzuch z kolanka. Nogi ugięły się pode
mną i opadłem na niego. Ręcznik zsunął się z moich bioder i spadł na podłogę.
Do oczu napłynęły mi łzy. Znowu to samo.
-Chyba
nie myślałeś, że dzisiaj będziesz miał wolne - powiedział jakiś inny. - Taką
masz robotę i nic nie zmienisz.
-Nie
chcę - jęknąłem, dławiąc się łzami. - Nie chcę - powtórzyłem.
Ale
nie słuchali. Zrobili ze mną co chcieli. Ale nie tylko mężczyźni. Kilka kobiet
przyszło też się zaspokoić, skuszone ciałem młodego mężczyzny. Nie reagowałem
już na nic. Byłem tam tylko ciałem, które nawet już nic nie odczuwało. Tak
bardzo ich wszystkich nienawidziłem. Tak bardzo chciałem im się odpłacić w
jakiś równie bolesny sposób.
Później
nie ruszałem się przez kilka dni. Byłem niemal w agonalnym stanie. Miałem
gorączkę i byłem cały obolały. Co jakiś czas wpadały do mnie opiekunki, by
sprawdzić, czy mogą już zwolnić komuś mój pokój, czy jeszcze nie. Ostatecznie
doszedłem do siebie po tygodniu. Jeszcze tego samego dnia, kiedy uznałem, że
mogę się już ruszać, wyszedłem z sierocińca i zacząłem chodzić bez większego
celu po ulicach. Do domu opieki trafiłem, gdy byłem bardzo mały. Nie pamiętałem
swoich rodziców, nie pamiętałem, czy miałem rodzeństwo albo dalszą rodzinę. To
wszystko było jedną wielką plamą. Moje wspomnienia zaczynały się w ciasnym
pokoju w sierocińcu z wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Trzymał mnie na
kolanach i głaskał po włosach. Później rozebrał mnie i siebie i położył się ze
mną do łóżka. Bałem się go. Był wtedy zbyt blisko. Moje pierwsze wspomnienie
było czymś tak okropnym, jak kontakt z pedofilem. Wielokrotnie przychodził do
mnie, dawał mi zabawki, przytulał mnie, aż w końcu mnie zgwałcił. Od tego się
zaczęło. Przychodzili też inni, by zabawić się moim delikatnym ciałem. Robili
ze mną wszystko. Związywali mnie, bili, wkładali różne rzeczy w odbyt, czy
usta, podpalali, wyrywali włosy. Najgorsze i tak było, gdy weszło we mnie
trzech mężczyzn, a kolejny wepchnął mi siebie do ust. Później założyli mi
obrożę, związali ręce i nogi i przyczepili łańcuchem do łóżka, zostawiając mi
metalową miskę z wodą. Długie minuty czołgałem się do niej, by napić się choć
trochę. Nabierałem wodę językiem, niczym zwierze.
-Stój!
- ktoś złapał mnie za ramię. - Idziesz z nami - poczułem dusząco słodki zapach.
Później
była już tylko ciemność.
Ocknąłem
się w ciemnym pomieszczeniu. Ktoś coś mówił i, co jakiś czas czułem szarpnięcie.
Po niedługim czasie coś huknęło, a w pomieszczeniu zrobiło się jasno. Ktoś
otworzył drzwi od ciężarówki, a przed nimi stało kilku wojskowych w mundurach i
karabinami pozawieszanymi na ramionach. Po kolei zaczęli wyciągać ludzi i coś
krzyczeć. Patrzyłem na to ze stoickim spokojem. podkurczyłem kolana pod brodę i
objąłem nogi ramionami. Było mi strasznie zimno.
Nagle
poczułem dotyk na ramieniu. Odwróciłem głowę, a mój wzrok napotkał parę,
ciemnych oczu. Chłopak przybliżył się do mnie i skulił.
-Nie
boisz się? - jego głos był zachrypnięty. - Mogą nas zabić.
-I?
- zapytałem. - A mogą nam coś więcej zrobić?
-Nie
wiem - pokręcił głową. - Dlaczego jesteś taki spokojny?
Nie
odpowiedziałem. Chłopak odetchnął, gdy drzwi się zamknęły, a w furgonie znów
nastała ciemność. Pojazd ruszył, wyraźnie nie przejmując się o 'towar', który
przewoził. Potarłem dłonie chcąc się rozgrzać.
-Musimy
coś zrobić - powiedział. - Nie możemy tutaj zostać.
-Musimy?
- powtórzyłem. - My?
-A
chcesz umrzeć? - jego głos przepełniała determinacja. - Jesteś młody, nie
zostawię cię na pastwę losu.
W
ten sposób, poznałem Yuu. Dziwnego chłopaka z małego miasteczka, który tak samo
jak ja, został uprowadzony.
*
-Biegnij!
- krzyknął. Jak na komendę, rzuciłem się pędem przez las, tak jak się
umówiliśmy. Biegłem długie minuty, zwinnie przemykając między drzewami.
Ignorowałem to, że słyszałem za sobą krzyki i strzały. Przez chwilę przeszło mi
przez myśl, żeby się odwrócić i sprawdzić, czy Yuu biegł za mną. Szybko jednak
porzuciłem ten pomysł, gdy zauważyłem rzekę. Bez dłuższego namysłu wskoczyłem
do lodowatej wody i zacząłem się przeprawiać na drugi brzeg, co takie proste nie
było. Nurt może i nie był rwący, jednak i tak utrudniał mi poruszanie się.
-Tam
jest!
Odwróciłem
się. W moją stronę zbliżali się wojskowi. Nie chcąc tracić już ani chwili
dłużej, ani nie przejmując się już losem czarnowłosego chłopaka, dotarłem do
brzegu i pędziłem dalej w nieznany mi las. Czułem się w nim dziko, niczym
zwierzyna łowna. Nie dość, że w lesie byłem może z dwa razy w całym swoim
życiu, to jeszcze byłem ścigany. Dlaczego w ogóle uciekałem? Nagle zaczęło
zależeć mi na życiu? Zachciało mi się coś zmienić i poczułem, że to jest ten
moment? Moment, w którym mógłbym wyrwać się z tego piekła i zacząć od nowa,
nawet jeśli miałoby mnie to kosztować cudze życie? Jak to mówią, po trupach do
celu.
To
pragnienie, które zaczęło mnie przepełniać zasłoniło mi oczy i to dosłownie.
Nie zauważyłem urwiska i sturlałem się w dół. Uderzyłem głową o coś twardego i
urwał mi się film.
*
Powoli
otworzyłem oczy. Byłem w jakimś ciepłym pomieszczeniu, w którym panował
półcień. Jęknąłem, czując ból głowy. Jak ja się tu znalazłem? Podniosłem się do
siadu i zacząłem się rozglądać. Pokój, w którym się znajdowałem, był sypialnią.
Był urządzony w ciepłych pastelowych kolorach. Były w nim dwa łóżka ustawione
równolegle do siebie, duże biurko, przy którym stało obrotowe krzesło, dalej
był kominek, w którym jarzył się delikatny płomień. Przed kominkiem stała
kanapa. Wstałem z łóżka, na którym leżałem i odkryłem, że miałem zabandażowaną
prawą dłoń i strasznie bolało mnie prawe ramię. Podszedłem do kanapy i
zauważyłem, że leżał na niej skulony Yuu. Spał i był lekko poobijany. Więc jemu
też udało się uciec.
*
Przez
kilka dni nie potrafiłem się odnaleźć w nowej sytuacji. Ja i Yuu zostaliśmy
uratowani i przygarnięci przez jakiegoś Rosjanina, który mieszkał sam ze swoją
siostrzenicą. Ciekawe zrządzenie losu.
-Kouyou
- Yuu położył mi dłoń na ramieniu. Zerknąłem na niego i mruknąłem krótkie hm?. - Chodź zjeść z nami.
-Nie
chcę - mruknąłem. - Nawet nie rozumiem co mówią i to jedzenie jest jakieś
dziwne.
-Ta
dziewczynka nie zna japońskiego, dlatego mówią ze sobą po rosyjsku.
-To
niech ją nauczy - burknąłem. - Zostaw mnie samego.
-Nie
- usiadł obok mnie, jednak niezbyt blisko, nie chcąc wywierać na mnie presji i
żebym się nie spłoszył. - Dlaczego taki jesteś, przecież nam pomógł.
-I
tak nie zrozumiesz.
-Ja
też tęsknię za domem, przyjaciółmi, za wszystkim, co musiałem zostawić - wziął
głęboki wdech. - Możemy wrócić do siebie, jeśli tylko będziemy współpracować.
Nie chcesz położyć się we własnym łóżku, zjeść obiadu zrobionego przez matkę? -
spojrzałem na niego. W jego oczach kryły się iskierki siły i determinacji.
-Nie
chcę wracać tam, skąd mnie zabrali - odpowiedziałem beznamiętnie. - To nie był
mój dom, nawet nie wiem co to jest.
Dlaczego
mu to powiedziałem? Dlaczego tak mnie to ruszyło? Gdyby nie to, on poszedłby
swoją drogą, a ja swoją. Pozostalibyśmy dla siebie obcymi ludźmi. Jednak on,
postanowił mi pomóc. Stał się moim bratem, osobą, która miała dla mnie cierpliwość
i chciała mnie zrozumieć.
-To
straszne - powiedział, siedząc obok mnie na łóżku. - I śni ci się to
praktycznie każdej nocy.
-Powinienem
był już się dawno przyzwyczaić, ale nie umiem - mruknąłem i zaśmiałem się. -
Wiesz, wszyscy rówieśnicy w sierocińcu nie chcieli się do mnie zbliżać -
uśmiechnąłem się. - Opiekunki stwierdziły, że jestem pokręcony i też mnie
unikały.
-Dlaczego?
- zapytał zdziwiony.
-Pomyśl
o czymkolwiek i się nie ruszaj, okej?
-Okej
- zamarł w bezruchu i patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Przybliżyłem
się do niego i przyłożyłem wargi do jego czoła. Zamknąłem oczy, chcąc się
skupić i wyłapać ostry obraz. Jasna plama powoli zaczęła się wyostrzać. Przed
oczami stanęło mi piękne, błękitne morze. Mogłem usłyszeć szum fal, odgłosy
mew. Chociaż mnie tam nie było, to umiałem poczuć gorący piasek pod stopami i
wszystkie zapachy dookoła. Po chwili jednak morze zniknęło, a całość spowiła
ciemność. Ktoś coś mówił, krzyczał, czułem przyśpieszony oddech Yuu i jego
zmęczenie, biegł, uciekał przed czymś.
-Kazuki
- jęknął rzewnie.
Oderwałem
się od niego i zamrugałem kilkakrotnie. Nie wiedziałem co miałem sądzić o tym,
co właśnie zobaczyłem.
-Kto
to Kazuki? - zapytałem. Otworzył szeroko oczy i niemal zachłysnął się
powietrzem. Odsunął się trochę, na co westchnąłem. - Nie musisz mi mówić, to
pewnie i tak nikt ważny.
*
Z
każdym kolejnym dniem, zmieniałem się. Powoli, poznając świat od nowa, niczym
raczkujące dziecko. Coraz bardziej przekonywałem się do Igora - Rosjanina,
który nas uratował, oraz do jego dziesięcioletniej siostrzenicy - Eleny.
Zaczynałem im ufać i chyba to było dość nienaturalne jak na mnie. Otwierałem
się na ludzi.
-Wiesz,
że mamy problem - mruknął Yuu. - Ty nie możesz wrócić tam, skąd jesteś, a ja
muszę wrócić tam, skąd ja jestem. Nie mogę cię też tutaj zostawić.
-I
jaki niby jest problem? - podparłem brodę o dłoń. - Nie przejmuj się mną, idź
swoją drogą.
-Problem
jest taki, że nie zostawię cię. Za bardzo się przywiązałem, jesteś dla jak
brat.
-Daj
spokój, nawet mnie nie znasz - burknąłem.
-Znam
ciebie na tyle, by móc powiedzieć, że czuję się za ciebie odpowiedzialny.
-Dam
sobie radę sam, nie musisz mnie niańczyć - wstałem z kanapy i wyszedłem z
pokoju.
-Kouyou!
- usłyszałem piskliwy głosik. Nawet się nie zatrzymałem, żeby na nią spojrzeć.
Ciche tupanie nóżek rozległo się na drewnianej podłodze. Elena dopadła do moich
nóg, kiedy byłem już przy drzwiach wyjściowych. - Kouyou - powtórzyła, ciągnąc
mnie za koszulkę - Kouyou - uśmiechnęła się i złapała mnie za rękę. Powiedziała
coś, czego zupełnie nie zrozumiałem.
-Lena
- odwróciłem się do Igora, który szedł w naszą stronę. Powiedział coś po rusku
i złapał ją za rękę, ciągnąc do siebie. Dziewczynka wydęła wargi i spuściła
głowę. Wyrwała łapkę z uścisku mężczyzny i odbiegła od nas.
-Co
się stało? - zapytałem, zadzierając głowę, by móc spojrzeć mu w twarz. Igor był
naprawdę wysoki. Miał niebieskie, głębokie oczy i wąskie usta, przez co miało
się wrażenie, jakby cały czas je zaciskał. Miał krótkie włosy w takim samym
odcieniu, jak Elena lub, jak to on zwykł ją nazywać - Lena. Rzucały się już
jednak gdzieniegdzie siwe kosmyki. Był szeroki w barach i bardzo umięśniony.
Kuśtykał jednak na prawe kolano i czasami syczał z bólu, łapiąc się za biodra.
-Gdzie
twój przyjaciel? - zapytał. - Muszę z wami porozmawiać.
*
Wysłuchaliśmy
Igora w całkowitej ciszy, która trwała jeszcze długie minuty po tym, jak
skończył mówić. Wlepiałem wzrok w swoje dłonie, które zaciskałem na obiciu
kanapy. Wiedziałem, że coś takiego nie mogło trwać długo. Ta sielanka, którą
żyliśmy przez ostatnie dwa tygodnie, była zbyt piękna.
-I
odda nas pan? - zapytał Yuu głosem, jakby miał zaraz zemdleć. - Tak po prostu?
-Nie
mam zamiaru - odpowiedział. - To zależy od was, mnie tylko o tym poinformowano.
Powiedziano mi, że jeden z chłopców musiałby przejść operację. Nie chcieli mi
powiedzieć jaką i, który.
-Operacja?
- przełknąłem kluchę w gardle. - Po co?
-Żeby
wyrównać poziom. Naprawdę, nie wiem, o co im chodziło.
Kilka
dni później, zadzwonił telefon. Osoba, która dzwoniła, poprosiła mnie do
słuchawki. Igor zawołał mnie i zostawił telefon na stoliku. Powoli podszedłem
do niego i przyłożyłem słuchawkę do ucha.
-Witaj
Kouyou - rozbrzmiał wesoły, kobiecy głos. - Co słychać? - milczałem. Pierwszy
raz w życiu słyszałem ten głos. - Macie się dobrze z Yuu? - pytała. - Już z
tobą lepiej?
Zadała
mi jeszcze kilka innych pytań, które dotyczyły mojego życia. Na nic nie
odpowiedziałem. Po prostu stałem i słuchałem.
-Tak
myślałam, że nie będziesz rozmowny - zaśmiała się. - Teraz może ty chcesz zadać
mi pytanie? - zrobiła dłuższą pauzę. - Śmiało, ja nie gryzę.
-Skąd
mnie znasz? - zapytałem.
-Wiedziałam,
że o to zapytasz - roześmiała się dźwięcznie. - Wiem o tobie wszystko. Wiem, co
teraz robisz, co masz na sobie. Wiem nawet, co za chwilę zrobisz i o co
zapytasz.
-Skąd...?
-Ja
wiem wszystko, mój drogi. Nie ma rzeczy, która byłaby dla mnie zagadką.
-Jak
niby...
-Tak
jak ty czytasz w myślach. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym? Nie, prawda?
-No
nie.
-No
właśnie - westchnęła. - Dzwonię jednak w innej sprawie. Ty i Yuu chcielibyście
chyba żyć na własny rachunek, prawda? - Prawda - zaśmiała się odpowiadając
sobie sama. - Mogę wam pomóc, ale jest jeden warunek.
-Jaki?
-Któryś
z was będzie musiał się dać pokroić, zostać eksperymentem. Chodzi o to, że musi
być albo chłopiec i dziewczynka albo nikt. Rozumiesz, prawda?
Milczałem
chwilę, dając sobie czas na zrozumienie jej słów.
-To
znaczy, że Yuu lub ja...
-Dokładnie
- znowu się zaśmiała. - Muszą brać parami, a wy się nadajecie. Problemem jest
tylko płeć i pomyśleli, że ty nadawałbyś się idealnie na dziewczynkę. To jak?
Wiesz, jeśli się nie zdecydujesz, to będziesz mógł się ze wszystkimi pożegnać.
Yuu zresztą też - zrobiła kolejną pauzę. - Chciałbyś umierać ze świadomością,
że twój przyjaciel zginął przez złą decyzję? O ho, ho!
Zgryzłem
wargi i zacisnąłem wolną dłoń w pięść. Co się do cholery działo?
-No
powiedz to - naciskała.
W
końcu się zgodziłem.
*
Po
przebudzeniu z narkozy nie rozumiałem, co się wokół mnie działo. To ktoś
przychodził, to odchodził, ktoś coś do mnie mówił, robił przy mnie. Czułem się,
jakbym był po jakiś proszkach. Całkowicie mnie otumaniło i nic do mnie nie
docierało. Po upływie kilku godzin, zacząłem odzyskiwać świadomość. Wraz ze
świadomością, docierał do mnie przeszywający ból w dolnej części ciała. Załkałem
i zgryzłem wargi. Bolało cholernie.
*
-Musisz
nauczyć się od nowa wszelkich podstaw - mówił mężczyzna odziany w białym
fartuch, do którego przyczepiona była plakietka z nazwiskiem. Splatał dłonie na
stole i pochylał się w moją stronę, mówiąc powoli i wyraźnie. - Przede
wszystkim głos i sposób poruszania, rozumiesz? - pokiwałem głową. - Dobrze się
czujesz? - pokiwałem głową. - Wstrzykniemy ci jeszcze dwie dawki hormonów,
dlatego przez jakiś czas możesz jeszcze nie kontaktować, ale spokojnie, twój
organizm wszystko sobie poukłada - chwilę przeglądał jakieś karty. - Miałeś
mdłości? - pokiwałem głową. - Który jest dzisiaj? - pokiwałem głową. Lekarz
zmarszczył brwi i wstał, podchodząc do mnie i przykładając mi dłoń do czoła.
Następnie poświecił mi latarką w oczy, uważnie w nie patrząc.
-Yuu
- mruknąłem cicho. Mężczyzna pochylił się i powiedział, żebym powtórzył. - Yuu.
*
Wszystko
się przyjęło. Rany się zagoiły, a ja musiałem nauczyć się żyć z nowym ciałem.
Przez hormony, które mi wstrzyknięto, zacząłem trochę inaczej postrzegać
otoczenie. Byłem bardziej wrażliwy na piękno i czuły. Z nieznanych mi powodów
zaczynałem płakać, denerwowałem się o byle co i cholernie bolały mnie sutki.
Powoli musiałem się przyzwyczaić do nowego siebie. Musiałem przyjąć do
świadomości to, że już nigdy nie będę stać, chcąc oddać mocz. Krzywiłem się na
samą myśl o tym.
-Jak
sobie radzisz? - zapytał Yuu, siadając obok mnie. - Chyba niedługo przydzielą
nas do jakiejś pracy - mruknął, mierząc mnie wzrokiem.
-Jest
już dobrze - odparłem.
-To
dobrze - uśmiechnął się. - Martwiłem się - mruknął. - Zgodziłeś się na coś
takiego... Na początku pomyślałem, że tobie, to chyba rozum odebrało ale Igor
powiedział mi później wszystko - westchnął głęboko i pokręcił głową. -
Posunąłeś się do czegoś takiego.
-Chciałem
zacząć od nowa i teraz mogę.
*
Po
pół roku szkolenia, dostaliśmy pierwszą misję. Nic wielkiego, jednak zawsze
coś. Dostaliśmy ją dopiero po pół roku, ze względu na mnie. Musiałem się
przyzwyczaić do nowego ciała i zacząć panować nad głosem. Dodatkowo, zacząłem
odczuwać wszystko jak kobieta. Właściwie, to byłem kobietą. Dzięki rozwiniętej
technice, zostałem przerobiony na rodowitą panienkę. Lekarze zastanawiali się
także nad wszczepieniem mi jajników, jednak nie byli pewni, czy powinni się
posuwać do tego stopnia.
-Głowa
mnie boli - jęknąłem pocierając skronie. Yuu zerknął na mnie i westchnął. - Nie
masz może jakiejś tabletki?
-Nie
- wyszliśmy z windy. - To może nie powinieneś iść dzisiaj? Jak ci się to twoje
urojone coś zbliża.
-Muszę
- złapałem go pod rękę i pochyliłem się do przodu, dając się prowadzić. - Nie
dasz sobie rady sam.
-Kouyou,
męczysz się, powinieneś się położyć.
I
tak co miesiąc. Miałem już tego dość, jednak w końcu mogłem się przydać,
dlatego chciałem iść.
*
Yuu
opadł na mnie zdyszany. Regulowaliśmy oddechy po biegu. Świat dookoła wirował,
niczym karuzela. Zrzuciłem z siebie starszego i jęknąłem.
-Udało
nam się - mruknął, dysząc.
-Udało
- potwierdziłem i spojrzałem na niego. Miał zamknięte oczy i rozchylone usta. -
Yuu, żyjemy.
Później
wróciliśmy do bazy, by zdać raport. Zapewniono nam wynagrodzenie i pozwolono
nam odejść. Poszliśmy do pokoju i rzuciliśmy się razem na łóżko, gdzie
zmęczeni, zasnęliśmy wtuleni w siebie.
Właśnie
tak wyglądał początek.
----
Tuturuu~
Zryło mózgi? xD W sumie, to rozdział siódmy miał wyglądać zupełnie inaczej. Miało się pojawić jakieś zbliżenie pomiędzy Aoim, a Kazusiem. Dupa, nie ma zbliżeń i do następnego rozdziału nie będzie!
Muszę chyba zmartwić wszystkich, którzy czekają na kontynuację losów Uruszki w Jeśli się odrodzę, spotkajmy się znowu. Jak na razie, to opowiadanie nie pojawi się przez dłuższy czas, to samo tyczy się Migdałowego serca. Przepraszam was, mam pozaczynane rozdziały ( dokładnie 5 stron jso,ssz i około 6 stron Migdała ) jednak nie wiem, kiedy się pojawią.
Kolejna sprawa jest taka, że niedługo będę mieć dostęp do swoich starych opowiadań. Nie są to yaoi ( no, może jedno zmienię ^^ ) jednak, co powiecie na taką małą odskocznię? Napiszcie w komentarzach, czy pomysł wam się podoba, czy nie.
Dalej~! Chcę przeprosić jednego Anonima, za usunięcie treści komentarza. To było całkowicie niechcący, przepraszam, jestem debilem >.<
Jeszcze was pomęczę~! >klik< tutaj będę zamieszczać wszelkie informacje odnośnie opowiadań, bo pewnie was już męczy to czytanie pod rozdziałami. Oczywiście, zachęcam do polubienia :D
Do następnego rozdziałuu~! ;3
Hhhhhy, niby powinnam poddać się czarnej rozpaczy, bo muszę jeszcze czekać na Jso,ssz, ale w tej chwili nie mogę o tym myśleć. Powyższy tekst absolutnie doszczętnie zrył mi mózg x.X
OdpowiedzUsuń*pięć minut później*
NOBDOaoidonindoiasd, nieee, to było naprawdę zajebiste, rozdział kompletnie zaskakujący.
Kou, mój ty mały bohaterze *tula go* Jesteś sadystką, wiesz? xD Tak go męczyć ;-;
Oczywiście żartuję, jestem zachwycona.
PODZIWIAM Twoją wyobraźnię, myślałam, że już nic nigdy mnie nie zaskoczy, a tu TAKIE COŚ O.o
*nadal w szoku*
Cóż, wrócę i napiszę coś sensownego jak ochłonę. I jasne, że chcemy przeczytać Twoje opowiadania :3
Weny, bo teraz jestem jeszcze bardziej ciekawa ciągu dalszego o.o
za wszelkie błędy i chaotyczność wypowiedzi nie odpowiadam xD
takiego obrotu spraw sie nie spodziewalam xD
OdpowiedzUsuńDoszłam do siebie, więc wracam, aby wyrazić swą jakże istotną opinię C:
OdpowiedzUsuńTo, że mi się podobało, już mówiłam. I to, że mnie k o m p l e t n i e zaskoczyłaś. W sumie nie wiem, co mogłabym dodać, bo wszystko już zostało powiedziane.
O, wiem, zastanawiałam się dzisiaj nad pewną kwestią. W tym rozdziale jest napisane, że Kou nie miał żadnej rodziny i tak dalej, więc skąd się wziął Reno? xD Chyba, że ja czegoś nie doczytałam. Btw pozdrowienia i tradycyjnie weny C:
Uruha też była kobietą! Aż mi się żal biduli zrobiło.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w następnej notce Aoś będzie się z Kazusiem miział <3
Cóż, myślałam, że moje robienie z Rukiego nimfomana ruchającego wszystko, co się rusza ryło musk. Muszę się jeszcze wieeeeele nauczyć...
Świetnie wykombinowane, ale nadal nie rozumiem wszystkiego, choć robi się coraz jaśniej, dziękuję.
Mi zryło mózg jak nie wiem co! Straaaaaszne ale chcę następną część!
OdpowiedzUsuńGdzie podziała się nasza Tsukkomi ? ; cc
OdpowiedzUsuńPorwali nam ją koooosmici!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńporwali nam ją kooooosmici!!!!!!!!!!!!!! hę??
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńnie miał łatwo, Yuu czuje się za niego odpowiedzialny, zgodził się na coś takiego, aby w zasadzie mogli żyć...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia