Wszystko jest K.O. 01 (minipartówka)
Przenoszenie się do nowej szkoły niemal na początku roku szkolnego, nie było niczym przyjemnym. Ledwo udało mi się z kimś zaprzyjaźnić, a rodzice stwierdzili, że musimy się przeprowadzić. Ale dlaczego? A cholera to wie. Rodzice zawsze wpadają na jakieś głupie pomysły, nie myśląc nawet o swoich dzieciach, które później mogą mieć trudności... we wszystkim. Rodzice to jakiś gatunek całkowicie pozbawiony wyobraźni.
Mimo wszystko, w październiku znalazłem się w nowej klasie. Na początku nikt na mnie nie zwrócił uwagi. W końcu byłem szary, nijaki.
Skłoniłem
się przed całą klasą i zapisałem swoje imię na tablicy.
Nauczyciel wskazał mi pierwszą ławkę. Zająłem miejsce obok
dziewczyny z uśmiechniętą buzią. Zerknęła na mnie, a następnie
oderwała kawałek kartki z tyłu zeszytu.
Jak
się masz? -
napisała i przysunęła w moją stronę karteczkę.
Wyciągnąłem
zeszyt z plecaka oraz piórnik, z którego wyjąłem długopis.
Dobrze.
A ty? -
odpowiedziałem. Podsunąłem jej liścik, a następnie zanotowałem
podany przez nauczyciela temat.
Też
mam się dobrze. -
podsunęła mi kartkę i zaraz ją zabrała, dopisując coś jeszcze.
- Nazywam
się Maki Hiroshi.
Miło
mi cię poznać, panienko Maki -
odpowiedziałem.
Przepisałem
z Maki całą lekcję. Byłem pierwszy dzień w nowej klasie i już
znalazłem kogoś z kim mógłbym rozmawiać.
Maki
była niziutka i pulchna. Miała ciemne włosy do łopatek i
szerokie, rozumne oczy, z których biła pewność siebie. Niedługo
potem dowiedziałem się, że była konkretną babką. Nie było dla
niej odpowiedzi typu nie
wiem,
może,
chyba.
Odpowiedź musiała być konkretna. Hiroshi wprowadziła mnie też
trochę do klasy. Opowiadała mi o uczniach i wychowawcy.
Tydzień
po tym, jak zacząłem chodzić do klasy pojawił się ktoś jeszcze.
Był to wysoki chłopak o blond włosach spiętych w malutką
kiteczkę. Ubrany był w całości na czarno. Kiedy wszedł do klasy,
Maki obrzuciła go spojrzeniem pełnym obrzydzenia. Nie wiedziałem
dlaczego. Wydawał się być zwykłym chłopcem.
-Kto
to? - zapytałem, wskazując głową na przybysza. Chłopak właśnie
siadał w ostatniej ławce w środkowym rzędzie. Dziewczyna
powędrowała na niego wzrokiem i tylko pokręciła głową.
-Takashima
- powiedziała przez zaciśnięte zęby. Jakby było to jakieś
okropne słowo. - Nie radzę ci się do niego zbliżać.
-Dlaczego?
Mari
pochyliła się w moją stronę i ściszyła głos.
-Bo
umrzesz.
Parsknąłem
śmiechem. Jej twarz nie ruszyła się ani o milimetr. Była pełna
powagi.
-Jak
to? - uspokoiłem się trochę. - To idiotycznie. Kto wymyślił coś
takiego?
-Kiedy
to prawda. Wszyscy twierdzą, że to klątwa i ja też to popieram.
-Co?
Klątwa?
-Chodzi
o to - zbliżyła usta do mojego ucha - że już dwie osoby przez
niego zmarły.
Pobladłem,
a moje ciało oblało się zimnym potem.
-Przez
niego?
-Siedziały
z nim w ławce.
-To
nie musi być powód.
-A
jak inaczej to wytłumaczyć? On jest dziwny. Odstrasza wszystkich od
siebie. Widzisz, co się stało z tymi, którzy chcieli się do niego
zbliżyć. Dwie osoby zginęły i to w taki sam sposób.
-To
mógł być przypadek.
-Nie
sądzę - pokręciła głową.
Odwróciłem
się w stronę chłopaka. Nie był w ogóle zainteresowany tym, co
się wokół niego działo. Rysował coś w zeszycie i nawet nie
zaprzestał tego, kiedy zadzwonił dzwonek.
Na
wychowaniu fizycznym jako jedyny siedziałem na ławce. Miałem
zwolnienie z powodu nadwyrężonej ręki. Patrzyłem na oblanych potem chłopców, którzy biegali chyba już setne kółko.
Nie przepadałem za wf-em, ale ćwicząc nie nudziłbym się.
Kątem
oka dostrzegłem, że ktoś wchodził do sali. Był to Takashima.
Nie był przebrany w strój. Cichaczem przemknął obok składziku i
usiadł na ławce.
Niewiele
myśląc poszedłem do niego i przysiadłem się. Chłopak nawet na
mnie nie spojrzał.
-Cześć
- przywitałem się z uśmiechem. - Jestem Tanabe Yutaka - wyciągnąłem
dłoń. Chłopak zignorował mnie i wygrzebał z plecaka kanapkę i
słuchawki do telefonu. Opuściłem rękę, a mój uśmiech zmienił
się w grymas.
-Takashima
Kouyou - przedstawił się. Miał chłodny, przenikliwy głos. Jakby
chciał mnie przestraszyć.
-Miło
cię poznać. Wiesz, niedawno się tutaj przeniosłem. W zeszłym
tygodniu.
Milczał.
-Nie
wiedziałem, że do tej klasy chodzi jeszcze jakiś uczeń.
Dalej
to samo, z tym, że odwinął kanapkę z papieru śniadaniowego.
-Mari
dzisiaj mi o tobie opowiedziała. Mówiła jakieś bzdury o klątwie
- zaśmiałem się, mając nadzieję, że trochę go rozruszam.
Kouyou
wstał nagle i odszedł. Wyszedł z sali, zostawiając mnie samego.
*
Przez
następne dni dość sporo nasłuchałem się o Takashimie. Że
należał do sekty, palił, ćpał, praktykował czarną magię i, że
często brał kąpiel we krwi. Niektórzy nazywali go wampirem, bo
był strasznie blady, a jego trójki były lekko szpiczaste. Nie
wierzyłem w to, co mówili ludzie. Kouyou wyglądał po prostu na
samotnika. Nie odzywał się, kiedy nie musiał, nie brał udziału w
zabawach klasowych czy szkolnych. Zawsze trzymał się na uboczu, z
daleka od ludzi. Zawsze sam.
Zastanawiała
mnie jednak sprawa z dwoma osobami, które rzekomo przez niego
zmarły. Jak niby ktoś taki mógłby być powodem czyjejś śmierci?
Nie wyglądał na niebezpiecznego. Właśnie... W jaki sposób te osoby niby zmarły? Ktoś je otruł, powiesiły się? Nie miałem pojęcia.
Postanowiłem sobie jednak, że dowiem się wszystkiego i udowodnię,
że Takashima nie był niczemu winny.
Przysiadłem
się do niego na fizyce. Chłopak obrzucił mnie zdziwionym
spojrzeniem i wstał. Usiadł, kiedy zauważył, że miejsce wolne
jest tylko obok Mari w pierwszej ławce. Swoją drogą, to dziewczyna spoglądała na mnie z wyrzutem, że ją zostawiłem samą.
Zignorowałem to jednak i spojrzałem na Kouyou, który miał minę
wyrażającą głęboki strach. Zauważyłem, że jego oddech
przyspieszył. Zupełnie, jakbym zabierał mu tlen. Rozpakowałem się
i zapisałem temat. Kouyou zrobił to samo.
-Dlaczego
nigdy z nikim nie siedzisz? - zapytałem cicho. Takashima zacisnął
wargi i cicho westchnął.
-Nie
odczepisz się - stwierdził.
-Nie
- potwierdziłem.
-Inni
mnie rozpraszają. Dlatego - odparł.
Powoli
pokiwałem głową. To miało sens.
-Dlaczego
z nikim nie rozmawiasz podczas przerw?
-Bo
nie lubię ludzi, a oni nie lubią mnie. Proste.
Na
tym zakończyła się nasza rozmowa. Chłopak nie odpowiadał już na
moje pytania.
*
Takashima
wszedł do szatni i powiódł obojętnym spojrzeniem po
przebierających się chłopcach. Jego wzrok zatrzymał się na mnie.
Zacisnął wargi i nic nie mówiąc, podszedł do wolnego miejsca na
ławce i zaczął się rozbierać. Kiedy tylko wszedł, atmosfera
jakby zgęstniała. Wszyscy dyskretnie odsunęli się od blondyna i
starali się na niego nie patrzeć. Bali się. Jakby chociaż mieli
czego. Mogli się jedynie obawiać, że to chuchro zasłabnie podczas
zajęć. Nie zdziwiłbym się, gdyby Takashima zemdlał. Nie wyglądał
zdrowo. Widać mu było żebra, a miednica mocno odstawała. Obraz
nędzy i rozpaczy ( Pan od historii określił tak ostatnio moją
odpowiedź dop. aut. ).
Po
wejściu na salę od razu przystąpiliśmy do rozgrzewki. Później
wybieraliśmy drużyny do gry w siatkówkę.
-No
to gramy! - oznajmił nauczyciel. Zauważyłem, że Kouyou usiadł na
ławce. On nie grał?
Chłopak
nie patrzył w stronę reszty rówieśników. Wyglądał, jakby
intensywnie się nad czymś zastanawiał. Nie wszedł na boisko ani
razu. Nawet nie dotknął piłki. Byłem tym zaskoczony. Każdy grał,
ale on nie. Chciałem go zapytać, dlaczego nie brał udziału w lekcji, jednak zaraz
po wfie, on gdzieś zniknął. Rozpłynął się. Nikt nawet nie
widział, kiedy wyszedł. Przemknął między wszystkimi, niczym
zjawa.
Następnego
dnia nie pojawił się w szkole. Nie było go też kolejnego i
kolejnego dnia. Nikt, prócz mnie, zwrócił nawet uwagi na jego
nieobecność. Jakby nikogo innego nie obchodził.
-Tanabe-kun,
idziemy dzisiaj na pizze - zagadnęła mnie Mari po zajęciach. -
Idziesz z nami?
-Pewnie
- zgodziłem się. Bo dlaczego nie?
W
pizzeri głównym tematem rozmowy były urodziny Mari. Nie
wiedziałem, kiedy miała, dlatego szybko wywiedziałem się, że
dziewczyna przyszła na świat drugiego listopada, a urodziny chciała
urządzić u siebie w domu. Wszyscy rozmawiali o tym, kogo powinna
zaprosić, w jakim stylu zrobić przyjęcie i inne takie.
-A
Takashima? - zapytałem, kiedy padły już nazwiska wszystkich
uczniów z klasy i zaczęto wymieniać jakiś ludzi spoza niej.
Zapadła
nagła cisza, a wszystkie spojrzenia padły na mnie.
-Co
Takashima? - zapytała Mari.
-Jego
nie zapraszasz? Chodzi razem z nami do klasy - oznajmiłem.
-Nie...
Nie przepadam za nim.
-Kto
go lubi?
-Jest
straszny.
-Dziwak.
-Pedał.
Zamrugałem
kilkakrotnie, słysząc to. Jak oni mogli tak mówić o zwykłym
chłopaku? Nikomu nie zawadzał, a nawet starał się, nie wchodzić
innym w drogę.
-Dlaczego
tak o nim sądzicie? - zapytałem, mogąc w każdej chwili stanąć w
obronie blondyna.
-On
się puszcza, dodatkowo z facetami. Najpierw zabił swojego
przyjaciela, potem chłopaka, a teraz HIV roznosi.
-Co
takiego? - otworzyłem szeroko oczy.
-Ty
o tym nie wiesz, to ci coś wytłumaczę - powiedziała Mari. - Do
klasy chodził kiedyś jeszcze jedna osoba. Chłopak, nazywał się
Akira. On i Takashima niby byli ze sobą.
Okazało się jednak pewnego dnia, że Akira miał wypadek i
prawdopodobnie spowodował go Takashima. Akira tego nie przeżył.
Zginął na miejscu.
-Skąd
pewność, że to z winy Kouyou?
-Ich
obu nie było tego samego dnia w szkole, poszli gdzieś razem.
-A
ten przyjaciel?
-O
tym dowiedziałam się od chłopaka z jego powszedniej szkoły. Nie
wiem, jak się nazywał, ale on i Takashima byli przyjaciółmi.
Zginął tak jak Akira, w wypadku.
-To
śmieszne, że uważacie, że to przez niego. Aż głupie.
-Z
nim jest coś nie tak i musisz to przyznać. Jest straszny!
-Nie
jest straszny, tylko samotny - zacząłem bronić Kouyou.
-To
może zostaniesz jego chłopakiem, skoro tak bardzo go lubisz?
Zdenerwowałem
się. Wstałem gwałtownie, niemal przewracając krzesło. Zarzuciłem kurtkę na ramiona i wyszedłem
z pizzeri.
*
Takashima
wrócił do szkoły po tygodniu. Wyglądał jak zwykle. Był chudy i
wydawał się być smutny. Z nikim nie rozmawiał i jak zwykle
bazgrał po zeszycie. Znowu usiadłem obok niego na fizyce. Chłopak
ignorował mnie całkowicie. Nie patrzył w moją stronę, ale nie
wyglądał tak jak ostatnio, jakby miał atak astmy i padaczki
jednocześnie. Spokojnie siedział i notował. Najwidoczniej
przyzwyczaił się do mojej obecności.
-Co
słychać? - zapytałem.
Takashima
zerknął na mnie, ale nawet nie odpowiedział.
-Nie
musisz mnie ignorować. Chcę tylko porozmawiać - skrzywiłem się.
Chłopak
wyrwał kawałek kartki z tyłu zeszytu. Po klasie rozszedł się
głośny dźwięk dartego papieru. Kilka osób odwróciło się w
naszą stronę, widząc jednak Kouyou, powrócili do udawania tego,
że słuchają nauczyciela. Takashima naskrobał coś na skrawku papieru, który dyskretnie mi podsunął.
Daj
sobie spokój -
napisał. Zaraz zabrał kartkę i zgniótł ją, wrzucając do
plecaka.
-Dlaczego?
-Bo
to nic ci nie da - powiedział ledwo słyszalnie. - Nie chcę się z
nikim przyjaźnić.
-Dlaczego?
- powiedziałem dokładnie to samo, co kilka sekund wcześniej.
Przez
pewien czas siedział cicho. Patrzył na tablicę, jakby szukał na
niej odpowiedzi na moje pytanie.
-Bo
umrzesz - rzucił chłodno.
Nie
wystraszył mnie tym stwierdzeniem. Wiedziałem, że robił to
specjalnie, że chciał się odciąć od wszystkich. Nie chciał mieć
nic wspólnego z klasą, która traktowała go jak trędowatego.
Wolał być przez wszystkich zapomniany, bo tylko w taki sposób mógł
normalnie funkcjonować. Myślał też pewnie, że jestem jak reszta,
że chcę poniżyć albo dowiedzieć się czy te pogłoski o klątwie
są prawdziwe. Nic bardziej mylnego. Krzywdzenie kogokolwiek nie było
w mojej naturze. Chciałem jedynie pomóc Takashimie, pokazać mu, że
komuś może chcieć na nim zależeć.
I
mnie chyba właśnie zaczęło na nim zależeć.
*
Mari
uścisnęła mnie serdecznie w progu swojego domu i zaraz wpuściła
mnie do środka. W mieszkaniu było wyjątkowo cicho, jakby nie było
w nim żywej duszy.
-Jestem
pierwszy? - zapytałem, wręczając dziewczynie prezent.
-Nie
- mina jej zrzedła. Mówiła lekko przyciszonym głosem. -
Pamiętasz, jak mówiłeś, żeby zaprosić Takashime? Nie sądziłam,
że przyjdzie.
Zamrugałem
kilkakrotnie. Również nie spodziewałem się, że blondyn
przyszedłby z własnej woli. Trudno było mi w to uwierzyć,
dlatego, kiedy zobaczyłem go w salonie, to nie wiedziałem, w jaki
sposób zareagować. Siedział lekko przygarbiony i wystraszony na
kanapie, która przy nim wydawała się być ogromna.
-Cześć
- powiedziałem, siadając obok niego.
-Hej
- odparł bardzo cicho. Uniosłem lekko brwi, starając się
zrozumieć, dlaczego zaczął drżeć. Bał się czegoś? Było mu
zimno?
Siedzieliśmy
tak w ciszy, dopóki nie przyszła reszta gości. Zaczęła się
prawdziwa impreza. Wszyscy rozmawiali głośno, tańczyli i pili.
Wszyscy, oprócz Kouyou, który z kanapy przeniósł się na fotel
stojący w kącie salonu. Miał podciągnięte kolana pod brodę i
patrzył na wszystkich tępym wzrokiem.
-Tanabe-kun,
jak się bawisz? - zapytała Mari, podając mi butelkę piwa.
-Dobrze
- odparłem. Naprawdę dałem się porwać imprezowemu szaleństwu.
Tańczyłem ze wszystkimi, co raczej nigdy mi się nie zdarzało. -
Mari, tak swoją drogą, sama zaprosiłaś Kouyou?
-Tak
- zacisnęła wargi, uciekając wzrokiem w bok. - Tak pomyślałam,
że może nie przyjdzie, ale jak widać...
-Rozumiem
- przerwałem jej, patrząc na chłopaka, który chyba zasnął w tym
fotelu.
-Hej!!
- ktoś starał się przekrzyczeć muzykę. - Gramy w butelkę?!
W
domu zapanowało jeszcze większe poruszenie. Wszyscy zaczęli szukać
jakiejś pustej butelki po piwie i ułożyli się w kręgu na podłodze w salonie.
Część osób jednak spasowała i została poza kręgiem odważnych,
którzy mieli odpowiadać na pytania, bądź wykonywać zadania. Ja
także usiadłem w tym kręgu.
-Takashima,
chodź do nas!
-No!
Nie siedź tak!
Nie
spodziewałem się, że poproszą Kouyou do gry. Chłopak niepewnie
zsunął się ze swojego miejsca. Ktoś się przesunął, dzięki
czemu mógł sobie usiąść
No
i zaczęła się gra. Kilka razy butelka trafiła na mnie. Oczywiście
za każdym razem brałem pytania, które był różne. Czy byłem
prawiczkiem, co mnie podnieca i inne takie. Czego się spodziewać po
takiej imprezie. W końcu jednak główka butelki wskazała Kouyou, w
którego oczach momentalnie zagościł strach.
-O!
Takashima!
-Zapytaj
o...!
-Nie!
Spytaj go o...
Ludzie
zaczęli się przekrzykiwać. W końcu jednak chłopak, który kręcił
butelką zdecydował się.
-Naprawdę
lubisz pały? - chłopak rozciągnął kilkakrotnie językiem
policzek i w identyczny sposób poruszył palcem.
Kouyou
zamrugał kilkakrotnie i otworzył szeroko oczy. Uchylił lekko usta,
zapowietrzając się. Nie wiedział, co odpowiedzieć.
-Ja...
-Przecież
to wiedzą wszyscy!
-Mogłeś się zapytać o te wypadki!
W
tym momencie Takashima wstał z podłogi i pobiegł do wyjścia. Bez
namysłu rzuciłem się w jego stronę. Aż nie mogłem uwierzyć w
to, że ktoś się go o coś takiego zapytał.
-Kouyou!
- krzyknąłem za chłopakiem, który biegł przed siebie. Aż
dziwiłem się, że takie chuchro mogło tak szybko biegać. Nie ma
co, jeszcze sporo o nim nie wiedziałem. - Zaczekaj, Kouyou!
Nagle
Takashima zaczął zwalniać. Przyspieszyłem, chociaż powoli się
męczyłem. Dopadłem do chłopaka, zatrzymując go. Dostał sporej
zadyszki. Oparł się rękoma o uda i starał się uregulować
oddech. Jego na szybko zarzucony na ramiona płaszcz, prawie z niego spadł
-Mam
cię - stęknąłem, nie puszczając go.
-Czego...
Ty... Chcesz... - wydyszał. Jego głos był zachrypnięty i roztrzęsiony.
-Kouyou,
to było...
-Przestań
już! - odepchnął mnie nagle. - Nie rozumiesz, że jeśli chcesz mi
pomóc, to najlepszą opcją jest danie mi spokoju? Nie dociera to do
ciebie?!
Spojrzałem
mu w twarz. Był wściekły. Z jego oczu kipiała czyta złość.
Miałem przez chwilę wrażenie, że zaraz dojdzie między nami do
rękoczynów. Takashima jednak nie wykonał żadnego ruchu w moją
stronę.
-To
nie będzie pomoc. Zignoruję cię wtedy jak wszyscy inni.
-No
i bardzo dobrze! Tak będzie lepiej dla mnie, dla ciebie, dla
wszystkich! Powinienem w ogóle zniknąć. O tak!
-O
czym ty mówisz? - chciałem zrobić w jego stronę jakiś krok, ale
powstrzymałem się. Po raz pierwszy tak się przede mną otworzył,
okazywał emocje. Mogłem go z łatwością spłoszyć, niczym sarnę.
-Ty
i tak nie zrozumiesz.
-Skąd
wiesz?
-Ludzie
są tacy sami. Przychodzą, krzywdzą i odchodzą. Zostawiają,
zapominają.
-Kouyou,
ja nie wiem, co się kiedyś stało - przybliżyłem się do niego o
krok. Sukces! Nie cofnął się. - Ale nie potrafię patrzeć na to,
jak ktoś się męczy. Nie chcę nikogo krzywdzić. To nie jest moim
priorytetem. Pozwól sobie pomóc.
Zauważyłem,
że jego ramiona zaczęły drżeć. Spuścił głowę, a po chwili
usiadł na chodniku, obejmując się swoimi rękoma. Płakał.
-Kouyou,
proszę, wstań - kucnąłem przed nim. - Odprowadzę cię do domu,
dobrze?
-Dlaczego
to robisz? - wyjęczał.
-Bez
powodu - pogładziłem go po głowie. - No, chodźmy już.
Wtedy
jeszcze nie miałem pojęcia, że wpakuję się w coś, z czego już
nigdy nie wyjdę i zmieni to całe moje życie. Po prostu wyciągnąłem
dłoń do niezwykłej osoby. Nic więcej.
----
Mam nadzieję, że zostawicie tutaj po sobie jakiś ślad, bo ostatnio chyba się na mnie obraziliście. Umówmy się tak, po przynajmniej pięciu komentarzach ruszam dalej z notkami, okej?
Do następnego rozdziałuu~!
"Rodzice to jakiś gatunek całkowicie pozbawiony wyobraźni" śmiechłem biedny Kou nikt go nie lubi ;_;
OdpowiedzUsuńSwietne to opowiadanie! Naprawde, bardzo mi się podoba i strasznie mnie zaciekawilo... Ciekawi mnie dlaczego Tanabe na koncu nazwał na koncu Kou "niezwykla osoba" ... Ciekawe o co chodzi tez z tą klatwa :D nie moge się doczekac nastepnego rozdzialu... Powodzenia i zycze weny. :3
OdpowiedzUsuńMoge wiedzieć jaki to paring?
OdpowiedzUsuńTo... to tak lekko się czytało, nawet nie zauważyłam, że to ostatnie zdanie. ;_; Genialny pomysł na opowiadanie, ta ponura atmosfera, Kouyou jako klasowy odludek i ta "klątwa", trochę mi to "Another" przypomina. o_O "Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że wpakuję się w coś, z czego już nigdy nie wyjdę i zmieni to całe moje życie. Po prostu wyciągnąłem dłoń do niezwykłej osoby. Nic więcej." Jeżuu, tak tajemniczo zakończone, nie mogę się doczekać co będzie dalej!
OdpowiedzUsuńWeny życzę!~ :D
Świetne opowiadanie *o* Ale żeby kończyć w tym momencie? :__________: Pisz dalej ^o^
OdpowiedzUsuńWidzę, ze spełniasz swoje chęci na Kaiuhę XD"
OdpowiedzUsuńJejku, kolejne cudeńko! Kobieto, mam pisarskie kompleksy przez ciebie!
Jak wspomniał ktoś wyżej - czytało się to tak leciutko i przyjemnie. Masz dar i tyle, ot co.
Nie umiem wypowiadać się na temat pierwszej części jakiegokolwiek opowiadania. To, że będzie mega ciekawe i mega cudowne to już wiem. Tylko co z ta klątwą...? Tanabe, ratuj się :c
Tulę mocno i życzę weny ♥
wow to jest genialne
OdpowiedzUsuń*-* Super opek! Ogólnie bardzo mi się podobał! Mam nadzieje na to ,że stworzysz równie interesujący kolejny ;)
OdpowiedzUsuńKAI, KAI, KAI, jest KAI! KOCHAM CIĘ.
OdpowiedzUsuńLubię bardzo Twój styl pisania, więc chwała Ci za to, że wzięłaś pod uwagę Kaia... Niecierpliwie będę czekała na każdą kolejną część.
Podoba mi się to, że K'you jest taki tajemniczy. I nic dziwnego, że Yuk-kun się nim interesuje. W końcu tajemniczość działa jak magnes. ]B-> A ludzie są głupi, że wierzą w jakąś klątwę. Klątwa? Naprawdę? we współczesnych czasach? I to jeszcze w tak rozwiniętym kraju jak Japonia? No błagam, naprawdę... Wypchajcie się, Kou jest super.
A to, jak potraktowali go podczas przyjęcia to już w ogóle... Ręce mi opadły. Mnie osobiście to nawet głupio byłoby mi komukolwiek powiedzieć coś takiego w twarz. Nie dziwię się, że Uru stamtąd wybiegł i jak nieco otworzył się przed Yutaką, w pewien sposób przestając go odpychać...
A ostatnie zdania są naprawdę mega intrygujące. Zastanawiam się, czy to "coś" w co wpakował się Kai będzie czymś bardzo złym, czy może zmieni jego życie na lepsze. ...Mam nadzieję, że to drugie - liczę na happy end! O-;
Przeczytałam też krótki opis do tej minipartówki i kiedy zobaczyłam trzy pairingi, przy tym każdy z Uru... Nono, niezły z niego lovelas. Czuję, że Reita będzie jakąś szychą w Yakuzie i upatrzył sobie Shimę na swoją seksualną zabawkę, czy coś... O! Albo będą chcieli zrobić coś Kaiowi, a wtedy Uru powie, że mogą wykorzystać jego, tylko niech puszczą wolno jego przyjaciela (LUB JUŻ CHŁOPAKA)... Pisz, pisz! Nie mogę się doczekać!
Ściskam mocno!~ C;
Witam,
OdpowiedzUsuńbardzo mnie zainteresowałaś tym tekstem, Kaoyou co jest, dlaczego tak go wszyscy traktują....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Zostawiam swój ślad i idę dalej. Ciekawe opowiadanie :]
OdpowiedzUsuń