"Jeśli się odrodzę, spotkajmy się znowu": Letters from the sky
Wspominałam o tym drugim zakończeniu. Już sporo czasu minęło od końca serii, dlatego, jeśli ktoś nie chce (a bo jso,sszo wywołuje zbyt duże emocje, a bo wspomnienia, filsy, a tak dawno to było, ach, nic już nie pamiętam) to niech tego nie czyta. Dodaję to na prośbę kilku osób, w tym jednej bardzo niecierpliwej (Znajdę cię Kornik, wiem, gdzie mieszkasz!).
A masz, Korniś, dedykacja dla ciebie. Myślę, że jednak na nią zasługujesz. Za to kopanie mnie w tyłek ("pisz kurwa, dodaj ten rozdział, kiedy to będzie, weź to dodaj, znowu się opierdalasz"), za bycie z biednym autorem-emosem, kiedy to bardzo chciałam skończyć z ybt, kiedy stwierdziłam, że moje życie nie ma sensu (w sumie nadal nie widzę w nim sensu), za moje "rozpłakałam się dzisiaj w szkole", "siedzę w domu, boję się gdziekolwiek wyjść", "nie jem", "nie śpię", "kończę z blogiem", "nie umiem już pisać" i ogólne trzymanie mnie w ryzach. Żółwik dla ciebie, KOCICO! Obiecuję, że zrobię ci taki myk, jak zrobiłam z Yuu i Taką z Migdała, i będziesz mieć swoje love. <3
Kiedy oglądam się za siebie, śmiejesz się i płaczesz jak zawsze
Czułem, że tu jesteś
Nigdy Cię nie zapomnę
Okuribi
Budzik rozdarł ciszę panującą w pokoju. Nie
spałem już od dawna, jedynie wpatrywałem się pustym wzrokiem w sufit.
Przekręciłem się na bok i wyłączyłem budzik stojący na szafce nocnej. Chwilę
patrzyłem na cyferblat, po czym przesunąłem wzrokiem na zdjęcie włożone w
drewnianą ramkę.
-Dzień dobry - podniosłem się, spuszczając
nogi na podłogę.
Odpowiedziała mi cisza.
Wziąłem prysznic, ubrałem się i pogwizdując
pod nosem, zapaliłem papierosa przy kubku czarnej jak smoła kawie. Gorzki napój
drażnił mój przełyk niczym jakaś paskudna trucizna. Swoim zwyczajem nie dopiłem
jej do końca. Wylałem część kawy, ale nie zrobiłem nowej. Gdy umyłem kubek,
patrzyłem przez chwilę w sam jego środek. Nie wiem, co tam chciałem zobaczyć.
Zaraz zasiadłem do pisania kolejnego, pełnego
niczego, listu. Tym razem szło mi gorzej niż zwykle. Nie wiem, czy to czas był
tego przyczyną, a może mój ostatnio dobry nastrój. Przyzwyczaiłem się jednak,
że codziennie piszę chociaż jeden list. Zawsze przysiadałem i wylewałem na
kartkę swoje żale, smutki i troski. Teraz jednak nie mogłem nic napisać.
Cholera - pomyślałem.
Naraz dopadło mnie tak silne przygnębienie z
powodu braku weny, że prawie zebrało mi się na płacz. Łzy jednak nie mogły
teraz popłynąć. To nie fair.
*
Takanori siedział odchylony na krześle, kiedy
do niego przyszedłem. Niebezpiecznie kiwał się na tylnych nogach siedziska.
Znowu pracował nad tekstem jakieś piosenki. Uśmiechnął się, gdy do niego
podszedłem i zajrzałem mu przez ramię.
-Nie jest skończona - podał mi kartkę.
-Nie musi być.
Otaksowałem wzrokiem pierwsze linijki tekstu.
Poczułem, jak żołądek mi się zaciska. Zmarszczyłem mocno brwi.
Znowu piosenka o miłości.
-Nie masz może czegoś innego? - zapytałem. -
Wiem, że ty i Akira...
-Pokłóciliśmy się. Ta piosenka nie ma z nami
nic wspólnego - wciął mi się w zdanie. - To z myślą o w a s.
Spojrzałem na niego bez wyrazu. Przez kilka
długich sekund patrzyliśmy na siebie w idealnej ciszy.
-Nie - oddałem mu tekst. - Nie napiszę nic do
tego.
-Ale, Aoi...
-Aoi był w the gazette - uciąłem. - I nie chcę
komponować do czegoś, co ma mi przypominać o nim.
Matsumoto zacisnął wargi.
-Przepraszam, Yuu - powiedział ze skruchą. -
Nie umiem pomagać ludziom. Naprawdę, przepraszam.
Westchnąłem, pocierając skronie. Poczułem jak
w moje serce wbija się ostry nóż.
-Daj mi znać, gdy będziesz coś dla mnie miał.
A to zostaw dla siebie.
Wyszedłem. Bardzo szybko wyrwałem się z tego
miejsca i wróciłem do siebie, by posiedzieć w ciszy i poczytać.
W mieszkaniu było chłodno. Z kubkiem herbaty
usiadłem w salonie i patrzyłem przez długi czas w ścianę. Obok drzwi
balkonowych stał złożony wózek, który już dawno powinienem był sprzedać albo
oddać. Gdy tylko o tym myślałem, dziwna siła łapała mnie za żołądek,
powstrzymując przed tym. A wózek stał, zarastając kurzem. Przypominał mi o
wszystkim, o czym powinienem był zapomnieć.
Przed oczami stanął mi obraz Kouyou, kiedy
przyniosłem to do domu. Spojrzał na mnie krytycznie, chcąc ukryć głęboką
rozpacz, która w nim siedziała. Bał się. Ja również się bałem, ale z uśmiechem
pomogłem mu usiąść na wózku.
-I jak się czujesz? - zapytałem.
Fuknął na mnie.
-Dziwnie - silił się na lekko obrażony ton.
Głos mu drżał, a w zaczerwienionych oczach stały łzy, które w każdej chwili
mogły popłynąć całym wodospadem. - Wszystko jest większe z tej perspektywy -
ściszył głos. Złapałem go za rękę.
-Tak ci będzie łatwiej - pocałowałem go w
policzek. Zadrżał. Pociągnął nosem. Po policzku spłynęła mu pierwsza łza. Zaraz
za nią kolejna i kolejna. Schował twarz w dłoniach.
-Nie chcę umierać - załkał. - Boję się tego
wszystkiego.
Przytuliłem go mocno.
-Cokolwiek miałoby się dziać, będę przy tobie
- powiedziałem mu półszeptem do ucha. Gładziłem dłonią jego szczupłe plecy.
-Yuu...
Miałem wrażenie, że słyszę jego głos. Cicho
szeptał mi różne rzeczy do ucha. Miałem ochotę go wtedy objąć i pocałować. Ale
jego nie było. Z rozczarowaniem rozglądałem się. Chciałem go zawołać, spytać
gdzie jest. Szybko się reflektowałem, że jego już nie ma i nawoływałbym go
bezużytecznie w pustce. W pustce, w której chciałbym wiedzieć, gdzie jest.
Brakowało mi go. Czułem się, jakbym żył bez
ręki, nogi, oka. Byłem jak kaleka, moje życie zwolniło. Bez niego nic nie było
takie same.
Przez ten czas, kiedy przechodził przez swoją
chorobę, zastanawiałem się, dlaczego to musiało paść na niego. Był dobrym
człowiekiem, który nie zasługiwał na te wszystkie cierpienia. Codziennie
stawiał czoła nieprzychylnej rzeczywistości. Starałem się wspierać go we
wszystkim. Nawet, kiedy czułem, że nie dam już rady, że sam się prędzej zabiję
z tego wszystkiego, byłem przy nim. Trzymałem go za rękę i nie chciałem, by
spadł z tego urwiska, nad którym wisiał. Nie dałem rady go jednak utrzymać, nie
mogłem mu pomóc. Obwiniałem siebie za to wszystko, co się stało. Może, gdybym
bardziej się starał, mocniej się przykładał, to Kou mógłby być tutaj dłużej.
W wyjątkowo krytycznych chwilach, kiedy
patrzyłem na to, jak się męczył i cierpiał, myślałem, że chciałbym przyspieszyć
czas. W tych momentach, kiedy on ze łzami w oczach nie mógł już wytrzymać,
myślałem o jego śmierci. Załamany w środku wyobrażałem sobie, że już go nic nie
boli, że spokojnie odpływa, zapada w sen. I wszystko jest już dobrze. Nie ma
cierpienia, nie ma smutku, żalu, łez, frustracji. W ciszy odpoczywa po tym
wszystkim. W tych chwilach myślałem, że chociaż kocham go całym sercem i nie wyobrażam
sobie obudzić się bez niego, to byłoby to dla niego najlepsze.
Potarłem skronie.
Kouyou... Odszedł.
Pomyślałem. Zapaliłem papierosa i patrzyłem na
wózek. Odszedł za wcześnie, nienaturalnie. Gwałtownie się rozpłynął jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Odszedł i nie powiedział dokąd idzie.
Zostawił mnie samego.
Zacisnąłem wąsko wargi, patrząc na przykryte
prześcieradłem ciało. Lekarz coś do mnie mówił, wokół panował istny chaos.
Zaschło mi w gardle, dlatego przełknąłem ślinę.
-Proszę pana...
-Yuu, tak mi przykro.
-Słyszy mnie pan...?
-To straszne.
Stałem z czołem i rękoma przyciśniętymi do
szyby jak dziecko do wystawy sklepu z zabawkami. Z początku to był szok.
Żołądek zacisnął mi się w supeł, kończyny nie chciały mnie słuchać. Oczy mnie piekły.
W głowie panowała pustka. W uszach szumiała krew.
-Może pan wej...
Nie czekałem aż lekarz skończy. Rzuciłem się
pędem w kierunku drzwi i wpadłem do sali. Przecisnąłem się między
pielęgniarzami i gwałtownie poderwałem prześcieradło, odkrywając Kouyou.
Spał. Zwyczajnie spał z delikatnie
rozchylonymi ustami. Dotknąłem jego bladych, jeszcze ciepłych policzków,
ujmując je w obie dłonie. Przesunąłem kciukiem po jego wargach. Nie obudził
się. Spał dalej.
-Hej... Kouyou...
Nagle po moim policzku spłynęła łza i spadła
na jego gładką niczym porcelana twarz. Rozpłakałem się gwałtownie nad śpiącym
Kou. Przesunąłem dłońmi na jego ramiona i zacisnąłem mocno palce. On nie żył,
nie było go już przy mnie. Przede mną leżało puste ciało.
-Teraz już będzie dobrze - głos mi się mocno
łamał. Był zachrypnięty, drżał. Ledwo widziałem przez łzy. - Już nie musisz
walczyć, Kou. W końcu możesz odpocząć, odpuścić.
Zapowietrzyłem się. Z mojego gardła wydobył
się charkot.
-Zajmę się wszystkim, okej? - ściszyłem głos.
- A ty odpocznij. Zasługujesz na to jak nikt inny.
Gwałtownie uderzyła we mnie myśl, że mówię do
kogoś, kto mi już nigdy nie odpowie. Nigdy więcej go nie dotknę, nie wezmę go w
ramiona, nie będę z nim spał, jadł razem, chodził do kina, na zakupy. Nigdy
więcej nie usłyszę jego głosu, nie będziemy się śmiać, wyjeżdżać we dwoje na
kilka dni. Nie będzie niczego, co do tej pory było dla nas wszystkim. Nie
będzie nas.
-Kou, nigdy o tobie nie zapomnę - pochyliłem
się nad nim mocno. - Zawsze będziesz dla mnie kimś wyjątkowym.
Zacisnąłem powieki. Czułem swoje słone łzy w
ustach. Wargi mi drżały.
-Kocham cię - oznajmiłem, szlochając. Nie
mogłem dłużej wytrzymać. Spokojna twarz Kou wprawiała mnie w histerię. - Nie
wiem, co ze sobą zrobię. Boję się.
Chciałem jeszcze dodać, by raz na jakiś czas
zaglądał do mnie. Ale głos uwiązł mi w gardle.
Ostatni raz złożyłem na jego ustach pocałunek,
otulając go swoimi ramionami.
Śnił mi się kilka nocy później. To był
słoneczny letni dzień. Wydawało mi się, że to były jego urodziny, dlatego
szukałem dla niego prezentu. Nic jednak nie znalazłem, dlatego przyszedłem do
niego i oznajmiłem mu to ze smutkiem. On natomiast uśmiechnął się szeroko.
Zacząłem płakać. Bez powodu. Płakałem, niemal krzyczałem histerycznie, trzymając
się jego koszulki.
-Yuu, to tylko prezent - jego głos był wyraźny
i czysty, jakby mówił tuż przy moim uchu. - Po co się tak tym zadręczasz?
Śmiał się. Widziałem to w jego oczach. Nie
było mu przykro, był rozbawiony.
-Bo chciałem ci coś dać od siebie. Zawsze się
dla mnie starasz.
-Nie przejmuj się, bo jakiś prezent nie jest w
stanie zastąpić uczucia.
Skrzywiłem się. Dziwnie mówił. Zaraz jednak
złapałem go za dłoń i cicho położyłem głowę na jego ramieniu. Nagle poczułem
się wypompowany z życia.
-Kocham cię - oznajmiłem.
Przytulił mnie.
-Ja ciebie też kocham, Yuu.
Wiedziałem, że przy mnie był. Mój Kouyou.
Czułem go obok siebie.
Dwa tygodnie później znowu mi się przyśnił.
Leżeliśmy w hotelowym łóżku i przytulaliśmy się. Byliśmy nadzy. Czułem jego
ciepłe ciało splecione z moim. Patrzyliśmy na siebie w ciszy. Tak mi się
wydawało, że chyba uprawialiśmy seks, ale sam już nie wiedziałem. Kouyou był
rozanielony, ja zresztą też. Zamruczał, kiedy dotknąłem jego pośladków. Miałem
wrażenie, jakbym dopiero zbudził się z głębokiego snu, a jedyne co pamiętałem,
toto, że go kocham.
-Chcesz jeszcze raz? - zapytał.
-Już to robiliśmy...?
Zaśmiał się.
-Tak. Ale możemy znowu.
Pokręciłem głową.
-Nie, nie - zamknąłem oczy. Chyba naprawdę już
to robiliśmy.
-Teraz nie robi mi to różnicy - wsunął głowę w
zagłębienie pod moją szczęką.
-Nie?
-Nie.
Gładziłem jego plecy.
-Tęsknię za tobą - powiedziałem cicho.
-Cały czas jestem przy tobie - odparł. Czułem
jego oddech na swojej szyi.
Westchnąłem, a on podniósł się. Szelest
pościeli uświadomił mi, jak bardzo ta sytuacja była intymna. Przesunął dłonią
po moim nieogolonym policzku, patrząc mi prosto w oczy. Położyłem mu dłonie na
biodrach. Jego nagie ciało było ciepłe i delikatne.
-Jestem sam.
-Przepraszam - westchnął. - Też jestem sam.
Położył się na poduszce obok.
-Yuu, będę coraz rzadziej przychodził. Musisz
o tym pamiętać. Nie będę wiecznie ci przeszkadzał.
-Nie przeszkadzasz mi.
-Teraz nie, ale za jakiś czas za bardzo się
przyzwyczaisz. Przywiążesz się, kiedy powinieneś zapomnieć. Musisz zrozumieć,
że nie istnieję.
Popatrzyłem na niego smutno. Mógłbym się
założyć, że ten Kou był prawdziwy, a nie tylko wymysłem mojej wyobraźni.
-Ale na razie możemy być razem, no nie?
Kouyou uśmiechnął się szeroko, pokazując białe
zęby.
-Oczywiście. Dlatego tu jestem.
Przytulił się do mnie.
-Wiesz, przepraszam cię za to wszystko, co
musiałeś przechodzić. Nigdy tego nie chciałem. Jedynie pragnąłem grać w zespole
i być z tobą. Teraz to już nie ma znaczenia. Nic nie mogę zrobić. Czuję się
taki bezradny.
Westchnąłem głęboko.
-Nie chcę, żebyś się budził - kontynuował. -
Ale spać też wiecznie nie możesz. Najlepiej będzie, jeśli przestaniesz o mnie
myśleć.
-Kou...
-Yuu, przepraszam. Naprawdę mi przykro.
Potem już mi się tak często nie śnił. Czasami
wpadał niespodziewanie do mojego snu. Puk-puk!
Jak się masz? I wychodził. Faktycznie, nie przychodził już tak często.
*
Akira siedział z rękoma założonymi na siebie i
patrzył, jak Takanori stoi przed wózkiem w drugim końcu wielkiego salonu i robi
śmieszne miny do swojego syna. Nie wiedziałem, co takiego musiał czuć Suzuki,
ale pewnie nie było to nic przyjemnego. Sam osobiście uważałem, że Taka i jego
syn wyglądali przekomicznie. Chłopiec burczał coś po swojemu, a były wokalista
w najlepsze bawił się w tatę.
-To całkiem zabawne - stwierdziłem z uśmiechem
na ustach. Akira spojrzał na mnie z rezygnacją wymalowaną na twarzy. Westchnął
głęboko.
-Taka jest naprawdę szczęśliwy - stwierdził
bez emocji.
-A dlaczego ty się nie cieszysz? To tak,
jakbyście mieli własne dziecko.
-Nie chcę dzieci. Nie zależy mi na tym. Poza
tym, to Naoko i jej nowy facet wychowują tego dzieciaka.
Otworzyłem szerzej oczy z zaskoczenia.
Takanori był na szczęście kilka metrów przed nami i nie mógł usłyszeć Suzukiego,
który mówił ściszonym głosem.
-Ale to jednak dziecko Takanoriego.
-To dobrze. Niech się cieszy, że ma to, czego
nie pragnął, a teraz ma ubaw po pachy z bycia tatuśkiem na pół etatu - głos
Akiry zabarwiony był złością i sarkazmem. Zmarszczyłem brwi.
-To tylko dziecko - mruknąłem pod nosem.
Suzuki jedynie popatrzył na mnie z ukosa.
-Kogo ono obchodzi.
Poczułem się, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch.
Na długą chwilę odebrało mi dech. Nie mogłem uwierzyć, że Akira powiedział coś
takiego.
-A kogo ty obchodzisz? - syknąłem zły. Płomyk
irytacji zaczął lizać moje dobre maniery. - Rozpieprzyłeś mu związek, wepchałeś
się do życia Taki, doskonale wiedząc, jaka jest sytuacja. I teraz się złościsz,
bo spędza czas ze swoim synem?
-Ja się wepchałem? To on pierwszy stwierdził,
że coś do mnie czuje. Na pewno nie ja mu się w życie wpieprzyłem i to jeszcze z
dzieciakiem.
-Jak możesz tak w ogóle mówić?
-Nie sądziłem, że tak to będzie wyglądać.
Nagle poczułem dziwny ucisk. Odwróciłem głowę
i pobladłem. Takanori stał praktycznie przed nami.
-Dzięki – powiedział. Przełknąłem ślinę. Akira
zaczął gwałtownie poruszać ustami jak jakaś ryba.
-T-taka…
-Yuu, jesteś może głodny? – Matsumoto
uśmiechnął się do mnie. Kompletnie ignorował Suzukiego.
-Nie – pokręciłem głową. – Ja… ja już chyba
pójdę.
-Idź – Taka wyszczerzył się do mnie w
uśmiechu. Głos miał słodki i miły. Wiedziałem jednak, że jest teraz
zdenerwowany. – Nie musimy cię odprowadzać? – zerknął na wózek przed sobą.
-Nie, nie.
Akira popatrzył na mnie z pewnym wyrzutem.
Zacisnąłem wargi i szybko wyszedłem.
Kilka dni później, kiedy przyszedłem do Taki
po nowy tekst, oświadczył mi, że on i Aki rozstali się.
-Z czyjej inicjatywy? – zapytałem niepewnie.
-Obaj to przedyskutowaliśmy – Matsumoto
przeczesał dłonią rozczochrane kosmyki z ogromnym, czarnym odrostem. Po
rozpadzie zespołu przestał się tak bardzo skupiać na wyglądzie. – Doszliśmy do
wniosku, że nie będziemy tego dłużej ciągnąć i rozeszliśmy się.
Taka uśmiechnął się do mnie szeroko. Widziałem
w jego oczach smutek. Byłem pewny, że płakał, zanim do niego przyszedłem. Oczy
miał szkliste i podkrążone. Zapewne po nieprzespanych nocach.
-Przykro mi – mruknąłem. Spuściłem wzrok na
kartki z tekstem. Nie chciałem patrzeć mu w oczy. Zaczęły mnie gryźć wyrzuty
sumienia. Gdybym wtedy nie rozmawiał o tym z Akirą, to mogliby jeszcze ze sobą
być.
-A mi nie jest przykro – odparł. – Dziękuję,
Yuu. Gdyby nie ty, to dalej bym siedział w tym gównie.
-To raczej nie jest rzecz, za którą powinieneś
mi dziękować – zerknąłem na niego. Patrzył na mnie. Czułem, że mógłbym utonąć w
smutku, który przepełniał jego ciemne oczy.
-Może – wzruszył ramionami.
Nagle zaczął płakać. Pękł. Nie wytrzymał już
nieprzyjemnej atmosfery panującej między nami. Wyciągnąłem z torby, w której
miałem inne teksty i nuty, opakowanie chusteczek. Rzuciłem je Takanoriemu,
który niezgrabnie złapał szeleszczącą paczuszkę.
-Dziękuję – jęknął chrapliwie. Westchnąłem,
pocierając skronie. Taka wydmuchał nos i przetarł zaczerwienione oczy. Chciał
mi oddać chusteczki, ale powiedziałem, by je zatrzymał.
Za chwilę powiedział mi prawdę. Śmiertelnie
pokłócił się z Akirą. Był wściekły na niego. Poszarpali się między sobą, nawet
mi pokazał sporego siniaka, który mu został na brzuchu. Fioletowa plama
ciągnęła się od pępka w górę i urywała się przy żebrach z lewej strony.
Westchnąłem ciężko na ten widok.
-To co? Odpłacisz mu się jakoś? – zapytałem.
Matsumoto zasłonił brzuch koszulką i wygładził ją starannie.
-Nie mam takiej potrzeby,
-Naprawdę? Tak ci przyłożył w końcu.
-Wybiłem mu prawą dwójkę.
Zamarłem, uchylając lekko usta. Takanori
zaśmiał się na moją reakcję. Przez krótki moment próbowałem sobie wyobrazić,
jak Akira może teraz wyglądać z taką dziurą.
-Poważnie wybiłeś mu zęba?
-No – odparł z dumą. Uśmiechnąłem się
mimowolnie.
-Aż bym powiedział, że jestem z ciebie dumny,
ale chodzi o Akirę.
-I tak już razem nie pracujemy. Suzuki nie
chciał komponować nic do moich tekstów, wolał dla kogoś innego. Spoko, nie ma
sprawy. Nie jest mi potrzebny. Mogę być szczęśliwy bez niego – westchnął
ciężko.
-Nie da się tak łatwo, no nie?
-No nie.
Taka dotknął mojej dłoni. Spojrzałem na niego
z lekka zaskoczony tym gestem.
-Miałeś rację, a ja ciebie nie słuchałem.
Zniszczyłem życie sobie, Naoko, naszemu dziecku i Akirze. Podjąłem się takiego
ryzyka i przegrałem.
-Kou cię namawiał?
-To nie tak – pokręcił głową. – On wiedział,
że mam coś do Akiry, a Akira również coś czuł do mnie. Rozmawiali ze sobą, byli
w końcu kumplami. On jedynie powiedział, że mógłbym spróbować. Spróbowałem.
Pogładziłem Matsumoto po włosach. Mężczyzna
oparł się czołem o mój tors i gorzko zapłakał.
-Przypomniałeś mi o nim – zajęczał młodszy. –
Jak go tu teraz cholernie brakuje.
-Przepraszam – westchnąłem.
Tak. Wszystkim brakowało Kouyou. On umiałby
jakoś pocieszyć Takanoriego, przemówiłby Akirze do rozumu. Bez wątpienia
udałoby mu się ich pogodzić. Ja nie umiałem tego zrobić.
-Yuu, dobrze się trzymasz – stwierdził nagle
Matsumoto. Oderwał się ode mnie i usiadł na kanapie. Zająłem swoje miejsce w
fotelu i wyciągnąłem paczkę papierosów z torby. Wziąłem jednego i poczęstowałem
gospodarza. Po chwili obaj paliliśmy. Szary dym i zapach tytoniu wypełnił
pomieszczenie.
-Dzięki.
Chociaż wcale nie czuję się dobrze.
*
Tanabe uśmiechnął się szeroko na mój widok.
Zauważył mnie od razu, kiedy tylko wszedłem do baru. Zeskoczył ze stołka i
uścisnął mi serdecznie dłoń. Nie byłem w stanie nie odwzajemnić jego ciepłego
uśmiechu.
-Matko, Yuu! Jak dobrze cię widzieć – mało mi
ręki nie wyrwał.
-Ciebie również.
Spojrzałem uważnie na Yutakę. Ściął włosy i
nawet nie sięgały mu teraz za uszy. Poza tym, był to ten sam poczciwy
perkusista i były lider naszego zespołu.
Usiedliśmy razem przy barze. Yutaka sączył
swojego drinka, a ja zamówiłem kufel jasnego piwa. Przez długi siedzieliśmy i
rozmawialiśmy o bzdurach. Napomknąłem mu, że Suzuki i Matsumoto się rozeszli.
Pokręcił lekko głową z niedowierzaniem. Faktycznie. Zapowiadało się, że ich
związek przetrwa nieco dłużej niż to półtorej roku.
-Aż trudno mi w to uwierzyć – powiedział
bardziej do siebie niż do mnie. – Przecież tak świetnie się dogadywali.
-To częściowo przeze mnie – przyznałem,
drapiąc się za uchem.
-Hm, no faktycznie. Jakoś nie byłeś
zachwycony, gdy okazało się, że są razem. Ale tak im rozpieprzyć związek? Yuu,
to do ciebie niepodobne.
-Nie w tym rzecz – szybko zacząłem się
tłumaczyć. – Rozmawiałem z Akirą o dziecku Taki, no wiesz. O to poszło. Suzuki
nie chciał dzieci, był zły, że Taka tak się nim zajmuje. Padło kilka ostrych
słów, które Matsumoto usłyszał i tyle.
-Takie buty – pokiwał głową ze zrozumieniem.
-Bo, słuchaj, z Takanorim piszemy i
komponujemy teksty. Planujemy zaangażować kogoś, by do nich śpiewał. Może
chciałbyś się przyłączyć?
-Mam śpiewać? – zdziwił się.
-Nie – zaśmiałem się głośno. Mężczyzna mi
zawtórował. – Coś ty. Znajdziemy kogoś.
-Chcecie założyć zespół?
Pokręciłem głową.
-Nie chcemy żadnego zespołu. To taka wolna
działalność. Taka pisze teksty, ja komponuję do nich muzykę. Brakuje nam kogoś
do śpiewania i przy okazji szukamy chętnych do tworzenia muzyki.
-Chcecie mnie wykorzystać?
-Nie inaczej, bystrzaku – uśmiechnąłem się do
niego promiennie. – To jak? Siedzielibyśmy we trójkę w studiu, zupełnie jak
kiedyś.
-A Akira?
Pokręciłem głową.
-Wątpię, że teraz ma ochotę się z nami
zadawać. Ale kto wie. Może mu się odwidzi.
Tanabe pokiwał głową ze zrozumieniem. Zdaje
się, że intensywnie się zastanawiał nad moją propozycją.
-Dziwne – powiedział po chwili.
-Co takiego?
Tanabe spojrzał na mnie niepewnie. Jakby wahał
się czy może mi o czymś powiedzieć.
-Wszystko zaczęło się od Akiry i Kouyou. Oni
wyskoczyli z inicjatywą założenia zespołu, to Kou nakłonił Takę do śpiewania.
Pokiwałem powoli głową. Przypomniały mi się
początki z zespołem ponad dziesięć lat wcześniej. Momentalnie owiała mnie silna
nostalgia.
-Faktycznie – przyznałem. Przed oczami miałem
Akirę i Kouyou buszujących przy sprzęcie. Rozwiązywali poplątane kable, robili
z siebie nawzajem żarty. Dokładnie pamiętałem ciemny pokój na poddaszu, do
którego zaprowadził mnie Yune. Był początek marca, śnieg za oknem już dawno
stopniał. Trawę wypełniały wiosenne kwiaty, a wiśnie wypuszczały pierwsze pąki.
Początek wiosny, początek czegoś nowego.
Akira siedział na kanapie i przekomarzał się z
Kouyou, Takanori był obok nich i bawił się starym aparatem, który można było
kupić w każdym automacie na rogu. Niechcący pstryknął zdjęcie z fleszem,
kierując obiektyw na swoje stopy.
-Znowu?! – burknął Akira. – Weź już to odłóż,
mamy zrobić wspólne zdjęcie, a nie oglądać twoje buty.
-No przepraszam – Matsumoto wywrócił oczami.
Kou włożył basiście palce między żebra, na co ten krzyknął wściekle. Ciągali
się za włosy i wyzywali. Jak prawdziwi przyjaciele.
-No nieźle – stwierdził Yune.
Wszyscy na nas spojrzeli. Doskonale pamiętam
badawczy wzrok Takanoriego i zaciekawioną minę Akiry, który na moment przestał
szarpać się z moim przyszłym partnerem. Ta dwójka wstała i podeszła do nas. Patrzyli
na nas z wielkim zainteresowaniem, a właściwie to na mnie.
-To on, panowie. Pamiętacie go, no nie?
Akira i Takanori zaczęli coś wspominać. Chyba
mój ostatni występ ze starym zespołem. Pamiętałem ich dokładnie. Stali za
kulisami i kłócili się o coś zaciekle. Zdaje się, że oni mnie również
zapamiętali.
-Jestem Ruki, wokalista – Taka pomachał do
mnie.
-Hej – kiwnąłem na niego głową.
-Reita, basista-badass.
Zaśmiałem się głośno.
-Hej.
-Ja jestem Uruha – chłopak wystawił wysoko
rękę, machając. Chciał zwrócić na siebie uwagę. W dalszym ciągu siedział na
kanapie. Wychyliłem się zza basisty i wokalisty.
-My się znamy – uśmiechnąłem się.
-No faktycznie – młodszy gitarzysta wstał i
dołączył do reszty.
Westchnąłem ciężko na to wspomnienie.
-Zastanowię się jeszcze nad tym, okej? –
Tanabe wyrwał mnie z zamyślenia. – Miałem zaangażować się w innym zespole, ale
wam raczej nie odmówię.
Uśmiechnąłem się szeroko.
-Dzięki, Yukkun.
*
Wszedłem powoli po
schodach do mieszkania. Niemal na oślep włożyłem klucz w zamek, nacisnąłem
klamkę i wpadłem do środka. Zamknąłem za sobą drzwi i przeciągnąłem się mocno.
Miałem wyjątkowo dobry humor po czasie spędzonym z Tanabe. Mógłbym z nim tak
częściej wychodzić. Niestety, z tego co wiedziałem, dziewczyna Tanabe była z
nim w ciąży i mężczyzna chciał poświęcać jej każdy swój wolny czas.
-Szczęściarz –
stwierdziłem, ściągając buty.
Szkoda, że ja i Kou nie
mogliśmy mieć razem dziecka. Pewnie potwornie byśmy je rozpieścili. A
przynajmniej ja. Czasami wyobrażałem sobie nas w roli tatuśków. Ja byłbym
dobrym, odpowiedzialnym ojcem, który podejmowałby rozsądne decyzje, a Kou
towarzyszem zabaw i najlepszym przyjacielem. Obaj kochalibyśmy to dziecko.
Byłoby dopełnieniem naszej miłości.
Schyliłem się i
dostrzegłem coś pod nogami. Zapaliłem światło i zamrugałem kilkakrotnie, gdyż
wzrok zdążył już się przyzwyczaić do ciemności. Na podłodze leżała koperta.
Ktoś musiał ją wsunąć pod drzwiami. Wziąłem ją i poszedłem do salonu. Położyłem
list na ławie i wyszedłem do kuchni. Wróciłem do pokoju dziennego z kubkiem
gorącej herbaty. Usiadłem na kanapie, wziąłem kopertę i przyjrzałem jej się
uważnie. Na odwrocie wpisane było tylko jedno słowo. Moje serce momentalnie
przyspieszyło. To pismo. Wszędzie mógłbym poznać ten piękny, wręcz ozdobny
styl.
Skarb
Zacisnąłem wargi. Ktoś
robił sobie ze mnie żarty. Na pewno.
Otworzyłem kopertę i
wyciągnąłem list. Słowa spisane były na gładkich, śnieżnobiałych kartkach. To
było to samo pismo. W moich oczach stanęły łzy.
Przeczytałem to, o czym nie chciałeś mi powiedzieć. Znam
wszystkie Twoje troski i zmartwienia, których jest chyba zbyt wiele. Niby nie
powinienem, ale koperty były zaadresowane do mnie. Trochę głupio się przyznać.
Wiem, że to źle wygląda, ale jakoś musiałem Ci to powiedzieć.
Nie wrócę. Wiem, że to boli, ale w końcu musisz się z tym
pogodzić. Jestem tylko wspomnieniem, a tamten okres to jedynie koszmar. Zły sen
skończył się wraz ze mną. Przeminął i już nigdy nie wróci. Nie możesz wiecznie
rozpamiętywać tego wszystkiego i rozdrapywać ran, gdy tylko się zabliźnią.
Zapomnij. Rozumiesz? Musisz w końcu puścić przeszłość w niepamięć, rozłożyć
ręce i dać ponieść się życiu. Przecież możesz być szczęśliwy, wiesz o tym. Twój
świat nie skończył się na mnie. To dopiero początek, wszystko jeszcze przed
Tobą.
Bądź ostrożny. Uważaj na siebie, na swoje zdrowie. Rzuć w
końcu te cholerne fajki(!!!). Masz zamiar resztę życia spędzić w tym
smrodzie? To nasze wspólne mieszkanie i zabraniam ci je jeszcze bardziej
zasmradzać. Ten odór prawie przesiąkł meble i ściany.
Wiem, że to niewiele i ciągle suszę Ci głowę. To wynik mojej
troski. Nie umiem zaopiekować się Tobą w taki sposób, jak Ty opiekowałeś się
mną. Przepraszam.
Kocham Cię,
K.
Przez jakiś ściskałem w
dłoniach list. Czytałem go od początku po kilka razy. Nagle zdałem sobie z
czegoś sprawę. Rzuciłem się pędem do szafki koło telewizora. Wyciągnąłem z niej
drewnianą szkatułkę, do której wkładałem od półtorej roku wszystkie listy.
Pusta. Szkatułka była
pusta.
Zakryłem twarz dłońmi.
Poklepałem się w policzki, biorąc kilka głębokich wdechów. Musiałem je dać w
jakieś inne miejsce.
Przeszukałem całe
mieszkanie. Tych cholernych listów do Kouyou jednak nie znalazłem. Rachunki,
reklamy, pocztówki od znajomych. Wszystko było, ale po tych listach nie było
nawet śladu. Kto mógł je wziąć? I kto, do cholery, napisał ten list, podpisując
się K?
A może to faktycznie był
list od Kouyou?
-Zwariowałeś – niemal
uderzyłem się w twarz. – Tak za nim tęsknisz, że wariujesz.
Kou nie żyje od półtorej
roku. Listy pewnie wsadziłem gdzieś i teraz się denerwuję. A to coś podpisane K jest pewnie jakimś głupim żartem.
Nie mogłem spać w nocy,
tak bardzo myślałem o tym wszystkim. Zastanawiałem się, gdzie mogłem zapodziać
te listy, które praktycznie były moim pamiętnikiem. Moimi myślami, którymi
chciałem się podzielić wyłącznie z Shimą. Gdyby przeczytał je ktoś obcy, ktoś,
kto mnie nie znał i nigdy nie widział na oczy, to pewnie pomyślałby, że to
jakiś samobójca desperata, któremu ktoś złamał serce i próbuje się wygrzebać z
bagna, do którego wpadł, pisząc te intymne rzeczy skierowane do ukochanej
osoby. Nie mniej jednak, te listy były rzeczą prywatną. Kto, do cholery, wszedł
do mieszkania i je zabrał? Jaki miał w tym cel?
Z samego rana zacząłem pisać kolejny list. Myśli kotłowały
się w mojej głowie jak szalone. Kilkakrotnie skreślałem wszystkie linijki,
zgniatałem i wyrzucałem kolejne kartki. Ostatecznie mój list zawierał naprawdę
niewiele tekstu.
Mam uwierzyć w ducha?
Nic więcej nie
przychodziło mi do głowy. Złożyłem dużą kartkę i włożyłem ją do koperty. Nagle
zastanowiłem się nad czymś.
A co jeśli to faktycznie
był Kou? Brzmiało to niedorzecznie, ale w tym momencie żadne inne wytłumaczenie
nie przychodziło mi do głowy. Byłem pewny, że nigdzie nie wynosiłem listów,
które do niego napisałem. Poza tym, to pismo. Bez wątpienia należało do niego.
Ale dlaczego? Co to miało
na celu? Żył? Nic mu nie było?
Potrząsnąłem gwałtownie
głową, jakbym chciał się pozbyć tej myśli.
Nie. Kou już nie było na
tym świecie od półtorej roku. Wyzionął ducha na oczach wielu osób. Odszedł na
zawsze. Ta myśl bardzo mnie bolała, ale był to niezaprzeczalny fakt, z którym
zmagałem się każdego dnia.
Włożyłem list do
szkatułki. Zamknąłem ją dokładnie na zatrzask i odłożyłem na miejsce. List, a
może raczej pytanie, wymagało odpowiedzi. W środku miałem jednak nadzieję, że
to może Akira zrobił mi tak żart. Znał się długo z Kouyou, pewnie umiał
podrabiać jego pismo. Mógł się też bez trudu włamać do mieszkania, to w końcu
Akira.
Tylko skąd on mógł
wiedzieć, że piszę listy do Kouyou? Nie mówiłem o tym nikomu. Nie chciałem, by
ktoś poznał mój sekret.
-Chyba pozostaje ci
czekać na odpowiedź – mruknąłem pod nosem.
Kuźwa, znowu zacząłem do
siebie gadać.
Następne dwa dni prawie w
ogóle nie wychodziłem z domu. Takanori dobijał się do mnie, bo miałem przyjść i
obaj mieliśmy pracować nad tekstami. Gdy trzeciego dnia nie odbierałem
telefonu, pokwapił się do mnie. Nie wiem czy bardziej wściekły, czy
wystraszony, kiedy mnie zobaczył.
-Kurwa, myślałem już, że
nie żyjesz! – krzyknął, wchodząc do mojego mieszkania. Popatrzył na mnie,
opuszczając swobodnie ręce wzdłuż ciała, jakby odebrało mu mowę. – Yuu, co się
stało?
Zamknąłem za nim drzwi.
Podejrzewałem, co sobie o mnie myślał. Przez ostatnie trzy dni nic nie jadłem,
nie myłem się i nie goliłem. Cały czas chodziłem w przepoconej piżamie i
brudnym szlafroku. Egzystowałem na samej kawie, herbacie i wódce.
-Nie wiem – pokręciłem
głową.
-Jak to nie wiesz?
Matsumoto złapał mnie za
ramiona. Spojrzałem w bok. Czułem się jak worek pełen gówna.
-Nie rób z siebie menela.
Idź pod prysznic, ogól się i wszystko mi powiesz.
-Nie mam po co…
-Yuu , proszę cię. Co
pomyślałby teraz o tobie Kouyou? Jak sądzisz, co by ci powiedział?
Spojrzałem Tace w oczy. Martwił
się.
-Zdenerwowałby się na
mnie – spuściłem głowę. – Powiedziałby, że nigdzie nie dojdę, jak będę się tak
zachowywać.
-Widzisz? Dlatego teraz
musisz iść się odświeżyć. Jasne?
Pchnął mnie w stronę
łazienki. Sam już nie wiedziałem, co robię. Posłusznie poszedłem pod prysznic.
Ostatnie co usłyszałem, zanim odkręciłem kurek, było;
-Matko, jak tu śmierdzi.
I dźwięk otwieranego
okna.
Gdy tylko się umyłem i
ubrałem, poszedłem do Taki. Mężczyzna wywietrzył całe mieszkanie i pozmywał
wszystkie naczynia. Siedział w kuchni i przeszukiwał szafki.
-Stąd to by się nawet
myszy wyniosły. Masz same konserwy – skwitował, wyciągając puszkę tuńczyka i
krakersy.
-Nie miałem ochoty robić
zakupów.
-Widzę – popatrzył na
mnie uważnie. Przysiadłem na krześle i niemal położyłem się na stole, jakbym
był jakimś znudzonym uczniem.
-Przepraszam, że się nie
odzywałem.
-Już chciałem dzwonić na
policję – odparł. Usiadł naprzeciwko mnie. – Co się stało? Przecież już było
dobrze.
Zacisnąłem wargi,
podnosząc się. Nie byłem pewny czy mogę mu powiedzieć o tym, co się stało.
-Dostałem dziwny list
trzy dni temu.
-Od kogo?
Głos uwiązł mi w gardle.
Czułem, że krew odpływa mi z twarzy i blednę. Zakręciło mi się w głowie. Coraz
bardziej to wszystko wydawało mi się być niedorzeczne.
-Kouyou – powiedziałem cicho.
Taka zamilkł. Spojrzałem
na niego z wahaniem. Ten jednak wydawał się nad czymś intensywnie myśleć.
-Yuu, twój psycholog…
-Kurwa mać, nie chcę
znowu tych popieprzonych sesji! – uderzyłem pięściami w stół. Taka podskoczył
na krześle, odsuwając się. Chyba się wystraszył mojej nagłej reakcji.
-Dobrze, spokojnie.
-Sam tego nie rozumiem.
Dostałem list od Kouyou. Leżał na podłodze w przedsionku. Wiesz, co sobie
pomyślałem? Że zwariowałem. I dalej tak myślę.
-Psycholog tym bardziej
by się przydał – mruknął pod nosem. Puściłem tę uwagę mimo uszy.
-Nic z tego nie rozumiem.
Taka, wszędzie poznałbym jego pismo, styl jego wypowiedzi. Cholera, to tak
bardzo do niego pasuje.
-Pokazałbyś mi ten list?
Zgodziłem się z wahaniem.
To był list skierowany do mnie, bez wątpienia. Dałem go jednak Tace. Przeczytał
go powoli, po czym spojrzał na mnie.
-Coś mi tu śmierdzi –
powiedział. Odłożył kartkę na stolik i wziął głęboki wdech. – Przecież on…
-No właśnie.
-I to… cholera. To
faktycznie wygląda jak jego. I napisał tu o jakiś listach, o co chodzi?
Poczułem się zakłopotany.
To był sukces, że udało zachować mi się w miarę kamienną twarz.
-Listy do Kouyou. Pisałem
do niego codziennie listy. Wszystkie chowałem do szkatułki w szafce. Ale ich
tam nie ma.
-Gdzie są?
-Nie wiem.
Zrobił zaskoczoną minę.
-Jak to nie wiesz?
-Właśnie tu jest problem.
Nie wiem, jak to się stało. Nie ma tych listów, a to leżało na podłodze.
Taka westchnął
przeciągle. Zdaje się, że on też nie umiał znaleźć żadnego racjonalnego
wyjaśnienia i również zaczął snuć jakieś teorie spiskowe o włamaniu. Je także
uznał za niedorzeczne.
*
Minął tydzień odkąd
dostałem ten dziwny list. W końcu stwierdziłem, że to musiał być jakiś żart.
Tak bym pewnie myślał już zawsze, gdyby nie to, że znalazłem kolejny list w
przedsionku na podłodze. Wybierałem się akurat na spotkanie z Takanorim i Yutaką.
Był początek września. Za oknem zapadał zmierzch, padał deszcz.
Wyszedłem z łazienki, owinięty jedynie
ręcznikiem. Dostrzegłem białą kopertę leżącą na podłodze i o mały włos, a bym
zemdlał. Poszedłem chwiejnie do przedsionka i podniosłem kartkę złożoną w
harmonijkę z trzech części. Szybko się ubrałem, zanim ją otworzyłem.
Przysiadłem na łóżku, drżącymi dłońmi rozchyliłem papier. Na środkowej części
harmonijki zapisane były dwa słowa.
Nie musisz.
Zachłysnąłem się
powietrzem. Po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Chłód przeszedł
mnie na wylot i o mało nie zwymiotowałem. Czułem, że z wypadu do baru nic nie
wyjdzie. Szybko poszedłem do szkatułki w salonie. Usiadłem z nią na podłodze
pod ścianą. Wziąłem głęboki wdech. Odchyliłem głowę, zamykając oczy. Powoli.
Zwolniłem zatrzask.
Uniosłem wieko. Spojrzałem do szkatułki. Nie miałem pojęcia czy zacząć się
śmiać, czy też może płakać.
Pusta. Znowu.
-Kouyou?! – niemal krzyknąłem.
Mój głos rozpłynął się w nienaturalnej ciszy panującej w mieszkaniu. Deszcz za oknem
padał coraz mocniej. Uderzał o szybę. Czułem panikę rosnącą wewnątrz mnie. –
Kouyou, do cholery!
Odłożyłem szkatułkę na bok,
podnosząc się z podłogi. Wyszedłem na korytarz i odskoczyłem w bok z krzykiem,
gdy zobaczyłem kartkę z podłodze. Szybko ją podniosłem.
Kuchnia.
Nie wiedziałem, o co
chodziło. Nagle do moich nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach spalenizny.
Zgniatając kartkę w dłoni, pobiegłem do kuchni. Czułem, jak strach ściska moje gardło,
gdy zobaczyłem bulgoczące garnki z niedojedzonym obiadem. Szybko wyłączyłem
kuchenkę i otworzyłem okno. Do pomieszczenia dostał się podmuch zimnego
powietrza.
Na szafce leżała kolejna
kartka. Pochyliłem się nad nią z wahaniem. Przygryzłem mocno wargę.
Łazienka.
Naraz rozległ się dźwięk
tłuczonego o kafelki szkła. Równocześnie ktoś odkręcił wodę pod prysznicem.
Wbiegłem do łazienki, zapalając światło. Na środku pomieszczenia leżały resztki
szklanego kubka. Wrząca woda lała się mocno z prysznica, para wypełniła
pomieszczenie i unosiła się wysoko jak mgła. Starałem się ominąć ostre kawałki
szkła. Zakręciłem wodę i rozejrzałem się dokładnie. Na lustrze była zawieszona
następna kartka.
-Przestań!! – złapałem się
za głowę. – Przestań się bawić, do cholery! To nie jest śmieszne!
Przez chwilę miałem
wrażenie, że w odbiciu lustra widzę stojącego za mną Kouyou. Patrzył na mnie z
szerokim uśmiechem na ustach i opierał się o framugę drzwi. Puścił mi perskie
oko. Odwróciłem się szybko, jednak nikt za mną nie stał. Byłem sam.
Sypialnia.
Powoli poszedłem do
sypialni. Bałem się, co mogę tam zastać. Wszystko działo się tak cholernie
szybko. Zatrzymałem swoją dłoń na klamce od drzwi i chwilę nasłuchiwałem. Jedyne,
co do mnie docierało, to szum spadającego deszczu. Wszedłem do środka. Wszystko
było jednak takie, jak przed kilkoma minutami. Rozejrzałem się uważnie. Na
parapecie leżała kolejna kartka.
Święto zakochanych to
wspaniały dzień. Zagraj mi coś, co lubię.
Uniosłem lekko brwi w
zdziwieniu.
-Jesteś tu, prawda? –
bardziej brzmiało to jak stwierdzenie. – Co mam ci zagrać?
Nagle zdałem sobie
sprawę, o co mu chodzi. Wyciągnąłem gitarę akustyczną z pokrowca i chwilę
namęczyłem się ze strojeniem. W końcu przesunąłem palcami po strunach.
„Okuribi”. Grałem mu tę
piosenkę podczas jego ostatnich chwil w szpitalu, w walentynki. Pamiętałem, jak
bardzo ją lubił.
Powoli zacząłem grać.
Zupełnie jak wtedy. Grałem ulubioną piosenkę Kouyou ze łzami w oczach. Miałem
wrażenie, że deszcz za oknem idealnie wpasował się w nastrój utworu. W głowie
miałem cały tekst piosenki.
Zagrałem do końca. Pod
koniec powiedziałem cicho;
-Nigdy cię nie zapomnę.
Miałem wrażenie, że ktoś
siada obok i opiera się o moje ramię. Niestety, to było tylko złudzenie. Byłem
sam.
-Hej, Kouyou – zacząłem cicho,
patrząc na zdjęcie na szafce nocnej – nie baw się tak więcej, okej? Napędziłeś
mi stracha.
Coś stuknęło w szybę.
Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem przyklejoną do okna kartkę. Odłożyłem
gitarę na łóżko i poszedłem zobaczyć, co było napisane na karteczce.
Przepraszam. Dziękuję. Do widzenia.
Uśmiechnąłem się pod
nosem. Z jakiegoś powodu to do widzenia
dodało mi otuchy.
-Do widzenia. Do
zobaczenia.
Miałem wrażenie, że
trzasnęły drzwi frontowe. Sprawdziłem. Zamek był nietknięty.
A może to wszystko mi się
wydawało?
Przeczytałam to dopiero na praktykach, ale widzę że mój komentarz będzie pierwszy. Nie wiem dlaczego ale akcja z tymi listami i Kouyou duchem skojarzyła mi się z Murakamim, może dlatego, że on też lubi dodawać takie nieprawdopodobne rzeczy do opowiadań. Było troche smutno ale podobało mi się. Chociaż rozwaliłaś mnie tym Rukim bokserem XD wow w sumie to wszystko skończyło się nie tak źle. Dobrze mi się czytało to. Mówłam Ci już, że z rozdziału na rozdział piszesz coraz lepiej?
OdpowiedzUsuńCałuski, pozdrowionka i weny do pisania 😊
ouuu duchy tam bytły rewelka ci to wyszło
OdpowiedzUsuńNie mogłam się doczekać tego zakończenia.... Ta seria mnie całkowicie uwiodła i jest jedną z niewielu, które doprowadzają mnie do płaczu.... Kocham ją i na pewno będę do niej wracać.
OdpowiedzUsuńCudowne...
OdpowiedzUsuńPowiem tak...Cała ta seria jest jedną z lepszych jakie czytałam. Wyciska łzy to fakt... I chyba od drugiego rozdziału ryczałam jak głupia, ale można powiedzieć, że masz talent.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobały te...paranormalne zjawiska związane z pojawianiem się Kouyou... Było to ciekawe. Całe opowiadanie było ciekawe i się oderwać nie mogłam po prostu.
Weny życzę. Jak najwięcej. XD
Zapraszam też na mój blog... Nie jest, ani nowy, ani stary...i napewno nie ma nim tak dobrych opowiadań jak to, ale trudno. XD
yaoi-storie.blogspot.com
Nie wiem jak to skomentować... To było takie po prostu wow i piękne ;-;
OdpowiedzUsuńZnowu odwiedziłam Twojego bloga, patrzę, o nowy rozdział jeśli się odrodze. I tak jak wszystkie poprzednie części sprawił że czytałam jednocześnie nie mogąc przestać płakać. Wszystkie twoje opowiadania są fantastyczne i mają swój własny niepowtarzalny klimat. A ta seria szczególnie mnie uwiodła. Przeczytałam juz wszystko i nadal chce jeszcze. Dlatego życzę Ci dużo weny i czasu na pisanie. :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńtekst naprawdę piękny, szkoda, że Taka i Akira się roztali, list z zaświatów, cały czas się martwił o Yuu, był przy nim...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńtekst piękny, szkoda, że Taka i Akira się roztali, wow list z zaświatów, cały czas się martwił o Yuu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga