Heart of Glass


Pairing: Aoiha
Ostrzeżenia: możliwe wulgaryzmy, narkotyki, choroba, SEKSYYY
Gatunek: angst, psychologiczny


I’m falling all over myself
Trying to be someone else
I wish you would dare to walk me home
So I wouldn’t have to feel alone

The Pretty Reckless – Heart


Dochodziła godzina szesnasta. Słońce leniwie chyliło się ku zachodowi, a ostre promienie świeciły mi prosto w oczy. Po skroni spłynęła mi kropla potu. Starałem się panować nad oddechem i jednocześnie zachować czujność. Przyciskałem broń do lekko bolącego już ramienia. Spoglądałem na rozciągającą się przede mną, skąpaną w promieniach popołudniowego słońca polanę ponad szynami celniczymi. Słyszałem jak serce uderza mi w piersi.
Nagle dostrzegłem wyłaniający się od strony niewielkiego pagórka cel. Pomarańczowy krążek wzleciał w niebo. Słońce niemal mnie oślepiło. Zmrużyłem oczy, koncentrując się jedynie na lecącej kaczce. Pociągnąłem za spust.
Strzał rozniósł się głucho po polanie. Łuska spadła na ziemię, a zapach prochu strzelniczego otoczył wszystkich zgromadzonych. Gliniana kaczka rozpadła się na drobne kawałeczki, które pospadały gdzieś w wysokiej trawie.
-Brawo! – zakrzyknął ojciec, klaszcząc. – Pobiłeś swój rekord, synu!
-Gówniarz miał szczęście – kolega ojca trącił mnie przyjacielsko łokciem w bok.
Uśmiechnąłem się szeroko. Nie wiem, który to już raz tego dnia. Tata chwalił się jeszcze dobre kilka minut, jakiego to ma zdolnego syna, a ja prześlizgnąłem się na bok. Schowałem dubeltówkę do pokrowca i ostrożnie rozpiąłem pas z nabojami. Chciałem już wrócić do domu i w końcu położyć się spać. Niestety, nie było mi to tego dnia dane.
-Kouyou, a ty gdzie się wybierasz?
-Ja chciałem… – zacząłem się tłumaczyć. Zaraz zostałem porwany w grono podstarzałych myśliwych.

Tego dnia wróciliśmy z ojcem bardzo późno do domu. Nie mógł przestać mnie wychwalać przed matką. Był taki przejęty i szczęśliwy, że z trudem oddychał. Patrzył na mnie dumnie, jakby chciał powiedzieć, że mu się naprawdę udałem.
-Zobaczysz, zostanie świetnym myśliwym! Będzie polował jak nikt inny.
-To, że ma dobre oko, wcale nie znaczy, że od razu wdrąży się w twoje hobby – moja ukochana mama – wieczny sceptyk.
-Czemu ty zawsze podchodzisz do wszystkiego tak sceptycznie? – sarknął papa.
Mówiłem?
-Może po prostu on ma inne zainteresowania? Posłuchaj go czasami.
W tym momencie miałem szczerą ochotę rzucić się mamie na szyję i ją wycałować za wszystkie czasy. W końcu się za mnie wstawiła.
-Jakie inne hobby? – ojciec zaśmiał się gardłowo, jakby drwił ze słów swojej żony. – O czym ty znowu pleciesz? Przecież jest szczęśliwy, kiedy go zabieram ze sobą.
Westchnąłem przeciągle. Przysłuchiwanie się ich rozmowie z półpiętra powoli stawało się męczące. Wstałem ostrożnie, po czym wspiąłem się po schodach do swojego pokoju. Zamknąłem się na klucz, zapewniając sobie całkowitą izolację od mamy i papy.
Przebrałem się w wygodniejsze ubrania. Luźny sweter, dopasowane, czarne dżinsy. Rozpuściłem,  związane w maleńką kiteczkę na szczycie głowy, włosy. Przeczesałem je szczotką, by następnie roztrzepać  niedbale. Brunatno-zielone myśliwskie ubranie w moro wrzuciłem na dno szafy. Jak najdalej od tego świństwa.  Myślistwo obrzydzało mnie samo w sobie. Drogie hobby polegające na zabijaniu niewinnych zwierząt. Kto by pomyślał! Jakby nie można polować na ludzi…
Poczułem wibrację w kieszeni. Sms. Błyskawicznie odczytałem wiadomość od przyjaciółki.

Gotowy, czy ojciec jeszcze się przytrzymuje?

Westchnąłem. Hotaru…

Gotowy. Muszę się jakoś wyślizgnąć  stąd – odpisałem.

Hotaru wysłała mi jakąś przedziwną kaomoji, która miała zasugerować, że się nudzi.

Włożyłem portfel do kieszeni spodni, upewniłem się, że mam komórkę. No dobrze. Nadeszła pora na mission impossible. Wyszedłem cicho z pokoju i niemal zjechałem po poręczy schodów na parter. Byle cicho, byle cicho! Niczym rasowy ninja przeszedłem na palcach do przedsionka. Wskoczyłem w czarne martensy, na grzbiet zarzuciłem ramoneskę. Złapałem za klamkę od drzwi frontowych, czując upragniony zapach wolności.
-Kouyou? – usłyszałem kroki. Mama weszła do przedsionka. – Wybierasz się gdzieś? – spytała, patrząc na mnie krytycznym wzrokiem. Nie lubiła, gdy wychodziłem, a już na pewno nie o tej porze, jaką była godzina dwudziesta. Wiele razy dostawałem od niej burę za takie zachowanie, w którym sam nie widziałem nic złego. To znaczy… może i coś w tym niedobrego było, ale póki moja matka nie wiedziała, mogłem robić, co chciałem. Jak to się mówi? Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
-Tak, właśnie miałem iść ci przypomnieć, że mnie nie będzie – puściłem szybko klamkę od drzwi. Moja ekscytacja rozpadła się jak zestrzelona przeze mnie dzisiaj gliniana kaczka. – Umówiłem się, że zostaję na noc u Akiry. Pamiętasz, no nie?
-No coś mówiłeś – mama zacisnęła wąsko wargi. Otaksowała mnie wzrokiem. – Idziesz w tym swetrze? Nie będzie ci zimno?
-Nie, mamo…
-Może weź coś innego. Bluzę? Miałeś taką niebieską z kapturem.
-Jest w praniu. Naprawdę, nie będzie mi zimno.
-A te buty nie są za ciężkie? Nogi cię będą bolały.
-Mamo, proszę cię… - wywróciłem oczami. – Nie są wcale ciężkie.
-Telefon masz? Klucz?
-Mam.
-Leki?
-Już wziąłem – skłamałem. Nie mogłem ich teraz wziąć.
-No dobra. To… A co będziecie robić?
Ręce mi powoli opadały.
-Nie wiem. Gadać, grać. Po co ci to wiedzieć?
-A nie mogę wiedzieć?
Zacisnąłem wąsko wargi. Spokojnie, Kouyou. Wdech, wydech. Po tylu latach powinieneś się przyzwyczaić, że mama traktuje cię jak pięcioletnie dziecko.
-Mamo…
-No dobra, dobra. Jak nie chcesz mówić, to nie.
Kilka bardzo krótkich sekund patrzyła na mnie w ciszy.
-To pa. Będę rano.
-Jasne. Uważaj na siebie po drodze. Teraz to nie wiadomo. Ostatnio w wiadomościach mówili o takiej dziewczynie w twoim wieku…
-Mamo, dam sobie radę – wszedłem jej w zdanie. Nie ukrywałem już tego, że ta konwersacja zaczęła podjudzać we mnie płomień irytacji. – Cześć.
-No pa – burknęła. – A będą jakieś dziewczyny?
-Ta… co?
-Kto jeszcze będzie? – jej oczy rozbłysły.
-Tylko my dwaj – westchnąłem.
Szybko wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Wiedziałem, że mama będzie patrzeć na mnie z okna, dlatego normalnym, spacerowym tempem przeszedłem te kilka metrów, zanim zniknąłem z jej pola widzenia. Dopiero wtedy wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Hotaru. Wsłuchiwałem się w powolne dźwięki sygnału i starałem się omijać kałuże, jakie ostały się po porannej ulewie. Powietrze było chłodne, zapach deszczu wisiał nad miastem. Zapowiadało się, że jeszcze popada.
-Już? – odebrała po pięciu dzwonkach. Brzmiała, jakby była znudzona i miała do mnie o to pretensje.
-No. Idę w twoją stronę. Wychodź. Nie zapomnij torby.
-Ty ją będziesz nosił.
-Jak zawsze. Pospiesz się.
Pięć minut później byłem pod jej domem. Drobna Hotaru opierała się o furtkę, mając na sobie kusą spódniczkę odkrywającą uda i tank top z drobnej siateczki. Jej czarny stanik prześwitywał, a wszyte w niego drobne ćwieki błyszczały jak cenne klejnoty. Ciekawe, kto tym razem będzie miał okazję ich dotknąć. Skórzaną kurtkę miała zapiętą do połowy, a ogniste loki swobodnie rozpuszczone Znudzona bawiła się telefonem.
-Hej – powiedziałem.
-W końcu! – wyskoczyła ze swojej posesji. Zatrzasnęła za sobą bramkę zgrabną nogą, na którą wciśnięty był botek na koturnie.
-Wiesz jak jest – westchnąłem, przytulając ją na przywitanie. Czuć było od niej drogie perfumy, jednak, gdy tylko wetknąłem nos w jej płomiennie rude loki od razu dodarł do mnie zapach olejku kokosowego. Nie ukrywałem, że wąchanie włosów przyjaciółki sprawiało mi głęboką, pełną jakiegoś bezpłodnego erotyzmu przyjemność. Zaciągnąłem się mocno kokosem niczym dobrym narkotykiem.
Poklepałem ją po odkrytym, płaskim brzuchu, jakbym grał na bębnach.
-Chodź. Pewnie już na nas czekają.
Wcisnęła mi swoją torbę i złapała mnie pod ramię. Poszliśmy na przystanek autobusowy, a stamtąd pojechaliśmy na umówione miejsce.
-Myślisz, że kogoś dzisiaj sobie wyrwiesz? – rzuciła, gdy siedzieliśmy w autokarze.
-Masz na myśli wysokiego, przystojnego faceta, który będzie potrafił rozbawić mnie do łez, słuchać, doradzać i uważać mnie za swoje oczko w głowie, kochać, itepe? – poprawiłem jej torbę, która odrobinę obsunęła mi się z kolan. – Błagam cię, to nie książka. Pewnie znów przyczepi się do mnie kilku typów i tyle.
-Gdybym była facetem-gejem, to bym od razu do ciebie podbijała.
Zamilkliśmy na kilka sekund, po czym oboje wybuchliśmy śmiechem.
-Zdajesz sobie sprawę, co powiedziałaś i jak to zabrzmiało?
-Niestety – parsknęła, kładąc mi głowę na ramieniu. – Przecież wszyscy geje oglądają się za tobą.
-No właśnie – zarzuciłem włosami, którymi przejechałem przyjaciółce po twarzy. Uderzyła mnie w brzuch.
-Skromny jesteś – wymamrotała. Ziewnęła. – Mam ostatnio podwyższony cukier.
-Byłaś u lekarza? Może to cukrzyca.
-Oby nie.
Zamyśliłem się na moment.
-Obiecaj, że nie będziesz przesadzać. I, że w tym tygodniu pójdziesz do lekarza. A jak nie, to sam cię tam zaprowadzę.
-Jasne, jasne.
Hotaru była drogą memu sercu przyjaciółką. Kochałem ją mocno i pewnie nie zniósłbym, gdyby coś jej się przytrafiło. Znała wszystkie moje problemy i zawsze mogłem na niej polegać. Podobnie mogłem powiedzieć o Akirze. Znaliśmy się niemal od przedszkola, dzieliliśmy te same zainteresowania. Niby powinienem był nazywać go swoim najlepszym przyjacielem, ale była między nami spora przepaść, jeśli chodziło o lgbt. To znaczy, Akira nie był zapalonym homofonem, ale nie mógł przyjąć do wiadomości tego, że byłem homoseksualistą. Nie poruszaliśmy nigdy tego tematu, by uniknąć konfliktu. Czułem jednak narastający dyskomfort między nami, co napawało mnie głębokim smutkiem. Oddalaliśmy się od siebie i nic nie mogliśmy na to poradzić. Poza tym, Akira znalazł sobie dziewczynę. Przeciętna, średnio ładna z zębami konia. Bałem się wyobrażać, jak ta szkarada mogła wyglądać bez makijażu, skoro w pełnym wyszpachlowaniu była potworem. Czasami obgadywaliśmy ją z Hotaru, głównie dla poprawy mojego humoru. Przyjaciółka wiedziała, że wprost nienawidziłem dziewczyny Akiry i wolałbym, by już był sam, niż spotykał się z kimś tak brzydkim i głupim.
-Ostatnio widziałam Akirę i tę całą Kiki – powiedziała niespodziewanie Hotaru, jakby czytała mi w myślach. Kiki, fakt, nawet jej imię było obrzydliwe.
-Mhm.
-Dawno nie widziałam, by był taki szczęśliwy. Ona też. Masakra, tacy uśmiechnięci.
-Każda potwora znajdzie swego amatora – podsumowałem. Hotaru wybuchła śmiechem.
-No coś w tym jest.
-Nie mówmy o nich, okej? Nie widzę nawet sensu, by ratować  moją przyjaźń z Akirą, a co dopiero, by rozmawiać o jego związku z tą kozą.
-Jak wolisz.
Dojechaliśmy na miejsce i od razu skierowaliśmy się do sklepu po procenty. Ja wybrałem trunki, a Hotaru je kupiła. Ona mogła, cóż… Miała dowód. Oczywiście oddałem jej pieniądze. Zapakowaliśmy wszystko do jej torby, którą ja poniosłem. Ruszyliśmy się przywitać z resztą towarzystwa, która zbierała się nad rzeką, by dać odrobinę do gazu lub w żyłę. Prawie wszystkich znałem. Było kilka dziewczyn, facetów. Starzy, młodzi. Ja i Hotaru zaliczaliśmy się do grupy prawie najmłodszych. Przysiedliśmy na ławce, wymieniliśmy się trunkami i zaczęliśmy pić z innymi. W międzyczasie ktoś podrzucił mi skręta. Ucieszyłem się jak dziecko na widok marihuany.
-Od kogo, od kogo?! – pomachałem ręką, w której trzymałem zielone. – Komu wiszę mamonę?
-To od Mion – znajomy, zwany tutaj przez wszystkich Kamajim, uśmiechnął się. Był starszy ode mnie o jakieś trzy lata. – Powiedziała, że ci wisi pieniądze.
-Spoko, jesteśmy kwita – włożyłem jointa między wargi. – Masz zapalniczkę? – zwróciłem się do Hotaru. Dziewczyna właśnie odrzuciła w trawę butelkę po 4,5%. Szybko piła, co oznaczało, że szybko się spije. Chociaż… takim kobiecym piwem?
-Skąd? Nie palę.
-A twój chłopak?
Wywróciła oczami. Zmarszczyłem brwi.
-Nie mów – prawie upuściłem skręta. – Znowu?!
-Pewnie leży gdzieś w krzakach. Nie mam już nawet siły do niego.
-Hotaru – objąłem ją ramieniem – jak chcesz to płacz. Ja tu jestem.
-Daj spokój, moja mascara była zbyt droga, żebym miała teraz wylewać łzy.
Parsknąłem śmiechem. Usiadłem normalnie, wygodnie opierając się o ławkę. Nagle zauważyłem, jak ktoś podsuwa mi zapalniczkę. Przystawiłem jointa do płomienia. Zgrabna niczym wąż stróżka dymu uniosła się w górę.
-Dzięki – uśmiechnąłem się do osobnika, który dał mi ogień. Zaciągnąłem się, zerkając na niego. Mało nie udławiłem się, zapominając o oddychaniu i o tym, że muszę wypuścić dym. Oczy zaczęły mi łzawić, a wydzielina z nosa spłynęła mi do ust. Przenajświętsza panienko, zesłałaś mi anioła?!
Facet był cudny, piękny, przystojny, idealny. Uśmiechnął się, gdy zauważył, jak ścieram łzy. Stał nade mną jak pan nad swoim sługusem. Dostojny, pełen wdzięku i męskiego seksapilu.
-Nie ma za co – odparł.
Czułem jak oddech mi przyspiesza, a policzki stają się czerwone jak dojrzały, soczysty pomidor. Szybko, Kouyou! Wymyśl coś, bo odejdzie! Taka szansa trafia się raz na sto lat!
-Chcesz? – palnąłem, podając mu jointa. Nie byłem w stanie oderwać od niego wzroku. Sam bóg mi się objawił. Byłem pewny, że w takim układzie zacznę biegać co niedzielę do kościoła.
-Miałem nadzieję, że się podzielisz – zaśmiał się. Wziął ode mnie skręta i zaciągnął się. Zrobił to tak zręcznie i z takim wdziękiem, że mało nie westchnąłem z zachwytu, patrząc na niego. Grdyka na jego szyi poruszyła się, gdy odchylając nieznacznie głowę, wypuścił dym. Zaciągnięcie się narkotykiem wprawiło jego twarz w błogą rozkosz. Był przy tym taki seksowny, że byłoby mi wstyd, gdybym niespodziewanie dostał przed nim orgazmu. Wolałbym mieć orgazm razem z nim, gdzieś, gdzie bylibyśmy sami. Na raz poczułem się tak cholernie napalony. Chryste, oby był gejem.
-Jestem Naohiro – przedstawił mi się. – Mów mi Nao.
Oddał mi jointa. Trzymałem jakiś czas wyciągniętą rękę ze skrętem, będąc zapatrzonym w Nao niczym w jakiegoś bożka (seksu).
-Pięknie – wyrwało mi się w zadumie. Ugryzłem się w język, chociaż było już za późno.
Zmarszczył brwi, po czym uśmiechnął się.
-A ty?
-Ja?
-Masz jakieś imię?
-Kouyou – odpowiedziałem.
-Kouyou? Jak te jesienne liście?
-Dokładnie.
-Pierwszy raz spotykam się z takim imieniem – przyznał. – Unikat.
Zaparło mi dech. On właśnie powiedział, że moje imię jest unikatowe? Halo, policja, ten facet mnie uwodzi!
-Dziękuję.
Nao posłał mi spojrzenie pełne typowej, męskiej pewności siebie. Dopiero ten wzrok doprowadził mnie do porządku. Najwyższy czas, by zacząć grę.
-Nao-san – zacząłem niewinnie. Trzeba było podbudować jego ego i sprawić wrażenie głupka, którego może posiąść w posiadanie w banalny sposób. – Jesteś naprawdę wysoki.
-Mam metr osiemdziesiąt pięć wzrostu – odparł z dumą. Zauważyłem, jak Hotaru spogląda na mnie z rozbawieniem. Znała moje zagrywki doskonale i tylko czekała na którąś z wyuczonych formułek oraz reakcję ofiary.
-Och, aż tyle? – udałem ogromne zaskoczenie godne tlenionej blondynki. Przyłożyłem dłonie do policzków, jakbym był w głębokim szoku. – Musisz być naprawdę, n a p r a w d ę  duży – spojrzałem mu prosto w oczy. Powoli się łamał. Twardy był, nie ma co. Przygryzłem wargę. – Z tej perspektywy nie umiem sobie do końca wyobrazić, jak wielki musisz być.
-Wielki? – powtórzył tępo.
-O tak – pokiwałem głową. – Ogromny.
-Mogę ci pokazać.
Roześmiałem się.
-Wystarczy, że wstanę – specjalnie założyłem nogę na nogę. Podparłem się rękoma, wypinając płaską pierś w jego stronę.
-Wiesz, Kouyou, mogę ci pokazać coś jeszcze. Też wielkiego. No wiesz – poruszył znacząco brwiami.
Przekrzywiłem głowę, uśmiechając się szeroko.
-Naprawdę możesz mi pokazać?
-Dam ci nawet dotknąć.
-Ojej! Naprawdę?
-Tak.
-A co to takiego?
Uchylił lekko usta ze zdezorientowania. Mało się nie oplułem ze śmiechu.
-Jeśli znajdziesz kogoś do pilnowania krzaków, to chętnie z tobą pójdę zobaczyć tego wielkoluda – zapewniłem. – Ale jest zimno, a ja się boję, że się przeziębię.
Łatwo poszło – pomyślałem, kiedy Nao usiadł obok i objął mnie ramieniem. Oparłem się o niego wygodnie. Był naprawdę ciepły, tego potrzebowałem. Wsunąłem lekko dłoń pod jego koszulkę. Miał kaloryfer, nic dziwnego, że tak grzał.
-Ile masz lat? – spytał.
-Siedemnaście. A ty?
-Dwadzieścia pięć.
-Stary jesteś – podsumowałem.
-Nie stary, tylko starszy – zaprotestował.
-Oczywiście.
Reszta chłodnego, wrześniowego wieczoru minęła nam na piciu, paleniu i rozmowach. Czasami ktoś coś śpiewał, jakiś znajomy przyniósł gitarę i tak biesiadowaliśmy aż do pierwszej, dopóki Nao nie rzucił, żebym z nim poszedł. Obejmował mnie w pasie, gładził po ramionach. Och, nie. Nie jestem taki łatwy.
-Gdzie chcesz iść? – objąłem go za szyję, uwieszając się na nim. – Nao-san – szepnąłem mu do ucha.
-Może jakiś lokal?
-Lokal? Jaki?
-Klub? Pobujamy się trochę na parkiecie.
-Mhmm – wplątałem dłonie w jego włosy. Kręciło mi się w głowie od wypitych piw i kilku(nastu) kieliszków wódki. Niczym nie zagryzałem i nic też wcześniej nie jadłem. Czułem w środku, że jak tak dalej pójdzie, to cała zawartość mojego żołądka znajdzie się na chodniku obok ławki. – Chodźmy. Chcę się z tobą pobujać.
Zauważyłem, że Hotaru stoi kilka metrów od nas i przygląda nam się uważnie. Mrugnąłem do niej, by jakoś ja uspokoić. Miałem wszystko pod kontrolą.
-Wypijmy jeszcze – powiedział, biorąc butelkę z ostatkami wódki.
-Nie, nie. Ja już nie – odsunąłem się lekko. – Wypij za mnie.
-Kouyou, myszko –pogładził mnie po policzku. – Tylko to i nic więcej.
Popatrzyłem na szklaną butelkę z przeźroczystą cieczą. Nao rozlał nam do kieliszków po rówej ilości wódki.
-Za noc – wzniósł kielonek. Zrobiłem to samo, przystawiając kieliszek do jego. – I za twoje piękne imię.
Uśmiechnąłem się jedynie. Stuknęliśmy się plastikowymi kieliszkami, po czym wypiliśmy duszkiem całą wódkę. Alkohol palił mój przełyk i spływał do żołądka, gdzie już zachodziła niepożądana reakcja chemiczna. Poczułem, że w głowie kręci mi się mocniej niż przed kilkoma minutami. Moje ciało na zmianę robiło się ciepłe i zimne. Pochyliłem się w stronę Nao, opierając dłonie na jego torsie.
-To jak? Idziemy? Kouyo…
Nim dokończył wypowiadać moje imię, zwymiotowałem prosto na jego spodnie.

*

Przewaliłem się na bok na łóżku i jęknąłem. Niechętnie uchyliłem powieki, a w moje oczy uderzył biały kolor ścian pokoju, w którym leżałem. Świetnie – pomyślałem sobie, podnosząc się na rękach do siadu. – Już ranek.
Musiałem się ubrać i wyjść z domu, zanim wstanie reszta domowników.
-Hotaru – szturchnąłem przyjaciółkę, która leżała obok, odwrócona do mnie tyłem. – Hotaru, kurwa.
-Zamknij ryj – zakryła głowę poduszką. – Weź coś sobie sam z szafy brata. Tylko matki nie obudź.
Ześlizgnąłem się z łóżka i wyszedłem z pokoju. Przeszedłem przez wąski korytarz pogrążony w półcieniu i najciszej jak tylko potrafiłem, wszedłem do ciemnego pokoju brata Hotaru. W szafie wygrzebałem jego koszulkę i tylko z tym wróciłem z powrotem do pokoju. Hotaru siedziała ze spuszczoną głową na skraju łóżka. Miała na sobie jedynie figi i luźną koszulkę. Spojrzała na mnie spode łba i coś wymamrotała niewyraźnie.
-Co?
-Chodźmy się umyć.
-Nie mam czasu. Twoja matka zaraz wstanie.
Hotaru westchnęła, po czym wyciągnęła rękę w moją stronę. Złapałem ją za dłoń, pomagając jej wstać. Przytuliła się do mnie mocno, a ja pogłaskałem jej szczupłe plecy.
-Okno?
-Okno.
Ubrałem się, po czym wyszedłem oknem. Skoczyłem na wysoką pergolę, po której pięły się róże matki Hotaru. Tym razem coś poszło nie tak. Tyle razy skakałem na tę pergolę, że w końcu musiała nie wytrzymać. Trzask, drobna deseczka złamała się. Noga obsunęła mi się w dół. Poczułem, że lecę, ścisnęło mnie w żołądku. Zdołałem jeszcze zrobić jakiś przedziwny fikołek i zamiast upaść plecami na krzak kolczastych róż, wleciałem w nie twarzą.
-Kouyou! – pisnęła Hotaru, która stała w swoim oknie.
-Hotaru? – usłyszałem głos jej matki.
Przyjaciółka zamknęła okno, a w moich żyłach wezbrała adrenalina. Zerwałem się z krzaków, po czym rzuciłem się biegiem za szopę. Odczekałem kilka minut. Słyszałem, jak matka Hotaru wychodzi na podwórko i niemal krzyczy zszokowana na widok swoich zmiażdżonych moim cielskiem róż. Z niedowierzaniem rzucała w powietrze pytania, kto mógł coś takiego zrobić. A ja? Przysiadłem za szopą i zakrywałem usta dłońmi. Serce waliło mi jak oszalałe, krew szumiała w uszach. Ruszałem się stamtąd dopiero, gdy upłynęło jakieś pół godziny. Wróciłem do siebie.
Szedłem z rękoma włożonymi w kieszenie ramoneski. Głowę trzymałem spuszczoną nisko, wbijając wzrok w buty. Myślałem o tym, co się wczoraj stało, bo, jak na złość, pamiętałem każdy szczegół. Przed oczami miałem minę Nao, kiedy narzygałem mu na spodnie. Zakryłem twarz dłonią. Cholera, to było takie żenujące! Chciałem usunąć te wydarzenia z pamięci, ale nie mogłem.
-Debil ze mnie – westchnąłem pod nosem.
Ludzie spoglądali na mnie z przestrachem. Schodzili mi z drogi i szeptali między sobą. Musiałem tragicznie wyglądać po upadku z kilku metrów w krzak róż. Bolała mnie broda i policzek, który chyba miałem rozcięty. Nie chciałem tego nawet sprawdzać. Gdy dotarłem do siebie, bezszelestnie wślizgnąłem się do przedsionka. Zdjąłem buty, po czym na palcach zakradłem się do swojego pokoju. Zdjąłem rzeczy brata Hotaru, wziąłem swoje i przemknąłem do łazienki. Popatrzyłem na siebie w lustrze i trochę odetchnąłem. Twarz miałem po prostu ubrudzoną ziemią, a rozcięcie na policzku było cieniutkie niczym włos. Nic poważnego. Opłukałem twarz.
-Kouyou? Kouyou, to ty? – usłyszałem głos matki.
-To ja – szybko ubrałem się w swoje ubrania. Rzeczy od Hotaru zwinąłem szybko, by wepchnąć je do kosza na brudną bieliznę. Mama zajrzała do łazienki.
-I jak było?
-Fajnie.
-Co robiliście?
-Różne rzeczy.
-Jakie na przykład?
-No takie. Różne. No wiesz, to co zawsze.
-A co zawsze robicie?
Wywróciłem oczami.
-Tyle razy już ci mówiłem.
Mama popatrzyła na mnie spod byka.
-Trochę szacunku. Wiesz przecież jaka jest moja pamięć!
-Jasne.
-Jadłeś coś?
-Tak. Mama Akiry zrobiła nam śniadanie.
-O, to miło z jej strony. Co jedliście?
Przełknąłem ślinę.
-Jajka sadzone na bekonie. I grzanki z dżemem.
-Pewnie jesteś najedzony.
-Jak nigdy.

*

Hotaru rzuciła mi się na szyję, całując mnie w policzek. Chwilę później złapała mnie za ucho i mocno je wykręciła. Zabolało.
-Kurwa, kurwa, kurwa!!! – uderzyłem ją w plecy, żeby mnie puściła. Czułem jak ucho robi się czerwone i pulsuje. – Pogrzało cię, idiotko?!
-Rozpierdoliłeś grządki mojej matki, ty pierdolony słoniu w składzie porcelany!
Zaczęła mnie bić (tj. klepać) po torsie i brzuchu. Odskoczyłem od niej, wpadając na kogoś. Zderzyłem się z jakimś chłopakiem, który odepchnął mnie na Hotaru. Wpadłem na przyjaciółkę, o mały włos jej nie wywracając. Złapałem ją za ramiona, by nie upadła.
-Hej, co to miało być?! – warknąłem do chłopaka, na którego wpadłem. Opierał się o ścianę koło drzwi od biblioteki szkolnej. Krzyżował kostki i ręce, przydługie, czarne włosy związał w kitkę na czubku głowy. Krótsze kosmyki opadały mu swobodnie wzdłuż twarz. Między wargami trzymał zgaszonego papierosa. Nie pierwszy raz go widziałem, czasami przychodził na te nasze popijawy, jednak nigdy nie miałem okazji zamienić z nim słowa. Zawsze sprawiał wrażenie wyniosłego cwaniaczka.
-Mówi się przepraszam – odparł.
-Yuu! – Hotaru ścisnęła mnie za rękę. To był mocno, znaczący chwyt, którym wbijała mi swoje palce z tipsami w skórę.
-Cześć, Hotaru – powiedział z przenikliwym spojrzeniem do mojej przyjaciółki. Uśmiechnął sztucznie na ułamek sekundy, na jego twarzy na nowo pojawiła się obojętność. Hotaru dyskretnie kopnęła mnie kostkę, mało nie syknąłem z bólu.
-Będziesz w piątek? – spytała.
-A ty będziesz?
-Będę.
-To ja też będę.
Hotaru uśmiechnęła się do niego szeroko jak idiotka. Chyba zapomniała, że ma chłopaka.
-Masz zamiar mnie przeprosić? – rzucił w moją stronę Yuu.
-Przeprosić? – prychnąłem. – Jeśli ty to zrobisz.
Uniósł brwi z pogardą. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę benzynową, by po chwili zapalić papierosa. Zupełnie ignorował to, że był w szkole i stał tuż obok znaczku z zakazem palenia. Cienka smużka dymu unosiła się w górę z papierosa. Zaciągnął się i wypuścił dym, dmuchając mi nim prosto w twarz. Nawet się nie skrzywiłem.
-To Zippo? – spytałem.
-A jak myślisz?
Podał mi zapalniczkę. Miała ciężką, metalową obudowę.
-Zaraz przyjdzie jakiś nauczyciel – wymamrotała Hotaru.
-To nie Zippo – stwierdziłem, oglądając ze wszystkich stron zapalniczkę. Otworzyłem ją i zapaliłem na próbę. – Podobna. Elegancka.
-Znasz się na rzeczy – posłał mi nikły uśmiech. Oddałem mu zapalniczkę.
-Belfer idzie! – syknęła Hotaru.
Yuu gwałtownie złapał nas oboje za ręce i wyprowadził ze szkoły. Wyszliśmy na dziedziniec pokryty brązowymi liśćmi, gdzie również był zakaz palenia.
-Yuu, nie powinieneś tak robić – Hotaru złapała chłopaka za dłoń. Wyrwał jej się od razu, jakby jakikolwiek dotyk miał go zabić. – Mówiłam ci o Kouyou, chciałam ci go przedstawić w końcu…
-Idźcie do diabła – rzucił, odchodząc od nas niespodziewanie.
Staliśmy chwilę z Hotaru jak dwa wbite w ziemię kołki. Nie mogłem się ruszyć z zaskoczenia, moja przyjaciółka również zdawała się być zbita z tropu.
-Co to było? – zamrugałem kilkakrotnie.
-Nie, on tak ma.
-Popapraniec – podsumowałem. – Wracajmy na lekcje.
Ruszyliśmy do budynku szkoły. W całym korytarzu unosił się dym z papierosa Yuu, śmierdziało. Nauczyciel dyżurujący miotał się jak wściekły, że nie widział, jak ktoś pali. Istny cyrk. Zaczęliśmy wspinać się po schować na drugie piętro.
-Yuu jest gejem – powiedziała.
-Chcesz mnie swatać?
-Nie swatać… No dobra, tak. To świetny facet.
Wybałuszyłem na nią gały. Wywróciła tylko oczami z westchnięciem.
-Nie żartuj sobie.

Tego samego dnia zemdlałem, schodząc ze schodów. Sturlałem się po twardych stopniach, uderzyłem się w głowę. Ktoś zaniósł mnie do pielęgniarki, jakiś dwóch chłopców. Wokół mnie zebrał się tłum. Do szkoły wezwano moich rodziców.
-To z przemęczenia – mamrotałem, gdy wieźli mnie do szpitala. – Dzisiaj biegaliśmy na wychowaniu fizycznym. Jestem po prostu zmęczony, naprawdę.
-Kouyou, to niepierwszy raz – matka odwróciła się do mnie z siedzenia pasażera obok kierowcy. – Ostatnio tak wpadłeś na ścianę, pamiętasz?
-Było duszno.
-A może to te tabletki? – zaczęła się zastanawiać głośno. – Może powinniśmy znowu porozmawiać z twoim lekarzem i uzgodnić wszystko?
Papa coś wymamrotał, mama na niego spojrzała. Siedział przygarbiony, wbijając wzrok w jezdnię, a dłonie zaciskał z całej siły na wielkiej kierownicy. Musiał poczuć się mną rozczarowany.
W szpitalu podłączyli mnie pod kroplówkę. Spędziłem tam noc, pomimo moich gorliwych protestów. Patrzyłem jak woda kapie z worka, a potem powoli spływa przezroczystą rureczką do mojego ciała. Patrzyłem na wenflon wbity w zgięcie łokcia z ogromną ochotą wyrwania go sobie. Patrzyłem na biały, jednolity pokój, aż w końcu zasnąłem z nudy.
Następnego dnia wyszedłem ze szpitala. Popołudniu spotkałem się z Akirą, od którego wziąłem lekcje.
-Podobno zemdlałeś – powiedział, podając mi torbę z zeszytami.
-To nic – odparłem.
Zmierzył mnie uważnym wzrokiem. Miałem wrażenie, że na czole wypisałem miałem wszystkie kłamstwa, jakie wygadywałem bliskim, by dali mi spokój.
-Może zostaniesz na obiad? – spytał.
-Nie – odpowiedziałem gwałtownie. – Przepiszę wszystko dzisiaj i wieczorem podrzucę ci zeszyty. Okej? Dzięki.
-Jasne…
Niemal wybiegłem od niego.

*

W kolejny piątek spotkałem się przypadkowo z Yuu. Siedziałem sam pod klubem i piłem piwo z prosto z butelki, popalając jointa. Przysiadł obok mnie bez słowa. Podałem mu skręta, poczęstował się.
-Hotaru mi powiedziała – oznajmił, wypuszczając dym ustami.
-Co ci powiedziała? – wziąłem łyk piwa.
-O twoich problemach.
Spojrzałem na niego bez wyrazu. Oddał mi joint. Zaciągnąłem się bez słowa, po czym wypuściłem dym przed siebie. Kilka długich chwil siedzieliśmy w ciszy. Na dworze była mżawka zza drzwi za nami wydobywała się głośna klubowa muzyka i krzyki. Pośladki powoli odmarzały mi od zimnego, betonowego schodka.
-Ciekaw jestem, co mogła ci o mnie powiedzieć.
-Powiedziała mi o depresji – rzucił. Otworzyłem szeroko oczy, patrząc na niego. – Powiedziała o anoreksji, samo…
-To nie są problemy.
-Pokaż mi swoje ręce.
Oddałem mu skręta, po czym wyciągnąłem przed siebie ręce. Podwinąłem rękawy kurtki, dumnie prezentując gładkie przedramiona. Jedynie na zgięciu łokcia lewej ręki miałem pożółkłego od kroplówki siniaka.
-Widzisz? Jestem czysty – zakryłem przedramiona.
-W takim razie pokaż mi swoje nogi.
Popatrzyłem na niego jak na debila. Czułem jak żołądek podchodzi mi do gardła.
-N-nie. Nie tutaj.
-Chodź do toalety.
-Nie będę się przed tobą rozbierał!
-Czyli nogi. Miała rację. Cholera, człowieku – pokręcił głową. – To niebezpieczne. Kiedyś w końcu zrobisz sobie poważną krzywdę.
-Zostaw mnie w spokoju.
Objął mnie niespodziewanie ramieniem. Chwilę się wyrywałem, jednak szybko zrezygnowałem z tego. Lubiłem, kiedy ktoś mnie obejmował, a zwłaszcza w takie zimne, jesienne wieczory.
-Yuu, no nie? – upewniłem się co do jego imienia.
-Tak.
Yuu pachniał dymem papierosowym i piżmem. Jak prawie każdy mężczyzna na tej planecie. Nie różnił się niczym od tych wszystkich facetów, z jakimi się zadawałem. Też mnie obejmował jak oni, ale… Jeszcze nie zaproponował mi seksu, prócz tego rozebrania się. I jako jedyny zainteresował się mną samym, moim wnętrzem, a nie tym, co na zewnątrz.
-Hej, Yuu.
-Hm?
-Nie chcesz się trochę zabawić?
Uśmiechnął się do mnie szeroko.
-A jak myślisz, co tu robię?
Weszliśmy razem do klubu. Ogarnęła nas duchowa, huk i filetowo-czerwone światła. Ludzie tańczyli, pili, wywracali się, a niektórzy zgonowali na środku parkietu. My z Yuu również tańczyliśmy. Kiwaliśmy się w rytm muzyki, krzyczeliśmy do siebie, nie mogąc się nawzajem usłyszeć. Piliśmy, paliliśmy, aż w końcu spotkaliśmy kogoś znajomego. Była Hotaru, jej chłopak, Kamaji, ktoś jeszcze. Wciągnęliśmy po kilka gram kokainy, zatracając się w całkowitym otępieniu, radości i ekstazie wieczoru. Niewiele zapamiętałem z tego wieczoru. Pewnie wygłaszałem bezsensowne mowy, mówiłem, ile już razy próbowałem się zabić, jak bardzo nienawidzę siebie, swojego ciała, ludzi dookoła. Jednocześnie śmiałem się przy tym jak nigdy. W mojej głowie zrodziła się cała masa pomysłów, które błyskawicznie ulatywały i znikały jak pył zdmuchnięty na wietrze. Całowałem się z Yuu. To pamiętałem najlepiej. Na twardej, skórzanej kanapie przy czyimś stoliku. Wpijaliśmy się w swoje wargi niczym wygłodniałe zwierzęta w swoją zdobycz. Myślałem przez jakiś czas, że dojdzie do gwałtu na oczach całej tej upitej, zadymionej i zakokainowanej masy ludzkiej. Tak się jednak nie stało.
Następnego dnia obudziłem się z Yuu w łóżku. Nie odbyliśmy stosunku, to poznałbym od razu. Byliśmy jednak rozebrani do samej bielizny. Leżałem na wpół na jego nagim torsie, który powoli unosił się i opadał przy każdym oddechu. Był przyjemnie ciepły, miał gładką, miękką skórę. Pachniał potem i dymem papierosowym.
-Hej, Yuu – powiedziałem cicho. Nie zareagował, spał. – Widziałeś mnie prawie nago. Widziałeś też pewnie to, co chciałeś zobaczyć. Będziesz mnie teraz nienawidzić jak wszyscy inni?
Oddychał spokojnie. Wtuliłem się w niego, zaciskając powieki. Póki spał, mogłem się odprężyć i chociaż na chwilę poczuć bezpiecznym. Chciałem tego, potrzebowałem i przynajmniej teraz miałem okazję doświadczyć bliskości drugiej osoby. Nikt nigdy ze mną nie zostawał na długo. Za każdym razem, gdy w końcu znalazł się ktoś, kto mógłby mnie pokochać, to zaraz odchodził. Widzieli to, czego nie powinni, napawało ich to lękiem. A ja? Byłem sam.
Resztę dnia spędziłem na leczeniu kaca. Późnym popołudniem papa zabrał mnie na strzelnicę. Mówiłem mu, że jestem przeziębiony, że nie chcę dzisiaj, jednak on się uparł. Zawsze musiał postawić na swoim. Nie interesowało go, że ostatnio zacząłem częściej mdleć, schudłem, nie mogłem się na niczym skupić.
-Od treningów nie ma wolnego – powiedział twardo, wyciągając zgniłozielony pokrowiec z dubeltówką. Zatrzasnął głośno drzwi od terenówki, jakby chciał zakomunikować światu, że pan i władca tego myśliwskiego zgiełku przybył.
-Źle się czuję.
-Kouyou! – niemal krzyknął na mnie. Spojrzałem na papę z obojętnością, chociaż w głębi poczułem jakieś ukłucie. Było mi źle, gdy podnosił na mnie głos. – Postrzelasz, będzie ci lepiej.
Chciałem się odgryźć, ale nie zrobiłem tego. Szacunek, Kouyou, szacunek. Do rodziców trzeba mieć szacunek. Jeśli nie okazuje się tego rodzicom, to wtedy nikt nie będzie cię szanował.
-No dobrze.
Znowu uległem.

Poszliśmy na średniej wielkości polankę. Papa stwierdził, że skoro nie czuję się najlepiej, to nie będzie wymagał ode mnie niewiadomo czego. I chwała mu, bo dałbym słowo, że gdybym musiał skupiać się i wytężać wzrok, robiąc zeza rozbieżnego, by wiedzieć, skąd wyleci kaczki, to chyba bym kolejny raz zemdlał. Nie szło mi jednak dobrze. Chybiłem pierwsze dwa cele. Papa rzucił jakąś kąśliwą uwagę,  że robię to specjalnie. Wcale nie zamierzałem chybić. Obraz mi się rozmazywał, nie był to pierwszy raz, jednak tym razem czułem, że za moment odlecę.
-Kouyou, do cholery. Skup się, dzieciaku!
Wcisnął guziczek na pilocie. Gliniany krążek wyleciał spod pagórka. Teraz albo nigdy. Namierzyłem cel, pociągnąłem za spust. Niemal wstrzymałem oddech, gdy zobaczyłem, jak pomarańczowa kaczka rozbija się na kawałeczki.
-Nareszcie! – ojciec poklepał mnie po ramieniu. Poszedł zapisać wynik, a ja pociągnąłem nosem. Naprawdę musiałem się przeziębić, miałem katar. Wydzielina spływała mi z nosa. Wytarłem ją ręką i dokonałem nieprzyjemnego odkrycia. Z nosa leciała mi krew.

*

-Kouyou, debilu! – Akira rzucił się na mnie ni to wściekły, ni to zmartwiony. Zdawało mi się, że był teraz moją dobrą, nadopiekuńczą matką.
-Co? – powiedziałem niepewnie. Właśnie dochodziłem do klasy, gdy wyskoczył na mnie z męskiej toalety.
-Dobrze się czujesz? – spytał. – Ostatnio miałeś robić ponownie badania. To coś poważnego?
Patrzył na mnie z lekka zmartwiony. Westchnąłem w głębi duszy. Tak naprawdę nic go nie obchodziłem.
-Nie –odpowiedziałem krótko. – To tylko… przemęczenie. I, Aki… masz czas popołudniu?
-A coś się stało? Potrzebujesz czegoś? – uniósł wyczekująco brwi.
-Nie. Tak tylko pytam. Może wyskoczymy gdzieś razem? Dawno nigdzie nie chodziliśmy. Kino, czy coś.
-Obiecałem Kiki, że…
Nie słuchałem dalej. Pokiwałem jedynie głową ze sztucznym uśmiechem na ustach. Wymamrotałem, że to nic, że w porządku. Może kiedy indziej? Tak spytał się mnie Akira. Jutro? No jasne, czemu nie. Chociaż w tej chwili wolałbym, żeby jutro nigdy nie nadeszło. Chciałem zapaść się pod ziemię, zniknąć.
Odszedł. Patrzyłem na jego plecy aż do momentu, kiedy wszedł do klasy i straciłem go z oczu. Zawsze razem wszędzie chodziliśmy. Wyzywaliśmy się od tępaków, naruszaliśmy naszą przestrzeń osobistą i jednocześnie byliśmy dla siebie jak bracia. Teraz już nie było nas. Nie byliśmy już przyjaciółmi. On miał Kiki, ja nie miałem nikogo oprócz niego. Sam. Byłem sam w miejscu pełnym ludzi.
Wszedłem do klasy. Usiadłem w ławce obok Akiry, wypakowałem się i chwilę bezmyślnie popatrzyłem na wszystkich w klasie.
Nienawidzę tych ludzi – przeszło mi przez myśl, gdy sunąłem wzrokiem po lalkach siedzących w swoich krótkich spódniczkach, śmiejących się głośno i bez przerwy wysyłających krótkie wiadomości pełne irytujących emotikon. Obok nich stały ciężkie, tępe posągi bez żadnych zdobień. Filary tego zakłamanego świata.
-Ej, było coś z japońskiego? – Aki szturchnął mnie w ramię, jakby sprawdzał w ten sposób, czy żyję.
-Nie. Chyba nie. Wydaje mi się, że nie.
-Spytaj się kogoś.
Zmarszczyłem brwi w irytacji. To on chciał to wiedzieć.
-Ej! Było coś z japońca?! – specjalnie podniosłem głos, by wszyscy mnie słyszeli.
-No właśnie, było coś? – powiedziała jakaś lalka, do innej.
-Chyba coś… Czekaj, zobaczę.
-Jakie zadanie z japońskiego?
-Co było?!
-Kouyou mówi, że coś było.
-Co?! Nic nie było!
-Chyba nic nie było zadane – odpowiedziałem Akirze.
-Super. Dzięki.
Połowę lekcji przesiedziałem, czytając książkę pod ławką. Aki bawił się telefon, których co chwilę wibrował, gdy przychodził mu sms od Kiki. Uśmiechał się pod nosem, czasami, wyrywało mu się prychnięcie. Miałem ochotę spytać go, czy może wymieniają się brudnymi wiadomościami, pełnych erotycznych wizji i seksualnych dewiacji. Momentami byłem tak wściekły na Akirę, że poświęca tej krowie, zwanej dziewczyną, cały swój czas, że chciałem zapytać czy wybrali już imię dla bękarta. Patrząc na stopień zaawansowania ich obrzydliwie uroczego związku, dzieciak mógłby się pojawić już niedługo. Kto wie, może zostałbym chrzestnym?
Niespodziewanie przyszedł mi sms, poczułem wibrację w kieszeni. Dyskretnie wyciągnąłem komórkę. Wiadomość od Hotaru. Ciąg cyfr i podpis.

Komórka Yuu.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Od środka wypełniło mnie jakieś dziwne uczucie ekscytacji. Zapisałem numer i od razu wysłałem wiadomość.

Hej.

Nie popisałem się ambitnością. Starałem się jednak wysyłać jak najkrótsze smsy, gdyż obawiałem się z lekka nauczycielki historii. Nie lubiłem, gdy zabierała mi komórkę.

Cześć – przyszła odpowiedź.

Przygryzłem wargę i przesunąłem po niej językiem.

Znamy się? – Yuu przysłał kolejną wiadomość.

Znamy. Od niedawna.

Natarczywie wpatrywałem się w ekran komórki, dopóki nie zobaczyłem powiadomienia o kolejnej wiadomości. Od razu ją otworzyłem i napisałem odpowiedź;

Kouyou?

Yuu?


Yuu…

Po lekcji Yuu stał pod moją klasą. Zaczepił mnie, zgarniając na bok. Z rozbawieniem pomachał mi telefonem przed twarzą. Miał czarną motorolę.
-Hotaru ci dała! – zabrzmiało to dwuznacznie. Akira, który pewnie z ciekawości stał obok mnie i chciał udawać, że wszystko jest między nami po staremu, otworzył szeroko oczy. Wymamrotał coś na kształt „naprawdę, ty z dziewczyną?”, ale całkowicie go zignorowałem.
-Ano dała – uśmiechnąłem się.
Yuu spojrzał chłodno na Akirę, a ten przełknął głośno ślinę. Pewnie chciał, żeby mój przyjaciel sobie poszedł, ale ten chyba nie do końca pojmował niewerbalne przekazy.
-Robisz coś dzisiaj? – powiedział. Wydał mi się lekko nerwowy. Zerkał na Akirę, jakby naprawdę go tu nie chciał. Ludzie przechodzili obok nas obojętnie, a ten jeden przyczepił się akurat wtedy, kiedy nie powinien.
-Jestem wolny – uśmiechnąłem się. Miałem nadzieję, że dotrze do Yuu moja aluzja. I chyba dotarła, bo uśmiechnął się szeroko, po czym puścił mi perskie oko.
-To może wyskoczymy gdzieś razem? Obiad?
-Pasuje.
-To jeszcze się dogadamy gdzie i o której.
-Mhm.
Yuu odszedł od nas. Spojrzałem na Akiego.
-Idziemy?
-Stoimy – burknął złośliwie. Ruszyliśmy w stronę następnej klasy, wykonując slalon między tłoczącymi się uczniami. – Zacząłeś się zadawać z Shiroyamą? Naprawdę?
-Co w tym złego?
Zdaje się, że w tym momencie Aki miał ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Wzniósł oczy ku górze, robiąc zeza i wywracając gałkami.
-Słyszałeś coś kiedyś o nim? To wcale nie jest złoty chłopak, jak wszyscy sobie wyobrażają.
-Ktoś coś sobie o nim wyobraża? Co niby miałem o nim słyszeć?
-Jest cyniczny, złośliwy i…
-I ma dla mnie czas popołudniu.
Stanęliśmy pod klasą. Akira spojrzał na mnie, jakby słuchał jakiś ogromnych głupot.
-I tylko dlatego z nim idziesz?
-Idę, bo go lubię, stara się mnie zrozumieć i ma dla mnie czas. Nie obchodzi mnie, co inni o nim myślą, skoro nawet go nie znają. Plotki wyssane z palca są ostatnią rzeczą, jaką chcę słuchać.
-On cię skrzywdzi – powiedział ponuro. – Chyba o to chodzi?
Uniosłem brwi w zdziwieniu.
-Nie rozumiem.
-Seks – wymamrotał. – Dajesz mu?
Stałem przez kilka długich sekund, patrząc na Akirę bez wyrazu. Czemu tak nagle zachciało mi się płakać. Jakby wszyscy ludzie, których kochałem, umarli w tym samym momencie. Ogarnęła mnie jeszcze silniejsza samotność, ledwo powstrzymałem cisnące się do oczu łzy.
-Nie jestem dziwką – odparłem drżącym głosem.
-No bo myślałem, że jak się z nim tak spotykasz… No wiesz. Może w kiblu mu dajesz. Ale jak nie…
-Zamknij się – wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Malutki, ostry sztylecik wbił się prosto w moje plecy. Teraz Akira przestał dla mnie istnieć pod pojęciem przyjaciela. Już go nie było. Był teraz smutnym, odległym wspomnieniem. – Jeśli nienawidzisz mnie przez to, że jestem gejem, to nigdy więcej nie zbliżaj się do mnie, nie odzywaj. Zostaw mnie w spokoju. Ja zostawię ciebie.
Akira stał krótki moment, patrząc na mnie obojętnie. Odwrócił się i odszedł do reszty klasy.

Znowu patrzyłem na jego plecy. Zaczął rozmawiać z kimś wesoło. Odczytał sms od Kiki, odpisał jej z uśmiechem na ustach. Prawda była taka, że jeśli twój najlepszy przyjaciel znajdzie sobie dziewczynę, to automatycznie zostajesz zepchnięty na drugi plan i przestajesz się liczyć. Akira mnie zabił.
Szybkim krokiem wyszedłem ze szkoły, po czym udałem się do domu.

Wyszedłem z Yuu po 15. Poszliśmy na obiad do niewielkiej knajpki. Yuu zamówił sobie pesto z makaronem, a ja dzbanek wody. Piłem, patrząc jak on je. Sączyłem chłodną wodę, myśląc o tych wszystkich pustych kaloriach, jakie pochłaniał chłopak. Liczby skakały mi przed oczami jak głupie, w mojej głowie włączył się kalkulator wartości odżywczych, białek i innych składników.
-Kiedyś cię nakłonię, żebyś coś ze mną zjadł – Yuu władował widelec z naładowanym makaronem wprost do buzi. Przeżuł spokojnie.
-Nie uda ci się.
-Skąd wiesz? Nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, jak pysznie może smakować życie.
Uśmiechnąłem się do Yuu.
-Kiedy ostatni raz coś jadłeś? – spytał jakby od niechcenia. Skupił się na swoim obiedzie.
-Pięć dni i… jakieś czternaście godzin temu.
Yuu popatrzył na mnie ni to zszokowany, ni to pełen podziwu.
-Pewnie zdajesz sobie sprawę z tego, że umrzesz?
-Jestem tego w pełni świadomy.
-I nic z tym nie chcesz zrobić?
-Nie.
-Bo?
-Chcę umrzeć.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
-To zmienia postać rzeczy. Nie będę nikomu przeszkadzać w dążeniu do spełniania marzeń.
-Miło, że się rozumiemy.
Yuu zmrużył oczy, odkładając sztućce. Skrzyżował je na znak tego, że jeszcze będzie kończył posiłek.
-Lubię cię, Kouyou – powiedział, pochylając się ku mnie. – I nie mogę patrzeć na to, jak się wyniszczasz.
-Nie mam powodu, by przestać – wziąłem spory łyk wody.
-Nie? To może ja zostanę tym powodem?
Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Jeśli chcesz.
-Mówię poważnie.
Odłożyłem szklankę na stół. Splotłem wokół niej dłonie i spojrzałem chłopakowi prosto w oczy.
-Ja też mówię poważnie. Spotkało mnie zbyt wiele rozczarowań, by przeżywać kolejne. Rozumiesz? Ostatnio słyszałem o tobie niezbyt przychylne rzeczy i boję się.
Yuu parsknął śmiechem. Zmarszczyłem brwi w geście irytacji.
-Boisz się, bo myślisz, że mogę cię skrzywdzić, tak? Ha, ha! – pokręcił głową. – Masz się czego bać, to prawda. Bawi mnie jednak to, że ktoś, kto rzuca wyzwanie śmierci może obawiać się mnie.
-Co mógłbyś mi zrobić? – spytałem.
-Nic. Jestem nieszkodliwym okazem.
-To się okaże.
Yuu posłał mi całusa. Uśmiechnąłem się rozbawiony. Kto wie, może coś z tego wyjdzie.
Następnego dnia obudziłem się z zakrwawioną poduszką i twarzą. Przyłożyłem dłonie do nosa, krew była już zaschnięta, przybrała brunatnego odcienia. Próbowałem się podnieść z łóżka, ale gdy tylko to zrobiłem, zaczęło mi się kręcić w głowie. Upadłem na podłogę, nie mogłem oddychać.
-M… mamo…!
Chciałem doczołgać się do drzwi, wyjść z pokoju, krzyknąć, żeby ktoś mnie usłyszał, ale nie byłem w stanie.
Masz, Kouyou. Przecież tak bardzo chciałeś umrzeć.
Drzwi od pokoju otworzyły się. Wkroczyła moja mama, która przeraziła się na mój widok. Pomogła mi wstać, zaprowadziła mnie do łazienki, gdzie sama przemyła mi twarz. W jej oczach stały łzy, pociągała co jakiś czas nosem.
-Przepraszam – wymamrotałem.
Nie odpowiedziała. Pomogła mi zejść na parter do kuchni. Zrobiła mi śniadanie, którego nie tknąłem. Zamiast tego wypiłem kawę.
-Kouyou, zjedz coś – patrzyła na mnie szklistymi oczyma.
-Nie jestem głodny. Jest papa?
-Wyszedł na polowanie. Właśnie rozmawiałam z twoim bratem – podsunęła mi talerz niemal pod nos.
-Nie chcę. Co mówił?
-Zatrudnili go na stałe – mruknęła.
-To dobrze.
-Kou, zjedz…
-Nie chcę jeść. Nie będę jadł.
-Kouyou, kurwa mać! – zakryła twarz dłońmi. – Dlaczego mi to robisz?! Mi i ojcu?! Skrzywdziliśmy cię kiedyś?! Wiesz, że chcemy dla ciebie dobrze, prawda?! To dlaczego tak się zachowujesz?! Dlaczego nie jesz, zamykasz się w sobie, nie chcesz z nikim rozmawiać??! Nie rozumiesz, że umierasz?! Jesteś chory i jeszcze pogarszasz swój stan zdrowia!
Płakała. Płakała przeze mnie. Nie wiedziałem, co mam zrobić, sam chciałem się popłakać.
-Przepraszam – powiedziałem kolejny raz.

*

Pokój Yuu był raczej mały, ale za to bardzo przytulny. Ściany były w odcieniu mlecznej kawy, na jednej wisiały trzy gitary. Les Paul, Archtop i akustyk. Pod tą samą ścianą stało wysokie, zaścielone łóżko. Obok znajdował się nieduży stoliczek, na nim kilka zdjęć oprawionych w ramki oraz kilka świeczek zapachowych. Naprzeciw łóżka stały szafa i komoda w odcieniu jasnego drewna, a na ścianie wisiały trzy półki z książkami. Na jednej stał bluszcz, którego łodygi swobodnie zwisały i zaczynały oplatać szafę.
-Ładnie – podsumowałem, rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu. Zauważyłem, że na łóżku leżał brązowy miś z niebieską kokardką i guzikami zamiast oczu. Podniosłem go z rozbawieniem. – Twój?
-Mojej siostry – objął mnie ręką w pasie. Zesztywniałem. Yuu to zauważył. – Mam cię nie dotykać?
-Nie o to chodzi – odłożyłem zabawkę na miejsce. – Dotykaj mnie. Po prostu nie spodziewałem się tego teraz.
-Rozumiem – puścił mnie. Zrobiło mi się tak dziwnie zimno, dlatego złapałem go za rękę. Uśmiechnął się do mnie lekko.
Usiedliśmy na jego łóżku i zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. Przytulałem się do Yuu, jakbyśmy byli razem już wieki. Kładłem mu głowę na ramieniu, bawiłem się jego włosami, dmuchałem mu za uchem. Śmiał się, mówiąc, że ma łaskotki.
-Masz jeszcze jakieś gitary? – spytałem, wskazując na te trzy wiszące nad nami.
-Mam jeszcze jedną, ale jest w naprawie.
-Zepsułeś?
-Siostra ją zrzuciła na podłogę. Nie wiem nawet jak to zrobiła.
-Ile ma lat?
-Gitara czy siostra?
Parsknąłem.
-Twoja siostra.
-Cztery lata. Tyle samo co gitara, którą zrzuciła na podłogę. Mój ojciec dał mi ją tego samego dnia, w którym się urodziła. Nawet tak samo ją nazwałem – westchnął, jakby to wspomnienie było ciężkim kamieniem, który musiał wtaczać na jakąś stromą górę. – Żebyś już się nie pytał – nazywa się Nagisa.
-Słodkie imię.
-Ojciec je wybrał.
-Ma gust.
-Faktycznie. Ma gust – odparł sucho.
-Nie lubisz się ze swoim tatą?
-To nie tak – podrapał się za uchem, szukając odpowiednich słów. – Odszedł niedługo po narodzinach Nagisy. Moja siostra ledwo go zna. On jej po prostu wybrał imię.
-Och – mruknąłem, nie wiedząc co powiedzieć.
-To teraz moja kolej na pytania – Yuu splótł nasze dłonie. Popatrzyłem na to z uśmiechem.
Cholera, chyba się zakochałem – przeszło mi przez myśl.
-Jestem gotowy.
-Grasz na czymś? – spytał. Zdaje się, że to pytanie było dla niego najistotniejsze.
-Nie. Ale grałem na pianinie, gdy byłem mały.
-Takich rzeczy się nie zapomina! – zaśmiał się. Zawtórowałem mu.
-No niby tak, ale wiesz, miałem jakieś trzy latka, gdy mój brat zaczął grać. Wtedy ja stwierdziłem, że też chcę grać. Wyobrażasz to sobie? Trzylatek przed wielkim pianinem! Poza tym, później się przeprowadziliśmy, a w nowym mieszkaniu nie było miejsca na pianino.
-Masz brata? – zainteresował się.
-Tak. Hajime, pięć lat ode mnie starszy.
-Kouyou i Hajime nie brzmi tak fajnie jak Yuu i Nagisa.
Parsknąłem śmiechem.
-No nie brzmi tak fajnie – przyznałem mu rację.
Myślałem, że Yuu spyta się mnie o moje problemy, ale nie zrobił tego. Nawet nie kierował rozmowy na ten temat. W końcu spytałem się go, czy nie chce więcej wiedzieć o tym, co mi jest. W końcu chciał być ze mną, musiał o tym wiedzieć. Odparł, że jeśli chcę mu o wszystkim powiedzieć, to nie ma sprawy, nie chciał mnie zmuszać, jakby wiedział, że wcale nie lubiłem poruszać tego tematu. Powiedziałem mu, na co jestem chory. Nic mu jednak ta nazwa nie mówiła, dlatego wyjaśniłem mu wszystko. Co robi moja choroba, jak przebiega i inne rzeczy.
-Początkowe objawy przypominają depresję. Ten objaw powinienem mieć już dawno za sobą, ale myślę sobie, że chyba mam prawdziwą depresję.
-Byłeś może u psychologa albo psychiatry?
-Byłem. U tego i u tego. Wszyscy dookoła twierdzą, że to wciąż początkowe stadium choroby i powinienem się z tego cieszyć, że jeszcze nie jest tak źle. Ale ja nie widzę w tym niczego, co miałoby mi dać powód do radości.
Yuu pogładził mnie po policzku.
-Zastanawiam się teraz, ile wysiłku musisz wkładać w to, żeby rozmawiać ze mną i jeszcze śmiać się.
-Lata praktyki – odparłem.
-A anoreksja? – spytał.
Zamilkłem na długie minuty. Yuu objął mnie w pasie obiema rękoma, po czym pocałował mnie w policzek. Poczułem jak do oczu cisną mi się łzy. Nie miałem pojęcia, co mam mu powiedzieć.
-W porządku. Nie mów. I tak długo wytrzymałeś.
Rozpłakałem się. Yuu przytulił mnie do siebie.
Nagle drzwi od pokoju Yuu otworzyły się gwałtownie. Zdążyłem jedynie podnieść głowę, a zobaczyłem dwie skaczące kitki tuż przed twarzą. Materac łóżka ugiął się pod ciężarem trzeciej osoby.
-Czemu płaczesz? – mała dziewczynka położyła mi dłonie na policzkach. Chciałem się odsunąć, wystraszyła mnie.
-Nagisa, wyjdź, zamknij drzwi i zapukaj – powiedział Yuu łagodnie do swojej czteroletniej siostry.
Dziewczynka posłusznie wyszła z pokoju, zamknęła drzwi i zapukała.
-Proszę! – Yuu popatrzył na mnie z rozbawieniem. Uśmiechnąłem się jedynie krzywo do niego. Nagisa weszła do pokoju i podbiegła do nas.
-Gdzie jest Hiro? – spytała.
-A gdzie go zostawiłaś? – Yuu poprawił jej kiteczki.
-Nie wiem!
Yuu wyciągnął misia swojej siostry zza pleców i jej go podał. Dziewczynka przytuliła mocno do siebie zabawkę.
-Pilnuj go lepiej, bo w końcu obrazi się na ciebie.
-Nie obrazi.
-No nie wiem.
Nagisa nagle wystrzeliła z pokoju. Wróciła po mniej niż pół minucie z paczką chusteczek. Podała mi szeleszczące opakowanie.
-Dziękuję – wziąłem paczuszkę.
-Pomóc ci wydmuchać nos? – spytała z powagą.
-Nie, nie. Nie musisz.
I wyszła. Yuu zaczął się śmiać.
-Urocza, no nie?
-Prawie jak ty.
Yuu uśmiechnął się, po czym wziął ode mnie chusteczki. Wyciągnął jedną i przyłożył mi ją do nosa.
-Nie żartuj sobie!
-Jak nie moja siostrzyczka, to ja ci pomogę.
Wydmuchał mi nos, po czym dał mi całusa w czoło.
-Bardzo cię lubię, Kouyou.
Po miesiącu ja i Yuu byliśmy oficjalnie parą. Hotaru życzyła nam z całego serca szczęścia, a Akira patrzył na nas spod byka, jakbyśmy z Yuu zrobili mu wielką krzywdę. Czasami widywałem byłego przyjaciela ze swoją dziewczyną. Nigdy nie odpowiadał mi, gdy się z nim witałem, przesiadł się i już nie siedzieliśmy razem na wszystkich lekcjach. Było mi przykro. Z Akirą znałem się jednak całe życie, a teraz? Jeszcze wczoraj byliśmy ze sobą tak zżyci, a dzisiaj byliśmy dla siebie obcy.
-Brakuje mi Akiry – powiedziałem do Hotaru, kiedy szliśmy do reszty ekipy, żeby uczcić początek weekendu. Zaczynał się listopad, a na dworze było zadziwiająco ciepło. Liście szeleściły nam pod podeszwami butów. Wiał suchy wiatr, który targał ognistymi lokami mojej przyjaciółki.
-Nie sprawdził się jako przyjaciel – powiedziała beznamiętnie. Hotaru, w przeciwieństwie do mnie, twardo stąpała po ziemi, jej nie łamały takie rzeczy. – Brałeś dzisiaj leki?
-Nie. No co ty.
-Kou, musisz je brać. Jeszcze ci się pogorszy.
-Nie mogę ich brać i jednocześnie pić.
-Może w ogóle przestaniesz pić? Dla własnego dobra.
Popatrzyłem na nią zaskoczony.
-Co ty tak nagle?
-Martwię się o ciebie. Jesteś dla mnie jak brat.
-Nic mi nie będzie.
Yuu był już na miejscu. Przytuliliśmy się do siebie, gdy tylko się zobaczyliśmy. Pocałowałem go w kącik ust, a on zsunął jedną z rąk, którą mnie obejmował, na moje pośladki. Ścisnął mnie za nie, a ja podskoczyłem z zaskoczenia.
-Yuu! – uderzyłem go w brzuch, czerwieniąc się. – Nie przy wszystkich.
-Hej, nie bij mnie. Mam wrażenie, że jeszcze bardziej schudłeś.
-Wydaje ci się – objąłem go za szyję. Pocałowaliśmy się, tym razem o wiele bardziej namiętnie. Yuu chwycił moją dolną wargę między swoje, ssąc ją. To samo zrobiłem z jego górną, by nie być biernym. Yuu jednocześnie masował moje pośladki, jakby badał ich kształt, co robił już nieraz. Gdy skończyliśmy, miałem wrażenie, że kręci mi się w głowie.
-Schudłeś – powiedział mi do ucha. – Obiecałeś, że zaczniesz jeść.
Odwróciłem od niego wzrok. Puścił mnie i poszedł do Kamajiego, który go zawołał. Stałem chwilę, patrząc na niego z ogromnym uczuciem pustki. Miałem wrażenie, że zostawił mnie już na zawsze, że ten pocałunek był ostatnim. Pogrążony w myślach poszedłem do Hotaru, która patrzyła na mnie z troską.
-Czemu masz taką minę? – spytała, gdy usiadłem obok niej na drewnianej ławce. – Yuu coś…?
-Nie, to nie on. To jak zwykle ja. Obiecałem mu, że zacznę jeść. I faktycznie, zacząłem jeść. Jeść i wymiotować.
Hotaru popatrzyła na mnie z bólem.
-Kouyou, błagam – miałem wrażenie, że zaraz się rozpłacze. – Wiesz, że wszyscy cię kochamy. Ty naprawdę… - urwała. Jej głos zawisł w powietrzu jak zapach ozonu przed burzą.
-Umieram – dopowiedziałem. – Wiem. Wszyscy dookoła to wiedzą.
Przez resztę wieczoru Yuu nie podchodził do mnie. Nawet, gdy jakiś starszy facet przysiadł się do mnie. Ktoś musiał mu powiedzieć, że byłem gejem i chyba pomyślał, że jestem wolny. Rozmawiałem z nim jakiś czas, ale ciągle miałem na oku swojego chłopaka, który przyjaźnił się z chłopakiem Hotaru i obaj rozmawiali między sobą, śmiejąc się. Różnica była w tym, że chłopak Hotaru przychodził do niej co jakiś czas. Dał jej swoją kurtę, gdy zrobiło się naprawdę zimno, a sam trząsł się w bluzie. W końcu facet, który siedział obok mnie, okrył mnie swoją kurtką. Powiedziałem mu, że jest mi zimno i zrobił to tylko dlatego. Objął mnie ramieniem i zaczął masował mnie po udzie.
-Jakie ty masz piękne oczy – powiedział w pewnym momencie. Zmarszczyłem brwi.
-Jak ty to widzisz w tym świetle?
-Widzę wiele rzeczy. Masz cudowne oczy.
Masował mnie dalej po udzie. Czasami zjeżdżał na moje krocze. Zerkałem czasami na Yuu, który był odwrócony do mnie tyłem. Był zły.
-Mogę zapalić? –spytał ten facet, który mnie obejmował. Już wyciągał paczkę papierosów i zapalniczkę.
-Nie.
-Ale…
-Nie pal przy mnie. Nienawidzę tego.
Nie minęło dwadzieścia minut, a stwierdziłem, że mam dość. Nie mogłem dłużej znieść tego, że Yuu był w stosunku do mnie taki zimny. Powiedziałem Hotaru, że idę, podziękowałem nieznajomemu za to, że mnie ogrzał i ruszyłem w swoją stronę.
-Gdzie on idzie? – usłyszałem głos Yuu za sobą.
-Do domu – odpowiedziała Hotaru.
-Kouyou!! – Yuu zawołał za mną. Nie odwróciłem się. Podbiegł do mnie. Złapał mnie za nadgarstek, odwracając w swoją stroną – Co to ma być?
-Co to ma być?! Ignorujesz mnie cały wieczór!
Wyrwałem mu się z trudem. Nie miałem na nic siły. Chciałem położyć się w swoim łóżku i spać.
-Obiecałeś mi coś.
-A to jest powód, żeby tak się zachowywać w stosunku do mnie? Wiesz przecież jak jest.
-Mogłeś powiedzieć.
-Mówiłem, kurwa!! – do oczu napłynęły mi łzy. – Powiedziałem ci o wszystkim, tak? Rozmawialiśmy o tym obaj.
-Kou…
-Daj mi spokój.
Odszedłem od niego szybkim krokiem. Wróciłem do siebie i położyłem się spać.
Pogodziliśmy się następnego dnia. Yuu długo mnie przepraszał. Później poszliśmy razem na obiad. Nie zjadłem nawet połowy tego, co zamówiłem, ale Yuu mówił, że jest ze mnie dumny i w taki sam sposób patrzył na mnie. Był zadowolony. Czułem coś na wzór szczęścia, gdy tak spoglądał na mnie z uśmiechem. Był to też pierwszy od dawna posiłek, którego nie zwymiotowałem.
Chodziliśmy po parku, rozmawiając, a później poszliśmy do niego, gdzie uprawialiśmy seks.
-Na pewno nie ma nikogo? – spytałem dla pewności, kiedy już leżeliśmy nadzy w jego łóżku.
-Nie, już ci mówiłem. Wyjechali wczoraj i mają wrócić jutro. Jesteśmy samiutcy jak rozbitkowie na bezludnej wyspie.
Obejmowałem Yuu z całych sił, chcąc mieć go blisko siebie. Pieściliśmy się jeszcze przez pewien czas. Robiłem mu dobrze dłonią, mruczał z zadowolenia i pojękiwał. Poczułem jak robi mi się gorąco, kiedy wyciągnął prezerwatywę.
-Tylko bądź ostrożny – powiedziałem, kiedy zakładał gumkę na swojego penisa.
-Zawsze jestem – pochylił się, całując mnie. – To nie pierwszy raz.
-Drugi, ale…
-Obiecuję, że będę ostrożny. Przy takim chucherku muszę uważać, żeby go nie zgnieść, no nie?
Ugryzłem go w czubek nosa. Zaśmiał się, po czym rzucił się na mnie, łaskocząc mnie i całując po szyi. Zrobił mi malinkę, za co myślałem, że go kopnę. W końcu wszedł we mnie ostrożnie. Wbiłem mu z bólu palce w plecy. Syknął.
-Niby taki drobny i siły nie ma, ale paznokcie to mi do krwi wbijasz. – obejmował mnie, nie ruszając się. Musiałem się przygotować na stosunek.
-To chyba o czymś świadczy, nie?
Pocałował mnie w policzek.
-Spróbuję być delikatny.
-Mhm…
Zaczął się poruszać. Trzymałem się go mocno, rozkładając szeroko nogi. W oczach miałem łzy, ale nie pozwalałem im płynąć. Yuu nabijał mnie na siebie raz za razem. Łóżko trzęsło się pod nami, jakby zaraz miało się załamać.
-Yuu, Yuu… - jęknąłem.
-Jestem przy tobie – objął mnie mocniej.
-Yuu…
-Kouyou – pocałował mnie.
Kilka chwil później skończyliśmy. Yuu szczytował, ja chwilę po nim z jego pomocą. Ten stosunek był o wiele lepszy od naszego pierwszego, jednak wciąż byliśmy zbyt nieśmiali (a może tylko ja taki byłem?) w tych sprawach, by pozwolić sobie na więcej.
Wyszedł ze mnie. Położyliśmy się obok siebie, regulując oddechy. Yuu sunął po bliznach na moich udach, jakby w ten sposób miały zniknąć z mojego ciała.
-Nie masz nowych – powiedział cicho tuż przy moim uchu.
-Nie mam.
Przytuliłem się do niego. Przykrył nas kołdrą. Było mi cudownie ciepło pod miękką pierzyną w ramionach Yuu. Chłopak całował mnie co jakiś czas w policzek, jakby zapewniał mnie w ten sposób, że zawsze przy mnie będzie.
Leżeliśmy jeszcze jakiś czas, kiedy po korytarzu rozległy się głosy. Yuu zareagował błyskawicznie, chwytając opakowanie po prezerwatywie i chowając je pod poduszkę. Naciągnąłem na siebie koszulkę i bieliznę, Yuu zrobił to samo. Szybko zakopaliśmy się pod kołdrą. Na nic więcej nie mieliśmy czasu, drzwi od pokoju mojego chłopaka otworzyły się. W progu stanęła jego matka.
-Hej… o! Kouyou, miło cię widzieć – uśmiechnęła się do mnie. Yuu miał naprawdę miłą mamę. Może nie od razu zaakceptowała nasz związek, ale w końcu przekonała się do mnie. Yuu już wcześniej był z kilkoma chłopakami i ona o tym wiedziała. Twierdziła jednak, że jej syn kompletnie się marnuje. Zdanie co do tego zmieniła dopiero po poznaniu mnie. Mogłem z dumą powiedzieć, że świetnie dogadywałem się z moją teściową.
-Dzień dobry – uśmiechnąłem się do pani Shiroyamy.
-Jak się miewasz?
-A dobrze. Dziękuję.
Pani Shiroyama pokiwała głową i stała przez chwilę ze wzrokiem wbitym w przestrzeń, jakby myślała nad czymś. Ścisnąłem dłoń Yuu pod kołdrą. Spojrzał na mnie z uśmiechem rozbawienia. Sam osobiście byłem trochę zły. Przecież mówił, że jego rodzina wraca jutro.
-Yuu, mam do ciebie gorącą prośbę – kobieta potarła skronie. Chyba jej się przypomniało, po co przyszła do pokoju syna. – Nagisa się rozchorowała, od rana ma gorączkę i musieliśmy wrócić znad morza. Mógłbyś pójść szybko do apteki i kupić coś na zbicie temperatury? I może jeszcze syrop na kaszel.
-Może weźmiesz ją do lekarza?
Kobieta popatrzyła na zegarek na swoim nadgarstku. Westchnęła.
-Jest trochę po czwartej. Myślisz, że ktoś nas przyjmie?
-Na pewno. Jedź z nią do lekarza, a ja pójdę do apteki.
Mama Yuu wyszła z pokoju. Chłopak spojrzał na mnie przepraszająco.
-Nie miałem pojęcia, że wrócili.
-Przecież nie miałeś na to wpływu, tak? Nagisa się rozchorowała.
Wstałem z łóżka. Naciągnąłem na siebie spodnie, które leżały na podłodze (ciekawe, co musiała sobie pomyśleć matka Yuu, gdy nas tak zobaczyła?) i poprawiłem włosy. Czułem wzrok Yuu na sobie.
-Wkurzasz się na mnie o to? – spytał.
-Nie – odwróciłem się do niego. – To nie jest powód, żeby…
-Widzę przecież.
Zmarszczyłem brwi. Yuu wstał, podszedł do mnie, lekko zaplatając swoje ramiona na moim pasie.
-Musisz iść do apteki.
-Chodź ze mną. Pójdziemy gdzieś jeszcze razem, dobrze?
Poszliśmy razem do apteki. Kupiliśmy to, o co prosiła mama Yuu. Przy okazji zadzwoniła jeszcze do nas, żebyśmy kupili antybiotyk dla Nagisy (na szczęście nie był na receptę), który przepisał jej lekarz. Musieliśmy się wrócić do apteki. Co było dla nas zaskoczeniem, samochód rodziców Yuu stał na parkingu obok apteki. Podjechali po nas, żebyśmy nie musieli wracać na pieszo.
Prowadził ojczym Yuu. Szczupły, wyprostowany mężczyzna z nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Na miejscu pasażera siedziała matka Yuu. Z tyłu byliśmy my dwaj i siostra mojego chłopaka. Zaraz za kierowcą siedziała Nagisa, ja pośrodku, a mój chłopak po prawej. Z głośników dobiegała muzyka z płyty z piosenkami dla dzieci, nikt nic nie mówił. Jedynie Nagisa wierciła mnie swoimi błyszczącymi oczami z uśmiechem na ustach. Atmosfera była gęsta, niemal dało się ją kroić nożem. Spojrzałem na Yuu, który patrzył w okno. Utkwiłem wzrok w jezdni. Nagle zauważyłem, że ojczym Yuu zerka na mnie co jakiś czas z lusterka. Coś ścisnęło mnie za żołądek i chciałem zwymiotować wszystko to, co zjadłem wcześniej z Yuu. Tylko spokojnie…

W końcu mi i Yuu minął cały listopad. Gdy tylko spadł śnieg, poczułem zbliżające się święta. Kupiłem prezenty dla rodziców, brata, Hotaru i Yuu. Pierwszy raz od dawna czułem prawdziwe szczęście. A przynajmniej tak było dopóki ja i mój chłopak nie zaczęliśmy się kłócić, aż w końcu zerwaliśmy. Przez blisko tydzień nie odzywaliśmy się do siebie i pierwszy raz od dłuższego czasu płakałem. Dwa dni przeleżałem w łóżku, wylewając łzy w poduszkę. Czułem się okropnie, jakby ktoś mnie przepołowił, a potem podpalił żywcem. Gdy poszedłem do szkoły zostałem zalany falą pytań, czy może mam zapalenie spojówek. Nawet Akira się do mnie odezwał, widząc, że z Yuu się unikaliśmy.
-Zrobił ci coś? – spytał jakby od niechcenia.
-Nie – odparłem krótko.
Na jednej z przerw wpadliśmy na siebie z moim byłym, zupełnie przypadkowo, jak wtedy, gdy się poznaliśmy. Było już po dzwonku, dlatego chciałem wrócić na lekcje. Korytarze powoli robiły się puste, nauczyciele wychodzili z pokoju nauczycielskiego i szli do klas jak na skazanie. Yuu złapał mnie za ramię, po czym przyciągnął mnie do siebie. Objął mnie z całej siły, czułem, że zaraz połamie mi kości. Było w tym jednak coś takiego, co uzmysłowiło mi, że w końcu ktoś się o mnie naprawdę martwi. Staliśmy tak w rogu korytarza przy tablicy ogłoszeń, aż wszyscy zniknęli w klasach.
-Przepraszam, Kou – powiedział cicho. – Jest mi przykro, naprawdę. Nie chcę kończyć naszego związku.
-Ja też nie chcę – poczułem jak po policzkach spływają mi łzy.
Pocałowaliśmy się i poszliśmy razem na wagary. Trzymałem się Yuu pod rękę, wiedząc, że jeśli nie będę tego robił, to się przewrócę. Nogi miałem jak z waty, nie jadłem nic cały ten tydzień, jak się do siebie nie odzywaliśmy. Teraz jednak byłem głodny. Pragnąłem uczuć Yuu bardziej niż zwykle.

*

Zaczynał się marzec. Śnieg stopniał, a ziemia okrywała się zielenią. Byłem w szpitalu już drugi dzień. Chodziłem w luźnej piżamie po jasnych korytarzach, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Gdy wracałem do pokoju, kładłem się spać, by czas szybciej mi zleciał. Poza tym wymieniałem się smsami z Hotaru i Yuu. Mnie i mojemu chłopakowi udało się przetrwać bez szwanku kolejne miesiące. Czułem, że ja i on to naprawdę coś więcej niż młodzieńcza miłość. Yuu starał się być przy mnie, kiedy go potrzebowałem w trudnych chwilach, a poza tym, zaczął kontrolować moją wagę. Zawsze, gdy u niego byłem, ważył mnie, a potem zapisywał wynik. Mówiłem mu co i o której jadłem, co też zapisywał. W ten sposób od grudnia przytyłem prawie sześć kilogramów. Yuu czasem na siłę wpychał we mnie jedzenie. Protestowałem, ale w końcu mu ulegałem. Poprawiły się moje wyniki w nauce, a leczenie mojej choroby zaczęło dawać efekty. Moi rodzice również zauważyli we mnie zmiany. Widzieli, że jestem o wiele bardziej szczęśliwszy, że jem, co momentami przyprawiało moją mamę o łzy szczęścia. Mówiła wówczas, że jest ze mnie dumna.
-Chcę stąd iść – westchnąłem, kiedy Yuu wpadł raz do mnie na szybko do szpitala po lekcjach. Siedzieliśmy obok siebie na niewygodnym, szpitalnym łóżku. Yuu trzymał mnie za rękę, w którą miałem wbity wenflon od kroplówki. Zamruczał coś, całując mnie w policzek.
-Jutro cię wypisują, no nie?
-Tak. I wracam do szkoły – westchnąłem kolejny raz, przypominając sobie o Akirze. – Jakoś się nie cieszę.
-Kou, mam pytanie.
-Tak?
-Byłbyś w stanie pójść ze mną za dwa tygodnie na imprezę?
Popatrzyłem na niego zdziwiony.
-Jaką?
-Kolega robi urodziny, no wiesz.
-Jak mi obiecasz, że nie będziesz pił wódki, a później odprowadzisz mnie do domu.
-Oczywiście – pocałował mnie w usta. – Żadnej wódki i narkotyków.
-Ale blanta możesz zapalić.
Oboje parsknęliśmy śmiechem.
Kilka dni po tym, jak wyszedłem ze szpitala mieliśmy z Yuu poważną sprzeczkę. Schudłem. Yuu stwierdził, że pewnie znowu go okłamuję. Był zły, nie docierały do niego moje tłumaczenia, że spędziłem kilka dni w szpitalu i dostałem inne leki. Powiedziałem wtedy, żeby sam sobie szedł na jakąś imprezę i, by dał mi spokój. Na szczęście szybko się pogodziliśmy. Miałem jednak odczucie, że Yuu nie do końca mi ufa. Nie tylko w sprawach mojego stanu zdrowia, ale również w sprawach naszego związku. Momentami robił się przerażająco zazdrosny, nawet wtedy, kiedy spędzałem czas z Hotaru. Czasami wydawało mi się, że traktuje moją przyjaciółkę jako swoją rywalkę. Tłumaczyłem mu, że ona i ja jesteśmy jak rodzeństwo, jednak niewiele z tego docierało do niego.
W międzyczasie, kiedy zbliżała się impreza, rozmawiałem ze swoim bratem. Był to pierwszy raz od dwóch miesięcy, kiedy zamieniliśmy razem kilka słów. Hajime wydawał mi się być zatroskany czymś i mocno zmęczony.
-Kou, nie przyjadę w wakacje – oznajmił. – Przepraszam… Wiem, że mieliśmy razem jechać w góry. Obiecałem. Ale… no nie mogę.
-Dlaczego? – starałem się panować nad drżącym głosem. Coś mnie ukuło w środku.
-Praca – odparł krótko.
Przyciskałem mocno słuchawkę do ucha. W oczach stały mi łzy. Czułem się jakby Hajime mi powiedział, że za pięć minut będzie koniec świata i to ostatni raz, kiedy z nim rozmawiam.
-Rozumiem. No tak.
-Obiecuję, że przyjadę kiedy indziej… na święta.
Na ostatnie też miał przyjechać – przeszło mi przez myśl.
-No jasne.
-To trzymaj się, młody. Dbaj o siebie.
-Ty też.
Rozłączył się. Stałem kilka sekund ze słuchawką przy uchu, aż usiadłem zrezygnowany na krześle. Nie widziałem się z Hajime już półtorej roku i byłem szczęśliwy, że mieliśmy jechać razem na wakacje. Zawsze chcieliśmy pojechać gdzieś tylko we dwóch. Teraz jednak wydawało mi się, że jedynie ja miałem takie marzenie, a Hajime było głupio powiedzieć mi wprost o tym, że nie chce ze mną nigdzie jechać. Kto w końcu chciałby gdzieś się ze mnę wybierać?
Hajime był pięć lat ode mnie starszy. Był ulubieńcem wszystkich i zawsze mówiono mi, że powinienem być jak on. Nienawidziłem, gdy porównywano mnie do starszego brata. Mierzono nasze osiągnięcia jakąś kosmiczną skalą. „Hajime był w tym lepszy od ciebie”, „Hajime robił to tak”, „Hajime nigdy by czegoś takiego nie zrobił”. Hajime, Hajime, Hajime. Nie dziwiłem się wcale, że mój brat był tak bardzo przez wszystkich wychwalany. Świetny matematyk, silna osobowość. Grał na pianinie, gitarze, a gdy papa zaciągnął go do koła łowieckiego – na rogu. Świetnie strzelał, nigdy nie chybiał. Był wygadany, radził sobie w trudnych sytuacjach. Najlepiej napisał egzaminy po liceum i dostał się na najlepszy tokijski uniwerek.
A ja? Zawsze stałem w cieniu starszego brata. Krytykował mnie często, narzekał, że jestem taki zamknięty w sobie i słaby. Jednak, gdy tylko potrzebowałem pomocy, on stał przy mnie, jakby był moim aniołem stróżem. Wstawiał się za mną, opiekował się mną. Reagował najszybciej, gdy działa mi się krzywda. Dlatego w głębi zawsze go podziwiałem. Był niezwykły.
Hajime pękł po roku na uczelni. Sam nie wiedziałem dlaczego. Zrezygnował ze studiów, chociaż rodzice tak bardzo nalegali, czy wręcz kazali mu na nich zostać. Był już jednak dorosły i rodzice nie mogli mu dyktować swoich zasad. Pokłócił się z papą, który wyrzucił go z domu. Później papa starał się jakoś złagodzić sytuację, chciał się dogadać z synem, ale było za późno. Hajime opuścił wyspy i wyjechał do Ameryki.

*

Poszedłem z Yuu na imprezę, tak jak mu obiecałem. Mój chłopak niemal bez przerwy mnie obejmował, co mnie z lekka krępowało. Niektórym to przeszkadzało, ale on musiał mieć mnie koniecznie przy sobie, jakbym był elementem jego ubioru. Chwalił się mną niektórym, mówił, że ten chłopak o anielskiej urodzie jest tylko jego.
-Yuu, nie mów takich krępujących rzeczy – wymamrotałem. Całował mnie lekko po szyi.
-Wstydzisz się mnie?
-Nie… nie wstydzę się.
-Mhm…
Nie mogłem niczego pić, ale za to Yuu mógł. Nie pił wódki, jak mi obiecał. Za to wysunął kilka piw i miał świetny humor. Tańczył z kilkoma dziewczynami, bo go o to poprosiły. Nie dziwiło mnie, że był taki rozchwytywany. Przystojny, dobrze zbudowany, umiał zagadać…
Niespodziewanie poczułem się oszukany. Jakbym dał się Yuu w coś złapać, co zauważyłem dopiero teraz, kiedy okręcał pijaną nastolatkę na środku parkietu. Mogłem być teraz na miejscu tej dziewczyny. Mogłem być pijany, tak jak wtedy w klubie. Mogliśmy razem palić marihuanę, wciągać nosem kokainę, a potem iść wyczerpani do łóżka. Zaczęliśmy właśnie w taki sposób. Najpierw rozmawiał ze mną, jakby otaczał mnie głęboką troską, która zacieśniała się na mnie jak pętla. Złapał mnie jak kowboj krowę na lasso.
Widział, jak patrzę się na niego. Posłał mi uśmiech. Powiedział coś do nastolatki, która zaczynała kleić się do niego. Pewnie ją przeprosił, że musi przerwać taniec i podszedł do mnie. Siedziałem przy kontuarze, opierając się o blat łokciem. Yuu przysiadł obok mnie, całując mnie w usta. Posłałem mu spojrzenie pełne obojętności, co go zaskoczyło.
-Co ty taki…? – trącił mnie lekko w boku. – Ptaszynko, uśmiechnij się.
-Źle się czuję.
-Boli cię gdzieś? – złapał mnie za rękę. Dostrzegłem w jego oczach przejęcie. A może się myliłem? Może byłem ważniejszy dla Yuu niż jakaś pierwsza lepsza nastolatka?
-To nie tak, że mnie boli. To znaczy… boli, ale nie w fizyczny sposób.
Objął mnie. Poczułem, że topnieję w jego ramionach. Dałem mu się gładzić po plecach i całować, jakbym był jego prywatną lalką do tego typu rzeczy. Zawisłem bezwładnie w jego ramionach, zamykając oczy. Muzyka atakowała moje uszy, pobolewała mnie głowa, z trudem mogłem oddychać.
-Yuu chcę już wrócić do domu.
-Wytrzymaj jeszcze.
-Chcę wrócić do domu.
-To idź – puścił mnie, odsuwając się. Zeskoczył z taboretu i odszedł gdzieś w tłum ludzi.
Zacisnąłem wargi, po czym ze spuszczoną głową poszedłem do łazienki. O jedną z umywalek, które ciągnęła się w rzędzie pod ścianą, opierał się jakiś chłopak. Miał spuszczone spodnie. Jakaś dziewczyna klęczała przed nim i robiła mu loda. Całkowicie ich zignorowałem i poszedłem załatwić swoją potrzebę. Umyłem ręce, nie zwracając uwagi na postękiwania chłopaka, który powoli zaczynał szczytować, po czym wyszedłem stamtąd. Próbowałem znaleźć swój płaszcz na wieszaku nieopodal drzwi, ale go nie było. Zmartwiłem się, w kieszeni płaszcza miałem klucz od domu, bilet miesięczny oraz kilka drobnych i skręta na tak zwaną czarną godzinę. Zacząłem się rozglądać za swoją własnością po korytarzu, gdy dostrzegłem Yuu. Stał obok drzwi wraz z moim płaszczem. Popatrzyłem na niego zaskoczony.
-Obiecałem, że cię odprowadzę – podał mi ubranie wierzchnie.
-Dziękuję – mruknąłem.
Nie wiedziałem czy mi ulżyło, czy może jeszcze bardziej zaczęło mi coś ciążyć. Yuu był milczący. Szedł obok mnie, jakby prowadzono go na skazanie. Czasami się z lekka chwiał, za dużo wypił, ale nie zwróciłem mu na to uwagi. Nie byłem pewny czy w tej chwili jestem w ogóle kimś, kto ma prawa do zwracania mu na cokolwiek uwagę. Szliśmy tak ciemnymi ulicami, aż znaleźliśmy się pod moim domem. Tuż przed bramą chciałem się przytulić do Yuu na pożegnanie, ale ten odwrócił się gwałtownie, ruszając z powrotem na imprezę.
-Na razie – powiedziałem za nim.
Machnął mi ręką, nawet się nie odwracając.
Pełen przygnębienia wślizgnąłem się do domu. Po cichu zdjąłem buty i na palcach wspiąłem się po schodach do mojego pokoju. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, poszedłem wziąć kąpiel. Nalałem wody do wanny i ległem w niej, zanurzając się po koniuszek nosa. Woda kapała z niedokręconego kranu, za oknem przejechał jakiś pojedynczy samochód. Warkot silnika rozchodził się jeszcze jakiś czas w pustej nocy.
Myślałem o Yuu. O jego zachowaniu względem mnie, o naszym związku pełnym wzlotów i upadków. Myślałem sobie, co do tej pory razem przeżyliśmy i jak bardzo Yuu mnie wspierał przez ten czas. Ostatnio po prostu zrobiło się między nami tak… dziwnie. Od niedawna Yuu stawał się dla mnie coraz bardziej obcy. Właściwie, to nie tylko dla mnie. Od Hotaru słyszałem, że przestał być aż tak bardzo towarzyski i prawie zupełnie zerwał kontakt z jej chłopakiem, co już w ogóle było dla mnie zaskoczeniem.
Może ma jakieś problemy? – pomyślałem nagle. No tak, przecież przez cały ten czas to ja byłem tym, który ma wiecznie pod górkę i szuka pomocy. Yuu nigdy nic nie mówił mi o swoich troskach. Starał się mną opiekować i być silnym. Może to ja powinienem teraz zaopiekować się nim?
Podniosłem się z wanny. Wytarłem ciało ręcznikiem, ubrałem bieliznę, piżamę i poszedłem się położyć.
Nic już z tego nie rozumiem – westchnąłem w myślach, wtulając się w poduszkę. Objąłem ją swoimi ramionami, jakbym tulił się do Yuu. – Nie wiem, czy czuje do mnie to, co było na początku. Może mu przeszło? Może znalazł kogoś innego?
Może…
Jakiś czas później zasnąłem ze łzami w oczach.

Obudziła mnie wibracja telefonu. Nie zdążyłem odebrać. Sięgnąłem po komórkę i mrużąc zaspane oczy pod wpływem światełka ekranu, sprawdziłem, kto się do mnie dobijał. Byłem zdziwiony, że ktoś postanowił do mnie zadzwonić o 4 rano.
Dzwonił Yuu i to nieraz. Powszednie telefony mnie nie obudziły. Próbował dodzwonić się do mnie nie raz, nie dwa, a blisko dziewiętnaście razy. Oddzwoniłem do niego. Odebrał po dwóch sygnałach.
-Kouyou! – zaczął. – Kou, dzwonię do ciebie i dzwonię! Nic ci nie jest? Wszystko w porządku?
-Nic mi nie jest – odpowiedziałem niepewnie. Mój głos nie był aż tak zaspany, jak się spodziewałem.
-Gdzie jesteś? Wszędzie cię szukam!
Zamilkłem na kilka sekund.
-Odprowadziłeś mnie do domu. Nie pamiętasz?
-Nie, Kou, gdzie jesteś… Byłem u ciebie i nikt nie otwiera.
-Byłeś u mnie?
-Dzwoniłem do drzwi.
-Jest czwarta w nocy. Jak myślisz, czemu nikt nie otwiera?
-Wszędzie cię szukam… ja… tak się o ciebie martwię, Kou…
-Yuu, piłeś, no nie? Wódkę.
-Myślałem, że jesteś w toalecie. Naprawdę. Czekałem, ale nigdzie cię… Kouyou… Jak dobrze słyszeć twój głos.
-Mhm… gdzie teraz jesteś?
-W parku. Siedzę na ławce.
Podniosłem się z łóżka i uniosłem roletę. Padało.
-Idź lepiej do domu. Przeziębisz się.
-Nie mogę. Czekam na ciebie.
-Yuu, błagam cię. Porozmawiamy później, dobrze? Nic mi nie jest, możesz spokojnie wrócić do domu i położyć się spać.
-Ale ja muszę ci coś powiedzieć.
-No to mów.
-Nie mogę.
-Yuu…
-Poczekam w parku, okej? Przyjdziesz do mnie potem?
-Nie przyjdę. Idź do domu.
-I tak poczekam.
Rozłączył się.
Uderzyłem się dłonią w twarz. Nie wiedziałem, co mam teraz robić. Iść spać? Nie zasnąłbym, wiedząc, że on tam gdzieś siedzi w deszczu i na mnie czeka. Miałbym iść do niego, ryzykując jeszcze bardziej własne zdrowie i to, że sprowadzę na siebie gniew rodziców? Nie…
Przysiadłem na łóżku i wybrałem numer Hotaru. Odczekałem wszystkie sygnały, dopóki nie włączyła się automatyczna sekretarka. Zadzwoniłem drugi raz. To samo. Hotaru na pewno spała. Przez myśl przeszło mi, żeby zadzwonił do Akiry, jednak szybko wybiłem sobie ten pomysł z głowy. On też pewnie teraz spał, a poza tym, nie był już moim przyjacielem.
Targały mną różne ambiwalentne uczucia. Czułem złość, rozżalenie, wzruszenie i jakąś magnetyczną siłę, która przyciągała mnie do Yuu. Ubrałem się pospiesznie. Wciągnąłem na siebie spodnie, na górę od piżamy nałożyłem sweter. W przedsionku ubrałem trampki, na ramiona narzuciłem płaszcz, a pod pachę wziąłem parasol. Niczym mysz wymknąłem się z domu i ruszyłem do miejsca, w którym czekał na mnie Yuu. Było zimno, ciemno, z nieba padał deszcz. Rozłożyłem parasol, by osłonić się przed deszczem. Nie miałem pojęcia, w jakim stanie zastanę Yuu, co chciał mi powiedzieć i, co miałbym z nim zrobić. Nie mogłem go zabrać do siebie, mógłbym spróbować zaprowadzić go do jego domu, ale to było trudniejsze.
Siedział na ławce usytuowanej obok ulicznej latarni. Jej pomarańczowy blask rozświetlał trochę mrok, dlatego rozpoznałem Yuu od razu. Rozwalony na ławce jak pijak w barze. Głowę miał odchyloną w tył, ręce zwisały mu z oparcia ławki. Przez krótki moment wydawało mi się, że śpi, jednak był przytomny. Na jego widok wypełniły mnie troska i poczucie winy. Doprowadził się do takiego stanu, jakby wydarzyła się jakaś wielka tragedia. W moich oczach Yuu wzrósł teraz do miary symbolu męczeństwa i poświęcenia. Dopadłem do niego, odrzucając parasolkę na chodnik. Ująłem jego twarz w dłonie.
-Yuu, jak się czujesz? Yuu, słyszysz mnie? Yuu! – potrząsnąłem nim. Spojrzał na mnie pustym wzrokiem, po czym uśmiechnął się blado.
-Kou, jesteś.
-Jestem, Yuu. Jestem. Przyszedłem do ciebie, nie mogłem cię zostawić.
Yuu objął mnie niespodziewanie. Był to silny uścisk tęsknoty i zdławionego poczucia winy. Trzęsły mu się ramiona, szlochał.
-Zmartwiłem się – pocałowałem go we włosy, siadając okrakiem na jego nogach, by być bliżej niego. Deszcz padał na nas, jakby chciał nas zalać całym smutkiem wszechświata. Płaszcz mi przemókł, włosy z każdą chwilą robiły się coraz bardziej mokre. Kapała z nich woda.
-Szukałem cię, naprawdę – bełkotał, płacząc. – Wszędzie, Kou. Upiłem się… przepraszam… obiecałem, Kou… tak cię szukałem i nie mogłem znaleźć… Myślałem, że coś ci się stało, że sobie zrobiłeś… krzywdę przeze mnie. Coś, może… bałem się… o ciebie.
-Już, rozumiem. Nic mi nie jest – pogłaskałem go po włosach, jakbym uspokajał małe, zranione dziecko.
-Przepraszam, Kou. Przepraszam, przepraszam… przepraszam, ja… ja… przepraszam, jestem taki głupi.
-Nie gniewam się, Yuu.
-Kou… Kouyou. Tak cię kocham. Naprawdę. Naprawdę, naprawdę, naprawdę… Kouy… to takie smutne. Ja ciebie tak… ja cię… kocham… A jestem taki… taki zły. Okropny.
Przez kilkanaście następnych minut płakał bez przerwy, bełkocząc, że mnie kocha. Chciałem mu powiedzieć, że ja też go kocham, ale słuchanie jego pijackich wyznań miłosnych sprawiało mi zbyt dużą przyjemność oraz ulgę. Nie zważałem już na to, że pewnie znowu wyląduję w szpitalu, miałem naprawdę kiepską odporność. Siedzenie na Yuu w jego ramionach na przemokniętej, drewnianej ławce i będąc samemu zmokniętym do suchej nitki było zbyt zajmujące.

*

Gdy rozeszliśmy się dokładnie rok później, czułem się jednocześnie jak zwycięzca i przegrany. To było chyba najbardziej pokojowe rozstanie w historii rozstań ziemi, galaktyki, czy wielkiego, bezkresnego kosmosu. Nasza rozłąka wcale nie wynikła z braku miłości, kłótni (które, oczywiście, były między nami), zdrad czy innych dziwnych czynników. To było rozstanie z rozsądku (a może z jego braku…?). Yuu wyjechał po szkole, żeby się uczyć, dostał się na wymarzoną uczelnię, chciał mieć wymarzoną pracę, a ja? A ja wygrałem sam ze sobą. Chociaż mojej choroby nie dało się wyleczyć, to pogodziłem się z tym, że będzie mi towarzyszyć do końca życia. Przybrałem na wadze, Yuu już nie narzekał na moje kościste pośladki, gdy siadałem mu na kolanach. Czułem się naprawdę szczęśliwy, nawet, gdy między nami był już koniec.
-Będziesz się czasami odzywał, no nie? – odprowadzałem go na pociąg. Skąpany w gorących promieniach słońca peron świecił pustkami. Miałem wrażenie, że to stacja stworzona specjalnie dla duchów, a my byliśmy tam jedynymi ludźmi.
-Na pewnie. Przecież muszę ci zdawać relacje ze wszystkich imprez.
Parsknąłem śmiechem. Złapałem go pod rękę, jak to miałem w zwyczaju. Yuu obrzucił mnie uśmiechem.
-Ty też będziesz się odzywał, no nie?
-Oczywiście! Będę ci opowiadał o tym, jak bardzo nienawidzę matematyki.
Stanęliśmy przed żółtą linią oddzielającą chodnik od torów. Do przyjazdu pociągu pozostało kilka krótkich minut. Coś gwałtownie ścisnęło mnie za żołądek. Kiedy przyjedzie pociąg, on do niego wsiądzie i odjedzie, a ja go stracę na zawsze. Będę żył wspomnieniami minionych miesięcy, będę płakał, tęsknił i na pewno żaden z nas nie odezwie się do drugiego. Zapomnimy o sobie.
-Hej, Yuu, zobaczymy się, gdy przyjedziesz, nie?
-No jasne. Czemu mielibyśmy się nie spotkać?
Spojrzałem na niego z lekka zasmucony. Yuu posłał mi szeroki uśmiech, złapał mnie za dłoń, splatając nasze palce.
W oddali rozległ się gwizd lokomotywy. Stukot kół pociągu był coraz bliżej. Na peron wjechał krótki, może trochę przestarzały pociąg, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w tym, że byliśmy na stacji wybudowanej wyłącznie dla duchów. Pociąg stanął z piskiem i jakby sapnął, zmęczony ciągłą jazdą. Drzwi najbliżej nas otworzyły się. Nikt nie wysiadł, jedynie konduktor wychylił się, sprawdzając, ile osób wsiada. Zdziwił się, widząc tylko mnie i Yuu na ogromnej stacji.
-Za pół minuty odjeżdżamy! – krzyknął w naszą stronę.
-Pora na mnie – oznajmił. Chciał mnie puścić, jednak zacisnąłem mocno swoją dłoń na jego. Czułem, że zaczynam się trząść z nerwów i, że do oczu cisną mi się łzy. – Kou? Muszę iść.
Nie idź… Nie odjeżdżaj.
-Wiem. Ja tylko…
Cmoknął mnie w usta. Szybko oddałem pocałunek, chcąc jak najdłużej czuć dotyk jego miękkich warg na swoich. Puściliśmy nasze dłonie. Wypełniła mnie zimna pustka.
-Nie lubię pożegnań – wymamrotał.
-Ja też nie.
Krótką chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Miałem wrażenie, że czas zwolnił, kiedy w rzeczywistości nasze ostatnie pół minuty dobiegało końca.
-Trzymaj się, Kou. Nie rób więcej głupstw, okej? – uśmiechnął się do mnie szeroko.
-Ty też, Yuu…
Wspiął się po schodkach do pociągu. Już miał zamykać drzwi, kiedy zawołałem za nim.
-Yuu!
Podniósł na mnie wyczekująco głowę. Stałem przed nim, chciałem mu coś powiedzieć, ale co? Nie mogłem tak po prostu go wypuścić z rąk.
-Dziękuję. Dziękuję za wszystko.
Czułem, że po policzkach spływają mi łzy. Kolejny raz tego dnia uśmiechnął się do mnie.
-Nie ma za co.
Zamknął drzwi. Patrzyliśmy na siebie przez szybę, dopóki pociąg nie ruszył. Pomachałem Yuu, a on mi. Lokomotywa gwizdnęła, rozległ się pisk zwalnianych hamulców i stukot kół pociągu, który powoli się rozpędzał. Stałem w miejscu, patrząc na odjeżdżający pociąg, dopóki nie straciłem go z oczu.
Zostałem sam na wielkiej pustej stacji. Przysiadłem na ławce i jakiś czas patrzyłem beznamiętnym wzrokiem przed siebie. Nie umiałem się pogodzić z tym, że po prawie półtorej roku skończył się mój związek.
Nagle poczułem wibrację w kieszeni. Wyciągnąłem komórkę i odczytałem sms.

Od: Yuu
Pamiętaj, żeby nie pić wódki, ale blanta możesz zapalić!


Zaśmiałem się pod nosem. Podniosłem się z ławki i ruszyłem do domu. Po drodze rozmyślałem o minionych miesiącach i o tym, co czeka mnie w przyszłości. Zaczęło mnie zastanawiać, co będę robić za rok, gdzie chcę się znajdować. Nie wiedziałem, ale czułem, że będzie to gdzieś blisko Yuu, nawet jeśli teraz się rozstaliśmy. Chociaż, niektóre rzeczy po prostu muszą się kiedyś skończyć, nieważne jak długo chcielibyśmy, by trwały.


I wish you would dare to walk me home
I don’t wanna fight the world alone


----


Oneshot na rozpoczęcie weekendu. Mam nadzieję, że przypadł wam do gustu. Błędy nie są celowe, naprawdę za nie przepraszam. Czekam na wasze opinie, Żuczki~!

I krótka reklama. Notki od dłuższego czasu są dodawane w odstępach niczym lata świetlne, dlatego, jak ktoś chce coś się dowiedzieć, co u mnie, to zapraszam na mojego twittera KLIK

Do następnej notki~! :3

Komentarze

  1. Taaaak! Aoiha! Tsu wraca do gry! Kocham.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wowowowow.
    Ostatnio czuję niedosyt Aoihy i nadrabiam to w swoich opkach, chociaż to nie to samo i nagle BAM! Tsukkuś, jakbyś mi normalnie czytała w myślach!^^
    Miałam mieszaaane uczucia podczas czytania tego shota. Raz współczułam Kouyou, raz był w moich oczach życiową ciotą. Raz uwielbiałam Yuu (jak zawsze), raz uważałam go za totalnego chama. Taki dziwny shot, ale niestety prawdziwy. Albo stety? Może niestety, że właśnie tak wygląda młodzież w większości. A stety, że są jeszcze ludzie, którzy potrafią się z czymś pogodzić. I szczerze to pierwszy raz nie jestem smutna, że główna para się rozstała.
    Czyżbyś pisała shota na telefonie? Bo tak wyglądają błędy xD.
    Jestem ci wdzięczna za tego shota. Był megaśnie długi. I chcem wincyj Aołojh.
    Pozdrowionka i trzymaj się i nie pij dużo wódy jak Kouyou!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Shipperzy Aoihy mają chyba jakieś zdolności telepatycznie, poważnie. XD
      Rozmawiałyśmy w sumie o tym na tt i wiesz, że wzorowałam się na własnych przeżyciach. W zasadzie to też nie jestem smutna (nie aż tak, jak się spodziewałam), że doszło do ich rozstania.
      W zasadzie to jak to napisałam, to mi się nie chciało jeszcze raz czytać i poprawiać, więc... XDD (autor też człowiek i ma lenia!)
      Dziękuję serdecznie! Aoiszek jak najwięcej! Nic nie obiecuję, co do tej wódki... :'3

      Usuń
  3. oO jaki długi szot. Nawet nie czuję żalu, że się rozstali. Tak. jak napisała MH to było realistyczne. Nie podobało mi się jedno- te wzmianki o polowaniu. W tych momentach czułam, że po prostu ziewam. Ogółem dobry oneshot. muzyczka w tle na +.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wzmianka o polowaniu była tylko jedna. :c
      Muzyka lepsza od opowiadania. \m/

      Usuń
  4. shocik fajny..Ale za to szablon przecudowny taki kolor od razu lepiej widac czcionke niz na tym szarawym poprzenim ledwo wtedy co mozna bylo wyczywac musialam zaznaczac zeby to przeczytac...zowat tak jak jest na razie plosie

    OdpowiedzUsuń
  5. Dawno mnie tu nie bylo, zaczynając od tego shota będę teraz wszystko nadrabiać ;)
    Widzę, że zmieniło się tło, tak szczerze to trochę dziwnie - będę musiała się do niego przyzwyczaić :p ale za to od razu wszystko lepiej widać :D
    A co do samego one shota: cudny jest ^.^

    OdpowiedzUsuń
  6. Och, potrzebowałam coś takiego. Zdecydowanie! Długie coś, co można czytać z przerwami i do tego po paru godzinach wracać! Czytając ten twór poczułam się jak podczas oglądania tych japońskich dram, serio~ Uwielbiam opowiadania na podstawie przeżyć, bo wtedy można do nich dodać własne odczucia, przez co wszystko jest jeszcze bardziej wiarygodne, a czytelnikowi zapiera dech w piersiach. *nie martw się, serce mnie dzisiaj nie boli~*
    Narkotyki i alkohol. Kou zachowywała się tutaj, jakby naprawdę nie miał nic do stracenia. Owszem, nie miał. Choroba, która ciągnie za sobą śmierć. Wtedy człowiek ma ochotę rzucić wszystkie obowiązki i zacząć robić to, na co miał zawsze ochotę. Przyćmiony przez chore ambicje ojca, stanie w cieniu brata, brak zrozumienia... to wszystko doprowadziło do depresji, tego głębokiego bagna... Ale na szczęście w jego życiu pojawiła się osoba, która chciała dla niego dobrze. Fakt faktem nie układało im się i ten związek był dla nich dobrym doświadczeniem, lekcją - jak zwał tak zwał - i wszyscy wyszli z tego zdrowi, czyż nie? Czyli wszystko powoli zmienia się na lepsze. Mam nadzieję, że Kou będzie o siebie dbał i nie zawiedzie w przyszłości Aoiego. Nie mają do siebie żalu, to najważniejsze. Nadal mogą się potykać i mieć ze sobą kontakt. A związek? Czasami coś się kończy, ale zmiany nie muszą przybierać tragicznego kształtu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Moje ulubione opowiadanie. A przy końcówce mam zawsze takie "eeej no". Ogólnie masz zajebisty talent do pisania. Nie jest to jakaś amatorszczyzna, ale czasem się czuję jakbym czytała książkę nie blog z opowiadaniami. ;) Życzę dużo weny. :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Mogę powiedzieć tylko tyle: to jak na razie mój ulubiony tekst. Przeczytałem to już jakiś czas temu i długo myślałem nad odpowiednim komentarzem, ale do głowy przychodzi mi tylko 'wow' i wyobraź sobie moją opadniętą szczękę. Bardzo mi się podobało, może po części też dlatego, że borykałem się, nadal borykam (i pewnie jeszcze będę) z tym samym, co główny bohater.Czułem się niemal, jakbyś opisywała dokładnie moje życie, jakby to opowiadanie było moim osobistym pamiętnikiem.
    Kocham, i pewnie wrócę do czytania jeszcze nie raz, tak jak to robię z ulubionymi książkami.
    Życzę Ci dużoddużodużo weny i biorę się za Migdałowe serce z przekonaniem, że na 100% będzie to kolejna perełka wśród tekstów innych autorów, które dotychczas miałem okazję poznać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty