Heart of Glass
Pairing: Aoiha
Ostrzeżenia: możliwe wulgaryzmy,
narkotyki, choroba, SEKSYYY
Gatunek: angst, psychologiczny
I’m
falling all over myself
Trying to
be someone else
I wish
you would dare to walk me home
So I
wouldn’t have to feel alone
The
Pretty Reckless – Heart
Dochodziła godzina szesnasta.
Słońce leniwie chyliło się ku zachodowi, a ostre promienie świeciły mi prosto w
oczy. Po skroni spłynęła mi kropla potu. Starałem się panować nad oddechem i
jednocześnie zachować czujność. Przyciskałem broń do lekko bolącego już
ramienia. Spoglądałem na rozciągającą się przede mną, skąpaną w promieniach
popołudniowego słońca polanę ponad szynami celniczymi. Słyszałem jak serce
uderza mi w piersi.
Nagle dostrzegłem wyłaniający się
od strony niewielkiego pagórka cel. Pomarańczowy krążek wzleciał w niebo.
Słońce niemal mnie oślepiło. Zmrużyłem oczy, koncentrując się jedynie na
lecącej kaczce. Pociągnąłem za spust.
Strzał rozniósł się głucho po
polanie. Łuska spadła na ziemię, a zapach prochu strzelniczego otoczył
wszystkich zgromadzonych. Gliniana kaczka rozpadła się na drobne kawałeczki,
które pospadały gdzieś w wysokiej trawie.
-Brawo! – zakrzyknął ojciec,
klaszcząc. – Pobiłeś swój rekord, synu!
-Gówniarz miał szczęście – kolega
ojca trącił mnie przyjacielsko łokciem w bok.
Uśmiechnąłem się szeroko. Nie
wiem, który to już raz tego dnia. Tata chwalił się jeszcze dobre kilka minut,
jakiego to ma zdolnego syna, a ja prześlizgnąłem się na bok. Schowałem
dubeltówkę do pokrowca i ostrożnie rozpiąłem pas z nabojami. Chciałem już
wrócić do domu i w końcu położyć się spać. Niestety, nie było mi to tego dnia
dane.
-Kouyou, a ty gdzie się wybierasz?
-Ja chciałem… – zacząłem się
tłumaczyć. Zaraz zostałem porwany w grono podstarzałych myśliwych.
Tego dnia wróciliśmy z ojcem
bardzo późno do domu. Nie mógł przestać mnie wychwalać przed matką. Był taki
przejęty i szczęśliwy, że z trudem oddychał. Patrzył na mnie dumnie, jakby
chciał powiedzieć, że mu się naprawdę udałem.
-Zobaczysz, zostanie świetnym
myśliwym! Będzie polował jak nikt inny.
-To, że ma dobre oko, wcale nie
znaczy, że od razu wdrąży się w twoje hobby – moja ukochana mama – wieczny
sceptyk.
-Czemu ty zawsze podchodzisz do
wszystkiego tak sceptycznie? – sarknął papa.
Mówiłem?
-Może po prostu on ma inne zainteresowania?
Posłuchaj go czasami.
W tym momencie miałem szczerą
ochotę rzucić się mamie na szyję i ją wycałować za wszystkie czasy. W końcu się
za mnie wstawiła.
-Jakie inne hobby? – ojciec
zaśmiał się gardłowo, jakby drwił ze słów swojej żony. – O czym ty znowu
pleciesz? Przecież jest szczęśliwy, kiedy go zabieram ze sobą.
Westchnąłem przeciągle.
Przysłuchiwanie się ich rozmowie z półpiętra powoli stawało się męczące.
Wstałem ostrożnie, po czym wspiąłem się po schodach do swojego pokoju. Zamknąłem
się na klucz, zapewniając sobie całkowitą izolację od mamy i papy.
Przebrałem się w wygodniejsze
ubrania. Luźny sweter, dopasowane, czarne dżinsy. Rozpuściłem, związane w maleńką kiteczkę na szczycie głowy,
włosy. Przeczesałem je szczotką, by następnie roztrzepać niedbale. Brunatno-zielone myśliwskie ubranie
w moro wrzuciłem na dno szafy. Jak najdalej od tego świństwa. Myślistwo obrzydzało mnie samo w sobie.
Drogie hobby polegające na zabijaniu niewinnych zwierząt. Kto by pomyślał!
Jakby nie można polować na ludzi…
Poczułem wibrację w kieszeni.
Sms. Błyskawicznie odczytałem wiadomość od przyjaciółki.
Gotowy,
czy ojciec jeszcze się przytrzymuje?
Westchnąłem. Hotaru…
Gotowy.
Muszę się jakoś wyślizgnąć stąd – odpisałem.
Hotaru wysłała mi jakąś przedziwną
kaomoji, która miała zasugerować, że się nudzi.
Włożyłem portfel do kieszeni
spodni, upewniłem się, że mam komórkę. No dobrze. Nadeszła pora na mission
impossible. Wyszedłem cicho z pokoju i niemal zjechałem po poręczy schodów na
parter. Byle cicho, byle cicho! Niczym rasowy ninja przeszedłem na palcach do
przedsionka. Wskoczyłem w czarne martensy, na grzbiet zarzuciłem ramoneskę.
Złapałem za klamkę od drzwi frontowych, czując upragniony zapach wolności.
-Kouyou? – usłyszałem kroki. Mama
weszła do przedsionka. – Wybierasz się gdzieś? – spytała, patrząc na mnie
krytycznym wzrokiem. Nie lubiła, gdy wychodziłem, a już na pewno nie o tej
porze, jaką była godzina dwudziesta. Wiele razy dostawałem od niej burę za
takie zachowanie, w którym sam nie widziałem nic złego. To znaczy… może i coś w
tym niedobrego było, ale póki moja matka nie wiedziała, mogłem robić, co
chciałem. Jak to się mówi? Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
-Tak, właśnie miałem iść ci
przypomnieć, że mnie nie będzie – puściłem szybko klamkę od drzwi. Moja
ekscytacja rozpadła się jak zestrzelona przeze mnie dzisiaj gliniana kaczka. –
Umówiłem się, że zostaję na noc u Akiry. Pamiętasz, no nie?
-No coś mówiłeś – mama zacisnęła
wąsko wargi. Otaksowała mnie wzrokiem. – Idziesz w tym swetrze? Nie będzie ci
zimno?
-Nie, mamo…
-Może weź coś innego. Bluzę?
Miałeś taką niebieską z kapturem.
-Jest w praniu. Naprawdę, nie
będzie mi zimno.
-A te buty nie są za ciężkie?
Nogi cię będą bolały.
-Mamo, proszę cię… - wywróciłem
oczami. – Nie są wcale ciężkie.
-Telefon masz? Klucz?
-Mam.
-Leki?
-Już wziąłem – skłamałem. Nie
mogłem ich teraz wziąć.
-No dobra. To… A co będziecie
robić?
Ręce mi powoli opadały.
-Nie wiem. Gadać, grać. Po co ci
to wiedzieć?
-A nie mogę wiedzieć?
Zacisnąłem wąsko wargi.
Spokojnie, Kouyou. Wdech, wydech. Po tylu latach powinieneś się przyzwyczaić,
że mama traktuje cię jak pięcioletnie dziecko.
-Mamo…
-No dobra, dobra. Jak nie chcesz
mówić, to nie.
Kilka bardzo krótkich sekund
patrzyła na mnie w ciszy.
-To pa. Będę rano.
-Jasne. Uważaj na siebie po
drodze. Teraz to nie wiadomo. Ostatnio w wiadomościach mówili o takiej
dziewczynie w twoim wieku…
-Mamo, dam sobie radę – wszedłem
jej w zdanie. Nie ukrywałem już tego, że ta konwersacja zaczęła podjudzać we
mnie płomień irytacji. – Cześć.
-No pa – burknęła. – A będą
jakieś dziewczyny?
-Ta… co?
-Kto jeszcze będzie? – jej oczy
rozbłysły.
-Tylko my dwaj – westchnąłem.
Szybko wyszedłem, zamykając za
sobą drzwi. Wiedziałem, że mama będzie patrzeć na mnie z okna, dlatego
normalnym, spacerowym tempem przeszedłem te kilka metrów, zanim zniknąłem z jej
pola widzenia. Dopiero wtedy wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Hotaru.
Wsłuchiwałem się w powolne dźwięki sygnału i starałem się omijać kałuże, jakie
ostały się po porannej ulewie. Powietrze było chłodne, zapach deszczu wisiał
nad miastem. Zapowiadało się, że jeszcze popada.
-Już? – odebrała po pięciu
dzwonkach. Brzmiała, jakby była znudzona i miała do mnie o to pretensje.
-No. Idę w twoją stronę. Wychodź.
Nie zapomnij torby.
-Ty ją będziesz nosił.
-Jak zawsze. Pospiesz się.
Pięć minut później byłem pod jej
domem. Drobna Hotaru opierała się o furtkę, mając na sobie kusą spódniczkę
odkrywającą uda i tank top z drobnej siateczki. Jej czarny stanik prześwitywał,
a wszyte w niego drobne ćwieki błyszczały jak cenne klejnoty. Ciekawe, kto tym
razem będzie miał okazję ich dotknąć. Skórzaną kurtkę miała zapiętą do połowy,
a ogniste loki swobodnie rozpuszczone Znudzona bawiła się telefonem.
-Hej – powiedziałem.
-W końcu! – wyskoczyła ze swojej
posesji. Zatrzasnęła za sobą bramkę zgrabną nogą, na którą wciśnięty był botek
na koturnie.
-Wiesz jak jest – westchnąłem,
przytulając ją na przywitanie. Czuć było od niej drogie perfumy, jednak, gdy
tylko wetknąłem nos w jej płomiennie rude loki od razu dodarł do mnie zapach
olejku kokosowego. Nie ukrywałem, że wąchanie włosów przyjaciółki sprawiało mi
głęboką, pełną jakiegoś bezpłodnego erotyzmu przyjemność. Zaciągnąłem się mocno
kokosem niczym dobrym narkotykiem.
Poklepałem ją po odkrytym,
płaskim brzuchu, jakbym grał na bębnach.
-Chodź. Pewnie już na nas
czekają.
Wcisnęła mi swoją torbę i złapała
mnie pod ramię. Poszliśmy na przystanek autobusowy, a stamtąd pojechaliśmy na
umówione miejsce.
-Myślisz, że kogoś dzisiaj sobie
wyrwiesz? – rzuciła, gdy siedzieliśmy w autokarze.
-Masz na myśli wysokiego,
przystojnego faceta, który będzie potrafił rozbawić mnie do łez, słuchać,
doradzać i uważać mnie za swoje oczko w głowie, kochać, itepe? – poprawiłem jej
torbę, która odrobinę obsunęła mi się z kolan. – Błagam cię, to nie książka.
Pewnie znów przyczepi się do mnie kilku typów i tyle.
-Gdybym była facetem-gejem, to
bym od razu do ciebie podbijała.
Zamilkliśmy na kilka sekund, po
czym oboje wybuchliśmy śmiechem.
-Zdajesz sobie sprawę, co
powiedziałaś i jak to zabrzmiało?
-Niestety – parsknęła, kładąc mi
głowę na ramieniu. – Przecież wszyscy geje oglądają się za tobą.
-No właśnie – zarzuciłem włosami,
którymi przejechałem przyjaciółce po twarzy. Uderzyła mnie w brzuch.
-Skromny jesteś – wymamrotała.
Ziewnęła. – Mam ostatnio podwyższony cukier.
-Byłaś u lekarza? Może to
cukrzyca.
-Oby nie.
Zamyśliłem się na moment.
-Obiecaj, że nie będziesz
przesadzać. I, że w tym tygodniu pójdziesz do lekarza. A jak nie, to sam cię
tam zaprowadzę.
-Jasne, jasne.
Hotaru była drogą memu sercu
przyjaciółką. Kochałem ją mocno i pewnie nie zniósłbym, gdyby coś jej się
przytrafiło. Znała wszystkie moje problemy i zawsze mogłem na niej polegać.
Podobnie mogłem powiedzieć o Akirze. Znaliśmy się niemal od przedszkola,
dzieliliśmy te same zainteresowania. Niby powinienem był nazywać go swoim
najlepszym przyjacielem, ale była między nami spora przepaść, jeśli chodziło o
lgbt. To znaczy, Akira nie był zapalonym homofonem, ale nie mógł przyjąć do
wiadomości tego, że byłem homoseksualistą. Nie poruszaliśmy nigdy tego tematu,
by uniknąć konfliktu. Czułem jednak narastający dyskomfort między nami, co
napawało mnie głębokim smutkiem. Oddalaliśmy się od siebie i nic nie mogliśmy
na to poradzić. Poza tym, Akira znalazł sobie dziewczynę. Przeciętna, średnio
ładna z zębami konia. Bałem się wyobrażać, jak ta szkarada mogła wyglądać bez
makijażu, skoro w pełnym wyszpachlowaniu była potworem. Czasami obgadywaliśmy
ją z Hotaru, głównie dla poprawy mojego humoru. Przyjaciółka wiedziała, że
wprost nienawidziłem dziewczyny Akiry i wolałbym, by już był sam, niż spotykał
się z kimś tak brzydkim i głupim.
-Ostatnio widziałam Akirę i tę
całą Kiki – powiedziała niespodziewanie Hotaru, jakby czytała mi w myślach.
Kiki, fakt, nawet jej imię było obrzydliwe.
-Mhm.
-Dawno nie widziałam, by był taki
szczęśliwy. Ona też. Masakra, tacy uśmiechnięci.
-Każda potwora znajdzie swego
amatora – podsumowałem. Hotaru wybuchła śmiechem.
-No coś w tym jest.
-Nie mówmy o nich, okej? Nie
widzę nawet sensu, by ratować moją
przyjaźń z Akirą, a co dopiero, by rozmawiać o jego związku z tą kozą.
-Jak wolisz.
Dojechaliśmy na miejsce i od razu
skierowaliśmy się do sklepu po procenty. Ja wybrałem trunki, a Hotaru je
kupiła. Ona mogła, cóż… Miała dowód. Oczywiście oddałem jej pieniądze.
Zapakowaliśmy wszystko do jej torby, którą ja poniosłem. Ruszyliśmy się
przywitać z resztą towarzystwa, która zbierała się nad rzeką, by dać odrobinę
do gazu lub w żyłę. Prawie wszystkich znałem. Było kilka dziewczyn, facetów.
Starzy, młodzi. Ja i Hotaru zaliczaliśmy się do grupy prawie najmłodszych.
Przysiedliśmy na ławce, wymieniliśmy się trunkami i zaczęliśmy pić z innymi. W
międzyczasie ktoś podrzucił mi skręta. Ucieszyłem się jak dziecko na widok
marihuany.
-Od kogo, od kogo?! – pomachałem
ręką, w której trzymałem zielone. – Komu wiszę mamonę?
-To od Mion – znajomy, zwany
tutaj przez wszystkich Kamajim, uśmiechnął się. Był starszy ode mnie o jakieś
trzy lata. – Powiedziała, że ci wisi pieniądze.
-Spoko, jesteśmy kwita – włożyłem
jointa między wargi. – Masz zapalniczkę? – zwróciłem się do Hotaru. Dziewczyna
właśnie odrzuciła w trawę butelkę po 4,5%. Szybko piła, co oznaczało, że szybko
się spije. Chociaż… takim kobiecym piwem?
-Skąd? Nie palę.
-A twój chłopak?
Wywróciła oczami. Zmarszczyłem
brwi.
-Nie mów – prawie upuściłem
skręta. – Znowu?!
-Pewnie leży gdzieś w krzakach.
Nie mam już nawet siły do niego.
-Hotaru – objąłem ją ramieniem –
jak chcesz to płacz. Ja tu jestem.
-Daj spokój, moja mascara była
zbyt droga, żebym miała teraz wylewać łzy.
Parsknąłem śmiechem. Usiadłem
normalnie, wygodnie opierając się o ławkę. Nagle zauważyłem, jak ktoś podsuwa
mi zapalniczkę. Przystawiłem jointa do płomienia. Zgrabna niczym wąż stróżka
dymu uniosła się w górę.
-Dzięki – uśmiechnąłem się do
osobnika, który dał mi ogień. Zaciągnąłem się, zerkając na niego. Mało nie
udławiłem się, zapominając o oddychaniu i o tym, że muszę wypuścić dym. Oczy
zaczęły mi łzawić, a wydzielina z nosa spłynęła mi do ust. Przenajświętsza
panienko, zesłałaś mi anioła?!
Facet był cudny, piękny,
przystojny, idealny. Uśmiechnął się, gdy zauważył, jak ścieram łzy. Stał nade
mną jak pan nad swoim sługusem. Dostojny, pełen wdzięku i męskiego seksapilu.
-Nie ma za co – odparł.
Czułem jak oddech mi przyspiesza,
a policzki stają się czerwone jak dojrzały, soczysty pomidor. Szybko, Kouyou!
Wymyśl coś, bo odejdzie! Taka szansa trafia się raz na sto lat!
-Chcesz? – palnąłem, podając mu
jointa. Nie byłem w stanie oderwać od niego wzroku. Sam bóg mi się objawił.
Byłem pewny, że w takim układzie zacznę biegać co niedzielę do kościoła.
-Miałem nadzieję, że się
podzielisz – zaśmiał się. Wziął ode mnie skręta i zaciągnął się. Zrobił to tak
zręcznie i z takim wdziękiem, że mało nie westchnąłem z zachwytu, patrząc na
niego. Grdyka na jego szyi poruszyła się, gdy odchylając nieznacznie głowę,
wypuścił dym. Zaciągnięcie się narkotykiem wprawiło jego twarz w błogą rozkosz.
Był przy tym taki seksowny, że byłoby mi wstyd, gdybym niespodziewanie dostał przed
nim orgazmu. Wolałbym mieć orgazm razem z nim, gdzieś, gdzie bylibyśmy sami. Na
raz poczułem się tak cholernie napalony. Chryste, oby był gejem.
-Jestem Naohiro – przedstawił mi
się. – Mów mi Nao.
Oddał mi jointa. Trzymałem jakiś
czas wyciągniętą rękę ze skrętem, będąc zapatrzonym w Nao niczym w jakiegoś
bożka (seksu).
-Pięknie – wyrwało mi się w
zadumie. Ugryzłem się w język, chociaż było już za późno.
Zmarszczył brwi, po czym
uśmiechnął się.
-A ty?
-Ja?
-Masz jakieś imię?
-Kouyou – odpowiedziałem.
-Kouyou? Jak te jesienne liście?
-Dokładnie.
-Pierwszy raz spotykam się z
takim imieniem – przyznał. – Unikat.
Zaparło mi dech. On właśnie
powiedział, że moje imię jest unikatowe? Halo, policja, ten facet mnie uwodzi!
-Dziękuję.
Nao posłał mi spojrzenie pełne
typowej, męskiej pewności siebie. Dopiero ten wzrok doprowadził mnie do
porządku. Najwyższy czas, by zacząć grę.
-Nao-san – zacząłem niewinnie.
Trzeba było podbudować jego ego i sprawić wrażenie głupka, którego może posiąść
w posiadanie w banalny sposób. – Jesteś naprawdę wysoki.
-Mam metr osiemdziesiąt pięć
wzrostu – odparł z dumą. Zauważyłem, jak Hotaru spogląda na mnie z
rozbawieniem. Znała moje zagrywki doskonale i tylko czekała na którąś z
wyuczonych formułek oraz reakcję ofiary.
-Och, aż tyle? – udałem ogromne
zaskoczenie godne tlenionej blondynki. Przyłożyłem dłonie do policzków, jakbym
był w głębokim szoku. – Musisz być naprawdę, n a p r a w d ę duży –
spojrzałem mu prosto w oczy. Powoli się łamał. Twardy był, nie ma co.
Przygryzłem wargę. – Z tej perspektywy nie umiem sobie do końca wyobrazić, jak
wielki musisz być.
-Wielki? – powtórzył tępo.
-O tak – pokiwałem głową. –
Ogromny.
-Mogę ci pokazać.
Roześmiałem się.
-Wystarczy, że wstanę –
specjalnie założyłem nogę na nogę. Podparłem się rękoma, wypinając płaską pierś
w jego stronę.
-Wiesz, Kouyou, mogę ci pokazać
coś jeszcze. Też wielkiego. No wiesz – poruszył znacząco brwiami.
Przekrzywiłem głowę, uśmiechając
się szeroko.
-Naprawdę możesz mi pokazać?
-Dam ci nawet dotknąć.
-Ojej! Naprawdę?
-Tak.
-A co to takiego?
Uchylił lekko usta ze
zdezorientowania. Mało się nie oplułem ze śmiechu.
-Jeśli znajdziesz kogoś do
pilnowania krzaków, to chętnie z tobą pójdę zobaczyć tego wielkoluda –
zapewniłem. – Ale jest zimno, a ja się boję, że się przeziębię.
Łatwo poszło – pomyślałem, kiedy
Nao usiadł obok i objął mnie ramieniem. Oparłem się o niego wygodnie. Był
naprawdę ciepły, tego potrzebowałem. Wsunąłem lekko dłoń pod jego koszulkę.
Miał kaloryfer, nic dziwnego, że tak grzał.
-Ile masz lat? – spytał.
-Siedemnaście. A ty?
-Dwadzieścia pięć.
-Stary jesteś – podsumowałem.
-Nie stary, tylko starszy – zaprotestował.
-Oczywiście.
Reszta chłodnego, wrześniowego
wieczoru minęła nam na piciu, paleniu i rozmowach. Czasami ktoś coś śpiewał,
jakiś znajomy przyniósł gitarę i tak biesiadowaliśmy aż do pierwszej, dopóki
Nao nie rzucił, żebym z nim poszedł. Obejmował mnie w pasie, gładził po
ramionach. Och, nie. Nie jestem taki łatwy.
-Gdzie chcesz iść? – objąłem go
za szyję, uwieszając się na nim. – Nao-san – szepnąłem mu do ucha.
-Może jakiś lokal?
-Lokal? Jaki?
-Klub? Pobujamy się trochę na
parkiecie.
-Mhmm – wplątałem dłonie w jego
włosy. Kręciło mi się w głowie od wypitych piw i kilku(nastu) kieliszków wódki.
Niczym nie zagryzałem i nic też wcześniej nie jadłem. Czułem w środku, że jak
tak dalej pójdzie, to cała zawartość mojego żołądka znajdzie się na chodniku
obok ławki. – Chodźmy. Chcę się z tobą pobujać.
Zauważyłem, że Hotaru stoi kilka
metrów od nas i przygląda nam się uważnie. Mrugnąłem do niej, by jakoś ja uspokoić.
Miałem wszystko pod kontrolą.
-Wypijmy jeszcze – powiedział,
biorąc butelkę z ostatkami wódki.
-Nie, nie. Ja już nie – odsunąłem
się lekko. – Wypij za mnie.
-Kouyou, myszko –pogładził mnie
po policzku. – Tylko to i nic więcej.
Popatrzyłem na szklaną butelkę z
przeźroczystą cieczą. Nao rozlał nam do kieliszków po rówej ilości wódki.
-Za noc – wzniósł kielonek.
Zrobiłem to samo, przystawiając kieliszek do jego. – I za twoje piękne imię.
Uśmiechnąłem się jedynie.
Stuknęliśmy się plastikowymi kieliszkami, po czym wypiliśmy duszkiem całą
wódkę. Alkohol palił mój przełyk i spływał do żołądka, gdzie już zachodziła
niepożądana reakcja chemiczna. Poczułem, że w głowie kręci mi się mocniej niż
przed kilkoma minutami. Moje ciało na zmianę robiło się ciepłe i zimne.
Pochyliłem się w stronę Nao, opierając dłonie na jego torsie.
-To jak? Idziemy? Kouyo…
Nim dokończył wypowiadać moje
imię, zwymiotowałem prosto na jego spodnie.
*
Przewaliłem się na bok na łóżku i
jęknąłem. Niechętnie uchyliłem powieki, a w moje oczy uderzył biały kolor ścian
pokoju, w którym leżałem. Świetnie – pomyślałem sobie, podnosząc się na rękach
do siadu. – Już ranek.
Musiałem się ubrać i wyjść z
domu, zanim wstanie reszta domowników.
-Hotaru – szturchnąłem
przyjaciółkę, która leżała obok, odwrócona do mnie tyłem. – Hotaru, kurwa.
-Zamknij ryj – zakryła głowę
poduszką. – Weź coś sobie sam z szafy brata. Tylko matki nie obudź.
Ześlizgnąłem się z łóżka i wyszedłem
z pokoju. Przeszedłem przez wąski korytarz pogrążony w półcieniu i najciszej
jak tylko potrafiłem, wszedłem do ciemnego pokoju brata Hotaru. W szafie
wygrzebałem jego koszulkę i tylko z tym wróciłem z powrotem do pokoju. Hotaru
siedziała ze spuszczoną głową na skraju łóżka. Miała na sobie jedynie figi i
luźną koszulkę. Spojrzała na mnie spode łba i coś wymamrotała niewyraźnie.
-Co?
-Chodźmy się umyć.
-Nie mam czasu. Twoja matka zaraz
wstanie.
Hotaru westchnęła, po czym
wyciągnęła rękę w moją stronę. Złapałem ją za dłoń, pomagając jej wstać.
Przytuliła się do mnie mocno, a ja pogłaskałem jej szczupłe plecy.
-Okno?
-Okno.
Ubrałem się, po czym wyszedłem
oknem. Skoczyłem na wysoką pergolę, po której pięły się róże matki Hotaru. Tym
razem coś poszło nie tak. Tyle razy skakałem na tę pergolę, że w końcu musiała
nie wytrzymać. Trzask, drobna deseczka złamała się. Noga obsunęła mi się w dół.
Poczułem, że lecę, ścisnęło mnie w żołądku. Zdołałem jeszcze zrobić jakiś
przedziwny fikołek i zamiast upaść plecami na krzak kolczastych róż, wleciałem
w nie twarzą.
-Kouyou! – pisnęła Hotaru, która
stała w swoim oknie.
-Hotaru? – usłyszałem głos jej
matki.
Przyjaciółka zamknęła okno, a w
moich żyłach wezbrała adrenalina. Zerwałem się z krzaków, po czym rzuciłem się
biegiem za szopę. Odczekałem kilka minut. Słyszałem, jak matka Hotaru wychodzi
na podwórko i niemal krzyczy zszokowana na widok swoich zmiażdżonych moim
cielskiem róż. Z niedowierzaniem rzucała w powietrze pytania, kto mógł coś
takiego zrobić. A ja? Przysiadłem za szopą i zakrywałem usta dłońmi. Serce
waliło mi jak oszalałe, krew szumiała w uszach. Ruszałem się stamtąd dopiero,
gdy upłynęło jakieś pół godziny. Wróciłem do siebie.
Szedłem z rękoma włożonymi w
kieszenie ramoneski. Głowę trzymałem spuszczoną nisko, wbijając wzrok w buty.
Myślałem o tym, co się wczoraj stało, bo, jak na złość, pamiętałem każdy
szczegół. Przed oczami miałem minę Nao, kiedy narzygałem mu na spodnie.
Zakryłem twarz dłonią. Cholera, to było takie żenujące! Chciałem usunąć te
wydarzenia z pamięci, ale nie mogłem.
-Debil ze mnie – westchnąłem pod
nosem.
Ludzie spoglądali na mnie z
przestrachem. Schodzili mi z drogi i szeptali między sobą. Musiałem tragicznie
wyglądać po upadku z kilku metrów w krzak róż. Bolała mnie broda i policzek,
który chyba miałem rozcięty. Nie chciałem tego nawet sprawdzać. Gdy dotarłem do
siebie, bezszelestnie wślizgnąłem się do przedsionka. Zdjąłem buty, po czym na
palcach zakradłem się do swojego pokoju. Zdjąłem rzeczy brata Hotaru, wziąłem
swoje i przemknąłem do łazienki. Popatrzyłem na siebie w lustrze i trochę
odetchnąłem. Twarz miałem po prostu ubrudzoną ziemią, a rozcięcie na policzku
było cieniutkie niczym włos. Nic poważnego. Opłukałem twarz.
-Kouyou? Kouyou, to ty? –
usłyszałem głos matki.
-To ja – szybko ubrałem się w
swoje ubrania. Rzeczy od Hotaru zwinąłem szybko, by wepchnąć je do kosza na
brudną bieliznę. Mama zajrzała do łazienki.
-I jak było?
-Fajnie.
-Co robiliście?
-Różne rzeczy.
-Jakie na przykład?
-No takie. Różne. No wiesz, to co
zawsze.
-A co zawsze robicie?
Wywróciłem oczami.
-Tyle razy już ci mówiłem.
Mama popatrzyła na mnie spod byka.
-Trochę szacunku. Wiesz przecież
jaka jest moja pamięć!
-Jasne.
-Jadłeś coś?
-Tak. Mama Akiry zrobiła nam
śniadanie.
-O, to miło z jej strony. Co
jedliście?
Przełknąłem ślinę.
-Jajka sadzone na bekonie. I
grzanki z dżemem.
-Pewnie jesteś najedzony.
-Jak nigdy.
*
Hotaru rzuciła mi się na szyję,
całując mnie w policzek. Chwilę później złapała mnie za ucho i mocno je
wykręciła. Zabolało.
-Kurwa, kurwa, kurwa!!! –
uderzyłem ją w plecy, żeby mnie puściła. Czułem jak ucho robi się czerwone i
pulsuje. – Pogrzało cię, idiotko?!
-Rozpierdoliłeś grządki mojej
matki, ty pierdolony słoniu w składzie porcelany!
Zaczęła mnie bić (tj. klepać) po
torsie i brzuchu. Odskoczyłem od niej, wpadając na kogoś. Zderzyłem się z
jakimś chłopakiem, który odepchnął mnie na Hotaru. Wpadłem na przyjaciółkę, o
mały włos jej nie wywracając. Złapałem ją za ramiona, by nie upadła.
-Hej, co to miało być?! –
warknąłem do chłopaka, na którego wpadłem. Opierał się o ścianę koło drzwi od
biblioteki szkolnej. Krzyżował kostki i ręce, przydługie, czarne włosy związał
w kitkę na czubku głowy. Krótsze kosmyki opadały mu swobodnie wzdłuż twarz.
Między wargami trzymał zgaszonego papierosa. Nie pierwszy raz go widziałem, czasami
przychodził na te nasze popijawy, jednak nigdy nie miałem okazji zamienić z nim
słowa. Zawsze sprawiał wrażenie wyniosłego cwaniaczka.
-Mówi się przepraszam – odparł.
-Yuu! – Hotaru ścisnęła mnie za
rękę. To był mocno, znaczący chwyt, którym wbijała mi swoje palce z tipsami w
skórę.
-Cześć, Hotaru – powiedział z
przenikliwym spojrzeniem do mojej przyjaciółki. Uśmiechnął sztucznie na ułamek
sekundy, na jego twarzy na nowo pojawiła się obojętność. Hotaru dyskretnie
kopnęła mnie kostkę, mało nie syknąłem z bólu.
-Będziesz w piątek? – spytała.
-A ty będziesz?
-Będę.
-To ja też będę.
Hotaru uśmiechnęła się do niego
szeroko jak idiotka. Chyba zapomniała, że ma chłopaka.
-Masz zamiar mnie przeprosić? –
rzucił w moją stronę Yuu.
-Przeprosić? – prychnąłem. –
Jeśli ty to zrobisz.
Uniósł brwi z pogardą. Wyciągnął
z kieszeni zapalniczkę benzynową, by po chwili zapalić papierosa. Zupełnie
ignorował to, że był w szkole i stał tuż obok znaczku z zakazem palenia. Cienka
smużka dymu unosiła się w górę z papierosa. Zaciągnął się i wypuścił dym,
dmuchając mi nim prosto w twarz. Nawet się nie skrzywiłem.
-To Zippo? – spytałem.
-A jak myślisz?
Podał mi zapalniczkę. Miała
ciężką, metalową obudowę.
-Zaraz przyjdzie jakiś nauczyciel
– wymamrotała Hotaru.
-To nie Zippo – stwierdziłem,
oglądając ze wszystkich stron zapalniczkę. Otworzyłem ją i zapaliłem na próbę.
– Podobna. Elegancka.
-Znasz się na rzeczy – posłał mi
nikły uśmiech. Oddałem mu zapalniczkę.
-Belfer idzie! – syknęła Hotaru.
Yuu gwałtownie złapał nas oboje
za ręce i wyprowadził ze szkoły. Wyszliśmy na dziedziniec pokryty brązowymi
liśćmi, gdzie również był zakaz palenia.
-Yuu, nie powinieneś tak robić –
Hotaru złapała chłopaka za dłoń. Wyrwał jej się od razu, jakby jakikolwiek
dotyk miał go zabić. – Mówiłam ci o Kouyou, chciałam ci go przedstawić w końcu…
-Idźcie do diabła – rzucił,
odchodząc od nas niespodziewanie.
Staliśmy chwilę z Hotaru jak dwa
wbite w ziemię kołki. Nie mogłem się ruszyć z zaskoczenia, moja przyjaciółka
również zdawała się być zbita z tropu.
-Co to było? – zamrugałem
kilkakrotnie.
-Nie, on tak ma.
-Popapraniec – podsumowałem. –
Wracajmy na lekcje.
Ruszyliśmy do budynku szkoły. W
całym korytarzu unosił się dym z papierosa Yuu, śmierdziało. Nauczyciel
dyżurujący miotał się jak wściekły, że nie widział, jak ktoś pali. Istny cyrk.
Zaczęliśmy wspinać się po schować na drugie piętro.
-Yuu jest gejem – powiedziała.
-Chcesz mnie swatać?
-Nie swatać… No dobra, tak. To
świetny facet.
Wybałuszyłem na nią gały.
Wywróciła tylko oczami z westchnięciem.
-Nie żartuj sobie.
Tego samego dnia zemdlałem,
schodząc ze schodów. Sturlałem się po twardych stopniach, uderzyłem się w
głowę. Ktoś zaniósł mnie do pielęgniarki, jakiś dwóch chłopców. Wokół mnie
zebrał się tłum. Do szkoły wezwano moich rodziców.
-To z przemęczenia – mamrotałem,
gdy wieźli mnie do szpitala. – Dzisiaj biegaliśmy na wychowaniu fizycznym.
Jestem po prostu zmęczony, naprawdę.
-Kouyou, to niepierwszy raz –
matka odwróciła się do mnie z siedzenia pasażera obok kierowcy. – Ostatnio tak
wpadłeś na ścianę, pamiętasz?
-Było duszno.
-A może to te tabletki? – zaczęła
się zastanawiać głośno. – Może powinniśmy znowu porozmawiać z twoim lekarzem i
uzgodnić wszystko?
Papa coś wymamrotał, mama na
niego spojrzała. Siedział przygarbiony, wbijając wzrok w jezdnię, a dłonie
zaciskał z całej siły na wielkiej kierownicy. Musiał poczuć się mną rozczarowany.
W szpitalu podłączyli mnie pod
kroplówkę. Spędziłem tam noc, pomimo moich gorliwych protestów. Patrzyłem jak
woda kapie z worka, a potem powoli spływa przezroczystą rureczką do mojego
ciała. Patrzyłem na wenflon wbity w zgięcie łokcia z ogromną ochotą wyrwania go
sobie. Patrzyłem na biały, jednolity pokój, aż w końcu zasnąłem z nudy.
Następnego dnia wyszedłem ze
szpitala. Popołudniu spotkałem się z Akirą, od którego wziąłem lekcje.
-Podobno zemdlałeś – powiedział,
podając mi torbę z zeszytami.
-To nic – odparłem.
Zmierzył mnie uważnym wzrokiem.
Miałem wrażenie, że na czole wypisałem miałem wszystkie kłamstwa, jakie
wygadywałem bliskim, by dali mi spokój.
-Może zostaniesz na obiad? –
spytał.
-Nie – odpowiedziałem gwałtownie.
– Przepiszę wszystko dzisiaj i wieczorem podrzucę ci zeszyty. Okej? Dzięki.
-Jasne…
Niemal wybiegłem od niego.
*
W kolejny piątek spotkałem się
przypadkowo z Yuu. Siedziałem sam pod klubem i piłem piwo z prosto z butelki,
popalając jointa. Przysiadł obok mnie bez słowa. Podałem mu skręta, poczęstował
się.
-Hotaru mi powiedziała –
oznajmił, wypuszczając dym ustami.
-Co ci powiedziała? – wziąłem łyk
piwa.
-O twoich problemach.
Spojrzałem na niego bez wyrazu.
Oddał mi joint. Zaciągnąłem się bez słowa, po czym wypuściłem dym przed siebie.
Kilka długich chwil siedzieliśmy w ciszy. Na dworze była mżawka zza drzwi za
nami wydobywała się głośna klubowa muzyka i krzyki. Pośladki powoli odmarzały
mi od zimnego, betonowego schodka.
-Ciekaw jestem, co mogła ci o
mnie powiedzieć.
-Powiedziała mi o depresji –
rzucił. Otworzyłem szeroko oczy, patrząc na niego. – Powiedziała o anoreksji,
samo…
-To nie są problemy.
-Pokaż mi swoje ręce.
Oddałem mu skręta, po czym
wyciągnąłem przed siebie ręce. Podwinąłem rękawy kurtki, dumnie prezentując
gładkie przedramiona. Jedynie na zgięciu łokcia lewej ręki miałem pożółkłego od
kroplówki siniaka.
-Widzisz? Jestem czysty –
zakryłem przedramiona.
-W takim razie pokaż mi swoje
nogi.
Popatrzyłem na niego jak na
debila. Czułem jak żołądek podchodzi mi do gardła.
-N-nie. Nie tutaj.
-Chodź do toalety.
-Nie będę się przed tobą
rozbierał!
-Czyli nogi. Miała rację.
Cholera, człowieku – pokręcił głową. – To niebezpieczne. Kiedyś w końcu zrobisz
sobie poważną krzywdę.
-Zostaw mnie w spokoju.
Objął mnie niespodziewanie
ramieniem. Chwilę się wyrywałem, jednak szybko zrezygnowałem z tego. Lubiłem,
kiedy ktoś mnie obejmował, a zwłaszcza w takie zimne, jesienne wieczory.
-Yuu, no nie? – upewniłem się co
do jego imienia.
-Tak.
Yuu pachniał dymem papierosowym i
piżmem. Jak prawie każdy mężczyzna na tej planecie. Nie różnił się niczym od
tych wszystkich facetów, z jakimi się zadawałem. Też mnie obejmował jak oni,
ale… Jeszcze nie zaproponował mi seksu, prócz tego rozebrania się. I jako
jedyny zainteresował się mną samym, moim wnętrzem, a nie tym, co na zewnątrz.
-Hej, Yuu.
-Hm?
-Nie chcesz się trochę zabawić?
Uśmiechnął się do mnie szeroko.
-A jak myślisz, co tu robię?
Weszliśmy razem do klubu.
Ogarnęła nas duchowa, huk i filetowo-czerwone światła. Ludzie tańczyli, pili,
wywracali się, a niektórzy zgonowali na środku parkietu. My z Yuu również
tańczyliśmy. Kiwaliśmy się w rytm muzyki, krzyczeliśmy do siebie, nie mogąc się
nawzajem usłyszeć. Piliśmy, paliliśmy, aż w końcu spotkaliśmy kogoś znajomego.
Była Hotaru, jej chłopak, Kamaji, ktoś jeszcze. Wciągnęliśmy po kilka gram
kokainy, zatracając się w całkowitym otępieniu, radości i ekstazie wieczoru.
Niewiele zapamiętałem z tego wieczoru. Pewnie wygłaszałem bezsensowne mowy,
mówiłem, ile już razy próbowałem się zabić, jak bardzo nienawidzę siebie,
swojego ciała, ludzi dookoła. Jednocześnie śmiałem się przy tym jak nigdy. W
mojej głowie zrodziła się cała masa pomysłów, które błyskawicznie ulatywały i
znikały jak pył zdmuchnięty na wietrze. Całowałem się z Yuu. To pamiętałem
najlepiej. Na twardej, skórzanej kanapie przy czyimś stoliku. Wpijaliśmy się w
swoje wargi niczym wygłodniałe zwierzęta w swoją zdobycz. Myślałem przez jakiś
czas, że dojdzie do gwałtu na oczach całej tej upitej, zadymionej i
zakokainowanej masy ludzkiej. Tak się jednak nie stało.
Następnego dnia obudziłem się z
Yuu w łóżku. Nie odbyliśmy stosunku, to poznałbym od razu. Byliśmy jednak
rozebrani do samej bielizny. Leżałem na wpół na jego nagim torsie, który powoli
unosił się i opadał przy każdym oddechu. Był przyjemnie ciepły, miał gładką,
miękką skórę. Pachniał potem i dymem papierosowym.
-Hej, Yuu – powiedziałem cicho.
Nie zareagował, spał. – Widziałeś mnie prawie nago. Widziałeś też pewnie to, co
chciałeś zobaczyć. Będziesz mnie teraz nienawidzić jak wszyscy inni?
Oddychał spokojnie. Wtuliłem się
w niego, zaciskając powieki. Póki spał, mogłem się odprężyć i chociaż na chwilę
poczuć bezpiecznym. Chciałem tego, potrzebowałem i przynajmniej teraz miałem
okazję doświadczyć bliskości drugiej osoby. Nikt nigdy ze mną nie zostawał na
długo. Za każdym razem, gdy w końcu znalazł się ktoś, kto mógłby mnie pokochać,
to zaraz odchodził. Widzieli to, czego nie powinni, napawało ich to lękiem. A
ja? Byłem sam.
Resztę dnia spędziłem na leczeniu
kaca. Późnym popołudniem papa zabrał mnie na strzelnicę. Mówiłem mu, że jestem
przeziębiony, że nie chcę dzisiaj, jednak on się uparł. Zawsze musiał postawić
na swoim. Nie interesowało go, że ostatnio zacząłem częściej mdleć, schudłem,
nie mogłem się na niczym skupić.
-Od treningów nie ma wolnego – powiedział
twardo, wyciągając zgniłozielony pokrowiec z dubeltówką. Zatrzasnął głośno
drzwi od terenówki, jakby chciał zakomunikować światu, że pan i władca tego
myśliwskiego zgiełku przybył.
-Źle się czuję.
-Kouyou! – niemal krzyknął na
mnie. Spojrzałem na papę z obojętnością, chociaż w głębi poczułem jakieś
ukłucie. Było mi źle, gdy podnosił na mnie głos. – Postrzelasz, będzie ci
lepiej.
Chciałem się odgryźć, ale nie
zrobiłem tego. Szacunek, Kouyou, szacunek. Do rodziców trzeba mieć szacunek.
Jeśli nie okazuje się tego rodzicom, to wtedy nikt nie będzie cię szanował.
-No dobrze.
Znowu uległem.
Poszliśmy na średniej wielkości
polankę. Papa stwierdził, że skoro nie czuję się najlepiej, to nie będzie
wymagał ode mnie niewiadomo czego. I chwała mu, bo dałbym słowo, że gdybym
musiał skupiać się i wytężać wzrok, robiąc zeza rozbieżnego, by wiedzieć, skąd
wyleci kaczki, to chyba bym kolejny raz zemdlał. Nie szło mi jednak dobrze.
Chybiłem pierwsze dwa cele. Papa rzucił jakąś kąśliwą uwagę, że robię to specjalnie. Wcale nie zamierzałem
chybić. Obraz mi się rozmazywał, nie był to pierwszy raz, jednak tym razem
czułem, że za moment odlecę.
-Kouyou, do cholery. Skup się,
dzieciaku!
Wcisnął guziczek na pilocie.
Gliniany krążek wyleciał spod pagórka. Teraz albo nigdy. Namierzyłem cel,
pociągnąłem za spust. Niemal wstrzymałem oddech, gdy zobaczyłem, jak
pomarańczowa kaczka rozbija się na kawałeczki.
-Nareszcie! – ojciec poklepał
mnie po ramieniu. Poszedł zapisać wynik, a ja pociągnąłem nosem. Naprawdę
musiałem się przeziębić, miałem katar. Wydzielina spływała mi z nosa. Wytarłem
ją ręką i dokonałem nieprzyjemnego odkrycia. Z nosa leciała mi krew.
*
-Kouyou, debilu! – Akira rzucił
się na mnie ni to wściekły, ni to zmartwiony. Zdawało mi się, że był teraz moją
dobrą, nadopiekuńczą matką.
-Co? – powiedziałem niepewnie.
Właśnie dochodziłem do klasy, gdy wyskoczył na mnie z męskiej toalety.
-Dobrze się czujesz? – spytał. –
Ostatnio miałeś robić ponownie badania. To coś poważnego?
Patrzył na mnie z lekka
zmartwiony. Westchnąłem w głębi duszy. Tak naprawdę nic go nie obchodziłem.
-Nie –odpowiedziałem krótko. – To
tylko… przemęczenie. I, Aki… masz czas popołudniu?
-A coś się stało? Potrzebujesz
czegoś? – uniósł wyczekująco brwi.
-Nie. Tak tylko pytam. Może
wyskoczymy gdzieś razem? Dawno nigdzie nie chodziliśmy. Kino, czy coś.
-Obiecałem Kiki, że…
Nie słuchałem dalej. Pokiwałem
jedynie głową ze sztucznym uśmiechem na ustach. Wymamrotałem, że to nic, że w
porządku. Może kiedy indziej? Tak spytał się mnie Akira. Jutro? No jasne, czemu
nie. Chociaż w tej chwili wolałbym, żeby jutro nigdy nie nadeszło. Chciałem
zapaść się pod ziemię, zniknąć.
Odszedł. Patrzyłem na jego plecy
aż do momentu, kiedy wszedł do klasy i straciłem go z oczu. Zawsze razem
wszędzie chodziliśmy. Wyzywaliśmy się od tępaków, naruszaliśmy naszą przestrzeń
osobistą i jednocześnie byliśmy dla siebie jak bracia. Teraz już nie było nas.
Nie byliśmy już przyjaciółmi. On miał Kiki, ja nie miałem nikogo oprócz niego.
Sam. Byłem sam w miejscu pełnym ludzi.
Wszedłem do klasy. Usiadłem w
ławce obok Akiry, wypakowałem się i chwilę bezmyślnie popatrzyłem na wszystkich
w klasie.
Nienawidzę tych ludzi – przeszło
mi przez myśl, gdy sunąłem wzrokiem po lalkach siedzących w swoich krótkich
spódniczkach, śmiejących się głośno i bez przerwy wysyłających krótkie
wiadomości pełne irytujących emotikon. Obok nich stały ciężkie, tępe posągi bez
żadnych zdobień. Filary tego zakłamanego świata.
-Ej, było coś z japońskiego? –
Aki szturchnął mnie w ramię, jakby sprawdzał w ten sposób, czy żyję.
-Nie. Chyba nie. Wydaje mi się,
że nie.
-Spytaj się kogoś.
Zmarszczyłem brwi w irytacji. To
on chciał to wiedzieć.
-Ej! Było coś z japońca?! –
specjalnie podniosłem głos, by wszyscy mnie słyszeli.
-No właśnie, było coś? –
powiedziała jakaś lalka, do innej.
-Chyba coś… Czekaj, zobaczę.
-Jakie zadanie z japońskiego?
-Co było?!
-Kouyou mówi, że coś było.
-Co?! Nic nie było!
-Chyba nic nie było zadane –
odpowiedziałem Akirze.
-Super. Dzięki.
Połowę lekcji przesiedziałem,
czytając książkę pod ławką. Aki bawił się telefon, których co chwilę wibrował,
gdy przychodził mu sms od Kiki. Uśmiechał się pod nosem, czasami, wyrywało mu
się prychnięcie. Miałem ochotę spytać go, czy może wymieniają się brudnymi
wiadomościami, pełnych erotycznych wizji i seksualnych dewiacji. Momentami
byłem tak wściekły na Akirę, że poświęca tej krowie, zwanej dziewczyną, cały
swój czas, że chciałem zapytać czy wybrali już imię dla bękarta. Patrząc na
stopień zaawansowania ich obrzydliwie uroczego związku, dzieciak mógłby się
pojawić już niedługo. Kto wie, może zostałbym chrzestnym?
Niespodziewanie przyszedł mi sms,
poczułem wibrację w kieszeni. Dyskretnie wyciągnąłem komórkę. Wiadomość od
Hotaru. Ciąg cyfr i podpis.
Komórka
Yuu.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Od
środka wypełniło mnie jakieś dziwne uczucie ekscytacji. Zapisałem numer i od
razu wysłałem wiadomość.
Hej.
Nie popisałem się ambitnością.
Starałem się jednak wysyłać jak najkrótsze smsy, gdyż obawiałem się z lekka
nauczycielki historii. Nie lubiłem, gdy zabierała mi komórkę.
Cześć – przyszła odpowiedź.
Przygryzłem wargę i przesunąłem
po niej językiem.
Znamy
się? – Yuu
przysłał kolejną wiadomość.
Znamy.
Od niedawna.
Natarczywie wpatrywałem się w
ekran komórki, dopóki nie zobaczyłem powiadomienia o kolejnej wiadomości. Od
razu ją otworzyłem i napisałem odpowiedź;
Kouyou?
Yuu?
Yuu…
Po lekcji Yuu stał pod moją
klasą. Zaczepił mnie, zgarniając na bok. Z rozbawieniem pomachał mi telefonem
przed twarzą. Miał czarną motorolę.
-Hotaru ci dała! – zabrzmiało to
dwuznacznie. Akira, który pewnie z ciekawości stał obok mnie i chciał udawać,
że wszystko jest między nami po staremu, otworzył szeroko oczy. Wymamrotał coś
na kształt „naprawdę, ty z dziewczyną?”, ale całkowicie go zignorowałem.
-Ano dała – uśmiechnąłem się.
Yuu spojrzał chłodno na Akirę, a
ten przełknął głośno ślinę. Pewnie chciał, żeby mój przyjaciel sobie poszedł,
ale ten chyba nie do końca pojmował niewerbalne przekazy.
-Robisz coś dzisiaj? – powiedział.
Wydał mi się lekko nerwowy. Zerkał na Akirę, jakby naprawdę go tu nie chciał.
Ludzie przechodzili obok nas obojętnie, a ten jeden przyczepił się akurat
wtedy, kiedy nie powinien.
-Jestem wolny – uśmiechnąłem się.
Miałem nadzieję, że dotrze do Yuu moja aluzja. I chyba dotarła, bo uśmiechnął
się szeroko, po czym puścił mi perskie oko.
-To może wyskoczymy gdzieś razem?
Obiad?
-Pasuje.
-To jeszcze się dogadamy gdzie i
o której.
-Mhm.
Yuu odszedł od nas. Spojrzałem na
Akiego.
-Idziemy?
-Stoimy – burknął złośliwie.
Ruszyliśmy w stronę następnej klasy, wykonując slalon między tłoczącymi się
uczniami. – Zacząłeś się zadawać z Shiroyamą? Naprawdę?
-Co w tym złego?
Zdaje się, że w tym momencie Aki
miał ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Wzniósł oczy ku górze, robiąc zeza i
wywracając gałkami.
-Słyszałeś coś kiedyś o nim? To
wcale nie jest złoty chłopak, jak wszyscy sobie wyobrażają.
-Ktoś coś sobie o nim wyobraża?
Co niby miałem o nim słyszeć?
-Jest cyniczny, złośliwy i…
-I ma dla mnie czas popołudniu.
Stanęliśmy pod klasą. Akira
spojrzał na mnie, jakby słuchał jakiś ogromnych głupot.
-I tylko dlatego z nim idziesz?
-Idę, bo go lubię, stara się mnie
zrozumieć i ma dla mnie czas. Nie obchodzi mnie, co inni o nim myślą, skoro
nawet go nie znają. Plotki wyssane z palca są ostatnią rzeczą, jaką chcę
słuchać.
-On cię skrzywdzi – powiedział
ponuro. – Chyba o to chodzi?
Uniosłem brwi w zdziwieniu.
-Nie rozumiem.
-Seks – wymamrotał. – Dajesz mu?
Stałem przez kilka długich
sekund, patrząc na Akirę bez wyrazu. Czemu tak nagle zachciało mi się płakać.
Jakby wszyscy ludzie, których kochałem, umarli w tym samym momencie. Ogarnęła
mnie jeszcze silniejsza samotność, ledwo powstrzymałem cisnące się do oczu łzy.
-Nie jestem dziwką – odparłem
drżącym głosem.
-No bo myślałem, że jak się z nim
tak spotykasz… No wiesz. Może w kiblu mu dajesz. Ale jak nie…
-Zamknij się – wysyczałem przez
zaciśnięte zęby. Malutki, ostry sztylecik wbił się prosto w moje plecy. Teraz
Akira przestał dla mnie istnieć pod pojęciem przyjaciela. Już go nie było. Był
teraz smutnym, odległym wspomnieniem. – Jeśli nienawidzisz mnie przez to, że
jestem gejem, to nigdy więcej nie zbliżaj się do mnie, nie odzywaj. Zostaw mnie
w spokoju. Ja zostawię ciebie.
Akira stał krótki moment, patrząc
na mnie obojętnie. Odwrócił się i odszedł do reszty klasy.
Znowu patrzyłem na jego plecy.
Zaczął rozmawiać z kimś wesoło. Odczytał sms od Kiki, odpisał jej z uśmiechem
na ustach. Prawda była taka, że jeśli twój najlepszy przyjaciel znajdzie sobie
dziewczynę, to automatycznie zostajesz zepchnięty na drugi plan i przestajesz
się liczyć. Akira mnie zabił.
Szybkim krokiem wyszedłem ze
szkoły, po czym udałem się do domu.
Wyszedłem z Yuu po 15. Poszliśmy
na obiad do niewielkiej knajpki. Yuu zamówił sobie pesto z makaronem, a ja
dzbanek wody. Piłem, patrząc jak on je. Sączyłem chłodną wodę, myśląc o tych
wszystkich pustych kaloriach, jakie pochłaniał chłopak. Liczby skakały mi przed
oczami jak głupie, w mojej głowie włączył się kalkulator wartości odżywczych,
białek i innych składników.
-Kiedyś cię nakłonię, żebyś coś
ze mną zjadł – Yuu władował widelec z naładowanym makaronem wprost do buzi.
Przeżuł spokojnie.
-Nie uda ci się.
-Skąd wiesz? Nie zdajesz sobie
nawet sprawy z tego, jak pysznie może smakować życie.
Uśmiechnąłem się do Yuu.
-Kiedy ostatni raz coś jadłeś? –
spytał jakby od niechcenia. Skupił się na swoim obiedzie.
-Pięć dni i… jakieś czternaście
godzin temu.
Yuu popatrzył na mnie ni to
zszokowany, ni to pełen podziwu.
-Pewnie zdajesz sobie sprawę z
tego, że umrzesz?
-Jestem tego w pełni świadomy.
-I nic z tym nie chcesz zrobić?
-Nie.
-Bo?
-Chcę umrzeć.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
-To zmienia postać rzeczy. Nie
będę nikomu przeszkadzać w dążeniu do spełniania marzeń.
-Miło, że się rozumiemy.
Yuu zmrużył oczy, odkładając
sztućce. Skrzyżował je na znak tego, że jeszcze będzie kończył posiłek.
-Lubię cię, Kouyou – powiedział,
pochylając się ku mnie. – I nie mogę patrzeć na to, jak się wyniszczasz.
-Nie mam powodu, by przestać –
wziąłem spory łyk wody.
-Nie? To może ja zostanę tym
powodem?
Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Jeśli chcesz.
-Mówię poważnie.
Odłożyłem szklankę na stół.
Splotłem wokół niej dłonie i spojrzałem chłopakowi prosto w oczy.
-Ja też mówię poważnie. Spotkało
mnie zbyt wiele rozczarowań, by przeżywać kolejne. Rozumiesz? Ostatnio
słyszałem o tobie niezbyt przychylne rzeczy i boję się.
Yuu parsknął śmiechem.
Zmarszczyłem brwi w geście irytacji.
-Boisz się, bo myślisz, że mogę cię skrzywdzić, tak? Ha, ha! – pokręcił głową. – Masz się czego bać, to prawda.
Bawi mnie jednak to, że ktoś, kto rzuca wyzwanie śmierci może obawiać się mnie.
-Co mógłbyś mi zrobić? –
spytałem.
-Nic. Jestem nieszkodliwym
okazem.
-To się okaże.
Yuu posłał mi całusa.
Uśmiechnąłem się rozbawiony. Kto wie, może coś z tego wyjdzie.
Następnego dnia obudziłem się z
zakrwawioną poduszką i twarzą. Przyłożyłem dłonie do nosa, krew była już
zaschnięta, przybrała brunatnego odcienia. Próbowałem się podnieść z łóżka, ale
gdy tylko to zrobiłem, zaczęło mi się kręcić w głowie. Upadłem na podłogę, nie
mogłem oddychać.
-M… mamo…!
Chciałem doczołgać się do drzwi,
wyjść z pokoju, krzyknąć, żeby ktoś mnie usłyszał, ale nie byłem w stanie.
Masz, Kouyou. Przecież tak bardzo
chciałeś umrzeć.
Drzwi od pokoju otworzyły się.
Wkroczyła moja mama, która przeraziła się na mój widok. Pomogła mi wstać,
zaprowadziła mnie do łazienki, gdzie sama przemyła mi twarz. W jej oczach stały
łzy, pociągała co jakiś czas nosem.
-Przepraszam – wymamrotałem.
Nie odpowiedziała. Pomogła mi
zejść na parter do kuchni. Zrobiła mi śniadanie, którego nie tknąłem. Zamiast
tego wypiłem kawę.
-Kouyou, zjedz coś – patrzyła na
mnie szklistymi oczyma.
-Nie jestem głodny. Jest papa?
-Wyszedł na polowanie. Właśnie
rozmawiałam z twoim bratem – podsunęła mi talerz niemal pod nos.
-Nie chcę. Co mówił?
-Zatrudnili go na stałe –
mruknęła.
-To dobrze.
-Kou, zjedz…
-Nie chcę jeść. Nie będę jadł.
-Kouyou, kurwa mać! – zakryła
twarz dłońmi. – Dlaczego mi to robisz?! Mi i ojcu?! Skrzywdziliśmy cię kiedyś?!
Wiesz, że chcemy dla ciebie dobrze, prawda?! To dlaczego tak się zachowujesz?!
Dlaczego nie jesz, zamykasz się w sobie, nie chcesz z nikim rozmawiać??! Nie
rozumiesz, że umierasz?! Jesteś chory i jeszcze pogarszasz swój stan zdrowia!
Płakała. Płakała przeze mnie. Nie
wiedziałem, co mam zrobić, sam chciałem się popłakać.
-Przepraszam – powiedziałem
kolejny raz.
*
Pokój Yuu był raczej mały, ale za
to bardzo przytulny. Ściany były w odcieniu mlecznej kawy, na jednej wisiały
trzy gitary. Les Paul, Archtop i akustyk. Pod tą samą ścianą stało wysokie,
zaścielone łóżko. Obok znajdował się nieduży stoliczek, na nim kilka zdjęć
oprawionych w ramki oraz kilka świeczek zapachowych. Naprzeciw łóżka stały
szafa i komoda w odcieniu jasnego drewna, a na ścianie wisiały trzy półki z
książkami. Na jednej stał bluszcz, którego łodygi swobodnie zwisały i zaczynały
oplatać szafę.
-Ładnie – podsumowałem,
rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu. Zauważyłem, że na łóżku leżał
brązowy miś z niebieską kokardką i guzikami zamiast oczu. Podniosłem go z
rozbawieniem. – Twój?
-Mojej siostry – objął mnie ręką
w pasie. Zesztywniałem. Yuu to zauważył. – Mam cię nie dotykać?
-Nie o to chodzi – odłożyłem
zabawkę na miejsce. – Dotykaj mnie. Po prostu nie spodziewałem się tego teraz.
-Rozumiem – puścił mnie. Zrobiło
mi się tak dziwnie zimno, dlatego złapałem go za rękę. Uśmiechnął się do mnie
lekko.
Usiedliśmy na jego łóżku i
zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. Przytulałem się do Yuu, jakbyśmy
byli razem już wieki. Kładłem mu głowę na ramieniu, bawiłem się jego włosami,
dmuchałem mu za uchem. Śmiał się, mówiąc, że ma łaskotki.
-Masz jeszcze jakieś gitary? – spytałem,
wskazując na te trzy wiszące nad nami.
-Mam jeszcze jedną, ale jest w
naprawie.
-Zepsułeś?
-Siostra ją zrzuciła na podłogę.
Nie wiem nawet jak to zrobiła.
-Ile ma lat?
-Gitara czy siostra?
Parsknąłem.
-Twoja siostra.
-Cztery lata. Tyle samo co gitara,
którą zrzuciła na podłogę. Mój ojciec dał mi ją tego samego dnia, w którym się
urodziła. Nawet tak samo ją nazwałem – westchnął, jakby to wspomnienie było
ciężkim kamieniem, który musiał wtaczać na jakąś stromą górę. – Żebyś już się
nie pytał – nazywa się Nagisa.
-Słodkie imię.
-Ojciec je wybrał.
-Ma gust.
-Faktycznie. Ma gust – odparł
sucho.
-Nie lubisz się ze swoim tatą?
-To nie tak – podrapał się za
uchem, szukając odpowiednich słów. – Odszedł niedługo po narodzinach Nagisy.
Moja siostra ledwo go zna. On jej po prostu wybrał imię.
-Och – mruknąłem, nie wiedząc co
powiedzieć.
-To teraz moja kolej na pytania –
Yuu splótł nasze dłonie. Popatrzyłem na to z uśmiechem.
Cholera, chyba się zakochałem –
przeszło mi przez myśl.
-Jestem gotowy.
-Grasz na czymś? – spytał. Zdaje
się, że to pytanie było dla niego najistotniejsze.
-Nie. Ale grałem na pianinie, gdy
byłem mały.
-Takich rzeczy się nie zapomina!
– zaśmiał się. Zawtórowałem mu.
-No niby tak, ale wiesz, miałem
jakieś trzy latka, gdy mój brat zaczął grać. Wtedy ja stwierdziłem, że też chcę
grać. Wyobrażasz to sobie? Trzylatek przed wielkim pianinem! Poza tym, później
się przeprowadziliśmy, a w nowym mieszkaniu nie było miejsca na pianino.
-Masz brata? – zainteresował się.
-Tak. Hajime, pięć lat ode mnie
starszy.
-Kouyou i Hajime nie brzmi tak
fajnie jak Yuu i Nagisa.
Parsknąłem śmiechem.
-No nie brzmi tak fajnie –
przyznałem mu rację.
Myślałem, że Yuu spyta się mnie o
moje problemy, ale nie zrobił tego. Nawet nie kierował rozmowy na ten temat. W
końcu spytałem się go, czy nie chce więcej wiedzieć o tym, co mi jest. W końcu
chciał być ze mną, musiał o tym wiedzieć. Odparł, że jeśli chcę mu o wszystkim
powiedzieć, to nie ma sprawy, nie chciał mnie zmuszać, jakby wiedział, że wcale
nie lubiłem poruszać tego tematu. Powiedziałem mu, na co jestem chory. Nic mu
jednak ta nazwa nie mówiła, dlatego wyjaśniłem mu wszystko. Co robi moja
choroba, jak przebiega i inne rzeczy.
-Początkowe objawy przypominają
depresję. Ten objaw powinienem mieć już dawno za sobą, ale myślę sobie, że
chyba mam prawdziwą depresję.
-Byłeś może u psychologa albo
psychiatry?
-Byłem. U tego i u tego. Wszyscy
dookoła twierdzą, że to wciąż początkowe stadium choroby i powinienem się z
tego cieszyć, że jeszcze nie jest tak źle. Ale ja nie widzę w tym niczego, co
miałoby mi dać powód do radości.
Yuu pogładził mnie po policzku.
-Zastanawiam się teraz, ile
wysiłku musisz wkładać w to, żeby rozmawiać ze mną i jeszcze śmiać się.
-Lata praktyki – odparłem.
-A anoreksja? – spytał.
Zamilkłem na długie minuty. Yuu
objął mnie w pasie obiema rękoma, po czym pocałował mnie w policzek. Poczułem
jak do oczu cisną mi się łzy. Nie miałem pojęcia, co mam mu powiedzieć.
-W porządku. Nie mów. I tak długo
wytrzymałeś.
Rozpłakałem się. Yuu przytulił
mnie do siebie.
Nagle drzwi od pokoju Yuu
otworzyły się gwałtownie. Zdążyłem jedynie podnieść głowę, a zobaczyłem dwie
skaczące kitki tuż przed twarzą. Materac łóżka ugiął się pod ciężarem trzeciej
osoby.
-Czemu płaczesz? – mała
dziewczynka położyła mi dłonie na policzkach. Chciałem się odsunąć, wystraszyła
mnie.
-Nagisa, wyjdź, zamknij drzwi i
zapukaj – powiedział Yuu łagodnie do swojej czteroletniej siostry.
Dziewczynka posłusznie wyszła z
pokoju, zamknęła drzwi i zapukała.
-Proszę! – Yuu popatrzył na mnie
z rozbawieniem. Uśmiechnąłem się jedynie krzywo do niego. Nagisa weszła do
pokoju i podbiegła do nas.
-Gdzie jest Hiro? – spytała.
-A gdzie go zostawiłaś? – Yuu
poprawił jej kiteczki.
-Nie wiem!
Yuu wyciągnął misia swojej
siostry zza pleców i jej go podał. Dziewczynka przytuliła mocno do siebie
zabawkę.
-Pilnuj go lepiej, bo w końcu
obrazi się na ciebie.
-Nie obrazi.
-No nie wiem.
Nagisa nagle wystrzeliła z
pokoju. Wróciła po mniej niż pół minucie z paczką chusteczek. Podała mi
szeleszczące opakowanie.
-Dziękuję – wziąłem paczuszkę.
-Pomóc ci wydmuchać nos? –
spytała z powagą.
-Nie, nie. Nie musisz.
I wyszła. Yuu zaczął się śmiać.
-Urocza, no nie?
-Prawie jak ty.
Yuu uśmiechnął się, po czym wziął
ode mnie chusteczki. Wyciągnął jedną i przyłożył mi ją do nosa.
-Nie żartuj sobie!
-Jak nie moja siostrzyczka, to ja
ci pomogę.
Wydmuchał mi nos, po czym dał mi
całusa w czoło.
-Bardzo cię lubię, Kouyou.
Po miesiącu ja i Yuu byliśmy
oficjalnie parą. Hotaru życzyła nam z całego serca szczęścia, a Akira patrzył
na nas spod byka, jakbyśmy z Yuu zrobili mu wielką krzywdę. Czasami widywałem
byłego przyjaciela ze swoją dziewczyną. Nigdy nie odpowiadał mi, gdy się z nim
witałem, przesiadł się i już nie siedzieliśmy razem na wszystkich lekcjach.
Było mi przykro. Z Akirą znałem się jednak całe życie, a teraz? Jeszcze wczoraj
byliśmy ze sobą tak zżyci, a dzisiaj byliśmy dla siebie obcy.
-Brakuje mi Akiry – powiedziałem
do Hotaru, kiedy szliśmy do reszty ekipy, żeby uczcić początek weekendu.
Zaczynał się listopad, a na dworze było zadziwiająco ciepło. Liście szeleściły
nam pod podeszwami butów. Wiał suchy wiatr, który targał ognistymi lokami mojej
przyjaciółki.
-Nie sprawdził się jako
przyjaciel – powiedziała beznamiętnie. Hotaru, w przeciwieństwie do mnie,
twardo stąpała po ziemi, jej nie łamały takie rzeczy. – Brałeś dzisiaj leki?
-Nie. No co ty.
-Kou, musisz je brać. Jeszcze ci
się pogorszy.
-Nie mogę ich brać i jednocześnie
pić.
-Może w ogóle przestaniesz pić?
Dla własnego dobra.
Popatrzyłem na nią zaskoczony.
-Co ty tak nagle?
-Martwię się o ciebie. Jesteś dla
mnie jak brat.
-Nic mi nie będzie.
Yuu był już na miejscu.
Przytuliliśmy się do siebie, gdy tylko się zobaczyliśmy. Pocałowałem go w kącik
ust, a on zsunął jedną z rąk, którą mnie obejmował, na moje pośladki. Ścisnął
mnie za nie, a ja podskoczyłem z zaskoczenia.
-Yuu! – uderzyłem go w brzuch,
czerwieniąc się. – Nie przy wszystkich.
-Hej, nie bij mnie. Mam wrażenie,
że jeszcze bardziej schudłeś.
-Wydaje ci się – objąłem go za
szyję. Pocałowaliśmy się, tym razem o wiele bardziej namiętnie. Yuu chwycił
moją dolną wargę między swoje, ssąc ją. To samo zrobiłem z jego górną, by nie
być biernym. Yuu jednocześnie masował moje pośladki, jakby badał ich kształt,
co robił już nieraz. Gdy skończyliśmy, miałem wrażenie, że kręci mi się w
głowie.
-Schudłeś – powiedział mi do
ucha. – Obiecałeś, że zaczniesz jeść.
Odwróciłem od niego wzrok. Puścił
mnie i poszedł do Kamajiego, który go zawołał. Stałem chwilę, patrząc na niego
z ogromnym uczuciem pustki. Miałem wrażenie, że zostawił mnie już na zawsze, że
ten pocałunek był ostatnim. Pogrążony w myślach poszedłem do Hotaru, która
patrzyła na mnie z troską.
-Czemu masz taką minę? – spytała,
gdy usiadłem obok niej na drewnianej ławce. – Yuu coś…?
-Nie, to nie on. To jak zwykle
ja. Obiecałem mu, że zacznę jeść. I faktycznie, zacząłem jeść. Jeść i
wymiotować.
Hotaru popatrzyła na mnie z
bólem.
-Kouyou, błagam – miałem
wrażenie, że zaraz się rozpłacze. – Wiesz, że wszyscy cię kochamy. Ty naprawdę…
- urwała. Jej głos zawisł w powietrzu jak zapach ozonu przed burzą.
-Umieram – dopowiedziałem. –
Wiem. Wszyscy dookoła to wiedzą.
Przez resztę wieczoru Yuu nie
podchodził do mnie. Nawet, gdy jakiś starszy facet przysiadł się do mnie. Ktoś
musiał mu powiedzieć, że byłem gejem i chyba pomyślał, że jestem wolny.
Rozmawiałem z nim jakiś czas, ale ciągle miałem na oku swojego chłopaka, który
przyjaźnił się z chłopakiem Hotaru i obaj rozmawiali między sobą, śmiejąc się.
Różnica była w tym, że chłopak Hotaru przychodził do niej co jakiś czas. Dał
jej swoją kurtę, gdy zrobiło się naprawdę zimno, a sam trząsł się w bluzie. W
końcu facet, który siedział obok mnie, okrył mnie swoją kurtką. Powiedziałem
mu, że jest mi zimno i zrobił to tylko dlatego. Objął mnie ramieniem i zaczął
masował mnie po udzie.
-Jakie ty masz piękne oczy –
powiedział w pewnym momencie. Zmarszczyłem brwi.
-Jak ty to widzisz w tym świetle?
-Widzę wiele rzeczy. Masz cudowne
oczy.
Masował mnie dalej po udzie.
Czasami zjeżdżał na moje krocze. Zerkałem czasami na Yuu, który był odwrócony
do mnie tyłem. Był zły.
-Mogę zapalić? –spytał ten facet,
który mnie obejmował. Już wyciągał paczkę papierosów i zapalniczkę.
-Nie.
-Ale…
-Nie pal przy mnie. Nienawidzę
tego.
Nie minęło dwadzieścia minut, a
stwierdziłem, że mam dość. Nie mogłem dłużej znieść tego, że Yuu był w stosunku
do mnie taki zimny. Powiedziałem Hotaru, że idę, podziękowałem nieznajomemu za
to, że mnie ogrzał i ruszyłem w swoją stronę.
-Gdzie on idzie? – usłyszałem
głos Yuu za sobą.
-Do domu – odpowiedziała Hotaru.
-Kouyou!! – Yuu zawołał za mną.
Nie odwróciłem się. Podbiegł do mnie. Złapał mnie za nadgarstek, odwracając w
swoją stroną – Co to ma być?
-Co to ma być?! Ignorujesz mnie
cały wieczór!
Wyrwałem mu się z trudem. Nie
miałem na nic siły. Chciałem położyć się w swoim łóżku i spać.
-Obiecałeś mi coś.
-A to jest powód, żeby tak się
zachowywać w stosunku do mnie? Wiesz przecież jak jest.
-Mogłeś powiedzieć.
-Mówiłem, kurwa!! – do oczu
napłynęły mi łzy. – Powiedziałem ci o wszystkim, tak? Rozmawialiśmy o tym obaj.
-Kou…
-Daj mi spokój.
Odszedłem od niego szybkim
krokiem. Wróciłem do siebie i położyłem się spać.
Pogodziliśmy się następnego dnia.
Yuu długo mnie przepraszał. Później poszliśmy razem na obiad. Nie zjadłem nawet
połowy tego, co zamówiłem, ale Yuu mówił, że jest ze mnie dumny i w taki sam
sposób patrzył na mnie. Był zadowolony. Czułem coś na wzór szczęścia, gdy tak spoglądał
na mnie z uśmiechem. Był to też pierwszy od dawna posiłek, którego nie
zwymiotowałem.
Chodziliśmy po parku,
rozmawiając, a później poszliśmy do niego, gdzie uprawialiśmy seks.
-Na pewno nie ma nikogo? –
spytałem dla pewności, kiedy już leżeliśmy nadzy w jego łóżku.
-Nie, już ci mówiłem. Wyjechali
wczoraj i mają wrócić jutro. Jesteśmy samiutcy jak rozbitkowie na bezludnej
wyspie.
Obejmowałem Yuu z całych sił,
chcąc mieć go blisko siebie. Pieściliśmy się jeszcze przez pewien czas. Robiłem
mu dobrze dłonią, mruczał z zadowolenia i pojękiwał. Poczułem jak robi mi się
gorąco, kiedy wyciągnął prezerwatywę.
-Tylko bądź ostrożny –
powiedziałem, kiedy zakładał gumkę na swojego penisa.
-Zawsze jestem – pochylił się,
całując mnie. – To nie pierwszy raz.
-Drugi, ale…
-Obiecuję, że będę ostrożny. Przy
takim chucherku muszę uważać, żeby go nie zgnieść, no nie?
Ugryzłem go w czubek nosa.
Zaśmiał się, po czym rzucił się na mnie, łaskocząc mnie i całując po szyi.
Zrobił mi malinkę, za co myślałem, że go kopnę. W końcu wszedł we mnie
ostrożnie. Wbiłem mu z bólu palce w plecy. Syknął.
-Niby taki drobny i siły nie ma,
ale paznokcie to mi do krwi wbijasz. – obejmował mnie, nie ruszając się.
Musiałem się przygotować na stosunek.
-To chyba o czymś świadczy, nie?
Pocałował mnie w policzek.
-Spróbuję być delikatny.
-Mhm…
Zaczął się poruszać. Trzymałem
się go mocno, rozkładając szeroko nogi. W oczach miałem łzy, ale nie pozwalałem
im płynąć. Yuu nabijał mnie na siebie raz za razem. Łóżko trzęsło się pod nami,
jakby zaraz miało się załamać.
-Yuu, Yuu… - jęknąłem.
-Jestem przy tobie – objął mnie
mocniej.
-Yuu…
-Kouyou – pocałował mnie.
Kilka chwil później skończyliśmy.
Yuu szczytował, ja chwilę po nim z jego pomocą. Ten stosunek był o wiele lepszy
od naszego pierwszego, jednak wciąż byliśmy zbyt nieśmiali (a może tylko ja
taki byłem?) w tych sprawach, by pozwolić sobie na więcej.
Wyszedł ze mnie. Położyliśmy się
obok siebie, regulując oddechy. Yuu sunął po bliznach na moich udach, jakby w
ten sposób miały zniknąć z mojego ciała.
-Nie masz nowych – powiedział
cicho tuż przy moim uchu.
-Nie mam.
Przytuliłem się do niego.
Przykrył nas kołdrą. Było mi cudownie ciepło pod miękką pierzyną w ramionach
Yuu. Chłopak całował mnie co jakiś czas w policzek, jakby zapewniał mnie w ten
sposób, że zawsze przy mnie będzie.
Leżeliśmy jeszcze jakiś czas,
kiedy po korytarzu rozległy się głosy. Yuu zareagował błyskawicznie, chwytając
opakowanie po prezerwatywie i chowając je pod poduszkę. Naciągnąłem na siebie
koszulkę i bieliznę, Yuu zrobił to samo. Szybko zakopaliśmy się pod kołdrą. Na
nic więcej nie mieliśmy czasu, drzwi od pokoju mojego chłopaka otworzyły się. W
progu stanęła jego matka.
-Hej… o! Kouyou, miło cię widzieć
– uśmiechnęła się do mnie. Yuu miał naprawdę miłą mamę. Może nie od razu
zaakceptowała nasz związek, ale w końcu przekonała się do mnie. Yuu już
wcześniej był z kilkoma chłopakami i ona o tym wiedziała. Twierdziła jednak, że
jej syn kompletnie się marnuje. Zdanie co do tego zmieniła dopiero po poznaniu
mnie. Mogłem z dumą powiedzieć, że świetnie dogadywałem się z moją teściową.
-Dzień dobry – uśmiechnąłem się
do pani Shiroyamy.
-Jak się miewasz?
-A dobrze. Dziękuję.
Pani Shiroyama pokiwała głową i
stała przez chwilę ze wzrokiem wbitym w przestrzeń, jakby myślała nad czymś.
Ścisnąłem dłoń Yuu pod kołdrą. Spojrzał na mnie z uśmiechem rozbawienia. Sam
osobiście byłem trochę zły. Przecież mówił, że jego rodzina wraca jutro.
-Yuu, mam do ciebie gorącą prośbę
– kobieta potarła skronie. Chyba jej się przypomniało, po co przyszła do pokoju
syna. – Nagisa się rozchorowała, od rana ma gorączkę i musieliśmy wrócić znad
morza. Mógłbyś pójść szybko do apteki i kupić coś na zbicie temperatury? I może
jeszcze syrop na kaszel.
-Może weźmiesz ją do lekarza?
Kobieta popatrzyła na zegarek na
swoim nadgarstku. Westchnęła.
-Jest trochę po czwartej.
Myślisz, że ktoś nas przyjmie?
-Na pewno. Jedź z nią do lekarza,
a ja pójdę do apteki.
Mama Yuu wyszła z pokoju. Chłopak
spojrzał na mnie przepraszająco.
-Nie miałem pojęcia, że wrócili.
-Przecież nie miałeś na to
wpływu, tak? Nagisa się rozchorowała.
Wstałem z łóżka. Naciągnąłem na
siebie spodnie, które leżały na podłodze (ciekawe, co musiała sobie pomyśleć
matka Yuu, gdy nas tak zobaczyła?) i poprawiłem włosy. Czułem wzrok Yuu na
sobie.
-Wkurzasz się na mnie o to? –
spytał.
-Nie – odwróciłem się do niego. –
To nie jest powód, żeby…
-Widzę przecież.
Zmarszczyłem brwi. Yuu wstał,
podszedł do mnie, lekko zaplatając swoje ramiona na moim pasie.
-Musisz iść do apteki.
-Chodź ze mną. Pójdziemy gdzieś
jeszcze razem, dobrze?
Poszliśmy razem do apteki.
Kupiliśmy to, o co prosiła mama Yuu. Przy okazji zadzwoniła jeszcze do nas,
żebyśmy kupili antybiotyk dla Nagisy (na szczęście nie był na receptę), który
przepisał jej lekarz. Musieliśmy się wrócić do apteki. Co było dla nas
zaskoczeniem, samochód rodziców Yuu stał na parkingu obok apteki. Podjechali po
nas, żebyśmy nie musieli wracać na pieszo.
Prowadził ojczym Yuu. Szczupły,
wyprostowany mężczyzna z nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Na miejscu pasażera
siedziała matka Yuu. Z tyłu byliśmy my dwaj i siostra mojego chłopaka. Zaraz za
kierowcą siedziała Nagisa, ja pośrodku, a mój chłopak po prawej. Z głośników
dobiegała muzyka z płyty z piosenkami dla dzieci, nikt nic nie mówił. Jedynie
Nagisa wierciła mnie swoimi błyszczącymi oczami z uśmiechem na ustach.
Atmosfera była gęsta, niemal dało się ją kroić nożem. Spojrzałem na Yuu, który
patrzył w okno. Utkwiłem wzrok w jezdni. Nagle zauważyłem, że ojczym Yuu zerka
na mnie co jakiś czas z lusterka. Coś ścisnęło mnie za żołądek i chciałem
zwymiotować wszystko to, co zjadłem wcześniej z Yuu. Tylko spokojnie…
W końcu mi i Yuu minął cały
listopad. Gdy tylko spadł śnieg, poczułem zbliżające się święta. Kupiłem
prezenty dla rodziców, brata, Hotaru i Yuu. Pierwszy raz od dawna czułem
prawdziwe szczęście. A przynajmniej tak było dopóki ja i mój chłopak nie
zaczęliśmy się kłócić, aż w końcu zerwaliśmy. Przez blisko tydzień nie
odzywaliśmy się do siebie i pierwszy raz od dłuższego czasu płakałem. Dwa dni
przeleżałem w łóżku, wylewając łzy w poduszkę. Czułem się okropnie, jakby ktoś
mnie przepołowił, a potem podpalił żywcem. Gdy poszedłem do szkoły zostałem
zalany falą pytań, czy może mam zapalenie spojówek. Nawet Akira się do mnie
odezwał, widząc, że z Yuu się unikaliśmy.
-Zrobił ci coś? – spytał jakby od
niechcenia.
-Nie – odparłem krótko.
Na jednej z przerw wpadliśmy na
siebie z moim byłym, zupełnie przypadkowo, jak wtedy, gdy się poznaliśmy. Było
już po dzwonku, dlatego chciałem wrócić na lekcje. Korytarze powoli robiły się
puste, nauczyciele wychodzili z pokoju nauczycielskiego i szli do klas jak na
skazanie. Yuu złapał mnie za ramię, po czym przyciągnął mnie do siebie. Objął
mnie z całej siły, czułem, że zaraz połamie mi kości. Było w tym jednak coś
takiego, co uzmysłowiło mi, że w końcu ktoś się o mnie naprawdę martwi.
Staliśmy tak w rogu korytarza przy tablicy ogłoszeń, aż wszyscy zniknęli w
klasach.
-Przepraszam, Kou – powiedział
cicho. – Jest mi przykro, naprawdę. Nie chcę kończyć naszego związku.
-Ja też nie chcę – poczułem jak
po policzkach spływają mi łzy.
Pocałowaliśmy się i poszliśmy
razem na wagary. Trzymałem się Yuu pod rękę, wiedząc, że jeśli nie będę tego
robił, to się przewrócę. Nogi miałem jak z waty, nie jadłem nic cały ten tydzień,
jak się do siebie nie odzywaliśmy. Teraz jednak byłem głodny. Pragnąłem uczuć
Yuu bardziej niż zwykle.
*
Zaczynał się marzec. Śnieg
stopniał, a ziemia okrywała się zielenią. Byłem w szpitalu już drugi dzień.
Chodziłem w luźnej piżamie po jasnych korytarzach, nie mogąc sobie znaleźć
miejsca. Gdy wracałem do pokoju, kładłem się spać, by czas szybciej mi zleciał.
Poza tym wymieniałem się smsami z Hotaru i Yuu. Mnie i mojemu chłopakowi udało
się przetrwać bez szwanku kolejne miesiące. Czułem, że ja i on to naprawdę coś
więcej niż młodzieńcza miłość. Yuu starał się być przy mnie, kiedy go
potrzebowałem w trudnych chwilach, a poza tym, zaczął kontrolować moją wagę.
Zawsze, gdy u niego byłem, ważył mnie, a potem zapisywał wynik. Mówiłem mu co i
o której jadłem, co też zapisywał. W ten sposób od grudnia przytyłem prawie
sześć kilogramów. Yuu czasem na siłę wpychał we mnie jedzenie. Protestowałem,
ale w końcu mu ulegałem. Poprawiły się moje wyniki w nauce, a leczenie mojej
choroby zaczęło dawać efekty. Moi rodzice również zauważyli we mnie zmiany.
Widzieli, że jestem o wiele bardziej szczęśliwszy, że jem, co momentami
przyprawiało moją mamę o łzy szczęścia. Mówiła wówczas, że jest ze mnie dumna.
-Chcę stąd iść – westchnąłem,
kiedy Yuu wpadł raz do mnie na szybko do szpitala po lekcjach. Siedzieliśmy
obok siebie na niewygodnym, szpitalnym łóżku. Yuu trzymał mnie za rękę, w którą
miałem wbity wenflon od kroplówki. Zamruczał coś, całując mnie w policzek.
-Jutro cię wypisują, no nie?
-Tak. I wracam do szkoły – westchnąłem
kolejny raz, przypominając sobie o Akirze. – Jakoś się nie cieszę.
-Kou, mam pytanie.
-Tak?
-Byłbyś w stanie pójść ze mną za
dwa tygodnie na imprezę?
Popatrzyłem na niego zdziwiony.
-Jaką?
-Kolega robi urodziny, no wiesz.
-Jak mi obiecasz, że nie będziesz
pił wódki, a później odprowadzisz mnie do domu.
-Oczywiście – pocałował mnie w
usta. – Żadnej wódki i narkotyków.
-Ale blanta możesz zapalić.
Oboje parsknęliśmy śmiechem.
Kilka dni po tym, jak wyszedłem
ze szpitala mieliśmy z Yuu poważną sprzeczkę. Schudłem. Yuu stwierdził, że
pewnie znowu go okłamuję. Był zły, nie docierały do niego moje tłumaczenia, że
spędziłem kilka dni w szpitalu i dostałem inne leki. Powiedziałem wtedy, żeby
sam sobie szedł na jakąś imprezę i, by dał mi spokój. Na szczęście szybko się
pogodziliśmy. Miałem jednak odczucie, że Yuu nie do końca mi ufa. Nie tylko w
sprawach mojego stanu zdrowia, ale również w sprawach naszego związku.
Momentami robił się przerażająco zazdrosny, nawet wtedy, kiedy spędzałem czas z
Hotaru. Czasami wydawało mi się, że traktuje moją przyjaciółkę jako swoją
rywalkę. Tłumaczyłem mu, że ona i ja jesteśmy jak rodzeństwo, jednak niewiele z
tego docierało do niego.
W międzyczasie, kiedy zbliżała
się impreza, rozmawiałem ze swoim bratem. Był to pierwszy raz od dwóch
miesięcy, kiedy zamieniliśmy razem kilka słów. Hajime wydawał mi się być
zatroskany czymś i mocno zmęczony.
-Kou, nie przyjadę w wakacje –
oznajmił. – Przepraszam… Wiem, że mieliśmy razem jechać w góry. Obiecałem. Ale…
no nie mogę.
-Dlaczego? – starałem się panować
nad drżącym głosem. Coś mnie ukuło w środku.
-Praca – odparł krótko.
Przyciskałem mocno słuchawkę do
ucha. W oczach stały mi łzy. Czułem się jakby Hajime mi powiedział, że za pięć
minut będzie koniec świata i to ostatni raz, kiedy z nim rozmawiam.
-Rozumiem. No tak.
-Obiecuję, że przyjadę kiedy
indziej… na święta.
Na ostatnie też miał przyjechać –
przeszło mi przez myśl.
-No jasne.
-To trzymaj się, młody. Dbaj o
siebie.
-Ty też.
Rozłączył się. Stałem kilka
sekund ze słuchawką przy uchu, aż usiadłem zrezygnowany na krześle. Nie
widziałem się z Hajime już półtorej roku i byłem szczęśliwy, że mieliśmy jechać
razem na wakacje. Zawsze chcieliśmy pojechać gdzieś tylko we dwóch. Teraz jednak
wydawało mi się, że jedynie ja miałem takie marzenie, a Hajime było głupio
powiedzieć mi wprost o tym, że nie chce ze mną nigdzie jechać. Kto w końcu
chciałby gdzieś się ze mnę wybierać?
Hajime był pięć lat ode mnie
starszy. Był ulubieńcem wszystkich i zawsze mówiono mi, że powinienem być jak
on. Nienawidziłem, gdy porównywano mnie do starszego brata. Mierzono nasze
osiągnięcia jakąś kosmiczną skalą. „Hajime był w tym lepszy od ciebie”, „Hajime
robił to tak”, „Hajime nigdy by czegoś takiego nie zrobił”. Hajime, Hajime,
Hajime. Nie dziwiłem się wcale, że mój brat był tak bardzo przez wszystkich
wychwalany. Świetny matematyk, silna osobowość. Grał na pianinie, gitarze, a
gdy papa zaciągnął go do koła łowieckiego – na rogu. Świetnie strzelał, nigdy
nie chybiał. Był wygadany, radził sobie w trudnych sytuacjach. Najlepiej
napisał egzaminy po liceum i dostał się na najlepszy tokijski uniwerek.
A ja? Zawsze stałem w cieniu
starszego brata. Krytykował mnie często, narzekał, że jestem taki zamknięty w
sobie i słaby. Jednak, gdy tylko potrzebowałem pomocy, on stał przy mnie, jakby
był moim aniołem stróżem. Wstawiał się za mną, opiekował się mną. Reagował
najszybciej, gdy działa mi się krzywda. Dlatego w głębi zawsze go podziwiałem.
Był niezwykły.
Hajime pękł po roku na uczelni.
Sam nie wiedziałem dlaczego. Zrezygnował ze studiów, chociaż rodzice tak bardzo
nalegali, czy wręcz kazali mu na nich zostać. Był już jednak dorosły i rodzice
nie mogli mu dyktować swoich zasad. Pokłócił się z papą, który wyrzucił go z
domu. Później papa starał się jakoś złagodzić sytuację, chciał się dogadać z
synem, ale było za późno. Hajime opuścił wyspy i wyjechał do Ameryki.
*
Poszedłem z Yuu na imprezę, tak
jak mu obiecałem. Mój chłopak niemal bez przerwy mnie obejmował, co mnie z
lekka krępowało. Niektórym to przeszkadzało, ale on musiał mieć mnie koniecznie
przy sobie, jakbym był elementem jego ubioru. Chwalił się mną niektórym, mówił,
że ten chłopak o anielskiej urodzie jest tylko jego.
-Yuu, nie mów takich krępujących
rzeczy – wymamrotałem. Całował mnie lekko po szyi.
-Wstydzisz się mnie?
-Nie… nie wstydzę się.
-Mhm…
Nie mogłem niczego pić, ale za to
Yuu mógł. Nie pił wódki, jak mi obiecał. Za to wysunął kilka piw i miał świetny
humor. Tańczył z kilkoma dziewczynami, bo go o to poprosiły. Nie dziwiło mnie,
że był taki rozchwytywany. Przystojny, dobrze zbudowany, umiał zagadać…
Niespodziewanie poczułem się
oszukany. Jakbym dał się Yuu w coś złapać, co zauważyłem dopiero teraz, kiedy
okręcał pijaną nastolatkę na środku parkietu. Mogłem być teraz na miejscu tej
dziewczyny. Mogłem być pijany, tak jak wtedy w klubie. Mogliśmy razem palić
marihuanę, wciągać nosem kokainę, a potem iść wyczerpani do łóżka. Zaczęliśmy
właśnie w taki sposób. Najpierw rozmawiał ze mną, jakby otaczał mnie głęboką
troską, która zacieśniała się na mnie jak pętla. Złapał mnie jak kowboj krowę
na lasso.
Widział, jak patrzę się na niego.
Posłał mi uśmiech. Powiedział coś do nastolatki, która zaczynała kleić się do
niego. Pewnie ją przeprosił, że musi przerwać taniec i podszedł do mnie.
Siedziałem przy kontuarze, opierając się o blat łokciem. Yuu przysiadł obok
mnie, całując mnie w usta. Posłałem mu spojrzenie pełne obojętności, co go
zaskoczyło.
-Co ty taki…? – trącił mnie lekko
w boku. – Ptaszynko, uśmiechnij się.
-Źle się czuję.
-Boli cię gdzieś? – złapał mnie
za rękę. Dostrzegłem w jego oczach przejęcie. A może się myliłem? Może byłem
ważniejszy dla Yuu niż jakaś pierwsza lepsza nastolatka?
-To nie tak, że mnie boli. To
znaczy… boli, ale nie w fizyczny sposób.
Objął mnie. Poczułem, że topnieję
w jego ramionach. Dałem mu się gładzić po plecach i całować, jakbym był jego
prywatną lalką do tego typu rzeczy. Zawisłem bezwładnie w jego ramionach,
zamykając oczy. Muzyka atakowała moje uszy, pobolewała mnie głowa, z trudem
mogłem oddychać.
-Yuu chcę już wrócić do domu.
-Wytrzymaj jeszcze.
-Chcę wrócić do domu.
-To idź – puścił mnie, odsuwając
się. Zeskoczył z taboretu i odszedł gdzieś w tłum ludzi.
Zacisnąłem wargi, po czym ze
spuszczoną głową poszedłem do łazienki. O jedną z umywalek, które ciągnęła się
w rzędzie pod ścianą, opierał się jakiś chłopak. Miał spuszczone spodnie. Jakaś
dziewczyna klęczała przed nim i robiła mu loda. Całkowicie ich zignorowałem i
poszedłem załatwić swoją potrzebę. Umyłem ręce, nie zwracając uwagi na
postękiwania chłopaka, który powoli zaczynał szczytować, po czym wyszedłem
stamtąd. Próbowałem znaleźć swój płaszcz na wieszaku nieopodal drzwi, ale go
nie było. Zmartwiłem się, w kieszeni płaszcza miałem klucz od domu, bilet
miesięczny oraz kilka drobnych i skręta na tak zwaną czarną godzinę. Zacząłem
się rozglądać za swoją własnością po korytarzu, gdy dostrzegłem Yuu. Stał obok
drzwi wraz z moim płaszczem. Popatrzyłem na niego zaskoczony.
-Obiecałem, że cię odprowadzę –
podał mi ubranie wierzchnie.
-Dziękuję – mruknąłem.
Nie wiedziałem czy mi ulżyło, czy
może jeszcze bardziej zaczęło mi coś ciążyć. Yuu był milczący. Szedł obok mnie,
jakby prowadzono go na skazanie. Czasami się z lekka chwiał, za dużo wypił, ale
nie zwróciłem mu na to uwagi. Nie byłem pewny czy w tej chwili jestem w ogóle
kimś, kto ma prawa do zwracania mu na cokolwiek uwagę. Szliśmy tak ciemnymi
ulicami, aż znaleźliśmy się pod moim domem. Tuż przed bramą chciałem się
przytulić do Yuu na pożegnanie, ale ten odwrócił się gwałtownie, ruszając z
powrotem na imprezę.
-Na razie – powiedziałem za nim.
Machnął mi ręką, nawet się nie
odwracając.
Pełen przygnębienia wślizgnąłem
się do domu. Po cichu zdjąłem buty i na palcach wspiąłem się po schodach do
mojego pokoju. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, poszedłem wziąć kąpiel. Nalałem
wody do wanny i ległem w niej, zanurzając się po koniuszek nosa. Woda kapała z
niedokręconego kranu, za oknem przejechał jakiś pojedynczy samochód. Warkot
silnika rozchodził się jeszcze jakiś czas w pustej nocy.
Myślałem o Yuu. O jego zachowaniu
względem mnie, o naszym związku pełnym wzlotów i upadków. Myślałem sobie, co do
tej pory razem przeżyliśmy i jak bardzo Yuu mnie wspierał przez ten czas.
Ostatnio po prostu zrobiło się między nami tak… dziwnie. Od niedawna Yuu stawał
się dla mnie coraz bardziej obcy. Właściwie, to nie tylko dla mnie. Od Hotaru
słyszałem, że przestał być aż tak bardzo towarzyski i prawie zupełnie zerwał
kontakt z jej chłopakiem, co już w ogóle było dla mnie zaskoczeniem.
Może ma jakieś problemy? –
pomyślałem nagle. No tak, przecież przez cały ten czas to ja byłem tym, który
ma wiecznie pod górkę i szuka pomocy. Yuu nigdy nic nie mówił mi o swoich
troskach. Starał się mną opiekować i być silnym. Może to ja powinienem teraz
zaopiekować się nim?
Podniosłem się z wanny. Wytarłem
ciało ręcznikiem, ubrałem bieliznę, piżamę i poszedłem się położyć.
Nic już z tego nie rozumiem –
westchnąłem w myślach, wtulając się w poduszkę. Objąłem ją swoimi ramionami,
jakbym tulił się do Yuu. – Nie wiem, czy czuje do mnie to, co było na początku.
Może mu przeszło? Może znalazł kogoś innego?
Może…
Jakiś czas później zasnąłem ze
łzami w oczach.
Obudziła mnie wibracja telefonu.
Nie zdążyłem odebrać. Sięgnąłem po komórkę i mrużąc zaspane oczy pod wpływem
światełka ekranu, sprawdziłem, kto się do mnie dobijał. Byłem zdziwiony, że
ktoś postanowił do mnie zadzwonić o 4 rano.
Dzwonił Yuu i to nieraz.
Powszednie telefony mnie nie obudziły. Próbował dodzwonić się do mnie nie raz,
nie dwa, a blisko dziewiętnaście razy. Oddzwoniłem do niego. Odebrał po dwóch
sygnałach.
-Kouyou! – zaczął. – Kou, dzwonię
do ciebie i dzwonię! Nic ci nie jest? Wszystko w porządku?
-Nic mi nie jest – odpowiedziałem
niepewnie. Mój głos nie był aż tak zaspany, jak się spodziewałem.
-Gdzie jesteś? Wszędzie cię
szukam!
Zamilkłem na kilka sekund.
-Odprowadziłeś mnie do domu. Nie
pamiętasz?
-Nie, Kou, gdzie jesteś… Byłem u
ciebie i nikt nie otwiera.
-Byłeś u mnie?
-Dzwoniłem do drzwi.
-Jest czwarta w nocy. Jak
myślisz, czemu nikt nie otwiera?
-Wszędzie cię szukam… ja… tak się
o ciebie martwię, Kou…
-Yuu, piłeś, no nie? Wódkę.
-Myślałem, że jesteś w toalecie.
Naprawdę. Czekałem, ale nigdzie cię… Kouyou… Jak dobrze słyszeć twój głos.
-Mhm… gdzie teraz jesteś?
-W parku. Siedzę na ławce.
Podniosłem się z łóżka i uniosłem
roletę. Padało.
-Idź lepiej do domu. Przeziębisz
się.
-Nie mogę. Czekam na ciebie.
-Yuu, błagam cię. Porozmawiamy
później, dobrze? Nic mi nie jest, możesz spokojnie wrócić do domu i położyć się
spać.
-Ale ja muszę ci coś powiedzieć.
-No to mów.
-Nie mogę.
-Yuu…
-Poczekam w parku, okej?
Przyjdziesz do mnie potem?
-Nie przyjdę. Idź do domu.
-I tak poczekam.
Rozłączył się.
Uderzyłem się dłonią w twarz. Nie
wiedziałem, co mam teraz robić. Iść spać? Nie zasnąłbym, wiedząc, że on tam
gdzieś siedzi w deszczu i na mnie czeka. Miałbym iść do niego, ryzykując
jeszcze bardziej własne zdrowie i to, że sprowadzę na siebie gniew rodziców?
Nie…
Przysiadłem na łóżku i wybrałem
numer Hotaru. Odczekałem wszystkie sygnały, dopóki nie włączyła się
automatyczna sekretarka. Zadzwoniłem drugi raz. To samo. Hotaru na pewno spała.
Przez myśl przeszło mi, żeby zadzwonił do Akiry, jednak szybko wybiłem sobie
ten pomysł z głowy. On też pewnie teraz spał, a poza tym, nie był już moim
przyjacielem.
Targały mną różne ambiwalentne
uczucia. Czułem złość, rozżalenie, wzruszenie i jakąś magnetyczną siłę, która
przyciągała mnie do Yuu. Ubrałem się pospiesznie. Wciągnąłem na siebie spodnie,
na górę od piżamy nałożyłem sweter. W przedsionku ubrałem trampki, na ramiona
narzuciłem płaszcz, a pod pachę wziąłem parasol. Niczym mysz wymknąłem się z
domu i ruszyłem do miejsca, w którym czekał na mnie Yuu. Było zimno, ciemno, z
nieba padał deszcz. Rozłożyłem parasol, by osłonić się przed deszczem. Nie
miałem pojęcia, w jakim stanie zastanę Yuu, co chciał mi powiedzieć i, co
miałbym z nim zrobić. Nie mogłem go zabrać do siebie, mógłbym spróbować zaprowadzić
go do jego domu, ale to było trudniejsze.
Siedział na ławce usytuowanej
obok ulicznej latarni. Jej pomarańczowy blask rozświetlał trochę mrok, dlatego
rozpoznałem Yuu od razu. Rozwalony na ławce jak pijak w barze. Głowę miał
odchyloną w tył, ręce zwisały mu z oparcia ławki. Przez krótki moment wydawało
mi się, że śpi, jednak był przytomny. Na jego widok wypełniły mnie troska i
poczucie winy. Doprowadził się do takiego stanu, jakby wydarzyła się jakaś
wielka tragedia. W moich oczach Yuu wzrósł teraz do miary symbolu męczeństwa i poświęcenia.
Dopadłem do niego, odrzucając parasolkę na chodnik. Ująłem jego twarz w dłonie.
-Yuu, jak się czujesz? Yuu,
słyszysz mnie? Yuu! – potrząsnąłem nim. Spojrzał na mnie pustym wzrokiem, po
czym uśmiechnął się blado.
-Kou, jesteś.
-Jestem, Yuu. Jestem. Przyszedłem
do ciebie, nie mogłem cię zostawić.
Yuu objął mnie niespodziewanie.
Był to silny uścisk tęsknoty i zdławionego poczucia winy. Trzęsły mu się
ramiona, szlochał.
-Zmartwiłem się – pocałowałem go
we włosy, siadając okrakiem na jego nogach, by być bliżej niego. Deszcz padał
na nas, jakby chciał nas zalać całym smutkiem wszechświata. Płaszcz mi
przemókł, włosy z każdą chwilą robiły się coraz bardziej mokre. Kapała z nich
woda.
-Szukałem cię, naprawdę –
bełkotał, płacząc. – Wszędzie, Kou. Upiłem się… przepraszam… obiecałem, Kou…
tak cię szukałem i nie mogłem znaleźć… Myślałem, że coś ci się stało, że sobie
zrobiłeś… krzywdę przeze mnie. Coś, może… bałem się… o ciebie.
-Już, rozumiem. Nic mi nie jest –
pogłaskałem go po włosach, jakbym uspokajał małe, zranione dziecko.
-Przepraszam, Kou. Przepraszam,
przepraszam… przepraszam, ja… ja… przepraszam, jestem taki głupi.
-Nie gniewam się, Yuu.
-Kou… Kouyou. Tak cię kocham.
Naprawdę. Naprawdę, naprawdę, naprawdę… Kouy… to takie smutne. Ja ciebie tak…
ja cię… kocham… A jestem taki… taki zły. Okropny.
Przez kilkanaście następnych
minut płakał bez przerwy, bełkocząc, że mnie kocha. Chciałem mu powiedzieć, że
ja też go kocham, ale słuchanie jego pijackich wyznań miłosnych sprawiało mi
zbyt dużą przyjemność oraz ulgę. Nie zważałem już na to, że pewnie znowu
wyląduję w szpitalu, miałem naprawdę kiepską odporność. Siedzenie na Yuu w jego
ramionach na przemokniętej, drewnianej ławce i będąc samemu zmokniętym do
suchej nitki było zbyt zajmujące.
*
Gdy rozeszliśmy się dokładnie rok
później, czułem się jednocześnie jak zwycięzca i przegrany. To było chyba
najbardziej pokojowe rozstanie w historii rozstań ziemi, galaktyki, czy
wielkiego, bezkresnego kosmosu. Nasza rozłąka wcale nie wynikła z braku
miłości, kłótni (które, oczywiście, były między nami), zdrad czy innych
dziwnych czynników. To było rozstanie z rozsądku (a może z jego braku…?). Yuu
wyjechał po szkole, żeby się uczyć, dostał się na wymarzoną uczelnię, chciał
mieć wymarzoną pracę, a ja? A ja wygrałem sam ze sobą. Chociaż mojej choroby
nie dało się wyleczyć, to pogodziłem się z tym, że będzie mi towarzyszyć do
końca życia. Przybrałem na wadze, Yuu już nie narzekał na moje kościste
pośladki, gdy siadałem mu na kolanach. Czułem się naprawdę szczęśliwy, nawet, gdy
między nami był już koniec.
-Będziesz się czasami odzywał, no
nie? – odprowadzałem go na pociąg. Skąpany w gorących promieniach słońca peron
świecił pustkami. Miałem wrażenie, że to stacja stworzona specjalnie dla duchów,
a my byliśmy tam jedynymi ludźmi.
-Na pewnie. Przecież muszę ci
zdawać relacje ze wszystkich imprez.
Parsknąłem śmiechem. Złapałem go
pod rękę, jak to miałem w zwyczaju. Yuu obrzucił mnie uśmiechem.
-Ty też będziesz się odzywał, no
nie?
-Oczywiście! Będę ci opowiadał o
tym, jak bardzo nienawidzę matematyki.
Stanęliśmy przed żółtą linią
oddzielającą chodnik od torów. Do przyjazdu pociągu pozostało kilka krótkich
minut. Coś gwałtownie ścisnęło mnie za żołądek. Kiedy przyjedzie pociąg, on do
niego wsiądzie i odjedzie, a ja go stracę na zawsze. Będę żył wspomnieniami
minionych miesięcy, będę płakał, tęsknił i na pewno żaden z nas nie odezwie się
do drugiego. Zapomnimy o sobie.
-Hej, Yuu, zobaczymy się, gdy
przyjedziesz, nie?
-No jasne. Czemu mielibyśmy się
nie spotkać?
Spojrzałem na niego z lekka
zasmucony. Yuu posłał mi szeroki uśmiech, złapał mnie za dłoń, splatając nasze
palce.
W oddali rozległ się gwizd
lokomotywy. Stukot kół pociągu był coraz bliżej. Na peron wjechał krótki, może
trochę przestarzały pociąg, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w tym, że byliśmy
na stacji wybudowanej wyłącznie dla duchów. Pociąg stanął z piskiem i jakby
sapnął, zmęczony ciągłą jazdą. Drzwi najbliżej nas otworzyły się. Nikt nie
wysiadł, jedynie konduktor wychylił się, sprawdzając, ile osób wsiada. Zdziwił
się, widząc tylko mnie i Yuu na ogromnej stacji.
-Za pół minuty odjeżdżamy! –
krzyknął w naszą stronę.
-Pora na mnie – oznajmił. Chciał
mnie puścić, jednak zacisnąłem mocno swoją dłoń na jego. Czułem, że zaczynam
się trząść z nerwów i, że do oczu cisną mi się łzy. – Kou? Muszę iść.
Nie idź… Nie odjeżdżaj.
-Wiem. Ja tylko…
Cmoknął mnie w usta. Szybko
oddałem pocałunek, chcąc jak najdłużej czuć dotyk jego miękkich warg na swoich.
Puściliśmy nasze dłonie. Wypełniła mnie zimna pustka.
-Nie lubię pożegnań – wymamrotał.
-Ja też nie.
Krótką chwilę patrzyliśmy na
siebie w milczeniu. Miałem wrażenie, że czas zwolnił, kiedy w rzeczywistości
nasze ostatnie pół minuty dobiegało końca.
-Trzymaj się, Kou. Nie rób więcej
głupstw, okej? – uśmiechnął się do mnie szeroko.
-Ty też, Yuu…
Wspiął się po schodkach do
pociągu. Już miał zamykać drzwi, kiedy zawołałem za nim.
-Yuu!
Podniósł na mnie wyczekująco
głowę. Stałem przed nim, chciałem mu coś powiedzieć, ale co? Nie mogłem tak po
prostu go wypuścić z rąk.
-Dziękuję. Dziękuję za wszystko.
Czułem, że po policzkach spływają
mi łzy. Kolejny raz tego dnia uśmiechnął się do mnie.
-Nie ma za co.
Zamknął drzwi. Patrzyliśmy na
siebie przez szybę, dopóki pociąg nie ruszył. Pomachałem Yuu, a on mi.
Lokomotywa gwizdnęła, rozległ się pisk zwalnianych hamulców i stukot kół
pociągu, który powoli się rozpędzał. Stałem w miejscu, patrząc na odjeżdżający
pociąg, dopóki nie straciłem go z oczu.
Zostałem sam na wielkiej pustej
stacji. Przysiadłem na ławce i jakiś czas patrzyłem beznamiętnym wzrokiem przed
siebie. Nie umiałem się pogodzić z tym, że po prawie półtorej roku skończył się
mój związek.
Nagle poczułem wibrację w
kieszeni. Wyciągnąłem komórkę i odczytałem sms.
Od: Yuu
Pamiętaj,
żeby nie pić wódki, ale blanta możesz zapalić!
Zaśmiałem się pod nosem. Podniosłem
się z ławki i ruszyłem do domu. Po drodze rozmyślałem o minionych miesiącach i
o tym, co czeka mnie w przyszłości. Zaczęło mnie zastanawiać, co będę robić za
rok, gdzie chcę się znajdować. Nie wiedziałem, ale czułem, że będzie to gdzieś
blisko Yuu, nawet jeśli teraz się rozstaliśmy. Chociaż, niektóre rzeczy po
prostu muszą się kiedyś skończyć, nieważne jak długo chcielibyśmy, by trwały.
I wish
you would dare to walk me home
I don’t
wanna fight the world alone
----
Oneshot na rozpoczęcie weekendu. Mam nadzieję, że przypadł wam do gustu. Błędy nie są celowe, naprawdę za nie przepraszam. Czekam na wasze opinie, Żuczki~!
I krótka reklama. Notki od dłuższego czasu są dodawane w odstępach niczym lata świetlne, dlatego, jak ktoś chce coś się dowiedzieć, co u mnie, to zapraszam na mojego twittera KLIK
Do następnej notki~! :3
Do następnej notki~! :3
Taaaak! Aoiha! Tsu wraca do gry! Kocham.
OdpowiedzUsuńTsu zawsze była w grze! \m/ :D
UsuńWowowowow.
OdpowiedzUsuńOstatnio czuję niedosyt Aoihy i nadrabiam to w swoich opkach, chociaż to nie to samo i nagle BAM! Tsukkuś, jakbyś mi normalnie czytała w myślach!^^
Miałam mieszaaane uczucia podczas czytania tego shota. Raz współczułam Kouyou, raz był w moich oczach życiową ciotą. Raz uwielbiałam Yuu (jak zawsze), raz uważałam go za totalnego chama. Taki dziwny shot, ale niestety prawdziwy. Albo stety? Może niestety, że właśnie tak wygląda młodzież w większości. A stety, że są jeszcze ludzie, którzy potrafią się z czymś pogodzić. I szczerze to pierwszy raz nie jestem smutna, że główna para się rozstała.
Czyżbyś pisała shota na telefonie? Bo tak wyglądają błędy xD.
Jestem ci wdzięczna za tego shota. Był megaśnie długi. I chcem wincyj Aołojh.
Pozdrowionka i trzymaj się i nie pij dużo wódy jak Kouyou!
Shipperzy Aoihy mają chyba jakieś zdolności telepatycznie, poważnie. XD
UsuńRozmawiałyśmy w sumie o tym na tt i wiesz, że wzorowałam się na własnych przeżyciach. W zasadzie to też nie jestem smutna (nie aż tak, jak się spodziewałam), że doszło do ich rozstania.
W zasadzie to jak to napisałam, to mi się nie chciało jeszcze raz czytać i poprawiać, więc... XDD (autor też człowiek i ma lenia!)
Dziękuję serdecznie! Aoiszek jak najwięcej! Nic nie obiecuję, co do tej wódki... :'3
oO jaki długi szot. Nawet nie czuję żalu, że się rozstali. Tak. jak napisała MH to było realistyczne. Nie podobało mi się jedno- te wzmianki o polowaniu. W tych momentach czułam, że po prostu ziewam. Ogółem dobry oneshot. muzyczka w tle na +.
OdpowiedzUsuńAle wzmianka o polowaniu była tylko jedna. :c
UsuńMuzyka lepsza od opowiadania. \m/
shocik fajny..Ale za to szablon przecudowny taki kolor od razu lepiej widac czcionke niz na tym szarawym poprzenim ledwo wtedy co mozna bylo wyczywac musialam zaznaczac zeby to przeczytac...zowat tak jak jest na razie plosie
OdpowiedzUsuńDawno mnie tu nie bylo, zaczynając od tego shota będę teraz wszystko nadrabiać ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że zmieniło się tło, tak szczerze to trochę dziwnie - będę musiała się do niego przyzwyczaić :p ale za to od razu wszystko lepiej widać :D
A co do samego one shota: cudny jest ^.^
Och, potrzebowałam coś takiego. Zdecydowanie! Długie coś, co można czytać z przerwami i do tego po paru godzinach wracać! Czytając ten twór poczułam się jak podczas oglądania tych japońskich dram, serio~ Uwielbiam opowiadania na podstawie przeżyć, bo wtedy można do nich dodać własne odczucia, przez co wszystko jest jeszcze bardziej wiarygodne, a czytelnikowi zapiera dech w piersiach. *nie martw się, serce mnie dzisiaj nie boli~*
OdpowiedzUsuńNarkotyki i alkohol. Kou zachowywała się tutaj, jakby naprawdę nie miał nic do stracenia. Owszem, nie miał. Choroba, która ciągnie za sobą śmierć. Wtedy człowiek ma ochotę rzucić wszystkie obowiązki i zacząć robić to, na co miał zawsze ochotę. Przyćmiony przez chore ambicje ojca, stanie w cieniu brata, brak zrozumienia... to wszystko doprowadziło do depresji, tego głębokiego bagna... Ale na szczęście w jego życiu pojawiła się osoba, która chciała dla niego dobrze. Fakt faktem nie układało im się i ten związek był dla nich dobrym doświadczeniem, lekcją - jak zwał tak zwał - i wszyscy wyszli z tego zdrowi, czyż nie? Czyli wszystko powoli zmienia się na lepsze. Mam nadzieję, że Kou będzie o siebie dbał i nie zawiedzie w przyszłości Aoiego. Nie mają do siebie żalu, to najważniejsze. Nadal mogą się potykać i mieć ze sobą kontakt. A związek? Czasami coś się kończy, ale zmiany nie muszą przybierać tragicznego kształtu.
Moje ulubione opowiadanie. A przy końcówce mam zawsze takie "eeej no". Ogólnie masz zajebisty talent do pisania. Nie jest to jakaś amatorszczyzna, ale czasem się czuję jakbym czytała książkę nie blog z opowiadaniami. ;) Życzę dużo weny. :D
OdpowiedzUsuńMogę powiedzieć tylko tyle: to jak na razie mój ulubiony tekst. Przeczytałem to już jakiś czas temu i długo myślałem nad odpowiednim komentarzem, ale do głowy przychodzi mi tylko 'wow' i wyobraź sobie moją opadniętą szczękę. Bardzo mi się podobało, może po części też dlatego, że borykałem się, nadal borykam (i pewnie jeszcze będę) z tym samym, co główny bohater.Czułem się niemal, jakbyś opisywała dokładnie moje życie, jakby to opowiadanie było moim osobistym pamiętnikiem.
OdpowiedzUsuńKocham, i pewnie wrócę do czytania jeszcze nie raz, tak jak to robię z ulubionymi książkami.
Życzę Ci dużoddużodużo weny i biorę się za Migdałowe serce z przekonaniem, że na 100% będzie to kolejna perełka wśród tekstów innych autorów, które dotychczas miałem okazję poznać.