Migdałowe serce: Lost boy

Ostrzeżenia: Groteska, kontrowersyjne skróty myślowe, groteska, satyra, groteska.

Lost boy




To był kiepski dzień dla mnie i dla Yuu. Nie tylko z tego względu, że się potwornie pokłóciliśmy, ale też dlatego, że cała kanalizacja w naszym bloku miała awarię i sąsiad z góry zalał nam mieszkanie. Obaj byliśmy wściekli, a zalane mieszkanie tylko dolało oliwy do ognia.
Umówiliśmy się, że na ten czas zostaniemy u Satoru i Tary, a przynajmniej na tę noc. I tak miałem następnego dnia wracać do Matsue, a Yuu miał przenocować później u Akiko. Powierzyłem mu zadanie opieki nad naszym mieszkankiem, na co kolejny raz się z lekka zezłościł, że zostawiam go samego z tym bałaganem.
-Muszę wracać na uczelnię, tak? – niemal na niego krzyknąłem, nie mogąc już nad sobą dłużej panować. – Przyjadę w następny weekend i pomogę ci całą resztę ogarnąć. Po prostu przyjdzie firma od kanalizacji, no nie? Więc i tak nic nie musisz robić.
-To sobie posiedzę wygodnie u mamusi – warknął ironicznie.
-Siedź sobie, gdzie chcesz – burknąłem.
Zjedliśmy obiad wraz z Satoru, Tarą i Sorą. Pokłóciliśmy się podczas posiłku dokładnie dwa razy. Pewnie byłby trzeci raz, gdyby Satoru nam nie przerwał. Wówczas obaj niemal jednocześnie rzuciliśmy sztućce i wstaliśmy od stołu. Ruszyłem do pokoju, a Yuu w stronę drzwi. Gdy zdałem sobie sprawę, że nie idzie ze mną, od razu się odwróciłem w jego stronę.
-A ty dokąd?
-Na spacer.
I wyszedł, niemal trzaskając drzwiami. Poszedłem do siebie, będąc strasznie zły na Yuu.  Wrócił dopiero wieczorem. Wszedł do pokoju, gdzie akurat leżałem na łóżku z laptopem i przeglądałem portale społecznościowe. Yuu poszedł pod prysznic, a ja dodałem na nasze wspólne konto na Facebook-u (Yuu&Taka – rodzaj pary ze wspólnym kontem na fejsie dop. aut.) nasze zdjęcie ze wczoraj, zanim się pokłóciliśmy. Shiro obejmował mnie w pasie, a ja opierałem się o jego ramię.
Wyczekiwany wspólny weekend.
Już po chwili pojawiły się pierwsze polubienia i komentarze.
Piękna z was para! – Shinju.
Aw, byle tak dalej <3 – Miho.
2/10 – Kouyou.
ŚMIERĆ GEJOWSKIM ŚMIECIOM11!11!!111!1!!!!!!! ODPOWIECIE ZA TO PRZED ALLAHEM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!11111111!!!!!!!!!!!!!!11@1!!!1– jakiś facet, którego zaraz zablokowałem i wyrzuciłem ze znajomych.
I kilka komentarzy od kolegów Yuu, kogoś z moich studiów, no i doszliśmy do 200 polubień w przeciągu dwudziestu minut.
Przyszedł Yuu. Położył się obok mnie i spytał, co robię. Pokazałem mu zdjęcie i komentarze. Popatrzył na wszystko z uśmiechem.
-Ładnie wyszedłem – podsumował.
-A ja?
-Ty zawsze ładnie wychodzisz. Ja wyszedłem wyjątkowo przystojnie.
Parsknąłem. Później razem leżeliśmy już pod kołdrą i odpowiadaliśmy na komentarze. Gdy stwierdziliśmy, że nie chcemy jeszcze iść spać, zgodnie uznaliśmy, że obejrzymy film. Yuu pozwolił mi wybrać i w ten sposób skończyło się na thrillerze. Przytuliłem się do Yuu, kładąc głowę na jego piersi, a on objął mnie ramieniem i gładził lekko moją rękę. Gdy skończyliśmy oglądać, dochodziła północ. Zaczęliśmy rozmawiać o jutrzejszym dniu i wówczas znowu się pokłóciliśmy. Ja położyłem się na jednym skraju łóżka, a Yuu na drugim. Byliśmy odwróceni do siebie tyłem i potwornie nachmurzeni.
-Czemu musisz mnie tak denerwować? – burknąłem, obejmując ramionami poduszkę.
-A ty mnie? – odparł w zimną ciszę. – Ciągle coś wymyślasz.
-Jak ci się nie podoba, to po co ze mną jesteś?
-A wiesz, że nie wiem.
Przez dłuższy czas leżeliśmy w milczeniu.
-Chciałbym cię nigdy nie poznać – oznajmiłem.
-Ja ciebie też – odparł.
-No i dobrze – burknąłem. – Żałuję tego, jak niczego innego. Gdybym mógł to życzyłbym sobie, żeby nigdy cię nie poznać.
-Naprawdę?
-Naprawdę.
Kolejne chwile milczenia.
-W takim razie mam nadzieję, że twoje życzenie się spełni – powiedział sucho.
Sprawdziłem godzinę na telefonie. Była minuta po północy.

Obudziłem się dość późno, bo dopiero o dziewiątej. Miałem dwie godziny do pociągu. Dwie godziny, żeby zjeść śniadanie, spakować się i jeszcze uzgodnić z Yuu szczegóły dotyczące naszego mieszkania. Przekręciłem się na bok, jednak Yuu obok mnie nie było. Jego połowa łóżka była zaścielona, na poduszce nie było nawet śladu czyjejkolwiek bytności.
-Pięknie – mruknąłem pod nosem. Chyba naprawdę strasznie musiałem zranić Yuu swoimi słowami.
Podniosłem się i rozejrzałem po pokoju. Nie było ubrań Shiroyamy, żadnej jego rzeczy. W łazience nie została nawet golarka. Ubrałem się szybko i zszedłem na parter. W salonie siedział Satoru, czytał gazetę.
-Widziałeś się z Yuu? – rzuciłem na przywitanie, zamiast dzień dobry.
-Co?
-Pytam czy się z nim widziałeś.
Satoru opuścił gazetę na swoje kolana i spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Takanori, usiądź – powiedział chłodno.
Spojrzałem nań niepewnie, po czym zająłem miejsce w fotelu. Poczułem, jak żołądek zaciska mi się w supeł. Wcale nie lubiłem, gdy używał takiego tonu ojca, który ma coś nieprzyjemnego do oświadczenia swojemu dziecku. To był jeden z tych momentów, który kojarzył mi się z moim dzieciństwem.
-Coś się stało? – zapytałem z wahaniem w głosie.
-Chyba ty mi powinieneś o tym powiedzieć. Wiem, że jesteś dorosły, ale mieszkasz tutaj i pamiętaj, że w tym domu obowiązują pewne zasady.
Zamrugałem kilkakrotnie w zdziwieniu. Czułem się głupi.
-O co ci chodzi?
-Nie udawaj, że nie wiesz.
-No właśnie! Kompletnie nie wiem, o co ci chodzi. Spytałem tylko czy widziałeś Yuu. Wieczorem znowu się pokłóciliśmy i dzisiaj rano już go nie było. Za dwie godziny mam pociąg i muszę jeszcze z nim pogadać o naszym mieszkaniu.
-Jaki pociąg? Ty się dobrze czujesz? – spojrzał na mnie jak na wariata. Podobnie ja patrzyłem na niego.
-Dobra, wygrałeś. Pewnie obraził się i gdzieś poszedł, a ty jesteś z nim w zmowie. Tara mi powie, gdzie jest.
-Kto taki?
Wywróciłem oczami. Nawet się nie odszczekałem, jedynie poszedłem szukać Tary. Nie było jej w ogrodzie, w kuchni ani w biblioteczce. Zapuściłem się więc na górę do pokoju moich rodziców. Przystanąłem przed drzwiami, zapukałem.
-Proszę! – doszedł do mnie przytłumiony głos. Był jednak dziwny, jakby Tara się przeziębiła. Uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka.
-Chciałem spytać czy nie widziałaś może…
 Urwałem. Zamarłem w miejscu i przez kilka sekund patrzyłem zszokowany na osobę, która stała przede mną. Miałem wrażenie, że oczy wylecą mi z orbit. Zamknąłem drzwi. Policzyłem do dziesięciu i od dziecięciu w dół. Gdy skończyłem, wziąłem głęboki wdech. Cały drżałem, kręciło mi się w głowie. To się nie mogło dziać naprawdę.
Otworzyłem drzwi.
-Mamo…? – mój głos był drżący, niepewny. Nie byłem w stanie zaufać swoim własnym oczom.
-Słucham, skarbie? – Yuri przysiadła właśnie przy toaletce. Zgrabną, kobiecą rączką zaczęła malować rzęsy. Mało brakowało, a bym upadł, jak dobrze, że oparłem się o ścianę.
Co tu się, do cholery, wyrabia?! – krzyknąłem w środku.
-Co tu robisz? – spytałem.
Mama spojrzała na mnie z lekka zaskoczona.
-Jak to, co robię? – uśmiechnęła się serdecznie. – Taka, skarbie, dzisiaj przychodzi do mnie klient, będzie wybierał obrazy. Pomożesz mi je poustawiać?
Obrazy…
-Jasne. Nie ma sprawy.
-Dziękuję – znowu się do mnie uśmiechnęła.
Coś było w tym uśmiechu. Jakiś ukryty smutek. Mama zawsze uśmiechała się w ten sposób, pamiętałem to dobrze, jednak tym razem widziałem w tym coś więcej. W końcu dostrzegłem to, co w rzeczywistości pociągnęło ją na dno.
Wyszedłem z pokoju z uczuciem podobnym, jakby ktoś mnie spoliczkował. Popatrzyłem na korytarz, na ścianach wisiały obrazy mojej matki. Ostatni raz widziałem to miejsce w takim stanie, zanim zmarła, gdy miałem czternaście lat. A teraz tu była. Siedziała przed swoją toaletką i malowała się. Była tutaj żywa, prawdziwa, namacalna. Moja matka.
Coś mnie nagle ścisnęło w środku. Skoro była tu moja mama, to znaczy, że nie ma Tary, a jeśli nie ma Tary, to…
Zakryłem usta dłonią. Wbiegłem do pokoju obok sypialni rodziców i niemal krzyknąłem. Pomieszczenie w żadnym stopniu nie przypominało dziecięcej sypialni. Nie było łóżeczka, szafy, komody z zabawkami. Wszystko było takie samo, jak osiem lat wcześniej – pokój był atelier mojej mamy. Wszędzie stały sztalugi i płótna, opakowania po farbie, pędzle i pobrudzone szmaty.
Tara i Sora nie istnieją. Co więcej, nie ma też Yuu.
-To jakiś żart – wymamrotałem, rzucając się do swojego pokoju. Zacząłem przeszukiwać wszystkie szafki i szuflady. Nie mogłem znaleźć ani jednej rzeczy Yuu. Nie miałem żadnego prezentu od niego, żadnych zdjęć. Nic, kompletnie nic! Wziąłem telefon, przejrzałem kontakty, smsy. Nie było nic od Yuu. Na szczęście znałem jego numer na pamięć, dlatego szybko go wystukałem i zadzwoniłem.
Pierwszy sygnał, drugi, trzeci…
Był sygnał!! Już się bałem, że może nie będę mógł się do niego dodzwonić. Poczułem znaczną ulgę, musiałem z nim koniecznie porozmawiać. W tym samym momencie, kiedy mijał piąty dzwonek, ktoś po drugiej stronie się rozłączył. Zdenerwowałem się. Yuu miałby ode mnie nie odebrać?!
Spróbowałem kolejny raz, potem kolejny. Za czwartym razem w końcu ktoś odebrał. Nie był to jednak Yuu.
-Czego – rzuciła sucho jakaś kobieta w słuchawkę. Przełknąłem ślinę. W tym momencie poczułem, że nie mam pojęcia, co jej powiedzieć. Myślałem, że odbierze Yuu, a nie jakaś lafirynda.
-Jest Yuu? – spytałem.
-Nie – odparła krótko.
-To jego telefon.
-Nie.
Zamrugałem kilkakrotnie. Poczułem się zbity z tropu.
-To na pewno jego komórka. Jest gdzieś w pobliżu?
-Nie ma go – odparła tym samym suchym tonem, co na początku. Czyli jednak to był jego telefon.
-Wyszedł gdzieś?
-Kim ty, do chuja pana, jesteś? – warknęła.
-Ja… jestem jego znajomym. Kolegą. Przyjacielem – odchrząknąłem.
-To jesteś w końcu znajomym, kolegą czy przyjacielem?
-Przyjacielem – odparłem szybko. – Jestem przyjacielem Yuu.
-Poważnie? To co chcesz mu zaproponować?
-Za… zaproponować? – zamrugałem zdziwiony. Przysiadłem na łóżku.
-No raczej.
-Chciałem z nim porozmawiać. To znaczy… muszę. Muszę z nim koniecznie porozmawiać. Jeszcze dziś.
-Nie ma go w mieście. Wróci jutro.
-I zostawił tak swój telefon? Na pewno nie – prychnąłem.
Dziewczyna zamilkła. Po chwili połączenie zostało przerwane.
Zszedłem na parter, gdzie mama już zaczęła rozkładać obrazy. Pomogłem jej, chociaż czułem się dziwnie. Ona nie istniała naprawdę, nie mogła istnieć.
Przeszło mi przez myśl, że może tak naprawdę do tej pory śniłem. Że Yuu, Tara, Sora i wszyscy inni byli jedynie częścią jakiegoś mojego snu. Gdyby tak było, to musiałem mieć całkiem niezłą wyobraźnię albo być na coś chory psychicznie. Stworzyć kogoś takiego jak Yuu albo Kouyou? Cholera, moja psychika miała jakieś poważne problemy.
Szybko jednak porzuciłem ten pomysł. Nie mogłem być aż takim wariatem, by wyobrażać sobie idealnego faceta, w dodatku gangstera i marzyć o tym, że biorę z nim ślub. Na pewno istniało jakiś logiczne wytłumaczenie tego wszystkiego. Może to był sen? Albo… albo straciłem gdzieś przytomność i moja podświadomość chce mi uzmysłowić, że… No właśnie. Co chciała mi uzmysłowić moja podświadomość? Że nie powinienem ranić uczuć Yuu? Może i coś w tym było. W tej chwili jednak musiałem się dowiedzieć, co się tu wyprawiało i spotkać się z Yuu. Może on coś wiedział na ten temat.
Pomogłem Yuri z obrazami, później poszedłem się przejść po okolicy. Byłem w Tokio, nic się tu nie zmieniło. Tak samo było pełno ludzi, samochodów i zanieczyszczeń, jak wczoraj. Wszędzie było tłoczno, gdzieś wydarzył się jakiś wypadek. Tokio. To po prostu było Tokio.
Wsiadłem w autobus i pojechałem do mieszkania mojego i Yuu. Podróż zajęła mi ponad pół godziny. Przez ten czas rozmyślałem o wszystkim. Gdzie podziały się Tara i moja siostra? Czy Kouyou, Yutaka i Akira żyją? A co z moją rodziną w Shimane? Miałem całe mnóstwo pytań i nikt nie był w stanie udzielić mi na nie odpowiedzi. Sam musiałem dojść do prawy.
Nie miałem klucza od mieszkania, dlatego, gdy tylko znalazłem się przed drzwiami, użyłem dzwonka. Odszedłem krok w tył i rozejrzałem się po klatce schodowej. Sąsiedzi dalej mieli tak samo obdrapane drzwi i wystawiony stolik, na którym kładli makulaturę. Z ciekawości zajrzałem do jednej gazet, akurat było to poranne wydanie gazety dziennej. Zanim jednak zdążyłem ją przejrzeć, drzwi od mojego i Yuu mieszkania otworzyły się.
-Tak?
-Um… ja…
Przede mną stała całkiem młoda kobieta. Była w ciąży albo połknęła arbuza i to całkiem sporego arbuza. Przez myśl przeszło mi, jak musiało to wyglądać. Kobieta połykająca arbuza. Jak jej to przeszło przez gardło…?
-Pan jest nowym najemcą? – spytała.
-Uhm… co? Znaczy, tak. Tak!
-Jak dobrze, że pan przyszedł, właśnie zaczęliśmy się już niepokoić z mężem czy ktokolwiek będzie chciał wynająć albo kupić to mieszkanie. Proszę, zapraszam do środka.
Wszedłem do znajomego przedsionka. To było nasze mieszkanie, ale jednocześnie wyglądało ono zupełnie inaczej. Wyglądało tak, jak wtedy, gdy się z Yuu wprowadziliśmy. Zupełnie inny kolor ścian, jakieś paskudne, tanie meble. Wszystko było zagracone, wszędzie walały się jakieś dokumenty.
Zdjąłem buty, kobieta zaczęła mnie oprowadzać po mieszkaniu. Opowiedziała, dlaczego chcą się z mężem przeprowadzić i te jej wyjaśnienia były całkiem logiczne i oczywiste – dziecko, a raczej dzieci. Miały urodzić im się bliźniaki, dlatego szukali czegoś większego. Faktycznie, to miejsce nadawało się dla dwóch osób, jednak czterem osobom byłoby już tłoczno.
-Wie pan, jak czasami jest z dziećmi – zaśmiała się, przysiadając na kanapie. Przysunąłem w jej stronę herbatę, którą zrobiła, podziękowała mi. – Zawsze coś się dzieje. Z mężem mamy już upatrzone mieszkanie. Ładne, przestrzenne. To miejsce idealny dla dzieci.
-Ja z moi-oo-oją partnerką szukamy właśnie czegoś w tym stylu. To bardzo ładne mieszkanie.
-Tak pan sądzi?
-Tak. Myślę, że byłoby idealne.
Rozpromieniła się momentalnie. Jej uśmiech był naprawdę ładny.
-Bardzo się cieszę.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Mój wzrok spoczął na wiszącym na ścianie kalendarzu. Chwilę patrzyłem na niego, przypominając sobie, jak w tym miejscu wieszaliśmy z Yuu obraz. Był to zimowy pejzaż z zachodem słońca, który bardzo nam się spodobał, chociaż był to raczej obraz, którego nie zauważa się na co dzień. Wisiał, bo wisiał, zapełniając ścianę, jednak od czasu powieszenia go w tym jednym miejscu, żaden z nas już o nim nie pamiętał. Popatrzyłem uważnie na kalendarz. Był to kalendarz z jakiejś firmy, który czasami dostają klienci podczas wizyty przed albo po Nowym Roku i składał się z czterech części. Jakieś zdjęcie, na którym umieszczone było również logo firmy, powszedni miesiąc, obecny i następny. Ot, zwykły kalendarz. Jednak nie dawało mi to spokoju. Było na nim coś, co moja podświadomość uważała za dziwne, czego mój umysł nie mógł jeszcze przyswoić. Gdy w końcu zrozumiałem, co było nie tak z tym kalendarzem, o mały włos, a bym się zapowietrzył.
Zostawiłem kobiecie jakiś wymyślony numer i powiedziałem, żeby zadzwoniła jutro, by dała mi dokładne dane odnośnie sprzedaży lub wynajmu mieszkania. Oczywiście zgodziła się z radością. Zamknęła za mną drzwi, a ja rzuciłem się do gazety dziennej, którą przeglądałem przed mieszkaniem sąsiadów. Szybko znalazłem datę wydania i aż mnie zatkało. Zaszumiało mi w głowie, nogi zrobiły się miękkie, ledwo byłem w stanie na nich ustać. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. Cofnąłem się o 2 lata w czasie!
-Cholera! – niemal krzyknąłem. Złapałem się za serce i przysiadłem na betonowych, zimnych schodkach. Coś mnie kłuło w środku, nie mogłem oddychać, a po plecach spłynął mi pot. Tak się czuje człowiek tuż przed zawałem serca?
Wróciłem do domu. Nie wiem jak, bo tego za bardzo nie pamiętałem, ale wróciłem. Mama akurat przyjmowała klienta, gdy wszedłem do salonu. Przywitałem się grzecznie i już miałem iść na górę, gdy nagle mama kazała mi zostać.
-Takanori, to pan Hokusai Kenta – oznajmiła Yuri. Mężczyzna skłonił mi się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Puścił mi oko, na co zadrżałem. Był ode mnie przynajmniej dziesięć lat starszy. Był dobrze zbudowany, wysoki, jego garnitur opinał się na mięśniach. Włosy miał ścięte na krótko, jego twarz była męska, całkiem przystojna – usta były nie za szerokie, nie za wąskie, twarz symetryczna, oczy dość duże o ładnym kształcie. Jego zmarszczki mimiczne wskazywały na to, że dużo się uśmiechał. Sprawiał wrażenie bogatego dżentelmena, który mógł uwieść każdą kobietę (i nie tylko).
-Miło mi pana poznać. Matsumoto Takanori – skłoniłem się przed nim.
Hokusai uśmiechnął się do mnie serdecznie. Odwzajemniłem uśmiech, jednak moja twarz po chwili na nowo przybrała poważnego wyrazu.
-Ciebie również, Takanori.
-Taka, poczekasz chwilę z panem? Pójdę tylko po książeczkę czekową.
-Jasne – wymamrotałem, gdy moja mama była już w drodze na górę. Spojrzałem na faceta przed sobą. Zbliżył się do mnie nieznacznie, jak skradający się kot. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka i rozbrzmiał alarm. Halo! Zboczeniec na horyzoncie!!
-Masz bardzo ładną mamę – oznajmił z uśmiechem.
Zmarszczyłem lekko brwi. Łapy precz od mojej mamy!
-Wiem, jest piękna – odparłem sucho.
-Jesteście do siebie podobni.
-To też wiem.
Mężczyzna roześmiał się.
-Nie bądź taki. To był komplement.
-Komplement?
-Powiedziałem, że masz ładną mamę, a później…
-Zrozumiałem. Dziękuję. Panie Hokusai…
-Kenta – przerwał mi. – Po prostu Kenta.
-W porządku – odchrząknąłem. – Słuchaj, Kenta, tylko nie myśl sobie, by jakoś podbijać do mojej mamy albo ją kantować. To uczciwa kobieta i kocha to, co robi.
-Nawet mi to do głosy nie przyszło! Jestem zainteresowany wyłącznie jej obrazami.
-Tylko?
-Cóż… w tej chwili zainteresowało mnie coś jeszcze, a raczej ktoś – posłał mi znaczący uśmiech. Miałem wrażenie, że coś mi się cofa w środku.
-Słuchaj pan – niemal warknąłem w jego stronę, pokazałem na niego palcem. – Nawet się do mnie nie zbliżaj. Znam już takich cwaniaczków. Jeden fałszywy ruch, a nie ręczę za siebie.
-Jaki groźny. Nie chcę nic robić. Mogę ci tylko zaproponować wspólną kolację.
-Nie, dziękuję.
Niespodziewanie podsunął mi swoją wizytówkę pod nos. Wziąłem ją i uważnie na nią popatrzyłem. Facet był zwyczajnym przedsiębiorcą. Na wizytówce widniało jego nazwisko, numer oraz logo i numer firmy, w której pracował.
-Jakbyś zmienił kiedyś zdanie. Poza tym, chciałem zakupić więcej obrazów od twojej mamy. Teraz jednak muszę się nad tym zastanowić.
-Ty szantażysto – wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
Wzruszył jedynie ramionami. Poczułem, jak ogarnia mnie wściekłość. Nie ze mną takie numery…

*

Podczas kolacji moja mama bez przerwy opowiadała o wizycie Kenty. Pochwaliła się, ile dał za obrazy i, że chciałby, by namalowała coś specjalnie dla niego. Satoru jakoś nie podzielał jej entuzjazmu. Oznajmił tylko, że to świetnie, skończył jeść kolację i odszedł od stołu. Zostaliśmy tylko ja i moja mama. Yuri popatrzyła na mnie przepraszająco i dotknęła mojej dłoni.
-Taka, przykro mi, co ten facet musiał ci powiedzieć – oznajmiła.
Zmarszczyłem brwi.
-Wiedziałaś, że będzie się tak zachowywał – mój ton był niemal oskarżycielski. – Własna matka mnie wykorzystała!
Yuri roześmiała się wesoło. Również się zaśmiałem. Nie potrafiłem się na nią gniewać. Tyle lat żyłem bez niej, tak za nią tęskniłem, że w tej chwili to wszystko wydawało mi się być jakąś drobnostką.
-Dzięki temu dobiliśmy targu i udało mi się zatrzymać go na dłużej. Wcale nie musisz się z nim spotykać. Zignoruj go najlepiej.
-Ale, gdybym się z nim spotykał, mógłbym ci pomóc w interesach.
-Na pewno nie w taki sposób – uśmiechnęła się do mnie blado. – Przepraszam.
-Ale… jeśli tak mogę…
-Nie.
Ucięła. W jej głosie pobrzmiewało zdenerwowanie. Aż się wzdrygnąłem na ten ton głosu. Yuri wydawała mi się być czymś mocno roztargniona, oczy jej błyszczały, a malinowe usta drgały nienaturalnie, jakby próbowały wydobyć coś z siebie bez jej woli. Zmierzyłem ją uważnym spojrzeniem.
-Ile ja mam lat? – wypaliłem.
Zrobiła mocno zaskoczoną minę.
-Słucham?
-Nie, tak się pytam. Ile mam lat?
-Dwadzieścia – odparła bez namysłu.
-Aha – wymamrotałem. – No, tak, tak. Dwadzieścia.
W jej ciemnych oczach zagościła matczyna troska. Musiałem ją z lekka zaniepokoić swoim pytaniem, z czego zdawałem sobie sprawę. Kogo jak kogo, ale nigdy nie chciałem, by przeze mnie się martwiła.
-Takanori, od rana dziwnie się zachowujesz – oznajmiła. – Coś się stało? Masz jakieś problemy?
Pokręciłem głową.
-Wydaje mi się, że chyba uderzyłem się w głowę.
-Matko, gdzie? W którym miejscu? – zerwała się na równe nogi.
-Nie, żartowałem! – pomachałem rękoma, chcąc ją uspokoić. Chyba naprawdę się wystraszyła. – Przepraszam, to tylko głupi żart.
Chyba odetchnęła, jednak nic już nie powiedziała. Skończyła jeść i oboje odeszliśmy od stołu.
Gdy patrzyłem na Yuri, od razu przypominała mi się ciocia Noriko. Widać było jak na dłoni, że te dwie są siostrami. Podobnie reagowały oraz wyglądały. Naraz zatęskniłem za ciocią i całym Matsue. Nie miałem pojęcia, co się z nimi teraz działo. Czy wszyscy zniknęli jak Tara, Sora i Yuu? Czy może są tam, żyją w czasie rzeczywistym i w ogóle mnie nie pamiętają? Gdy myślałem o tym, zaczynała boleć mnie głowa.
Następnego dnia musiałem iść na uczelnię. Znalazłem jakieś swoje notatki i wychodziło na to, że studiuję chirurgię, tak samo jak naprawdę. To znaczy… W każdym razie, uczyłem się na lekarza.
W drodze na uczelnię uzmysłowiłem sobie, że mogę spotkać tam Yuu. Powinien mieć teraz 23 lata i być na ostatnim roku swojej ukochanej ekonomii. Jeśli tak, to istniało spore prawdopodobieństwo, że gdzieś go dorwę. Sprawdziłem swój oraz jego rozkład zajęć. Miałem szczęście, że uniwersytet usytuowany był w trzech, wybudowanych ściśle obok siebie budynkach. To już zawężało mi pole poszukiwań.
Na miejscu spotkałem kilka osób. Jak się okazało, znałem je, co więcej studiowały to samo i były ze mną w jednej grupie. Nie wiedziałem, że mógłbym mieć kiedyś tylu znajomych! Dodało mi to trochę otuchy, ale jednocześnie musiałem wybadać, jak blisko byłem z tymi osobami oraz to, jak miały na imię. Tak, to było zadanie.
-Yhm... to, co teraz przerabiamy? – spytałem się chłopaka, który siedział obok mnie. Spojrzał na mnie, jakbym był idiotą.
-Leczenie kończyn dolnych – odparł beznamiętnie, poprawiając okulary.
-Dopiero? – wymamrotałem.
-Dopiero? – jakaś dziewczyna dźgnęła mnie w bok. – Dzwoniłam wczoraj! Dlaczego nie odbierałeś? – burknęła z pretensją.
-Byłem zajęty.
-Obiecałeś, że razem wyjdziemy.
-Przepraszam.
Na salę wszedł wykładowca, zaczęliśmy zajęcia.

Kilka godzin później wybrałem się z paczką znajomych na obiad. Miałem znajomych, miałem życie towarzyskie!! Aż nie mogłem w to uwierzyć. Te dwie rzeczy zawsze się mnie nie trzymały i moim jedynym towarzystwem był w zasadzie mój chłopak, którego teraz nie było. Zastanawiałem się, co mogło się stać z Yuu. Jak do tej pory nie spotkałem go ani razu.
-Chyba zerwę się z zajęć – oznajmiłem, grzebiąc w sałatce.
-Poważnie? – spytał kolega. O mały włos, a zadławiłby się hamburgerem.
-Mhm, jakoś… nie mam ochoty tam iść.
-Jak nadrobisz materiał?
-Nie wiem. Coś wymyślę.
-Wpiszemy cię na listę – obiecała koleżanka ze zbyt ciemnym podkładem.
-Dzięki.
Nie poszedłem na zajęcia i zacząłem szukać Yuu. Nigdzie jednak nie mogłem go znaleźć. Sprawdziłem nawet listę studentów, by upewnić się, że na pewno tu studiował. Nie pomyliłem się. Był na liście, moja zdolna bestia, 20 razy lepszy od innych.
Przechodziłem akurat obok dziekanatu, gdy niespodziewanie coś mi mignęło przed oczami. Zatrzymałem się, chcąc się upewnić, że nie mam omamów. Nie, stał tam naprawdę.
-Akira!!! – wrzasnąłem, widząc przyjaciela z liceum. Rzuciłem się biegiem w jego stronę. Odwrócił się do mnie, a ja skoczyłem na niego, zawieszając mu się na szyi. – Akira!! Powiedz, że mnie pamiętasz, błagam. Pamiętasz mnie, no nie?
-Takanori, co cię opętało?! – odepchnął mnie od siebie. Popatrzyłem na niego z dołu, mając niemal łzy w oczach.
-Pamiętasz mnie!! – pisnąłem.
-A jak mam cię nie pamiętać? Wiedzieliśmy się kilka dni temu.
-A-akiś…!
-Takanori, ja też się cieszę, że cię widzę, ale opanuj się.
Akira mnie pamiętał! Skoro tak, to chodziliśmy do jednego liceum. W takim razie, skoro on mnie pamiętał, to oznaczało, że Kouyou i Yutaka również będą mnie pamiętać! Dodało mi to trochę otuchy.
Nagle zdałem sobie sprawę z pewnej rzeczy. Jeśli Kouyou by mnie pamiętał, to oznaczałoby, że mógłby mi jakoś pomóc ze skontaktowaniem się z Yuu. Nie miałem zielonego pojęcia, co działo się z moim facetem i miło byłoby w końcu z nim pogadać.

*

Po tym, jak wręcz wymogłem na Akirze spotkanie z Kouyou, coś sobie przypomniałem. Czy on i Yutaka w dalszym ciągu byli ze sobą? Pamiętałem, jak Yutaka mi powiedział, że rozstali się z Akirą zanim jeszcze wyjechałem do Matsue. Jednak, może tym razem byli ze sobą? Chciałbym, by tak było, bo jednak ci dwaj mieli w sobie coś takiego, że tworzyli idealny duet.
Weszliśmy do swojskiej knajpki i zamówiliśmy po misce ramenu. Pamiętałem, że za czasów liceum często chodziłem z Akirą do tego typu miejsc i razem jedliśmy. Czekaliśmy kilka minut, aż w końcu przyszli Kouyou oraz Yutaka. Tanabe uśmiechnął się do mnie na przywitanie, a Akirze dał buziaka w policzek. Coś krzyknęło wewnątrz mnie ze szczęścia. Byli razem!!
-Cześć – mruknął Kouyou, przysiadając przede mną.
-Hej, Kou – uśmiechnąłem się do niego szeroko. Mężczyzna popatrzył się na mnie bez wyrazu, po czym wziął menu. Jakiś czas studiował kartę dań, aż kelnerka podeszła do naszego stolika drugi raz. Yutaka zamówił yakitori, a Kou wziął smażoną wołowinę. Coś mnie ścisnęło w środku, gdy złożył zamówienie. Yuu zawsze lubił wołowinę.
Rozmawialiśmy przez następną godzinę. A przynajmniej ja, Yutaka i Akira, bo Kouyou siedział cicho i jadł. Wyglądał na przygnębionego, spróbowałem się go nawet spytać czy coś się stało, jednak jego przeszywająco zimne spojrzenie odwiodło mnie od tego pomysłu. Niektóre rzeczy się jednak nie zmieniły… W pewnym momenciedo Kouyou przyszedł sms. Wyciągnął telefon z kieszeni i odczytał go, po czym błyskawicznie odpisał.
-Twój facet? – prychnął Akira.
-Lepiej spytaj który – zachichotał Yutaka. Akira mu zawtórował. Spojrzałem na nich zdezorientowany.
-Masz kogoś? – spytałem się Kou, nie kryjąc przy tym ciekawości.
-Chyba ten ktoś ma jego – odpowiedział Akira za Kouyou.
-Odpuść sobie – warknął Takashima.
-Spokojnie – Aki podniósł ręce w poddańczym geście. – Ja tylko uważam, że nie powinieneś już tak za nim latać. On ma cię gdzieś.
-Ale ja go nie mam gdzieś.
-Kouyou, Yuu to samolubny typ, opanuj się.

Drgnąłem. Yuu?! Czyli Kouyou i Yuu dalej byli w takich… takich stosunkach. Kouyou był w nim zakochany i wciąż się starał o uwagę Shiroyamy.
-Jak będę potrzebował porady, to wtedy się do was zgłoszę - burknął. - Yuu wpadnie tu za kilka minut.
-Yuu tu wpadnie?! - niemal zerwałem się na równe nogi. Wszyscy spojrzeli na mnie.
-Takanori...? - Akira popatrzył na mnie niepewnie.
-Znasz Yuu? - spytał Kouyou. Podejrzliwie zmrużył swoje sarnie oczy.
Znam... chyba nawet nie zdajesz sobie sprawę z tego, jak dobrze go znam...
-Tak. To znaczy... nie! Nie znam go! Kojarzę chyba. Ale o jakim Yuu mówimy?
-A o jakim ty mówisz?
-To znaczy... Nie, nic. Nieważne. Pomyliło mi się.
Kouyou uchylił usta, by coś powiedzieć i przekrzywił lekko głowę. Wyglądał teraz jak szczeniak, który przypatruje się czemuś z ciekawością.
-Kompletnie cię ostatnio nie poznaję - wymamrotał Akira. Yutaka powiedział mu coś na ucho, na co obaj zachichotali.
-Z czego rżycie? - spytał Kou.
-Nieważne, nieważne - Tanabe machnął ręką. Akira zakrył usta dłonią, by stłumić salwę śmiechu. Wraz z Takashimą patrzyliśmy na nich niezrozumiale. Ewidentnie się z nas śmiali.
-Hej! To niemiłe, wiecie?
-Już, już...

Pół godziny później Kouyou wstał od stołu i powiedział, że musi już iść. Yuu wysłał mu sms, że zaraz będzie. Ubrał płaszcz i pożegnał się z nami.
-Yuu tu nie przyjdzie? - mruknąłem zawiedziony. Mogłem w zasadzie wyjść za Kouyou i jakoś dotrzeć do Yuu. Musiałem z nim się w końcu zobaczyć.
Zobaczyłbym się z nim i...? I co? Miałem ochotę sam sobie odpowiedzieć, że jajco. Nie wiedziałem, co się tu wyrabiało. Cofnąłem się w czasie, tak? Albo w ogóle przeniosłem się do jakiegoś innego świata. Cholera wie!
Byłem potwornie sfrustrowany. Nie mogłem poskładać swoich skołatanych myśli w jedno. Mało tego! Gdy wróciłem do domu, czekał na mnie Hokusai. Rozmawiał z Yuri i Satoru. Popatrzyli na mnie uradowani, gdy tylko wszedłem do salonu. Hokusai posłał mi szeroki uśmiech, a ja ledwo powstrzymałem się, by nie wywrócić oczami. Proszę nie, tylko nie ten facet. Jeszcze jego tu brakowało.
-Dzień dobry, Takanori - powiedział Hokusai na mój widok.
-Dobry - wymamrotałem, wcale nie kryjąc niechęci w stosunku do osoby jegomościa. Skrycie miałem nadzieję, że gdy będzie wychodził, to potknie się o kapcie w przedsionku, wywróci się i zabije.
-Może usiądziesz z nami? - zaproponował Satoru. - Pan Kenta właśnie powiedział, że mógłby polecić cię na praktyki w...
-Nie, dziękuję - uśmiechnąłem się jadowicie do klienta mojej mamy. Yuri westchnęła cicho.
-Przecież to bardzo dobra szansa, Taka!
-Sam się zapiszę na praktyki. Dam sobie radę.
-Skoro tak wolisz - Hokusai przeczesał dłonią włosy. - Wiesz, właśnie rozmawiałem z twoimi rodzicami o tym, że masz naprawdę duży potencjał. Ty, firma twojego ojca...
-Może porozmawiacie sami? - Satoru zerwał się na równe nogi, biorąc pod rękę Yuri. kobieta prawie się wywróciła, zaskoczona zachowaniem swojego męża. - Tak będzie chyba najlepiej, no nie?
Yuri posłała mi przepraszające spojrzenie. Zmarszczyłem brwi, domyślając się już, co to wszystko miało na celu. Satoru wyszedł z moją mamą do kuchni, a ja niechętnie przysiadłem na kanapie, na której siedzieli oni przed kilkoma sekundami.
-Co ty chcesz ode mnie? - burknąłem.
-Hm, zaprosić cię gdzieś? - uśmiechnął się do mnie szeroko, pokazując proste zęby. Musiałem przyznać, że uśmiech miał iście Hollywoodzki. - I przy okazji poprawić twoim rodzicom humor oraz dać satysfakcję twojemu ojcu, że jego syn widuje się z kimś porządnym.
Parsknąłem, kręcąc głową.
-Nie wiem, co pan im takiego powiedział. Oni wiedzą doskonale, że jestem gejem. Upartym gejem. Nigdy nie zmuszaliby mnie do takich rzeczy, bo zdają sobie sprawę z tego, że skończyłoby się to katastrofą. Ale jakimś sposobem, panu udało się zamydlić im oczy. To zadziwiające! - zmrużyłem oczy, przekręcając lekko głowę w bok. - W takim razie, jak?
-Zwykła rozmowa.
-Gówno prawda.
Pochylił się ku mnie.
-W takim razie, co powiesz na kolację w ten piątek?
-O której?
-Osiemnasta?
-Jestem już umówiony.
-W takim razie w sobotę?
-Osiemnasta?
-Osiemnasta.
Udałem, że się nad czymś zamyślam.
-Może być.
Mężczyzna uśmiechnął się uradowany. Miałem wrażenie, że się odrobinę rozluźnił.
-Ale to tylko kolacja - zaznaczyłem, naciskając na tylko. - Niech pan to lepiej zapamięta.
-Oczywiście.

Następnego dnia, kiedy przechodziłem obok swojego wydziału, potknąłem się o chodnik. Tak po prostu. Potknąłem się, bo byłem sierotą, w dodatku nierozgarniętą i bujającą w obłokach sierotą. Bez przerwy myślałem o swojej obecnej sytuacji, więc nic dziwnego, że w końcu wywróciłem się na całkiem prostej drodze. Ale-ale! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło...
Potknąłem się z krzykiem na ustach. Runąłem przed siebie jak długi, z torby wysypały mi się wszystkie książki. Żeby było zabawniej, ręką zahaczyłem osobę, która szła przede mną. Wytrąciłem facetowi papierowy kubek z kawą na wynos i paczkę papierosów. Nim zderzyłem się twarz z chodnikiem, poznałem na kogo wpadłem. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, czułe, jak krew napływa mi do policzków.
Yuu!
Padłem przed siebie. Kubek spadł gdzieś obok mnie, gorąca kawa zrobiła kałużę na chodniku. Shiroyama zaklął głośno, a ja czułem, że rozciąłem sobie czoło. Leżałem tak plackiem przez kilka sekund, aż w końcu poczułem, jak ktoś mnie dźga w plecy.
-Żyjesz? - usłyszałem nad sobą głos swojego faceta. Chyba nie wiedział w tej chwili, że on i ja jesteśmy narzeczeństwem. A przynajmniej w innym wymiarze byliśmy razem.
-Niestety - wymamrotałem, podnosząc na niego głowę. Kucał przede mną. Pozbierał moje książki i poskładał je na kupkę, a ja patrzyłem na niego. W końcu go znalazłem! Musieliśmy na siebie trafić w takiej beznadziejnej sytuacji, że to aż przykre, ale chociaż wiedziałem, że istniał naprawdę.
-Ale z ciebie sierota - oznajmił, podnosząc pusty kubek od kawy. Skrzywił się mocno. Zdaje się, że naprawdę miał ochotę na tę kawę.
-Przepraszam! - podniosłem się błyskawicznie. Coś spłynęło mi do oka. Przyłożyłem dłoń do twarzy i popatrzyłem na jej wewnętrzną stronę. Cudownie! Krew.
-Może zadzwonić po karetkę? - spytał, spoglądając na mnie. Wyciągnął jednego papierosa z paczki, po czym go zapalił zapalniczką. Zaciągnął się, wypuszczając dym gdzieś na bok. Schował paczkę do kieszeni kurtki.
-Po co?
-Krwawisz z głowy? Możesz mieć wstrząśnienie mózgu? - przystawił mi niespodziewanie dłoń do twarzy. Odsunąłem się, nie wiedząc, co chciał zrobić. - Ile palców widzisz?
-Dziesięć.
Yuu zabrał rękę. Papieros zwisał mu z ust jak jakiemuś przypadkowemu chłystkowi albo cwaniaczkowi, który ma przed sobą kogoś naprawdę nierozgarniętego łatwego do wykorzystania. O, nie, panie Shiroyama, znam pana zbyt dobrze.
-Jak nic wstrząśnienie mózgu - oznajmił bez głębszego przekonania.
Podniósł się, otrzepał spodnie.
-Spieszę się - powiedział, odwracając się ode mnie.
-O nie! - warknąłem, łapiąc go za nogawkę spodni. Chciałem już na niego zacząć wrzeszczeć, że ma mi pomóc, że co on sobie myśli. Szybko sobie przypomniałem, że on mnie w zasadzie nie zna. Nie wie, że mam w zwyczaju na niego nawrzeszczeć, gdy mnie denerwuje. Co więcej, ten Yuu wydawał mi się nieco inny. Było w nim coś, co również było w moim Yuu, jednak to tutaj znacznie górowało w jego zachowaniu.
Shiroyama prawie upadł. Zachwiał się i wyszarpał nogę z mojego uścisku.
-Ja pierdolę, spieszę się! - warknął. - Popapraniec.
Odszedł i zostawił mnie na chodniku z zakrwawioną twarzą.
Gdy wróciłem do domu, moja mama się mnie wystraszyła. Od razu zabrała się za dezynfekcję mojej rany na czole. W zasadzie, gdy zobaczyłem się w lustrze, to nie dziwiłem się, że ludzie schodzili mi z drogi i posyłali mi z lekka wystraszone spojrzenia. Na czole miałem wielkie rozcięcie, a na twarzy zakrzepła mi krew. Nadawałem się do roli w jakimś slasherze. Najlepiej sprawdziłbym się w roli final girl... boy.
-Jak to się stało? - jęknęła Yuri, przemywając mi wacikiem, nasączonym wodą utlenioną, ranę. Syknąłem, gdy zaczęło mnie szczypać.
-Wywróciłem się - wymamrotałem.
-Takanori, ile ty masz lat, co? Jak byłeś mały, to bez przerwy się wywracałeś, myślałam, że w końcu z tego wyrosłeś albo chociaż nabrałeś jakiejś koordynacji ruchowej.
-Niektóre rzeczy towarzyszą nam do grobu - odparłem spokojnie. Westchnęła.
-Czemu czuję się, jakbyś wciąż był dzieckiem?
Uśmiechnąłem się do niej. Mama popatrzyła na mnie zmęczonym wzrokiem. Martwiła się. Jak każda matka chciała dla mnie dobrze, a ja przysparzałem jej jeszcze niepotrzebnych zmartwień. Była teraz przy mnie, chociaż moja podświadomość mówiła mi, że to nie jest prawdziwe. Że ona nie istnieje. Może tęskniłem za nią tak bardzo, że zacząłem wyobrażać sobie moje życie z nią?


*

Nadeszła sobota. Wystroiłem się jak milion dolarów na kolację z Hokusaiem, by nikt nie robił mi zarzutów, że na spotkanie takim dżentelmenem idę ubrany jak włóczęga. Wiedziałem, że mogę w ten sposób pomóc swojej matce. Hokusai kupował jej obrazy i składał zamówienia na kolejne. Poza tym, stwierdził, że mógłby wesprzeć firmę Satoru. Traktowałem więc to jako spotkanie biznesowe, a przynajmniej tak starałem się o tym myśleć. Byłem świadomy tego, że facet będzie próbował, by doszło do czegoś więcej, ale nie mogłem się mu dać zwieść. Co toto nie!
Kenta przyszedł z kwiatami. Miał drobny, estetyczny bukiecik z białych róż. Gdy zobaczyłem go w progu z tą wiązanką, to coś ścisnęło mnie w środku. Jakaś obawa? Strach? Może to były kwiaty, z których oderwał wstążkę z napisem ostatnie pożegnanie?! Przeraziła mnie po prostu jego powaga, elegancja oraz władcze opanowanie, które biło od niego na kilometr. Jego aura sama przez siebie mówiła, że to on rządzi w mieście i wszystkie loszki, jakie tylko chce, są jego.
W tym ja.

-Idziemy? - podstawił mi swój łokieć. Złapałem go, a on wziął mnie pod rękę, jakbyśmy byli parą.
-Skoro musimy - wymamrotałem.
Obejrzałem się do swojej mamy. Patrzyła na mnie z głębokim bólem. Ojciec natomiast był strasznie zadowolony. Tak, on to by mnie do chińskiego burdelu sprzedał, jeśli mógłby na tym jakoś skorzystać.
Hokusai zaprowadził do swojej limuzyny. Limuzyny, czemu nie. Czułem się teraz, jakbym był w jakimś fanficku o the GazettE, gdzie jeden z pairingu jest super bogaczem, ma chatę jak 150 i limuzynę. Brakowało jeszcze, żeby zawiózł mnie do swojej rezydencji i mnie tam uwięził, gwałcić czy coś. Świetnie! Dobrze jednak, że to nie był żaden fanfick. Prawda...?
Usiedliśmy obok siebie na skórzanym siedzeniu. Kenta zastukał w szybkę do kierowcy, a limuzyna zaraz gładko ruszyła, co ledwo poczułem. Rozejrzałem się po zacienionym wnętrzu. Barek, szafa grająca... A jacuzzi, bilard i i basen z trampoliną gdzie?
-I jak? - Hokusai przysunął się do mnie. Położył swoją dłoń na mojej, drgnąłem.
-Przytulnie - wymamrotałem, dyskretnie odsuwając się od niego. Fuj, fuj, fuj, pedofil!
-Zmieściłoby się tu dwadzieścia osób - oznajmił zmysłowym tonem. - Ewentualnie dwie. I mogłyby maksymalnie wykorzystać tę przestrzeń.
-Chyba nie chcę wiedzieć, jak mogłyby wykorzystać tę przestrzeń...
Dojechaliśmy do restauracji. Kenta pomógł mi wysiąść, ponownie wziął mnie pod rękę i zaprowadził mnie do środka. To była cholernie droga i niesamowicie bogato urządzona restauracja. Jeśli ja zachwycałem się tą restauracyjką, do której wziął mnie kiedyś Yuu, to byłem chyba naprawdę śmieszny. Tamto, w porównaniu z tym, to był jakiś podrzędny bareczek.
-O, mamo - wymamrotałem, rozglądając się dookoła. Złoto, obrazy, wazy. Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś oblał to jakimś błyszczącym płynem i poprzyklejał do tego pierdyliard diamentów, by jeszcze bardziej oślepiało. Cholera, gdzie były moje okulary przeciwsłoneczne?
-Podoba ci się? - przystanął i wyciągnął ręce, by pomóc mi zdjąć płaszcz. Pozwoliłem mu na to bez żadnych protestów. Byłem za bardzo oszołomiony tym miejscem.
-Nie wiem w zasadzie, co powiedzieć.
Ktoś odebrał od nas płaszcze. Poszliśmy do niewielkiej, przyciemnionej salki. Szybko zdałem sobie sprawę, że to było oddzielne lobby, które było zarezerwowane specjalnie dla nas. Cholera jasna! Czyżby facet chciał zrobić ze mnie ekskluzywną prostytutkę?
-Zawsze zabierasz facetów, których ledwo znasz, do takich miejsc? - spytałem. Kelner odsunął nam krzesła, usiedliśmy naprzeciw siebie.
-Nie zawsze - uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
-Czyli kto tu jeszcze siedział przede mną?
-Ciekawi cię to? - poszerzył uśmiech.
Zamrugałem kilkakrotnie.
-Możliwe.
-Może dwie osoby były tu przed tobą. Przychodzę tu jedynie z wyjątkowymi ludźmi.
-A po jakim czasie ta wyjątkowość znika?
Zrzedła mu mina.
-Jakiś ty ciekawski.
-Jeśli mogę jeszcze zaznaczyć, nie mam zamiaru spędzać z tobą nocy - podniósł na mnie zaskoczony głowę. Miałem ochotę się go spytać, co go tak dziwi. - Jeśli cię o to poproszę, to odwieziesz mnie do domu, dobrze?
-Nagle zrobiłeś się taki grzeczny - mrugnął do mnie.
-Zawsze byłem.
-Och, naprawdę?
Zamówiliśmy kolację. Jakieś piekielnie drogie danie, deser no i wino... Kiedy zobaczyłem, jak Kenta prosi o alkohol, w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Miałem słabą głowę, nie było co ukrywać. Poza tym piłem wino dosyć rzadko, bo dość szybko uderzało mi do głowy. Ewentualnie popijałem je zawsze z Yuu, ale wtedy on nalewał mi kieliszek i pilnował, bym nie pił szybko. Jeśli trzymałem się dobrze, to czasami nalewał mi drugi kieliszek, ale po tym drugim już czułem, że mi gorąco, świat nie jest aż tak prosty, jak wcześniej, a przedmioty same wypadały mi z dłoni.
Boże, gdzie jest mój Yuu?

Oczywiście się upiłem. I prawie zostałem tą ekskluzywną prostytutką. Prawie...! Hokusai zaprowadził mnie do hotelu, ledwo szedłem, musiał trzymać mnie pod rękę, bym się nie wywrócił. Nogi miałem jak z waty, śmiałem się idiotycznie i zawieszałem się na moim towarzyszu, jakby opowiadał mi jakieś cholernie śmieszne żarciki kosmonaucik. Poszliśmy do pokoju (apartamentu?), wpadliśmy na piekielnie miękkie i ogromne łóżko, po czym zaczęliśmy się całować. Całowaliśmy się zachłannie, nie dbając o żadne głębsze emocje, liczyło się tylko zaspokojenie pierwotnych potrzeb. Pożądanie rozpierało mnie jak pieniądze portfel Hokusaia. Zsunąłem dłoń na jego krocze i zacząłem je uciskać. Zamruczał z zadowolenia. Usiadł na mnie okrakiem i patrząc na mnie z góry z lubieżnością wypływającą z jego nijakich oczu, zdjął swoją marynarkę, rozpiął guziki koszuli, którą również zdjął i zaczął dobierać się do mojego stroju. Westchnąłem, odchylając głowę. Chciało mi się śmiać. Gdzie był Yuu? Dlaczego to nie był Yuu?
Wyślizgnąłem się spod niego i sam zdjąłem swoją marynarkę oraz koszulę. Facet już chciał pozbawić mnie spodni, kiedy ja go powstrzymałem. Nie tak prędko, o nie... Kazałem mu zdjąć z siebie spodnie. Gdy to uczynił, osobiście zsunąłem z niego bokserki. Powoli, patrząc mu w oczy. Gdy w końcu spojrzałem na jego przyrodzenie, to zachciało mi się płakać ze śmiechu.
-Ha, ha! Penis! - parsknąłem.
Ja byłem mały sam w sobie i mój członek był do mnie proporcjonalny, ale ten robaczek, którego miałem teraz przed sobą był naprawdę śmieszny. Taki facet, a fiuta miał jak przedszkolak! Widać, że kompleksy leczył forsą i limuzynami.
Hokusai oblał się soczystym rumieńcem. Chyba poczuł się naprawdę zażenowany moją uwagą.
-Mój facet ma większego - bąknąłem, ujmując jego członek w dłoń. Na dwie był niestety za mały...
-Twój facet? Podobno nie masz nikogo? - wydał mi się być tym oburzony.
-To skomplikowane... Ale-ale! Wiesz, przyzwyczaiłem się już jednak do nieco... nieco większych standardów.
Kilka chwil później urwał mi się film.

To był ostatni raz, gdy Kenta zabrał mnie na jakiekolwiek spotkanie. I przy okazji zerwał kontakty z moimi rodzicami. Yuri spytała się mnie czy coś wydarzyło podczas tej kolacji.
-W zasadzie to nic... nic wielkiego nie było.
-Ale coś się stało?
-Wyśmiałem jego męskie ego i chyba się obraził.
Na szczęście mama wciąż miała swoich stałych klientów, którzy wiernie kupowali jej obrazy. Jedynie Satoru był bardzo niepocieszony, że nie udało mu się jakoś nawiązać głębszych stosunków z Hokusaiem. No cóż, mówi się trudno.

W następny weekend spotkałem Yuu. Znowu, tak po prostu. Spotykałem go zawsze wtedy, kiedy przestawałem go szukać. Mężczyzna wyłaniał się jakby spod ziemi, dosłownie! Szedłem sobie ulicą, a tu nagle Yuu stał w parku i popalał papieroska, jak to miał w zwyczaju. Niech mi ktoś przypomni, że mam mu w końcu powiedzieć, żeby rzucił, błagam.
-Hej! - ruszyłem w stronę swojego faceta szybkim krokiem. Szkoda tylko, że on nie wiedział, że był moim facetem. Byłem już naprawdę zagubiony w tym wszystkim.
Podniósł na mnie głowę. Zrobił zdziwioną minę.
-Znamy się?
-Tak... Znaczy... nie! W każdym razie, ja ciebie znam doskonale. I spotkaliśmy się ostatnio, pamiętasz?
-Spotkaliśmy się? - zamrugał kilkakrotnie.
-Tak! Wylałem ci kawę, pamiętasz?
Zrobił skupioną minę. W końcu sobie przypomniał, kim byłem. Westchnął przeciągle.
-A, to ty.
Tak! To ja, do cholery!!
-Naprawdę mnie nie pamiętasz? - westchnąłem.
-Już pamiętam. Wypieprzyłeś się przed uniwerkiem i wylałeś mi kawę.
-Nie! Nie w tym sensie.
-A w jakim? Co? O co ci chodzi, człowieku?
-Yuu, nie denerwuj mnie, bo jak swoją matkę kocham... - burknąłem.
-Skąd wiesz, jak mam na imię? - spoważniał nagle. Spojrzał na mnie badawczo, jakby kalkulując czy jestem osobą, która mogłaby go znać. Cholera, to nie tak miało być.
Przygryzłem dolną wargę. Czułem, że krew odpływa mi z twarzy. Trudno, Takanori. Nie myślisz, to masz za swoje.
-Wiem, jak masz na imię i wiem o tobie całą masę innych rzeczy.
-Co? Prześladujesz mnie?
-Nie do końca... To raczej... Okej, kocham cię! I ty mnie też.
Yuu popatrzył na mnie z daleka, po czym zrobił krok w tył. Chyba go wystraszyłem.
-Nie potrzebuję prześladowców, naprawdę.
-Jak mam ci udowodnić, że cię znam, a ty znasz mnie?
-Cholera, kim ty jesteś?! - zrobił kolejny krok w tył.
-Nie, Yuu, spokojnie. Już ci tłumaczę! Pokłóciliśmy się, bo zalało nam mieszkanie i ja powiedziałem, że chciałbym cię nigdy nie poznać, bo tak mnie zdenerwowałeś i ty powiedziałeś, żeby moje życzenie się spełniło. No i mam! Ty mnie mnie nie pamiętasz, ale ja pamiętam ciebie doskonale. Urodziłeś się w Mie, masz dwójkę starszego rodzeństwa, lubisz smażoną wołowinę, palisz od czternastego roku życia, miałeś kiedyś kolczyk w wardze, ale go wyjąłeś po tym, jak zaczął ci obsuwać dziąsło czy coś takiego i bardzo lubisz historię. No i nigdy nie wybrzydzasz podczas jedzenia chyba, że ktoś ci każe zjeść mięso drobiowe.
Yuu patrzył na mnie przez kilka długich sekund w milczeniu. Czułem się jak jakiś wielki desperat, a on spoglądał na mnie w podobny sposób. Och, gdyby wiedział, że naprawdę byłem cholernie zdesperowany, by jakoś go przekonać do tego, jak było naprawdę. Chyba naprawdę.
-Zaczekaj - powiedział w końcu. - Muszę zadzwonić.
-No dobrze.
Odszedł może jakieś trzy metry ode mnie i przystanął pod drzewem. Jest dobrze, jeszcze nie uciekł, może nie wziął mnie za wariata, który uciekł ze szpitala psychiatrycznego. Zdaje się, że wszystko szło we właściwym kierunku, kiedy nagle...
-Halo? Policja?
Spojrzałem zszokowany na Yuu. Policja?!

*

Kilka dni po tym, jak wypuścili mnie z aresztu, spotkałem Kouyou. Kurwa mać, musiałem nagle spotykać ludzi w niewłaściwych momentach? W każdym razie, moi rodzice byli dosyć załamani. Wdawałem się w konflikty z prawem w dość młodym wieku. Każdy ma jakieś hobby, okej. Jako dziewczyna... chłopak gangstera musiałem się przyzwyczajać do tego typu rzeczy, no nie?
Wróćmy do Kouyou. Wpadłem na niego, gdy zanosił płótna na obrazy do swojego mieszkania. Nie miał daleko do sklepu plastycznego, dlaczego nie dziwiłem mu się, że zabrał się na piechotę.
-Kouyou!
-O, to ty - mruknął na mój widok. Uśmiechnąłem się do niego. Kouyou wydawał mi się być jeszcze bardziej obojętny na wszystko niż zazwyczaj. - Wypuścili cię z więzienia?
-To był zwykły areszt.
Kouyou ruszył w stronę swojego mieszkania. Poszedłem wraz z nim, nawet się nie pytając czy mogę z nim pójść.
-Ktoś wpłacić kaucję?
-Tak, mój ojciec ją wpłacił. Dawno nie widziałem go takiego zdenerwowanego, naprawdę. Nawet zmniejszyli mi fundusze z matką - westchnąłem. - Ale jestem bogatszy o nowe doświadczenia. Hej, a widziałeś ten nowy film... wiesz, z superbohaterami. Jak on się nazywał? Okej, wiesz, o który mi chodzi, nie? Może moglibyśmy pójść na niego w następny weekend całą paczką? Ja, ty, Aki, Yutaka i mógłbyś wziąć też Yuu z nami. Co o tym sądzisz? Bo wiesz, tyle słyszałem już o tym Yuu od Akiry, że chyba naprawdę chciałbym go poznać. Na pewno jest całkiem fajny, a nie taki, jak mówią o nim inni. Hm, Kou, to wygląda na ciężkie - wskazałem na płótna. - Jest ciężkie?
-Trochę - szedł przed siebie, nieporuszony zupełnie moim wywodem.
-Może ci pomóc?
-Tak.
-Jak?
-Zamknij się.
Resztę drogę do mieszkania Kouyou milczeliśmy. Takashima nie protestował, gdy otworzyłem mu drzwi do klatki schodowej. Wszedł ostrożnie po schodach, by nie uszkodzić płótna. Później postawił płótna przy drzwiach od swojego domu i spokojnie otworzył drzwi. Jakby nigdzie mu się nie spieszyło, nic nie było istotne. Wszedł do środka, a ja za nim. Rozejrzałem się po jego mieszkaniu. Mieszkanko jak mieszkanko. Również miał oddzielny pokój, który służył za jego atelier. Właśnie to pomieszczenie najbardziej mnie oczarowało. Farby, płótna, wszędzie było coś kolorowego. Kleksy plamy, poplamione w cudaczny sposób szmaty. A pośród tego znajdowały się zapełnione płótna, pędzle, a kartki ze szkicami gdzieś latały samowolnie. Sam nawet nie wiedziałem czemu coś takiego mnie zachwyciło. Zwykła pracownia malarska.
-To musi być fajnie, malować - oznajmiłem. Kouyou oparł się swobodnie o framugę drzwi.
-Zależy, jak się na to patrzy.
-No wiesz, moja mama też maluje. Sprzedaje te obrazy. naprawdę to lubi.
-Też sprzedają obrazy - odparł.
Nagle usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi.
-Kouyou?
Takashima spojrzał w stronę drzwi, po czym wpadł do swojej pracowni, niemal zatrzaskując od niej drzwi za sobą. Dopadł do mnie, złapał mnie za ramiona i w jakimś panicznym zdezorientowaniu, zaczął się rozglądać po całym pomieszczeniu. W końcu pchnął mnie w kąt, w przestrzeń, gdzie płótna opierały się o ścianę. Zastawił mnie nowymi, jeszcze nie tkniętymi płótnami.
-Bądź cicho, rozumiesz? - syknął do mnie, nim zakrył mnie tak, że kompletnie nie było mnie widać. Pokiwałem głową. Kuliłem się w kącie, zupełnie nie rozumiejąc zachowania Shimy. Co go opętało?
-Kou, co ty robisz? - usłyszałem głos Yuu.
-Ja?
-Trzaskasz drzwiami.
-To przeciąg. Wpadasz tak nagle, musiałem zamknąć okno.
-Tak... Słuchaj, wyjeżdżam jutro i może mógłbyś...
-Znowu?!
Zakryłem usta dłonią. Miałem wrażenie, że Yuu może usłyszeć mój ciężki oddech albo silne kołatanie mego zaskoczonego serca. Co tu się wyrabiało?
-Shima, no daj spokój.
-Yuu, robisz źle.
-Bla, bla. Jak zwykle. Znowu będziesz mi wygłaszał monolog?
-Jedź sobie - powiedział nagle Shima. Ton jego głosu niespodziewanie zupełnie się zmienił. Był ostry, zdenerwowany. - Jedź i nigdy więcej mi się nie pokazuj.
Na kilka długo sekund zapadła cisza.
-Nie poznaję cię - powiedział nagle Yuu. - Pierwszy raz w życiu mówisz mi coś takiego.
-Boli cię to?
-Nie.
-To idź, zanim zacznie cię boleć. Wyjdź stąd. I nigdy więcej nie wracasz.
Yuu parsknął śmiechem.
-Zabawne! Przecież mnie kochasz!
Co za dupek - przeszło mi przez myśl. Poruszyłem się lekko, gdyż zaczęło robić mi się niewygodnie. To był chyba największy błąd mojego życia. Zahaczyłem o płótno, które obsunęło się. Zadziałała reakcja łańcuchowa i po tym płótnie obsunęły się koleje i kolejne, spadając mi na głowę. Jedno nawet rozerwało się i zawisło mi na szyi wraz z gotowym obrazem. Czułem się teraz jak w tych wszystkich kreskówkach.
Popatrzyłem na Kouyou i na Yuu, a ci patrzyli na mnie. Kou miał szeroko otwarte oczy wypełnione strachem, a ja Yuu... To było piękne, jak jego ekspresja twarzy zmieniła się drwiącej na coś na wzór zaskoczenia, szoku i jakiejś obawy.
-Yuu, ja ci to... - zaczął Kou, chcąc złapać Shiroyamę za dłoń.
-To ty!
-Yuu...
-Kurwa! - zerwałem się na równe nogi. Obraz zwisał mi z szyi, był naprawdę ciężki. - Wpakowałeś mnie do więzienia!
-Kurwa mać! To od ciebie wiedział o tych wszystkich rzeczach?! - Yuu spojrzał na Kou z gniewem. Teraz to Shima był zdezorientowany.
-Jakie rzeczy...? To ty władowałeś Takę do paki?!
-Skurczybyk zna cały mój życiorys! To miał być żart, kurwa? - Yuu złapał Kouyou za ramiona. Młodszy wyrwał mu się. Miałem niemiłe przeczucie, że ci dwaj zaraz rzucą się na siebie z pięściami.
-Jaki żart?!
-Sraki!
-Ej, chłopaki...
Zignorowali mnie. Zaczęli na siebie wrzeszczeć, prawie doszło między nimi do przepychanki. Co jak co, ale ja i Yuu aż tak nigdy się nie kłóciliśmy.
-Ej...
Ej, to mówi gej.
-Jezu, Kouyou! - Shiro nie wytrzymał. Pchnął Kou na ścianę, po czym przyłożył mu z całej siły w twarz. Zakryłem usta dłonią, krzycząc. Już się chciałem rzucić na pomoc Takashimie, chociaż z tym obrazem nie było to zbyt proste. Nagle Shima zacisnął mocno pięści, strzeliły mu kostki, na co się skrzywiłem. Skoczył na Yuu niczym głodna pantera, powalając go przy okazji na podłogę. Zdzielił mojego (no nie całkiem mojego) mężczyznę w twarz z otwartej dłoni, po czym z całej siły uderzył go z pięści w nos. Yuu krzyknął.
-Pojebało cię?! - wrzasnął Shiroyama. Zepchnął z siebie Kou i złapał go za włosy. Pociągnął go mocno, Shima złapał jego nadgarstki, zauważyłem, że w oczach stały mu łzy.
-A ciebie?!
Z nosa Yuu spływała krew. Okładali się, tarzając się po podłodze. Typowa para...
Niespodziewanie Shima wziął napoczętą puszkę od farby. Zdjął wieczko, które odrzucił gdzieś na bok i wylał zawartość puszki na Shiroyamę. Pomarańczowa ciecz zaczęła spływać po twarzy Yuu, włosach, ubraniu, aż płynęła na podłogę.
-Kouyou!!
-Wypieprzaj stąd - warknął Takashima. Nie byłem pewny czy mówił to do mnie czy do Yuu, a może do nas obu.
Zdjąłem ostrożnie obraz z szyi. Chciałem iść jakoś ominąć i się ulotnić, kiedy to Shiroyama złapał mnie za kostkę. Zachwiałem się i uderzyłem mocno głowę o twardą podłogę. Pociemniało mi przed oczami i kilka sekund później straciłem przytomność.

Obudziłem się w swoim łóżku. Głowa mnie strasznie bolała, miałem wrażenie, że spałem o wiele, wiele za długo. Spod zmrużonych, zaspanych powiek lustrowałem całe pomieszczenie i nagle zdałem sobie sprawę, że nie leżałem w łóżku sam. Podniosłem się ostrożnie do siadu, uważnie patrząc na osobę, która przy mnie spała. Yuu...
Rozejrzałem się po pokoju, przecierając uprzednio zaspane powieki. Na szafce nocnej stało zdjęcie Yuu oraz mojej mamy. Na fotelu leżały ubrania Yuu, które miał na sobie tego samego dnia, w którym się pokłóciliśmy.
Sen? Więc to wszystko jednak mi się przyśniło?
Wstałem ostrożnie, nie chcąc budzić Shiroyamy. Narzuciłem bluzę na ramiona i wyszedłem z pokoju. Przeszedłem korytarz, aż dotarłem do drzwi, które prowadziły do atelier mojej mamy, jednak...
Uchyliłem drzwi. Wnętrze nie przypominało w żaden sposób pracowni malarskiej. Różowe ściany, pluszaki, urocze, dziecięce łóżeczko z baldachimem. Nie było obrazów, nie było zapachu farby, pędzli, sztalug. Nie było żadnej z rzeczy mojej mamy. Jej również nie było.
Coś ukuło mnie w serce. Zszedłem powoli na parter i rozejrzałem się uważnie. Tara i Satoru siedzieli z Sorą na kanapie i przeglądali we trójkę książeczkę z obrazkami. Czytali jej. Poczułem, jak moje serce rozpływa się na ten widok. Sora, moja siostrzyczka...
-Dzień dobry - powiedziałem.
Spojrzeli na mnie. Sora zerwała się z miejsca, podbiegła do mnie. Wziąłem ją na ręce, mocno do siebie przygarniając. Dziewczyna zaplotła tłuste łapki wokół mojej szyi. Miałem wrażenie, że za chwilę się rozpłaczę.
-Dzień dobry. W kuchni jest śniadanie - powiedziała Tara.
-Dziękuję.
-Yuu jeszcze śpi?
-Mhm.
-Taka, Taka! - siostrzyczka pocałowała mnie w policzek.
-Co powiesz, moja księżniczko? - zaśmiałem się, unosząc ją wysoko.
-Upuścisz ją!
-Nie upuszczę. W życiu bym tego nie zrobił. No nie, bąblu?
-Nie-e! - Sora zaśmiała się radośnie.
Wróciłem do pokoju. Yuu półsiedział, musiał się dopiero obudzić. Wszedłem na łóżko i pocałowałem go w policzek na przywitanie. Uśmiechnął się do mnie lekko. Przytuliłem się do niego, czując, że za chwilę się rozpłaczę. Wtuliłem głowę w zagłębienie pod jego szyją, pociągnąłem nosem. Shiro objął mnie z czułością oraz pocałował mnie lekko we włosy.
-Yuu, przepraszam - powiedziałem cicho. Głos mi drżał, w oczach stały mi łzy. - Nie chciałem powiedzieć ci tego wszystkiego. Nie mylę tak, przecież wiesz.
-Wiem, wiem, kotku. Też przepraszam. To było... to za dużo emocji.
-Tak.
Leżeliśmy tak na łóżku przez kilka minut, aż w końcu naprawdę zacząłem płakać. Yuu spojrzał na mnie zaskoczony.
-Co się stało? - starł kciukiem kilka moich łez. - Dlaczego płaczesz?
-To ze szczęścia.
-Ze szczęścia?
Pokiwałem głową.
-Cieszę się... Yuu, tak się cieszę, że ciebie mam...
Uśmiechnął się do mnie pogodnie, po czym delikatnie pocałował mnie w sam środek czoła.
-Głuptas z ciebie.
Nie wytrzymałem i uśmiechnąłem się do niego przez łzy. Chwilę później wstaliśmy i zaczęliśmy nasz kolejny, wspólny dzień.



---

Wyrobiłam się!! I tak, oto dzisiaj Migdał kończy 3 lata. Nie wierzę, moje raczkujące dzieciątko tak szybko rośnie. *Tsu jak dumna mama*

Mam nadzieję, ze wam się podobało. Część tekstu pisana na szybko, bez sprawdzania. No cóż... Później wszystko poprawię. (ta, jasne...)


Do następnego~! 

Komentarze

  1. Uh wreszcie się zebrałam na napisanie komentarza przepraszam że tak długo to trwało. Chyba najlepszy rozdział (idk czy special mogę nazwać rozdziałem) migdała śmiałam się od początku do końca nawet gdy się "tragnicznie" kłócili. Chodź aż mnie zabolało serce gdy Taka powiedział Yuu że wolałby go nigdy nie poznać i co Ru? Masz za swoje! Ciężko bez Yuu nie? Ba że ciężko. Moment gdy Taka naśmiewa się z penisa Kenta, gdy Yuu dzwoni na policję, gdy Kou wylewa na Shiro farbę (ja to widzę i bardzo płacze!) Tsu mistrzu komedii! Piękne pojebane jeszcze raz piękne! Chodź wszyscy...ODPOWIEMY ZA TO PRZED ALLAHEM!!!!111!!!1!! Dziękuję pięknie (i nawołuje do tego samego czynu innych czytelników) za to że tak się dla nas starasz pisząc to. Komentujcie ładnie Pani Tsu bo jest tego warta odwdzięczajmy się jej przynajmniej tak za jej długą i nie łatwą pracę! Życzę weny i obiecuję poprawę w postaci szybszego komentowania!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział, zgadzam się po części z komentarzem wyżej, wg mnie to najlepszy od dłuższego rozdział, który napisałaś, najlepsze co od dłuższego czasu napisałaś. Kilka razy miałam banana na twarzy podczas czytania tego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział i ta wzmianka o byciu w fanficku xD Tak myślałam, że to będzie tylko sen.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty