I will be 11
Czy naprawdę kochasz mnie z całego
serca?
Naprawdę możesz nazwać to miłością?
Odpowiedz. Nie chcę umierać…
Agony
Kouyou nie
odzywał się do mnie przez całe dwa tygodnie. Czy był wściekły? Był. Czy był
wściekły na mnie? O, jak cholera. Poza tym wszystkim, że sam w zasadzie
spieprzyłem naszą relację, to moi rodzice stwierdzili, że się rozstaliśmy i
teraz mogę poszukać sobie żony. Chyba nikt nie potrafił być aż tak szczęśliwy z
mojego nieszczęścia, jak własni rodzice.
-Może to i
lepiej, że nie jesteście razem. Same kłopoty z tego. Poza tym, jak to tak?
Mężczyzna z mężczyzną? Każdy facet potrzebuje kobiecej ręki, bo sam jest jak
dziecko i nie daje rady – trajkotała moja mamuśka po wieści, że wraz z Kou mamy
od siebie przerwę. Miałem szczerą ochotę się rozłączyć, gdyż z każdym
wypowiedzianym przez nią słowem byłem coraz bardziej zły. – A taki Kouyou co
może? Nie jest kobietą, ani to on jakiś mądry czy przystojny. Poza tym, dzieci
z tego by nie było…
-Mamo, mogłabyś
przestać?
-O co ci chodzi?
-O to, jak mówisz
o Kouyou. I na litość, powtarzam to setny raz, my wciąż jesteśmy razem.
-Wiesz, jakie to
nierozsądne z twojej strony, żeby być z kimś takim?
-Wiem –
odparłem. – Ale nic na to nie poradzę.
Życie jakby
zwolniło przez ostatnie dwa tygodnie i nie działo się w nim kompletnie nic
ciekawego. Byłem jedynie samotny. Czasem wychodziłem na piwo z chłopakami z
młodszych zespołów, zdarzyło się, że wyszedłem gdzieś z Akirą, który mówił mi,
co działo się u Kouyou. Wiedział o wszystkim z pierwszej ręki, jako przyjaciele
z Shimą widywali się praktycznie codziennie. Byłem więc utwierdzony w tym, że
Takashima radzi sobie beze mnie świetnie, że Sachiko nie choruje i wciąż jest
wesoła, a Kagome również ma się bardzo dobrze.
-Normalnie
stworzyli udaną rodzinkę – oznajmił mi pewnego dnia Suzuki. Mijał akurat drugi
tydzień tej nieszczęsnej przerwy w związku. Byłem zły na samego siebie, że w
ogóle na coś takiego wpadłem.
-Co?
-W przenośni,
oczywiście – jęknął Aki, widząc moją przerażoną minę.
-No tak, tak – wymamrotałem
z lekkim strachem w głosie.
Chłopak,
dziewczyna – normalna rodzina! Przeszło mi przez myśl, że Kouyou i Kagome
mogliby być całkiem dobrą parą. Znali się już tyle lat, przeżyli razem wiele i
przede wszystkim Kagome była kobietą. Była kimś, kogo mała Sachiko potrzebowała
najbardziej. Ja i Kouyou nie mogliśmy jej dać kobiecego wzorca, o nie. Żaden z
nas nie potrafił być dla niej matką.
I chociaż
pogrążyłem się w rozmyślaniach o tym, w jak bardzo dziwnej sytuacji się wszyscy
znaleźliśmy, to i tak najbardziej z tego wszystkiego współczułem Sachi. Matka
odeszła z jej życia tak nagle, byłem pewny, że za kilka lat nie będzie nawet
pamiętać jej czułego dotyku, zapachu, barwy głosu. Nanami została smutnym
wspomnieniem, a wspomnienia, nawet te najbardziej bolesne, blakną wraz z
upływem czasu, by w końcu całkowicie zniknąć. Sachi nie zrobiła niczego złego,
by tak nagle ukarać ją utratą matki, do której miałem wielki szacunek. Nanami
była dzielną kobietą. Sama urodziła i zajmowała się Sachiko, ukrywając jej istnienie
przed Kouyou. Nie chciała, jak zapewne myślała, niszczyć mu życia oraz kariery
dzieckiem, które pojawiło się w zasadzie z przypadku. Bo kochała Kou. Kochała
go chyba nawet bardziej niż ja.
Aż w końcu, gdy
nareszcie upłynęły te dwa przeklęte tygodnie, zadzwonił do mnie Kou i spytał
czy wciąż obstawiam za tym, że powinniśmy trzymać się od siebie z daleka. Kiedy
oznajmiłem mu, iż jestem totalnym palantem i tęskniłem za nim bardziej niż
kiedykolwiek, zaproponował, bym do niego przyszedł. Oczywiście, że przyszedłem.
Niczym błyskawica pognałem do jego domu. Zaraz po tym, jak otworzył mi drzwi,
jak przekroczyłem próg jego mieszkania, zacząłem go namiętnie całować. Byłbym
zapomniał, jak kształtne i ponętne były te usta. Zamuczał gardłowo, z
przyjemnością oddając każdą czułostkę.
-Kou,
przepraszam – wymamrotałem mu do ucha. – Naprawdę przepraszam.
-Chyba jednak
były nam potrzebne te dwa tygodnie – odparł.
-Hę?
-Nic, nic –
odsunął się ode mnie. – Sachi, wujek Yuu przyszedł!
Po krótkiej
chwili usłyszeliśmy odgłos stóp błyskawicznie biegnących w naszą stronę. Sachi
tupała radośnie, wyjrzała zza rogu, jakby się chowała. Pomachałem jej z
uśmiechem.
-Hej, krewetko –
powiedziałem.
-Wujek Yuu! –
rzuciła się do mnie. Wziąłem ją na ręce, mocno do siebie tuląc. Zaplotła tłuste
łapki wokół mojej szyi, po czym z namaszczeniem dała mi namiętnego całusa w
policzek.
W tej jednej
chwili odczułem do niej prawdziwą miłość. Świadomość tego, że była biologiczną
córką Kouyou, że on po części tchnął w nią życie, sprawiła, że zrozumiałem co
musiało oznaczać rodzicielstwo dla mojego partnera. Co musiała oznaczać ta
mała, niewinna istota, która w połowie była jego żeńską kopią. Zamknąłem oczy,
przyciskając ją do siebie i lekko się okręcając, jakbym próbował ją ukołysać do
snu na rękach.
-Wujek, chcesz
poznać Felicję? – spytała Sachi, odrywając się ode mnie, jednak w żaden sposób
nie luzując uścisku wokół mojej szyi.
-Kim jest
Felicja? – spytałem nieco zdezorientowany. Zerknąłem na Shimę, jednak ten
jedynie pokręcił głową z rezygnacją.
-Nasz rodzynek –
oświadczył.
-Wujek, wujek!
Chodź!
Sachi zaczęła
się z lekka szamotać, dlatego też postawiłem ją na podłodze. Złapała mnie za
rękę, ciągnąc za sobą. Zdaje się, że używała do tego sporo siły, jednak nie
robiło to na mnie wrażenia – stałem w miejscu.
-Daj wujkowi
zdjąć buty – upomniał ją Kou. – Idź już do Felicji.
Dziewczynka
puściła moją dłoń, po czym pobiegła do siebie. Roześmiałem się jedynie z tego
wszystkiego.
-Pocieszna jest
– stwierdziłem.
-Mhm – objął
mnie w pasie i ułożył głowę na moim ramieniu. – Zostaniesz na noc?
-A mogę?
-O rany, po co w
ogóle te pytania. Zostajesz na noc i już. A teraz idź do niej, bo jeszcze się
na ciebie obrazi.
Felicja, jak się
okazało, była chomikiem dżungarskim. Czy też raczej był, bo Kouyou mi
powiedział, że poszli z owym zwierzątkiem do weterynarza, który oznajmił, że
Felicja była płci męskiej. W każdym razie, chomik był oswojony i przemilutki.
Nigdy wcześniej w całym moim życiu nie miałem na rękach chomika, dlatego było
to dla mnie coś nowego. Małe nóżki z pazurkami przyjemnie łaskotały mnie po
rękach. Delikatnie głaskałem mięciutkie futerko Felci. Rany, normalnie
zapragnąłem mieć hodowlę chomików.
-Yuu, kochanie –
mruknął Kou, podczas gdy przygotowywaliśmy razem kolację. Sachi bawiła się w najlepsze
w swoim pokoju. Zostawiliśmy otwarte drzwi, dlatego słyszeliśmy, co robiła.
-To kochanie
zabrzmiało podejrzanie… - wymamrotałem. – Co?
-Pojedziesz ze
mną do moich rodziców? Bardzo by chcieli zobaczyć swoją wnuczkę.
Popatrzyłem na
niego z dystansem.
-Aż tak szalony
jeszcze nie jestem.
-Daj spokój!
Tata obiecał, że nic ci nie zrobi, rozmawiałem już z nimi o tym.
-Błagam cię,
Kou… Musimy rozmawiać o tym akurat teraz? – jęknąłem, opierając się o szafkę. Z
jakiegoś powodu przypomniało mi się, jak raz właśnie na blacie tej samej szafki
uprawialiśmy seks i zadrżałem.
Kouyou popatrzył
na mnie z dozą rezerwy, po czym westchnął przeciągle.
-Nie. Nie
musimy.
-Odłóżmy to więc
na jutro. Zgoda?
-Zgoda.
We trójkę
zjedliśmy kolację. Sachiko wygłupiała się, chcą, by cała uwaga skupiała się na
niej. Kou jednak ją ignorował, co mnie zaskoczyło. Kiedy ja chciałem ją
upomnieć, on popatrzył na mnie w znaczący sposób, powstrzymałem się. Po jakimś
czasie Sachi zrezygnowała z psot przy stole i spokojnie dokończyła posiłek.
Byłem doprawdy pod wrażeniem. Później wraz z Kou wykąpaliśmy małą. Podczas
wieczornej toalety była prawdziwą damą, za co Shima od razu ją pochwalił.
Ucieszyła się.
-Ja się chcę
wykąpać z wujkiem Yuu – jęknęła Sachiko w pewnym momencie.
-Może później –
roześmiałem się. – Sachi, już niedługo pora spać.
-Ale obiecujesz,
że się ze mną wykąpiesz?
-Obiecuję,
obiecuję – odparłem, myjąc jej włosy. Starałem się, by piana nie weszła jej do
oczu. Gdy spłukiwałem szampon kazałem jej bardzo mocno zamknąć oczy. Wysuszyłem
ją, Kou dał mi jej piżamę, a ja sam ją przebrałem, po czym położyłem do łóżka.
Przeczytałem jej fragment rozdziału z książki dla dzieci, lecz nim się
zorientowałem, ona już spała spokojnie, trzymając swoje małe łapki na
wewnętrznej stronie mojej dłoni. Obie mieściły się w niej bez problemu.
Odłożyłem książkę, naciągnąłem na nią szczelniej kołdrę, by zaraz złożyć
delikatny pocałunek na jej czole. Mruknęła, zwijając się w kłębek. Rozczulony
nią, zgasiłem światło i wyszedłem z jej pokoju, starannie zamykając za sobą
drzwi.
Kouyou leżał już
w łóżku, uśmiechnął się na mój widok. Miałem wrażenie, że czekał na mnie, przy
czym wcale się nie pomyliłem. Zamknąłem drzwi od sypialni, które cicho
kliknęły. Zgasiłem światło i w jednej chwili ogarnął nas najprawdziwszy mrok.
Zasłony były szczelnie zasunięte, do środka nie przedostawał się nawet
najmniejszy świetlisty ognik. Usłyszałem jak wstaje, jak ostrożnie podchodzi do
mnie, a ja do niego. W końcu odnaleźliśmy się w ciemnościach. Padliśmy w sobie
w ramiona, całując się oraz rzucając jednocześnie na łóżko. Będąc zdanym
jedynie na zmysł dotyku, zacząłem go rozbierać, a on mnie. I tak zaraz byliśmy
już nadzy. W okropnym pożądaniu całowaliśmy się, obejmowaliśmy i tarzaliśmy w
pościeli niczym figlarne dzieci. Dotykaliśmy się, on coś stękał, ja również i
tak nawet nie wiem kiedy, ale noc zleciała nam na pieszczotach.
Obudził mnie
dźwięk mojego telefonu. Kouyou jęknął coś sennie, leżał na moim nagim torsie, z
policzkiem przyciśniętym do mojego serca. Obejmowałem go, przygarniając go do
siebie jeszcze bardziej, o ile było to możliwe. Uchyliłem powieki. Był bardzo
wczesny, chłodny ranek. Półcień powoli wkradał się do sypialni, niebezpiecznie
alarmując, że już niedługo będziemy musieli wyjść z łóżka. Jednak ja nie
chciałem się ruszać z miejsca, a zwłaszcza po takim seksie, jaki przeżyliśmy
tej nocy. Takashima, który po części leżał na mnie, był przykryty kołdrą tylko
od pasa w dół. Przesunąłem dłonią po jego gładkich, bladych plecach, podrapałem
go lekko przy karku, zamruczał. Telefon wciąż dzwonił.
-Odbierz –
bąknął niewyraźnie w mój tors.
Telefon był w
spodniach, które leżały gdzieś na podłodze. Wysunąłem się spod Kou, po czym
leniwie odszukałem komórki w kieszeni portek. Odebrałem.
-Halo? –
ziewnąłem. – Mhm…
Oczy mi się
niemal zamykały. Nie miałem pojęcia, jak długo pieściliśmy się w nocy, jednak
wiedziałem, że już dawno nie było to aż tak intensywne, a co za tym szło,
wyczerpujące. Chociaż szczerze, podczas seksu nie czułem zmęczenia, wprost
przeciwnie.
-Yuu, synku? W
porządku?
-W porządku –
odparłem nieco zdziwiony. Dzwoniła moja mama. – Co się stało?
-Dzwoniłam
wczoraj wieczorem i nie odbierałeś.
-Nie? Ach…
Nastawiłem telefon na wyciszenie na parę godzin, to pewnie dlatego.
-Co zrobiłeś?
-To taka opcja –
wyjaśniłem. – Jak nie chcę, by ktoś mi przeszkadzał przez określony czas, bo
mam na przykład spotkanie.
-Ta technologia…
Chciałam z tobą porozmawiać wczoraj. I przez to, że nie odbierałeś, nie mogłam
zasnąć. Bo mówiłeś, że masz wolne i mogę dzwonić…
-Tak, pamiętam.
Przepraszam, że cię zmartwiłem.
Położyłem się
plecami na łóżku, popatrzyłem na Kou. Odwrócił się do mnie tyłem, spał dalej.
-Coś ty wczoraj
robił?
Mamo – jęknąłem
w myślach – wolałabyś nie wiedzieć.
-Spędzałem czas
z Kouyou i Sachiko – odparłem.
-Nie zerwaliście
w końcu? – wyczułem zaskoczenie w jej głosie.
-Nie, już ci
tłumaczyłem.
-W każdym razie,
jak się miewa ta młoda dama?
-Sachi? Dobrze,
rośnie jak na drożdżach. Nim się obejrzymy, to będzie już panną na wydaniu.
-Nawet tak nie
mów – wymamrotał sennie Kou. Czyli słuchał całej mojej rozmowy. Parsknąłem.
-Co cię w tym
bawi? – mama ujęła się być oburzona tym chichotem.
-Nie, nie, to
Kouyou robi mi tylko jakieś uwagi.
-Kouyou? Gdzie
ty jesteś?
-Jeszcze w
łóżku, bo mnie obudziłaś. Swoją drogą, to Kou też obudziłaś, no. Oddzwonię do
ciebie później, co?
-Niech będzie.
Rozłączyłem się,
po czym odrzuciłem telefon w pościel. Przysunąłem się do swojego partnera.
Pocałowałem go w kark, przesunąłem dłonią po jego nagim boku.
-Doktor dotyk
się uaktywnił? – jęknął w poduszkę.
-Dwa tygodnie
bez ciebie były najgorszą karą, jaką mogłem sobie sam zgotować, Kou – wsunąłem
dłoń między jego uda, przesunąłem nią nieco wyżej, aż chwyciłem go lekko za
pośladek. Zaśmiał się.
-Dobrze ci tak.
Zasłużyłeś sobie na to.
-Okrutny jesteś.
Zaśmiał się i
odwrócił na plecy. Popatrzyliśmy na siebie z uśmiechem, aż w końcu westchnął.
-Wiesz, że Sachi
niedługo się obudzi?
-I?
-Będzie mieć
traumę do końca życia, jak zobaczy swojego drugiego tatę z gołą dupą na
wierzchu.
-Drugiego tatę? –
położyłem się obok niego na wznak. Złapałem go za rękę. – Przecież woła na mnie
wujek.
-No tak. Ale to
nie zmienia faktu, że odkąd zostały mi przydzielone prawa rodzicielskie,
została też i twoją córką. I widzę jak na nią patrzysz.
-Obaj chcieliśmy
mieć w końcu dziecko.
-I, Yuu, co do
naszej rozmowy ze wczoraj.
-Wyjazd do
rodziców?
-Mhm.
-Pojadę z tobą.
Pewnie będę tego szczerze żałował, ale pojadę i stanę oko w oko z tymi
demonami.
-To moi rodzice!
– jęknął, uderzając mnie w ramię. – Twoi teściowie!
-Oj,
przepraszam.
Byliśmy naprawdę
pokręconą rodzinką. Dwóch facetów i córka. Jednakże, rzeczy między mną a Kouyou
powoli zaczęły się prostować. Możliwe, że prócz mnie, Kou również przemyślał
pewne sprawy, co zaowocowało tym, że jeszcze przed zakończeniem lutego
zamieszkaliśmy we trójkę.
Sachi była chyba
bardziej podekscytowana niż my dwaj i przeżywała to wszystko strasznie
intensywniej.
-To teraz
będziemy z wujkiem codziennie?
-Tak, myszko –
odparł Kou, niosąc ją na barana. Szliśmy właśnie z parkingu do mnie do domu,
gdzie Takashima się w końcu przeprowadził. Wszystkie rzeczy zostały już zabrane
od niego. Swoje mieszkanie zostawił pod wynajem.
-Czyli
codziennie będę mogła się kąpać z wujkiem?
-Jak wujek
będzie chciał się z tobą kąpać.
-I Felicja też z
nami będzie?
-Oczywiście.
-Super! –
wykrzyknęła.
Po przeprowadzce
niewiele się zmieniło, z tym, że ja i mój partner byliśmy ze sobą 24/7.
Jednakże, reszta zespołu uważała, że zmieniliśmy się nie do poznania. No, może
nieco.
-Kochanie.
-Słucham, skarbie?
-A wiesz może,
gdzie odłożyłem kable, pysiu?
-Nie wiem,
myszko.
-Mhm, szkoda,
bąblu.
-Ojej,
ptaszynko, znajdą się!
-Wiem, kociaku.
-No widzisz,
rybko.
-DOŚĆ! – ryknął
Ruki, który nie wytrzymał tego przeładowania słodkości. Poderwał się z kanapy,
rzucając kartkami z nutami oraz tekstami w powietrze. Zapiski widowiskowo
rozdmuchały się wokół niego, po czym z gracją opadły dookoła. – Koniec, nie!
Finito!
-Ale o co ci
chodzi? – burknąłem do wokalisty, jednocześnie łapiąc swojego mężczyznę w pasie
i trącając lekko nosem jego policzek. Zachichotał na ten gest z mojej strony.
-Już chyba
wolałem, gdy się bez przerwy obrzucaliście mięsem – mruknął Reita. Siedział
sobie na krzesełku, majstrując przy basie.
-No właśnie! Ja
też! Jesteście nie do wytrzymania! Nie-do-wy-trzy-ma-nia! – dodał Matsumoto.
Mało brakowało, a by mu te jego dorysowane brwi zaraz odleciały ze złości w
siną dal.
-To teraz się
chwalisz, że umiesz dzielić na sylaby? – odgryzł się Uruha.
-Jak ci
przysylabuję, to gwiazdki z bliska pooglądasz – warknął Ruki.
-Ej, chłopaki.
Uspokójcie się, co? Mamy pracować nad albumem, a nie… - lider próbował jakoś
uspokoić rozzłoszczonego hobbita.
-Jestem
spokojny!!! – wrzasnął wokalista. Był to prawdziwy, wysoki wrzask. Zakryłem
uszy, bo myślałem, że mi zaraz bębenki pękną. No, to chociaż z jego gardłem
było wszystko cacy. – Jestem, kurwa, najspokojniejszym człowiekiem na świecie!
-Wcale nie
jesteś – odparł basista, drapiąc się po głowie.
-A w ryj
chcesz?! Kurwa. Chodź się bić, cwaniaku! Myślisz, że jesteś taki zajebisty? Bo
co? Bo masz ponad 1,70?!
-Alert,
przedawkowana kawa z cukrem! – Uruha doskoczył do wokalisty i złapał go za
ramiona. Kai szybko złapał Ru za nogi i unieśli go tak obaj, wynosząc
błyskawicznie z sali, nim mały rzucił się na Reitę.
-Puśćcie mnie!
Ale już! – wrzeszczał wokalisty, miotając się szalenie, podczas gdy lider i mój
mężczyzna byli w trakcie interwencji i ratowali wszystkim tyłki. – Zgłoszę to
do prokuratury!!
-Ile my mamy
lat? – jęknął Akira, masując skronie.
-Przestań,
jesteśmy poważnym zespołem!
-Właśnie widzę,
jak bardzo – wywrócił oczami. Roześmiałem się jedynie, klepiąc go po ramieniu.
-Daj spokój.
Przecież tylko się wygłupiamy – poklepałem go po ramieniu.
Akira popatrzył
na mnie z dozą niechęci, co zupełnie mnie zaskoczyło. Westchnął, odepchnął moją
dłoń i odszedł w swoją stronę, odkładając przy okazji bas na stojak. Nie
powiem, poczułem się dziwnie. Przecież zawsze dobrze się dogadywaliśmy z Reitą,
nigdy nie okazywał w stosunku do mnie takiej oschłej i zimnej postawy. Całkiem
możliwe, że coś się stało, jednak wolałem się nie wychylać ze swoimi
spostrzeżeniami.
*
-To nie wiesz? –
mruknął Kou, myjąc zęby w łazience.
-Niby czego nie
wiem? – stałem obok niego i również szorowałem swoje uzębienie. Brzmieliśmy
przez to nieco dziwnie.
Kou splunął do
umywalki, przepłukał buzię wodą z kranu.
-Rozstał się z
dziewczyną – oznajmił.
-Chwila…
dziewczyną? – mało się nie oplułem. – Akira ma dziewczynę?
-Miał. Rozeszli
się w tym tygodniu – odparł mój facet, zdejmując koszulkę i bokserki. – Nie
wiedziałeś?
-No nie. Skąd
miałem wiedzieć? Nikt mi nie powiedział. Długo ze sobą byli?
Przepłukałem
jamę ustną wodą, odłożyłem szczoteczkę na swoje miejsce.
-Pół roku, jak
nie więcej – wszedł pod prysznic. Puścił wodę z deszczownicy, zażywając gorącej
kąpieli. – A ty nie wchodzisz? – spytał, widząc przez szybę, jak opieram się
zszokowany o zlew.
-Chyba się
najpierw ogolę – wymamrotałem.
-W porządku.
Dokończyliśmy
poranną toaletę i zrobiliśmy razem śniadanie. Nie było to dla nas nic nowego,
że razem przygotowywaliśmy posiłki. Zanim jeszcze zamieszkaliśmy razem, często
gotowaliśmy u siebie, zostawaliśmy jeden
u drugiego na noc. Jednak teraz, mając świadomość, że Kou po śniadaniu nie
wyjdzie i nie pojedzie do siebie, robiło mi się jakoś tak ciepło na sercu.
Przyrządziliśmy
razem omlety oraz sałatkę owocową. Sachiko zdążyła w tym czasie wstać, dlatego
Kou poszedł pomóc jej się ubrać. We trójkę zjedliśmy śniadanie, po czym
pojechaliśmy odwieźć małą do przedszkola. Następnie udaliśmy się do pracy.
-Wracając do
Akiry i jego dziewczyny – mruknąłem. – Dlaczego nic nikomu nie powiedział o
niej?
-Mi powiedział –
odparł Shima. – Pewnie wolał się nie afiszować związkiem, który nie jest pewny.
Wiesz jak to jest z nami.
-Była fanką?
-Nie, laską z
tindera.
-Serio?!
-No skąd mam
wiedzieć – wywrócił oczami. – Nie była fanką, to pewne. Ale była… hm… Inna od
nas. Była spokojna, stateczna. Była kobietą, jakiej by Aki potrzebował w swoim
życiu. To źle, że zerwali.
-Huh, tak jak o
tym mówisz, to aż mi się przykro robi. Już trudno.
-No – westchnął.
– Szykuj się lepiej mentalnie na wyjazd do moich rodziców. W końcu chcieliby
zobaczyć swojego zięcia.
-Powiedziałeś
im, że przyjadę? – stanąłem na światłach. Zerknąłem na Kou kątem oka. Siedział
spokojnie i patrzył przez boczną szybę.
-Oczywiście.
Musiałem ich przygotować na to, że będziesz razem ze mną. Ty byś swoim też
powiedział.
-No, masz rację.
-Poza tym, mama
stwierdziła, że przyszykuje nam oddzielne pokoje.
-Co? Dlaczego?!
– ruszyłem gwałtownie, kiedy światło zmieniło się na zielone. Szarpnęło nami,
Kou spojrzał na mnie zirytowany.
-Uważaj trochę,
co? Żeby nasza wspólna obecność w łóżku nie kusiła nas do grzechu.
-Och, co proszę?
– prychnąłem.
-No popatrz,
uprawianie seksu przedmałżeńskiego jest grzechem, a co dopiero seks analny między
dwoma facetami. Musimy jedną z tych rzeczy zmienić.
Poczułem, że
robi mi się gorąco. Zacisnąłem dłonie na kierownicy.
-Zmienić? Co?
Takashima
milczał przez kilka długich sekund. W tym czasie upewniłem się, co miał na
myśli.
-Już nic.
-No powiedz, no
co ty. Nie bądź taki.
-Nie, po prostu…
nie zastanawiałeś się nigdy nad tym, żebyśmy zawarli związek?
-Czasami o tym
myślę. I nie wiem czy jest nam to potrzebne.
-Aha. Czyli tak
na to patrzysz.
Westchnąłem.
Wjechaliśmy na parking przed studiem.
-Słuchaj, to nie
oznacza, że cię nie kocham albo w ogóle nie chciałbym zawierać związku. Po
prostu jest mi z tym dobrze tak, jak jest teraz.
-Rozumiem.
-Ale i tak zaraz
się obrazisz.
-Nie obrażę się!
– huknął na mnie. Wjechałem na wolne miejsce, zaparkowałem.
-O co zakład? –
posłałem mu szelmowski uśmiech.
-Yuu, bo ci
zaraz w mordę strzelę.
-Wal śmiało.
Niepotrzebnie to
mówiłem. Kouyou rzeczywiście się na mnie zdenerwował bardziej niż bym się
spodziewał i najzwyczajniej w świecie dał mi w ryj, po czym wysiadł z samochodu
jak gdyby nigdy nic. Siedziałem chwilę zszokowany, przykładając rękę do
pulsującego z gorąca policzka. Sprawdziłem w lusterku i miałem całkiem niezły
odcisk ręki Kou na sobie. Brawo, siłownia nie poszła na marne, to musiałem mu
przyznać.
Wszedłem do
studia ze spuszczoną głową oraz z paczką mrożonek, którą kupiłem na szybko w spożywczaku
nieopodal. Przykładałem paczkę do twarzy i zastanawiałem się czy będę mieć
sińca i czy opuchlizna będzie się długo trzymać. Wszyscy spojrzeli na mnie
najpierw źli, że się spóźniłem, a następnie z wielkim zaskoczeniem. O chuj
chodzi, Aoi? Na chuja ci ta zupa kalafiorowa?
-A tobie co się
stało? – spytał pierwszy Ruki, który stał na środku pokoju z mikrofonem oraz
tekstami piosenek.
-Wpierdoliłeś
się na słup? – rzucił zaczepnie Reita. Siedział na podłodze, majstrując przy
swoim wzmacniaczu.
-Albo dostałeś
wpierdol? – zaśmiał się Kai. Lider machnął tylko ręką, jakby taka sytuacja nie
miała mieć prawa miejsce i była tak bardzo prawdopodobna jak to, że zagramy
kiedyś koncert w Polsce.
-Jakbyś zgadł –
warknąłem. Rzuciłem swoją torbę na podłogę, po czym odszukałem Kouyou wzrokiem.
Siedział odwrócony do mnie bokiem na krześle ze swoją gitarą. Miał założoną
nogę na nogę i udawał, jakby nic się nie stało. – Spytajcie tego tam pod
ścianą.
Cała trójka
odwróciła się do Kouyou. Podniósł głowę, unosząc lekko jedną brew, okazując w
ten sposób swój lekceważący stosunek do całej sytuacji.
-Uderzyłeś
Aoiego? – zapytał niepewnie Kai, jakby był mamą, która próbuje ustalić fakty
kto w czym zawinił i kogo powinno się ukarać.
Mój facet
wzruszył jedynie ramionami.
-Dobra, nie wiem
o co chodzi, ale cokolwiek zrobiłeś Shimie, że aż ci przyłożył, to… - Rei
podniósł się z podłogi, po czym zakasał rękawy. No pięknie, może on też chciał
mi walnąć? Świetnie. Niech wszyscy robią sobie ze mnie worek treningowy, bo
czemu nie. Zasłużyłem sobie za to moje lekko zezowate lewe oko.
-Nic nie
zrobiłem – jęknąłem. – A ty – zwróciłem się do Kou – musimy pogadać. Teraz.
-Widzę, że
wszystko wraca do normalności – oznajmił radośnie Takanori. – Ci się znowu
kłócą, już myślałem, że staną się parą idealną.
-Stare
małżeństwo, mówię wam – westchnął Tanabe.
Shima bez słowa
wyszedł ze mną na korytarz. Stanęliśmy przed sobą w odległości około dwóch
metrów. Nie czułem się szczerze na siłach, żeby znowu się z nim kłócić i nie
chciałem. Popatrzyłem na niego z powątpieniem.
-Masz mi coś do
powiedzenia? – spytałem.
-Nie bardzo. A
ty?
-Kurwa, walnąłeś
mi w twarz i sobie poszedłeś. To normalne?
-Sam
powiedziałeś, że mam walić śmiało. No to walnąłem.
-Ja pierdolę,
Takashima, tak się nie robi.
-Tak się nie
robi? To ty, mistrzu śmieszkowania, powinieneś wiedzieć, że nie robi się żartów
z takich rzeczy.
-Jakich?
-Które są dla
mnie ważne.
-Powiedziałem
tylko, że się zaraz obrazisz, a ty od razu się spiąłeś. Tak? O to ci chodzi? Że
zadrwiłem z tego?
-Zadrwiłeś z
mojego stosunku do zawierania z tobą związku. Bo może ja chciałbym to zrobić?
Bo może denerwuję się na ciebie, ponieważ mi zależy. Pomyślałeś?
Zacisnąłem
wargi. No w sumie… Mogłem to nieco lepiej rozegrać. Jak zwykle wychodziłem na
tego złego, nawet jeśli zostałem pobity przez własnego faceta. Co to za
patologia.
-A ty
pomyślałeś, że nie powinieneś mnie bić, tylko jakoś to wyjaśnić? Znasz mnie, no
nie? Wiesz, jakie jest moje poczucie humoru, więc mogliśmy to na spokojnie
wyjaśnić. A jakbym to ja ciebie uderzył? Co byś zrobił?
Kou zacisnął
wąsko wargi. Poczułem się okropnie na samą myśl o tym, że mógłbym go
kiedykolwiek uderzyć.
-Przepraszam,
Yuu – bąknął. Zauważyłem, że w oczach zbierają mu się łzy. O nie. Znowu go
doprowadziłem do płaczu.
-Hej, no już.
Tylko się nie rozklejaj – objąłem go mocno. – Nie bij mnie więcej, co?
-Jasne.
Kou dotrzymał
obietnicy. Powiedzmy… W każdym razie, były przed nami rzeczy o niebo
koszmarniejsze, jak wyjazd do jego rodziców. Na wizytę u teściów musiałem się
psychicznie przygotować.
----
A co my tutaj mamy?? Tak, po półtorej roku przybyłam z nowym rozdziałem I will be. Kurwa, w końcu. XD Ktoś jeszcze o tym pamięta? Nie...? (pls, powie ktoś, że tak) Muszę wrócić do wprawy, jeśli chodzi o śmieszkowanie w opowiadaniach. Trzymajcie kciuki, Żuczki!
Do następnego rozdziałuu~!
Płaczę? Czekałam na to w chuj długo i jest. Jest, piękny i prawdziwy Yuu i Kou. No może nie do końca prawdziwy, no ale... no są razem, nie wiem czy na długo, ale są. Ahh wkurzony Kou i jego facet z czerwonym policzkiem-bajka. Nie, nie lubię Aoihy, więc aż dziwne, że się ucieszyłam, że do siebie wrócili. Dobra, pewnie ten komentarz jest pełen dziwactw, bo nie umiem pisać, to raz i dwa czytałam to w przerwie między lekcjami, a teraz piszę w kolejce do lekarza, twór homerowski toto nie jest. Ale cóż, bardzo cieszę się i pozdrawiam cieplutko. Weny!
OdpowiedzUsuńI WILL BEEEE!!! TAAAAAAAK XD
OdpowiedzUsuńTo była moja reakcja na rozdział.
Matko, jak mi brakowało tych wspaniałych kłótni xdddd
"Hej, krewetko" przeczytałam "Hej, kurewko" i przez chwilę zastanawiałam się co ten Yuu tak właściwie odpierdala xD
Ostatnio zachowuję się jak Ruki i biję każdego kto śmieje się z mojego niskiego wzrostu xddd Tylko nikt mnie nie powstrzymuje xd Podbiłam już jedno oko i zdarłam skórę z piszczela (koleś kuleje do dziś)... da się w ogóle zedrzeć skórę z kości?
No cóż ... Pisz pisz pisz! Kocham twoje opowiadania :* Weny i wolnego czasu!
J A P I E R D O L E
OdpowiedzUsuńNo tego to bym się nie spodziewała.
Wstałam rano, wbijam na TT, a tu...no myślałam, że śnie! Chciałam iść spać dalej...ale musiałam przeczytać! Nie dawało mi spokoju!
Oj, nie zawiodłam się na tym rozdziale.
Ciągle nienawidzę tej krewetki Kou, ale jednak rzucająca się na Yuu mnie rozczuliła.
Nienawidzę krewetek, ale wyobrażenie Aoiego z dzieckiem...cudo.
Już myślałam, że Kou i Yuu zostaną słodką parką...a tu taka ulga!
No Aoi co ty odpierdalasz? Po chuj ci ta zupa? Poryczałam się ze śmiechu. Od dzisiaj jak będę widziała mrożonki to będę miała przed oczami Aoiego z czerwonym policzkiem!
Cudo! Nie jestem wielką fanką Aoihy, ale to opo kocham!
Dobra robota.
Pozdrawiam cieplutko, życzę weny i czekam na kolejne!
Hej,
OdpowiedzUsuńpogodzili się, aż było za cukierkowato... słowa Yuu cóż Kou myśli o nich poważnie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia