Hesitating means death 16
Metalowe szkielety
Wydostanie
się z celi wcale nie było takie trudne. Kilka sztuczek, okręcenie sobie
strażnika wokół palca i już. Nim się zorientowałem, byliśmy z Tanabe po drugiej
stronie. Po pozbyciu się faceta, który nas pilnował, musieliśmy znaleźć
wyjście, co już takie proste nie było.
Jednakże, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
−
Musimy się pospieszyć − Tanabe ściskał w dłoniach spluwę. Opierał się o ścianę
i co jakiś czas wyglądał za drzwi. Był spięty, po twarzy spływał mu pot.
Gonił nas czas. To była tylko kwestia paru minut nim się zorientują, że
uciekłem. Ledwo panowałem nad swoim głosem oraz emocjami. Nie mogłem pozwolić,
by nerwy uniemożliwiły mi trzeźwe myślenie.
−
Daj mi chwilę − zdjąłem z faceta koszulkę, a z siebie zerwałem kobiecy uniform.
Rozszedł się dźwięk dartego materiału, guziki potoczyły się głucho po metalowej
podłodze. Ubrałem za dużą koszulkę i wojskową kurtkę. Zdjąłem z trupa pas z
nabojami oraz kaburę.
−
Kouyou, szybciej! –
ponaglał mnie Tanabe.
−
Dla ciebie pani Uruha − warknąłem. Zapiąłem pas i upewniłem się, że mi się nie
zsunie. Nie miałem czasu na zdejmowanie podartej spódnicy. Dłonie trzęsły mi
się z nerwów, a do ust spływał mi pot. − Zamorduję tę sukę. Przysięgam.
Kim.
Właśnie tak się nazywała. To wszystko było przez nią. To ona sprowadziła mnie i
Yuu, to ona sprawiła, że byłem tym, kim byłem. Wszystko było zasługą Kim.
−
Jak się stąd wydostaniemy?
– spytał niepewnie mój towarzysz. Wstałem z podłogi, otrzepałem się z
niewidzialnego kurzu.
−
Drzwiami − odparłem, prostując się. Z dumnie uniesioną głową wypadłem na
korytarz. Tuż za mną był Tanabe, jako mój swoisty ochroniarz.
−
Będę cię osłaniał. Musisz być dla nich naprawdę cenna, skoro po tym wszystkim
jeszcze cię nie zabili.
Drgnąłem.
Faktycznie. Coś w tym było.
Niby
dlaczego mnie nie zabili? Dlaczego przetrzymywali mnie przez ostatni dni, jak
gdyby nigdy nic? Nie byłem już im do niczego potrzebny, a jednak zamknęli mnie.
Dopiero teraz zaczęło mnie to nurtować.
−
Dziękuję.
−
Jestem do pani usług.
Biegliśmy
ile sił w nogach. Pokonaliśmy cały korytarz prowadzący do wyjścia z więzienia i
przeszliśmy przez następne drzwi. Po drodze nie spotkaliśmy ani żywej duszy.
Pustka. Jednak wcale mnie to nie pocieszało. Napięcie coraz bardziej wzrastało,
serce łomotało mi w piersi jak szalone. Jedynie nasze kroki odbijały się echem
od metalowych ścian. Czułem zimny pot spływający po moim ciele, wojskowa kurtka
wydawała mi się ważyć kilka ton, szeleściła i krępowała moje ruchy. Kabura oraz
pas z nabojami boleśnie ocierały się o moje biodra. Nienawidziłem tego słabego,
delikatnego ciała.
Z
wymierzoną przed siebie bronią i plecami przypartymi do ściany, zsunąłem się po
schodach prowadzących do hangaru. Tanabe szedł zaraz za mną. Słyszałem jego
niespokojny oddech. Czkał.
Rozejrzałem
się uważnie. Prócz wozów nie było w nim niczego.
−
Umiałbyś któryś uruchomić? − spytałem, podchodząc do pierwszego lepszego
samochodu. Kilkuletni, opancerzony pick-up. Odkryłem plandekę zakrywającą
bagażnik. W środku były skrzynki z amunicją oraz snajperki. Wszystko
przygotowane na wypadek nagłej akcji.
−
Nie... Nie wiem. Nigdy tego nie robiłem.
Wziąłem
głęboki wdech. Zapach ropy, benzyny i kurzu dostał się do moich nozdrzy.
Momentalnie zrobiło mi się potwornie niedobrze. Chciało mi się wymiotować z
tego wszystkiego.
−
Sam to zrobię.
Schowałem
pistolet do kabury. Otworzyłem drzwi samochodu, po czym, po dłuższej chwili
mocowania się, wyciągnąłem kostkę spod kierownicy. Obejrzałem ją ze wszystkich
stron, aż znalazłem odpowiednie wejście.
−
Potrzebuję klucza − odwróciłem się w stronę żołnierza. Namiętnie wpatrywał się
w mój tył opięty spódnicą.
−
Klucza? − wyrwałem go z zadumy. Spojrzał na mnie.
Kto by się spodziewał, że cokolwiek będzie mi jeszcze potrzebne. I to w takiej
chwili.
−
Do przykręcania. Krzyżak, płaski, cokolwiek.
−
Tu nic nie ma − odparł zmieszany.
Westchnąłem w duchu. Ten facet był coraz bardziej bezużyteczny.
−
No to podziałamy inaczej.
Wyrwałem
kostkę, teraz zwisały przede mną same kable. Czerwony, żółty, czarny, zielony,
niebieski. Dłonie zaczęły mi się trząść, jakbym miał przed sobą bombę, którą
muszę rozbroić. Nie mogłem sobie przypomnieć, który kabel mam przyłożyć do
którego, by samochód zapalił. Wiedziałem też, że któraś kombinacja spowoduje
zwarcie. Aoi wiedziałby doskonale, co należało zrobić. To on robił takie
rzeczy, majstrował przy samochodach, kiedy ja zabawiałem obleśnych typów.
Byliśmy zgraną drużyną, partnerami.
−
Uruha, chyba ktoś idzie.
Kroki.
Czyjś głos. Ktoś zbliżał się do schodów. Kropla potu spłynęła po mojej skroni.
Nie mogłem pozbierać myśli. Miałem ochotę krzyknąć ze zdenerwowania.
−
Tanabe, miałeś mnie osłaniać − chwyciłem dwa kable. Żółty i czarny.
−
Tak.
−
Otwórz drzwi od hangaru − starałem się brzmieć spokojnie. Pomyślałem o Yuu. O
tym, co ze mną przeszedł. Wyobraziłem sobie, że stoi obok mnie. Nie było to
takie trudne. Był przy mnie, złapał moje nadgarstki i pokierował mymi dłońmi na
kable.
Te dwa −
powiedział mi do ucha.
I
zniknął.
−
Przecież...
−
Otwórz je − zbliżyłem drżącymi dłońmi kable ku sobie. Poszła iskra. Dłonią
nacisnąłem pedał gazu. Silnik warknął jak dziki kot wyrwany ze snu. Działał.
Odetchnąłem.
−
Tak jest!
−
Kto tam jest?!
−
Szybko, na dół!
Ktoś
ruszył po schodach do hangaru. Tanabe rzucił się biegiem w stronę drzwi, a ja
wdrapałem się na siedzenie. Zatrzasnąłem drzwi i wziąłem szybki, głęboki wdech.
Tak blisko. Byłem tak blisko wolności.
−
Wracam, braciszku − powiedziałem, ruszając z piskiem opon. Ktoś strzelił w tył
wozu. W bocznym lusterku zobaczyłem trzech oficerów. Miałem ochotę zawrócić i
ich przejechać, jednak nie to było teraz moim priorytetem. Wyminąłem wszystkie
samochody stojące w hangarze. Tanabe zdążył otworzyć drzwi. Zwolniłem i
uchyliłem drzwiczki od strony pasażera. Złapał się klamki i sprawnie wskoczył
do środka. Szybko
zatrzasnął drzwi, po czym zapiął pas.
−
Już wiedzą...!
−
Przymknij się, prowadzę.
Zmrużyłem
oczy pod wpływem światła. Niebo jak zwykle przykrywał gęsty dywan szarych
chmur. Mimo wszystko, poczułem coś dziwnego. Tak dawno nie widziałem nieba, że,
chociaż było dla mnie zawsze tak brzydkie i depresyjne, to w tamtej chwili
miałem wrażenie, że to najpiękniejsze niebo na świecie. W końcu wydostałem się
na zewnątrz. Cholera, mało bym nie zaczął płakać ze szczęścia.
−
Wiesz, dokąd masz jechać? − spytał Tanabe, kiedy wyjechaliśmy z terenu ośrodka.
Przyspieszyłem, starając się trzymać bocznych dróg. − Czy jedziemy ot tak?
−
Wiem doskonale dokąd jedziemy.
*
[Kazuki]
Siedziałem
przy Yuu i lekko sunąłem dłońmi po jego plecach. Masowałem je, chcąc jakoś
rozluźnić przyjaciela. Ten jedynie pomrukiwał cicho.
−
Kazuki, chciałbyś wiedzieć, co jest w szkatułce? − spytał niespodziewanie Yuu.
Przestałem go masować. Przylgnąłem gładko do jego umięśnionych pleców. Bandaż,
którym obwiązane było jego ciało nieprzyjemnie drażnił moje dłonie.
−
Chciałbym.
Yuu
odwrócił się, po czym pocałował mnie czule. Ani drgnąłem.
−
Powiedzieć ci? − mruknął w moje usta.
−
Tak − zaplotłem ręce wokół jego szyi.
−
W środku niej jest życie − objął mnie. Mówił wprost do mojego ucha. Czułem jego
ciepły oddech na sobie. Przeszedł mnie dreszcz, włosy na karku i dłoniach
stanęły mi dęba, a sutki stwardniały z podniecenia. Miałem odczucie, jakby
pokój, w którym byliśmy, z każdą sekundą się zmniejszał.
−
Życie?
−
Cenne życie zniewolone w takim malutkim pudełku. Połowa duszy.
−
Jak to wygląda? − spytałem.
−
Dusza?
−
Tak.
Yuu
zaśmiał się. Kołysał nami lekko.
−
Nie wiem, jak wygląda dusza. Czasami próbuję to sobie wyobrazić. Myślę sobie,
że to takie niebieskie albo białe światełko. Latająca kula, która siedzi w
człowieku, dopóki ten nie umrze. Potem z niego wychodzi. Przenika przez ciało,
mieni się pięknie i odlatuje wysoko do nieba.
−
A później? − pocałowałem go w policzek. Czekałem na ciąg dalszy.
−
A później... Hm. Znika? Rozpływa się.
Siedzieliśmy
jakiś czas w ciszy. Gładziłem Yuu po plecach i starałem się nie zasnąć w jego
ramionach. Nie mogłem. Czułem się przy nim bezpieczny, chciany i... kochany.
Byłem jednocześnie tym małym Kazukim, z którym dorastał na wybrzeżu, z którym
ścigał się do domu, bił się, bronił przed innymi i opiekował się, kiedy
zraniłem się mocno podczas zabawy. W dalszym ciągu pozostawałem dla niego tym
dzieckiem. Jednakże, teraz byłem też kimś więcej. Nie tylko malutkim Kazukim.
Sam do końca nie umiałem tego nazwać, Yuu powiedział, że mnie kocha.
Rozumiałem, że byłem dla niego wyjątkowy. On dla mnie również.
Czyli
to znaczy kochać kogoś? Kiedy czujesz takie dziwne uczucie w środku,
nienaturalne szczęście na czyjś widok. Kiedy chcesz być blisko tej osoby,
dotknąć jej. Gdy jest ci źle, gdy tracisz ją z oczu, gdy nie chcesz, by
gdziekolwiek szła. Kiedy chcesz dla tej osoby najlepiej i starasz się dla niej.
−
Yuu − zacząłem cicho. Zacieśniłem uścisk wokół jego szyi.
−
Tak?
−
Wrócisz do mnie? − spytałem.
Milczenie.
Długie, zimne milczenie. Poczułem jak łzy napływają mi do oczu. Dziwne,
przecież nic jeszcze nie powiedział.
Całkiem możliwe, że przeczuwałem wszystko, co miało nastąpić.
−
Wrócę − odparł, wplątując dłoń w moje włosy. Przycisnął mnie mocno do siebie. −
Obiecuję.
Uśmiechnąłem
się. Pociągnąłem nosem. Musiałem się uspokoić.
Leżeliśmy
później przytuleni do siebie. Okryliśmy się kocem i wtulaliśmy w siebie. Było
mi cudownie ciepło. Przyjemne dreszcze biegły po moich plecach za każdym razem,
kiedy składał pocałunek na mej skroni.
−
Pragnę cię − powiedział.
Jednak
nic więcej nie zrobił. Rozległ się trzask i jakiś huk na dole. Zamarłem, Yuu od
razu rzucił się do drzwi, cała intymna aura, jaka między nami panowała,
rozpłynęła się niczym mgła. Zerwałem się za Yuu, byłem tuż za nim. Wybiegliśmy
z pokoju, szybko pokonaliśmy korytarz i dopadliśmy do schodów. Prawie wpadłem
na plecy towarzysza, gdy ten gwałtownie stanął przed schodami. Ktoś na kogoś
krzyczał, coś pękło. Poczułem jak żołądek podchodzi mi do gardła, gdy
zbiegaliśmy na parter.
Ruki
stał pomiędzy Reitą, a... Uruhą! Myślałem, że chyba śnię, gdy zobaczyłem ją
całą zmachaną, spoconą, z ciężkim oddechem i w podartym mundurze. Tuż za nią
stał jakiś żołnierz, chciał ją przytrzymać za ramię, jednak ta wyrwała mu się
gwałtownym szarpnięciem.
−
Dwa gnojki − warknęła wściekle Uru. Odchrząknęła, jej... Jego głos na nowo stał
się męski. − Widzę, jak mi się odwdzięczacie!
−
Uruha − jęknął bezradnie żołnierz. Ruki zmarszczył gniewnie brwi.
−
Jestem ci coś winny?
−
Pomoc! − Uru niemal krzyknęła w wzburzeniu.
−
Kouyou! − krzyknął Yuu. Uru spojrzał na niego, jego twarz wydała się teraz
jakby rozświetlona jakimś blaskiem.
To była najprawdziwsza radość na czyjś widok.
−
Yuu, nic ci nie jest?! − Kou już robił krok w stronę Yuu, kiedy Reita złapał go
z całej siły za nadgarstek. Uru spojrzał zaskoczony na swoją rękę, a później na
Reia.
−
Ani kroku dalej, dziwko − warknąl Ruki.
−
Nie będziesz mi wydawał poleceń − warknął Uruha.
−
Masz stąd odejść. Przyjdą tu po ciebie.
−
Nikt po mnie nie przyjdzie − wysyczał Uruha przez zaciśnięte zęby.
To,
co zaraz miało miejsce, trwało może dwie sekundy. Kouyou wyciągnął zza pasa
gnata, przekręcił muszkę i przyłożył lufę do skroni Reity. Pociągnął za spust,
rozległ się wystrzał, który mnie ogłuszył. Zaczęło mi dzwonić w uszach. Reita
padł jak długi na podłogę, Ruki wrzasnął przeraźliwie, dopadając do ciała
mężczyzny. Kouyou już celował w Rukiego, kiedy to Yuu rzucił się na niego.
Odepchnął jego rękę, nabój trafił w podłogę, gdzieś obok mnie. Wykręcił Kouyou
nadgarstek, wytrącając mu jednocześnie broń.
−
Zabiłbyś go − Aoi złapał Kouyou za nadgarstki. Ten zaczął cały drżeć, a po
chwili padł bezwładnie na Yuu.
−
Yuu... Ja nie żyję − jęknął żałośnie Kou.
−
Spokojnie... Żyjesz.
−
Nie.
Ruki
w tym czasie pochylał się nad ciałem Reity. Obejmował jego twarz w dłoniach i
wydawało mi się, że szlocha. Niewiele się pomyliłem, nie szlochał jednak ze
smutku, tylko ze złości. Oglądał dziurę, jaką Rei miał na środku czoła, coś mamrotał.
−
Jak mogłeś mi to zrobić − jęknął Ruki, odwracając się do Uru. − Zdajesz sobie
sprawę, ile będzie mnie kosztować to, by postawić go na nogi?!
−
Zostaw go − Aoi machnął ręką. − I tak nic już z niego nie będzie. Jak
zachowywał się przez ostatnie dni?
Ruki
zacisnął wąsko wargi, w oczach stanęły mu łzy. Dopiero teraz widziałem w nim
jakikolwiek smutek. Zakrył oczy ramieniem i jęknął żałośnie.
−
Postawię go na nogi, zobaczycie − mamrotał. − Będzie jeszcze lepszy.
Zobaczycie...
−
Ru, on już...
−
Zobaczycie! − krzyknął, zrywając się na równe nogi. − Ty i ty − wskazał na mnie
oraz na żołnierza − pomóżcie mi go przenieść.
Mężczyzna,
który przybył z Uruhą popatrzył z powątpieniem na ciało Reity. Zmarszczyłem
lekko brwi, jednak zabrałem się do przenoszenia truchła. Żołnierz, widząc moje
działania, postanowił mi pomóc.
Reita
ważył chyba tonę. Nie wyglądał na takiego, a jednak był przeraźliwie ciężki.
Ruki wyjaśnił, że to jego metalowy szkielet tyle ważył.
−
Metalowy... Szkielet? − wydukałem, gdy położyliśmy go na stole w pracowni.
Teraz całość, z tym mężczyzną na stole, kojarzyła mi się z salą operacyjną lub
prosektorium.
−
Nie mów, że o tym nie słyszałeś − fuknął na mnie Ruki z niedowierzaniem w
głosie.
−
No tak, tak. Ale ja myślałem, że wymienia się tylko pojedyncze części ciała.
Nie wiem, palec, ucho.
Niespodziewanie
Ru zdjął jedną rękawiczkę. Zamurowało mnie, gdy zaprezentował mi swoje metalowe
palce. To był niecodzienny, z lekka szokujący widok. Palce poruszały się gładko,
płynnie. Jak u normalnej ręki.
−
On ma coś takiego zamiast obu rąk oraz od pasa w dół. Z tym, że jest to złączone
z jego prawdziwym ciałem.
Cały szkielet połączony jest do układu nerwowego, by mógł funkcjonować bardziej…
ludzko.
Zamrugałem
kilkakrotnie.
−
J... jak?
−
Technologia − wzruszył ramionami.
Podszedł
do szafki, po czym z szuflady wyciągnął kilka narzędzi. Położył wszystko na
stole obok martwego Reity. Stał tak chwilę, patrząc z góry na nieboszczyka. W
tamtej chwili coś ścisnęło mnie za gardło. Zupełnie nie wiedziałem, co
powinienem zrobić, dlatego po prostu stałem, patrząc na to, co robił Ruki.
Żołnierz zdaje się również nie był pewny, jak się zachować. Patrzył z głębokim
zainteresowaniem na Całą tę scenę, którą mieliśmy przed sobą.
−
Możecie wyjść – wymamrotał Ruki, nie odrywając wzroku od Reity.
Żołnierz
popatrzył na mnie znacząco. Wskazał głową w stronę wyjścia, po czym ruszył ku
drzwiom bez słowa. Poszedłem jego śladem. Było mi jakoś dziwnie przez to
wszystko. Kompletnie nie wiedziałem, jak nazwać to uczucie zduszonego
zmieszania oraz zupełnej bezsilności. Chciałem jakoś przydać się Rukiemu,
jednak kompletnie nie wiedziałem jak. Nie miałem pojęcia czy chciał być teraz
sam, czy potrzebował kogoś. Pierwszy raz znajdowałem się w tak przykrej
sytuacji.
Gdy
zamykałem za sobą drzwi, zauważyłem, jak Ruki pochyla się nad ciałem Reity.
Ujął jego twarz w obie dłonie, po czym pocałował go w usta.
----
Hesitating means death. Czy się teraz wstydzę, dodając tutaj rozdział tego po tak długim czasie? Tak? Czy żałuję, że ten rozdział przeleżał u mnie z jakieś dwa lata? Tak.
Proszę tylko bez żadnego bicia! Będę się starała z całych sił, by skończyć tę serię. Źle mi z tym, że tak długi czas nic z tym nie robiłam. Ale staram się nadrabiać wszystkie swoje zaczęte i nieskończone serie.
I btw, naprawdę ciekawa jestem czy ktoś na to czekał. Jeśli tak, to koniecznie dajcie mi znać o tym w komentarzach i napiszcie, jak wam się podobał rozdział!
No i ten... przepraszam, że tyle to trwało. D'X
Do następnego rozdziałuu~!
NIE, NIE, NIE, NIE I KURDE NIE.
OdpowiedzUsuńWYJDŹ MI KOBITO Z TYM REITUKI.
MATKO JEDYNA NIGDY WIĘCEJ.
ZUPEŁNIE NIE PAMIĘTAM O CO CHODZIŁO W TYM OPOWIADANIU.
WIEM TYLE, ŻE TU JEST REITUKI I ZARAZ ZWYMIOTUJE.
JA SIE NIE ZGADZAM.
NOSZ KURDE.
NIE.
NIETOLERANCJA DLA PAIRINGU?! ZGŁASZAM TO DO PROKURATURY!!!
UsuńJESTEM TOLERANCYJNA JAK MOGĘ ALE ŻEBY TAK REITUKI?!
Usuń/REGRET NOTHING/
UsuńOMG JA PIER*OLE! (ten moment kiedy widzisz coś co wiesz, że Cię jarało, ale nie możesz tego przeczytać a do tego musisz przeczytać trochę poprzednie rozdziały).
OdpowiedzUsuńJAK PRZECZYTAM TO SKOMENTUJE JESZCZE RAZ! (chole*ny brak czasu...)
Przeczytałam <3 Akcja, jebsy, pościgi!
UsuńJasne, że czekałam! Matko...
Nie wiem co więcej napisać, bo mnie zatkało tak trochę, także...
PISZ, BŁAGAM.
Jaa probsuję za reituki ;)
OdpowiedzUsuńaaa kocham twoje opowiadania xd prosze, zajmij sie tez tym, bede cie kochac milion razy bardzieeeeej 💖
OdpowiedzUsuń