Migdałowe serce: Cruel World 03

O rodzinnych wyjazdach, magicznych portalach w wannie, łowieniu ryb i zgrabnych łydkach


Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku.

Janusz Leon Wiśniewski – „188 dni i nocy”

Pędziłem co sił w nogach, by tylko rozszarpać temu dupkowi gardło. Wściekłość, jaka mnie raptownie wypełniła była jedynie preludium do całej niszczycielskiej szopki, jaka się miała zaraz odegrać. Ren siedział pod drzewem, bawił się moim pudełkiem fajek. Rozwścieczony dopadłem do niego, wytrącając mu z rąk papierosy. Pudełko poleciało gdzieś w powietrze, wszystkie papierosy rozsypały się po trawie niczym konfetti.
− Pierdolony psychopato! – wrzasnąłem, uderzając Rena z całej siły w twarz z pięści. Minę miał nietęgą, zdaje się, że moje zachowanie nie było dla niego w ogóle zaskoczeniem.
− Co? – prychnął, wypluwając wraz z krwią kawałek zęba. Krzywił się z bólu. Żałowałem, że mu wówczas nie skręciłem karku.
− Ino! – krzyknąłem. – Wiedziałeś o Ino!
Złapałem go za koszulkę, szarpiąc go ze złością.
− Wiedziałem? – uśmiechnął się głupkowato. – Skąd wiesz, że wiedziałem?
− Byłeś ostatnią osobą, jaka ostatnio wchodziła do piwnicy, schodziłeś tam wraz z nią, by odłożyć broń.
− I twierdzisz, że to ma coś z tym wspólnego? – roześmiał mi się w twarz. Zazgrzytałem zębami. – Śmieszny jesteś.
− Ino nie żyje.
− I co z tego? Kogoś ona obchodzi? Chyba tylko ciebie.
Mało bym mu nie przyłożył, gdyby nie fakt, że nagle znalazł się przy nas Kotetsu. Złapał mnie, odciągając od Rena. Zacząłem się wyrywać, aż w końcu wyswobodziłem się z uścisku starszego i uderzyłem go w twarz.
− Aoi! – krzyknął Kotetsu.
− Pierdolcie się! – warknąłem. – Ino nie żyje!
Z tego wszystkiego, z całej tej adrenaliny i wściekłości nawet nie zwróciłem uwagi na to, że moja ręka powoli robi się nieco opuchnięta i jest zaczerwieniona. Zdarłem sobie  skórę na kłykciach. Kotetsu zabrał mnie do siebie. Popatrzył uważnie na moją rękę i oświadczył, że jestem głupi.
− Idiota – dodał z głębokim westchnięciem, bandażując mi dłoń. – Tak się nie uderza, przecież wiesz. Mogłeś chociaż wziąć jakiś kastet.
Popatrzyłem na Kotetsu ze zdumieniem.
− Ty tak poważnie?
− Poza tym, nierozsądne jest atakowanie kogokolwiek bez żadnej podstawy.
− Ale Ino…
− Wiemy, co się stało Ino. I wiemy też, że Ren jest za to odpowiedzialny.
− To dlaczego…?!
− Uspokój się w końcu, narwańcu – westchnął Kotetsu, dając mi pstryczka w nos. Skrzywiłem się. Zabolało. – Nie trzeba nawet się nad tym zastanawiać. Ale nikt nie będzie chciał udowodnić mu winy. Minano nie pozwoli, by coś się stało jednemu z jego ulubieńców tylko dlatego, że jakaś dziewczyna nie żyje.
− To nie j a k a ś dziewczyna. To Ino. Ona nie zasługuje na coś takiego. Ren powinien ponieść konsekwencje.
− Ale nie poniesie. Nie zauważyłeś jeszcze, że wszystko zawsze uchodzi mu na sucho? Niezależnie od tego, co się stanie, Ren zawsze będzie miał większe przywileje niż ktokolwiek inny.
Jeszcze tego samego dnia ze złości przypaliłem sobie skórę płomieniem zapalniczki. Zrobiłem to całkiem niechcący, kiedy zapalałem papierosa. Tak się jednak wkurzyłem, że zaraz rzuciłem zapalniczką o ziemię i z całej siły przydeptałem ją ciężkim butem. Krzyknąłem wściekłe, czując zbierające się w moich oczach łzy, echo mojego wrzasku rozeszło się po okolicy, powoli rozpływając się w powietrzu. Byłem wypełniony tyloma negatywnymi emocjami, że myślałem, iż coś rozsadzę w drobny mak. Nie potrafiłem sobie dobrze radzić z wściekłością.
Wróciłem do domu tak potwornie rozdygotany, że ledwo się powstrzymałem przed tym, by z jawną atencją nie trzasnąć drzwiami. Zrzuciłem z siebie buty oraz ramoneskę, którą akurat namiętnie nosiłem. Wziąłem głęboki wdech, nim wyszedłem z przedsionka. Słyszałem, jak moja mama rozmawia ze swoim fagasem. Śmiali się.
Wyszedłem do nich, starając się robić dobrą minę do złej gry. Nie czułem się ani trochę dobrze, jednak musiałem zachowywać się w miarę przyzwoicie. Przy tej prawniczej hienie nie można było okazywać słabości.
− Późno wróciłeś – oznajmił Ryo, facet mojej mamy. Zauważył mnie pierwszy, gdyż siedział odwrócony ku drzwiom.
− O, Yuu – mama odwróciłem się ku mnie na fotelu. – Gdzie byłeś? Już jest późno.
− Zasiedziałem się u Shujiego – skłamałem bez zająknięcia. Dyskretnie schowałem prawą rękę za plecy, by przypadkiem nie zauważyli, że jest zabandażowana.
Jurysta spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek. Osobiście starałem się, by nie okazywać przy nim żadnych emocji, w tym niechęci, którą do niego pałałem. Chociaż szczerze powiedziawszy, ten dupek raczej czuł, że mam ochotę wyrzucić go z domu, więc nawet bycie chamskim w stosunku do niego nie było aż tak potrzebne.
− Ach, ale dobrze, że już jesteś – kontynuowała mama. – Chcesz coś zjeść?
− Coś sobie zrobię.
− Gotową zupkę? – rzucił zaczepnie mój niedoszły ojczym.
Nie zareagowałem na tę uwagę. Ryo z całych sił próbował udowodnić mojej matce, że jestem niestabilny emocjonalnie, że łatwo wybucham oraz, że pałam agresją. Uważał, że mogę być niebezpieczny w stosunku do niej, że kiedyś ją uderzę podczas kłótni. Bzdury! W całym swoim życiu nie podniosłem ręki na żadną kobietę, a tym bardziej na własną matkę, którą kochałem całym sercem. Niestety, Ryo próbował zrobić ze mnie damskiego boksera w wieku szesnastu lat. Świetnie, prawda?
Może i miał rację co do tej mojej emocjonalności oraz wybuchowości. Dojrzewałem, hormony we mnie buzowały  i w dużej mierze szukały gdzieś ujścia. Poza tym, towarzystwo, w jakim się obracałem, w większości też nie należało do lepszego sortu, także nie było co się dziwić. W każdym razie, dobrze, ze oni nie wiedzieli, z kim się zdaję.
− Omlet – wymamrotałem, wycofując się do kuchni.
To był okropny dzień. Zostałem przygnieciony przez śmierć Ino (niemalże dosłownie), rozwaliłem sobie rękę na Renie i jakby jeszcze tego było mało, to prawie spaliłem patelnię. Całe szczęście, że mama i Ryo kompletnie mnie ignorowali. Ten dupek zupełnie okręcił sobie moją mamę wokół palca, co mnie niezmiernie denerwowało, jednakże w takich chwilach się to nawet przydawało. Przypaliłem omlet, patelnia prawie zapłonęła. Błyskawicznie wyłączyłem kuchenkę, po czym otworzyłem okno na oścież. Świetnie! Po prostu cudownie! Cała kuchnia wypełniła się szarym, śmierdzącym jak piekło dymem, włączył się alarm przeciwpożarowy, co błyskawicznie ściągnęło do mnie Ryo oraz mamę. Super, o niczym innym nie marzyłem jak o tym, by prawie spowodować pożar.
Następnego dnia wcale nie było ze mną lepiej. Moje myśli przeskakiwały jedna przez drugą w piekielnej frustracji. Czułem się, jakbym siedział na jakieś cholernej karuzeli, wręcz słyszałem w uszach wygrywaną melodyjkę, która powoli zwalnia i brzmi, jakby została przerobiona przez kogoś w jakimś konwenterze do horrorów. Nie potrafiłem się na niczym skupić i czekałem tylko, aż narobię sobie jeszcze więcej problemów. No i długo czekać nie musiałem. Wspominałem, że urodziłem się z imponującą umiejętnością bezproblemowego ładowania się we wszelkiego rodzaju tarapaty. Na horyzoncie pojawił się jeden taki mały czart, był płci pięknej i miał długie, szalenie zgrabne nogi oraz kształtne ciało niczym rzeźba grecka. Kość niezgody zwała się Izumi i jak się okazało, była niedawno przeniesioną do naszej szkoły uczennicą. Cholera była śliczna i mocno zwróciła uwagę moją oraz Shujiego. Staliśmy akurat pod sklepem i czekaliśmy aż przestanie padać, kiedy to ona wyszła ze środka z zakupami oraz parasolką. Jej gładkie, błyszczące nogi od razu zwróciły moją uwagę. Miała krótką, dzianinową spódnicę, bluzkę na ramiączkach i sandały rzymianki. Taka niepozorna, a jednak…
Przeszła obok nas w milczeniu. Obaj powędrowaliśmy za nią wzrokiem, gdy tak oddalała się od nas, idąc zgrabnie w jednej linii zupełnie jak jakaś rasowa modelka. Zagwizdałem z podziwem, gdy była już od nas wystarczająco daleko.
− Stary, widziałeś, jaka sztunia? – rzuciłem, siląc się na w miarę entuzjastyczny ton.
− No, ładna – odchrząknął.
Spojrzałem na Shujiego z powątpieniem. Szczerze nie miałem jakiejś ochoty uganiać się za pierwszą lepszą laską, tym bardziej, że powszedniego dnia dowiedziałem się o śmierci Ino. Nie powiedziałem nic o tym Shujiemu, bo niby po co? Nie znał jej, no i nie wiedział, co robię w wolnym czasie. Nie chciałem go w to wciągać dla jego dobra.
− Podoba ci się? – spytałem od niechcenia.
Przyjaciel zacisnął wargi w wąską linię, starał się na mnie nie patrzeć, co od razu zdradzało, że panienka nieźle mu wpadła w oko. Aż wzdychałem w środku na tą niewinność Shujiego. Był zbyt dobry, by żyć na tym świecie.
− No, jest całkiem… zgrabna.
− A! No nie? – oparłem się o chłodną ścianę budynku i skrzyżowałem kostki. Zapaliłem papierosa. – Może jak się jeszcze z nią spotkamy gdzieś, to wyciągnąć od niej numer dla ciebie?
Shuji spalił buraka. Był tak czerwony i zażenowany, że aż się uśmiechnąłem do siebie. Dobry był z niego człowiek, tylko szkoda, że tak beznadziejnie dobierał sobie przyjaciół.
Przykro mi się robi na samą myśl o tym, co się z nim później stało. Smuciło mnie też to, że w zasadzie z Shujim miałem dwa zdjęcia i to w dodatku nasze wspólne. Jedno z nich, niestety, gdzieś mi się zapodziało, a szkoda. To była ładna fotografia. Obaj byliśmy uśmiechnięci, obejmowaliśmy się ramionami po przyjacielsku. Staliśmy na tle jakiegoś dużego plakatu filmowego. Za cholerę już nie pamiętam, jaki to był film. Drugie zdjęcie natomiast, zostało wykonane w szkole, przez naszą koleżankę. Shuji spał na ławce, robiąc sobie prowizoryczną poduszkę z ramion. Kładłem mu książkę na głowie. Pamiętam, że położyłem mu również zeszyt oraz otwarty piórnik na głowie. Obudziłem go chwilę później, bo skończyła się lekcja i przyszedł nauczyciel. Zeszyt z książką poleciały na podłogę, a zawartość piórnika cała się wysypała. Żartowniś był ze mnie, nie ma co.
Jednakże, właśnie to nieciekawe zdjęcie się jakimś cudem zachowało między różnymi papierami, dokumentami, książkami oraz przeżyło kilka przeprowadzek. Aż byłem zszokowany, gdy znalazłem to zdjęcie piętnaście lat później, ale ucieszyłem się. Na wspomnienie osoby Shujiego zawsze wypełniało mnie miłe ciepło oraz nostalgia. Mimo wszystko, to były dobre czasy.
− No co ty – wymamrotał. – Nie…
− Stary, no co ty. Taka niunia, a ty nie spróbujesz?
Shuji spojrzał na mnie, jakby bił się z myślami. Pewnie jego moralność prawiczka oraz chęć przerwania dziewiczego życia zaczęły na siebie naskakiwać. No i w końcu, ostatecznie wygrało to drugie.
− Dobra – powiedział, prostując się. – Ale jak ty masz zamiar wyciągnąć od niej numer? I skąd wiesz, że ją jeszcze kiedyś spotkamy?
− Wiesz – odchrząknąłem – to nie problem, by wyciągnąć numer od laski, tylko trzeba dobrze zagadać. Jak się poczuje przy tobie spoko, to ci nawet może cycki pokazać, serio. A to czy ją jeszcze kiedyś spotkamy, no, zobaczymy.
Z tym zagadywaniem miałem rację. I to nieważne czy chodziło o laski czy facetów. Jeśli poczuli się dobrze, to dostawałem numer w większości przypadków. Podobnie zrobiłem ze swoim przyszłym partnerem. Dobra gadka, trochę śmiechu, no i proszę, mamy to co chcemy.
− O kurczę – jęknął Shuji. – W życiu nie byłem z żadną laską.
Wypuściłem ustami dym z papierosa.
− E tam. Nadrobisz sobie – poklepałem go przyjacielsko po ramieniu. – Przestaje padać. Idziemy?
− Idziemy.
Wieczorem tego samego dnia poszedłem do łóżka z Kotetsu. Tak, z Kotetsu. Trochę dziwnie tak o tym wszystkim mówić, bo w zasadzie nie uprawialiśmy seksu, ale byliśmy razem w łóżku i przez pewien czas czułem się naprawdę nieswojo. To był w końcu Kotetsu, nie Ren lub jakaś mało ważna osoba. Facet pełnił dla mnie rolę starszego brata, a skończyło się… no cóż.
Leżeliśmy już w samych bokserkach w jego łóżku. Całowaliśmy się gwałtownie, dziko. O cholera, pierwszy raz byłem z osobą o tyle lat ode mnie starszą, co on, jednak nie miałem w sobie żadnych zahamowań. Bez skrępowania objąłem go za szyję, podczas gdy on wisiał nade mną, wpijając się w moje usta, jakby próbował mnie zjeść. Trochę głupio tak o tym wszystkim mówić po latach, że znalazłem się w takiej sytuacji ze swoim przyjacielem, że on tak bardzo się zaangażował, że obaj byliśmy pochłonięci w cielesne przyjemności. Cholera, nigdy nie chciałem tego robić z Kotetsu i ostatecznie nie zrobiliśmy. Ale fakt faktem, byłem milion razy bardziej podniecony niż gdybym miał być z dziewczyną. Nie, że dziewczyny jakoś mnie zaczęły odpychać, skądże. Miały miękkie piersi, kształtne pośladki i ogólnie, dobrze się z nimi pieprzyło, ale całość miała jeden wielki mankament. Uczucia. Zasrane uczucia, których one ode mnie oczekiwały. A ja tak nie umiałem, cholera jasna. One zawsze chciały ode mnie, żebym je tulił i kochał, i całował, i mówił, że są piękne, cudowne, że każda z kolei jest moją śliczną księżniczką. Czy to podczas seksu, czy po, czy ogólnie, kiedy z jakąś chodziłem. Piszczały za mną, gruchały i jęczały. Hałaśliwe było to, że głowa mała. Ale i tak, zaraz po stosunku było najgorzej, kiedy one chciały się przytulić i tak bardzo pragnęły, żebym był z nimi, mówił coś, a mnie zwyczajnie odpychało od nich. Niedobrze mi się robiło na widok jakiegokolwiek swojego partnera zaraz po seksie, niezależnie od tego czy to była dziewczyna, czy chłopak. I przez długi czas tak miałem, że jakaś osoba po prostu przestawała być dla mnie w jakikolwiek sposób atrakcyjna, brzydła w oczach, robiła się irytująca, jakoby ktoś zdejmował mi upiększający filtr z oczu. Wszystko jednak się zmieniło, gdy poznałem swojego przyszłego męża i dzięki ci, droga Amaterasu, bo myślałem, że jestem jakiś sfiksowany i każdy robi się uczuciowy po stosunku, tylko nie ja. Przy nim nawet nie musiałem się starać, żeby okazywać uczucia i to było piękne.
Mruczałem, leżąc pod Kotetsu. Całowaliśmy się dziko, szybko, może nawet zbyt zwierzęco, patrząc na relację, jaka nas łączyła. Czułem, że dłużej moje ciało tego nie zniesie, dlatego wsunąłem ręce pod bokserki swojego starszego kolegi, łapiąc go za pośladki. Oderwał się ode mnie, spojrzał mi w twarz z góry. Uśmiechnąłem się jedynie, myślałem, że właśnie tego obaj chcemy, że w tamtym momencie liczył się tylko seks.
− Co ty robisz? – spytał.
Zbił mnie tym pytaniem z pantałyku. Mój uśmiech automatycznie zbladł. Zamrugałem gwałtownie, czując, że moja pewność siebie dostała właśnie porządnego kopniaka w brzuch.
− Jak to, co robię? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
− Chyba nie myślisz sobie, że będziemy się kochać?
− A co innego będziemy robić? Znaczki zbierać?
Kotetsu przekręcił się na plecy z głębokim westchnięciem. Spojrzałem na niego dość niepewnie. Kilka minut wcześniej on i ja rozbieraliśmy się w jego łóżku oraz pieściliśmy, jakby od tego zależała przyszłość istnienia ludzkiego bytu. A on tak… nagle się zniechęcił. Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi.
Poza tym, Kotetsu użył tego ładnego wyrażenia, kochać się. No tak, był dorosły, umiał się przyzwoicie wysławiać. W sumie, kiedy byłem młody, to mnie to trochę bawiło. Będziemy się kochać brzmiało po prostu śmiesznie. Dopiero później doceniłem piękno tego zwrotu oraz odkryłem jego znaczenie. W tamtym momencie Kotetsu nie chciał uprawiać ze mną seksu, bo nie czuł do mnie tego, co się czuje do osoby, z którą chce się być zawsze, z którą chce się tworzyć związek. Poza tym, ile ja miałem lat, żeby z nim odbyć stosunek? To zahaczało o niezłą pedofilię. No i mnie szanował. Może byłem dla niego jak dzieciak, młodszy brat, jednak okazywał mi szacunek. Nie chciał zrobić ze mnie kogoś, kto sypia z kim popadnie.
− Yuu, jestem dla ciebie za stary – oświadczył.
Oho, mówiłem!
− Co ty mówisz?
Westchnął kolejny raz, gładząc mnie lekko wierzchem dłoni po ramieniu. Następnie mnie objął, co mnie szczerze zaskoczyło i przez kilka pierwszych sekund w ogóle nie mogłem się ruszyć.
− Kotetsu, co się dzieje? – zapytałem w jego ciepły tors. Pogłaskał mnie po plecach.
− Nic takiego. Po prostu cię przytulam. Ludzie tak robią, gdy kogoś kochają lub chcą być mili.
− Wiem – burknąłem.
− Tylko ci przypominam, żebyś wiedział, komu na tobie zależy.
Mówił wtedy o Renie, uzmysłowiłem to sobie nieco później, ale jednak. Chociaż te słowa chodziły za mną później przy każdym moim związku. Że przytula się kogoś, kogo się kocha. Kotetsu nie miał do końca racji. Ren również parę razy mnie przytulił. Dlatego wtedy myślałem, że może mnie kocha i nie chciałem odejść. A powinienem był. Powinienem był dać sobie spokój, uciec. Jednak było za późno.
Kotetsu pocałował mnie we włosy, jego ręka czule pomasowała mój kark. Zamruczałem z przyjemności, na co się zaśmiał. Kochałem go na swój sposób. Nie jak kochanka, ale jak kogoś bardzo bliskiego, członka rodziny lub coś takiego. Przy nim naprawdę czułem się odprężony, tak jak wtedy. Ufałem mu na tyle, że wiedziałem, że jeśli powiedział tak, to nie zrobi inaczej. Zawsze dotrzymywał słowa, w przeciwieństwie do Rena. Był człowiekiem honoru i w życiu nie skrzywdziłby nikogo bezpodstawnie.
− Po co mnie tutaj zawlokłeś, w takim razie – burknąłem – skoro nie chciałeś tego robić.
W tym momencie go zdenerwowałem. Podniósł się, krzaczaste brwi zmarszczył srogo, jakby miał zaraz na mnie nakrzyczeć. Leżałem tak przed nim półnagi i czułem się kompletnie skołowany. Pierwszy raz byłem w takiej sytuacji, nikt mi nigdy nie mówił, że ktoś kiedyś odmówi mi seksu.
− Przestań robić z siebie na siłę tanią dziwkę, która nawet nie bierze opłaty za usługi – warknął. Ruszyło mnie to, jednak nie przerywałem mu. – Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Bo chciałem? Tak, bo chciałem i tyle, a ty kompletnie nie protestowałeś. Ludzie już tak czasami mają, że chcą z kimś być, kogo lubią, chcą przytulić tego kogoś, pocałować, ale akurat nie chcą uprawiać seksu. Rozumiesz? Bliskość to nie tylko ciągłe stosunki i wbij to sobie do łba, dzieciaku. Poza tym, poszedłeś ze mną do łóżka. Czy ty zastanowiłeś się nad tym przez chwilę, że jestem o wiele starszy i mogę ci zrobić krzywdę?
− Nie większą niż on – wymamrotałem, spuszczając głowę.
Kotetsu westchnął. Schylił się do swoich spodni, leżących na podłodze, po czym wyciągnął paczkę papierosów oraz zapalniczkę. Odpalił peta, kładąc się obok mnie. Leżeliśmy przez chwilę w ciszy, pokój wypełnił się dymem papierosowym.  Dziwnie się czułem. Jakby taki pusty i rozczarowany. Zabolało mnie to, co powiedział o mnie Kotetsu, jednak nie mogłem zaprotestować. W zasadzie miał rację.
Wyciągnąłem rękę po papierosa. Kotetsu spojrzał na mnie zdziwiony.
− A ty co?
− Daj.
− Co daj? Gówniarzowi fajkę mam dać?
− No, Kotetsu – jęknąłem.
− Ile ty masz lat, żeby palić? Umrzesz na raka, jak będziesz miał trzydziestkę. Rzuć to lepiej.
− Rzucę, jak ty rzucisz.
Roześmiał się, jednakże dał mi papierosa. Zaciągnąłem się przyjemnie, po czym wypuściłem szary obłok dymu tuż przed siebie.
Po wyjściu z pokoju Kotetsu, wpadłem na Rena na korytarzu. Chłopak patrzył na mnie gniewnie, jakbym mu coś zrobił. Nie byłem mu dłużny. Staliśmy przez jakiś czas na ciemnym korytarzu, mierząc ku sobie zagniewane spojrzenia. Gdy tylko go widziałem, przed oczami stawał mi twarz biednej Ino, a mnie samego ogarniała potężna agresja. Cholera! Ile ja bym dał za to, by móc mu jakoś porządnie przyłożyć.
− No i co? Dałeś dupy? – rzucił.
− Pieprz się – prychnąłem, przechodząc obok niego. Jeszcze chwila, a bym mu zrobił niezłą krzywdę. Cały ten spokój, jaki w sobie miałem, gdy byłem z Kotetsu, momentalnie zniknął, kiedy pojawił się Ren. Facet wzbudzał we mnie agresję, nie ma co.
− Jesteś szmatą – powiedział. – Tak samo jak Ino. Dobrze skończyła.
− Stul pysk, psie! – odwróciłem się do niego z zamiarem uderzenia go w twarz, jednak Ren mnie wyprzedził. Wykręcił mi nadgarstek tej samej ręki, którą go uderzyłem powszedniego dnia, po czym pchnął mnie na podłogę. Niemal krzyknąłem ze złości oraz bólu. Zrobił to tak lekko, że aż mnie to przeraziło.
− Skoro ja jestem psem, to ty jesteś suką – wysyczał tuż przy moim uchu. – Hau, hau, suczko.

*

Trzecią klasę gimnazjum z chęcią bym wymazał ze swojego życiorysu. Był to chyba najgorszy okres mojego nastoletniego życia.
Z początkiem września mama rozstała się z Ryo, który, jak się okazało, podbierał jej firmowe pieniądze. Była wściekła i zrozpaczona jednocześnie. Wiedziałem, że ten facet to nic dobrego, w końcu był prawnikiem. Prawnikom pod żadnym pozorem się nie ufa, bo to tylko bestie łase na pieniądze. W konsekwencji tego wszystkiego, moja matka popadła w coś na wzór depresji. Była ciągle smutna, często płakała, prawie w ogóle nie wychodziła z domu, co było okropne, bo mieszkałem z nią już tylko ja. Mahiro akurat wyjechał na studia, dlatego wraz z mamą byliśmy skazani wyłącznie na siebie. A ja… no, nie potrafiłem pocieszać kobiet. Nie rozumiałem, że kogoś może coś boleć po rozstaniu z kimś. I nikogo też jeszcze wtedy nie kochałem, a może raczej kochałem, tylko ta osoba nigdy nie mogła być moja. Mając to na uwadze, nie cierpiałem z tego powodu. To była piękna, platoniczna miłość, liczyło się tylko, by ta osoba gdzieś była, niekoniecznie ze mną.
Jak już mowa o mojej platonicznej miłości, to w końcu się zjawiła. Yuri pojawiła się u nas w domu dość niespodziewanie, jednak bardzo się cieszyłem. Ona umiała doprowadzić drugą kobietę do porządku, była doświadczona w tych sprawach, a ja… No kompletnie nic nie wiedziałem.
− Yuu – zaczęła ciocia, kiedy staliśmy razem w kuchni i zmywaliśmy naczynia. Popatrzyłem na nią, czekając na ciąg dalszy.
− Tak?
− Twoja mama przechodzi teraz gorszy okres.
− Wiem. Zauważyłem.
− No tak… – westchnęła. – Posłuchaj, nie wiń ją za to wszystko.
− Za nic ją nie winię. Winię Ryo, nienawidzę tego kolesia.
Yuri spojrzała na mnie nieco zdziwiona, podając mi talerz do wytarcia, Zdaje się, że nie tego się po mnie spodziewała.
− Tak?
− Nakopałbym mu.
Yuri roześmiała się serdecznie, co mnie nieco zaskoczyło. Spojrzałem na nią zbity z tropu.
− Co w tym śmiesznego? – burknąłem.
− Nic a nic, Yuu – pogłaskała mnie wilgotną dłonią po przydługiej czuprynie i jednocześnie odgarnęła kilka zbłąkanych kosmyków z mojej twarzy. Czułem, że robię się cały czerwony na policzkach, szybko odwróciłem do niej wzrok. – Dobry z ciebie chłopiec, ale bądź mądry. I proszę, daj czas swojej mamie, by mogła dojść do siebie. To dla niej naprawdę trudny okres.
Spojrzałem na Yuri zupełnie niezrozumiale i już miałem powiedzieć, że kiedy mama rozwiodła się z ojcem, to jakoś tego nie przeżywała aż w taki sposób, jednak w porę ugryzłem się w język. Jeszcze brakowało, żebym palnął coś tak idiotycznego.

− Więc jak ona ma na imię? – spytał Ren, kiedy się rozgrzewaliśmy przed treningiem. Yuri była już u nas trzeci dzień, starając się jakoś postawić moją mamę na nogi.
− Kto?
Złapaliśmy się za barki, pochylając się do przodu. Powtórzyliśmy to kilka razy. Zaraz zmieniliśmy ćwiczenie. Ren położył się na plecach na macie, klęknąłem obok niego, unosząc jego prawą nogę.
− Ta babka, za którą szalejesz – sapnął Ren. – Za mocno – zaprotestował, gdy zacząłem lekko dociskać nogę ku niemu.
− To żadna babka – odparłem cierpko. Opuściłem jego nogę, po czym uklęknąłem z drugiej strony i uniosłem drugą nogę. Ren jęknął nieprzyjemnie. – Słabo jesteś rozciągnięty – stwierdziłem.
− Trudno – burknął.
Chwilę później się zmieniliśmy. Ja leżałem, a Ren unosił mi raz jedną, raz drugą nogę. To było śmieszne ćwiczenie, jednak dobrze rozciągało i wkurzało Rena, bo miał naprawdę mało elastyczne ciało i nie potrafił się zbyt wyginać, że tak powiem. Za to ja bez problemu, po rozgrzewce oczywiście, umiałem zrobić mostek czy szpagat. To drugie zawsze wszystkich nieźle zaskakiwało, chociaż nieraz widzieli, jak bardzo rozciągnięte mam ciało. Kotetsu mi mówił, że jak nie przestanę palić, to w końcu moja kondycja się pogorszy i już mi tak nie będą wychodziły te moje wygibasy. W zasadzie to już dostawałem niezłej zadyszki, kiedy po papierosie, na przykład, szedłem biegać. Myślałem wtedy, że wypluję płuca i niewiele mi do tego brakowało.
− To jak ma na imię? – dopytywał. Trzymaliśmy się za ręce i robiliśmy wypady. Szczerze, to nie lubiłem rozmawiać podczas rozgrzewki. Wolałem się maksymalnie skupić na ćwiczeniach, by dobrze się rozciągnąć oraz rozgrzać i później nie musieć cierpieć.
− Po co ci jej imię?
− Nie mogę go poznać?
Prychnąłem, co go zirytowało.
− Tajemnica, tak? – puścił moje ręce, stanął naprzeciw mnie z wysoko uniesioną głową.
− Po prostu nie wiem, po co…
− Kochasz ją? – rzucił niespodziewanie. Mało nie usiadłem z zaskoczenia.
− Jesteś zazdrosny? – wykrztusiłem z siebie. – Możliwe, że ją kocham. I nie żałuję tego.
Od tamtej pory Ren był przez dłuższy okres czasu bardzo dla mnie miły. Jakby starał się wymazać wszystko to, co wcześniej robił, co stało się z Omi. I ja w zasadzie nawet odrobinę zacząłem mu wierzyć, że się zmienił. No i trochę mu uległem. W dodatku do tego stopnia, że praktycznie zostaliśmy parą. To było tak dziwne oraz nienaturalne, że po tym wszystkim, co z nim przeszedłem, nagle zaczęliśmy być razem, nieoficjalnie, ale jednak. Wszystko to po tym, jak powiedziałem, że kocham Yuri.
Jeszcze tej samej jesieni, w jeden cieplejszy weekend ojciec zabrał mnie oraz moje rodzeństwo do domku holenderskiego nad jeziorem. Tak, to ten sam słynny domek, w którym działy się różne rzeczy i przewijali się różni ludzie. Szczerze, to na tym wyjeździe brakowało jeszcze mamy, bo zawsze całą piątką wybieraliśmy się nad wodę, by ostatni raz skorzystać ze słońca oraz możliwości pożeglowania.
Liście powolutku zaczynały barwić się na kolorowo. Chociaż było jeszcze dość ciepło, to co chłodniejszy podmuch wiatru przynosił ze sobą zapach jesieni. Wieczory należały już do chłodnych. Do domku zajechaliśmy późnym popołudniem, niestety słońce coraz szybciej zachodziło, dlatego nie skorzystaliśmy zbyt mocno z uroków jeziora. Zdołaliśmy zanieść wszystkie rzeczy do domku oraz obejrzeliśmy zachód słońca na pomoście. To był jeden z najpiękniejszych zachodów słońca, jaki od dawna widziałem. Bursztynowa poświata, która oblała momentalnie cały świat zdawała się pieścić moje policzki z matczyną czułością. Dosłownie czułem na sobie dotyk delikatnych, kobiecych dłoni, które głaszczą mnie, jakby próbowały mnie pocieszyć lub uspokoić. Nigdy nie zapomniałem tego jednego zachodu słońca. Po prostu nie mogłem.
W nocy nie mogłem zasnąć. Przepełniony ekscytacją po same koniuszki palców myślałem wyłącznie o tym, że jutro rano, po śniadaniu, wypłyniemy na jezioro. Tata obiecał, że połowimy ryby, co jeszcze bardziej mnie ucieszyło. Nigdy w życiu nie uważałem łowienia ryb za nudne, wprost przeciwnie. Potwornie mnie rajcowało siedzenie z wędką w ciszy i wyczekiwanie, aż ryba złapie się na haczyk. Dlatego, kiedy byłem młodszy, tata często zabierał mnie na ryby. Prawie nigdy nie brał Mahiro czy Kage, bo im to w ogóle nie sprawiało przyjemności, a łowienie ryb było niemal jak kara. Dlatego to ja jeździłem z tatą i byliśmy sam na sam, jak ojciec z synem. Chociaż w zasadzie prawie w ogóle wtedy nie rozmawialiśmy. Wiadomo, w czasie połowu nie powinno się płoszyć ryb, jednak w drodze nad lub też znad jeziora, bardzo rzadko prowadziliśmy jakąś rozwiniętą konwersację, która mogłaby trwać dłużej niż pięć minut. Najgorsze w tym wszystkim było to, że kompletnie pojęcia nie miałem, o czym rozmawiać z tatą. Za cholerę. On miał swoją firmę, bez przerwy bredził o pieniądzach, spłatach, kredytach, pracownikach. Ja miałem swój dziecięcy, a następnie nastoletni świat, który nie do końca umiał zrozumieć te wszystkie troski. Byłem potwornie sfrustrowany, że nie umiałem nawiązać z własnym ojcem sensownego dialogu, a więź między nami praktycznie kończyła się na rodzinnych zlotach, kiedy musiał być obecny i chwalił się, że ma takie, a takie dziecko, które zrobiło to i tamto. Pewnie nie wiedział by nic o moich szkolnych osiągnięciach, gdyby nie mama, która po prostu mu o tym mówiła. Gdy się rozwiedli, zaczął do mnie dzwonić. Wtedy pytał się o szkołę i w zasadzie wyłącznie to go interesowało, chociaż bardzo możliwe, że to było tylko tak od niechcenia. Nigdy nie pytał o mamę, nie mówił też nic za bardzo o sobie. Kiedy pytałem się, co u niego, to odpowiadał lakonicznie albo coś zaczynał o swojej pracy i wtedy już kompletnie nie czułem, że w ogóle mam ojca. W takich chwilach ogarniała mnie przerażająca, zimna samotność, jakbym dryfował w przestrzeni kosmicznej, odcięty od swojego statku.
Dlatego cieszyłem się, że spędzę nieco czasu wraz z rodzeństwem oraz tatą. W tym wszystkim brakowało jeszcze mamy, jednak nie było co narzekać. Już dawno pogodziłem się z tym, że rodzinne wyjazdy zostały tylko lepkim, ciepłym wspomnieniem.
Jednak ten wypad wcale nie był taki świetny. Następnego dnia rano obudził mnie zapach smażonego bekonu. Wstałem powoli, zwabiony smakowitą wonią z kuchni. Przecierając zaspane oczy oraz ziewając, wszedłem do pomieszczenia, po czym stanąłem jak wryty. Chouko stała przy mini kuchence i smażyła jajka na bekonie wraz z grzankami i cebulą. Coś mnie jakby uderzyło w twarz, gdy ją zobaczyłem. Przecież nie przyjeżdżała z nami nad jezioro. To miał być wypad tylko dla taty, dla mnie oraz mojego rodzeństwa. Nikt nie zapraszał tego babsztyla.
Zanim mnie zauważyła, szybko poszedłem do pokoju Mahiro. Wślizgnąłem się do środka i wręcz władowałem się swojemu bratu do łóżka.
− Mahi, obudź się. Mahi, słyszysz? Obudź się – wymamrotałem, potrząsając nim za ramiona. Otworzył oczy, w których widniało jawne wkurwienie, że go obudziłem.
− Czego – warknął, odpychając mnie od siebie. – Głupi jesteś?
− Kto zaprosił Chouko? – spytałem, ignorując jego wcześniejszą wypowiedź. Przysiadłem na skraju łóżka.
Mahiro popatrzył na mnie mocno zaspanym, a jednocześnie zdziwionym wzrokiem. Odgarnął roztrzepane włosy z twarzy, po czym zamrugał gwałtownie.
− Co? Co ty pleciesz?
− Jest w kuchni. Mówię ci. Jajka smaży.
− Pierdolisz – zerwał się z łóżka, po czym pognał do kuchni, a ja za nim. Chouko była już jednak w salonie, wraz z moim ojcem. Na korytarzu wpadliśmy na Kage, która powitała nas wiązankę nieprzychylnych epitetów, gdyż prawie ją przewróciliśmy.
− Chodź – złapałem siostrę za nadgarstek, po czym pociągnąłem ją do salonu.
− Co wy dwaj najlepszego wyprawiacie znowu? – jęknęła. Nie stawiała jednak oporu.
Tata i Chouko jedli w salonie śniadanie. Rozmawiali o czymś wesoło i równie wesoło nas powitali.
− O, wstaliście – powiedział tata z uśmiechem, widząc naszą trójkę kompletnie nieogarniętą, w piżamach i jednocześnie bardzo przejętych tym, że ta obca kobieta postanowiła dołączyć do naszego mini żeglarskiego obozu.
− Cholera – wymamrotała siostra pod nosem, łapiąc mnie za dłoń. Splotła swoje palce z moimi. Ścisnąłem jej rękę, by dodać siostrzyczce otuchy. Była ode mnie starsza, ale chyba bardziej nie potrafiła w takich chwilach panować nad emocjami niż ja.
− Dzień dobry – Chouko uśmiechnęła się do nas od ucha do ucha. Pokazała przy tym swoje wyprostowane, wybielone zęby. Mało brakowało, a bym jej przyłożył w siekacze. W tamtej chwili byłem taki wściekły, że coraz mocniej zaciskałem swoją dłoń na dłoni Kage i chyba w końcu zaczęło ją to boleć, gdyż dyskretnie stanęła swoją bosą stopą na mojej. Poluźniłem lekko uścisk, jednak nie puściłem jej. Wziąłem głęboki wdech. – Nałożyć wam czy…?
− Co ona tu robi? – rzucił wściekle Mahiro do naszego ojca.
− Mahiro, co to za ton? I jak ty się wyrażasz? – tata starał się robić dobrą minę do złej gry. Teraz uchodził za przykładnego ojca, który nie tak wychował swoje dzieci, by witały się tym oburzonym tonem.
− Pytam się, co ona tu robi. Nikt tu nie zapraszał piątej osoby.
− Mahiro! – tata wstał.
− Tato! – Kage chciała wejść między nich, jednak złapałem ją mocno, przytrzymując w miejscu. – Yuu, puść!
− Nie, czekaj – chwyciłem ją za ramię.
Byłem gotowy, by w każdej chwili interweniować. Chouko siedziała jawnie przerażona i patrzyła to na Mahiro, to na naszego ojca. Cała nasza trójka była wściekła, że Chouko tu była, jednak to Mahi był na nią najbardziej cięty.
To była cholernie nieprzyjemna sytuacja. Posypało się całe mnóstwo ostrych słów, Chouko się rozpłakała, bo chciała nam tylko zrobić niespodziankę. No, chujowa była ta niespodzianka, nie ma co. Emocjom nie było końca. W końcu Mahiro naprawdę się wpienił. Ubrał się i wyszedł do lasu, a ja zaraz za nim. Przeszliśmy obaj leśną dróżką wzdłuż jeziora, aż dotarliśmy na polanę na której często bawiliśmy się we trójkę razem, jako dzieci. Usiedliśmy na powalonym przez wichurę konarze drzewa. Kłoda leżała już tam wiele lat i powoli zaczynała się rozkładać. Drewno próchniało, rozpadało się miejscami, jednak w ogóle nam to nie przeszkadzało.
− Nie wierzę, że tu przyjechała – jęknął Mahiro, pochylając się do przodu i obejmując głowę ramionami. – Serio. Babsztyl. Podły babsztyl.
Naraz zachciało mi się strasznie palić, gdy brat tak biadolił, a jak na dokładkę, nie wziąłem ze sobą fajek. Byłem równie zły co on.
− Popieprzone to – stwierdziłem.
− Żebyś wiedział! On, do kurwy, znajduje sobie jakieś panny i myśli, że będą nam robić za drugą mamuśkę. Skurwysyn. Mamy nie da się ot tak wygryźć.
Zaskoczyło mnie, że tak powiedział o ojcu. Byłem w szoku. Ja sam, nieważne jak mogłem być wściekły, nie umiałem mówić obraźliwie o rodzicach. Po prostu nie i już.
− Mahiro… – jęknąłem.
− Co? – burknął. – Źle mówię? Nigdy nie był uczciwy wobec mamy. Nienawidzę go za to wszystko. Za to, że zdradzał mamę, że od niej odszedł, że teraz próbuje udawać takiego fantastycznego ojca. On nie pamięta nawet, kiedy które z nas ma urodziny. Bez przerwy wszystkich oszukuje i dba tylko o własną dupę. To okropne.
Mojemu bratu załamał się głos. Zdaje się, że z całej tej złości zebrało mu się na płacz i wcale się nie dziwiłem. Sam miałem ochotę się rozpłakać, bo poczułem się nieco, jakby Mahiro nienawidził też i mnie. Bo byłem dzieciakiem, który urodził się z jednej takiej zdrady ojca. Może w tamtej chwili faktycznie na moment przestał mnie lubić, kto wie. Jednak nigdy nie dał mi odczuć, że jakoś odstaję od niego i Kage. Kage opiekowała się zawsze nami dwoma, a później, gdy Mahiro już podrósł, to on zaczął być tym odważnym obrońcą całej naszej trójki. Miałem wspaniałe rodzeństwo i kochałem tę dwójkę całym swoim sercem. Nawet jeśli, byliśmy spokrewnieni ze sobą tylko w połowie.
− Tu jesteście – usłyszeliśmy nagle. Kage zbliżała się ku nam, szła pewnym krokiem tą samą ścieżką, którą tu przyszliśmy. Siostra przebrana była w luźne spodnie oraz dresową bluzę z kapturę i ocieplacz. Na nogi założyła stare, brudne trampki, a nieumyte włosy schowała pod czapką z daszkiem.
− Skąd wiedziałaś, gdzie nas szukać? – jęknął Mahiro.
− Nietrudno zgadnąć, gdzie szukać wkurwionych Mahiro i Yuu – odparła, siadając pomiędzy nami dwoma. – Obiecałam, że przyprowadzę was z powrotem. Ojciec się nieźle wkurzył, a Chouko się tam na maksa rozryczała. Musiałam ją jeszcze uspokoić, zasmarkała mi piżamę.
Mahiro parsknął, a ja się prawie oplułem.
− Nie wrócę tam.
− Bo ona tam jest? – Kage chyba zapulsowała żyłka. – Też mi się to nie podoba i co?
− To masz zamiar pozwolić na to, żeby ta kurwa się panoszyła?
− Mahiro! – Kage zdzieliła go otwartą dłonią w tył głowy. Brat się skrzywił. – Chouko nie jest kurwą. Przynajmniej mnie nic o tym nie wiadomo… Też jej nie lubię i sama mam ochotę wytargać ją za trwałą, ale miej godność, człowieku. Bądź od niej lepszy, bo chyba umiesz okazywać niechęć wobec kogoś w nieco bardziej cywilizowany sposób, nie mam racji?
Kage zawsze potrafiła mądrze przemawiać. Naprawdę. Mogłaby wygłaszać mowy na jakiś wielkich konferencjach albo zostać politykiem. Jakby została dyktatorem, to porwałaby za sobą tłumy.
Posłuchaliśmy obaj naszej starszej siostry i wróciliśmy do domku holenderskiego. Chouko w dalszym ciągu zanosiła się płaczem. Była roztrzęsiona, chodziła z miejsca w miejsce. Nasza trójka tak stała przez jakiś czas przed domkiem i obserwowała, jak kobieta naszego ojca bierze wszystkie swoje rzeczy (swoją drogą, to na chuj jej tego było tyle i kiedy ona to wszystko rozpakowała???) i ładuje je do swojego samochodu. Tata ganiał za nią, wołał coś, krzyczał. A ta w końcu zatrzymała się przed nim, uniosła rękę w górę, robiąc gest, który miał oznaczać, że chce by milczał, po czym dokładnie tą samą ręką zafundowała mu ostentacyjnego liścia w twarz.
− Ouć – skrzywiła się Kage.
− Zasłużył – wymamrotał Mahiro.
O rany – jęknąłem w myślach.
To się porobiło. Chouko zapakowała się do samochodu, po czym odjechała. Zostawiła nas samych z naszym ojcem, który stał na tarasie z opuszczonymi z rezygnacji ramionami oraz spojrzeniem zbitego psa. W sumie zbity to on został…
− Odeszła? – spytała niepewnie Kage.
Ojciec spojrzał na całą naszą trójkę, jednak nie odpowiedział. Jedynie westchnął.
− Dokończymy razem śniadanie? – spytał.
− Jakoś nie mam ochoty – odparł Mahiro. W tym samym momencie zaburczało mu w brzuchu.
No ale, przynajmniej później poszliśmy pożeglować. Była dość ładna pogoda, chociaż później kompletnie się rozpadało. Lało od popołudnia, aż do następnego dnia. Niestety, nazajutrz już wyjeżdżaliśmy.
− Yuu, jak się miewa mama? – spytał się mnie tata niespodziewanie, kiedy ubieraliśmy żaglówkę we dwóch. Mahiro z Kage poszli pożyczyć kapoki, pagaje oraz szekle od właściciela ośrodka. Pytanie ojca strasznie mnie zaskoczyło. Przez kilka pierwszych sekund po prostu niedowierzałem i nie miałem kompletnie pojęcia, w jaki sposób mam mu odpowiedzieć.
− Dobrze – odparłem. – Teraz jest dobrze.
− Słyszałem, że rozeszła się z Ryo.
Czyli wiedział, że mama z kimś była? W dodatku znał jego imię? Huh, zaskoczył mnie i to nieźle.
− Uhm – pokiwałem głową, robiąc ósemkę na końcu liny od foka. Nie miałem ochoty patrzeć mu w twarz, gdy rozmawialiśmy o takich rzeczach. Nie wiem, krępowało mnie to.
− Wszystko z nią dobrze?
Drgnąłem w środku. Spojrzałem na niego z szeroko otwartymi oczami.
− Od kiedy tak nagle interesujesz się mamą? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Z jakiegoś powodu strasznie się zdenerwowałem. Zawsze rodzina była dla niego na drugim miejscu, poza tym, rozstali się z mamą i w żaden sposób się nią nie interesował. Jak widać, aż do teraz.
− Jak to, od kiedy? Po prostu pytam, może czegoś potrzebuje?
Pokręciłem tylko głową.
− Od ciebie na pewno niczego nie potrzebuje.
Żałowałem później tych słów przez całe swoje życie. Nie powinienem był się w tak bezczelny sposób odzywać do ojca. Było mi strasznie głupio, bo wiedziałem, że go zraniłem, chociaż on wtedy może naprawdę chciał jakoś naprawić całą naszą relację. Cały ten wyjazd, pomijając incydent z Chouko, wspominam przyjemnie. A oczywiście musiałem powiedzieć coś, co chociaż na chwilę zniszczyło cały nastrój.
Wieczorem graliśmy w karty, scrabble oraz kalambury. Cała nasza czwórka bawiła się świetnie i zupełnie zapomnieliśmy o tym, że mamy w zasadzie rozbitą rodzinę i następnego dnia znów każdy pójdzie w swoją stronę. Zrobiliśmy razem kolację, słuchaliśmy muzyki. Śmiechu było co niemiara. Mahiro nawet chyba pogodził się z ojcem, ja sam się z nim odrobinę zbliżyłem, co mnie strasznie ucieszyło. Poważnie. Takie niby głupie, drobne rzeczy, a jak poprawiały humor.

*

Izumi odezwała się do mnie podczas jednej z przerw. Czekałem na Shujiego pod męską toaletą, rozmyślając o niebieskich migdałach. Cholera, już z daleka zwróciłem uwagę na te zgrabne łydki. Podeszła do mnie, uśmiechając się szeroko, odwzajemniłem gest.
− Cześć, słuchaj. Jestem Izumi, miałbyś może ochotę przejść się jutro na kawę po zajęciach?
Spojrzałem na nią zbity z tropu. Już miałem powiedzieć, że chętnie, kiedy to przypomniałem sobie o Shujim, który za nią szalał w ukryciu. Rany, w ogóle, co za laska. Podeszła do mnie i prosto z mostu rzuciła, że chce się ze mną umówić. Szacunek za odwagę, plus 10 do atrakcyjności.
− Em, wiesz co, mój kumpel chętnie by z tobą poszedł. Nie ściemniam. To równy gość.
− Ach… no jasne – odwróciła się na pięcie.
− Nie, na serio! Właśnie czekam na niego aż wyjdzie z kibla – no dalej, Yuu, brnij w te kompromitujące oraz desperackie wyjaśnienia. – Powaga.
− Wiem, rozumiem – odwróciła się z powrotem do mnie. – Z tym, że ja chciałam pójść z tobą.
− Kurczę, dobra. Jasne, mogę iść z tobą. Chętnie. A może mogłabyś dać mi swój numer?
Przygryzła uroczo dolną wargę. Westchnąłem w duchu. Rany, chętnie bym ją tam wtedy przeleciał.
− Jasne. Czemu nie.
I w ten sposób dorwałem numer Izumi, laski, która podobała się mojemu najlepszemu kumplowi. To było całkiem proste. Poza tym, sama do mnie podeszła, chociaż nawet się za bardzo nie znaliśmy. To znaczy, mieliśmy razem jakieś zajęcia.
− Kółko historyczne, o ja pierdzielę – przypomniałem sobie nagle, kiedy Izumi już odeszła. Czasami przychodziła na zajęcia kółka, ale kompletnie nic się nie odzywała, tylko siedziała i słuchała, co inni mówią. W tym też ja. Nie ukrywajmy, jeśli chodziło o rzeczy związane z historią, to jadaczka mi się prawie w ogóle nie zamykała.
Kółko historyczne, jedyne zajęcia dodatkowe, na które kiedykolwiek uczęszczałem, nie licząc jeszcze siatkówki w liceum.
Shuji wyszedł w końcu z tego zasranego kibla. Niemal od razu powiedziałem, że załatwiłem mu randkę z tą jego panienką.
− Poważnie? – zdaje się, że go srogo zatkało.
− No, jutro po zajęciach. Nie masz planów, no nie?
− No nie – wymamrotał. Poklepałem go po męsku po plecach. – Kurczę, Yuu, jak ty to zrobiłeś?
− Magnetyczna, męska siła – roześmiałem się. Ruszyliśmy w kierunku szatni. – Aha, mam też jej numer. Nie musisz dziękować.
Shuji był nieźle rozochocony. Co mu się dziwić. Z tego, co wiedziałem, był tylko raz w życiu na randce i miał jedną dziewczynę w drugiej klasie. Rozeszli się po jakimś miesiącu. Znając Shujiego oraz jego wrodzoną nieśmiałość, pewnie zatrzymali się na etapie trzymania za ręce i to jeszcze tak, by nikt nie widział, a już na pewno nie mama. Cieszyłem się jednak, że mogę mu jakoś pomóc wyjść z tej strefy bycia prawiczkiem. Nie, że to było coś złego, ale widać było po nim momentalnie, jak jest seksualnie sfrustrowany oraz patrzy na te wszystkie dziewczyny w krótkich spódniczkach.
Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to będzie początek końca naszej przyjaźni, a Izumi kompletnie nas poróżni. Kto by się spodziewał, że przez dziewczynę staniemy się dla siebie zupełnie obcy. Bo jak na złość, wplątaliśmy się w jakiś fatalny trójkąt. Shuji podkochiwał się w Izumi, niestety Izumi podkochiwała się we mnie, a ja starałem się jakoś pomóc Shujiemu, by mógł w jakikolwiek sposób do niej zagadać. Wszystko to skończyło się… tragicznie.
Następnego dnia po zajęciach poszedłem na trening z Renem. Już zupełnie zapomniałem o tym, że Shuji ma iść na randkę z tą całą Izumi, na której to rzekomo ja miałem być zamiast niego, ale mniejsza z tym. Trening z Renem jakoś bardziej mnie zaabsorbował. Byłem jednak zaskoczony tym, że wcale się na mnie nie wyżywał tego dnia i jakoś nie próbował na siłę udowodnić mi, że jestem kompletnym niewypałem. Raz nawet udało mi się go powalić na ziemię, co tylko mnie podniosło na duchu. Nie zmienia to jednak tego, że po treningu byłem cały wypompowany z energii. Pot spływał ze mnie, jakby ktoś mnie oblał kubłem wody. Na całe szczęście, miałem swój pokój z łazienką, więc mogłem się bez problemu wykąpać. I tak spędziłem w wannie jakieś pół godziny, leżąc i patrząc w sufit. Nie myślałem o niczym, prócz o swoich bolących mięśniach oraz o tym, że woda powoli robi się zimna. Dlatego w końcu wyszedłem z wanny i okręcony ręcznikiem wokół bioder, poszedłem do swojego pokoju, by przebrać się w swój mundurek szkolny. Ku mojemu zdziwieniu, Ren leżał u mnie na łóżku. Stanąłem jak wryty, a ten spojrzał na mnie z uśmiechem. Podniósł się do siadu.
− Poprawiły ci się mięśnie na brzuchu – stwierdził.
− Mógłbyś wyjść? Chciałbym się ubrać – zignorowałem jego stwierdzenie, biorąc swoje bokserki oraz spodnie.
Ale Ren nie wychodził. Spojrzałem na niego, unosząc brwi, oraz przekręcając lekko głowę w bok. Świetnie, koleś nie chciał ruszyć się z miejsca.
− Ren – jęknąłem.
− Przecież nic ci nie robię. I wiesz, wcale nie musisz się ubierać.
− No jasne.
Już miałem pójść do łazienki i tam się ubrać, kiedy to Ren niespodziewanie wstał, po czym podszedł do mnie.
− To się źle skończy – stwierdziłem na głos, kiedy ten położył mi dłonie na biodrach. Powoli zsunął ze mnie ręcznik, który spadł na podłogę. Zostałem przed nim zupełnie nago.
 Staliśmy tak przez dłuższy czas w zupełnej ciszy. Ren patrzył prosto w moje oczy, a ja czułem, jak krew zaczyna szybciej pulsować w moich żyłach. Nie pamiętam, by kiedykolwiek obdarował mnie tak głębokim i jednocześnie spokojnym spojrzeniem. Jakby w tej jednej chwili to była zupełnie inna osoba. Może nawet wtedy dostrzegłem w nim jakieś wyższa uczucia i właśnie wówczas popełniłem dość poważny błąd. Coś wewnątrz mnie stwierdziło, że może jednak nie jest zły. Cholera jasna, jak ja mogłem tak w ogóle wtedy pomyśleć. Dałem się poważnie zwieść.
− I co zrobisz? – spytałem.
− A jak myślisz? – przyłożył swoje czoło do mojego, a mnie aż zamurowało. To było takie… czułe. Jego zachowanie, ton głosu, bliskość ciała. Tamta chwila była tak cholernie nierzeczywista, że mało nie brakowało, a bym zemdlał.
Objął mnie nagle, przylegając swoim ciałem do mojego. Niemal wstrzymałem oddech z zaskoczenia. Jednak odwzajemniłem gest i również go objąłem. Cholera, to działo się naprawdę? My byliśmy naprawdę? Czy właśnie zostałem wysłany do jakiegoś równoległego świata, gdzie Ren był dobrym człowiekiem? Kurczę, kto wie. Może właśnie wanna była jakimś tajemnym portalem…?
− Chyba się w tobie zakochałem, Yuu – powiedział mi do ucha. Wszystkie włoski na ciele momentalnie stanęły mi dęba. Nie mogłem się poruszyć, odpowiedzieć. Nie mogłem zrobić kompletnie nic!
− Tak sądzisz? – wykrztusiłem w końcu z siebie. Bardzo inteligentnie, nie powiem.
− Mhm – pocałował mnie za uchem. Zadrżałem. – Tak. Tak właśnie sądzę.
Zrobiło mi się gorąco. Ren właśnie wyznał mi miłość. To był chyba pierwszy raz w życiu, gdy ktoś mi coś takiego powiedział. No, może drugi. Hana mi też często powtarzała, że mnie kocha, ale czy to faktycznie była miłość, to wątpię.
Nazajutrz czułem się, jakby ktoś mnie porządnie zdzielił w twarz, a następnie przewiózł twarzą w dół po polu z chropowatymi kamieniami, by później wrzucić mnie do klatki z wygłodniałym tygrysem. Mówiąc prościej, byłem cholernie zmarnowany. W głowie wciąż miałem Rena, nie mogłem się na niczym skupić. Byłem potwornie zmęczony, bo nie spałem prawie całą noc, ale jednocześnie nie mógłbym zmrużyć oka. Kompletnie nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje, jakby każdy rozmawiał w innym, kosmicznym języku. Ktoś coś do mnie mówił, a ja tylko potakiwałem, kiwając głową i udawałem, że cokolwiek rozumiem. Czułem się trochę jak na niezłym haju. Byłem cały blady, oczy miałem podkrążone i całe czerwone. Nic też dziwnego, że mama z rana spytała się mnie czy wszystko w porządku. Odparłem, że tak, tylko musiałem się uczyć do późna i się nie wyspałem. Nie było to do końca kłamstwo, bo musiałem dokończyć wypracowanie na japoński i zrobić serię zadań z matmy, a to mi trochę zajęło. Co z tego, że nawet nie wiedziałem oraz nie pamiętałem, jak zrobiłem to wszystko. Aż byłem zdziwiony, że w ogóle to wszystko zrobiłem…
Dzień już jednak zacząć się źle. Przyszedłem do klasy, głośno ziewając. Zająłem swoje miejsce w ławce, wyciągnąłem książki oraz zeszyt z długopisem, po czym rzuciłem niedbale plecak na podłodze. Położyłem się na ławce, zakrywając głowę ramionami. Jak już wspomniałem, chciało mi się piekielnie spać, jednak, gdy tylko zamykałem oczy, to nie mogłem zasnąć, a w głowie odtwarzała mi się wczorajsza scena z Renem. Świetnie, brakowało mi tego, by ten koleś mi namieszał w głowie. W dodatku nie zapomniałem mu tego wszystkiego, co spotkało Ino. W dalszym ciągu byłem za to na niego wściekły.
I nagle podszedł do mnie Shuji, trącił mnie ręką w ramię, podniosłem na niego głowę, dość niechętnie. Naprawdę nie miałem w ogóle ochoty na to, by z kimkolwiek rozmawiać. Szkoda jednak, że interakcje międzyludzkie były nieuniknione.
− Hm? – mruknąłem.
− O co chodziło z Izumi? – rzucił. Wyraz jego twarzy nie wskazywał na ukontentowanie. O nie. Był zły. Rzekłbym nawet, że wściekły i to chyba nawet na mnie. Ba, oczywiście, że na mnie, bo na kogo niby innego?
− Jaką… co? O co ci chodzi? – wyrzuciłem z siebie nieskładnie. Mój mózg ledwo nadążał, ale dość szybko przypomniałem sobie, że przecież poszedł wczoraj z tą Izumi na kawę. – O! Wyszliście wczoraj? – wyprostowałem się.
− Co ty odpierdoliłeś? – niemal warknął, ignorując moje pytanie.
Zamrugałem kilkakrotnie z zaskoczenia. Shuji był naprawdę zły. Marszczył gniewnie brwi, jego spojrzenie łypało na mnie dość nieprzychylnie, jakby zaraz miał mi zrobić krzywdę.
− O chuj ci chodzi? Byłeś z nią w końcu czy nie?
− Ona-czekała-na-ciebie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Na c i e b i e. Nie na mnie. Nawet nie wiedziała, że istnieję.
− No, mówiłem jej, że mój kumpel by się z nią umówił. Czyli ty.
− Ale sam się z nią umówiłeś! – niemal huknął na mnie. Kilka osób spojrzało na nas. Zerknąłem w stronę reszty klasy.
− Shuji, zostawmy to na później – powiedziałem spokojnym tonem. Zdaje się, że cała ta sytuacja magicznie przywróciła mnie do rzeczywistości. – To chyba nie jest odpowiednie miejsce do takich rozmów.
Shuji był na mnie paskudnie zdenerwowany. Nie okłamując nikogo, sam bym pewnie był zły na jego miejscu. Może nawet to mało powiedziane. Shuji i tak potraktował mnie bardzo łagodnie. Na jego miejscu pewnie przyłożyłbym mi w twarz czymś ciężkim albo zemścił się w jakiś sposób. Ale on taki nie był. Shuji zawsze miał miękkie serce, za miękkie, w konsekwencji czego często cierpiał.

Jak na dokładkę nieprzyjemności z rana, po skończonej lekcji wpadłem na Izumi pod drzwiami klasy.


----


Daaaamnnnnnn!!!! Trzeci rozdział Cruel World już tutaj. Dodaję, jak zwykle, w nocy. No, może nie jak zwykle...
Czy mam wam coś ważnego dziś do powiedzenia? Nie. Chociaż, zaraz... W zasadzie to tak.
Mam nadzieję, że wszystkie moje Żuczki mają się dobrze, trzymają się ciepło, są zdrowie i szczęśliwe. I że maturalne Żuczki rozjebały maturę albo wciąż rozjebują. Trzymam za was kciuki! i powodzenia we wszystkim dla wszystkich.

Aha, a jak wam się rozdział podobał? Oczywiście czekam na wasze opinie i wszystkie komentarze. No i tak, propsy dla komentujących! Komentarze zawsze motywują do działania, dziękuję, serio. Kocham was, Żuczki. ❤

Do następnego rozdziałuu~!

Komentarze

  1. Ojej, no to Aoi nie miał za lekko w czasach nastoletnich. Zastanawiam się kiedy do akcji jego wspomnień wkroczą Uru i Ruki. Jeśli dobrze pamiętam z pierwszych części Migdała, to Uruha podkochiwał się w Yuu, jeszcze zanim ten poznał Rukiego.

    A podobał się bardzo ^‿^ Przyjemna lektura przed snem.

    Nie bardzo rozumiem jednego zjawiska na twoim blogu. Masz 58 obserwatorów, a pod rozdziałami średnio tylko po 5 komentarzy. Człowieki są leniwe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Noooooo w końcu XD Jak ja się zawsze cieszę, jak coś nowego się tu pojawia to chyba sobie nie wyobrażasz XD
    Yuu damskim bokserem... Akurat w tej roli totalnie sobie go nie wyobrażam, no ale okay, Ryo, jak tam uważasz...
    Brat Yuu XD Ten moment z babsztylem ogólnie mnie rozłożył XD
    No i oczywiście, życie seksualne naszego Aoia w rozkwicie...
    Te jego rozkminy...
    Uuuuuu ~ Shuji się zdenerwował ~~~ Czm oni wszyscy lecą na te puste laski, no? Maskara - tak, maskara, błąd celowy XD Jak mój słowniczek tak bardzo kocha te maskary, a do masakry nie mogę go przyzwyczaić, to niech sobie ma.
    Pozdrawiam i w ogóle ~
    Żebyś tam miała wenę i szybko nadeszły te czasy z Uru, bo jak przeczytałam poprzedni komentarz to tak mnie jakoś wzięło XDDDD
    Mój kochany Kojot <3 Jeżu, naprawdę lubię tę postać...
    Papa ~~~ (Shiro papa XD)
    NO
    A teraz to już poważnie... Do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  3. W kooooooońcu.
    Yuu to jest, kurwa, 100% ja.
    Zaczynając od środka to przyprawiłaś mnie o nocne filsy, gdy Ren wyznał Yuu miłość.
    Przez moją głowę przeleciał krótki moment shipowania Yuu z Kotetsu...ale minął XDD
    On się tak o niego martwi, próbuje go może nawet trochę wychować co? Jednocześnie trochę dziwnie jakby chciał mu dać tylko do myślenia, jakby chciał, żeby Yuu dorósł i pomyślał, sam doszedł do wniosku, że musi uciekać a nie stać i się tak dawać.
    Ren to jest pojebany psychopata z obsesją na punkcie Yuu XDD
    Wszyscy zawsze przeżywali tak cierpienia Taki, a Yuu to się chyba zdążył w tych trzech rozdziałach wycierpieć więcej niż Taka przez całego MigdałaXDD
    Porównując życie Taki do Yuu...Yuu poważnie więcej się nacierpiał a potem jeszcze był w stanie wejść w "normalny" związek i funkcjonować.
    Aż jestem z niego dumna.
    Yuu w tej sprawie rodzinnej z ojcem jakoś dziwnie spokojny jest. Zawsze taki wybuchowy a tu tylko siedzi i słucha kurwienia brataXD
    Temu biednemu Yuu to się wszystko na głowę wali jednocześnie.
    Aż się boje co ty mu jeszcze wymyśliszXDD
    Poozdrawiam, życzę weny i czekam na następne!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem, czytam, mi się podoba :)
    Wiem, że cruel world już jest zakończony i już mi się smutno robi z tego powodu ale wiem, że czekają na mnie kolejne historie The GazettE i nie mogę się tego doczekać :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty