Migdałowe serce: Cruel World 05

O bananowych członkach, malowaniu paznokci, hydraulikach i wisielcach



Gdybym mógł dostąpić szczęścia i umrzeć za ciebie, poświęcić się za ciebie! Umarłbym ochoczo, radośnie, gdybym ci mógł przywrócić spokój, rozkosz twego życia.

Johann Wolfgang von Goethe – „Cierpienia młodego Wertera”


Brakowało mi niewiele, by w każdej chwili przywalić czołem o ławkę. Siedziałem, podpierając się ręką pod brodą, zastanawiając się już tylko czy może nie powinienem był zacząć sobie podkładać zapałek pod powieki, jak w jakiej kreskówce. Akurat tak się złożyło, że miałem fizykę, na której była klasówka. Zupełnie wypadło mi z głowy, że ma być jakiś sprawdzian. Pisałem cholera wie co. Jakieś masy, energie, przyspieszenia. Skomplikowane to zbytnio nie było, jednak w takim stanie ciężko mi się o czymkolwiek myślało. Po napisanym sprawdzianie zwyczajnie położyłem się na ławce, przysypiając. Miałem to szczęście, że babeczka, która uczyła mnie fizyki, była nieco ślepa i nie wywoływała nikogo z listy do tablicy. Alleluja! Mogłem bezkarnie drzemać, dopóki nie obudził mnie Shuji. Szturchnął mnie, a ja podniosłem na niego niechętnie głowę.
− Przerwa już się zaczęła – oznajmił.
− To mogę spać…
− Stary, co ty robisz w nocy, że przychodzisz w takim stanie do szkoły? – Shuji przysiadł w ławce obok mnie.
− Uczę się.
− Aż tak? – w jego głosie wyraźnie było czuć zmieszanie przeplatane z zaskoczeniem. – Kurczę, to pewnie rozwaliłeś te zadania. Ja jedno zostawiłem, bo nie wiedziałem jak je zrobić.
− Które? – spojrzałem na niego, unosząc brwi.
− Ostatnie.
− Było banalne – stwierdziłem, wracając do swojej powszedniej pozycji. Dodatkowo otoczyłem się swoimi ramionami. – Dobranoc, obudź mnie, jak się przerwa skończy.
− Słuchaj, Izumi się ze mną umówiła – oznajmił Shuji, zupełnie ignorując, co przed chwilą powiedziałem. – Myślisz, że coś z tego będzie? Jakoś nam się nie klei.
− Nie od razu Rzym zbudowano – burknąłem. Ramiona lekko tłumiły mój głos. – Pamiętaj, że na trzeciej idziesz z nią do łóżka.
− Ale… jak ja nie chcę?
− To na czwartej? – podniosłem głowę. – Stary, co ty się tak cykasz? Ona cię nie zje, więcej pewności siebie.
− A jak będzie wpadka?
Zmarszczyłem brwi.
− Co masz na drugie śniadanie?
− Ryż z warzywami i banana – odparł niepewnie. – A co?
− Daj banana, nauczę cię zakładać gumkę.
Shuji popatrzył na mnie jak na kompletnego idiotę, a ja byłem jednak całkowicie poważny. Na wychowaniu do życia w rodzinie nauczyłem się tylko, jak moja przyszła żona ma uzupełniać kalendarzyk oraz to, że plemniki żyją w pochwie cztery dni, dopiero praktyka nauczyła mnie, w jaki sposób zakłada się prezerwatywę. Wszyscy dookoła w ogóle wstydzili się mówić o seksie, co było dla mnie zupełną głupotą. Błagam, jak można bać się mówić o czymś, co leży w ludzkiej naturze i jest zwyczajną potrzebną jak sen czy jedzenie?
− Że co?
− No mówię. Daj banana, pokażę ci, w jaki sposób się zakłada gumkę na kutasa.
W końcu Shuji zmiękł, więc poszliśmy do toalety. Wyciągnąłem z torby saszetkę z prezerwatywą. Usiadłem na zamkniętej klapie od kibla, po czym wsadziłem sobie banana między nogi, by jakoś go trzymać, a następnie rozpocząłem prezentację. Otworzyłem opakowanie i wyciągnąłem lateks z paczki. Shuji patrzył na mnie naprawdę przejęty, jakby nigdy w życiu nie widział nawet prezerwatywy.
− Patrz uważnie. Łapiesz tutaj na czubku. Widzisz? Żeby nie było powietrza. I wkładasz na bydlaka – założyłem gumkę na czubek banana.
− No…
− I zsuwasz na dół. O tak – naciągnąłem prezerwatywę na resztę banana. – Cała filozofia.
− Nie jest to takie trudne.
− Co nie? W ogóle. Trochę poćwiczysz i wszystko będzie dobrze.
W tym samym momencie usłyszeliśmy, jak otwierają się drzwi od łazienki. Szybko schowałem banana za plecy. Popatrzyliśmy z Shujim na osobę, która weszła. Był to pan Sasaki. Bosko.
− Już po dzwonku – oznajmił pan Sasaki. Popatrzył na Shujiego oraz na mnie, jakby zobaczył coś nieciekawego. – Yuu, ja nie chcę wiedzieć, co masz za plecami, ale muszę cię o to zapytać. Oby nie były to żadne narkotyki albo inne używki.
− To… ee… - wymamrotałem, pospiesznie ściągając za plecami zabezpieczenie z owocu. – To jest banan, proszę pana – pokazałem nauczycielowi, co mam w rękach. Prezerwatywa spadła za mnie na sedes.
− Banan?
− Tak, to tylko banan.
− Po co wam banan w toalecie? Yuu, daj mi to.
Wstałem ostrożnie, tak by pan Sasaki przypadkiem nie zobaczył gumki za mną. Zamknąłem za sobą kabinę, a następnie oddałem mu banana.
− Do jedzenia – odparł Shuji.
− Nie je się w toalecie. I czemu to jest takie śliskie? – nauczyciel skrzywił się, oglądając lekko swoje dłonie, które kleiły się nieco od fallusowego owocu.
− No bo… bo go myliśmy.
Pan Sasaki oddał mi z niesmakiem banana. Wziąłem go od niego.
− Umyjcie to i wracajcie na lekcje. I nie przynoście więcej jedzenia w takie miejsce, błagam. To niehigienicznie.
− Dobrze.
Pan Sasaki wyszedł z łazienki, a my z Shujim popatrzyliśmy po sobie, po czym wybuchliśmy gromkim śmiechem.
− O stary! Jaki fart, że nie widział, jak szybko ściągam kondoma. Poważnie!
− No! – Shuji pokładał się ze śmiechu, zginając się wpół.
Po lekcjach poszedłem do domu i zrobiłem sobie porządną, pięciogodzinną drzemkę. W końcu nie spałem całą noc i musiałem jakoś zregenerować siły po wczorajszej akcji. Gdy wstałem, moja mama rozmawiała z kimś w salonie. Był to jakiś mężczyzna. Zszedłem do nich cały zaspany, w wygniecionej koszulce i dresie.
W salonie zastałem ją z całkiem porządnie wyglądającym mężczyzną. Całkiem wysoki w marynarce. Uśmiechnął się do mnie, jak tylko wszedłem do pomieszczenia. Śmiali się, trzymając siebie za ręce.
Na sam ten widok poczułem, jak coś mocno ściska mnie w brzuchu. Przypomniało mi się, jak Ren mówił, że moja matka kimś jest. Domyśliłem się więc, że musiał być to jej nowy facet, o którym jeszcze nie raczyła mi wspomnieć.
− Yuu, myślałam, że cię nie ma. To jest…
Moja mama już chciała się tłumaczyć. Zauważyłem, że na stoliku stoją dwa kieliszki z winem, obok były zapalone świeczki.
− To jest Yuu? Miło mi cię poznać, jestem… – mężczyzna wstał, chcąc uścisnąć mi dłoń.
Szybko stamtąd wybiegłem. W przedsionku jeszcze na szybko wskoczyłem w trampki i zarzuciłem na siebie płaszcz. Wybiegłem z domu tak szybko, jak tylko mogłem, zanim matka mnie dogoniła. Krzyczała za mną, chciała, żebym został. Ale nie mogłem. Poczułem się strasznie oszukany, bo wciąż pamiętałem, jak mówiła, że nie będzie żadnego obcego mężczyzny w naszym domu, że sama da sobie ze wszystkim radę. Dlatego tak bardzo starałem się nie sprawiać jej problemów. Odrabiałem lekcje, uczyłem się, chodziłem do szkoły. Pomagałem jej w domu, jak tylko mogłem, bo chociaż odrobinę ją odciążyć z utrzymania wszystkiego. Zabolało mnie to bardziej, niż mógłbym przypuszczać. No tak, byłem prawie jak jedynak, mama skupiała się wyłącznie na mnie. Jakiś inny facet w domu był czymś abstrakcyjnym i niepożądanym.
Nie wiedziałam w zasadzie po co i gdzie biegłem. Zaciskałem z całych sił powieki, by się nie rozpłakać. Pędziłem tak szybko, jak tylko umiałem, by nikt mnie nie dogonił i nie złapał. Nie zniósłbym, by ktoś znowu próbował narzucić mi swoje zasady, tak jak powszedni facet mamy. Kiedy on był u nas, dom przestawał być domem, nie był już schronieniem. Był jak jakaś cholerna twierdza, więzienie z podwyższonym rygorem.
Aż w końcu się poślizgnąłem. Amaterasu chyba stwierdziła, że muszę odpokutować za popełnione zbrodnie. Poślizgnąłem się śliską podeszwą trampka na równie śliskim, wilgotnym liściu klonowym. Rozjechałem się, mało nie naciągając sobie mięśni. Kompletnie straciłem równowagę, upadając na pośladki i obtłukując sobie tyłek jak cholera. Siedziałem tak chwilę, aż w końcu zacząłem się histerycznie śmiać. Ukryłem twarz w dłoniach, jakbym próbował zebrać w nie łzy, które naraz zaczęły wypływać spod moich powiek. Potrafiłem strzelać, bić się. Umiałem kogoś zabić, byłem nieugięty, bezwzględny. A mama znalazła sobie faceta i już traciłem równowagę. Jakie to było śmiesznie beznadziejne.
Pomacałem się po kieszeniach spodni dresowych, dzięki czemu odkryłem, że mam ze sobą komórkę, jak nigdy. Z reguły nie przywiązywałem wagi do tego typu rzeczy jak telefon, dlatego często go gdzieś zostawiałem. Czasami potrafił tak leżeć rozładowany przez kilka dni, dopóki mama się nie zezłościła, że nie ma jak się ze mną skontaktować, gdy jestem gdzieś poza domem. Odblokowałem ekran i uświadomiłem sobie, że mam kilka nieodebranych połączeń od mamy. Ostatnie trzy z dzisiejszego dnia o piętnastej, później kilka minut po szesnastej, a ostatni było sprzed pięciu minut. Ku mojemu największemu zdziwieniu, miałem też nieodebrane połączenie od taty, z powszedniego dnia. Z reguły do mnie nie dzwonił, zwykle jak miał jakąś sprawę, dlatego nigdy nie oddzwaniałem. Tym razem jednak postąpiłem inaczej.
Nacisnąłem zieloną słuchawkę przy kontakcie, po czym przyłożyłem aparat do ucha. Przetarłem twarz brudnym rękawem płaszcza, wsłuchując się w powolne dźwięki sygnału.
Jeden, dwa, trzy…
Pomyślałem sobie, że policzę do dziesięciu i się rozłączę. Zawsze tak robiłem, to był naprawdę dziwny nawyk. Odliczałem do dziesięciu przy prawie wszystkim. Kiedy zalewałem herbatę, gdy liczyłem przez ile sekund brać jeszcze prysznic, kiedy nie chciało mi się spod niego wychodzić. Całe moje życie ułożone było w systemie dziesiętnym.
…cztery, pięć…
Dźwięki sygnału ciągnęły się w nieskończoność. Zatrzymałem się na piątce, specjalnie ją powtarzając przez kilka sekund, próbując siebie oszukać, że się pomyliłem i właśnie skończyłem odliczanie na tej piątce. Przez myśl przeszło mi, że jeśli tata nie odbierze ode mnie, to zwyczajnie się tam rozpłaczę jak małe dziecko, siedząc na mokrym chodniku, pośród wilgotnych liści. Tył wciąż pulsował mi niemiłosiernie z bólu, płaszcz i spodnie od dresu już zaczęły przemakać. Brakowało jeszcze, żeby zaczął padać deszcz.
…sześć, siedem, osiem…
− Dziewięć – powiedziałem do siebie, coraz mocniej ściskając telefon w drżącej dłoni. Wszystko we mnie krzyczało, że chcę porozmawiać z tatą, chcę mu powiedzieć, że za nim tęsknię, że chociaż traktuje wszystkich tak jak chce, to kocham go z całego serca. Chociaż potrafi być okropny, samolubny, doprowadzać wszystkich do szału, nie pamiętać nawet o moim istnieniu. Nienawidziłem go za to wszystko, co zrobił mamie, że ją tak zostawił. Zwłaszcza nienawidziłem go za to, że zdradzał ją z inną kobietą, w konsekwencji czego urodziłem go ja. Chciałem, by odebrał, żebym mógł mu to wszystko wykrzyczeć w słuchawkę. Powiedzieć, że go nienawidzę i nie chcę go znać. Wrzeszczeć, przeklinać, może nawet grozić. Od środka rozrywała mnie chęć wyładowania się. Bo chciałem, żeby mnie zauważył. Z całych sił pragnąłem, by mnie dostrzegł, by naprawdę był ze mnie dumny, powiedział, że mnie kocha, że wierzy we mnie. Chciałem, by był teraz przy mnie, by objął mnie, zaprowadził za rękę do domu, by pogodził się z mamą i znów byli razem. Tak bardzo chciałem, żebyśmy znów całą piątką mogli jeść razem obiady, robili rodzinne wypady nad jezioro. Chciałem, żeby znowu się kłócili z mamą, a później godzili, żeby każde z nich po prostu było przy mnie. Chciałem mieć pełną rodzinę. Czy to tak wiele?
… dziesięć.
Nie odebrał.

Rozłączyłem się, po czym wybrałem numer Shujiego. Odebrał po kilku sekundach.
− Halo?
− Hej, jesteś wolny?
− Cześć. No w zasadzie tak. A co?
− Chodź się przejść.
Chwila ciszy. Zdaje się, że przetwarzał dokładnie moje słowa oraz ton głosu.
− Yuu, gdzie ty jesteś? – spytał.
− W sumie nie wiem – rozejrzałem się ze swojej pozycji siedzącej. Było już zupełnie ciemno, nikogo nie widziałem na ulicach. – Chyba nie tak daleko od ciebie. To jak?
− Okej. To podejdź po mnie. Wyjdę za pięć minut, jeszcze się przebiorę.
− Jasne.
Zanim się w ogóle podniosłem, to chyba minęło to pięć minut. Wstałem z ziemi, otrzepałem się na odwal, po czym ruszyłem tam, gdzie mi się wydawało, że mieszkał Shuji. Jak dobrze, że moja orientacja w terenie jednak nie była taka zła. Obiłem sobie kość ogonową albo coś innego, bo ledwo szedłem. Mało mi brakowało, żeby się gdzieś nie położyć na ławce i przeczekać tak do rana, aż emocje we mnie opadną i będę mógł porozmawiać spokojnie z mamą. Zaszedłem pod dom Shujiego, jednak jego nie było. Już chciałem wysłać mu sms i wtedy też zobaczyłem nieodczytane wiadomości. Pisał do mnie, kiedy był na randce z Izumi.

Nie klei nam się rozmowa……

Co mam robić?????

Pomoz!!!!

Spytać ja o loda czy to zle zabrzmi..????

Kuźwa, tragedia, nie wiem o czym z nią gadać.

Opowiedziałem żart, chyba nje yest żle, bo się smieje.

Westchnąłem tylko na serię smsów od przyjaciela. W dodatku napisanych tak strasznie pod stolikiem, żeby Izumi nie widziała (a na dwieście procent widziała). Akurat Shuji wyszedł z domu. Miał na sobie krótki, ciemny płaszcz oraz czapkę i szalik w kartkę. Popatrzył na mnie dość zmieszany, jakby w ogóle nie wiedział co ma zrobić.
− Nie jest ci zimno? – spytał.
Dopiero to pytanie uświadomiło mi, że trzęsę się jak galareta i szczękam zębami. Byłem już porządnie wyziębiony, ciągałem nosem, całe moje policzki nieznośnie piekły z zimna. Niech diabli wezmą ten listopad.
− Nie – odparłem, kłamiąc mu w żywe oczy. – Chodź gdzieś do budy z żarciem. Umieram z głodu.
Szliśmy obok siebie w prawie zupełnej ciszy. Shuji co jakiś czas dopytywał czy wszystko w porządku. Ciągle go zbywałem lakonicznymi odpowiedziami, że tak, że wszystko świetnie. Zaszliśmy do całodobowego fast fooda. Ucieszyłem się jak głupi, kiedy znalazłem w kieszeni jakieś pieniądze. Pewnie miały być na drugie śniadanie do szkoły, ale co poradzić. Żołądek powoli przyrastał mi do kręgosłupa, byłem głodny jak wilk. Zamówiłem sobie dwa hamburgery oraz gorącą herbatę, by się rozgrzać. Shuji wziął jedynie gorące ciastko, które i tak mi później oddał, no i też wziął herbatę. Siedział przede mną, patrząc jak jem. A to co jadłem nie było wcale smaczne. To było okropnie tłuste, smakowało jak brudny piekarnik, ale musiałem coś zjeść.
− Twoja mama dzwoniła do mojej – wykrztusił z siebie w końcu. – Pytała się czy wiem gdzie jesteś. Yuu, co się stało?
− Nic takiego – burknąłem.
− To dlaczego nie jesteś w domu?
− Bo chciałem wyjść na spacer.
− Jesteś cały brudny, wiesz? Jakbyś wpadł do rowu.
− Poślizgnąłem się po drodze i upadłem. Czy możemy już skończyć ten wywiad? Nic mi nie jest, wszystko jest w porządku. Nie jestem dzieckiem, umiem sam o siebie zadbać.
Shuji popatrzył na mnie znad herbaty z czymś w rodzaju współczucia. Wiedział, jaką miałem sytuację w domu i był świadomy tego, że staram się ze wszystkich sił, by otaczająca mnie rzeczywistość stała się lepsza. Był cudownym przyjacielem, bo nie musiał nawet pytać, by stwierdzić, że coś się znowu posypało. Tak jak teraz.
Spojrzałem na swojego przyjaciela, dokładnie mu się przyglądając. Shuji zawsze był schludny czy to w szkole, czy poza nią. Chodził w równo wyprasowanych przez swoją matkę koszulkach Ralph Lauren, które przywoził mu jego ojciec z delegacji. Wszystko zawsze było czyste, pachnące, a przy okazji cholernie drogie. Shuji był oczkiem w głowie swoich rodziców, nie miał rodzeństwa, był nieco rozpuszczony w niektórych kwestiach, ale przyjacielem był na medal. Pod tym względem czułem się gorszy od Shujiego. On miał oboje rodziców razem, nie musiał się zastanawiać czy na święta nie wyślą go przypadkiem gdzieś do Tokio. Czy okaże się, że jego ojciec albo matka mają nowego partnera albo to, czy tata zapomni o jego urodzinach. Nie wiedział jak to jest, gdy jedno z rodziców zupełnie przestaje cię zauważać, przesyła tylko kupę szmalu na dalszy rozwój edukacji, a tak to ma cię głęboko między pośladkami.
No i też chciałbym być takim kumplem jak on. Takim, co by dał się wyciągnąć wieczorem z łóżka i dał się zabrać do fast fooda na drugim końcu miasta, kiedy mój przyjaciel jest w jakieś emocjonalnej rozsypce i całkiem możliwe, że gdzieś się wypierdolił.
− Co powiedziałeś swojej mamie, gdy o mnie zapytała? – spytałem.
− Że nie wiem gdzie jesteś – odparł. – Nie powiedziałem, ze wychodzę z tobą.
− A z kim?
− Z dziewczyną.
Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem. Kochany Shuji.
Sorry, że cię wyciągnąłem z domu. Chciałem z kimś pogadać.
− Luz. I tak nie robiłem nic ciekawego.
− A ważnego?
− Też nie.
Dokończyłem jeść i odprowadziłem Shujiego do domu. Później jeszcze chodziłem przez jakiś czas ciemnymi uliczkami, aż przestałem już w ogóle odczuwać chłód. Miałem wrażenie, że całkowicie przestałem czuć cokolwiek i błądzę w jakiejś ciepłej obojętności. Wtedy też postanowiłem wrócić do domu.

*

Listopad ciągnął się niemiłosiernie. Zostałem ukarany przez Minano za swoją niesubordynację podczas akcji w hotelu. Ren na mnie doniósł, twierdząc, że gdyby nie ja, to nie stracilibyśmy ludzi, a całość obyłaby się bez echa. Tak, kilka dni po wszystkich do mediów dotarła wieść o strzelaninie w hotelu. W zgliszczach po budynku wydobyto ponad sześćdziesiąt ciał. Były to pozostałości po bandzie, pracownikach hotelu oraz gościach. Podobno codziennie wydobywano nowe ciała. W mediach, jako przyczynę pożaru, podano nieszczelną instalację gazową.
− Straszne – stwierdziła mama, siadając obok mnie. Jedliśmy razem śniadanie w salonie, oglądając przy okazji poranne wydanie wiadomości. Była dość leniwa, pochmurna niedziela. Żadne z nas nie wspominało o tym, co się wydarzyło w piątek. Oboje stwierdziliśmy, że nie chcemy na razie poruszać tego tematu, chociaż doskonale wiedzieliśmy, że było to nieuniknione. – Tyle ludzi zginęło. To niedaleko stąd.
Popatrzyłem na swój talerz, uparcie próbując przekroić bekon widelcem. Mama bez przerwy chciała mi wcisnąć nóż, ale ja nie chciałem. W końcu mi się udało przekroić bekon.
− Bogowie, ostatnio dzieją się coraz gorsze rzeczy – oznajmiła z przejęciem w głosie.
− Mama, uspokój się. To tylko jednorazowy incydent. I to ich wina, bo instalacja gazowa nie była sprawna. Mogli ją sprawdzić.
− To się mogło przytrafić każdemu – odpowiedziała z matczynym przekonaniem w głosie. – Właśnie! Dobrze się składa. Miałam zadzwonić do firmy o sprawdzenie instalacji. Nie wydaje ci się, że w piwnicy ulatnia się gdzieś gaz?
Spojrzałem na nią, ze zwisającym bekonem w buzi. Przekręciłem lekko głowę na bok.
− Gaz? – bąknąłem z pełną buzią.
− Przeżuj i połknij, bo się zadławisz tym.
Zrobiłem tak, jak mi powiedziała.
− Nie czujesz nic?
− Nie. Chyba to sobie wyobrażasz.
− Myślisz?
− Ja tam nic nie czuję. Może coś się wylało i śmierdzi.
− Możliwe. Ale dla pewności i tak zadzwonię do firmy. Lepiej dmuchać na zimne. Poza tym, Yuu, możesz mi powiedzieć, skąd wziąłeś ten kij baseballowy?
− Dostałem od kolegi. Pomyślałem, że mógłbym się zapisać do drużyny, podobno mam całkiem dobre uderzenie.
− Ty się skup lepiej na egzaminach końcowych, a nie na grze. Zostało już niewiele czasu.
− Jest dopiero listopad – wywróciłem oczami.
− Tylko bez min.
− Nie robię min.
− W ogóle.
− Taką mam twarz.
− No na pewno nie.
− No na pewno tak.
− Bez pyskowania – ucięła.

Ale co do mojej kary od Minano... Powiedział, że przez jeden dzień mam być na posługach u Kotetsu, żebym się nauczył dyscypliny. Kotetsu, na całe moje szczęście, miał to w sumie gdzieś i zwyczajnie powiedział, że mam mu pomóc przy papierach.
− Kto by się spodziewał, że tego narwańca przyślą do mnie – westchnął mój starszy przyjaciel, kładąc przede mną stos papierów. Trochę mi się niedobrze zrobiło na widok góry makulatury. – Nie będziemy się bić, ani nic takiego. Poukładaj to chronologicznie. Faktury z każdego tygodnia od początku tego roku.
Serio miałem ochotę puścić pawia. To było jakieś pięćdziesiąt faktur, do cholery.
− Czemu musimy się tym zajmować? – jęknąłem.
− Bo jest listopad i za miesiąc będzie całoroczne rozliczenie – odparł Kotetsu. – A to musi być chronologicznie, żeby później łatwo mi się uzupełniało tabelki, papiery i inne gówna.
Spojrzałem na Kotetsu, który kuśtykał na jedną nogę. Jakiś czas temu został ranny i nie mógł już brać udziału w żadnych akcjach. Z jednej strony nieco mu zazdrościłem, a z drugiej współczułem, bo miał później problemy z nogą do końca życia.
− I ty musisz się tym zająć? – westchnąłem, zabierając się za porządkowanie faktur. – Czemu nie układałeś tego od początku roku? Teraz byłoby mniej roboty.
− Układałem – odchrząknął. – Ale się potknąłem, jak je niosłem jakiś czas temu, no i tak wyszło.
Super – mruknąłem do siebie w myślach. – Tego potrzebowałem.
Jak się później okazało, cała ta kara nie poszła a marne. Porządkując faktury, przejrzałem je wszystkie. Serce mi mało nie stanęło z wrażenia, jakie sumy pieniędzy przelewały się przez przeróżne konta. I Kotetsu miał wgląd do wszystkiego. Znał każdą transakcję, każdy świstek papieru miał jego podpis. Wiedział o wszystkich przekrętach, przelewach, planach. Kiedy tak przerzucałem kartki papieru, pomyślałem sobie, że może Kotetsu nie jest jednak aż tak dobry, jak mi się zawsze wydawał. To była jednak tylko chwila. Po prostu taką miał pracę, nikt z nas nie mógł nic na to poradzić.
− Kotetsu, tak się zastanawiam nad jedną rzeczą – zacząłem.
− Słucham cię – mruknął, robiąc coś przy swoim biurku.
− Jak to się stało, że też tu się znalazłeś?
Mężczyzna odwrócił się ku mnie. Wydał się dość zaskoczony moim nagłym pytaniem.
− Minano mnie znalazł – odparł, po czym z powrotem wrócił do przeglądania jakiś rzeczy przy swoim biurku. Mówił, będąc odwróconym tyłem do mnie. – Miałem może sześć lat. Od tamtej pory oswajał mnie ze wszystkim. Z bronią, biciem się i innymi rzeczami.
− Znalazł cię?
− Na ulicy. Tak jak ciebie Ren. Zgubiłem się w tłumie podczas festynu, a on odprowadził mnie do moich rodziców. Rodzice byli mu wdzięczni i w ogóle… Powiedział im, że też ma dzieci w moim wieku. On oraz jego żona, Chiyoko, uważali, że dobrze by było, gdybyśmy się zaprzyjaźnili. Moi rodzice nie widzieli żadnych przeciwwskazań. W ogóle okazało się, że chodziliśmy do tego samego przedszkola, że wcale nie mieszkamy daleko od siebie… Same zbiegi okoliczności. I tak ja, Kazuhiko i Azumi, zaczęliśmy się przyjaźnić.
− Azumi? Tak samo nazywa się rezydencja – stwierdziłem.
− Tak, to od jej imienia została tak nazwana. Jest jeszcze druga, bliźniacza rezydencja, na południowy-wschód w stronę Owase. Tamta nazywa się Kazuhiko. Obie są dokładnie takie same. Nie jestem nawet w stanie powiedzieć, która została zbudowana wcześniej, ale pewnie Azumi, bo była starsza od Kazuhiko o kilka minut.
− Są bliźniakami?
− Mhm. Dwujajowymi.
− Nigdy nie widziałem żadnego z nich – oznajmiłem. – Nie bywają tu?
− Nie żyją – westchnął. Coś mnie aż ścisnęło za gardło, gdy to powiedział. Czułem, jak na moją twarz wstępuje szok. – Oboje zginęli osiem lat temu w pożarze wraz ze swoją matką. Mieli wtedy po dwanaście lat.
Czułem, że ciężko mi się oddycha. Kotetsu mówił o tym tak lekko, jakby to było nic. Całkiem prawdopodobne, że po tylu latach przestał odczuwać jakikolwiek żal czy też smutek związany ze swoimi starymi przyjaciółmi. Ale czy tak można? Można zapomnieć o przyjacielu i po latach rozmawiać o takich rzeczach, nie mając w głosie choćby najmniejszej iskry tęsknoty? Wszyscy byli dziećmi, raptem kilka lat młodszymi ode mnie. Mieli swoje dziecięce marzenia, w ich głowach już powoli rodziły się plany na przyszłość. A to wszystko spłonęło. Został sam popiół, który rozdmuchał się po świecie wraz z porywistym wiatrem.
− Jak do tego doszło? – spytałem, starając się zapanować nad swoim głosem. Z jakiegoś powodu czułem, że jeśli się rozluźnię, to cały zacznę drżeć.
− Minano wdał się w poważny interes. Doszło jednak do swego rodzaju spięć, chodziło o pieniądze. Jedna ze stron była niewypłacalna, więc zaczęli sobie nawzajem grozić i się wybijać. Minano w końcu zrobił coś, czego nie powinien był nigdy robić i zwyczajnie zlecił morderstwo jednej z kochanek ichniego bossa. Ten się wściekł i w zamian odebrał mu rodzinę.
− O rany… Ale… nie mogli jakoś uciec z tego domu? Uratować się?
− Może mogli, może nie. Kto to wie. Na pewno próbowali się ratować z płonącego domu, ale całość utrudniał fakt, że Chiyoko była niewidoma. Straciła wzrok, kiedy Azumi i Kazuhiko mieli po dziesięć lat. Z pewnością chcieli uciec. Ale na zewnątrz czekała na nich cała banda, by ich zastrzelić, gdyby któreś z nich przeżyło. To była naprawdę okropna noc. Spłonął cały dom, w dodatku płomienie rozprzestrzeniły się na okoliczny las oraz świątynię shinto. Sprowadzono wozy strażackie ze wszystkich okolicznych miejscowości. Na szczęście, czy też może raczej na nieszczęście, zginęli tylko Chiyoko, Kazuhiko oraz Azumi. Cała trójka spłonęła żywcem.
Po całej tej historii, miałem w nocy paskudny koszmar. Śniło mi się, że ktoś podpalił nasz dom. Byliśmy tam całą piątką – mama, tata, Mahiro, Kage oraz ja. Płomienie rozprzestrzeniały się bardzo szybko. Gorące języki błyskawicznie objęły cały salon, kuchnię i pokój rodziców. Krzyczałem z całych sił, że musimy uciekać. Wrzeszczałem, biegałem po pokojach, próbując zbudzić pozostałych domowników, uratować ich, jednak oni wciąż spali i nie mogli się obudzić, jakby zatruli się czadem. Przynajmniej to pomyślałem we śnie. Zacząłem płakać, gdy sypialnia rodziców całkowicie spłonęła i nie mogłem już ich uratować. Błagałem Mahiro, żeby wstał, trzęsąc jego ramionami. Miał pokój zaraz obok sypialni rodziców, dlatego tak bardzo mi zależało, żeby wstał.
Jednakże, gdy tak nim trzęsłem, uświadomiłem sobie, że nie żyje. Był zimny i blady, leżał martwy w łóżku, a ja uparcie próbowałem go ratować. Nie chciałem jednak, by jego ciało się spaliło, dlatego wyciągnąłem go z łóżka, ciągnąc do Kage. Siostra również była martwa. Przeniosłem ich oboje na balkon, a następnie ściągnąłem ciała na dół, po pergoli. Świadomość tego, że chociaż mam przy sobie ciała mojego rodzeństwa, dodawała mi otuchy. Nie czułem się aż tak samotny, widząc ich, jakby byli pogrążeni w spokojnym, głębokim śnie.
Wówczas rozległ się wrzask.
Obudziłem się, podrywając się do siadu i uświadomiłem, że to ja krzyczę. Cała moja twarz była spuchnięta oraz wilgotna od łez. Głowa bolała mnie tak, jakby ktoś próbował w niej wywiercić dziurę wiertarką. Dyszałem potwornie ciężko, jak po jakimś wyczerpującym biegu. Mało bym nie zwymiotował z nerwów.
− Yuu, wszystko dobrze? – usłyszałem głos mojej mamy zza drzwi. Zapukała, a następnie zajrzała do środka. – Coś się stało, synku?
− Nie… - wymamrotałem, starając się zapanować nad drżącym głosem. – Coś mi się śniło.
− Zły sen? – weszła do środka, po czym przysiadła na krawędzi mojego łóżka. W ciemnościach widziałem zarys jej postaci. Była w swojej fioletowo-różowej piżamie z kotem na koszulce.
− Zły sen – pokiwałem głową, chociaż nie byłem pewny czy jest w stanie zobaczyć ten gest przy braku oświetlenia. – Przepraszam, że cię obudziłem.
− Wystraszyłeś mnie, myślałam, że coś ci się stało – zaśmiała się, może nieco nerwowo. – Co ci się śniło?
− Nic przyjemnego.
− Nie powiesz mi?
− Nie. Może kiedyś.
− No cóż. Najważniejsze, że to był tylko sen – oznajmiła z matczyną troską w głosie. – Dobranoc, kocham cię.
Objęła mnie za szyję, a następnie złożyła lekki pocałunek na moim czole.
− Dobranoc.
Wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Usłyszałem jeszcze, jak idzie do swojej sypialni, gasząc po drodze światło. Weszła do siebie, położyła się do łóżka.
− Ja ciebie też kocham – powiedziałem cicho w ciemności.
Przez resztę nocy nie zmrużyłem oka.

Dwa dni później wyszedłem wraz z Izumi na randkę. Poszliśmy na ciastko i herbatę oraz do kina. Izumi była przeszczęśliwa. Świergotała mi nad uchem o wszystkim i niczym, nawet jej nie słuchałem. Gdy tak na nią patrzyłem, to zastanawiałem się, gdzie zostawiła mózg. Nigdy bym nie przypuszczał, że będę się zadawał z laską tak pustą i roztrzepaną.
− Wiesz co?
− Co? – mruknąłem zmęczony. W głębi czułem, że randka z nią to jakiś wymiar kary za me aroganckie oraz bezlitosne zachowanie.
− Moglibyśmy wybrać się też do teatru.
− Do teatru? – niemalże jęknąłem. Gdy ktoś mi mówił o teatrze, to ja miałem ochotę spać na sam dźwięk tego słowa. Teatry kojarzyły mi się z jakimiś nudnymi Hamletami, Romeami i Juliami oraz durnymi skeczami manzai.
− Uhm! Sprawdzę repertuar i zobaczę czy jest coś ciekawego – trajkotała.
− Ta…
Oczywiście, jako szczeniak nie potrafiłem docenić teatrów. Wszystko mnie w nich zawsze nudziło. Jednak, kiedy już nieco dojrzałem i poszedłem do teatru, to bawiłem się świetnie. Później czasami chodziłem do teatru z moim chłopakiem (gdy byliśmy na etapie spotykania się oraz późniejszego chodzenia za sobą), a następnie przyszłym mężem. Gdy już byliśmy stałymi partnerami w wieloletnim związku, to teatr był obowiązkowym przystankiem każdej naszej randki. Później chodziliśmy zazwyczaj na kolację, niekoniecznie w jakieś wykwintne miejsce, tylko gdzieś, gdzie byśmy dobrze obaj zjedli. W tym czasie, bo jak by to inaczej, ktoś musiał zająć się dziećmi, jednakże to już materiał na inną historię.
Cała ta nasza randka dotarła do tego punktu, że w końcu musiałem odprowadzić ją do domu. Oczywiście zrobiłem to bez najmniejszego ociągnięcia, pragnąłem jak najszybciej zakończyć to spotkanie. I gdy już tak szliśmy obok siebie ciemną, pustą ulicą, ona nagle złapała mnie za rękę. Spojrzałem na nią zaskoczony jej zachowaniem. Jej dłoń była ciepła i lepka ze zdenerwowania. Zacisnęła swoje palce, a ja poczułem, jak mała część mnie również chce ścisnąć jej dłoń. Zrobiłem to. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak niespodziewanie mnie złapała. Wystraszyła się czegoś? Albo po prostu tak chciała i już. Stwierdziła, że chce potrzymać mnie za rękę, więc mnie za nią chwyciła, w konsekwencji czego poczułem, że wcale się tak łatwo od niej nie uwolnię. Ba, jeszcze wpadnę po uszy w jedno wielkie bagno.
− Rozmawiałaś z Shujim? – spytałem, gdy byliśmy już coraz bliżej jej domu.
− Rozmawiałam z nim – przytaknęła.
− I? Idziecie gdzieś jeszcze?
− Idziemy. Niestety – westchnęła. – Kurczę, Yuu. Nie rozumiem w ogóle, po co każesz mi się z nim zadawać? Przecież on jest taki mdły. W ogóle nic nie kuma, jak mu rzucam jakieś aluzje.
− To mój przyjaciel – przypomniałem jej. – Mówiłem ci, że jest nieśmiały w stosunku do ślicznych kobiet. Onieśmielasz go po prostu.
− Nie mamy wspólnych tematów – kontynuowała swój wywód, jakby w ogóle nie słyszała, co jej właśnie powiedziałem. – I chciał mi kupić takie okropne kwiaty! Dobrze, że go powstrzymałam, bo bym musiała łazić z tym badylem i ktoś by na serio pomyślał, że z nim jestem.
− Co ci chciał kupić?
− Herbacianą różę.
− Nie lubisz róż? – nie kryłem zaskoczenia.
− Są tandetne.
Pomyślałem o różach mojej mamy w ogrodzie. Wcale nie uważałem, by były tandetne. Były śliczne, krwistoczerwone. Poza tym, w przyszłości, od czasu do czasu kupowałem kwiaty swojemu partnerowi. Nie było to jakoś często, ale zdarzało się, że podczas powrotu do domu z pracy nachodziła mnie myśl, że pewnie sam będzie zmęczony i ucieszy się na widok bukietu róż, gdy wróci do domu.
Swoją drogą, ciocia Yuri również uwielbiała kwiaty, w tym i róże. Miała piękny ogród pełen różanych krzewów, które pięły się po pergoli, a następnie czepiały się o płot. Może i nie byłem jakiś wyjątkowo romantyczny w tamtych czasach i niezbyt się na tym znałem, ale to widok zapierający pierś.
− Kwiaty jak kwiaty. Każdy ma swój gust.
− No pewnie.
Westchnęła przeciągle, jakby próbowała zwrócić na siebie moją uwagę.
− Widzisz, Yuu, ty potrafisz ze mną rozmawiać. Nie to co Shuji. Niech sobie znajdzie jakiegoś nerda do ruchania. Wydaje się być taki seksualnie sfrustrowany.
Byłem nieco zniesmaczony jej stwierdzeniem, jednak nic nie powiedziałem. Odprowadziłem ją pod same drzwi od domu. Staliśmy tak chwilę, oświetlani wyłącznie słabym światłem lampy zwisającej ze ściany. W końcu stało się coś, co nie powinno było mieć miejsca. Izumi stanęła lekko na palcach, a ja nieznacznie pochyliłem się w jej stronę. W ten sposób pocałowaliśmy się delikatnie.
Następnego dnia, cała szkoła szumiała o tym, że ja i Izumi jesteśmy parą. Dowiedziałem się w sumie o tym jako ostatni, od Shujiego. Poszedłem na spotkanie z tą dziewczyną i od razu zostaliśmy ogłoszeni parą roku. A ja po prostu chciałem mu w ten sposób pomóc. Ja pierdolę, ja to zawsze musiałem coś spierdolić, nawet jak zamiary miałem dobre. Tak jak wtedy…
− Nie byłem z nią na randce, nie spotykam się z nią, o chuj chodzi i kto w ogóle puścił taką plotę? – niemalże huknąłem na swojego przyjaciela. Shuji chyba zauważył, że naprawdę nie mam pojęcia, o co chodzi.
− Tak? A niby kto jest na tych zdjęciach?
− Jakich zdjęciach, do cholery?
Shuji pogrzebał coś chwilę w telefonie, a następnie podstawił mi ekran pod sam nos. Był to jeden z tych popularnych portali społecznościowych, z którego korzystał cały świat. Pieprzone Facebook. Chłopak pokazywał mi zdjęcia, które ktoś opublikował na grupie naszego rocznika. To były zdjęcia moje i Izumi z kawiarni. Było tego sporo. Siedzieliśmy w kącie i rozmawialiśmy. Osoba, która postanowiła tak podle nas uwiecznić zrobiła zdjęcia z dwóch perspektyw. Jedna seria tych zdjęć została wykonana ze środka kawiarni, całkiem blisko nas, a druga z zewnątrz. Późniejsze zdjęcia zostały zrobione, gdy już wracaliśmy do domu. Ktoś sobie zadał niemały trud, by tak iść za nami. Te zdjęcia nie były jakieś wyraźne, jednak bez problemu było widać, że trzymamy się za ręce oraz całujemy.
− Tych zdjęciach – odparł Shuji, gdy ja tak z niedowierzaniem przeglądałem dzieło jakiegoś pieprzonego stalkera. – Zajebisty z ciebie kumpel.
− Ja pierdolę.
Oddałem Shujiemu telefon, po czym wyszedłem szybko z klasy. Tupiąc wściekle, zbiegłem po schodach, po czym wpadłem do klasy, w której Izumi miała zajęcia. Rozglądałem się chwilę po klasie, aż dostrzegłem ją otoczoną grupką innych dziewczyn. Śmiały się z czegoś głupkowato. Tępe dzidy.
− Izumi! Hej, Izumi – dopadłem do ławki dziewczyny. Spojrzała na mnie, otwierając szeroko oczy. Uśmiechnęła się nieśmiało, zakładając, niby to zbłąkany, kosmyk włosów za uszy. – Cześć, dziewczyny.
− Dzień dobry, Yuu – odparła chórkiem straż przyboczna mojego problemu.
− Hej, Yuu – powiedziała Izumi, siląc się na słodziutki ton głosu.
− Musimy pogadać – oznajmiłem bez większych grzeczności.
− Teraz? My właśnie…
− Teraz – powiedziałem z naciskiem, nie starając się już nawet miło brzmieć. Izumi zdała się być odrobinę wystraszona moją postawą.
− Okej… J…już idę.
Wyszliśmy razem na korytarz. Dziewczyna stanęła pod ścianą, wbijając wzrok w czubki swoich butów. Stanąłem nad nią jakiś cholerny kat albo rodzic, co karci swoje dziecko za nieprzyzwoite zachowanie.
− Czemu jesteś taki niedobry? – spytała cichutko, zupełnie jak jakaś myszka, co to się próbuje ukryć przed złym kotem.
− Widziałaś zdjęcia? – spytałem. Mój głos był już nieco spokojniejszy.
− Widziałam.
− Masz z tym coś wspólnego?
Izumi popatrzyła na mnie jakby zaskoczona. Pokręciła głową na boki.
− Czemu mnie osądzasz o takie rzeczy?
− Pytam się po prostu. Czyli nie masz z tym nic wspólnego?
− Nie mam, przecież mówię.
Wyciągnąłem komórkę z kieszeni, po czym zalogowałem się na swoje konto. O rany, nie wchodziłem na ten głupi portal całe wieki. Zignorowałem jednak to, że mam miliony powiadomień oraz przypomnienie o nieaktualnym zdjęciu profilowym sprzed prawie dwóch lat. Wszedłem na grupę rocznika, po czym sprawdziłem, kto dodał zdjęcie. Nie znałem gościa, który tak chamsko nas urządził. Poza tym, został usunięty z grupy, a jego profil już w ogóle nie istniał.
− Nie znasz tego faceta, co to wrzucił? – spytałem.
− Nie. Nie znam go.
− Ja pierdolę! Co to ma być?! Ktoś nam robi zdjęcia z ukrycia, a później wrzuca je do Internetu.
− Ale… chyba nic się nie stało?
− Jak to, kurwa, nic się nie stało? Ktoś nas śledził! Rozumiesz? Poza tym, to w chuj zahacza o naruszenie prywatności. Ja pierdolę.
− Przecież nie robimy tu nic złego. Byliśmy na randce.
Ty pierdolona idiotko, bo jak tobą trzasnę o ścianę, to zęby z podłogi będziesz zbierać.
− Rany, Izumi – jęknąłem. – Buźkę to ty masz śliczną, ale mogłabyś chociaż raz użyć mózgu.
Napisałem do administratora grupy z prośbą o usunięcie zdjęć. Do końca dnia zniknęły ze strony, jednak znaleźli się tacy, co je zapisali i wciąż gdzieś krążyły po sieci. Już dawno nie czułem się aż tak sfrustrowany. Nawet moja mama przy kolacji stwierdziła, że to nowość, by widzieć mnie tak wiszącego na telefonie.
− Piszesz z kimś? – zapytała.
− Mhm… - odparłem wymijająco. Jedną ręką trzymałem telefon i gapiłem się w ekran, zgłaszając do usunięcia wszystkie zdjęcia z Izumi, jakie ktoś inny opublikował. To był totalny cyrk. Przypadkowi ludzie wrzucali zdjęcia, jak się obściskujemy, dodając przy tym komentarze, że jesteśmy najsłodszą parą i życzą nam szczęścia. Ja pieprzę.
− Z dziewczyną?
− Nie.
− To z kim?
Spojrzałem na mamę, po czym odłożyłem telefon. W końcu postanowiłem zgłosić się do niej po radę.
− Słuchaj, mamo – zacząłem nieco niezdarnie, kompletnie nie wiedząc, jak to wszystko ubrać w słowa. – Jest taka jedna dziewczyna.
− Podoba ci się?
− No właśnie to nie do końca tak. Jest ładna i w ogóle, ale ona się podoba Shujiemu.
− Huuuh, to nieciekawie.
− No tak. I wyszła taka nie do końca fajna sprawa, bo on by się chciał z nią umawiać, ale ona z nim nie chce i wolałaby ze mną, ale ja z nią za to nie chcę, bo wiem, że Shujiemu podoba się bardziej.
− To mu ją odstąp. Cholera, to źle zabrzmiało.
Coś we mnie krzyknęło ze śmiechem – KOCHAM CIĘ, MAMO, ZA TE TEKSTY.
− Tylko ona za nim za bardzo nie przepada.
− Nie? To kiepska sprawa. Może niech jej kupi jakieś kwiaty, zaprosi na spacer? Dziewczyny lubią takie rzeczy.
− Ona nie lubi… Jest… uhm… inna.
Mama spojrzała na mnie uważnie, jakby próbowała wyczytać coś z mojej twarzy. W ogóle nie miałem pojęcia o co może jej chodzić.
− Czyżbyś się zaangażował w swatanie ludzi?
− Że co…? Nie! To nie tak, ja tylko…
− No już, Yuu, wystarczy. Po prostu bądź z nimi szczery i jakoś wyjdziecie z tej sytuacji.
− Myślisz?
− Tak. Prawda, nieważne jak przykra, zawsze jest lepsza od kłamstwa.

W końcu minął cały listopad, a sprawa ze zdjęciami moimi oraz Izumi nieco ucichła. Niektórzy wciąż się dopytywali czy jesteśmy parą, nawet jeśli usilnie temu wszystkiemu zaprzeczałem. A Izumi? Jak to ona, niekoniecznie przejmowała się tym, by wyprowadzać ludzi z błędu. Żałowałem wówczas, że w ogóle podeszła do mnie raz podczas przerwy i do mnie zagadała. Shuji chyba znienawidził mnie na dobre za to wszystko, pomimo że próbowałem jakoś mu wyjaśnić, że to nie do końca tak, jak myśli.
− Mam cię dość – oznajmił w końcu, kiedy kolejny raz chciałem mu powiedzieć, dlaczego poszedłem się spotkać z Izumi.
− Shuji, zrozum, że…
− Zamknij się, Yuu! – krzyknął na mnie. Szedłem obok niego chodnikiem, byliśmy po zajęciach. Stanąłem jak wryty, Shuji nigdy w życiu na mnie nie krzyknął. – Jesteś podły, arogancki i zakłamany – wycedził. Nie powiem, nigdy w życiu nie spodziewałem się, że usłyszę takie słowa od swojego przyjaciela. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że ona wcale nie chce się ze mną widywać? Nie pomyślałeś, że ja się mogę w niej zakochać?
− A zakochałeś się?
− Tak! – huknął. Aż mnie zatkało. Stałem tak przed nim przez kilka dłuższych sekund i nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób powinienem zareagować. – Ale ty zawsze myślisz tylko o sobie. Obiecujesz coś i nigdy nie jesteś w stanie dotrzymać obietnicy. Kumpel z koziej dupy.
− Ja pierdolę. Robiłem to dla ciebie…
− Spierdalaj, chuju.
− Shuji, nie bądź taki. Wiem, że źle zrobiłem, że zjebałem. Jak wszystko, ale chcę to naprawić.
− Ile razy już to słyszałem? – Shujiemu łzy stanęły w oczach. Byłem kompletnie zbity z tropu. Nigdy przy mnie nie płakał, nie okazywał jakiś głębokich emocji, a teraz… Zaczął ryczeć jak mała dziewczynka.
Wtedy poczułem jakąś dziwną mieszankę zaskoczenia oraz pogardy. Tak płakać przy kimś? To była dla mnie oznaka słabości, jednak teraz wiedziałem, że Shuji się rozpłakał, bo go po prostu zdradziłem. Jak jakiś oszust zrobiłem z niego idiotę. Byłem jego przyjacielem, a zachowałem się jak ostatni świnia.
− Nie płacz.
− Na poważnie ją kocham – powiedział niewyraźnie przez łzy. – Napisałem nawet coś dla niej.
− Byłeś z nią raptem dwa razy…
− A to czemuś szkodzi? Pierdolę… To na poważnie… Boli.
Przez głowę przeszło mi Cierpienia młodego Wertera i poczułem, że mi się robi już słabo z tego wszystkiego.
− Jak boli, to idź się zabij – machnąłem ręką. – Chciałem dobrze. Jak nie, to nie.
Powiedziałem to, w ogóle o niczym nie myśląc. Jakbym kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że same słowa mają niszczycielską moc. Nigdy nie chciałbym mieć siebie za przyjaciela.
Od tamtej pory w ogóle już ze sobą nie rozmawialiśmy. Shuji chodził bez przerwy podłamany, z nikim nie rozmawiał. Kilka razy próbował podbić do Izumi, a ona go za każdym razem odtrącała, aż w końcu mu po prostu nawtykała. Powiedziała mi o tym po kółku historycznym. Bolało mnie w środku, że tak się to wszystko potoczyło, a poza tym, chciałem przeprosić Shujiego, że powiedziałem mu, żeby się zabił. Jednak on coraz rzadziej w ogóle patrzył na mnie, unikał mojego spojrzenia. Z każdym dniem było coraz gorzej.

− To mówisz, że drama? – mruknął Kotetsu, zawieszając świąteczne lampki u siebie w gabinecie. Stałem obok niego, trzymając mu karton. W tej jednej chwili chyba tylko Kotetsu mogłem się ze wszystkiego zwierzyć. – I jeszcze powiedziałeś mu, żeby się zabił? Yuu, myśl czasem trochę. Przecież jesteście przyjaciółmi, tak się nie robi.
− Raczej byliśmy.
− Co z tego? – westchnął, opuszczając swobodnie ręce wzdłuż ciała. Nie mógł powiesić lampek tak, jak by chciał. – Tak nie wolno.
− No wiem… Głupio mi teraz, że tak to wszystko się potoczyło, ale on nie chce ze mną nawet rozmawiać. W ogóle smutny chodzi.
− Ja pierdolę, też bym chodził smutny, gdyby mój przyjaciel mi powiedział, że mam się zabić. No i jeszcze odjebałeś taki cyrk. Niezły przekręt.
− Chciałem dobrze.
− Ty wiesz, gdzie te swoje tłumaczenia możesz wsadzić.
W tym samym momencie do gabinetu Kotetsu wszedł Ren. Popatrzył na naszą dwójkę z szerokim uśmiechem. Starałem się już nawet nie zwracać na niego uwagi.
− Co robicie? – spytał.
− Dobrze, że jesteś. Spójrz no na te lampki. Wyżej czy niżej? – spytał Kotetsu.
Ren stanął obok mnie, przyglądając się poczynaniom Kotetsu. W głębi duszy miał to wszystko źle, pewnie chciał się podlizać.
− Myślę, że tak jest dobrze.
− Tak?
− Mhm. Perfekcyjnie.
Spojrzałem na Rena, a on na mnie. Kotetsu stał do nas tyłem, zawieszając do końca swoje ukochane, świąteczne lampki. Ten to zawsze miał obsesję na punkcie świątecznego klimatu, chociaż do gwiazdki zostały jeszcze trzy tygodnie. Jego gabinetu oraz pokój musiały być koniecznie przystrojone, żeby oddać ducha świąt. Kotetsu zawsze twierdził, że wtedy czuje się lepiej sam ze sobą.
Nagle Ren szturchnął mnie lekko w bok. Posłałem mu niezadowolone spojrzenie, a on w zamian cmoknął mnie w policzek. Ktoś powinien był uwiecznić moje oburzenie, bo chyba przeszedłem samego siebie. Nie chciałem widywać się z Renem i unikałem go jak ognia. Trenowałem w grupie z innymi, już nie z nim. On miał chyba frajdę z tego, że tak zacząłem odgrywać niedostępnego. Zdaje się, że to go bardzo ekscytowało, jakbyśmy grali w jakąś grę strategiczną.

*

Kilka dni później spadł śnieg. Wyjąłem z szafy grubszą kurtkę, bo zrobiło się już naprawdę zimno, i zacząłem nosić grubą czapkę oraz szal. Tego samego dnia, rano, mama powiedziała, że przyjdzie w końcu do nas ktoś, by sprawdzić instalację, bo w dalszym ciągu chciała mieć pewność, że się nie zatrujemy gazem albo nie spalimy. Było mi to już chyba wszystko obojętne. Shujim nie przejmowałem się już wcale, Izumi, jeśli do mnie przychodziła, to rozmawialiśmy. Poszliśmy nawet raz do łóżka, ale nie chciałem się z nią wdawać w jakiś poważny związek, ale ona miała inne plany. Zdaje się, że cała szkoła znów zaczęła szumieć, że się spotykamy i jesteśmy najładniej się prezentującą parą. A ja w sumie chciałem się z nią tylko ruchać, bez żadnych zobowiązań. No bo po co by mi była taka tępa dziewczyna, która nawet nie wie, w którym roku zaczęła się druga wojna.
Tego dnia Shuji nie przyszedł do szkoły. Nie byłem jakoś specjalnie przejęty. Padał śnieg, pewnie nie miał ochoty wychodzić z łóżka, podobnie jak ja, ale się zmusiłem, by nie mieć zaległości. Zajęcia ciągnęły się w nieskończoność, podczas przerw drzemałem na ławce, nie chcąc nawet myśleć o niczym.
− A jakbyśmy zrobili to tutaj w toalecie? – mruknęła Izumi, klejąc się do mnie, kiedy ja jadłem drugie śniadanie. Raz się z nią przespałem, a jej już coś odbiło.
− Po co? – wymamrotałem.
− Takie rzeczy są ekscytujące.
− Daj spokój. Jem, a ty mi mówisz o seksie.
− Huh… daj mi trochę kurczaka.
− Nie masz drugiego śniadania?
− Nie.
− Dam ci drobne na bułkę, czekaj – zacząłem grzebać w kieszeni spodni.
− Nie chcę żadnej bułki, tylko twojego kurczaka.
Wywróciłem tylko oczami, po czym oddałem jej całe swoje drugie śniadanie. W ogóle przestałem być przez nią głodny, tak mnie już denerwowała. Do domu wróciłem zły i głodny. Mama zostawiła mi coś do odgrzania, bo dzisiaj musiała zostać dłużej w siedzibie swojej firmy. Może to i lepiej, bo nie chciałbym, by widziała, jaki zły wróciłem do domu. Izumi z każdym dniem coraz bardziej budziła we mnie mojego wewnętrznego damskiego boksera. Najpierw łaziła za mną przez parę miesięcy, bo chciała się do mnie zbliżyć, a teraz robiła z nas parę. W domu starałem się jednak o tym za bardzo nie myśleć, by jeszcze bardziej nie niszczyć swoich nerwów.
Na lodówce wisiała karteczka od mamy z przypomnieniem, że po szesnastej ma być facet od gazu i ma sprawdzić instalację w piwnicy. Cieszyłem się, że matka ją zostawiła, bo w ciągu dnia zdążyłem o tym zupełnie zapomnieć. Zerknąłem na zegarek wbudowany w kuchenkę – dochodziła szesnasta. Bosko, koleś miał niedługo przyjść, zrobić swoje i ja mogłem mieć już wolne. Lepiej być nie mogło. Dlatego szybko odgrzałem obiad, po czym zwyczajnie usiadłem z nim przy stole.
Mężczyzna stawił się punktualnie o szesnastej. Poszedłem mu otworzyć, wlokąc za sobą nogami. Facet miał na sobie czapkę z daszkiem z logiem firmy oraz grubą, puchową kurtkę. W ręku trzymał skrzynkę z narzędziami.
− Dobry – powiedziałem.
− Dzień dobry – odparł. Był nieco zachrypnięty. – Ja do instalacji wodociągowej.
− Mhm, jasne.
Już miałem go przepuścić w progu, gdy coś mnie tknęło. Zatrzymałem się w połowie, gdy już się odsuwałem z miejsca, by pozwolić mężczyźnie wejść do domu.
− Instalacji wodociągowej?
− Tak – odpowiedział.
− A to przepraszam, pomyłka. Mama prosiła kogoś do instalacji gazowej. Do widze…
Już chciałem zamknąć drzwi, gdy facet wręcz przepchnął mnie na bok, wchodząc do domu. Przez kilka pierwszych sekund byłem w zupełnym szoku. Że niby co się tutaj działo? Koleś po prostu wtargnął do mieszkania!
− Co pan? Proszę stąd wyjść natychmiast. Powiedziałem, że nie potrzebujemy hydraulika i to pomyłka.
− Jesteś pewny?
Przyjrzałem mu się uważnie w nieco ciemnym przedsionku. Wówczas uzmysłowiłem sobie, że był to recepcjonista z tego hotelu. Złapał mnie za koszulę mundurka, mało jej nie rozrywając. Uniosłem lekko ręce ku górze w geście kapitulacji. Zostałem zupełnie zaskoczony, w dodatku nie miałem nawet czym się bronić.
− Co to, kurwa, jest?
− Niespodzianka – zaśmiał się. – Dobra, a teraz, szczeniaku. Gadaj lepiej gdzie są pieniądze, które zapierdoliliście.
Przełknąłem ślinę. Zastanawiałem się czy ten mężczyzna w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, co robił. Przyszedł sam do mojego domu, jak gdyby nigdy nic. To, że byłem i nie miałem przy sobie żadnej broni, wcale nie oznaczało, że nie będę potrafił się obronić.
− Są za tobą – oznajmiłem. – W sejfie.
− W sejfie? – odwrócił się. – Jakim, kurwa, sejfie?!
Wykorzystałem moment, gdy nie patrzył, sięgając do stojaka na parasole. Chwyciłem jedną parasolkę ze spiczastym czubem, po czym zamachnąłem się nią na niego. Oczywiście, lepszy byłby kij od baseballa, jednak nie można mieć wszystkiego. Była to ulubiona parasolka mojej mamy – w kwiatki. Nie oszczędziłem jej jakoś. Uderzałem tak długo i tak mocno, że w końcu udawany hydraulik upadł na kolana. Kopnąłem go z całej siły w głowę, a chwilę później wbiłem mu spicz parasola prosto w jedno oko. Zaraz zadzwoniłem do Kotetsu z pytaniem czy mógłby mi pomóc, bo musiałem pozbyć się półżywego przebierańca z przedsionka. Mama wracała już za kilkanaście minut. Kotetsu przysłał do mnie kilku ludzi, którzy się wszystkim zajęli. Zabrali tego niedoszłego zamachowca do rezydencji. Zdałem sobie zaraz sprawę, że mama niedługo będzie z powrotem, dlatego błyskawicznie posprzątałem w przedsionku, zmywając krew z podłogi oraz myjąc mamie parasolkę. Spicz był cały zakrwawiony. Parasol, na całe moje szczęście, nie był w jakimś opłakanym stanie. Odłożyłem go na swoje miejsce i szybko poszedłem wylać z wiadra czerwoną od krwi wodę. W tym samym momencie, w którym pozbyłem się wszelkich dowodów, usłyszałem, jak mama przekręca klucz w drzwiach i wchodzi do środka.
− Jestem! Yuu?
− Hej! – poszedłem do mamy. Stała z siatką z zakupami oraz swoją wielką torbą. Czasami się zastanawiałem, co ona nosi w tej torbie. Narzędzia? Albo to tak na wypadek, żeby jakieś zwłoki ukryć? – Witaj z powrotem – wziąłem od niej zakupy.
− Cześć, kochanie. Był pan od gazu? – odłożyła torbę na podłogę. Zaczęła rozpinać swój wielki, futrzany płaszcz. Nie chciałem nawet myśleć o tym, jak ciężki musiał być, gdy namókł.
− Nie, przysłali hydraulika.
− Hydraulika? – nie kryła zaskoczenia. – Przecież to firma od gazu.
Wzruszyłem ramionami.
− Ale przyszedł hydraulik. Powiedziałem, że to pomyłka.
Mama jęknęła z niezadowolenia.
− Czy ci ludzie nie mogą chociaż raz zrobić coś porządnie? Przecież to jakiś żart. Dzwonisz do gazownictwa, a oni ci przysyłają hydraulika.
− Śmieszne… Uhm, mamo…
− Tak? – zrzuciła z nóg brązowe kozaki.
− A skąd wzięłaś tę firmę?
− Ktoś znajomy mi polecił – odparła. – Dostałam wizytówkę.
− Dałabyś mi?
− Zobacz, pewnie mam gdzieś w portfelu.
− A portfel?
−  W torebce.
Spojrzałem na wielką torbę swojej mamy, leżącą na podłodze. No to chwila prawdy.
− Odgrzewałeś obiad? – mama minęła mnie w drzwiach.
− Tak!
Usiadłem przy torbie, po czym ją otworzyłem. Wtedy też uzmysłowiłem sobie, że znalazłem czarą dziurę. Było tam wszystko; od kosmetyków, przez jakieś papiery, batoniki, po ręczny sekator ogrodowy. Wcale się nie pomyliłem, gdy myślałem, że mama nosi ze sobą narzędzia, bo znalazłem też śrubokręt oraz kombinerki. Zmarszczyłem brwi, przewalając to wszystko. Czyżby mama chodziła na jakieś włamy? No ale dobra. Były te wszystkie rupiecie, ale nie było portfela. Dogrzebałem się jakoś do dna torebki i tam w końcu natrafiłem na poszukiwany przeze mnie przedmiot. W środku były jakieś wizytówki, niewykorzystane bony zakupowe z zeszłego roku, zdjęcia moje, mojego rodzeństwa, oraz cioci Yuri. Wśród kart kredytowych znalazłem wizytówkę rzekomej firmy gazowniczej. Odłożyłem wszystko z powrotem na miejsce, po czym poszedłem do mamy.
− To ta firma? – pokazałem jej wizytówkę. Mama siedziała w kuchni, jedząc obiad.
− Uhm – przytaknęła z pełną buzią.
− Okej, dzięki.
Wieczorem zadzwoniłem do Kotetsu, wypytując się o tego mężczyznę, który chciał ode mnie pieniądze. Byłem wściekły, że przyszedł do mojego domu. Gdyby to była moja mama, to mógłby ją skrzywdzić, a tego bym nikomu nie darował. Chyba bym zabił kogoś takiego na miejscu.
− Mówisz, że twoja mama chciała gazownika? – mruknął Kotetsu.
− Tak, mam nawet wizytówkę firmy. Jutro mogę ci ją podrzucić, dzisiaj już nie chcę jej zostawiać tutaj samej.
− Rozumiem – odparł. – Wiesz, jesteś naprawdę troskliwy, jeśli chodzi o rodzinę.
− Tak sądzisz?
− Tak. To dobrze – zaśmiał się. Po chwili zmienił nieco ton głosu na bardziej poważny. – Próbujemy go przesłuchać, ale wciąż nie można go jakby… przywrócić do rzeczywistości. Nieźle go stłukłeś, chyba coś mu uszkodziłeś w mózgu.
− Wtargnął do mojego domu, co miałem zrobić?
− Nie, ja bym zrobił to samo na twoim miejscu.
− No to widzisz – przysiadłem na łóżku. – Swoją drogą, Kotetsu, ten mężczyzna podawał się wcześniej za recepcjonistę z hotelu.
− Za recepcjonistę?
− Nasza ostatnia wspólna akcja z Renem.
− Ach, to. Mhm… Za recepcjonistę? Długo z nim rozmawialiście?
− No, wiesz, my…
Wówczas mało mi szczęka nie opadła, gdy przypomniałem sobie, co się wtedy stało. Facet wziął ode mnie oraz od Rena dokumenty i spisał nasze dane. Cholera! Stąd ta cała dzisiejsza sytuacja. Powiedziałem Kotetsu, co się wtedy stało, a on, oczywiście, opieprzył mnie.
− To był pomysł Rena -  protestowałem.
− A ty się go zawsze słuchasz wtedy, kiedy nie trzeba! Na litość, jesteście jak dwójka małych dzieci. Nie dziw się, jeśli teraz będą się zdarzać takie sytuacji. Dopóki nie dowiemy się dokładnie, kto za tym stoi, radzę ci nie tracić czujności.
− Świetnie, ale co z moją mamą?
− Przyślę kogoś, żeby obserwował dom i pilnował twojej mamy – westchnął. – Yuu, tak nie wolno robić.
− Teraz już wiem. To było głupie.
− Ostatnio robisz same głupie rzeczy – podsumował. – Jeszcze dzisiaj ktoś podjedzie, żeby obserwować dom. Do jutra – zakończył rozmowę.
− Do jutra.
Około północy zszedłem do pokoju dziennego, żeby pooglądać telewizję. Mama siedziała tam, malowała paznokcie, a ramieniem przytrzymywała komórkę. Rozmawiała z kimś. Usiadłem obok.
− Nie, Yuu jest w domu, odkąd wrócił ze szkoły. Właśnie do mnie przyszedł.
Spojrzałem na mamę, marszcząc brwi. Wcale nie lubiłem, gdy tak rozmawiała o mnie, podczas gdy ja siedziałem tuż obok.
− O co chodzi?
Machnęła na mnie ręką, żebym siedział cicho. Wywróciłem tylko oczami. Czekałem z włączeniem telewizora, aż skończy ze swoim rozmówcą.
− Spytam się go… ach. Tak? Może lepiej zawiadomić policję?
Poczułem, jak po plecach spływa mi zimny pot. Policję…?
− Może wyszedł z dziewczyną? Uhm… Nie ma dziewczyny? Bogowie drodzy, co się stało. Oby był to tylko nastoletni bunt, a nie nic poważnego. Dobrze… Tak, tak. Uhm. Mam nadzieję, że się znajdzie… tak, oczywiście, dam znać. Proszę mnie również powiadomić, jak Shuji wróci do domu. Dobra. Do widzenia.
Rozłączyła się, odkładając telefon na stolik. Spojrzałem na nią zaskoczony.
− Co się stało z Shujim? – spytałem. Poczułem, jak coś ściska mnie w żołądku z nerwów.
− Nie ma go w domu. Nie widziałeś się z nim dziś może?
− Nie. Nie przyszedł do szkoły. Nie wiem, co u niego.
− A nie pisałeś do niego albo nie dzwoniłeś?
− Jakoś ostatnio nie rozmawiamy ze sobą.
− Dlaczego? To twój przyjaciel.
Wzruszyłem jedynie ramionami, włączając telewizję. Czułem, jak mama patrzy na mnie niezadowolona, jednak nic już nie powiedziała. Pomalowała paznokcie i chwilę pooglądała ze mną telewizję, czekając, aż lakier wyschnie. Zawsze byłem pełny podziwu, że potrafiła tak ładne i równo pomalować paznokcie. Widziałem, jak dziewczyny w szkole potrafiły mieć obskurnie nałożony lakier. Aż się niedobrze robiło na sam widok. Albo jak miały poobgryzane paznokcie lub jak były przesadnie długie i jeszcze tak przerażająco naostrzone jak sztylety. Chociaż z drugiej strony, to mogła być niezła broń, takie szpony.
W końcu mama poszła spać, ja również poszedłem. Leżąc w łóżku, nie mogłem jednak zasnąć. Myślałem o całym tym dniu. Cieszyłem się, że mama została dłużej w firmie, bo naprawdę mogłoby się jej coś stać. W życiu bym sobie nie wybaczył, gdyby przeze mnie spotkała ją jakaś krzywda. No i jeszcze Shuji nie wrócił do domu. Cholera jasna, gdzie on niby polazł? Przez myśl przeszło mi, żeby do niego zadzwonić teraz albo napisać czy wszystko w porządku, bo jego mama się martwi, ale zrezygnowałem. Już wystarczająco namieszałem, żeby jeszcze bardziej wtrącać się w jego sprawy. Skoro uciekł, to uciekł, nie powinno mnie to obchodzić. Najwyraźniej wyruszył szukać swojego miejsca w świecie.
Z samego rana dotarła do wszystkich okropna wiadomość. Ciało Shujiego zostało znalezione w parku niedaleko szkoły. Powiesił się na drzewie.


----


Witam moje kochane Żuczki bardzo serdecznie, ciepło i jak jeszcze można. Po tygodniu przybywam z nowym rozdziałem. Widzicie? Takiego motywacyjnego kopa dały mi wasze komentarze do pisania i tak strasznie dziękuję za nie~! Pięć komentarzy na ybt, tego zjawiska nie było już tutaj dawno. Mam cichą nadzieję, że pod tym rozdziałem też nie będzie gorzej~ ;)
I jeszcze! Zrobiłam sobie małe postanowienie, że przynajmniej raz w tygodniu dodam coś na ybt. Może być różnie, bo też czekają mnie wyjazdy za granicę, ale będę się starać.
To tyle ode mnie na dziś. Życzę wszystkim miłego dnia i w głębi serduszka liczę, że rozdział wam się spodobał.


Do następnego~! 

Komentarze

  1. O NIE!
    Tak zareagowałam na koniec rozdziału. Okrutnie zaskoczona końcem rozdziału.
    Kurde, mama Yuu to złota kobieta, a ten gówniarz musi jej tyle problemów robić XD
    Poryczałam się jak Yuu dzwonił do swojego ojca, a ten go olał.
    Ren, całujący Yuu w policzek, AWWWWW.
    Dawno nie napisałam komentarza od razu po przeczytaniu, to taka nagroda za takie szybkie opublikowanie kolejnego rozdziału <3 XD
    Pozdrawiam cieplutko, życzę weny i czekam na kolejne <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Yuu wrócił! A jego przyjaciel odszedł. Tak sobie myślę i w sumie zauważyłam, że u Ciebie zawsze są martwi przyjaciele albo partnerzy. Czy to w migdale, czy I will be, jso,ssz, w którejś minipartówce też coś było, aż się zaczęłam martwić (czytelnicy też Cię kochają, jak by co). No w każdym razie! Rozdział jest, jak zawsze, wspaniały. Scena z bananem wydaje mi się tak realna, jakbyś ją wzięła z życia gimnazjalisty, no. Z innej beczki, niedawno pisałaś, że w bliskiej przyszłości ma się pojawić Kouyou, więc czekam. No i życzę weny i pozdrawiam cieplutko, trzymaj się tam (nie wiem skąd jesteś, nie wiem jaką masz pogodę, ale u mnie jest trochę zimno, także na wszelki wypadek...)!

    OdpowiedzUsuń
  3. Yuu ty chuju.

    Miło tak zobaczyć po takim krótkim odstępie czasowym nowy rozdział ^-^

    OdpowiedzUsuń
  4. No ja pierdole!
    ...
    Kocham bloggera. Jak zwykle, miałam piękny, dłuuuugi komentarz, ale NIE.
    No nic.
    Szybko streszczę moje wypociny, które tak brutalnie zostały mi odebrane.
    - Więcej mordobicia (rozpieściłaś nas ostatnio i widzisz, co się dzieje?),
    - Dopiero ostatnio jakoś sobie uświadomiłam, że Shuji i tak umrze i przestałam mu w ogóle współczuć,
    - Przez cały rozdział się śmiałam jak głupia,
    - "Zrobiłam sobie małe postanowienie, że przynajmniej raz w tygodniu dodam coś na ybt" - Nie wiem, ile razy już pisałam, że Cię kocham (możesz być z siebie dumna - masz psychofanów), ale jeszcze raz : KOCHAM CIĘ
    Rozdział poprawił mi humor, ale blogger mi go zepsuł (no kurwa...), więc się żegnam i do następnego rozdziału (oby jak najszybciej).
    Papa~!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nieźle xD Wielbie Twojego bloga, piszesz tak realistycznie :3 czekam na kolejny rozdział, życzę weny! ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Wreszcie wziąłem się za nowy rozdział, i całe szczęście, bo jakieś opowiadanie wysokich lotów (bardzo wysokich) na wattpadzie zniszczyło mi mózg, płaczę na zmianę ze śmiechu i zażenowania. A Twoje teksty to dobra odskocznia!
    Rozmowy i wszystkie interakcje z mamą były boskie. Zachowywała się... jak typowa mama haha Aż się ciepło na sercu robi.
    Już kiedy Yuu powiedział do Shujiego, żeby się zabił, wiedziałem, że naprawdę to zrobi. Mam nadzieję, że ta głupia, pusta Izumi wyciągnie ze swojego zachowania jakieś wnioski i że tak się nie traktuje nikogo, kto jest tobą zauroczony. Niby nie da się bezboleśnie odrzucić, ale mogła, naprawdę mogła to jakoś złagodzić.
    Co do Aoi'ego - słowa potrafią ciąć gorzej, od najostrzejszego noża, a on potrafi perfekcyjnie posługiwać się i jednym, i drugim. Szkoda tylko, że przy używaniu obydwu kompletnie nie myśli, raniąc nie tylko swoich wrogów, ale też niewinnych ludzi, wybuchając w złości.
    Życzę Ci weny i szczęścia! Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mama mistrz :D
    Tata nieobecny - to było smutne. Liczyłam na to, że jednak odbierze :C
    Yuu bezmyślny.
    Ren wkur... Denerwujący.
    Kotetsu kochany!
    Shuji... :.(......

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty