Migdałowe serce: Cruel World 05
O bananowych członkach, malowaniu paznokci, hydraulikach i wisielcach
Gdybym
mógł dostąpić szczęścia i umrzeć za ciebie, poświęcić się za ciebie! Umarłbym
ochoczo, radośnie, gdybym ci mógł przywrócić spokój, rozkosz twego życia.
Johann Wolfgang
von Goethe – „Cierpienia młodego Wertera”
Brakowało mi
niewiele, by w każdej chwili przywalić czołem o ławkę. Siedziałem, podpierając
się ręką pod brodą, zastanawiając się już tylko czy może nie powinienem był
zacząć sobie podkładać zapałek pod powieki, jak w jakiej kreskówce. Akurat tak się
złożyło, że miałem fizykę, na której była klasówka. Zupełnie wypadło mi z
głowy, że ma być jakiś sprawdzian. Pisałem cholera wie co. Jakieś masy,
energie, przyspieszenia. Skomplikowane to zbytnio nie było, jednak w takim
stanie ciężko mi się o czymkolwiek myślało. Po napisanym sprawdzianie
zwyczajnie położyłem się na ławce, przysypiając. Miałem to szczęście, że
babeczka, która uczyła mnie fizyki, była nieco ślepa i nie wywoływała nikogo z
listy do tablicy. Alleluja! Mogłem bezkarnie drzemać, dopóki nie obudził mnie
Shuji. Szturchnął mnie, a ja podniosłem na niego niechętnie głowę.
− Przerwa już
się zaczęła – oznajmił.
− To mogę spać…
− Stary, co ty
robisz w nocy, że przychodzisz w takim stanie do szkoły? – Shuji przysiadł w
ławce obok mnie.
− Uczę się.
− Aż tak? – w
jego głosie wyraźnie było czuć zmieszanie przeplatane z zaskoczeniem. – Kurczę,
to pewnie rozwaliłeś te zadania. Ja jedno zostawiłem, bo nie wiedziałem jak je
zrobić.
− Które? –
spojrzałem na niego, unosząc brwi.
− Ostatnie.
− Było banalne –
stwierdziłem, wracając do swojej powszedniej pozycji. Dodatkowo otoczyłem się
swoimi ramionami. – Dobranoc, obudź mnie, jak się przerwa skończy.
− Słuchaj, Izumi
się ze mną umówiła – oznajmił Shuji, zupełnie ignorując, co przed chwilą
powiedziałem. – Myślisz, że coś z tego będzie? Jakoś nam się nie klei.
− Nie od razu
Rzym zbudowano – burknąłem. Ramiona lekko tłumiły mój głos. – Pamiętaj, że na
trzeciej idziesz z nią do łóżka.
− Ale… jak ja
nie chcę?
− To na
czwartej? – podniosłem głowę. – Stary, co ty się tak cykasz? Ona cię nie zje,
więcej pewności siebie.
− A jak będzie
wpadka?
Zmarszczyłem
brwi.
− Co masz na
drugie śniadanie?
− Ryż z
warzywami i banana – odparł niepewnie. – A co?
− Daj banana,
nauczę cię zakładać gumkę.
Shuji popatrzył
na mnie jak na kompletnego idiotę, a ja byłem jednak całkowicie poważny. Na
wychowaniu do życia w rodzinie nauczyłem się tylko, jak moja przyszła żona ma
uzupełniać kalendarzyk oraz to, że plemniki żyją w pochwie cztery dni, dopiero
praktyka nauczyła mnie, w jaki sposób zakłada się prezerwatywę. Wszyscy dookoła
w ogóle wstydzili się mówić o seksie, co było dla mnie zupełną głupotą. Błagam,
jak można bać się mówić o czymś, co leży w ludzkiej naturze i jest zwyczajną potrzebną
jak sen czy jedzenie?
− Że co?
− No mówię. Daj banana,
pokażę ci, w jaki sposób się zakłada gumkę na kutasa.
W końcu Shuji
zmiękł, więc poszliśmy do toalety. Wyciągnąłem z torby saszetkę z prezerwatywą.
Usiadłem na zamkniętej klapie od kibla, po czym wsadziłem sobie banana między
nogi, by jakoś go trzymać, a następnie rozpocząłem prezentację. Otworzyłem
opakowanie i wyciągnąłem lateks z paczki. Shuji patrzył na mnie naprawdę
przejęty, jakby nigdy w życiu nie widział nawet prezerwatywy.
− Patrz uważnie.
Łapiesz tutaj na czubku. Widzisz? Żeby nie było powietrza. I wkładasz na
bydlaka – założyłem gumkę na czubek banana.
− No…
− I zsuwasz na
dół. O tak – naciągnąłem prezerwatywę na resztę banana. – Cała filozofia.
− Nie jest to
takie trudne.
− Co nie? W
ogóle. Trochę poćwiczysz i wszystko będzie dobrze.
W tym samym
momencie usłyszeliśmy, jak otwierają się drzwi od łazienki. Szybko schowałem
banana za plecy. Popatrzyliśmy z Shujim na osobę, która weszła. Był to pan
Sasaki. Bosko.
− Już po dzwonku
– oznajmił pan Sasaki. Popatrzył na Shujiego oraz na mnie, jakby zobaczył coś
nieciekawego. – Yuu, ja nie chcę wiedzieć, co masz za plecami, ale muszę cię o
to zapytać. Oby nie były to żadne narkotyki albo inne używki.
− To… ee… -
wymamrotałem, pospiesznie ściągając za plecami zabezpieczenie z owocu. – To
jest banan, proszę pana – pokazałem nauczycielowi, co mam w rękach.
Prezerwatywa spadła za mnie na sedes.
− Banan?
− Tak, to tylko
banan.
− Po co wam
banan w toalecie? Yuu, daj mi to.
Wstałem
ostrożnie, tak by pan Sasaki przypadkiem nie zobaczył gumki za mną. Zamknąłem
za sobą kabinę, a następnie oddałem mu banana.
− Do jedzenia –
odparł Shuji.
− Nie je się w
toalecie. I czemu to jest takie śliskie? – nauczyciel skrzywił się, oglądając
lekko swoje dłonie, które kleiły się nieco od fallusowego owocu.
− No bo… bo go
myliśmy.
Pan Sasaki oddał
mi z niesmakiem banana. Wziąłem go od niego.
− Umyjcie to i
wracajcie na lekcje. I nie przynoście więcej jedzenia w takie miejsce, błagam.
To niehigienicznie.
− Dobrze.
Pan Sasaki
wyszedł z łazienki, a my z Shujim popatrzyliśmy po sobie, po czym wybuchliśmy
gromkim śmiechem.
− O stary! Jaki
fart, że nie widział, jak szybko ściągam kondoma. Poważnie!
− No! – Shuji
pokładał się ze śmiechu, zginając się wpół.
Po lekcjach
poszedłem do domu i zrobiłem sobie porządną, pięciogodzinną drzemkę. W końcu
nie spałem całą noc i musiałem jakoś zregenerować siły po wczorajszej akcji.
Gdy wstałem, moja mama rozmawiała z kimś w salonie. Był to jakiś mężczyzna.
Zszedłem do nich cały zaspany, w wygniecionej koszulce i dresie.
W salonie
zastałem ją z całkiem porządnie wyglądającym mężczyzną. Całkiem wysoki w
marynarce. Uśmiechnął się do mnie, jak tylko wszedłem do pomieszczenia. Śmiali
się, trzymając siebie za ręce.
Na sam ten widok
poczułem, jak coś mocno ściska mnie w brzuchu. Przypomniało mi się, jak Ren
mówił, że moja matka kimś jest. Domyśliłem się więc, że musiał być to jej nowy
facet, o którym jeszcze nie raczyła mi wspomnieć.
− Yuu, myślałam,
że cię nie ma. To jest…
Moja mama już
chciała się tłumaczyć. Zauważyłem, że na stoliku stoją dwa kieliszki z winem,
obok były zapalone świeczki.
− To jest Yuu?
Miło mi cię poznać, jestem… – mężczyzna wstał, chcąc uścisnąć mi dłoń.
Szybko stamtąd
wybiegłem. W przedsionku jeszcze na szybko wskoczyłem w trampki i zarzuciłem na
siebie płaszcz. Wybiegłem z domu tak szybko, jak tylko mogłem, zanim matka mnie
dogoniła. Krzyczała za mną, chciała, żebym został. Ale nie mogłem. Poczułem się
strasznie oszukany, bo wciąż pamiętałem, jak mówiła, że nie będzie żadnego
obcego mężczyzny w naszym domu, że sama da sobie ze wszystkim radę. Dlatego tak
bardzo starałem się nie sprawiać jej problemów. Odrabiałem lekcje, uczyłem się,
chodziłem do szkoły. Pomagałem jej w domu, jak tylko mogłem, bo chociaż odrobinę
ją odciążyć z utrzymania wszystkiego. Zabolało mnie to bardziej, niż mógłbym
przypuszczać. No tak, byłem prawie jak jedynak, mama skupiała się wyłącznie na
mnie. Jakiś inny facet w domu był czymś abstrakcyjnym i niepożądanym.
Nie wiedziałam w
zasadzie po co i gdzie biegłem. Zaciskałem z całych sił powieki, by się nie
rozpłakać. Pędziłem tak szybko, jak tylko umiałem, by nikt mnie nie dogonił i
nie złapał. Nie zniósłbym, by ktoś znowu próbował narzucić mi swoje zasady, tak
jak powszedni facet mamy. Kiedy on był u nas, dom przestawał być domem, nie był
już schronieniem. Był jak jakaś cholerna twierdza, więzienie z podwyższonym rygorem.
Aż w końcu się
poślizgnąłem. Amaterasu chyba stwierdziła, że muszę odpokutować za popełnione
zbrodnie. Poślizgnąłem się śliską podeszwą trampka na równie śliskim, wilgotnym
liściu klonowym. Rozjechałem się, mało nie naciągając sobie mięśni. Kompletnie
straciłem równowagę, upadając na pośladki i obtłukując sobie tyłek jak cholera.
Siedziałem tak chwilę, aż w końcu zacząłem się histerycznie śmiać. Ukryłem
twarz w dłoniach, jakbym próbował zebrać w nie łzy, które naraz zaczęły
wypływać spod moich powiek. Potrafiłem strzelać, bić się. Umiałem kogoś zabić,
byłem nieugięty, bezwzględny. A mama znalazła sobie faceta i już traciłem
równowagę. Jakie to było śmiesznie beznadziejne.
Pomacałem się po
kieszeniach spodni dresowych, dzięki czemu odkryłem, że mam ze sobą komórkę,
jak nigdy. Z reguły nie przywiązywałem wagi do tego typu rzeczy jak telefon,
dlatego często go gdzieś zostawiałem. Czasami potrafił tak leżeć rozładowany
przez kilka dni, dopóki mama się nie zezłościła, że nie ma jak się ze mną
skontaktować, gdy jestem gdzieś poza domem. Odblokowałem ekran i uświadomiłem
sobie, że mam kilka nieodebranych połączeń od mamy. Ostatnie trzy z
dzisiejszego dnia o piętnastej, później kilka minut po szesnastej, a ostatni
było sprzed pięciu minut. Ku mojemu największemu zdziwieniu, miałem też
nieodebrane połączenie od taty, z powszedniego dnia. Z reguły do mnie nie
dzwonił, zwykle jak miał jakąś sprawę, dlatego nigdy nie oddzwaniałem. Tym
razem jednak postąpiłem inaczej.
Nacisnąłem
zieloną słuchawkę przy kontakcie, po czym przyłożyłem aparat do ucha.
Przetarłem twarz brudnym rękawem płaszcza, wsłuchując się w powolne dźwięki
sygnału.
Jeden, dwa,
trzy…
Pomyślałem
sobie, że policzę do dziesięciu i się rozłączę. Zawsze tak robiłem, to był
naprawdę dziwny nawyk. Odliczałem do dziesięciu przy prawie wszystkim. Kiedy
zalewałem herbatę, gdy liczyłem przez ile sekund brać jeszcze prysznic, kiedy
nie chciało mi się spod niego wychodzić. Całe moje życie ułożone było w
systemie dziesiętnym.
…cztery, pięć…
Dźwięki sygnału
ciągnęły się w nieskończoność. Zatrzymałem się na piątce, specjalnie ją
powtarzając przez kilka sekund, próbując siebie oszukać, że się pomyliłem i
właśnie skończyłem odliczanie na tej piątce. Przez myśl przeszło mi, że jeśli
tata nie odbierze ode mnie, to zwyczajnie się tam rozpłaczę jak małe dziecko,
siedząc na mokrym chodniku, pośród wilgotnych liści. Tył wciąż pulsował mi niemiłosiernie
z bólu, płaszcz i spodnie od dresu już zaczęły przemakać. Brakowało jeszcze,
żeby zaczął padać deszcz.
…sześć, siedem,
osiem…
− Dziewięć –
powiedziałem do siebie, coraz mocniej ściskając telefon w drżącej dłoni.
Wszystko we mnie krzyczało, że chcę porozmawiać z tatą, chcę mu powiedzieć, że
za nim tęsknię, że chociaż traktuje wszystkich tak jak chce, to kocham go z
całego serca. Chociaż potrafi być okropny, samolubny, doprowadzać wszystkich do
szału, nie pamiętać nawet o moim istnieniu. Nienawidziłem go za to wszystko, co
zrobił mamie, że ją tak zostawił. Zwłaszcza nienawidziłem go za to, że zdradzał
ją z inną kobietą, w konsekwencji czego urodziłem go ja. Chciałem, by odebrał,
żebym mógł mu to wszystko wykrzyczeć w słuchawkę. Powiedzieć, że go nienawidzę
i nie chcę go znać. Wrzeszczeć, przeklinać, może nawet grozić. Od środka
rozrywała mnie chęć wyładowania się. Bo chciałem, żeby mnie zauważył. Z całych
sił pragnąłem, by mnie dostrzegł, by naprawdę był ze mnie dumny, powiedział, że
mnie kocha, że wierzy we mnie. Chciałem, by był teraz przy mnie, by objął mnie,
zaprowadził za rękę do domu, by pogodził się z mamą i znów byli razem. Tak
bardzo chciałem, żebyśmy znów całą piątką mogli jeść razem obiady, robili
rodzinne wypady nad jezioro. Chciałem, żeby znowu się kłócili z mamą, a później
godzili, żeby każde z nich po prostu było przy mnie. Chciałem mieć pełną
rodzinę. Czy to tak wiele?
… dziesięć.
Nie odebrał.
Rozłączyłem się,
po czym wybrałem numer Shujiego. Odebrał po kilku sekundach.
− Halo?
− Hej, jesteś
wolny?
− Cześć. No w
zasadzie tak. A co?
− Chodź się
przejść.
Chwila ciszy.
Zdaje się, że przetwarzał dokładnie moje słowa oraz ton głosu.
− Yuu, gdzie ty
jesteś? – spytał.
− W sumie nie
wiem – rozejrzałem się ze swojej pozycji siedzącej. Było już zupełnie ciemno, nikogo
nie widziałem na ulicach. – Chyba nie tak daleko od ciebie. To jak?
− Okej. To
podejdź po mnie. Wyjdę za pięć minut, jeszcze się przebiorę.
− Jasne.
Zanim się w
ogóle podniosłem, to chyba minęło to pięć minut. Wstałem z ziemi, otrzepałem
się na odwal, po czym ruszyłem tam, gdzie mi się wydawało, że mieszkał Shuji.
Jak dobrze, że moja orientacja w terenie jednak nie była taka zła. Obiłem sobie
kość ogonową albo coś innego, bo ledwo szedłem. Mało mi brakowało, żeby się
gdzieś nie położyć na ławce i przeczekać tak do rana, aż emocje we mnie opadną
i będę mógł porozmawiać spokojnie z mamą. Zaszedłem pod dom Shujiego, jednak
jego nie było. Już chciałem wysłać mu sms i wtedy też zobaczyłem nieodczytane
wiadomości. Pisał do mnie, kiedy był na randce z Izumi.
Nie
klei nam się rozmowa……
Co
mam robić?????
Pomoz!!!!
Spytać
ja o loda czy to zle zabrzmi..????
Kuźwa,
tragedia, nie wiem o czym z nią gadać.
Opowiedziałem
żart, chyba nje yest żle, bo się smieje.
Westchnąłem
tylko na serię smsów od przyjaciela. W dodatku napisanych tak strasznie pod
stolikiem, żeby Izumi nie widziała (a na dwieście procent widziała). Akurat
Shuji wyszedł z domu. Miał na sobie krótki, ciemny płaszcz oraz czapkę i szalik
w kartkę. Popatrzył na mnie dość zmieszany, jakby w ogóle nie wiedział co ma
zrobić.
− Nie jest ci
zimno? – spytał.
Dopiero to
pytanie uświadomiło mi, że trzęsę się jak galareta i szczękam zębami. Byłem już
porządnie wyziębiony, ciągałem nosem, całe moje policzki nieznośnie piekły z
zimna. Niech diabli wezmą ten listopad.
− Nie –
odparłem, kłamiąc mu w żywe oczy. – Chodź gdzieś do budy z żarciem. Umieram z
głodu.
Szliśmy obok
siebie w prawie zupełnej ciszy. Shuji co jakiś czas dopytywał czy wszystko w
porządku. Ciągle go zbywałem lakonicznymi odpowiedziami, że tak, że wszystko
świetnie. Zaszliśmy do całodobowego fast fooda. Ucieszyłem się jak głupi, kiedy
znalazłem w kieszeni jakieś pieniądze. Pewnie miały być na drugie śniadanie do
szkoły, ale co poradzić. Żołądek powoli przyrastał mi do kręgosłupa, byłem
głodny jak wilk. Zamówiłem sobie dwa hamburgery oraz gorącą herbatę, by się
rozgrzać. Shuji wziął jedynie gorące ciastko, które i tak mi później oddał, no
i też wziął herbatę. Siedział przede mną, patrząc jak jem. A to co jadłem nie
było wcale smaczne. To było okropnie tłuste, smakowało jak brudny piekarnik,
ale musiałem coś zjeść.
− Twoja mama
dzwoniła do mojej – wykrztusił z siebie w końcu. – Pytała się czy wiem gdzie
jesteś. Yuu, co się stało?
− Nic takiego –
burknąłem.
− To dlaczego
nie jesteś w domu?
− Bo chciałem
wyjść na spacer.
− Jesteś cały
brudny, wiesz? Jakbyś wpadł do rowu.
− Poślizgnąłem
się po drodze i upadłem. Czy możemy już skończyć ten wywiad? Nic mi nie jest,
wszystko jest w porządku. Nie jestem dzieckiem, umiem sam o siebie zadbać.
Shuji popatrzył
na mnie znad herbaty z czymś w rodzaju współczucia. Wiedział, jaką miałem
sytuację w domu i był świadomy tego, że staram się ze wszystkich sił, by
otaczająca mnie rzeczywistość stała się lepsza. Był cudownym przyjacielem, bo
nie musiał nawet pytać, by stwierdzić, że coś się znowu posypało. Tak jak
teraz.
Spojrzałem na
swojego przyjaciela, dokładnie mu się przyglądając. Shuji zawsze był schludny
czy to w szkole, czy poza nią. Chodził w równo wyprasowanych przez swoją matkę
koszulkach Ralph Lauren, które przywoził mu jego ojciec z delegacji. Wszystko
zawsze było czyste, pachnące, a przy okazji cholernie drogie. Shuji był oczkiem
w głowie swoich rodziców, nie miał rodzeństwa, był nieco rozpuszczony w
niektórych kwestiach, ale przyjacielem był na medal. Pod tym względem czułem
się gorszy od Shujiego. On miał oboje rodziców razem, nie musiał się
zastanawiać czy na święta nie wyślą go przypadkiem gdzieś do Tokio. Czy okaże
się, że jego ojciec albo matka mają nowego partnera albo to, czy tata zapomni o
jego urodzinach. Nie wiedział jak to jest, gdy jedno z rodziców zupełnie
przestaje cię zauważać, przesyła tylko kupę szmalu na dalszy rozwój edukacji, a
tak to ma cię głęboko między pośladkami.
No i też
chciałbym być takim kumplem jak on. Takim, co by dał się wyciągnąć wieczorem z
łóżka i dał się zabrać do fast fooda na drugim końcu miasta, kiedy mój
przyjaciel jest w jakieś emocjonalnej rozsypce i całkiem możliwe, że gdzieś się
wypierdolił.
− Co
powiedziałeś swojej mamie, gdy o mnie zapytała? – spytałem.
− Że nie wiem
gdzie jesteś – odparł. – Nie powiedziałem, ze wychodzę z tobą.
− A z kim?
− Z dziewczyną.
Uśmiechnąłem się
do siebie pod nosem. Kochany Shuji.
− Sorry, że cię wyciągnąłem z domu.
Chciałem z kimś pogadać.
− Luz. I tak nie
robiłem nic ciekawego.
− A ważnego?
− Też nie.
Dokończyłem jeść
i odprowadziłem Shujiego do domu. Później jeszcze chodziłem przez jakiś czas
ciemnymi uliczkami, aż przestałem już w ogóle odczuwać chłód. Miałem wrażenie,
że całkowicie przestałem czuć cokolwiek i błądzę w jakiejś ciepłej obojętności.
Wtedy też postanowiłem wrócić do domu.
*
Listopad ciągnął
się niemiłosiernie. Zostałem ukarany przez Minano za swoją niesubordynację
podczas akcji w hotelu. Ren na mnie doniósł, twierdząc, że gdyby nie ja, to nie
stracilibyśmy ludzi, a całość obyłaby się bez echa. Tak, kilka dni po
wszystkich do mediów dotarła wieść o strzelaninie w hotelu. W zgliszczach po
budynku wydobyto ponad sześćdziesiąt ciał. Były to pozostałości po bandzie,
pracownikach hotelu oraz gościach. Podobno codziennie wydobywano nowe ciała. W
mediach, jako przyczynę pożaru, podano nieszczelną instalację gazową.
− Straszne –
stwierdziła mama, siadając obok mnie. Jedliśmy razem śniadanie w salonie,
oglądając przy okazji poranne wydanie wiadomości. Była dość leniwa, pochmurna
niedziela. Żadne z nas nie wspominało o tym, co się wydarzyło w piątek. Oboje
stwierdziliśmy, że nie chcemy na razie poruszać tego tematu, chociaż doskonale
wiedzieliśmy, że było to nieuniknione. – Tyle ludzi zginęło. To niedaleko stąd.
Popatrzyłem na
swój talerz, uparcie próbując przekroić bekon widelcem. Mama bez przerwy
chciała mi wcisnąć nóż, ale ja nie chciałem. W końcu mi się udało przekroić
bekon.
− Bogowie,
ostatnio dzieją się coraz gorsze rzeczy – oznajmiła z przejęciem w głosie.
− Mama, uspokój
się. To tylko jednorazowy incydent. I to ich wina, bo instalacja gazowa nie
była sprawna. Mogli ją sprawdzić.
− To się mogło
przytrafić każdemu – odpowiedziała z matczynym przekonaniem w głosie. –
Właśnie! Dobrze się składa. Miałam zadzwonić do firmy o sprawdzenie instalacji.
Nie wydaje ci się, że w piwnicy ulatnia się gdzieś gaz?
Spojrzałem na
nią, ze zwisającym bekonem w buzi. Przekręciłem lekko głowę na bok.
− Gaz? –
bąknąłem z pełną buzią.
− Przeżuj i
połknij, bo się zadławisz tym.
Zrobiłem tak,
jak mi powiedziała.
− Nie czujesz
nic?
− Nie. Chyba to
sobie wyobrażasz.
− Myślisz?
− Ja tam nic nie
czuję. Może coś się wylało i śmierdzi.
− Możliwe. Ale
dla pewności i tak zadzwonię do firmy. Lepiej dmuchać na zimne. Poza tym, Yuu,
możesz mi powiedzieć, skąd wziąłeś ten kij baseballowy?
− Dostałem od
kolegi. Pomyślałem, że mógłbym się zapisać do drużyny, podobno mam całkiem
dobre uderzenie.
− Ty się skup
lepiej na egzaminach końcowych, a nie na grze. Zostało już niewiele czasu.
− Jest dopiero
listopad – wywróciłem oczami.
− Tylko bez min.
− Nie robię min.
− W ogóle.
− Taką mam
twarz.
− No na pewno
nie.
− No na pewno
tak.
− Bez pyskowania
– ucięła.
Ale co do mojej
kary od Minano... Powiedział, że przez jeden dzień mam być na posługach u
Kotetsu, żebym się nauczył dyscypliny. Kotetsu, na całe moje szczęście, miał to
w sumie gdzieś i zwyczajnie powiedział, że mam mu pomóc przy papierach.
− Kto by się
spodziewał, że tego narwańca przyślą do mnie – westchnął mój starszy
przyjaciel, kładąc przede mną stos papierów. Trochę mi się niedobrze zrobiło na
widok góry makulatury. – Nie będziemy się bić, ani nic takiego. Poukładaj to
chronologicznie. Faktury z każdego tygodnia od początku tego roku.
Serio miałem
ochotę puścić pawia. To było jakieś pięćdziesiąt faktur, do cholery.
− Czemu musimy
się tym zajmować? – jęknąłem.
− Bo jest listopad
i za miesiąc będzie całoroczne rozliczenie – odparł Kotetsu. – A to musi być
chronologicznie, żeby później łatwo mi się uzupełniało tabelki, papiery i inne
gówna.
Spojrzałem na
Kotetsu, który kuśtykał na jedną nogę. Jakiś czas temu został ranny i nie mógł
już brać udziału w żadnych akcjach. Z jednej strony nieco mu zazdrościłem, a z
drugiej współczułem, bo miał później problemy z nogą do końca życia.
− I ty musisz
się tym zająć? – westchnąłem, zabierając się za porządkowanie faktur. – Czemu
nie układałeś tego od początku roku? Teraz byłoby mniej roboty.
− Układałem –
odchrząknął. – Ale się potknąłem, jak je niosłem jakiś czas temu, no i tak
wyszło.
Super –
mruknąłem do siebie w myślach. – Tego potrzebowałem.
Jak się później
okazało, cała ta kara nie poszła a marne. Porządkując faktury, przejrzałem je
wszystkie. Serce mi mało nie stanęło z wrażenia, jakie sumy pieniędzy
przelewały się przez przeróżne konta. I Kotetsu miał wgląd do wszystkiego. Znał
każdą transakcję, każdy świstek papieru miał jego podpis. Wiedział o wszystkich
przekrętach, przelewach, planach. Kiedy tak przerzucałem kartki papieru,
pomyślałem sobie, że może Kotetsu nie jest jednak aż tak dobry, jak mi się
zawsze wydawał. To była jednak tylko chwila. Po prostu taką miał pracę, nikt z
nas nie mógł nic na to poradzić.
− Kotetsu, tak
się zastanawiam nad jedną rzeczą – zacząłem.
− Słucham cię –
mruknął, robiąc coś przy swoim biurku.
− Jak to się
stało, że też tu się znalazłeś?
Mężczyzna
odwrócił się ku mnie. Wydał się dość zaskoczony moim nagłym pytaniem.
− Minano mnie
znalazł – odparł, po czym z powrotem wrócił do przeglądania jakiś rzeczy przy
swoim biurku. Mówił, będąc odwróconym tyłem do mnie. – Miałem może sześć lat.
Od tamtej pory oswajał mnie ze wszystkim. Z bronią, biciem się i innymi
rzeczami.
− Znalazł cię?
− Na ulicy. Tak
jak ciebie Ren. Zgubiłem się w tłumie podczas festynu, a on odprowadził mnie do
moich rodziców. Rodzice byli mu wdzięczni i w ogóle… Powiedział im, że też ma
dzieci w moim wieku. On oraz jego żona, Chiyoko, uważali, że dobrze by było,
gdybyśmy się zaprzyjaźnili. Moi rodzice nie widzieli żadnych przeciwwskazań. W
ogóle okazało się, że chodziliśmy do tego samego przedszkola, że wcale nie
mieszkamy daleko od siebie… Same zbiegi okoliczności. I tak ja, Kazuhiko i
Azumi, zaczęliśmy się przyjaźnić.
− Azumi? Tak
samo nazywa się rezydencja – stwierdziłem.
− Tak, to od jej
imienia została tak nazwana. Jest jeszcze druga, bliźniacza rezydencja, na
południowy-wschód w stronę Owase. Tamta nazywa się Kazuhiko. Obie są dokładnie
takie same. Nie jestem nawet w stanie powiedzieć, która została zbudowana
wcześniej, ale pewnie Azumi, bo była starsza od Kazuhiko o kilka minut.
− Są
bliźniakami?
− Mhm.
Dwujajowymi.
− Nigdy nie
widziałem żadnego z nich – oznajmiłem. – Nie bywają tu?
− Nie żyją –
westchnął. Coś mnie aż ścisnęło za gardło, gdy to powiedział. Czułem, jak na
moją twarz wstępuje szok. – Oboje zginęli osiem lat temu w pożarze wraz ze
swoją matką. Mieli wtedy po dwanaście lat.
Czułem, że
ciężko mi się oddycha. Kotetsu mówił o tym tak lekko, jakby to było nic.
Całkiem prawdopodobne, że po tylu latach przestał odczuwać jakikolwiek żal czy
też smutek związany ze swoimi starymi przyjaciółmi. Ale czy tak można? Można
zapomnieć o przyjacielu i po latach rozmawiać o takich rzeczach, nie mając w
głosie choćby najmniejszej iskry tęsknoty? Wszyscy byli dziećmi, raptem kilka
lat młodszymi ode mnie. Mieli swoje dziecięce marzenia, w ich głowach już powoli
rodziły się plany na przyszłość. A to wszystko spłonęło. Został sam popiół,
który rozdmuchał się po świecie wraz z porywistym wiatrem.
− Jak do tego
doszło? – spytałem, starając się zapanować nad swoim głosem. Z jakiegoś powodu
czułem, że jeśli się rozluźnię, to cały zacznę drżeć.
− Minano wdał
się w poważny interes. Doszło jednak do swego rodzaju spięć, chodziło o
pieniądze. Jedna ze stron była niewypłacalna, więc zaczęli sobie nawzajem
grozić i się wybijać. Minano w końcu zrobił coś, czego nie powinien był nigdy
robić i zwyczajnie zlecił morderstwo jednej z kochanek ichniego bossa. Ten się
wściekł i w zamian odebrał mu rodzinę.
− O rany… Ale…
nie mogli jakoś uciec z tego domu? Uratować się?
− Może mogli,
może nie. Kto to wie. Na pewno próbowali się ratować z płonącego domu, ale
całość utrudniał fakt, że Chiyoko była niewidoma. Straciła wzrok, kiedy Azumi i
Kazuhiko mieli po dziesięć lat. Z pewnością chcieli uciec. Ale na zewnątrz
czekała na nich cała banda, by ich zastrzelić, gdyby któreś z nich przeżyło. To
była naprawdę okropna noc. Spłonął cały dom, w dodatku płomienie
rozprzestrzeniły się na okoliczny las oraz świątynię shinto. Sprowadzono wozy
strażackie ze wszystkich okolicznych miejscowości. Na szczęście, czy też może
raczej na nieszczęście, zginęli tylko Chiyoko, Kazuhiko oraz Azumi. Cała trójka
spłonęła żywcem.
Po całej tej
historii, miałem w nocy paskudny koszmar. Śniło mi się, że ktoś podpalił nasz
dom. Byliśmy tam całą piątką – mama, tata, Mahiro, Kage oraz ja. Płomienie
rozprzestrzeniały się bardzo szybko. Gorące języki błyskawicznie objęły cały
salon, kuchnię i pokój rodziców. Krzyczałem z całych sił, że musimy uciekać.
Wrzeszczałem, biegałem po pokojach, próbując zbudzić pozostałych domowników,
uratować ich, jednak oni wciąż spali i nie mogli się obudzić, jakby zatruli się
czadem. Przynajmniej to pomyślałem we śnie. Zacząłem płakać, gdy sypialnia
rodziców całkowicie spłonęła i nie mogłem już ich uratować. Błagałem Mahiro,
żeby wstał, trzęsąc jego ramionami. Miał pokój zaraz obok sypialni rodziców,
dlatego tak bardzo mi zależało, żeby wstał.
Jednakże, gdy
tak nim trzęsłem, uświadomiłem sobie, że nie żyje. Był zimny i blady, leżał
martwy w łóżku, a ja uparcie próbowałem go ratować. Nie chciałem jednak, by
jego ciało się spaliło, dlatego wyciągnąłem go z łóżka, ciągnąc do Kage.
Siostra również była martwa. Przeniosłem ich oboje na balkon, a następnie
ściągnąłem ciała na dół, po pergoli. Świadomość tego, że chociaż mam przy sobie
ciała mojego rodzeństwa, dodawała mi otuchy. Nie czułem się aż tak samotny,
widząc ich, jakby byli pogrążeni w spokojnym, głębokim śnie.
Wówczas rozległ
się wrzask.
Obudziłem się,
podrywając się do siadu i uświadomiłem, że to ja krzyczę. Cała moja twarz była
spuchnięta oraz wilgotna od łez. Głowa bolała mnie tak, jakby ktoś próbował w
niej wywiercić dziurę wiertarką. Dyszałem potwornie ciężko, jak po jakimś
wyczerpującym biegu. Mało bym nie zwymiotował z nerwów.
− Yuu, wszystko
dobrze? – usłyszałem głos mojej mamy zza drzwi. Zapukała, a następnie zajrzała
do środka. – Coś się stało, synku?
− Nie… -
wymamrotałem, starając się zapanować nad drżącym głosem. – Coś mi się śniło.
− Zły sen? –
weszła do środka, po czym przysiadła na krawędzi mojego łóżka. W ciemnościach
widziałem zarys jej postaci. Była w swojej fioletowo-różowej piżamie z kotem na
koszulce.
− Zły sen –
pokiwałem głową, chociaż nie byłem pewny czy jest w stanie zobaczyć ten gest
przy braku oświetlenia. – Przepraszam, że cię obudziłem.
− Wystraszyłeś
mnie, myślałam, że coś ci się stało – zaśmiała się, może nieco nerwowo. – Co ci
się śniło?
− Nic
przyjemnego.
− Nie powiesz
mi?
− Nie. Może
kiedyś.
− No cóż.
Najważniejsze, że to był tylko sen – oznajmiła z matczyną troską w głosie. –
Dobranoc, kocham cię.
Objęła mnie za
szyję, a następnie złożyła lekki pocałunek na moim czole.
− Dobranoc.
Wyszła z pokoju,
cicho zamykając za sobą drzwi. Usłyszałem jeszcze, jak idzie do swojej
sypialni, gasząc po drodze światło. Weszła do siebie, położyła się do łóżka.
− Ja ciebie też
kocham – powiedziałem cicho w ciemności.
Przez resztę
nocy nie zmrużyłem oka.
Dwa dni później
wyszedłem wraz z Izumi na randkę. Poszliśmy na ciastko i herbatę oraz do kina.
Izumi była przeszczęśliwa. Świergotała mi nad uchem o wszystkim i niczym, nawet
jej nie słuchałem. Gdy tak na nią patrzyłem, to zastanawiałem się, gdzie
zostawiła mózg. Nigdy bym nie przypuszczał, że będę się zadawał z laską tak
pustą i roztrzepaną.
− Wiesz co?
− Co? –
mruknąłem zmęczony. W głębi czułem, że randka z nią to jakiś wymiar kary za me
aroganckie oraz bezlitosne zachowanie.
− Moglibyśmy
wybrać się też do teatru.
− Do teatru? –
niemalże jęknąłem. Gdy ktoś mi mówił o teatrze, to ja miałem ochotę spać na sam
dźwięk tego słowa. Teatry kojarzyły mi się z jakimiś nudnymi Hamletami, Romeami
i Juliami oraz durnymi skeczami manzai.
− Uhm! Sprawdzę
repertuar i zobaczę czy jest coś ciekawego – trajkotała.
− Ta…
Oczywiście, jako
szczeniak nie potrafiłem docenić teatrów. Wszystko mnie w nich zawsze nudziło.
Jednak, kiedy już nieco dojrzałem i poszedłem do teatru, to bawiłem się
świetnie. Później czasami chodziłem do teatru z moim chłopakiem (gdy byliśmy na
etapie spotykania się oraz późniejszego chodzenia za sobą), a następnie
przyszłym mężem. Gdy już byliśmy stałymi partnerami w wieloletnim związku, to
teatr był obowiązkowym przystankiem każdej naszej randki. Później chodziliśmy
zazwyczaj na kolację, niekoniecznie w jakieś wykwintne miejsce, tylko gdzieś,
gdzie byśmy dobrze obaj zjedli. W tym czasie, bo jak by to inaczej, ktoś musiał
zająć się dziećmi, jednakże to już materiał na inną historię.
Cała ta nasza
randka dotarła do tego punktu, że w końcu musiałem odprowadzić ją do domu.
Oczywiście zrobiłem to bez najmniejszego ociągnięcia, pragnąłem jak najszybciej
zakończyć to spotkanie. I gdy już tak szliśmy obok siebie ciemną, pustą ulicą,
ona nagle złapała mnie za rękę. Spojrzałem na nią zaskoczony jej zachowaniem.
Jej dłoń była ciepła i lepka ze zdenerwowania. Zacisnęła swoje palce, a ja
poczułem, jak mała część mnie również chce ścisnąć jej dłoń. Zrobiłem to. Nie
miałem pojęcia, dlaczego tak niespodziewanie mnie złapała. Wystraszyła się
czegoś? Albo po prostu tak chciała i już. Stwierdziła, że chce potrzymać mnie
za rękę, więc mnie za nią chwyciła, w konsekwencji czego poczułem, że wcale się
tak łatwo od niej nie uwolnię. Ba, jeszcze wpadnę po uszy w jedno wielkie
bagno.
− Rozmawiałaś z
Shujim? – spytałem, gdy byliśmy już coraz bliżej jej domu.
− Rozmawiałam z
nim – przytaknęła.
− I? Idziecie
gdzieś jeszcze?
− Idziemy.
Niestety – westchnęła. – Kurczę, Yuu. Nie rozumiem w ogóle, po co każesz mi się
z nim zadawać? Przecież on jest taki mdły. W ogóle nic nie kuma, jak mu rzucam
jakieś aluzje.
− To mój
przyjaciel – przypomniałem jej. – Mówiłem ci, że jest nieśmiały w stosunku do
ślicznych kobiet. Onieśmielasz go po prostu.
− Nie mamy
wspólnych tematów – kontynuowała swój wywód, jakby w ogóle nie słyszała, co jej
właśnie powiedziałem. – I chciał mi kupić takie okropne kwiaty! Dobrze, że go
powstrzymałam, bo bym musiała łazić z tym badylem i ktoś by na serio pomyślał,
że z nim jestem.
− Co ci chciał
kupić?
− Herbacianą
różę.
− Nie lubisz
róż? – nie kryłem zaskoczenia.
− Są tandetne.
Pomyślałem o
różach mojej mamy w ogrodzie. Wcale nie uważałem, by były tandetne. Były
śliczne, krwistoczerwone. Poza tym, w przyszłości, od czasu do czasu kupowałem kwiaty
swojemu partnerowi. Nie było to jakoś często, ale zdarzało się, że podczas
powrotu do domu z pracy nachodziła mnie myśl, że pewnie sam będzie zmęczony i ucieszy
się na widok bukietu róż, gdy wróci do domu.
Swoją drogą,
ciocia Yuri również uwielbiała kwiaty, w tym i róże. Miała piękny ogród pełen
różanych krzewów, które pięły się po pergoli, a następnie czepiały się o płot.
Może i nie byłem jakiś wyjątkowo romantyczny w tamtych czasach i niezbyt się na
tym znałem, ale to widok zapierający pierś.
− Kwiaty jak
kwiaty. Każdy ma swój gust.
− No pewnie.
Westchnęła
przeciągle, jakby próbowała zwrócić na siebie moją uwagę.
− Widzisz, Yuu,
ty potrafisz ze mną rozmawiać. Nie to co Shuji. Niech sobie znajdzie jakiegoś
nerda do ruchania. Wydaje się być taki seksualnie sfrustrowany.
Byłem nieco
zniesmaczony jej stwierdzeniem, jednak nic nie powiedziałem. Odprowadziłem ją
pod same drzwi od domu. Staliśmy tak chwilę, oświetlani wyłącznie słabym
światłem lampy zwisającej ze ściany. W końcu stało się coś, co nie powinno było
mieć miejsca. Izumi stanęła lekko na palcach, a ja nieznacznie pochyliłem się w
jej stronę. W ten sposób pocałowaliśmy się delikatnie.
Następnego dnia,
cała szkoła szumiała o tym, że ja i Izumi jesteśmy parą. Dowiedziałem się w sumie
o tym jako ostatni, od Shujiego. Poszedłem na spotkanie z tą dziewczyną i od
razu zostaliśmy ogłoszeni parą roku. A ja po prostu chciałem mu w ten sposób
pomóc. Ja pierdolę, ja to zawsze musiałem coś spierdolić, nawet jak zamiary
miałem dobre. Tak jak wtedy…
− Nie byłem z
nią na randce, nie spotykam się z nią, o chuj chodzi i kto w ogóle puścił taką
plotę? – niemalże huknąłem na swojego przyjaciela. Shuji chyba zauważył, że
naprawdę nie mam pojęcia, o co chodzi.
− Tak? A niby
kto jest na tych zdjęciach?
− Jakich
zdjęciach, do cholery?
Shuji pogrzebał
coś chwilę w telefonie, a następnie podstawił mi ekran pod sam nos. Był to
jeden z tych popularnych portali społecznościowych, z którego korzystał cały
świat. Pieprzone Facebook. Chłopak pokazywał mi zdjęcia, które ktoś opublikował
na grupie naszego rocznika. To były zdjęcia moje i Izumi z kawiarni. Było tego
sporo. Siedzieliśmy w kącie i rozmawialiśmy. Osoba, która postanowiła tak podle
nas uwiecznić zrobiła zdjęcia z dwóch perspektyw. Jedna seria tych zdjęć
została wykonana ze środka kawiarni, całkiem blisko nas, a druga z zewnątrz.
Późniejsze zdjęcia zostały zrobione, gdy już wracaliśmy do domu. Ktoś sobie
zadał niemały trud, by tak iść za nami. Te zdjęcia nie były jakieś wyraźne,
jednak bez problemu było widać, że trzymamy się za ręce oraz całujemy.
− Tych zdjęciach
– odparł Shuji, gdy ja tak z niedowierzaniem przeglądałem dzieło jakiegoś
pieprzonego stalkera. – Zajebisty z ciebie kumpel.
− Ja pierdolę.
Oddałem Shujiemu
telefon, po czym wyszedłem szybko z klasy. Tupiąc wściekle, zbiegłem po
schodach, po czym wpadłem do klasy, w której Izumi miała zajęcia. Rozglądałem
się chwilę po klasie, aż dostrzegłem ją otoczoną grupką innych dziewczyn.
Śmiały się z czegoś głupkowato. Tępe dzidy.
− Izumi! Hej,
Izumi – dopadłem do ławki dziewczyny. Spojrzała na mnie, otwierając szeroko
oczy. Uśmiechnęła się nieśmiało, zakładając, niby to zbłąkany, kosmyk włosów za
uszy. – Cześć, dziewczyny.
− Dzień dobry,
Yuu – odparła chórkiem straż przyboczna mojego problemu.
− Hej, Yuu –
powiedziała Izumi, siląc się na słodziutki ton głosu.
− Musimy pogadać
– oznajmiłem bez większych grzeczności.
− Teraz? My
właśnie…
− Teraz –
powiedziałem z naciskiem, nie starając się już nawet miło brzmieć. Izumi zdała
się być odrobinę wystraszona moją postawą.
− Okej… J…już
idę.
Wyszliśmy razem
na korytarz. Dziewczyna stanęła pod ścianą, wbijając wzrok w czubki swoich
butów. Stanąłem nad nią jakiś cholerny kat albo rodzic, co karci swoje dziecko
za nieprzyzwoite zachowanie.
− Czemu jesteś
taki niedobry? – spytała cichutko, zupełnie jak jakaś myszka, co to się próbuje
ukryć przed złym kotem.
− Widziałaś
zdjęcia? – spytałem. Mój głos był już nieco spokojniejszy.
− Widziałam.
− Masz z tym coś
wspólnego?
Izumi popatrzyła
na mnie jakby zaskoczona. Pokręciła głową na boki.
− Czemu mnie
osądzasz o takie rzeczy?
− Pytam się po
prostu. Czyli nie masz z tym nic wspólnego?
− Nie mam,
przecież mówię.
Wyciągnąłem
komórkę z kieszeni, po czym zalogowałem się na swoje konto. O rany, nie
wchodziłem na ten głupi portal całe wieki. Zignorowałem jednak to, że mam
miliony powiadomień oraz przypomnienie o nieaktualnym zdjęciu profilowym sprzed
prawie dwóch lat. Wszedłem na grupę rocznika, po czym sprawdziłem, kto dodał
zdjęcie. Nie znałem gościa, który tak chamsko nas urządził. Poza tym, został
usunięty z grupy, a jego profil już w ogóle nie istniał.
− Nie znasz tego
faceta, co to wrzucił? – spytałem.
− Nie. Nie znam
go.
− Ja pierdolę!
Co to ma być?! Ktoś nam robi zdjęcia z ukrycia, a później wrzuca je do
Internetu.
− Ale… chyba nic
się nie stało?
− Jak to, kurwa,
nic się nie stało? Ktoś nas śledził! Rozumiesz? Poza tym, to w chuj zahacza o
naruszenie prywatności. Ja pierdolę.
− Przecież nie
robimy tu nic złego. Byliśmy na randce.
Ty pierdolona
idiotko, bo jak tobą trzasnę o ścianę, to zęby z podłogi będziesz zbierać.
− Rany, Izumi –
jęknąłem. – Buźkę to ty masz śliczną, ale mogłabyś chociaż raz użyć mózgu.
Napisałem do
administratora grupy z prośbą o usunięcie zdjęć. Do końca dnia zniknęły ze
strony, jednak znaleźli się tacy, co je zapisali i wciąż gdzieś krążyły po
sieci. Już dawno nie czułem się aż tak sfrustrowany. Nawet moja mama przy
kolacji stwierdziła, że to nowość, by widzieć mnie tak wiszącego na telefonie.
− Piszesz z kimś?
– zapytała.
− Mhm… -
odparłem wymijająco. Jedną ręką trzymałem telefon i gapiłem się w ekran,
zgłaszając do usunięcia wszystkie zdjęcia z Izumi, jakie ktoś inny opublikował.
To był totalny cyrk. Przypadkowi ludzie wrzucali zdjęcia, jak się obściskujemy,
dodając przy tym komentarze, że jesteśmy najsłodszą parą i życzą nam szczęścia.
Ja pieprzę.
− Z dziewczyną?
− Nie.
− To z kim?
Spojrzałem na
mamę, po czym odłożyłem telefon. W końcu postanowiłem zgłosić się do niej po
radę.
− Słuchaj, mamo
– zacząłem nieco niezdarnie, kompletnie nie wiedząc, jak to wszystko ubrać w
słowa. – Jest taka jedna dziewczyna.
− Podoba ci się?
− No właśnie to
nie do końca tak. Jest ładna i w ogóle, ale ona się podoba Shujiemu.
− Huuuh, to
nieciekawie.
− No tak. I
wyszła taka nie do końca fajna sprawa, bo on by się chciał z nią umawiać, ale
ona z nim nie chce i wolałaby ze mną, ale ja z nią za to nie chcę, bo wiem, że
Shujiemu podoba się bardziej.
− To mu ją
odstąp. Cholera, to źle zabrzmiało.
Coś we mnie
krzyknęło ze śmiechem – KOCHAM CIĘ, MAMO, ZA TE TEKSTY.
− Tylko ona za
nim za bardzo nie przepada.
− Nie? To
kiepska sprawa. Może niech jej kupi jakieś kwiaty, zaprosi na spacer?
Dziewczyny lubią takie rzeczy.
− Ona nie lubi…
Jest… uhm… inna.
Mama spojrzała
na mnie uważnie, jakby próbowała wyczytać coś z mojej twarzy. W ogóle nie
miałem pojęcia o co może jej chodzić.
− Czyżbyś się
zaangażował w swatanie ludzi?
− Że co…? Nie!
To nie tak, ja tylko…
− No już, Yuu,
wystarczy. Po prostu bądź z nimi szczery i jakoś wyjdziecie z tej sytuacji.
− Myślisz?
− Tak. Prawda,
nieważne jak przykra, zawsze jest lepsza od kłamstwa.
W końcu minął
cały listopad, a sprawa ze zdjęciami moimi oraz Izumi nieco ucichła. Niektórzy
wciąż się dopytywali czy jesteśmy parą, nawet jeśli usilnie temu wszystkiemu
zaprzeczałem. A Izumi? Jak to ona, niekoniecznie przejmowała się tym, by
wyprowadzać ludzi z błędu. Żałowałem wówczas, że w ogóle podeszła do mnie raz
podczas przerwy i do mnie zagadała. Shuji chyba znienawidził mnie na dobre za
to wszystko, pomimo że próbowałem jakoś mu wyjaśnić, że to nie do końca tak,
jak myśli.
− Mam cię dość –
oznajmił w końcu, kiedy kolejny raz chciałem mu powiedzieć, dlaczego poszedłem
się spotkać z Izumi.
− Shuji, zrozum,
że…
− Zamknij się,
Yuu! – krzyknął na mnie. Szedłem obok niego chodnikiem, byliśmy po zajęciach.
Stanąłem jak wryty, Shuji nigdy w życiu na mnie nie krzyknął. – Jesteś podły,
arogancki i zakłamany – wycedził. Nie powiem, nigdy w życiu nie spodziewałem
się, że usłyszę takie słowa od swojego przyjaciela. – Dlaczego mi nie
powiedziałeś, że ona wcale nie chce się ze mną widywać? Nie pomyślałeś, że ja
się mogę w niej zakochać?
− A zakochałeś
się?
− Tak! – huknął.
Aż mnie zatkało. Stałem tak przed nim przez kilka dłuższych sekund i nie miałem
zielonego pojęcia, w jaki sposób powinienem zareagować. – Ale ty zawsze myślisz
tylko o sobie. Obiecujesz coś i nigdy nie jesteś w stanie dotrzymać obietnicy.
Kumpel z koziej dupy.
− Ja pierdolę.
Robiłem to dla ciebie…
− Spierdalaj,
chuju.
− Shuji, nie
bądź taki. Wiem, że źle zrobiłem, że zjebałem. Jak wszystko, ale chcę to
naprawić.
− Ile razy już
to słyszałem? – Shujiemu łzy stanęły w oczach. Byłem kompletnie zbity z tropu.
Nigdy przy mnie nie płakał, nie okazywał jakiś głębokich emocji, a teraz…
Zaczął ryczeć jak mała dziewczynka.
Wtedy poczułem
jakąś dziwną mieszankę zaskoczenia oraz pogardy. Tak płakać przy kimś? To była
dla mnie oznaka słabości, jednak teraz wiedziałem, że Shuji się rozpłakał, bo
go po prostu zdradziłem. Jak jakiś oszust zrobiłem z niego idiotę. Byłem jego
przyjacielem, a zachowałem się jak ostatni świnia.
− Nie płacz.
− Na poważnie ją
kocham – powiedział niewyraźnie przez łzy. – Napisałem nawet coś dla niej.
− Byłeś z nią
raptem dwa razy…
− A to czemuś
szkodzi? Pierdolę… To na poważnie… Boli.
Przez głowę przeszło
mi Cierpienia młodego Wertera i
poczułem, że mi się robi już słabo z tego wszystkiego.
− Jak boli, to
idź się zabij – machnąłem ręką. – Chciałem dobrze. Jak nie, to nie.
Powiedziałem to,
w ogóle o niczym nie myśląc. Jakbym kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego,
że same słowa mają niszczycielską moc. Nigdy nie chciałbym mieć siebie za
przyjaciela.
Od tamtej pory w
ogóle już ze sobą nie rozmawialiśmy. Shuji chodził bez przerwy podłamany, z
nikim nie rozmawiał. Kilka razy próbował podbić do Izumi, a ona go za każdym
razem odtrącała, aż w końcu mu po prostu nawtykała. Powiedziała mi o tym po
kółku historycznym. Bolało mnie w środku, że tak się to wszystko potoczyło, a
poza tym, chciałem przeprosić Shujiego, że powiedziałem mu, żeby się zabił. Jednak
on coraz rzadziej w ogóle patrzył na mnie, unikał mojego spojrzenia. Z każdym
dniem było coraz gorzej.
− To mówisz, że
drama? – mruknął Kotetsu, zawieszając świąteczne lampki u siebie w gabinecie.
Stałem obok niego, trzymając mu karton. W tej jednej chwili chyba tylko Kotetsu
mogłem się ze wszystkiego zwierzyć. – I jeszcze powiedziałeś mu, żeby się
zabił? Yuu, myśl czasem trochę. Przecież jesteście przyjaciółmi, tak się nie
robi.
− Raczej
byliśmy.
− Co z tego? –
westchnął, opuszczając swobodnie ręce wzdłuż ciała. Nie mógł powiesić lampek
tak, jak by chciał. – Tak nie wolno.
− No wiem…
Głupio mi teraz, że tak to wszystko się potoczyło, ale on nie chce ze mną nawet
rozmawiać. W ogóle smutny chodzi.
− Ja pierdolę,
też bym chodził smutny, gdyby mój przyjaciel mi powiedział, że mam się zabić.
No i jeszcze odjebałeś taki cyrk. Niezły przekręt.
− Chciałem
dobrze.
− Ty wiesz,
gdzie te swoje tłumaczenia możesz wsadzić.
W tym samym
momencie do gabinetu Kotetsu wszedł Ren. Popatrzył na naszą dwójkę z szerokim
uśmiechem. Starałem się już nawet nie zwracać na niego uwagi.
− Co robicie? –
spytał.
− Dobrze, że
jesteś. Spójrz no na te lampki. Wyżej czy niżej? – spytał Kotetsu.
Ren stanął obok
mnie, przyglądając się poczynaniom Kotetsu. W głębi duszy miał to wszystko źle,
pewnie chciał się podlizać.
− Myślę, że tak
jest dobrze.
− Tak?
− Mhm.
Perfekcyjnie.
Spojrzałem na
Rena, a on na mnie. Kotetsu stał do nas tyłem, zawieszając do końca swoje
ukochane, świąteczne lampki. Ten to zawsze miał obsesję na punkcie świątecznego
klimatu, chociaż do gwiazdki zostały jeszcze trzy tygodnie. Jego gabinetu oraz
pokój musiały być koniecznie przystrojone, żeby oddać ducha świąt. Kotetsu
zawsze twierdził, że wtedy czuje się lepiej sam ze sobą.
Nagle Ren
szturchnął mnie lekko w bok. Posłałem mu niezadowolone spojrzenie, a on w
zamian cmoknął mnie w policzek. Ktoś powinien był uwiecznić moje oburzenie, bo
chyba przeszedłem samego siebie. Nie chciałem widywać się z Renem i unikałem go
jak ognia. Trenowałem w grupie z innymi, już nie z nim. On miał chyba frajdę z
tego, że tak zacząłem odgrywać niedostępnego. Zdaje się, że to go bardzo
ekscytowało, jakbyśmy grali w jakąś grę strategiczną.
*
Kilka dni
później spadł śnieg. Wyjąłem z szafy grubszą kurtkę, bo zrobiło się już
naprawdę zimno, i zacząłem nosić grubą czapkę oraz szal. Tego samego dnia,
rano, mama powiedziała, że przyjdzie w końcu do nas ktoś, by sprawdzić instalację,
bo w dalszym ciągu chciała mieć pewność, że się nie zatrujemy gazem albo nie
spalimy. Było mi to już chyba wszystko obojętne. Shujim nie przejmowałem się
już wcale, Izumi, jeśli do mnie przychodziła, to rozmawialiśmy. Poszliśmy nawet
raz do łóżka, ale nie chciałem się z nią wdawać w jakiś poważny związek, ale
ona miała inne plany. Zdaje się, że cała szkoła znów zaczęła szumieć, że się
spotykamy i jesteśmy najładniej się prezentującą parą. A ja w sumie chciałem
się z nią tylko ruchać, bez żadnych zobowiązań. No bo po co by mi była taka
tępa dziewczyna, która nawet nie wie, w którym roku zaczęła się druga wojna.
Tego dnia Shuji
nie przyszedł do szkoły. Nie byłem jakoś specjalnie przejęty. Padał śnieg,
pewnie nie miał ochoty wychodzić z łóżka, podobnie jak ja, ale się zmusiłem, by
nie mieć zaległości. Zajęcia ciągnęły się w nieskończoność, podczas przerw
drzemałem na ławce, nie chcąc nawet myśleć o niczym.
− A jakbyśmy
zrobili to tutaj w toalecie? – mruknęła Izumi, klejąc się do mnie, kiedy ja
jadłem drugie śniadanie. Raz się z nią przespałem, a jej już coś odbiło.
− Po co? –
wymamrotałem.
− Takie rzeczy
są ekscytujące.
− Daj spokój.
Jem, a ty mi mówisz o seksie.
− Huh… daj mi trochę
kurczaka.
− Nie masz
drugiego śniadania?
− Nie.
− Dam ci drobne
na bułkę, czekaj – zacząłem grzebać w kieszeni spodni.
− Nie chcę
żadnej bułki, tylko twojego kurczaka.
Wywróciłem tylko
oczami, po czym oddałem jej całe swoje drugie śniadanie. W ogóle przestałem być
przez nią głodny, tak mnie już denerwowała. Do domu wróciłem zły i głodny. Mama
zostawiła mi coś do odgrzania, bo dzisiaj musiała zostać dłużej w siedzibie
swojej firmy. Może to i lepiej, bo nie chciałbym, by widziała, jaki zły
wróciłem do domu. Izumi z każdym dniem coraz bardziej budziła we mnie mojego
wewnętrznego damskiego boksera. Najpierw łaziła za mną przez parę miesięcy, bo
chciała się do mnie zbliżyć, a teraz robiła z nas parę. W domu starałem się
jednak o tym za bardzo nie myśleć, by jeszcze bardziej nie niszczyć swoich
nerwów.
Na lodówce
wisiała karteczka od mamy z przypomnieniem, że po szesnastej ma być facet od
gazu i ma sprawdzić instalację w piwnicy. Cieszyłem się, że matka ją zostawiła,
bo w ciągu dnia zdążyłem o tym zupełnie zapomnieć. Zerknąłem na zegarek
wbudowany w kuchenkę – dochodziła szesnasta. Bosko, koleś miał niedługo
przyjść, zrobić swoje i ja mogłem mieć już wolne. Lepiej być nie mogło. Dlatego
szybko odgrzałem obiad, po czym zwyczajnie usiadłem z nim przy stole.
Mężczyzna stawił
się punktualnie o szesnastej. Poszedłem mu otworzyć, wlokąc za sobą nogami.
Facet miał na sobie czapkę z daszkiem z logiem firmy oraz grubą, puchową
kurtkę. W ręku trzymał skrzynkę z narzędziami.
− Dobry –
powiedziałem.
− Dzień dobry –
odparł. Był nieco zachrypnięty. – Ja do instalacji wodociągowej.
− Mhm, jasne.
Już miałem go
przepuścić w progu, gdy coś mnie tknęło. Zatrzymałem się w połowie, gdy już się
odsuwałem z miejsca, by pozwolić mężczyźnie wejść do domu.
− Instalacji
wodociągowej?
− Tak –
odpowiedział.
− A to
przepraszam, pomyłka. Mama prosiła kogoś do instalacji gazowej. Do widze…
Już chciałem
zamknąć drzwi, gdy facet wręcz przepchnął mnie na bok, wchodząc do domu. Przez
kilka pierwszych sekund byłem w zupełnym szoku. Że niby co się tutaj działo?
Koleś po prostu wtargnął do mieszkania!
− Co pan? Proszę
stąd wyjść natychmiast. Powiedziałem, że nie potrzebujemy hydraulika i to
pomyłka.
− Jesteś pewny?
Przyjrzałem mu
się uważnie w nieco ciemnym przedsionku. Wówczas uzmysłowiłem sobie, że był to
recepcjonista z tego hotelu. Złapał mnie za koszulę mundurka, mało jej nie
rozrywając. Uniosłem lekko ręce ku górze w geście kapitulacji. Zostałem
zupełnie zaskoczony, w dodatku nie miałem nawet czym się bronić.
− Co to, kurwa,
jest?
− Niespodzianka –
zaśmiał się. – Dobra, a teraz, szczeniaku. Gadaj lepiej gdzie są pieniądze,
które zapierdoliliście.
Przełknąłem
ślinę. Zastanawiałem się czy ten mężczyzna w ogóle zdawał sobie sprawę z tego,
co robił. Przyszedł sam do mojego domu, jak gdyby nigdy nic. To, że byłem i nie
miałem przy sobie żadnej broni, wcale nie oznaczało, że nie będę potrafił się
obronić.
− Są za tobą –
oznajmiłem. – W sejfie.
− W sejfie? –
odwrócił się. – Jakim, kurwa, sejfie?!
Wykorzystałem
moment, gdy nie patrzył, sięgając do stojaka na parasole. Chwyciłem jedną
parasolkę ze spiczastym czubem, po czym zamachnąłem się nią na niego.
Oczywiście, lepszy byłby kij od baseballa, jednak nie można mieć wszystkiego.
Była to ulubiona parasolka mojej mamy – w kwiatki. Nie oszczędziłem jej jakoś.
Uderzałem tak długo i tak mocno, że w końcu udawany hydraulik upadł na kolana.
Kopnąłem go z całej siły w głowę, a chwilę później wbiłem mu spicz parasola
prosto w jedno oko. Zaraz zadzwoniłem do Kotetsu z pytaniem czy mógłby mi
pomóc, bo musiałem pozbyć się półżywego przebierańca z przedsionka. Mama
wracała już za kilkanaście minut. Kotetsu przysłał do mnie kilku ludzi, którzy
się wszystkim zajęli. Zabrali tego niedoszłego zamachowca do rezydencji. Zdałem
sobie zaraz sprawę, że mama niedługo będzie z powrotem, dlatego błyskawicznie
posprzątałem w przedsionku, zmywając krew z podłogi oraz myjąc mamie parasolkę.
Spicz był cały zakrwawiony. Parasol, na całe moje szczęście, nie był w jakimś
opłakanym stanie. Odłożyłem go na swoje miejsce i szybko poszedłem wylać z
wiadra czerwoną od krwi wodę. W tym samym momencie, w którym pozbyłem się
wszelkich dowodów, usłyszałem, jak mama przekręca klucz w drzwiach i wchodzi do
środka.
− Jestem! Yuu?
− Hej! –
poszedłem do mamy. Stała z siatką z zakupami oraz swoją wielką torbą. Czasami
się zastanawiałem, co ona nosi w tej torbie. Narzędzia? Albo to tak na wypadek,
żeby jakieś zwłoki ukryć? – Witaj z powrotem – wziąłem od niej zakupy.
− Cześć,
kochanie. Był pan od gazu? – odłożyła torbę na podłogę. Zaczęła rozpinać swój
wielki, futrzany płaszcz. Nie chciałem nawet myśleć o tym, jak ciężki musiał
być, gdy namókł.
− Nie, przysłali
hydraulika.
− Hydraulika? –
nie kryła zaskoczenia. – Przecież to firma od gazu.
Wzruszyłem
ramionami.
− Ale przyszedł
hydraulik. Powiedziałem, że to pomyłka.
Mama jęknęła z
niezadowolenia.
− Czy ci ludzie
nie mogą chociaż raz zrobić coś porządnie? Przecież to jakiś żart. Dzwonisz do
gazownictwa, a oni ci przysyłają hydraulika.
− Śmieszne… Uhm,
mamo…
− Tak? –
zrzuciła z nóg brązowe kozaki.
− A skąd wzięłaś
tę firmę?
− Ktoś znajomy
mi polecił – odparła. – Dostałam wizytówkę.
− Dałabyś mi?
− Zobacz, pewnie
mam gdzieś w portfelu.
− A portfel?
− W torebce.
Spojrzałem na
wielką torbę swojej mamy, leżącą na podłodze. No to chwila prawdy.
− Odgrzewałeś
obiad? – mama minęła mnie w drzwiach.
− Tak!
Usiadłem przy
torbie, po czym ją otworzyłem. Wtedy też uzmysłowiłem sobie, że znalazłem czarą
dziurę. Było tam wszystko; od kosmetyków, przez jakieś papiery, batoniki, po
ręczny sekator ogrodowy. Wcale się nie pomyliłem, gdy myślałem, że mama nosi ze
sobą narzędzia, bo znalazłem też śrubokręt oraz kombinerki. Zmarszczyłem brwi,
przewalając to wszystko. Czyżby mama chodziła na jakieś włamy? No ale dobra.
Były te wszystkie rupiecie, ale nie było portfela. Dogrzebałem się jakoś do dna
torebki i tam w końcu natrafiłem na poszukiwany przeze mnie przedmiot. W środku
były jakieś wizytówki, niewykorzystane bony zakupowe z zeszłego roku, zdjęcia
moje, mojego rodzeństwa, oraz cioci Yuri. Wśród kart kredytowych znalazłem
wizytówkę rzekomej firmy gazowniczej. Odłożyłem wszystko z powrotem na miejsce,
po czym poszedłem do mamy.
− To ta firma? –
pokazałem jej wizytówkę. Mama siedziała w kuchni, jedząc obiad.
− Uhm –
przytaknęła z pełną buzią.
− Okej, dzięki.
Wieczorem
zadzwoniłem do Kotetsu, wypytując się o tego mężczyznę, który chciał ode mnie
pieniądze. Byłem wściekły, że przyszedł do mojego domu. Gdyby to była moja
mama, to mógłby ją skrzywdzić, a tego bym nikomu nie darował. Chyba bym zabił
kogoś takiego na miejscu.
− Mówisz, że
twoja mama chciała gazownika? – mruknął Kotetsu.
− Tak, mam nawet
wizytówkę firmy. Jutro mogę ci ją podrzucić, dzisiaj już nie chcę jej zostawiać
tutaj samej.
− Rozumiem –
odparł. – Wiesz, jesteś naprawdę troskliwy, jeśli chodzi o rodzinę.
− Tak sądzisz?
− Tak. To dobrze
– zaśmiał się. Po chwili zmienił nieco ton głosu na bardziej poważny. –
Próbujemy go przesłuchać, ale wciąż nie można go jakby… przywrócić do
rzeczywistości. Nieźle go stłukłeś, chyba coś mu uszkodziłeś w mózgu.
− Wtargnął do
mojego domu, co miałem zrobić?
− Nie, ja bym
zrobił to samo na twoim miejscu.
− No to widzisz –
przysiadłem na łóżku. – Swoją drogą, Kotetsu, ten mężczyzna podawał się
wcześniej za recepcjonistę z hotelu.
− Za
recepcjonistę?
− Nasza ostatnia
wspólna akcja z Renem.
− Ach, to. Mhm…
Za recepcjonistę? Długo z nim rozmawialiście?
− No, wiesz, my…
Wówczas mało mi
szczęka nie opadła, gdy przypomniałem sobie, co się wtedy stało. Facet wziął
ode mnie oraz od Rena dokumenty i spisał nasze dane. Cholera! Stąd ta cała
dzisiejsza sytuacja. Powiedziałem Kotetsu, co się wtedy stało, a on,
oczywiście, opieprzył mnie.
− To był pomysł
Rena - protestowałem.
− A ty się go
zawsze słuchasz wtedy, kiedy nie trzeba! Na litość, jesteście jak dwójka małych
dzieci. Nie dziw się, jeśli teraz będą się zdarzać takie sytuacji. Dopóki nie
dowiemy się dokładnie, kto za tym stoi, radzę ci nie tracić czujności.
− Świetnie, ale
co z moją mamą?
− Przyślę kogoś,
żeby obserwował dom i pilnował twojej mamy – westchnął. – Yuu, tak nie wolno
robić.
− Teraz już
wiem. To było głupie.
− Ostatnio
robisz same głupie rzeczy – podsumował. – Jeszcze dzisiaj ktoś podjedzie, żeby
obserwować dom. Do jutra – zakończył rozmowę.
− Do jutra.
Około północy
zszedłem do pokoju dziennego, żeby pooglądać telewizję. Mama siedziała tam,
malowała paznokcie, a ramieniem przytrzymywała komórkę. Rozmawiała z kimś.
Usiadłem obok.
− Nie, Yuu jest
w domu, odkąd wrócił ze szkoły. Właśnie do mnie przyszedł.
Spojrzałem na
mamę, marszcząc brwi. Wcale nie lubiłem, gdy tak rozmawiała o mnie, podczas gdy
ja siedziałem tuż obok.
− O co chodzi?
Machnęła na mnie
ręką, żebym siedział cicho. Wywróciłem tylko oczami. Czekałem z włączeniem
telewizora, aż skończy ze swoim rozmówcą.
− Spytam się go…
ach. Tak? Może lepiej zawiadomić policję?
Poczułem, jak po
plecach spływa mi zimny pot. Policję…?
− Może wyszedł z
dziewczyną? Uhm… Nie ma dziewczyny? Bogowie drodzy, co się stało. Oby był to
tylko nastoletni bunt, a nie nic poważnego. Dobrze… Tak, tak. Uhm. Mam
nadzieję, że się znajdzie… tak, oczywiście, dam znać. Proszę mnie również
powiadomić, jak Shuji wróci do domu. Dobra. Do widzenia.
Rozłączyła się,
odkładając telefon na stolik. Spojrzałem na nią zaskoczony.
− Co się stało z
Shujim? – spytałem. Poczułem, jak coś ściska mnie w żołądku z nerwów.
− Nie ma go w
domu. Nie widziałeś się z nim dziś może?
− Nie. Nie przyszedł
do szkoły. Nie wiem, co u niego.
− A nie pisałeś
do niego albo nie dzwoniłeś?
− Jakoś ostatnio
nie rozmawiamy ze sobą.
− Dlaczego? To
twój przyjaciel.
Wzruszyłem
jedynie ramionami, włączając telewizję. Czułem, jak mama patrzy na mnie
niezadowolona, jednak nic już nie powiedziała. Pomalowała paznokcie i chwilę
pooglądała ze mną telewizję, czekając, aż lakier wyschnie. Zawsze byłem pełny
podziwu, że potrafiła tak ładne i równo pomalować paznokcie. Widziałem, jak
dziewczyny w szkole potrafiły mieć obskurnie nałożony lakier. Aż się niedobrze
robiło na sam widok. Albo jak miały poobgryzane paznokcie lub jak były
przesadnie długie i jeszcze tak przerażająco naostrzone jak sztylety. Chociaż z
drugiej strony, to mogła być niezła broń, takie szpony.
W końcu mama
poszła spać, ja również poszedłem. Leżąc w łóżku, nie mogłem jednak zasnąć.
Myślałem o całym tym dniu. Cieszyłem się, że mama została dłużej w firmie, bo
naprawdę mogłoby się jej coś stać. W życiu bym sobie nie wybaczył, gdyby przeze
mnie spotkała ją jakaś krzywda. No i jeszcze Shuji nie wrócił do domu. Cholera
jasna, gdzie on niby polazł? Przez myśl przeszło mi, żeby do niego zadzwonić
teraz albo napisać czy wszystko w porządku, bo jego mama się martwi, ale
zrezygnowałem. Już wystarczająco namieszałem, żeby jeszcze bardziej wtrącać się
w jego sprawy. Skoro uciekł, to uciekł, nie powinno mnie to obchodzić.
Najwyraźniej wyruszył szukać swojego miejsca w świecie.
Z samego rana
dotarła do wszystkich okropna wiadomość. Ciało Shujiego zostało znalezione w
parku niedaleko szkoły. Powiesił się na drzewie.
----
Witam moje
kochane Żuczki bardzo serdecznie, ciepło i jak jeszcze można. Po tygodniu przybywam
z nowym rozdziałem. Widzicie? Takiego motywacyjnego kopa dały mi wasze
komentarze do pisania i tak strasznie dziękuję za nie~! Pięć komentarzy na ybt,
tego zjawiska nie było już tutaj dawno. Mam cichą nadzieję, że pod tym
rozdziałem też nie będzie gorzej~ ;)
I jeszcze! Zrobiłam
sobie małe postanowienie, że przynajmniej raz w tygodniu dodam coś na ybt. Może
być różnie, bo też czekają mnie wyjazdy za granicę, ale będę się starać.
To tyle ode mnie
na dziś. Życzę wszystkim miłego dnia i w głębi serduszka liczę, że rozdział wam
się spodobał.
Do następnego~!
O NIE!
OdpowiedzUsuńTak zareagowałam na koniec rozdziału. Okrutnie zaskoczona końcem rozdziału.
Kurde, mama Yuu to złota kobieta, a ten gówniarz musi jej tyle problemów robić XD
Poryczałam się jak Yuu dzwonił do swojego ojca, a ten go olał.
Ren, całujący Yuu w policzek, AWWWWW.
Dawno nie napisałam komentarza od razu po przeczytaniu, to taka nagroda za takie szybkie opublikowanie kolejnego rozdziału <3 XD
Pozdrawiam cieplutko, życzę weny i czekam na kolejne <3
Yuu wrócił! A jego przyjaciel odszedł. Tak sobie myślę i w sumie zauważyłam, że u Ciebie zawsze są martwi przyjaciele albo partnerzy. Czy to w migdale, czy I will be, jso,ssz, w którejś minipartówce też coś było, aż się zaczęłam martwić (czytelnicy też Cię kochają, jak by co). No w każdym razie! Rozdział jest, jak zawsze, wspaniały. Scena z bananem wydaje mi się tak realna, jakbyś ją wzięła z życia gimnazjalisty, no. Z innej beczki, niedawno pisałaś, że w bliskiej przyszłości ma się pojawić Kouyou, więc czekam. No i życzę weny i pozdrawiam cieplutko, trzymaj się tam (nie wiem skąd jesteś, nie wiem jaką masz pogodę, ale u mnie jest trochę zimno, także na wszelki wypadek...)!
OdpowiedzUsuńYuu ty chuju.
OdpowiedzUsuńMiło tak zobaczyć po takim krótkim odstępie czasowym nowy rozdział ^-^
No ja pierdole!
OdpowiedzUsuń...
Kocham bloggera. Jak zwykle, miałam piękny, dłuuuugi komentarz, ale NIE.
No nic.
Szybko streszczę moje wypociny, które tak brutalnie zostały mi odebrane.
- Więcej mordobicia (rozpieściłaś nas ostatnio i widzisz, co się dzieje?),
- Dopiero ostatnio jakoś sobie uświadomiłam, że Shuji i tak umrze i przestałam mu w ogóle współczuć,
- Przez cały rozdział się śmiałam jak głupia,
- "Zrobiłam sobie małe postanowienie, że przynajmniej raz w tygodniu dodam coś na ybt" - Nie wiem, ile razy już pisałam, że Cię kocham (możesz być z siebie dumna - masz psychofanów), ale jeszcze raz : KOCHAM CIĘ
Rozdział poprawił mi humor, ale blogger mi go zepsuł (no kurwa...), więc się żegnam i do następnego rozdziału (oby jak najszybciej).
Papa~!
Nieźle xD Wielbie Twojego bloga, piszesz tak realistycznie :3 czekam na kolejny rozdział, życzę weny! ^^
OdpowiedzUsuńWreszcie wziąłem się za nowy rozdział, i całe szczęście, bo jakieś opowiadanie wysokich lotów (bardzo wysokich) na wattpadzie zniszczyło mi mózg, płaczę na zmianę ze śmiechu i zażenowania. A Twoje teksty to dobra odskocznia!
OdpowiedzUsuńRozmowy i wszystkie interakcje z mamą były boskie. Zachowywała się... jak typowa mama haha Aż się ciepło na sercu robi.
Już kiedy Yuu powiedział do Shujiego, żeby się zabił, wiedziałem, że naprawdę to zrobi. Mam nadzieję, że ta głupia, pusta Izumi wyciągnie ze swojego zachowania jakieś wnioski i że tak się nie traktuje nikogo, kto jest tobą zauroczony. Niby nie da się bezboleśnie odrzucić, ale mogła, naprawdę mogła to jakoś złagodzić.
Co do Aoi'ego - słowa potrafią ciąć gorzej, od najostrzejszego noża, a on potrafi perfekcyjnie posługiwać się i jednym, i drugim. Szkoda tylko, że przy używaniu obydwu kompletnie nie myśli, raniąc nie tylko swoich wrogów, ale też niewinnych ludzi, wybuchając w złości.
Życzę Ci weny i szczęścia! Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Mama mistrz :D
OdpowiedzUsuńTata nieobecny - to było smutne. Liczyłam na to, że jednak odbierze :C
Yuu bezmyślny.
Ren wkur... Denerwujący.
Kotetsu kochany!
Shuji... :.(......