Migdałowe serce: Cruel World 04
O wymuszanych randkach, chrześcijanach oraz o masakrze w hotelu
Gdyby istniał
synonim tak beznadziejnie patowej sytuacji, że wyjście z niej graniczy z cudem,
to nosiłoby to jej imię. Poważnie. Izumi świdrowała mnie swoimi wściekłymi
oczami, a ja, nawet już nie próbując uciekać lub też się tłumaczyć, stałem
przed nią jak ten skazaniec, co czeka na powieszenie.
Cholerne baby.
Całe to zło świata przez nie.
− Cześć –
rzuciłem głupkowato, bo szczerze miałem już dość tego wzroku Bazyliszka oraz
przejmującej ciszy. I tak wiedziałem, że jestem w ciemnej dupie, nieważne co
zrobię czy powiem. Szybka rozmowa i mam ją z głowy.
− Hej, panie
Wystawię Dziewczynę Do Wiatru – rzuciła wściekle.
− Nie no,
słuchaj…
− Nikt jeszcze
nigdy nie zrobił ze mnie takiej idiotki – przerwała mi. – Mogłeś mi od razu
powiedzieć, że wcale nie chcesz się ze mną spotkać. Chyba, że zabrakło ci jaj,
żeby odmówić albo jesteś tak zjebany, że zrobiłeś to dla zabawy.
− Co proszę? – teraz
to ja się wkurzyłem. Laska nieźle wjechała na moje poczucie wartości. –
Słuchaj, stara, powiedziałem ci chyba, że mój kolega chce się z tobą spotkać a
nie ja, no i…
− Stara to jest
twoja matka. Pewnie jest równie pieprznięta co ty – kolejny raz mi przerwała. –
Będziesz się tak żałośnie tłumaczyć? Coś takiego, to sobie możesz w dupę
wsadzić.
Uśmiechnąłem się
do niej szeroko.
− Odszczekaj to,
co powiedziałaś o mojej matce, suko – zniżyłem groźnie ton głosu, pochylając
się ku niej. – Wierz mi, mam te tłumaczenia i ciebie w dupie, ale swojej
rodziny nie pozwolę obrażać.
− Wal się –
wydukała nieco zdezorientowana, po czym odwróciła się na pięcie, ruszając w
swoją stronę.
− Do zobaczenia
u twojego wychowawcy – rzuciłem za nią. Specjalnie podniosłem głos, by mogli
mnie usłyszeć wszyscy na korytarzu. – Zobaczymy, co powie twoja matka, jak się
dowie, jakiego słownictwa używasz.
Izumi mało mi
nie wystawiła środkowego palca na odchodne. Bądźmy szczerzy, sam miałem ochotę
pomachać jej paluszkiem.
Ale tak
poważnie, to tylko jej groziłem wychowawcą bez zamiaru rzeczywistego pójścia
oraz powiedzenia, co ta mała suka nagadała. Nie byłem jakimś konfidentem, żeby
skarżyć na innych, a w dodatku na jakieś laski, które są wściekłe na mnie, bo
spierdoliłem sprawę. To już byłoby śmieszne, gdybym poszedł gdzieś i rozgadał
wszystkim, że wkurzyłem się na laskę. Fakt, zezłościłem się, że tak powiedziała
o mojej matce, chociaż pewnie niewiele wtedy myślała, mówiąc do mnie.
Zwyczajnie chciała wyładować wszystkie emocje. Ale… No tak się nie robi! Matki
zostawmy w spokoju i załatwiajmy rzeczy między sobą.
Przez następne
dwa tygodnie Izumi ani razu nie pojawiła się na zgromadzeniu koła
historycznego. Czasami byłem w stanie dostrzec ją gdzieś hen daleko w tłumie na
korytarzu, jednak skutecznie mnie unikała. Zdaje się, że poważnie wzięła do
siebie moje słowa, a poza tym, potraktowałem ją jak śmiecia, nie oszukujmy się.
Nie powinienem był tego robić, jednak wtedy jakoś zbytnio o tym nie myślałem.
Dziewczyny po prostu były inne, a dla mnie ta inność była tak kurewskim
dziwactwem, że aż mnie to obrzydzało. One były od okresów i wrzasków, my od
orgazmów.
W końcu jednak
Izumi pojawiła się na kółku historycznym. Usiadła gdzieś z tyłu, obok jakiegoś
byle jakiego chłopaka ze spojrzeniem mówiącym, że z domu wychodzi tylko do
szkoły, a tak to mógłby nigdy nie opuszczać swojego pokoju. Szczerze, sam
miałem czasem na to ochotę, a ostatnio to już zupełnie. Shuji wciąż się na mnie
nieco boczył, nie obiecywałem mu, że jakoś odkręcę sprawę z Izumi, ale chyba
jednak wciąż miałem coś na wzór sumienia i właśnie ono nie pozwalało mi tak po
prostu zostawić całej sprawy.
Tego dnia
poruszanym problemem było prześladowanie chrześcijan w Japonii, czego
nienawidziłem, więc zbytnio się nie wypowiadałem. Chrześcijaństwa, rzecz jasna.
W toku zażartej dyskusji między moimi kolegami oraz koleżankami powstały dwa
obozy. Do jednego przynależeli ci, co popierali inną religię, a do drugiego ci,
co pałali do niej niechęcią. Oczywiście, że ja byłem w tym drugim. Jednakże i
tak, prawie w ogóle nie uczestniczyłem w tej mini bitwie poglądów. Czasami
spoglądałem na Izumi, która siedziała w ostatniej ławce i zupełnie była
wyłączona z dyskusji. Zdaje się, że nikt nią sobie nie zawracał głowy, nawet
ten jej znajomy z ławki przysunął się z krzesłem nieco bliżej centrum dysputy.
W końcu, kiedy zrobił się już niezły szum i wszyscy byli już tylko zajęci
skakaniem sobie do gardeł, ukradkiem wstałem, po czym podszedłem do samotniej
Izumi. Popatrzyła na mnie dość niechętnie, a ja tylko wskazałem głową ku
wyjściu. Tak jak się spodziewałem, wyszła ze mną bez zbędnych protestów.
− Dobra, nie każ
mi tego mówić dwa razy, ale naprawdę cię przepraszam – powiedziałem, gdy
wyszliśmy z klasy. Chyba nikt nawet nie zauważył, że opuściliśmy tę duszną
salkę, jednak to dobrze. – Wiem, że źle się zachowałem i cię wystawiłem, ale
chciałem pomóc kumplowi.
Izumi
zmarszczyła lekko brwi. Od razu dostrzegłem, że nie miała na sobie żadnego
makijażu, co mnie zdziwiło. Wszystkie dziewczyny w szkole chodziły przesadnie
wytapetowane.
− Okej.
Przyjmuję przeprosiny. I ja też przepraszam za to, co powiedziałam o twojej
mamie.
− Mhm, w
porządku. Jesteśmy kwita.
Staliśmy tak
chwilę pod ścianą, po prostu na siebie patrząc. W końcu to ja zabrałem głos.
− Może w ramach
rekompensaty dasz się naprawdę zaprosić na kawę? – uśmiechnąłem się. – Teraz.
Co ty na to?
− Poważnie? –
wymamrotała.
− No jasne! To
jak będzie?
− Pewnie. Jasne
– odwzajemniła uśmiech, szczerząc się szeroko. Zdaje się, że poprawiłem jej tym
humor.
Nie powinienem
był jej nigdzie zapraszać. Nie chciałem, by wyszło z tego to, co miało miejsce
później, jednak nie pomyślałem o tym nawet. Dla mnie to była po prostu kawa z
jakąś zdesperowaną dziewczyną, a dla niej chyba randka stulecia z crushem.
Wiedząc, że mój kumpel się w niej bujał, nie potrafiłem jej tak poważnie bajerować,
nawet nie próbowałem. Jednak czasem niektóre zachowania przychodziły mi same z
siebie, jak na przykład właśnie to.
Bądź co bądź,
ale poszliśmy na tę kawę. Nie pamiętam już za bardzo, o czym wtedy
rozmawialiśmy. Starałem się jakoś znaleźć z nią wspólny temat, dlatego w końcu
zagadnąłem ją o kółko historyczne. Ciekawiło mnie to, od kiedy na nie
uczęszcza, no i co jej się w tym podoba, bo w sumie nigdy chyba nie słyszałem,
by zabrała głos przy czymkolwiek.
− Miałam w
zasadzie jeden powód, żeby się zapisać – wymamrotała nieco speszona.
− Jaki? –
spytałem mało zainteresowany. Udawałem, że mnie to ciekawi.
− Ty – odparła.
Spojrzałem na nią znad kawy, zrobiła się cała czerwona na twarzy. No nieźle.
− Naprawdę? –
trochę trudno mi w to było uwierzyć.
− Tak –
odpowiedziała. – Ale… nie złość się i nie weź mnie za jakąś wariatkę, proszę.
Od drugiej klasy szukałam sposobu, żeby jakoś z tobą pogadać. Właśnie w drugiej
klasie zwróciłam też na ciebie uwagę, ale nigdy nie było kiedy i jak do ciebie
podejść, bo zawsze wokół kręciło się pełno dziewczyn. No i wiesz… Dlatego tak
trochę się o tobie wywiedziałam. Wiem, że masz rodzeństwo, że twoi rodzice są
rozwiedzieni i lubisz sporty wodne. Próbowałam robić wszystko, żeby się do
ciebie zbliżyć, wiedzieć o tobie więcej. No i w końcu zapisałam się na kółko
historyczne, jak dowiedziałam się, że też na nie chodzisz. W ogóle… robiłam
wszystko, żeby być bliżej ciebie, bo liczyłam na to, że może sam w końcu
zwrócisz na mnie uwagę. Ale nie robiłeś tego, dlatego doszłam do wniosku, że
może jak będę wszędzie za tobą chodzić… Do domu, z domu i w ogóle… Rany,
naprawdę chciałam z tobą chociaż porozmawiać.
Trochę mnie
zatkało, poważnie. Nie miałem pojęcia o tym, że ta dziewczyna jest jakimś
stalkerem.
− Masz minę,
jakby ktoś cię w jaja kopnął – stwierdziła.
− Całkiem
podobnie się czuję – wymamrotałem. – Dziewczyno, ile ty już tak za mną latasz?
− Parę miesięcy.
Z dwanaście, może więcej.
− Rok lub
więcej? – mało się nie zapowietrzyłem. Trochę się wystraszyłem, nie powiem.
Naraz tknęło
mnie coś innego. Przeraziłem się wtedy oraz zdenerwowałem nie na żarty.
Chodziła za mną wszędzie? A ja nawet nie zwróciłam na to uwagi? Czym ona była?
Pierdolonym ninja?? Musiała więc wiedzieć czym się zajmuję, kiedy nie chodzę na
zajęcia. Och, to świetnie. Niemal od razu zaświtała mi myśl, że powinienem się
jej pozbyć, bo wie coś, czego nie powinna. Przerażające było, jak naturalne
było dla mnie myślenie w ten sposób, umniejszania wartości życia do minimum.
Czułem się z tym naprawdę dobrze, bo wcale nie uważałem, że ludzie zasługują na
cokolwiek, a zwłaszcza osoby tego pokroju. Izumi miała osobowość tak płytką, że
to aż bolało. Uganiała się bez przerwy za jednym facetem, który jej nie
dostrzegał. Och, znaczy, nie to, że nie dostrzegał, ale zamiast wybrać się z
nią w jakieś naprawdę piękne miejsce, to wolałbym ją po prostu zaliczyć w
kanciapie woźnego i zostawić, jakby nic się nigdy nie stało. Myślę, że nie
miała by nic przeciwko temu. Mało tego, pewnie by się jeszcze ucieszyła, jakbym
się z nią od razu przespał, tu i teraz. Na tym stole, przy którym siedzieliśmy
albo w toalecie. Czekałem tylko, aż w końcu zacznie dawać mi jakieś dwuznaczne
sygnały, że jest w rui.
Jednak nic
takiego nie nastąpiło, przynajmniej nie od razu. Izumi zwyczajnie spoglądała na
mnie spode łba niczym nieśmiała sarenka. A ja? Szczerze, nabrałem ochoty na to,
żeby się z nią przespać, ale nic więcej. Nie była dla mnie atrakcyjna w żaden
intelektualny sposób. Na siłę mówiła jak jedna z tych popowych idolek,
zachowujących się jak małe dziewczynki. Z założenia to miało być urocze oraz
pociągające, ale było odpychające jak gówno na środku chodnika. Poza tym,
zapisać się na zajęcia tylko po to, żeby poznać faceta, który podobał jej się
jedynie z zewnątrz? Spędzać tam czas, kompletnie nic nie rozumiejąc, o czym
mowa, siedzieć jak ta trusia na tureckim kazaniu. No cholera. Ona była ładna,
ale czemu taka durna? Dlaczego bycie ładnym oraz intelekt tak rzadko szło w
parze u dziewczyn?
− Tak wyszło –
zaśmiała się.
Cholera –
jęknąłem w myślach. Bądź co bądź, ale czułem, że się jej łatwo nie pozbędę.
Pomyślałem jednak o tym, że mógłbym jakoś wykorzystać tę sytuację i obrócić ją
w ten sposób, by wyszła mi ona na korzyść. W mojej głowie powoli zaczął zradzać
się plan, który praktycznie od razu zacząłem wcielać w życie.
− Słuchaj,
wracając do tego mojego kolegi – zacząłem ostrożnie, starając się, by jej nie
zdenerwować. Spojrzała na mnie, mieszając łyżeczką w kawie. Nie miała zbyt
przekonywującej miny. – Zdaję sobie sprawę z tego, że spierdoliłem sprawę wtedy
i nie powiedziałem ci, że podobasz się strasznie mojemu koledze.
− Temu, który na
mnie czekał pod szkołą?
− Mhm, tak.
− Ale on mi się
zupełnie nie podoba.
− Tak, tak,
tylko… on za tobą tak potwornie szaleje. To mój przyjaciel, jest naprawdę
fajny. Jest bardzo romantyczny w stosunku do dziewczyn, kocha dzieci,
zwierzęta. Z tego co wiem, to nigdy nie narzekał, kiedy jego była dziewczyna
próbowała go wyciągnąć na zakupy. To strasznie miły gość, serio. Tylko czasami
wstydzi się zagadać go ślicznych dziewczyn.
Chyba już dawno
nie walnąłem nikomu takiej ściemy jak jej. Shuji nie był ani trochę
romantyczny, dzieci i zwierząt nienawidził, na sierść był uczulony, więc jak
widział jakiegokolwiek futrzaka, to od razu uciekał. Jego była dziewczyna, z
którą był miesiąc, ani razu nie próbowała go nawet wyciągnąć na zakupy, bo był
tak cholernym nudziarzem i gorszym marudą ode mnie, że wolała go rzucić niż
gdziekolwiek się z nim pokazywać.
− Mówisz? –
zainteresowała się. Pewnie to wstydzi się
ślicznych dziewczyn przykuło jej uwagę. No i dobrze. Powoli się wciągała,
lepiej być nie mogło.
− Tak. Wiem, że
to tak głupio prosić za najlepszego kumpla, ale może naprawdę byś z nim raz wyszła?
To gentleman, odprowadzi cię do domu, za wszystko zapłaci.
Izumi popatrzyła
na mnie, zaciskając wąsko wargi. Coś czułem, że właśnie rozważała wszelkie za i
przeciw tego, co właśnie jej powiedziałem.
− Ale na pewno
nie jest jakimś zboczeńcem? – zapytała niepewnie. – Nie znam go w ogóle.
Mnie też nie
znasz, do chuja pana. I właśnie myślę o tym, w jaki sposób cię wykorzystać a
później się ciebie pozbyć.
− No co ty! Nie
powinno się oceniać książki po okładce – puściłem jej perskie oko. Odwróciła
głowę, rumieniąc się.
Ale w końcu się
zgodziła wyjść z Shujim. Ucieszyłem się, że mój przyjaciel może w końcu
znajdzie jakąś dziewczynę, z którą się prześpi. A jak nie on, to ja. Zawsze
jakaś korzyść.
Myśląc o tym z
mojego dorosłego punktu widzenia, byłem parszywym skurwysynem, który nawet nie
zasługiwał na to, żeby mieć jakichkolwiek przyjaciół. Gdybym teraz spotkał
gdzieś nastoletniego mnie na ulicy, to bym chyba dał sobie w pysk. Jestem tylko
ciekaw, co by było, gdyby rozegrała się między nami bójka. Który z nas by
wygrał? Dobra, ważniejsze pytanie. Któremu z nas kibicowałby mój partner?
Wracając do
ważniejszych spraw. Shuji w ogóle się nie ucieszył, że załatwiłem mu randkę z
Izumi, tym razem całkiem na poważnie.
− Weź się –
burknął, gdy oznajmiłem mu radosną nowinę. Opierałem się na jego ławce, trącił
mnie dłonią, żebym zabrał łapy z jego książek.
− Stary, nie
pierdol! – wziąłem krzesło od czyjejś ławki i usiadłem na nim, przystawiając je
do swojego przyjaciela. – Weź nie bądź taki. Rozmawiałem z nią, wszystko jej
wyjaśniłem i ją przeprosiłem, że się zachowałem jak palant. Poprosiłem ją
grzecznie, czy by nie mogła spotkać się z moim najlepszym w świecie kumplem.
Zgodziła się. Zajebiście, nie?
− Nie – odparł.
− A ty co taki?
Jeszcze się na mnie wkurwiasz?
− Pomyślałeś, że
może ona mi już się nie podoba?
− No co ty
dajesz.
− Yuu, nie
wszyscy będą tańczyć tak jak ty im zagrasz. Po prostu nie. Izumi mnie już nie
obchodzi. Po tym, co zrobiłeś i jak w ogóle potraktowałeś nas oboje…
− Dlatego teraz
staram się to odkręcić – naciskałem. – Rozumiesz? Okej, wiem, że zachowałem się
jak ostatni chuj. Nie chcę teraz, żebyście oboje byli na mnie wściekli, a
zwłaszcza ty, bo jesteś moim przyjacielem. Przepraszam, no. Stary, co mam
jeszcze zrobić, żebyś nie był na mnie wściekły i z nią poszedł? Zatańczyć na
jednej nodze? Serio mi głupio za tamto.
Shuji posłał mi
dość niepewne spojrzenie. Wydąłem dolną wargę w podkówkę, starając się imitować
małego, błagającego szczeniaczka. Niewiele brakowało, bym tam zaczął piszczeć
jak zbity pies. W końcu Shuji nie wytrzymał mojego wzroku i kazał mi
spierdalać, śmiejąc się.
− Wiedziałem, że
się zgodzisz! – wykrzyknąłem, klaszcząc w dłonie.
− Czemu ja się
zawsze daję wciągnąć w jakieś twoje durne gierki – westchnął, masując skronie.
− Bo jesteśmy
przyjaciółmi i mnie kochasz – posłałem mu całusa, na co się jedynie roześmiał.
– Dobra, ale teraz ważniejsze sprawy. Jesteście umówieni na ten czwartek.
Spotykacie się w parku, pod fontanną o siedemnastej. Idziecie razem na obiad
albo kolację, co tam wolisz, a później weź ją na jakiś deser albo kawę. I
musisz za wszystko zapłacić, a później jeszcze ją odprowadzić do domu. Jasne?
Aha! I pamiętaj, żeby nie rozmawiać z nią o jakiś nudnych rzeczach.
− Nudnych
rzeczach?
− Lasek nie
obchodzą Gwiezdne Wojny i Star Trek. Niestety. Może pójdziecie do kina? Pozwól
jej wybrać film, a jeśli się nie zdecyduje, to wybierz coś, co ciebie w żaden
sposób nie interesuje. Jakaś komedia romantyczna na przykład. Jak wszystko
pójdzie dobrze, to umówicie się znowu. Na trzeciej randce będziecie już mogli
iść do łóżka.
− Do łóżka? –
mało się nie zakrztusił własną śliną.
− No. Na
pierwszej nigdy się tego nie robi, na drugiej jeszcze nie wypada, a na trzeciej
rób co chcesz. Jak nic nie spieprzysz, to zostaniecie parą. Świetnie, nie?
− Widzę, że
wszystko już obmyśliłeś.
− Oczywiście.
Jestem gotowy na wszelką ewentualność. Jakby co, to pisz do mnie, ja pomogę.
No i tak mój
najlepszy w świecie kumpel wybrał się w czwartek na randkę z dziewczyną swoich
marzeń. W tym czasie, kiedy on randkował, ja spotkałem się z Renem.
Nieformalnie byliśmy parą. Co z tego, że nasze bycie razem kończyło się
wyłącznie na seksie. Tak jak tego czwartku. To był naprawdę dziwny dzień, czułem
się jak nie ja, z Renem też było jakoś tak milej. Pierwszy raz tego dnia
poczułem, że mógłbym go zdominować. Siedziałem mu na biodrach w samych bokserkach,
podwijając mu koszulkę. Między nami nie było już prawie żadnych różnic, jeśli
chodziło o wygląd fizyczny. Miałem dość rozbudowane mięśnie od ćwiczeń oraz
owłosioną znaczną część ciała. Moje genitalia również były czymś, na co nie
mogłem narzekać. Kiedyś z kolegami porównywaliśmy się swoimi penisami w szatni
po wychowaniu fizycznym. Z dumą mogłem przyznać, że mój fiut był jednym z
większych.
Jak już jesteśmy
przy penisach, to musiałem przyznać, że całe to porównywanie się było
niebezpieczne jak cholera. Szybko zdałem sobie sprawę, że gdy tak patrzyłem na
męskości swoich kolegów, zacząłem się podniecać. Rzuciłem pretekstem, że mam
zaraz spotkanie i muszę iść jeszcze do domu, żeby się przebrać, po czym
błyskawicznie ubrałem się i wyszedłem ze szkoły. Mało brakowało. Czułem, jak
mój członek cały pulsuje w zwodzie. Jeszcze brakowało, żeby mi stanął przy
wszystkich. Chyba bym umarł ze wstydu, a poza tym wyszłoby na jaw, że
podniecają mnie faceci. To było naprawdę dziwne i wciąż nie do końca rozumiałem
siebie, swoją psychikę. Byłem nieukształtowany i niedoinformowany w wielu
kwestiach, jak na przykład orientacje seksualne. Wiedziałem, że normalni ludzie
są hetero, ci odchyleni są homo, no i było jeszcze coś, co nazywano
biseksualizmem. Wmawiano nam, że to ostatnie nie istnieje, że biseksualna
osoba, to ktoś zagubiony, kto myśli, że kręcą go osoby tej samej płci, ale w
rzeczywistości był hetero. Po prawdzie, tak się właśnie czułem – zagubiony. Nie
było osoby, z którą mógłbym o tym porozmawiać, każdy wziąłby mnie za wariata.
Nie chciałem też niszczyć swojego wizerunku. Z bad boya miałbym zostać zniewieściałym pedałem? W życiu! Wolałem
budzić w ludziach respekt a nie pogardę.
Gdy jednak
trochę dorosłem, zacząłem określać siebie jako biseksualistę. Rzekomo nie
miałem oporów przed spotykaniem się z kimś transseksualnym, ale nigdy tego nie
robiłem, więc pozostałem przy tradycyjnym
określeniu. Po prostu stwierdziłem, że nie interesuje mnie płeć osoby, z którą
byłem, ale to czy jest ona dla mnie atrakcyjna w sposób fizyczny i psychiczny.
Niestety, mało spotkałem na swojej drodze osób, z którymi mógłbym nawiązać głębszą
relację na tle umysłowym.
Chociaż, kiedy
już wdałem się w poważny związek ze swoim future
husband, zacząłem się poważnie zastanawiać nad tym czy relacja z mężczyzną
tak bardzo kobiecym nie podchodzi pod spotykanie się z osobą trans. Nie było
nic w tym złego, oczywiście, miłość nie wybiera, ale momentami mnie to zastanawiało.
Makijaż, zakupy, moda, humorki. W późniejszym czasie całość się nieco
skomplikowała czy też może bardziej wyklarowała. Bo chociaż, gdy patrzyło się
na to z boku, zdawałoby się, że płacz nad tym, że jakiś facet nie może urodzić dziecka, wydawało się być
tak cholernie pokręcone, że aż coś dupę ściska. W rzeczywistości jednak dla
mnie, jako partnera, w końcu wyszło na jaw, jaką naprawdę osobą był mój facet.
Miałem jednak mieszane uczucia wobec tego wszystkiego, bo jednak jedyną osobą,
która przy mnie płakała, że nie może zajść w ciążę, była moja siostra. W końcu
jednak jej się udało. Odstawiła całą chemię, starała się jak mogła, no i
doczekała się pięknego bobasa ze swoim mężem.
− Masz dziś
dobry humor – stwierdził Ren, gdy leżeliśmy obok siebie po seksie. Byłem
odwrócony do niego plecami. Ren leżał tuż za mną, obejmował mnie ręką w pasie.
− Tak myślisz?
− Widać po
tobie.
− Mam się
całkiem dobrze – odparłem.
− Mhm –
poczułem, jak wtula twarz w moje plecy. Było mi naprawdę dobrze, biorąc jeszcze
pod uwagę fakt, w jak świetnym humorze był dzisiaj Ren. Nie uderzył mnie ani
razu, podczas treningu również był spokojny. Czego mi więcej było trzeba? Nie
byłem nawet w ogóle spięty.
− Wiesz co –
zaczął.
− Co? – spytałem
z miłym pomrukiem w głosie.
− Ta dziewczyna,
z którą ostatnio wyszedłeś… Czasami ją widuję w okolicy. Nieźle tu węszy.
Całkiem ładna jest. Podoba ci się?
Dopiero wtedy
się spiąłem. Ren to poczuł bez wątpienia, jednak ani trochę nie zmienił
pozycji.
− N… nie –
wydukałem pod nosem. – Załatwiałem z nią sprawę dla kolegi.
− Shujiego?
Odwróciłem się w
stronę Rena. Chłopak odsunął się, podkładając ręce pod głowę. Uśmiechnąłem się
do mnie szeroko, jednak mi do śmiechu nie było w ogóle.
− Skąd wiesz, że
w ogóle gdzieś wyszedłem i skąd znasz jego imię?
− Czy ty
uważasz, że przede mną coś się ukryje? Błagam, nawet nie zdajesz sobie sprawy z
tego, jak łatwo można wejść w krąg twoich znajomych albo po prostu do domu.
Mało nie
zerwałem się z miejsca. Ledwo trzymałem emocje na wodzy. Wejść do mojego domu?!
Spojrzałem na Rena, nie kryjąc szoku, jaki malował się na mojej twarzy. Po co,
do cholery, ktoś miałby chcieć wejść do mojego domu? Jak można było być aż tak
chorym?!
− Co ty
pieprzysz?
− Ja? Spytaj się
lepiej swojej mamy z kim ona się pieprzy. Przedstawiła ci już nowego ojca?
Niewiele
brakowało do tego, bym przywalił Renowi w twarz. Zerwałem się z łóżka,
pospiesznie się ubierając. Nie miałem ochoty już nigdy więcej widzieć się z
Renem, mieć z nim jakikolwiek kontakt. Naciągnąłem na siebie bieliznę ze
spodniami oraz koszulę. W głowie mi się kręciło z nerwów, miałem ogromną ochotę
zacząć wrzeszczeć oraz porządnie zbić Rena. Do tej pory żałuję, że wtedy tego
nie zrobiłem. Szybko włożyłem buty, narzuciłem na siebie kurtkę oraz szal. Ren
jedynie przyglądał mi się z miejsca, wciąż był nagi. Zdaje się, że nic go tak
nie bawiło, jak wprawianie mnie w stan bliski atakowi serca.
− Rozbierz się –
powiedział, gdy już chwytałem za swój plecak z zamiarem wyjścia stamtąd.
− Spierdalaj –
odparłem.
− Powiedziałem
ci coś.
− Nie będę się
ciebie słuchał! Jesteś nienormalny! Chory! Wchodzić komuś do domu? Wal się, nie
chcę cię więcej widzieć.
Szybko wyszedłem
ze swojego pokoju, kierując się ku schodom. Z całych tych nerwów w oczach
stanęły mi łzy. Wchodził do mnie do domu, wtedy kiedy była tam moja mama, sama.
Mógł jej coś zrobić, mógł ją skrzywdzić.
− Aoi? –
powiedział zdezorientowany Kotetsu, kiedy mignąłem przed nim, niemal biegnąc do
wyjścia. Złapał mnie za plecak, ciągnąc do tyłu. Cholera, no.
− A ty czego
chcesz?!
− Uspokój się –
odwrócił mnie ku sobie. Spuściłem głowę, zaciskając powieki z całych sił, byle
tylko nie zacząć płakać z całej tej wściekłości, co mnie ogarnęła. Wcale nie
chciałem teraz rozmawiać z Kotetsu czy kimkolwiek innym. Jedyne, na co miałem
ochotę, to coś rozwalić. – Wydarzyło się coś? Poza tym, jest sprawa do ciebie
oraz Rena od Minano. Prosił, żebym wam ją przekazał.
− Nic się nie
wydarzyło – wymamrotałem, podnosząc głowę. – O co chodzi?
− W okolicy
kręci się ostatnio konkurencyjna szajka…
*
Przypomnijcie mi,
proszę, czy ja przypadkiem nie chciałem już mieć nic wspólnego z Renem?
Dlaczego więc los chciał, że musieliśmy być partnerami i załatwiać razem
wszystkie brudne sprawy? Tak jak tego dnia. To była niemalże ustawka. Wraz ze
mną i Renem poszło jeszcze pięć osób. Zadanie było proste. Załatwić ich, zabrać
pieniądze i pozbyć się dowodów. Dodatkową informacją, jaką dostaliśmy, było to,
że klucz do sejfu jest ukryty w jednak z łazienek. Świetnie, zapowiadała się
naprawdę brudna robota.
Pojechaliśmy do
hotelu na obrzeżach miasta. Był to stary, zapomniany hotel, który mentalnie
siedział jeszcze w przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Zapuszczona rudera, w której zatrzymywali się skąpcy, napierdoleni
imprezowicze, faceci z wynajętymi dziwkami oraz przypadkowi ludzie, którzy po
prostu szukali noclegu. To miejsce wręcz pachniało patologią i w życiu nie
chciałbym spędzić w nim nocy.
Wysiadłem z wozu
jako pierwszy. Wyciągnąłem się lekko, po czym, nie czekając aż reszta
wysiądzie, zapaliłem papierosa. Musiałem zapalić, czułem, że oszaleję, jeśli
tego zaraz nie zrobię. Ogarnęła mnie przemożna ochota, by coś rozwalić, rozbić
coś na drobne kawałeczki. Walnąć kogoś tyle razy, by została jedna wielka
miazga. Kipiała ze mnie wściekłość oraz chęć działania. Akcja jeszcze się nie
rozkręciła, ale ja już czułem w kościach, że ten wieczór będzie krwawą masakrą.
− Ile jest tam
osób? – spytałem Rena, na moment zapominając o całym naszym powszednim spięciu.
On również starał się mnie nie denerwować, nie w tej chwili. Każdy wiedział, że
podczas akcji lepiej mnie nie drażnić, bo zbyt łatwo przestawałem mieć nad sobą
kontrolę. Tak jak powiedział o mnie Minano – maszyna do zabijania.
− Około
piętnastu – odparł, wtykając głęboko ręce w kieszenie kurtki. – Plus minus.
− A nas jest
siedmioro. To się nie skończy dobrze – stwierdziłem, wzdychając. Czułem, że
bardzo powoli wpadam w ten stan obojętności. To było takie samo uczucie, jakbym
powoli zapadał się w jakiejś galarecie albo w ruchomych piaskach. Wszystko
dookoła stopniowo przestawało mieć znaczenie. Każda osoba dookoła stawała
potencjalną ofiarą. Ludzie byli dla mnie jakby ustawieni na celowniku, a ja nie
miałem dla nich litości. Ren zdawał sobie sprawę z tego, że to był moment,
kiedy wyłączały się moje ludzkie odruchy, że to ja zaczynam i to ja kończę.
Byłem po prostu bezwzględnym mordercą.
− Poradzimy –
stwierdził. – Mamy ciebie.
Prychnąłem.
− Ty dowodzisz –
wypuściłem dym ustami.
− Wiem.
− Dlatego nie
spierdol tego – warknąłem. – Obyś miał jakiś plan, jak się dorwać do pieniędzy.
Ren posłał mi ni
to zacięte, ni to zlęknione spojrzenie. Miał na pewno jakiś plan, ale jaki, na
to już musiałem poczekać.
Z danych, jakie
otrzymaliśmy, szajka miała swoją małą siedzibę w dolnej partii hotelu, w
piwnicy, a konkretnie to na starym basenie, siłowni oraz pomieszczeniach gospodarczych.
Nie chcieliśmy jednak od razu uderzać w te miejsca, więc po prostu otoczyliśmy
cały hotel, wytyczając wszelkie wyjścia awaryjne. Ren ciągle trzymał się mnie.
Nie wiedziałem wtedy, ale sprawdzał czy nadaję się do tego typu spraw –
planowanie, objaśnianie, dowodzenie. Wtedy byłem zły, że wykonuję w większości
jego robotę, ale co poradzić.
Weszliśmy z
Renem do hotelu jak zwyczajni goście. Podeszliśmy do recepcji. Za ladą siedział
mężczyzna, miał może 30 lat i nie wyglądał na zbyt zadowolonego z tego, że nas
zobaczył. Pewnie nie był też zadowolony ze swojej pracy, jednak to już nie była
moja sprawa.
− Bry wieczór –
powiedział Ren z uśmiechem. – Są wolne pokoje?
− Są – odparł
recepcjonista dość niemiłym tonem. Czułem się, jakby traktował nas jak intruzów,
a nie jak hotelowych gości.
− Aha, aha –
pokiwał głową mój towarzysz. – To byśmy bardzo chcieli jeden na noc. Dla mnie i
dla braciszka.
Recepcjonista
popatrzył na nas niepewnie, wstając. Ledwo się powstrzymałem, by nie złapać za
kaburę przy pasie, która była zgrabnie ukryta pod nieco przydługą kurtką.
Mężczyzna poprawił nieco muszkę przy koszuli, a następnie wziął plik żółtych,
samoprzylepnych karteczek. Zapisał na jednej kilka numerów. Patrzyłem na
poczynania recepcjonisty ze sporym powątpieniem. Miał nam dać pokój, a
zapisywał jakieś numerki.
− Dobrze.
Poproszę dowód osobisty oraz legitymację – oznajmił w pewnym momencie. – A ile
brat ma lat?
− Szesnaście –
odparł Ren.
Poczułem, jak
coś mnie ściska w środku.
− Jasne. Mogę
prosić dokumenty?
Ren podał mu swój
dowód. Wyszperałem legitymację, po czym podałem ją mężczyźnie. Recepcjonista
patrzył na to przez pewien czas. Spisał do formularza dane z dowodu Rena, po
czym wziął moją legitymację. Zaczął wpisywać moje dane, kiedy to nagle się
zatrzymał, marszcząc mocno brwi, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.
Podniósł na nas głowę.
− Nie masz
szesnastu lat – oznajmił. – Przykro mi, ale w takim wypadku nie mogę was
przyjąć do hotelu. Musisz mieć szesnaście lat albo być ze swoim prawnym
opiekunem. Nie z bratem…
Oddał mi oraz
Renowi legitymację. Ren pokiwał powoli głową, jakby ze skruchą, że tak się
stało. A recepcjoniście jakby ulżyło, że nie musi nas przyjmować do tej meliny.
− Tak, świetnie.
No nic – Ren schował swój dowód, podał mi moją legitymację, którą wsadziłem do
kieszeni kurtki. – Dziękujemy.
Ren się
odwrócił, jednak ja w dalszym ciągu stałem, patrząc na recepcjonistę. Karty z
naszymi danymi leżały na kontuarze, a on zdaje się nie miał zamiaru ich
wyrzucić. Odczułem swoisty niepokój, a w mojej głowie rozległ się alarm. Coś tu
nie grało.
− Mogę w czymś
jeszcze pomóc? – spytał. Zdaje się, że już go irytowało to, że tak stałem,
patrząc na niego. To nie był recepcjonista.
− Gdzie jest
toaleta?
Drgnął.
− Korytarzem w
lewo. Drzwi są po prawej stronie.
Ruszyłem w
kierunku łazienki. Usłyszałem jeszcze za sobą, jak mężczyzna podnosi słuchawkę
telefonu oraz wykręca jakiś numer. Zaszedłem za róg. Szedłem w miarę powoli,
niewinnie się rozglądając. Dostrzegłem kamerę w rogu, dlatego nie przystawałem,
tylko poszedłem od razu do łazienki. W środku było dość obskurnie, strasznie
śmierdziało. Jedyna Amaterasu mogłaby wiedzieć, ilu ćpunów dało tutaj w żyłę.
Obmacałem lekko ściany, aż w końcu zauważyłem, że jedna z płytek jest wciśnięta
między inne i ledwo się trzyma. Wyjąłem ją ostrożnie, odkładając na brudną
podłogę. Nie miałem pojęcia co mogę znaleźć. Po prostu w takich miejscach
zawsze coś było schowane. Z a w s z e.
W ścianie była
dziura. Nie za duża, na szerokość mojej pięści. Schyliłem się, zaglądając do
środka, jednak nic nie widziałem, było ciemno, a ja nie miałem latarki czy
telefonu, by nieco sobie ułatwić sprawę. Wsunąłem więc rękę do środka,
ostrożnie macając zimne, nierówne krawędzie. Podczas gdy tak szukałem czegoś na
oślep, przypomniało mi się Skazani na
Shawshank, jak Andy skrobał dziurę w ścianie, chcąc wydostać się z
więzienia. Aż mi się zachciało z tego śmiać, chociaż szczerze nie znajdowałem
się w jakieś komicznej sytuacji. W końcu moje palce natrafiły na jakąś inną
teksturę. Chwyciłem w dłoń zimny metal – klucz do sejfu. Niewiele się
zastanawiając, wsunąłem przedmiot do kieszeni kurtki, po czym podniosłem płytkę
z podłogi, chcąc ją na nowo prowizorycznie przymocować do ściany.
Wówczas
usłyszałem przeraźliwy krzyk. Zerwałem się do biegu. Wypadłem na korytarz i
mało bym nie dostał w głowę od jakiegoś faceta z kijem baseballowym. Zrobiłem
szybki unik, o mały włos uniknąłem upadku na podłogę, gdyż potknąłem się o
własne nogi. Zupełnie jak jakiś nowicjusz, ale co poradzę, że zostałem
zaskoczony.
Odskoczyłem w tył,
starając się uniknąć uderzenia kija. Mężczyzna przede mną był nieco wyższy ode
mnie. Jego twarz pokrywała gęsta, długa broda, a ubranie opinały rozbudowane
mięsnie. Wyglądał jak jakiś pieprzony drwal. Wymachiwał kijem na prawo i lewo,
jakby nie wiedział nawet za bardzo, w jaki sposób uderzać. Wykorzystałem więc
ten fakt, że chyba był zupełnie zielony w tych sprawach. Prześlizgnąłem się
obok niego sprawnie, znalazłem się za nim. Sprawnie chwyciłem go za nadgarstek
ręki, w której trzymał kij, a następnie mu ją z całej siły wykręciłem. Kij mu
wypadł, upadając z hukiem na podłogę. Wykorzystałem sytuację. Był
zdezorientowany moimi szybkimi działaniami, nie miał chyba pojęcia jak się
atakować lub się bronić, a dodatkowo bolała go ręka. To była jedna z tych
chwil, kiedy wszystkie moje ludzkie odruchy ulegały wyciszeniu, a ja nie znałem
pojęcia litość. Skoczyłem mu sprawnie na plecy, by następnie chwycić go z całej
siły za głowę i skręcić mu kark. To przerażające, że nie czułem zupełnie nic
podczas pozbawiania kogoś życia. Zabiłem człowieka gołymi rękoma i nawet się
nie przejąłem. Mało tego, chrzęst kości wręcz miło łaskotał moje ego. Facet
padł na podłogę jak długi, jeszcze na dokładkę rozbił sobie głowę, zderzając
się z twardą posadzką. Krew zaczęła sączyć się z rany na głowie, westchnąłem. A
miałem nadzieję, że chociaż to obejdzie się bez niepotrzebnego sprzątania.
Chwyciłem go pod
pachami, po czym z pewnym trudem zawlokłem truchło do łazienki. Wsadziłem go do
jednej z kabin, wylewając przy tym siódme poty, gdyż był naprawdę ciężki.
Usadziłem trupa na podłodze, następnie go przeszukałem. Ku mojemu
rozczarowaniu, nie miał ze sobą nic, oprócz tego kija. Papierem toaletowym
wytarłem zakrwawioną podłogę na korytarzu, po czym spuściłem go w kiblu. Po
wykonaniu tych ogólnych porządków wziąłem sobie kij i wymachując nim wesoło,
ruszyłem dalej korytarzem.
Ren dołączył do
mnie paręnaście minut później. Był zły, że tak odszedłem od niego i przy okazji
zniknąłem na tak długi czas. A ja chodziłem sobie po korytarzach rozległego
hotelu.
− Mam klucz –
odparłem, zupełnie ignorując jego ujadanie. Zachowywał się teraz nieco jak mój
starszy bart czy Kotetsu.
− Klucz? Jaki
klucz do cholery?
Wyciągnąłem z
kieszeni płaszcz swoje znalezisko z łazienki. Pomachałem lekko kluczem Renowi
przed twarzą. Popatrzył na srebrny przedmiot cały zdezorientowany, a następnie
utkwił we mnie zaskoczone spojrzenie. Zdawało mi się, że kompletnie
niedowierzał temu, co się działo.
− Skąd ty to
masz?
− Znalazłem –
wzruszyłem ramionami. – I słuchaj, ich jest tu więcej niż nam się wydawało.
− Właśnie się
zorientowaliśmy, dlatego musimy się ewakuować.
− Ewakuować? –
prychnąłem. – W kiblu leży trup, a ty pierdolisz o ewakuacji.
− Nie mów, że
już kogoś zapierdoliłeś?
− A jak myślisz,
skąd i po co mam ten kij?
Ren jęknął,
pocierając skronie.
− Świetnie, Aoi.
Po prostu świetnie. Mieliśmy iść razem w atak, nie pojedynczo. Jak zwykle nie
trzymasz się planu i robisz wszystko po swojemu.
− Trzymam się
planu – warknąłem, pochylając się ku niemu. Ren otworzył szerzej oczy z
zaskoczenia. – Ale ty go zmieniasz. Znajdziemy sejf i wszystko zrobimy tak, jak
zaplanowaliśmy.
Ren mało mi
wtedy nie przyłożył, ale na szczęście (czy też może nie), nasz spór został
błyskawicznie przerwany przez trzech facetów z gnatami, którzy wyskoczyli
niespodziewanie zza rogu korytarza. Ren pociągnął mnie za płaszcz, wciskając
nas obu do najbliższego pomieszczenia. W ten sposób znaleźliśmy się z klatce
schodów ewakuacyjnych.
− Cudownie –
oznajmił Ren. Wyciągnął z kabury pistolet, odbezpieczył go. Ja jedynie
nadstawiłem kij, co bardzo zaskoczyło mojego partnera. Co poradzić, że miałem
ochotę nieco odreagować i wyżyć się na jakiś przypadkowych ludziach.
Dlatego też, gdy
tylko drzwi się otworzyły i pojawił się przede mną pierwszy z trzech facetów,
to zwyczajnie zamachnąłem się kijem, po czym uderzyłem go w głowę. Padł jak
kawka na podłogę. Ren zajął się pozostałą dwójką, celnie wymierzając w nich
kule. Rozległy się dwa strzały jeden po drugim, po czym nastąpiła cisza. Gnaty
upadły na podłogę wraz z ciałami. Westchnąłem jedynie, widząc, jak mężczyzna,
którego uderzyłem, niefortunnie wciąż wije się na podłodze, próbując sięgnąć do
pistoletu, który upuścił.
− Nie tak prędko
– odepchnął spluwę nogą w bok. – Mamy parę pytań.
− Pierdol się –
warknął.
Zaśmiałem się
gardłowo.
− To było
naprawdę niemiłe – kucnąłem przed nim. – Ale nie ma nic za darmo, prawda?
Zawrzyjmy umowę. Ty odpowiesz nam na pytania, a my puścimy cię wolno. Stoi? –
końcówkę kija włożyłem mu pod podbródek, unosząc lekko jego głowę. Popatrzyłem
mu w twarz. Czoło miał całe czerwone, a spojrzenie przepełnione czystą
nienawiścią oraz pogardą. Uśmiechnąłem się tylko na to wszystko. – Czyli tak?
Znakomicie.
Pytania były
proste i oczywiste. Gdzie jest sejf? Ilu was dokładnie jest? Kto dowodzi? Nic
trudnego prawda? Niestety, nasz zakładnik miał pewne problemy z odpowiedzeniem
na pytania.
− Nic wam nie
powiem – warknął wściekle. – Idźcie do diabła!
− Skoro nie
chcesz mówić, to język nie jest ci potrzebny – oznajmiłem, wyciągając nóż zza
pasa. Otworzyłem finkę, ostrze błysnęło w niemrawym świetle żółtej lampy. –
Prawda? Nie potrzebujesz czegoś, czego i tak nie używasz, więc pewnie nie zrobi
ci różnicy czy zostaniesz z nim, czy bez niego.
Ren spojrzał na
mnie z rozbawieniem w oczach. Zdaje się, że on sam nie wpadłby na lepszy
pomysł.
− Chuj ci w
dupę!
− Przytrzymaj go
– skinąłem głową na zakładnika, który siedział związany pod ścianą. Ren kucnął
obok, przytrzymując go za szczękę oraz czoło, rozwarł mu usta.
− Nnh!!! – jęknął
mężczyzna, wyrywając się. Ren jedynie śmiał się okropnie. Podczas gdy jego to
naprawdę bawiło, ja jedynie chciałem jak najszybciej pozbyć się tego gościa
oraz ruszyć dalej z robotą. Nie chciało mi się wcale bawić w żadne strzelaniny,
dobieranie się do pieniędzy. W zbyt wiele przekrętów byłem już wciągnięty, by
dać się wplątać w kolejne maklersko- przestępcze gierki.
− Będziesz
śpiewał? – przysunąłem delikatnie ostrze noża do jego języka. Musnąłem go tępą
stroną. Szarpnął się, mało nie raniąc sobie podniebienia.
− Tak! –
krzyknął.
− Naprawdę?
− Tak! Naprawdę!
Ale błagam, nie ucinaj mi języka!
Zaśmiałem się
pod nosem, jednak nie schowałem noża.
− To świetnie,
bo wcale nie mam ochoty na żadne krwawe rzeczy. Powiesz to, o co cię
zapytaliśmy i puścimy cię wolno. Możesz pobiec do swojego szefa i powiedzieć,
co tu się wydarzyło, naprawdę. Mam to gdzieś.
− Oczywiście!
Tak! – krzyczał ze strachem w oczach. – Powiem wszystko!
− Super.
No i w ten
sposób dowiedzieliśmy się paru przydatnych rzeczy. Cała banda liczyła sobie
blisko trzydzieści osób, czyli dwa razy więcej niż nam powiedziano. Sejf
znajdował się na samym dole, gdzieś w piwnicy, na starym basenie. Szajce
przewodził niewielki mężczyzna.
− Niewielki
mężczyzna? – powtórzył Ren z kpiną w głosie. – Tak wiele mi to mówi.
− Ale on jest
naprawdę niewielki. Mały, kurdupel. Serio! No i jest w masce.
− W masce? – to
już było coś więcej.
− W masce. Tak.
Dokładnie to w kominiarce.
− W masce, która
jest kominiarką – prychnąłem.
− To kominiarka,
tak, tak – pospieszył facet z wyjaśnieniami. – Na bank kominiarka.
− Bosko –
uśmiechnąłem się szeroko sam do siebie.
− A kto jest
twoim szefem? – spytał Ren.
− Pan Ishiguro –
odparł pospiesznie. – Ma siedzibę jakieś pięćdziesiąt kilometrów stąd, za miastem,
w stronę Owase.
− Huuh, Owase –
westchnął Ren. – Jesteśmy w domu. Nieźle.
Nie miałem
pojęcia, o co chodzi z Owase. Nigdy tam chyba nawet nie byłem, jednak mniejsza
z tym.
− Okej. Możesz
go rozwiązać.
Ren spojrzał na
mnie jak na debila. Ponagliłem go jedynie gestem ręki. Zdaje się, że miał
wielką chęć wygarnąć mi, kto tu tak naprawdę rządzi, jednak nic nie powiedział.
Rozwiązał faceta, a ten z ulgą potarł nadgarstki.
− Dzięki.
− Jesteś
naprawdę ekstra – oznajmiłem. Mężczyzna podniósł na mnie głowę, uśmiechając się
lekko. – Wykonujemy tylko robotę, no nie?
− Tak – zaśmiał się
lekko. – To tylko praca.
− A po pracy
wracamy do domu, jak gdyby nigdy nic. Bierzemy prysznic, idziemy spać. Co nie?
− No tak.
Rozmawiamy z dziewczyną, bawimy się z dziećmi.
− Masz dzieci? –
udałem zainteresowanie. – Duże?
− Niemowlę i
trzylatek – odparł z dumą. Po chwili lekko sposępniał. – Naprawdę, nie
chciałbym ich stracić albo, by to jakoś na nie wpłynęło.
− Rodzina
najważniejsza, to oczywiste! – zaśmiałem się.
− Tak, tak –
zawtórował mi facet, wstając.
Ren nic nie
mówił, jedynie obserwował z boku, jak prowadzę konwersację z wrogiem. Zupełnie,
jakby był jakimś moim znajomym. No ale co poradzić? Z obcymi ludźmi rozmawiało
się najlepiej, bo można było wcisnąć im każde, nawet najgorsze kłamstwo i nie
mieli nijak jak sprawdzić czy zostali oszukani. A przynajmniej nie od razu.
− Super, że się
rozumiemy. Jeszcze coś. Mógłbyś podać mi swój adres albo numer twojej
dziewczyny?
Mężczyzna
zmarszczył mocno brwi, jakby się oburzył.
− A po co?
− Chciałbym
jakoś przekazać im, jakiego super te dzieciaki miały ojca.
I nim zdołał
cokolwiek powiedzieć, zamachnąłem się, uderzając go kijem prosto w twarz.
Dostał w nos, który rozkwasił się na amen. Krew trysnęła we wszystkie strony.
Cios go ogłuszył i na nowo powalił na ziemię, jednak nie zabił. Dlatego
zamachnąłem się kolejny raz i kolejny, uderzając w głowę. Czaszka pękła, było
jeszcze więcej krwi. Oddałem jeszcze kilka ciosów, wyobrażając sobie, że mam
przed sobą Rena. Oczami wyobraźni widziałem, że to on leży na podłodze, że to z
niego powoli już ulatują siły, nie może się już ruszać. Myślałem, że to jego
ciało, jego narządy są masakrowane przez kij. Krew była już wszędzie. Czułem,
jak spływa mi po twarzy, powoli zasychając, jak całe moje ubranie jest nią
przesiąknięte. Jednak nie mogłem przestać. Zamach, uderzenie, zamach uderzenie.
Coraz mocniej, coraz bardziej brutalnie. Zacisnąłem zęby, naprawdę pragnąc, by
ten mężczyzna był Renem. Chciałem tego jak nigdy. Pragnąłem rozkwasić mu twarz,
zmiażdżyć czaszkę, słyszeć nieskończone błagania, szelest kija, który przecinał
powietrze oraz jego uderzenia w tkanki.
Aż w końcu
poczułem, jak ktoś szarpie mnie za ramię. Ren wyrwał mnie z amoku, przywracając
do rzeczywistości. Spojrzałem na niego, kompletnie nie rozumiejąc, czemu on tu
jest, żyje i jeszcze szarpie mną, jakby miał w ogóle prawo, by mnie dotykać.
− Uspokój się,
on nie żyje już od paru minut, a ty wciąż napieprzasz w niego jak popierdolony.
Wówczas poczułem
się, jakbym przez długi czas przebywał pod wodą i wypływał na powierzchnię. Moment,
gdy wziąłem oddech, był tym momentem, gdy dotarło do mnie, co się stało.
Popatrzyłem na zmasakrowane ciało przed sobą. Trudno było mi stwierdzić czy to
co leżało przede mną kiedykolwiek było człowiekiem. Chociaż… ręce były
dziwacznie zgięte oraz podkurczone pod korpus. Ale głowa… To, czym kończyła się
szyja, nigdy bym nie nazwał głową. Z kupki mielonki zwisała gałka oczna, gdzieś
na podłodze leżało kilka zębów, mózg elegancko wypływał z roztrzaskanej
czaszki.
− Muszę się umyć
– stwierdziłem, rzucając kij na podłogę. Nagle tak bardzo zachciało mi się
spać. Wyładowałem negatywne emocje na jakimś przypadkowym mężczyźnie, który
miał dwójkę dzieci.
Powiedział, że
bawił się z dziećmi, rozmawiał z dziewczyną. Nie pamiętałem, by mój ojciec
kiedykolwiek się ze mną bawił, gdy byłem mały. Nie pamiętałem też, by jakoś
wdawał się w rozmowy z moją mamą. To było krótkie lakonicznie rozmowy. Naprawdę
rzadko byłem świadkiem tego, by rozmawiali ze sobą jakoś długo jak mąż z żoną.
Poczułem się więc naprawdę źle, że jakieś dzieci mogłyby mieć lepsze
dzieciństwo ode mnie. Tak po prostu.
Nie ustąpiłem
Renowi, gdy powiedział, że rozpoczynamy ewakuację. Stwierdziłem, że i tak
zaszliśmy już zbyt daleko, by teraz się wycofywać. Bałagan był już byt duży.
Dlatego sukcesywnie schodziliśmy coraz niżej, a wraz z nami nasi ludzie. Po
kolei pozbywaliśmy się każdego, kto stanął nam na drodze, nikt nie okazywał
litości. W końcu i Ren zdaje się, że przestał myśleć o tym, że mamy zerowe
szanse i w końcu przestał podliczać pozostawiane przez nas ciała. Byłem dobrym
strzelcem, w bezpośrednim natarciu również trudno było mnie złamać. Nie czułem
strachu przed śmiercią, bo wiedziałem, że mnie ona nie dosięgnie. Z taką
postawą szedłem jak burza, ciągnąc za sobą wszystkich. W końcu dotarliśmy tak,
gdzie mieliśmy – stary, wyłączony z użytku basem. Wody nie było w nim wcale,
widać było pęknięte, zakurzone dno. Całe pomieszczenie nie było zbyt wysokie,
jak na basen. Poza tym, było stare, zapuszczone i obskurne.
Sejf stał przy
przeciwległych drzwiach. Już chciałem do niego ruszyć, a wraz ze mną jeden z
naszych ludzi, kiedy zatrzymał mnie Ren, zastępując mi drogę.
− Ani kroku
dalej – rzucił, odpychając mnie do tyłu.
W tym samym
momencie usłyszałem strzał. Krzyk, upadł. Dostał jeden z naszych, ten, który ze
mną szedł. Skąd strzelano? Zacząłem się panicznie rozglądać, jednak nikogo nie
widziałem.
− Szyb
wentylacyjny – warknął Ren, widząc, że rozglądam się we wszystkie strony jak
ostatni debil.
Faktycznie.
Klapka w suficie była otwarta, a z niej wystawała strzelba. W jednym momencie
Ren oddał trzy strzały, uśmiercając snajpera. Ren również miał dobre oko, nie
ma co. To on w dużej mierze nauczył mnie strzelać.
Chciałbym móc
lepiej opisać, co się chwilę później wydarzyło, jednak w całym tym chaosie nie
byłem już pewny czy aby na pewno jestem jeszcze człowiekiem, czy też może jakąś
bezkształtną masą na nogach. Z trzydziestki ludzi zostało około dziesięciu, nas
zostało sześciu. Strzały, krzyki krew, aż w końcu, w całej tej durnej
szarpaninie zobaczyłem osobę, której powinniśmy byli się pozbyć w pierwszej
kolejności. Stał pod ścianą tuż naprzeciwko mnie. Był naprawdę malutki, tak jak
powiedział mi wcześniej tamten mężczyzna, co miał dwójkę dzieci. Nie było widać
jego twarzy czy chociaż skrawka głowy. Wciśnięty był w czarny kombinezon oraz
kominiarkę. Bosko.
− Widzisz sejf? –
rzuciłem do Rena, który akurat dobił jednego gościa. Spojrzał na mnie nieco
zmęczony.
− No.
Wcisnąłem mu
klucz od sejfu w dłoń.
− Bierz
pieniądze, ja się zajmę nim – wskazałem głową na faceta po drugiej stronie.
Ren jedynie
kiwnął głową. Wygraną mieliśmy już w kieszeni, pozostało tylko pozbyć się tego
faceta. Przywódca oddziału? Śmiesznie to brzmiało. Nieważne kim był, musiałem
się go pozbyć.
Wyciągnąłem więc
swój ukochany pistolet, po czym wycelowałem. Co mnie zaskoczyło, nie trafiłem.
Mężczyzna sprawnie uchylił się przed nabojami, nim jeszcze pociągnąłem za
spust, on już był w innym miejscu. Oddałem cztery strzały, aż uświadomiłem
sobie, że nie mam już naboi. Wściekłem się, niemal cisnąłem gnatem o podłogę,
jednak w porę się powstrzymałem. Dlatego ruszyłem w natarcie, to samo zrobił
ten mężczyzna. Rzuciliśmy się na siebie i był to pierwszy raz w życiu, gdy
przeszło mi przez myśl, że mogę przegrać. To był jednak sekundowy błysk
wątpliwości, kiedy mój przeciwnik skoczył na mnie, sprawnie zaciskając umięśnione
nogi na moim ciele, oraz łapiąc mnie za głowę. Znałem tę sztuczkę, dlatego nie
pozwoliłem się dać zwieść. Wymierzyłem napastnikowi mocny cios prosto w głowę,
czego chyba się nie spodziewał. Jednak nie zszedł ze mnie, co tylko mnie
rozwścieczyło. Jakieś małe gówno rozsiadło się na mnie i nie chciało puścić,
zupełnie jak jakaś cholerna wesz. Facet był dużo lepiej ode mnie elastyczny.
Zakrył mi dłonią twarz, drugą ręką podparł się na moim ramieniu i tak stając na
rękach, zrobił obrót, przeskakując przeze mnie, a następnie siadając na moich
ramionach. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej, to była idealna pozycja do
skręcenia mi karku. Już czułem, że się do tego przymierza, chwytając mnie w
okolicach szczęki, jednak szybko zareagowałem. Chwyciłem go za ramiona, a
następnie z całej siły przerzuciłem przez siebie. Cały rozzłoszczony tym, że
ktoś tak perfidnie próbował mnie zabić, uderzyłem nim o podłogę. Nie było to
trudne, ba. Był lekki jak piórko, więc z łatwością rzuciłem się o podłogę.
Skulił się lekko na brudnej ziemi, mało nie wpadając do starego basenu. Chciało
mi się już krzyczeć z tego wszystkiego.
− Ja pierdolę –
powiedzenie, że byłem wkurwiony, było chyba najlepszym, co można było wówczas
stwierdzić. Wściekle kopnąłem przeciwnika kilkakrotnie w bok, zdaje się, że
połamałem mu żebro, może dwa lub więcej. Kto by się tym przejmował. Wyładowałem
wściekłość, kopiąc tego gościa, aż w końcu kucnąłem przed nim, łapiąc go za tą
kominiarkę. Jak gdyby nigdy nic zacząłem
uderzać jego głową o twardą podłogę, roztrzaskując mu łeb.
Po kilku
minutach wszystko ucichło. Cała szajka leżała martwa, nas zostało trzech. Zdaje
się, że trzymałem się najlepiej. Ren wybrał całe pieniądze z sejfu, już
szykował się do tego, by podłożyć ogień.
− Nie zdejmiesz
mu kominiarki? – spytał Ren, wskazując na trupa na podłodze.
− Po co?
− Żeby się
dowiedzieć, jak wyglądał. Może to był ktoś znajomy? – prychnął.
− Z pewnością –
odparłem sarkastycznie.
Jednak
postanowiłem zdjąć mężczyźnie kominiarkę. Kucnąłem przed trupem, a następnie
zsunąłem z niego czarny, przesiąknięty krwią materiał. Odczułem wówczas najprawdziwszy
szok, widząc przed sobą długie, kruczoczarne włosy oraz kobiecą twarz.
*
− Coś ty wczoraj
robił? – jęknął Shuji, dopadając do mojej ławki. Niemal spałem w klasie, a
dopiero dotarłem na zajęcia. W ogóle nie zmrużyłem w nocy oka, gdyż wróciłem
naprawdę późno, jakoś po trzeciej byłem w domu, a musiałem jeszcze odrobić
lekcje. Masakra jakaś. Nawet nie opłacało mi się kłaść. Byłem cały w siniakach,
wszystko mnie bolało. Miałem prawdziwą ochotę rzucić to wszystko i iść spać.
− Ja? A
ćwiczyłem trochę – odparłem, uchylając na moment powieki. Świecie, błagam, idź
sobie.
− Rany,
obiecałeś mi pomóc wczoraj, jak nie będę wiedział, co robić na spotkaniu z
Izumi. Pamiętasz czy zapomniałeś?
Randka z Izumi…
Shuji prawiczek… O cholera!
Podniosłem się z
ławki, zbyt gwałtownie, jak się okazało, bo nieźle mi się w głowie zakręciło.
− Przepraszam! –
jęknąłem, składając przed przyjacielem dłonie jak do modlitwy. – Serio, ja…
− Zapomniałeś.
− Nie to wcale
nie tak! Ja… ja tylko… - urwałem, nie będąc w stanie wymyślić jakiejś sensownej
wymówki, normalnie nie chciało mi się myśleć tego dnia. No i nie mogłem mu też
powiedzieć, czym tak naprawdę się zajmowałem powszedniego dnia. – Zapomniałem…
− Mówiłem.
− Przepraszam,
stary, rany.
− Czytałeś
chociaż wiadomości ode mnie? Czy je kompletnie zlałeś?
− Uhm… no… –
zacząłem się macać po kieszeniach w portkach, jednak nie miałem ze sobą
telefonu. Musiałem go zostawić w domu. −
Nie, no… gdzieś wcisnąłem komórkę. Sorry,
Shuji. Serio, nie chciałem, by to tak wyszło. Ale, jak wam w ogóle poszło?
Jakieś pozytywy?
− No wiesz –
usiadł na krześle obok – nie było chyba tak źle. Poszliśmy najpierw na obiad,
późnie na kawę. Trochę gadka się nie kleiła, ale opowiedziałem jej kawał i
chyba ją rozbawił. Śmiała się.
Z ciebie,
baranie…
− Tak? Hej, to
ekstra! Umówiliście się na następne spotkanie?
− Nie chciała.
− Nie chciała?
Ha? Czemu?
− A skąd mam
wiedzieć? Powiedziała, że nie i to ją chyba oburzyło, że proponuję jej jeszcze
jakieś wyjście. Czy wszystkie laski są takie?
− Raczej nie –
westchnąłem. – Daj jej trochę czasu, może jednak się zgodzi. Z nimi to
niewiadomo.
− Tak sądzisz?
− No, może ma
okres czy coś. To jej przejdzie za kilka dni.
Kilka dni
później, po zajęciach z kółka historycznego, zahaczyłem Izumi, prosząc ją, by
dała poszła z Shujim jeszcze raz na randkę.
− Na randkę? Z
nim? Znowu? – prychnęła. – Przestań, niech sobie znajdzie jakąś kujonkę, która
będzie chciała słuchać chemicznych żartów. Ja swoje zrobiłam.
− No tak, ale on
cię tak strasznie lubi.
Izumi westchnęła
ściągając ramiona. Miałem do czynienia już z tyloma dziewczynami w swoim życiu,
że wiedziałem że zaraz oznajmi coś, co wcale mi się nie spodoba.
− Dobra. Pójdę z
nim jeden i ostatni raz. Ale mam warunek.
O cholera.
Dobra.
− Warunek? Co to
za warunek?
− Ty pójdziesz
na randkę ze mną.
Popatrzyłem na
nią z całą dozą rezerwy. Aż trudno było mi uwierzyć w to, co właśnie oznajmiła.
− Okej –
przystałem na jej warunek. Wszystko po to, by uszczęśliwić swojego kumpla.
Oczywiście, to nie było dla tych zajebistych nóg i cycków. I to wcale nie tak,
że czułem, że mogę zaliczyć niezłą laskę. Ba, na pewno. Ona też w końcu marzyła
o tym, by się ze mną przespać. Czego więc chcieć więcej?
No ale, to tylko
dowodziło tego, że byłem ostatnią kutwą, gnojem, dupkiem czy czym tam jeszcze.
Stwierdziłem, że pójdę na randkę z dziewczyną, która podobała się mojemu najlepszemu
przyjacielowi. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że tym sposobem doprowadzę do
wielkiej tragedii.
----
Okeeeeej~!
Migdała troszkę nie było, ale jest znowu na ybt. I proszę się nie martwić o
niedokończone wątki w rozdziale, po to ma to części, by to powyjaśniać. (Lol what)
Dochodzi trzecia
nad ranem, gdy to piszę i w ogóle kończę rozdział, ale mam nadzieję, że nie ma tak
źle. Jak wam lecą wakacje? Ja w końcu też je zaczęłam w ten poniedziałek,
skończyłem sesję i jestem wolna!
No i co by tu
jeszcze… O! Jak wam się podobał rozdział? Troszkę zabijania było, no ale co
poradzić. Jóczan brutal, musiał się wyżyć za młodu, by to później być kochanym
misiem. I obiecywałam sobie, że za jakieś dwa rozdziały pojawi się upragniony przez
wszystkich Kouyou, jednak patrząc na to... ehm… Może się przedłużyć o kolejne
dwa. XD
No nic, dziękuję
serdecznie za uwagę, trzymajcie się, Żuczki!
Do następnego
rozdziałuu~!
"Jestem tylko ciekaw, co by było, gdyby rozegrała się między nami bójka. Który z nas by wygrał? Dobra, ważniejsze pytanie. Któremu z nas kibicowałby mój partner?" Zrobiło mi dzień.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, tylko troszku pogubiłam się ile Aoi ma lat na tym etapie.
Aż się zaczęłam zastanawiać jak osoby z mojej (już byłej na szczęście) klasy spędzają czas poza szkołą. Nigdy nic nie wiadomo.
Zamordować kilkanaście osób, a później jak gdyby nigdy nic pojawić się w szkole i normalnie rozmawiać z przyjacielem. Nieźle.
Nawet uśmiechnęłam się na wzmiance o Kouyou :D
JAKIM YUU JEST POPIERDOLONYM SKURWYSYNEM XDDDD
OdpowiedzUsuńKOCHAM GO.
I również się pogubiłam ile Yuu ma teraz lat XD
Wyobraziłam sobie jakby zareagował Taka na to wszystko i popłakałam się ze śmiechu.
To chore, ale ja nadal tak bardzo shipuje Rena z Aoim.
No przecież to jest para idealna Yuu maszyna do zabijania i popierdolony psychol Ren.
To jest niesamowite, kocham te serie mocno, mocno.
Na samą myśl o kolejnym rozdziale przebieram nogami z ekscytacji!
Jestem tak cholernie ciekawa co tu się będzie działo dalej!
Więcej Rena! Więcej Rena!
Ren team!
Pozdrawiam cieplutko, życzę weny i czekam na kolejne!
BĘDZIE KOUUUUUYOUUUUUUUUUUUUU~!!! TAAAAAAAAAAAK!!!
OdpowiedzUsuń^
|
|
Tak mniej więcej wyglądała moja reakcja, gdy przeczytałam, że będzie mój ukochany Kou-chan ~~~ Uwielbiam go, no... Proszę nie hejtować.
CAŁY DZIEŃ (tzn. od 13, bo wtedy wstałam) czekałam na to, aż będę miała wi fi, bo byłam w huy wie ilu miejscach i NIGDZIE nie było (!), a pisanie komentarza na transferze danych mija się z celem.
Przez to kompletnie zapomniałam, co chciałam napisać...
AHA!
Aaach ten soczysty opis rozpierduchy~ Jóczan może tak robić częściej, zupełnie mi to nie przeszkadza. Mordobicie również spoko. 11/10.
Huh, skoro masz wakacje to wyczuwam więcej postów na ybt... Wyczuwam, prawda? Błagam, powiedz, że wyczuwam ;_;
W ogóle (tak pięknie rozpoczęte zdanie) za każdym razem jak Yuu jest z Renem (w sensie w pobliżu siebie są i mają jakieś odpały, chociaż podczas tych bliższych zbliżeń też) mam takie "Co jest z Wami, kurwa, nie tak?"... No i te zachwiania emocjonalne Jóczana... Nie, że coś,to niby kobieta zmienną jest, ale... Ech, dobra, nie ważne. Jak zaczynam filozofować to nigdy nic dobrego z tego nie wychodzi, więc może lepiej nie (tylko ja tak mam?).
Lol, ten komentarz jest nawet długi i nawet nie taki smętny, jak na mnie, oczywiście. Bo dalej jest... Dziwny.
W każdym razie! Weny, odlotowych wakacji (if u know what i mean) i czego tam Ci jeszcze potrzeba do pisania tych zajebistych rzeczy!
Papa ~!
Łamię mój dotychczasowy schemat pisania komentarzy dopiero po zakończeniu serii. A dlaczego? Bo ten rozdział rozwalił mnie psychicznie. To dążenie Aoiego do destrukcji, mordowania, to 'wyłączenie' ludzkich odruchów - wspaniale napisane. Najbardziej podobała mi się scena rozmowy z tamtym facetem z dziećmi, a potem masakra. Niby przeczuwa się, co zaraz nastąpi, ale i tak jest się niebywale zaskoczonym, bo 'może jednak to potoczy się inaczej? '. Wszystko jest super, było parę błędów i latające przecinki, ale dosłownie kilka i przecież skończyłaś to pisać o trzeciej nad ranem! Tak jak już Ci pisałem - nie mogę się doczekać spotkania Yuu i Taki ❤ szczerze, za Uruhą nie przepadam, przez te kilka rozdziałów nowej serii nie lubię też Rena (unpopular opinions), chociaż czasem mam przebłyski zafascynowana osobą tego drugiego.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci weny, szczęścia i odpoczynku w wakacje!
Wow! Nieźle pojechałaś w tym rozdziale! Czekam na więcej :D oraz życzę weny ^^
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać rozdziału z Kouyou, a tym bardziej z Taką :D
OdpowiedzUsuńTen rozdział był naprawdę ciekawy, Aoi, który zabija z zimną krwią i mord na ojcu dwójki dzieci - ło matko. Ciężkie miał to życie. Świetnie się czytało <3