Migdałowe serce: Cruel World 06
O sierpowych, łamaniu żeber, histeriach i plamach na suficie
− Jesteśmy przyjaciółmi?
−
Dopóki śmierć nas nie rozdzieli.
Carlos Ruis Zafon – „Gra anioła”
Siedziałem w
ciszy na swoim łóżku, mając głowę pełną niczego. Irytujący zegarek na szafce
nocnej tykał powoli, odmierzając czas, mój oddech oraz uderzenia mego serca.
Dłonie zaciskałem z całych sił na kolanach, wargę przygryzłem już dawno do krwi
i teraz ssałem ją uporczywie, próbując nieco zatamować krwawienie. Rolety były
szczelnie zasłonięte, nie miałem nawet chęci na to, by odsłonić okna. Czułem
się, jakby wewnątrz mnie była ukryta bomba i całe to tykanie zegarka było tylko
odliczaniem do wybuchu.
Usłyszałem, jak
moja mama wchodzi po schodach na piętro. Zbliżała się do mojego pokoju. Pewnie
starała się, by zachować ciszę i by krok nie był nerwowy, co jednak nie do
końca jej to wychodziło. Nigdy nie umiała cicho chodzić, miała tak okropnie
twarde i głośne podeszwy kapci, że nawet próbując zachować się jak mysz pod
miotłą, byłaby w stanie obudzić umarłego.
Delikatnie
zapukała do drzwi.
− Yuu?
Nie
odpowiedziałem. Po paru sekundach nacisnęła klamkę. Zajrzała do środka,
wtykając głowę w szparę między drzwiami a ścianą.
− Yuu? –
powtórzyła. Spojrzałem na nią. – Kochanie, idziesz dzisiaj do szkoły?
− Chyba… chyba
tak.
− Nie musisz się
zmuszać. Ale lepiej by było, gdybyś poszedł. Siedzenie w domu tylko wszystko
pogorszy, powinieneś wyjść do ludzi, porozmawiać z kimś – weszła do środka.
Usiadła obok mnie na łóżku. Wcale nie miałem ochoty na to, by akurat teraz
prawiła mi morały o życiu. Nie miałem ochoty na to, by widzieć się z
kimkolwiek, nawet z nią. Chciałem, by wszyscy chociaż na ten jeden dzień dali
mi spokój. A zostałem już zasypany całym gradem żałobnych wiadomości. Z każdym
następnym powiadomieniem, z kolejnymi współczującymi słowami, czułem się coraz
bardziej, jakbym był otoczony. Jak ściśnięty w tłumie spoconych ludzi, powoli
brakowało mi oddechu. Pomimo tego, chciało mi się wrzeszczeć na całe gardło, by
mój głos dotarł aż do nieba.
− No wiem –
odparłem mimowolnie. Wiedziałem, że cokolwiek powiem, każdy i tak odbierze to
teraz jako coś, co było uwarunkowane reakcją na szokującą wiadomość o śmierci
najlepszego przyjaciela. A to wcale nie tak. Nie czułem jako takiej żałoby, nie
byłem smutny. Czułem tylko złość. Oraz to niezrozumienie przez innych tak mnie
frustrowało, coraz bardziej denerwowało i rozwścieczało.
− To jak?
Podwieźć cię? Trochę dziś śniegu napadało.
− No jasne.
− Przebierz się
w mundurek, w takim razie – dodała już nieco weselszym tonem, że zgodziłem się
wyjść do szkoły. Wstała, ruszyła do wyjścia. – Będę już w samochodzie, trzeba
go rozgrzać.
− No tak.
− Nie wstawiłam
go do garażu, bo zapowiadali nieco łagodne warunki. A wiesz, ile mi to czasu
zajmuje. I zawsze się boję, że obłupię boczne lusterka. To takie stresujące!
Mam nadzieję, że nic tam nie pozamarzało za mocno, ach – tłumaczyła się na
siłę, byle zająć moją głowę innymi myślami. Chciałem już powiedzieć, że nie
musi się tak wysilać, bo nie jest mi wcale za nic przykro. Jestem tylko zły. –
No i na dole masz już śniadanie. Możliwe, że wystygło, to odgrzej szybko w
mikrofali. I przygotowałam ci jedzenie do szkoły. No dobra, ubieraj się już,
nie ma czasu. Będę na dole. Pospiesz się!
Wyszła.
Zacisnąłem
powieki, ponownie przygryzłem wargę. Zachciało mi się płakać.
W szkole, tak
jak się spodziewałem, było najgorszej. Wszedłem nieco spóźniony do sali, w
której miałem pierwszą lekcję, matematykę. Gdy tylko otworzyłem drzwi,
zapłakane spojrzenia całej klasy zwróciły się ku mnie. Nauczyciel matematyki
wraz z panem Sasakim stali pośrodku przed tablicą. Spojrzeli na mnie, jakby nie
mieli w ogóle pojęcia, co powiedzieć. Bez słowa usiadłem w swojej ławce,
wyciągnąłem wszystkie przybory i jak gdyby nigdy nic, zapisałem w zeszycie
lekcję oraz temat.
− Yuu,
słyszałeś, co się stało? – spytał pan Sasaki.
Zapadła głęboka
cisza. Wszyscy patrzyli na mnie w oczekiwaniu na odpowiedź. Miałem wrażenie, że
gdyby ktoś teraz opuścił szpilkę na podłogę, to jej dźwięk odbiłbym się głośnym
echem od ścian i jeszcze byłoby go słychać na drugim końcu szkoły.
− Słyszałem –
wymamrotałem, zerkając na pana Sasakiego.
− Przyjdź do
mnie po lekcji – powiedział wychowawca.
− Dobrze.
Pan Sasaki
obrzucił wszystkich uczniów uważnym spojrzeniem, a następnie wyszedł bez słowa.
Histeria trwała. Dziewczyny płakały, chłopcy byli pogrążeni w głębokiej
zadumie. Nawet matematyk nie był w stanie do końca prowadzić zajęć, chociaż
starał się, by wszystko wyglądało normalnie. Podał nam zadania, wziął kilka
osób do tablicy. W końcu jedna uczennica nie wytrzymała i rozryczała się,
stojąc przed całą klasą. Wyszła do łazienki, a za nią tabun jej koleżanek,
które były w równie głębokim rozgoryczeniu.
Każdy zadawał te
same pytania. Dlaczego on? Czemu to musiał być Shuji? Co go do tego skłoniło?
Co na to jego rodzice? Kto go właściwie znalazł? To wszystko tak mnie
denerwowało, że chciało mi się wrzeszczeć na tych ludzi, co szczególnie
przeżywali stratę kolegi z klasy. To były osoby, które nawet z nim nie
rozmawiały, traktowały go jak powietrze. Ogarniała mnie taka wściekłość, gdy widziałem
szlochające pustostany z toną makijażu, że taki to on był dobry, kochany, a
jaki mądry, och, jaka szkoda. Gówno prawda! Shuji był nikim w ich oczach. Był
kolejnym szarym człowiekiem, który po szkole i studiach miał zasilić urzędowy
stołek, zarabiać marne pieniądze i w wieku czterdziestu lat umrzeć z
przepracowania. Miał wziąć ślub z kobietą, która go nie kochała, a on jej, miał
mieć z nią dzieci, mieli wziąć rozwód i żyć gdzieś obok siebie z jedyną nicią
porozumienia, którą byłyby ich wspólne latorośle, które również by za nim nie
przepadały. Shuji miał trwać w swoim nijakim życiu. Mieliśmy się przyjaźnić do
końca liceum, później pewnie kontakt by się nam urwał, ale odnowilibyśmy go
podczas przypadkowego spotkania na ulicy. Obaj mieliśmy być wtedy zaskoczeni
oraz szczęśliwi, że znowu się widzimy i pomimo tego bólu oraz nieporozumień, w
dalszym ciągu bylibyśmy tymi samymi kumplami.
Teraz na ulicy
mogłem jedynie spotkać jego matkę, która, nie mogąc już znieść tego bólu po
stracie dziecka, ze łzami w oczach odwracałaby ode mnie wzrok, po czym szła w
drugą stronę.
Po lekcji
poszedłem do pana Sasakiego, tak jak mnie poprosił. Zapukałem do jego sali, a
następnie wszedłem do środka, nie czekając na żaden odzew. Nauczyciel siedział
przy biurku, przeglądał jakiś zeszyt. Podniósł na mnie głowę, poprawiając przy
tym okulary wskazicielem, które nieznacznie zsunęły mu się z nosa.
− Dzień dobry –
powiedziałem.
− Hej, Yuu –
odparł. Zaskoczył mnie tym nieoficjalnym tonem. Pan Sasaki zawsze uchodził za
luzaka, jednak nigdy nie traktował uczniów jako swoich kolegów.
− Uhm… –
bąknąłem niepewnie, wciąż trzymając jedną rękę na klamce. – Miałem przyjść.
− Wiem. Dobrze,
że jesteś. Usiądź, proszę – wskazał ręką pierwszą ławkę przed biurkiem.
Usiadłem na wyznaczonym miejscu. Spojrzałem na swojego wychowawcę, wyczekując
tego, co miał mi do powiedzenia. – Jest mi strasznie przykro przez to, co się
wydarzyło – oznajmił w końcu. – Serce mi się kraje, gdy myślę o tym wszystkim,
to okropne.
− No tak –
wymamrotałem. Mało mi nie brakowało, żeby prychnąć.
Sasaki
westchnął. Zdaje się, że wyczuł w moim głosie nutę kpiny. Jaka szkoda, że wtedy
jeszcze nie umiałem tak dobrze maskować wszystkich emocji.
− Posłuchaj
mnie, Yuu. Poprosiłem cię, żebyś przyszedł, ponieważ policja będzie chciała cię
jutro przesłuchać.
Drgnąłem.
Otworzyłem szerzej oczy z zaskoczenia. Wychowawca był tym jednak nieporuszony.
Zdaje się, że zawód nauczyciela przygotował go perfekcyjnie do przekazywania
nieprzyjemnych wieści.
− Policja?
− Nie przejmuj
się. Będą chcieli porozmawiać o Shujim, o jego zachowaniu w ostatnim czasie i
czy wiesz coś może na ten temat. Tego… rozumiesz…
− Tego, że się
zabił? – spytałem bez ogródek.
Pan Sasaki mało
nie zachłysnął się powietrzem.
− Uhm… Tak. Dlatego,
proszę cię, przyjdź jutro do szkoły. Przynajmniej na pierwsze lekcje, jeśli nie
czujesz się na siłach, żeby teraz chodzić na zajęcia, to zrób sobie po tym
kilka dni wolne. Usprawiedliwię ci to, nie martw się. Po prostu musisz dojść do
siebie po tym wszystkim, a wiadomo, przy ludziach nie jest tak łatwo płakać,
gdy patrzą.
Jeszcze nigdy w
życiu pan Sasaki tak mnie nie zdenerwował. Ledwo powstrzymałem się, by nie
odpowiedzieć mu jakimś kąśliwym tekstem. No tak, następne morały prosto ze
świata dorosłych. Jak ja ich wszystkich nienawidziłem! Nawet swojego wychowawcę
zacząłem właśnie nienawidzić, bo zaczął mówić jak wszyscy inni dorośli. Jakie
to było beznadziejne.
No i po co ten
debil się zabił? Same problemy tylko przez to. Jak był w jakiejś depresji, to
mógł poszukać pomocy u kogoś. U rodziców, pójść do psychologa. Mógł to komuś
powiedzieć. Prawda? Prawda. I powiedział. Powiedział mi, a ja potraktowałem go
potwornie. Wtedy jeszcze tak o tym nie myślałem, jednak, roztrząsając jakiś
czas później całą tę sprawę, uzmysłowiłem sobie, jaki ja naprawdę byłem głupi.
Przecież Shuji przyszedł do mnie, powiedział mi o swoich uczuciach, a ja… a ja
jak zwykle wszystko spieprzyłem. Swoim zwyczajem zachowałem się jak ta ostatnia
podła, zdradziecka kurwa.
Izumi zahaczyła
mnie na korytarzu, kiedy wchodziłem po schodach. Jej przygaszone oczy
rozświetliły się na mój widok, złapała mnie za rękaw od mundurka, zmuszając
mnie jednocześnie do tego, by stanął. Spojrzałem na nią bez większego wyrazu.
Nie miałem kompletnie ochoty na to, by jeszcze z nią rozmawiać.
− Yuu, w
porządku? – zapytała.
W tym momencie
niewiele brakowało mi do tego, by zepchnąć ją z tych zasranych schodów.
Wyszarpałem rękę z jej uścisku jednym sprawnym ruchem. Izumi uniosła dłonie,
jakby chciała się obronić. Może pomyślała, że chciałem ją uderzyć? Kto to wie.
− Daruj sobie –
burknąłem, chcąc iść dalej.
− O co ci
chodzi?! – krzyknęła. Naraz do jej oczu napłynęły łzy, jej ton był piekielnie
piskliwy oraz płaczliwy. Wszyscy ludzie, którzy byli na korytarzu, spojrzeli na
nas. – Przecież ja nie chciałam się z nim spotykać! To nie moja wina!
− Izumi, zamknij
się! – syknąłem, mało nie zatykając jej ust dłonią. Gdy tylko ruszyłem ku niej,
ona zbiegła po schodach na półpiętro i dalej krzyczała w moją stronę.
− Nie chciałam!!
I dobrze o tym wiesz. Jesteś okropny, Yuu! Okropny!! Ja tylko… to ty mi
kazałeś! A ja tylko… To było… To…
− Co było to? –
spytał wychowawca Izumi, który stanął u szczytu schodów. Spojrzeliśmy na niego
jednocześnie. Poczułem, jak żołądek skręca mi się w supeł i podchodzi do
gardła. – Izumi, dlaczego krzyczysz?
Milcz idiotko –
pomyślałem, powracając spojrzeniem z powrotem na dziewczynę. Izumi patrzyła
wystraszonym wzrokiem sarny to na mnie, to na swojego wychowawcę. – Milcz albo
skręcę ci kark.
− To nic… nic
takiego – odparła niewyraźnie. Momentalnie całą zbladła na twarzy.
− Nic? Chyba
musi być coś, skoro tak krzyczysz. Idź na lekcje, za chwilę masz geografię. A ty,
Yuu? Co masz zaraz?
− Ja już
skończyłem – odparłem, odwracając się od nauczyciela oraz Izumi. Zszedłem po
schodach, nie mówiąc już do nich nic.
Wieczorem
przyjechał mój ojciec. Już dawno nie byłem aż tak zszokowany na czyjś widok.
Mama wpuściła go do domu, pomimo tego, że siedział u nas jej nowy facet. Jak na
razie, dogadywali się dobrze. Wydawał się być w porządku gościem, ale z reguły
właśnie tacy skrywają jakieś paskudne sekrety. Tata zabrał mnie do tego samego
Fast Fooda, w którym byłem z Shujim jakiś miesiąc wcześniej. Nie mówił zbyt
wiele, zamówiliśmy jedzenie, on za wszystko zapłacił.
Było już ciemno,
śnieg od rana sypał nieprzerwanie. Tata wyglądał na mocno zmęczonego, pewnie
przyjechał zaraz po pracy. Mama musiała do niego zadzwonić i powiedzieć, co się
stało. Widać było po nim, że bardzo nie miał ochoty, by tu być ze mną, by
spędzać czas z synem. Jedliśmy w prawie zupełnej ciszy. Powoli jadłem
hamburgera, dokładnie przeżuwając każdy kęs. On natomiast nie przejmował się aż
tak bardzo dokładnym mieleniem w buzi jedzenia. Jak zwykle, jadł niedbale,
wszystko popijał czarną kawą. Pewnie nie miał w planach zostawać na noc,
dlatego wlewał w siebie hektolitry kofeiny, by nie zasnąć na trasie.
− Widać, że mama
cię dobrze wychowuje – stwierdził. – Przeżuwasz wszystko jak żyrafa.
− To źle? –
mruknąłem, przełykając uprzednio. Mama już tyle razy zwracała mi uwagę, że mam
coś dokładnie przeżuć, połknąć, a dopiero wtedy mówić, że już nawet o tym nie
myślałem. Takie zachowanie weszło mi już w krew.
− Dobrze. Nie ma
co się spieszyć podczas posiłku.
− No tak.
Kilka chwil
długiego milczenia. Miałem wrażenie, że żołądek ściska mi się w supeł.
− Mama po ciebie
zadzwoniła? – przełamałem w końcu tę cichą barierę między nami, zadając
beznadziejnie oczywiste pytanie.
− Tak.
− Powiedziała
ci, co się stało?
− Uhm. Coś
mówiła, że zabili twojego kolegę. Przykro mi.
− On się sam
zabił.
− No tak, tak.
Coś takiego. W każdym razie, nie żyje. Szkoda, co nie?
Wcale –
mruknąłem w myślach. – W ogóle.
− Bardzo.
− No nic z tym
już nie zrobimy. Trudno.
− Nie da się,
racja.
− Chociaż fajny
był? – spytał.
Spojrzałem na
tatę znad jedzenia. Ojciec nawet na mnie nie patrzył, pałaszował swoje żarcie,
jakby był to jego ostatni posiłek i zaraz mieli tu wtargnąć żołnierze Armii
Amerykańskiej, by rozstrzelać nas na wylot tak, że zostalibyśmy dwoma plastrami
krwawego sera. Żałowałem, że tak się miało nie stać. Żadnych żołnierzy nie
było, a nas nikt nie chciał rozstrzelać. Chyba.
− Był ekstra –
odparłem. – Najlepszy na świecie.
− Najgorzej –
stwierdził, wzdychając. Zjadł do końca hamburgera i popatrzył na mnie,
uśmiechając się bardzo delikatnie. – Kiedy odchodzi ktoś ekstra, to
stwierdzenie kiepsko, że umarł, w
żaden sposób nie odda tego, jak bardzo nam szkoda, że tej osoby już nie ma.
Prawda? Czasami żadne słowa nie są w stanie wyrazić tego, jak się czujemy.
Otworzyłem
szerzej oczy z szoku. Nigdy nie spodziewałem się, że usłyszę tego typu
stwierdzenie z jego ust. Siedziałem naprzeciw niego, czując tak wielki żal oraz
tęsknotę za nim, że myślałem, iż rozpadnę się tam na drobne kawałeczki. Znikąd
pojawił się ból w okolicy serca. Tata jedynie patrzył na mnie spokojnie. Nie
potrafiłem już wytrzymać tej presji ze strony wszystkich, tego głupiego parcia
na szkło, że muszę dobrze się uczyć, że wyrobiłem sobie opinię zimnego drania i
teraz muszę się tego trzymać.
W tej jednej
chwili chciałem powiedzieć swojemu tacie tak wiele, a jednocześnie nie
potrafiłem wydobyć z siebie ani jednego słowa. Dlaczego musiał postępować tak,
że tylko ranił osoby, które go kochały? Czy zdawał sobie sprawę z tego, jak
bardzo mi go brakuje? Czy jest w stanie wyobrazić sobie to, że pomimo jego
okropnego zachowania z mojej i jego strony, wciąż jest dla mnie tak bardzo
ważny? Że wciąż uważam go za swojego ojca i kocham go. Bo nigdy bym nie
potrafił znienawidzić kogoś, kto tak bardzo przypominał mi mnie.
I tak, niemal
dusząc się z frustracji, że chcę tak wiele, a nie mogę nic, z moich oczu
popłynęły słone łzy, które zalały moją twarz jak potężna fala zimnego tsunami.
*
Do zakończenia roku
kalendarzowego byłem wrakiem człowieka. Przynajmniej tak się właśnie czułem,
jednak nie dawałem tego po sobie poznać. Wszystko mnie bolało, miałem wielką
ochotę zerwać kontakt z całym światem. Pragnąłem zniknąć, podobnie jak to
zrobił Shuji. Niestety, nie mogłem pozwolić sobie na tego typu luksusy. Nie
chodziło mi o żadne samobójstwa, żeby nie było. Bardziej miałem na myśli ucieczkę
stąd. Od ludzi, od tego miasta. Od wszystkiego, co przywodziło mi na myśl
mojego zmarłego przyjaciela. Nikomu i tak by to nie zrobiło różnicy. No, może
mojej mamie, bo ona zawsze wszystko strasznie przeżywała i pewnie, gdyby tylko
mogła, to oddałaby mi całe swoje serce.
Dlatego jeszcze
bardziej starałem się nie robić żadnych głupot, by jej nie denerwować.
Byłem dwa razy
przesłuchiwany przez policję. Dwukrotnie
zadawali mi te same pytania, chcąc sprawdzić czy moje odpowiedzi są zgodne.
Starałem się odpowiadać zgodnie z tym, co mówiłem wcześniej. Mama stresowała
się chyba dziesięć razy bardziej ode mnie. Dla niej przesłuchiwanie przez
policję było równoznacznie z byciem kryminalistą. W zasadzie, to niewiele się
myliła.
− Jestem –
powiedziałem bez wyrazu, wchodząc ślamazarnym krokiem do domu. Zamknąłem za
sobą drzwi, rzuciłem plecak na podłogę, aż coś usłyszałem. Mama siedziała w
kuchni wraz ze swoim fagasem, rozmawiali żywo, strasznie się śmiała. – Żeby cię
chuj strzelił – pomyślałem sobie, wyobrażając sobie, jakie zabawne rzeczy
musiał tamten facet opowiadać mojej mamie. Zdarzało się, że tygodniami
opowiadał, parę razy dziennie nawet, ten sam dowcip. I jak już za pierwszym
razem nie był w ogóle śmieszny, tak z każdym kolejnym stawał się niesmacznym
jedzeniem, które ktoś wciska ci na siłę, a ty musisz je zjeść z grzeczności.
Właśnie tak się czułem, przebywając z tym facetem. A mama? Ona śmiała się do
rozpuku z każdego idiotycznego słowa, jakby wypowiadał je zawodowy komik.
Chwytała się za brzuch, zginała w pół, jej twarz robiła się czerwona i tak
chichrała się aż do łez. Dla mnie jedynie to było aż tak przeraźliwie żałosne.
Ten facet nie miał w sobie za grosz charyzmy, wszystko trzeba było mu mówić,
miał też dwie lewe ręce. Za przystojny też nie był, ale ubierał się elegancko i
to trzeba było mu przyznać, że krawat do koszuli umiał dobrać jak nikt. Ale
poza tym, to był bezużyteczny. Nie umiał wykonać nawet najprostszej czynności,
jak na przykład wyniesie śmieci. Raz sąsiadka przyszła do nas wściekła, że
facet wrzucił nasze śmieci do jej kosza. Mama gorliwie ją przeprosiła,
obiecując, że to się więcej nie powtórzy, po czym pobiegła zrobić dla niego
śniadanie do łóżka, wyprasować skarpetki oraz uprać mu majtki. O rany! To ja
byłem milion razy bardziej samodzielny. Praktycznie sam wszystko sobie
przygotowywałem, umiałem gotować, wstawiać pranie, sprzątałem po sobie, ogólnie
starałem się zachować względny porządek. A ten pajac? Trzeba było biegać za nim
z miotłą i szufelką i sprzątać jego brudy. Jak mnie to denerwowało! Mama go po
prostu niańczyła jak jakiegoś upośledzonego dzieciaka. Specjalnie chyba
sprawdziła do siebie tego niemowlaka, żeby jeszcze dołożyć sobie obowiązków.
Dlatego też tak
bardzo wzbraniałem się do zakochania w kimkolwiek. Proszę bardzo! Oto co coś
takiego było w stanie zrobić z człowiekiem. Oddajemy serce, czas, cząstkę
siebie w ręce drugiej osoby, która bardzo często chce nas tylko dla siebie na
krótką chwilę. Robimy z siebie debili tylko po to, by jeszcze na koniec poczuć
w ustach gorzki smak rozczarowania oraz jedną wielką rozpacz. Dlatego też tak
bardzo trzymałem się swojej jednej, platonicznej miłości. To było coś, czego
nie dało się łatwo zburzyć, bo nie byliśmy razem. I dzięki temu byliśmy
bezpieczni, wolni od siebie nawzajem. Świadomość, że nigdy nie zostanę zraniony
w tak sposób była bardzo uspokajająca, ale jednocześnie mylna jak nic innego.
Rozebrałem się
do końca z ubrania wierzchniego, zarzuciłem plecak na jedno ramię, a następnie
ruszyłem salonu. Mama siedziała ze swoim facetem na kanapie, pokazywał jej
jakieś sztuczki z kartami.
− Hej –
mruknąłem, stając w miejscu. Wlepiłem wzrok w ręce mężczyzny, który sprawnie
tasował talię.
− Cześć, Yuu –
odparł fagas.
− Hej, kochanie,
obiad jest w kuchni. Nałożysz sobie?
Mama na mnie
nawet nie spojrzała. Była tak bardzo zaabsorbowana tym badziewiem, iż nie
raczyła nawet zaszczycić mnie swym spojrzeniem. Cudownie.
− Jasne, dzięki.
Nałożyłem sobie
obiad, po czym poszedłem z talerzem do siebie. Zjadłem w spokoju, chociaż nawet
przez zamknięte drzwi słyszałem donośny śmiech swojej matki. Zły byłem, że tak
bardzo zszedłem dla niej na drugi plan. Chociaż… Może to i lepiej? Mogłem w
spokoju zająć się swoimi sprawami i nie musieć przejmować się tym, że będzie mi
przeszkadzać. Teraz miałem możliwość, by dłużej zostawać na treningach, nie
dostrzegała tak bardzo wszystkich siniaków na moim ciele. Nie musiała więc się
mną mocno przejmować ani zamartwiać, że może znów zacząłem z kimś namiętnie
bojować.
Raz tylko
usłyszałem, jak mama rozmawia z moim ojcem przez telefon. Mówiła mu, że boi
się, że mogę mieć depresję, bo ostatnio naprawdę chodziłem strasznie
przygaszony. Nie miałem ochoty słuchać tego, jak opowiada tacie to, jak się
zachowuję, a poza tym, nie miałem pojęcia, co odpowiadał ojciec. Dlatego nie
chciałem się więcej frustrować, że znam niepełną rozmowę, tylko wyszedłem. Na
drugi dzień zadzwonił do mnie tata z zapytaniem czy może nie chcę przyjechać do
niego do Tokio na jakiś weekend. Powiedział, że kupił nową nieruchomość i
chciałby, żebym ją obejrzał. I wiecie co? Naprawdę od bardzo dawna poczułem się
szczęśliwy. Wiedziałem, że to mama go o to poprosiła, że może tak naprawdę nie chciał,
żebym przyjeżdżał, ale ja się tak okropnie ucieszyłem, że przez chwilę nie
wiedziałem nawet, co powiedzieć. I oczywiście, że się zgodziłem. Powiedział, że
spędzimy weekend w trójkę wraz z Mahiro i Kage. Ucieszyłem się wtedy jeszcze
bardziej, bo ostatni raz z rodzeństwem widziałem się na święta, kiedy brat i
siostra przyjechali do domu. Oboje poznali też wtedy faceta mamy i im również
nie przypadł on do gustu. Kage jedynie stwierdziła, że wizualnie, to prezentuje
się świetnie, szkoda tylko, że z zachowania był debilem.
Odliczałem już
tylko dni do wyjazdu, starając się nie myśleć o niczym innym. Nawet jeśli
ojciec miałby mnie traktować jak powietrze, w dalszym ciągu zachowywać się tak
bardzo egoistycznie oraz samolubnie, to jednak wszystko to było lepsze niż
ciągłe siedzenie w tym cholernym mieście.
Po niespełna
godzinie wyszedłem na trening. Zorientowałem się wtenczas, że facet mamy już
wyszedł, a ona sama z zadowoleniem zajmowała się czymś w kuchni. Powiedziałem
tylko, że wychodzę i nie czekając na odpowiedź z jej strony, błyskawicznie
wyślizgnąłem się za drzwi, dopinając w biegu płaszcz. Niemal zsunąłem się po
poręczy w dół, by nie poślizgnąć się na ośnieżonych schodach. Gdy byłem już na
dole, okręciłem się szczelnie szalikiem, a następnie naciągnąłem mocno czapkę
na czoło tak, że widać mi było tylko oczy. Upewniłem się jeszcze, że niedaleko
domu stoi samochód dwójką mężczyzn, która miała obserwować mój dom. Obaj
kiwnęli mi jedynie głowami, gdy dostrzegli mnie z daleka. Odpowiedziałem im tym
samym gestem, a następnie poszedłem do rezydencji.
Gdy tylko
dotarłem na miejsce, wszyscy mi się zaczęli nisko kłaniać, jakbym był co
najmniej jakimś cesarzem. Z początku również starałem się każdemu odpowiadać,
jednak z czasem nie miałem już ochoty na to w ten sposób reagować. Przywykłem
do bycia swego rodzaju gwiazdą i nie robiło mi to żadnej różnicy. Bez wyrazu
przechodziłem obok ludzi, których nawet zbytnio nie kojarzyłem. Wszyscy
zwracali się do mnie per pan. Panie Aoi! Rany, jak to śmiesznie brzmiało.
Pomyślałem sobie tylko, jak bardzo Ino by mnie wyśmiała, gdyby tylko ktoś się
odezwał do mnie. Stroiłaby sobie żarty przez następne tygodnie, jak nie
miesiące. To samo Shuji. On by to jakoś przebiegle wykorzystał, przetworzył w
swoim nerdowskim mózgu, a następnie stworzyłby coś, co irytowałoby mnie
niemiłosiernie.
Jednakże, nie
bez powodu wszyscy zwracali się do mnie w ten podniosły sposób. Szybko
rozniosło się, że to ja w pewnym sensie skłoniłem swojego przyjaciela do
odebrania sobie życia, to ja byłem tą osobą, która stawiała się Renowi, która
tłukła się i mordowała bez najmniejszego poczucia winy. Każdy odczuwałem przede
mną respekt. Kotetsu mówił, że to między innymi przez moją chłodną aurę oraz
tak bardzo martwe oczy. Zdziwiłem się na to stwierdzenie. Martwe oczy? Później
mój starszy przyjaciel wytłumaczył mi, że mam taki przerażająco obojętny wzrok
podczas treningu z walki, ze strzelania, a podczas akcji to w ogóle wyglądałem,
jakbym nie był człowiekiem, tylko maszyną. W zasadzie, to nawet nie starałem
się jakoś groźnie wyglądać. Byłem po prostu mną, nikim więcej. Nie miałem
potrzeby, by kogokolwiek udawać.
− Mamy go! –
wykrzyknął Kotetsu, gdy do niego zajrzałem. Spojrzałem na niego zaskoczony.
Zamknąłem za sobą drzwi.
− Kogo? –
spytałem niepewnie.
− W końcu wiemy,
kto stoi za napadem na twój dom oraz kto przetrzymywał pieniądze – odparł,
podrywając się z miejsca. Widziałem, jak oczy błyszczały mu z podekscytowania,
zupełnie jak dziecku na widok niesamowicie atrakcyjnego prezentu.
− Doprawdy?
− Tak. W końcu
potwierdziły się nasze przypuszczenia. Wiemy też, kto może nas doprowadzić do
źródła oraz…
Urwał. Usiadłem
przy jego biurku, po czym zacząłem okręcać się na krześle. Woda z mokrego
płaszcza pewnie wsiąkła w oparcie oraz siedzisko, jednak Kotetsu jakoś nie
protestował. Tak gwałtownie zamilkł, że nawet zacząłem się odrobinę martwić, że
może coś się stało. Zatrzymałem się po pewnym czasie, a następnie posłałem
Kotetsu pytające spojrzenie. W głowie mi się kręciło.
− Oraz?
− W sumie nic.
− Uhm.
Kotetsu zacisnął
wąsko wargi, jakby próbował mi coś powiedzieć, jednak skutecznie się przed tym
powstrzymywał. Patrzyliśmy na siebie przez jakiś czas w ciszy, aż w końcu
przyszedł do nas Ren. Obrzucił naszą dwójkę nieco pytającym spojrzeniem.
− Idziesz na
trening? – zadał mi pytanie.
− Idę –
odparłem, w dalszym ciągu przyglądając się Kotetsu. Starszy nie wytrzymał w
końcu i nerwowo zaczął grzebać w szafce.
− No to pospiesz
się. Dzieci czekają na ciebie w sali.
− Dzieci? –
otworzyłem szeroko oczy, przenosząc swoje spojrzenie na Rena. – Ja też mam się
zajmować tymi dzieciakami?
− No tak. Rusz
się.
Ren znów był
pełen obojętności. Spoglądał na mnie bez większego wyrazu, jakby w życiu nie
pozostało mu już kompletnie nic. Wyszedłem z nim od Kotetsu bez słowa. Gdy
tylko znaleźliśmy się na korytarzu, Ren złapał mnie za dłoń. Już chciałem
wyrwać rękę z jego uścisku, kiedy zorientowałem się, że jego ręka dotyka mojej
tak… delikatnie. Nie chciał w żaden sposób zrobić mi krzywdy, przynajmniej na
pozór. W środku nie traciłem czujności, gdyż wiedziałem, jak bardzo Ren
potrafił być nieprzewidywalny. Spojrzałem na nasze dłonie, następnie na niego.
Starszy przypatrywał mi się teraz jakby z ciekawością. Zmarszczyłem brwi,
zadając mu jednocześnie nieme pytanie.
− Jesteś
ostatnio taki smutny – stwierdził, gdy schodziliśmy razem po schodach. Szliśmy
jednym rytmem, nikt nie schodził wolniej czy szybciej. Byliśmy dobrze ze sobą
zgrani.
− No i co z
tego? – odparłem.
− Martwię się.
− Ty się
martwisz? O mnie?
− Tak, Yuu.
Martwię się o ciebie.
Momentalnie
stanąłem. Moja dłoń swobodnie wyślizgnęła się z dłoni Rena, który zszedł te
kilka ostatnich schodków do końca, aż stanął na parterze. Patrzyliśmy na siebie
przez kilka dłuższych sekund w zupełnej ciszy. Chciałem w końcu wiedzieć, co
tak naprawdę kierowało teraz Renem. W głębi wiedziałem, że wcale nie okazywał
mi współczucia, tylko udawał, jednak coś we mnie pragnęło, by ktoś się o mnie
zatroszczył, by okazał mi współczucie oraz bezgraniczne oddanie. W jednej
chwili pomyślałem też, że może jednak potrzebuję tego, by się zakochać. Tak
szaleńczo stracić dla kogoś głowę, kochać tę osobę całym sobą, robić dla niej
wszystko, oddać jej siebie, a w zamian otrzymać to samo. Pragnąłem również, by
ktoś w końcu dostrzegł mnie wewnątrz. By ktoś się zakochał we mnie takim, jakim
byłem naprawdę, przygarnął mnie do siebie, objął i powiedział, że mnie kocha.
Jak bardzo było mi przykro, że teraz Ren pozorował osobę, która mogłaby być dla
mnie kimś takim.
− Nie wierzę ci
– powiedziałem, kręcąc głową. – Ty nie czujesz współczucia.
− Tak sądzisz?
− Tak jest –
przygryzłem lekko dolną wargę. – Dla ciebie nic się nie liczy. Jesteś
zapatrzony w siebie, nic cię nie obchodzi. Sprzedałbyś nas wszystkich za marne
grosze.
− Przykro mi,
Yuu, że tak o mnie myślisz.
Już nie
rozmawialiśmy, tylko poszliśmy razem na trening.
Nigdy bym nie
przypuszczał, ze będę uczyć grupkę małych dzieci. No, może nie do końca małych,
jednak najmłodszy członek załogi miał zaledwie dziesięć lat. Dziesięć lat!!
Była to córka jednego osobnika ze zgrupowania. Wiadomo, nikt by nie angażował w
to obcych, małych dzieci. Minano stwierdził, że najlepiej zaczynać w jak
najmłodszym wieku i podobno z Renem byliśmy tego świetnym przykładem. Co
prawda, talent też był ważny, ale zaangażowanie od najmłodszych lat dawało
lepszy start. I z pewnością w grupie był ktoś, kto mógłby przerosnąć mnie w
przyszłości. Szczerze? Czy ja chciałem się w ogóle ścigać w tym wszystkim? Czy
chciałem coś w ogóle komuś udowodnić? Że nie ma nikogo lepszego? Że jestem
niezastąpiony. Może gdzieś w środku tak, jednak ogóle wcale nie odczuwałem
potrzeby, by się przed kimkolwiek popisywać.
− No dobra,
ustawcie się w rzędzie! – klasnąłem kilkakrotnie w dłonie. Ren stał obok mnie,
jednak kompletnie nie zawracał sobie mną głowy lub też dziećmi. Zostałem
wrobiony w bycie niańką ze spluwą. – Halo!
Banda dzieciaków
nie za bardzo mnie słuchała. Faktycznie, kilkoro z dzieci stanęło przede mną
w krzywym szeregu, jednak reszta ganiała
za sobą, piszcząc oraz krzycząc. Rany, świetnie, kto w ogóle wymyślił takie
przedszkole? Te dzieci powinny zakuwać na sprawdzian z ułamków, a nie spędzać
czas w takim miejscu.
− O rany –
jęknąłem, pocierając skronie.
− Spokój! –
huknął nagle Ren. Mało nie podskoczyłem z zaskoczenia. Spojrzałem na swojego
towarzysza, będąc zupełnie zbitym z tropu jego nagłym zachowaniem. Ale…
pomogło. Dzieci przestały biegać, wszystkie zbiły się w jeden równy szereg. To
już wiadomo było, kto był zobowiązany, do bycia katem w naszym piorunującym
zespole.
− Nie krzycz tak
na te dzieci – westchnąłem.
− Jak nie
potrafisz dać sobie z nimi rady. Jesteś beznadziejny – prychnął.
Stary dobry Ren
wrócił! Znów byłem beznadziejny w jego oczach. Bosko.
− Posłuchajcie
wszyscy – zaczął Ren – pobawimy się dzisiaj trochę, co wy na to?
− Tak!! –
odparły chórkiem dzieci. Założyłem ręce na biodra. Ja już wiedziałem, jak ta
zabawa będzie wyglądać. Powoli, ale skutecznie, prosto do celu, by wychować
kolejną porcję młodych zabijaków, którzy wezmą udział w kilku akcjach, aż w
końcu na któreś zginą. Kotetsu mi o tym powiedział. Większość ludzi była
bezwartościowa i trzymana tylko po to, by dać złudzenie przewagi liczebnej.
Niektórzy znali tylko marne podstawy, by nie dać się od razu zabić. Przy
odrobinie szczęścia dało się przeżyć, aż w końcu wieść prym w byciu pozerem na
pełen etat.
Prawdopodobnie
te dzieci miał czekać ten sam los. Skoro już w tak młodym wieku zaczynały trenować,
oznaczało to też, że wcześnie zostaną dopuszczone do brania udziału we
wszelkiego rodzaju akcjach. Rokowałem, iż może piątka z tej licznej grupy
dożyje do mojego obecnego wieku.
Zabawy, które
wymyślił Ren, były niczym innym jak wuefem. Sprawdzaliśmy stan fizyczny oraz
psychiczny każdego dziecka, od razu selekcjonując, które z nich nada się do
czego. Lub też do niczego. Stwierdziliśmy, że po miesiącu będziemy już pewni,
których dzieci należy się pozbyć, a które zostawić, chociaż nawet wśród tej, na
pozór, bezużytecznej garstki mógł znaleźć się ukryty talent. Dlatego od razu nie
skreślaliśmy nikogo na straty. Jednakże, Ren był nieco bardziej bezwzględny w
tym wszystkim, od razu mi mówił, które z dzieci należy odesłać do Kotetsu lub w
ogóle się go pozbyć. Ustalił sobie, że jeśli dziecko nie wykona chociaż jednego
z pięciu zadań, to automatycznie zostaje skreślone. A były to głównie jakieś
zabawy sprawnościowe. Wspinaczka, skoki, czołganie się.
− Niektórzy to
prawdziwe łamagi – stwierdził Ren.
− To tylko
dzieci. Muszą rozwinąć niektóre mięśnie. Zobaczysz, z czasem będzie lepiej.
− Nie mamy go
dla kogoś takiego – odparł.
− Ren, to tylko
małe dzieci. One potrzebują czasu…
− Gówno prawda.
Są zwiotczałe jak nie wiem co. To jedna wielka rotacja bezużytecznych pacynek,
które nawet nie będą potrafiły dobrze wykonywać poleceń.
Był bezwzględny,
jak zwykle zresztą. Niewiele obchodził go fakt, że te maluchy były tylko
chwiejnymi miniaturkami dorosłych osób. Z tego wszystkiego zachciało mi się
palić i żałowałem, że nie miałem ze sobą żadnego papierosa.
Po powrocie do
domu zastałem mamę z jej facetem w łóżku. Nie to, że im wszedłem do sypialni,
nawet nie musiałem tego robić. Zaszyłem się więc w łazience. Napuściłem wodę do
wanny, po czym usiadłem w niej, zanurzając się po sam nos. Leżałem tak przez
dłuższy czas, próbując uspokoić myśli. Patrzyłem się w biały sufit, na którym
siedział pająk. Pająk? Może mucha? Sam nie wiem, to była jakaś czarna plamka.
Może pleśń się rzuciła? Już nie byłem pewny. W każdym ramie, leżałem w wannie,
patrząc na to i prawie bym tam zasnął. Nie mam pojęcia, ile spędziłem czasu w
wannie, nie myśląc już kompletnie o niczym. Wytarłem się ręcznikiem, przebrałem
się w bokserki oraz koszulkę, po czym poszedłem do pokoju. Położyłem się w łóżku,
nawet nie zaglądając do książek czy pracy domowej, wiedziałem, że i tak już się
na tym nie skupię. Nie minęła chwila, gdy uzmysłowiłem sobie, że matka i jej
facet jeszcze nie skończyli. Zakryłem głowę poduszką, jęcząc cierpiętniczo.
Świetnie.
Kilka następnych
dni zleciało mi naprawdę szybko. Miałem czas na wszystko i jednocześnie na nic.
Nie chciało mi się w ogóle uczyć, nie miałem chęci, by czytać cokolwiek z
historii. Byłem jak wrak człowieka. Tylko moja mam chodziła zadowolona,
podśpiewując coś pod nosem. No fakt, dobry seks umiał poprawiać humor, jaka
szkoda, że spora część moich stosunków kończyła się na szybkich numerkach w
jakiś ciasnych miejscach. Jedynie odliczanie dni do wyjazdu do Tokio jakoś
trzymała mnie w ryzach.
Ren nawet stał
się dla mnie ostatnio wyjątkowo miły. Do tego stopnia, że przestałem w ogóle
uważać na to, by się do niego nie zbliżać. Zaczęliśmy się zachowywać jak para,
całowaliśmy się, przytulaliśmy, on sam zaczął mówić do mnie Aoś albo Aoiś, co
mnie nieco irytowało, ale jednocześnie robiło mi się ciepło w środku, gdy tak
mówił do mnie zdrobniale.
Aż jednego dnia
wylądowałem z Renem w łóżku. Znowu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie
fakt, że znaleźliśmy się w łóżku w moim domu. Mama musiała zostać dłużej w
firmie, a my ostatnio staliśmy się ze sobą nierozłączni. Ren przychodził po
mnie ze szkoły, odprowadzał mnie do domu po treningach. Pisaliśmy do siebie
codziennie, dzwoniliśmy, aż w końcu zaczął czuć się, jakoby to była miłość.
Poszliśmy do mnie do pokoju, chwilę siedzieliśmy, rozmawiając o wszystkim i o
niczym, aż w końcu zaczęliśmy się całować, rozbierać i pobudzać siebie
nawzajem. W ogóle nie czułem się źle z tym, że pieprzę się z nim w swoim domu,
że moja mama może wrócić w zasadzie w każdej chwili. Było mi tak dobrze, Ren
był ostrożny, może nawet zbyt delikatny, ale to był pierwszy raz, kiedy
osiągnąłem orgazm analny. Zatkałem sobie usta własną ręką, by nie jęczeć zbyt
głośno oraz by nie krzyknąć. W głowie aż mi się zakręciło. Pierwszy raz w życiu
ktoś w ogóle podrażniał tak mocno moją prostatę. Wspominając to w swoim
dorosłym życiu, wciąż przechodzą mnie przyjemne dreszcze i dalszym ciągu jestem
w staniu poczuć to niesamowite mrowienie w całym ciele, drżenie nóg oraz to,
jak wielkie spełnienie odczułem. Trochę też zazdrościłem swojemu partnerowi,
gdy tak dochodził, niemal krzycząc, miętoląc w dłoniach pościel, wyginając się
we wszystkie możliwe strony, próbując złapać oddech oraz drapiąc mnie po
plecach do krwi. Jednocześnie czułem się cudownie z myślą, że umiem doprowadzić
swojego partnera do takiej przyjemności.
Po stosunku z
Renem, leżeliśmy, regulując oddechy. Miałem zamknięte oczy i niewiele mi
brakowało, by zasnąć. Dobrze mi było, gdy mogłem poczuć ciepło drugiego ciała
obok siebie, kiedy byłem świadomy, że nie zasypiam sam. Jednakże, nie mogłem
pozwolić sobie na sen. Gdzieś coś w głowie podpowiadało mi, że mama niedługo
wróci, że będziemy musieli się ubrać i udawać kolegów. Nie chciałem jednak
nawet o tym myśleć. Odwróciłem się w stronę Rena, a on objął mnie w pasie.
Wtuliłem się w jego tors, próbując odnaleźć w tym wszystkim jakiś spokój. Nagle
poczułem, jak Ren wsuwa dłoń w moje włosy, jak delikatnie masuje mi skórę
głowy. Rany, jakie to było miłe, jak jego opuszki czule muskały moją głowę. O
nie!
I wówczas trzask
drzwi. Odgłos twardych kapci tupiących o schody. Głos mojej mamy, wołającej
mnie po imieniu. Nie minęło kilka sekund, my nie zdążyliśmy nawet ruszyć się z
miejsca, gdy drzwi od mojego pokoju otworzyły się. Mama wetknęła głowę do środka,
po czym zbladła, mało nie upadając na podłogę.
− Yuu…?
− Uhm… mamo!
Zerwałem się do
siadu, jednak nie ściągnąłem z siebie kołdry. Byłem nagi, co poradzić. O rany,
ona prawie straciła przytomność. Oparła się o framugę drzwi, na szybko
naciągnąłem na siebie bokserki, chyba ubrałem je nawet na lewą stronę, po czym
podbiegłem do niej. Ren został nieco zaskoczony w łóżku. Pewnie też nie
spodziewał się, że moja matka wpadnie tak nagle do pokoju. W końcu nikt nie
spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji. Prawda?
Jednakże, od
tego momentu zaczęły się prawdziwe schody, które trwały aż do momentu, gdy
zacząłem się spotykać ze swoim przyszłym mężem. Wieczorem próbowałem
porozmawiać o tym z mamą, jednak ona mnie nie nawet nie słuchała, jakby
próbowała wyprzeć z głowy fakt, że widziała mnie nagiego w łóżku z innym
chłopakiem. Byliśmy w kuchni, jedliśmy kolację. Między nami panowała tak
okrutnie ciężka atmosfera, że dałoby się ją ciąć nożem. Nigdy nie chciałem, by
doszło do tego, by odkryła fakt, że również mężczyźni mnie pociągają. Wolałbym,
by zawsze żyła w przekonaniu, że jestem w stu procentach zdrowym,
heteroseksualnym mężczyzną. Wiedziałem, że sprawiłem jej ból oraz zadałem jej
głęboką krzywdę, bo w dodatku dowiedziała się o tym w dość brutalny sposób.
Jakbym nie mógł jej powiedzieć, prawda? No cóż…
− Mamo, to
dzisiaj… Uhm… – zacząłem niezgrabnie, fatalnie dobierając przy tym słowa.
− Wiesz, dzisiaj
w firmie przyszedł do nas taki jeden facet z całkiem dobrą ofertą i zastanawiam
się czy by jej nie przyjąć – przerwała mi, kompletnie ignorując moje słowa.
Jakby nawet nie chciała słyszeć czegokolwiek o całym tym incydencie.
− Tak? To super,
ale…
− Tak, ale w
sumie mam też jeszcze innego. Muszę ponownie przejrzeć ich całą dokumentację
oraz oferty. To będzie ciężka decyzja.
− Na pewno, ale
co do tego, co dzisiaj widziałaś…
− No! – wstała,
ruszając z talerzem do zlewu. – Zaraz się za to zabiorę. Nie powinnam zwlekać,
bo jeszcze się rozmyślą.
− Mamo,
posłuchaj mnie, proszę – złapałem ją za rękę, gdy już chciała wyjść z kuchni.
Błyskawicznie wyrwała dłoń z mojego uścisku, jakby się mną brzydziła. Widząc
jej zawziętą, wściekłą minę, niewiele mi brakowało, by wejść na dach i rzucić
się z niego z nadzieją, że się zabiję, a nie skończę sparaliżowany na wózku.
− Nie dotykaj
mnie – warknęła na mnie, strzepując dłonie, jakby próbowała się pozbyć z nich
jakiegoś kurzu. – Yuu, nie będziemy o tym teraz rozmawiać. Nie chcę o tym
myśleć, nie chcę pamiętać, że zrobiłeś coś takiego…
− Nie chciałem,
żebyś dowiedziała się w taki sposób, ja tylko…
− Jak ty w ogóle
mogłeś…
− Mamo, nie
chciałem…
− Gówno
chciałeś! Co ty w ogóle wyprawiasz? To nienormalne!
− Mama,
przestań.
− Czy źle cię
wychowywałam? Starałam się jak mogłam, próbowałam. Wiem, że nie da się dobrze
wychować w pojedynkę, ale ja bym dla ciebie wszystko zrobiła, serce oddała.
Nawet próbuję ci bez przerwy znaleźć ojca!
− Jak ten facet,
z którym teraz jesteś, miałby być moim ojcem, to wolałbym nie mieć żadnego z
rodziców.
W tym momencie
mama uderzyła mnie w twarz. Automatycznie złapałem się za policzek, otwierając
szeroko oczy oraz uchylając usta. To był prawdziwy szok, jeszcze nigdy w życiu
mnie nie uderzyła, a tym bardziej w twarz. Strzeliła mi sierpowego, którego
pewnie wytrenowała na moim ojcu. Był to siarczysty, mocny policzek, godny
skrzywdzonej kobiety. W jednym momencie do mojej matki dotarło, co zrobiła.
Zakryła usta dłońmi z szoku, jakby wcześniej działała w jakimś amoku. Dopiero
odgłos uderzenia przywrócił ją do rzeczywistości.
− O bogowie,
Yuu, kochanie – chciała mnie złapać za ramiona albo za policzek, w który mnie
właśnie uderzyła. Odsunąłem się od niej automatycznie. – Skarbie, przepraszam,
nie chciałam…
− Daj sobie
spokój – odparłem, wymijając ją oraz ruszając do pokoju.
− Yuu!
− Zostaw mnie!!
– krzyknąłem, czując jak w moim oczach zbierają się łzy. Aż cud, że głos mi się
w żaden sposób nie załamał.
− Wracaj tu!
− Nie!
Wbiegłem po
schodach na piętro, a następnie do pokoju. Trzasnąłem drzwiami z całej siły.
Zamknąłem się od środka na klucz.
*
Weekendowy pobyt
w Tokio nie wyszedł mi ani na lepsze, ani na gorsze. Mama chyba nic nie
wspomniała ojcu, że zastała mnie w łóżku z innym chłopakiem albo tata po prostu
dobrze ukrył fakt, że wie. Oboje zaczęli się zachowywać dość chłodno w stosunku
do mnie, więc druga opcja była dość prawdopodobna. W każdym razie, cieszyłem
się jedynie z tego, że żadne z nich nie ganiało mnie z ociosanym kołkiem,
widłami i pochodnią albo nie wyrzekli się mnie czy wyrzucili z domu. Byli w szoku
i to normalne. Na co dzień raczej nie myśli się o tym, że jego dziecko, które
wręcz zawodowo uderza do dziewczyn, może być nieco innej orientacji. Być gejem.
Gejem? Czy ja w ogóle byłem gejem? Wciąż jeszcze kwestionowałem swoją
seksualność, zastanawiałem się co jest ze mną nie tak. I jak już kiedyś
wspominałem, czułem się paskudnie zagubiony, jakbym trafił w nocy do
tropikalnej dżungli i musiał jakoś sobie poradzić. Za Chiny bym nie potrafił.
Cieszyłem się,
że mogę zobaczyć się ze swoim rodzeństwem. Mahiro był cały podekscytowany,
oprowadził mnie po niektórych dzielnicach, opowiadał jak najęty o wszystkich
imprezach, na których był, co na nich pił, jakie dziewczyny wyrwał i zaliczył.
Był cholernie przejęty! Kage, na całe nasze szczęście, była o niebo spokojniejsza.
Jej studia tak nie bawiły, ona po prostu się uczyła. Dobrze, jedyna ogarnięta z
całej naszej trójki.
− Mówię ci,
młody, jak tylko przyjedziesz tutaj do liceum, to zabiorę cię gdzieś. Nie
będziesz ciągle siedział na dupie w końcu! – mówił mój brat cały przejęty i
opowiadał, jak to obaj będziemy balować do białego rana.
− Uhm… Chyba
raczej na studia – odparłem.
Szliśmy już
nieco ciemną uliczką. Była sobota wieczór, godzina około dwudziestej, moja
ostatnia noc w Tokio. Następnego popołudnia miałem wracać do mamy. Nie za
bardzo tęskniłem. Wiedziałem, że mama ma tego swojego faceta i będzie nim
zaabsorbowana do tego stopnia, że nawet nie odczuje mojego braku.
− Na studia?
Huh! To też, ale jak przyjeżdżasz tu do liceum, to ten…
− Co ty
pleciesz?
− No przecież
ojciec mówił, że tutaj będziesz szedł do szkoły od następnego roku szkolnego.
Tak czy nie? Mama też mi to powiedziała. Spytaj się Kage jak chcesz.
− No co ty? –
otworzyłem szeroko oczy, patrząc na brata. – Niby kiedy ci to powiedzieli? Na
razie nigdzie się nie wybieram.
− Ta, taak! Daj
se siana, Yuu. Przecież tutaj jest już złożone podanie.
− Podanie?
Składałem do innej szkoły, nie w Tokio.
− No to rodzice
zrobili ci niespodziankę.
Gówniana była ta
niespodzianka, przyznam szczerze. Wcale nie podobało mi się to, że nagle
rodzice postanowili decydować o moim życiu za mnie i posłać mnie do szkoły w
Tokio. T o k i o. To miasto śmierdziało. Dosłownie! Niby tak się dbało wszędzie
o porządek, ale szczerze, to i tak nic nie dawało. Tokio było jak wielka mordercza
machina albo kubeł na śmieci, w którym gniły wszelkie nadzieje.
Jeszcze tego
samego wieczoru spytałem się ojca, o co chodzi z tym Tokio. Odparł, że myślał,
że mama mi już powiedziała. Nie, gówno mi powiedzieli. O niczym mi nikt nie
powiedział!
− Uznałem, że to
będzie dla ciebie najlepsze wyjście.
− Uznałeś? –
prychnąłem. Siedziałem naprzeciw ojca w salonie. Wcale nie miałem ochoty na
tego typu rozmowy. Czułem się jak rozjuszony. W dodatku, telefon w kieszeni
wibrował mi jak szalony, gdyż Ren zasypywał mnie falą smsów.
− Tak. I wyłącz
ten telefon, jakbyś mógł albo odbierz i powiedz, że nie możesz rozmawiać.
Wyłączyłem
telefon, tak jak powiedział. Nie chciałem jeszcze robić awantury o głupią
komórkę.
− No –
mruknąłem.
− Yuu,
stwierdziliśmy z twoją matką, że lepiej będzie dla ciebie, jeśli dasz sobie
spokój z mieszkaniem w tym prowincjonalnym miasteczku. Doskonale zdajemy sobie
sprawę z tego, że masz przyjaciół, ale znajdziesz sobie nowych, oni o tobie też
szybko zapomną. Przykro mi, ale taka jest prawda. Nie możesz siedzieć tam
uwiązany jak pies do łańcucha, bo łączą cię z tamtym miejscem pewne sentymenty
oraz… uczucia do pewnym ludzi. Oczywiście, nie chodzi tu o miłość do matki, o
nie. Bardziej mam na myśli, ermm…
− Chodzi wam o
Rena? – rzuciłem prosto z mostu. Nie miałem pojęcia czy tata wiedział, jak
nazywa się mój pseudo chłopak, ale postanowiłem zaryzykować. – I co to za
bzdury o byciu przywiązanym? – prychnąłem.
− Ren…? Tak ma
na imię tamten chłopiec?
− Tak. Ale o
cholerę wam chodzi z tymi sentymentami?
− Twój kolega
ostatnio zginął.
− No to co?
− A więc o co?
− Złości mnie, że
decydujecie sobie o moim życiu, jakby należało ono do was. Tak się nie robi!
Chyba mam jakieś prawo do wypowiedzenia się na temat tego, co chcę robić w
życiu, do jakiej chcę iść szkoły. Prawda?
− No dobrze. To
co w takim razie chcesz robić w życiu?
Popatrzyłem się
na ojca, już mając coś odpowiedzieć, jednak kompletnie nie wiedziałem co. Nigdy
się nad tym nie zastanawiałem. Co chcę robić w życiu? Kim chcę być? Czy mam
jakieś marzenia? Pojęcia nie miałem. Dla mnie liczyła się chwila, liczyła się
broń, adrenalina w żyłach, znajomi w szkole i przypadkowe dziewczyny, które
mogłem zaliczyć. Jednakże, nigdy szczerze nie myślałem o tym, że to się kiedyś
skończy. Czasy liceum wydawały mi się być tak odległe, że nawet się nad tym nie
rozwodziłem. A studia? Mnie to nie dotyczyło, jakby tylko inni ludzie się
starzeli, dorastali i wkraczali w to okropne, dorosłe życie i jedynie dla mnie
czas płynął powoli, jak w klepsydrze, w której piasek przesypuje się po jednym
ziarenku na godzinę.
− Nie wiem
jeszcze – wymamrotałem.
No bo niby skąd
mogłem wiedzieć, co chcę robić? Miałem to z gwiazd wyczytać? Iść do wróżki i
spytać się, czym zajmować się będę za dziesięć lat? No proszę. Wtedy nie miałem
pojęcia, że za dziesięć lat będę po studiach ekonomicznych, znajdę posadę w
jakieś popierdolonej firmie, w której przepracuję kilka miesięcy. W głowie mi
się też nie mieściło, że za dziesięć lat będę mieć osobę, której poświęcę
resztę swojego życia, że będę kochać tę osobę ponad wszystko. Ba, nie miałem
zielonego pojęcia, że los pchnie mnie na tę osobę za nieszczęsne trzy lata po
liceum. Liceum, które spędzę na szaleństwach.
− Dlatego
widzisz, lepiej, żebyśmy to my zdecydowali za ciebie.
− Jasne –
wymamrotałem bez jakiegokolwiek przekonania. Bogowie! Jak bardzo nienawidziłem
tego, że nie potrafiłem być w ogóle stanowczy wobec rodziców.
W całym tym
wyjeździe żałowałem najbardziej, że nie spotkałem się z ciocią Yuri. Co prawda,
mój ojciec podobno z nią rozmawiał, jednak wyjechali gdzieś z wujkiem, dlatego
nie mogli się spotkać. Obiecała mi jednak, że przyjedzie niedługo do mojej
mamy, bo dawno jej nie było. To zapewnienie tak bardzo mnie ucieszyło, że
naszła mi ochota zatańczyć radośnie. Ciocia Yuri jednak w dalszym ciągu
zajmowała szczególne miejsce w moim sercu, nieważne z kim byłem i co robiłem. I
to nie zmieniło się już nigdy w życiu.
Gdy wróciłem do
siebie i spotkałem się z Renem, pierwsze co, to dostałem od niego w twarz.
Zatoczyłem się, wpadając na ścianę oraz łapiąc się za policzek, w który mnie
uderzył. Byłem w kompletnym szoku, nie miałem pojęcia, dlaczego to zrobił.
Chciałem się z nim tylko przywitać i pójść też do Kotetsu.
− Fajnie było? –
spytał.
− Ren, co ty…?
− Pytam czy było
fajnie. Beze mnie, w Tokio. Super się bawiłeś? Co robiłeś? – pchnął mnie na
ścianę, mało mnie w nią nie wciskając. Zacisnąłem wargi, próbując się od niego
odsunąć.
− O co ci
chodzi?
− O chuj! –
krzyknął, po czym uderzył mnie z pięści w brzuch. Zgiąłem się wpół, chwytając
się za brzuch, Ren przycisnął mnie do podłogi. Nie wytrzymałem naporu jego
ciała i upadłem na kolana, niemal przed nim się kłaniając. Spazmatycznie
łapałem oddech, miałem mroczki przed oczami. -
Fajnie było?
− Ren, przestań –
wymamrotałem, gdy zaczął mnie kopać w bok. Zupełnie, jakby się na mnie wyżywał.
Myślałem, że zaraz połamie mi żebra, zwinąłem się w kłębek, osłaniając głowę
oraz kark. Ren nie przestawał, kopał mnie coraz mocniej, jakby już zupełnie nad
sobą nie panował. A mi się chciało płakać. Chłopak bezwzględnie celował w moje
żebra, w końcu chyba naprawdę mi jedno złamał, gdyż ogarnął mnie tak silny ból,
zabrakło mi w ogóle oddechu. Myślałem, że za chwilę pobije mnie na śmierć.
Nagle przestał.
Leżałem tak zwinięty, cały się trząsłem. Nawet nie zauważyłem, gdy po moich
policzkach zaczęły spływać łzy.
− Hej, Yuu.
Nie
zareagowałem.
− Yuu, mówię do
ciebie.
W dalszym ciągu
nic. Bałem się w ogóle poruszyć.
− Kurwa mać!
Mówię do ciebie, idioto! – Kopnął mnie, trafiając w moją klatkę piersiową. Przewalił
mnie tym kopniakiem na plecy. Zwinąłem się jeszcze bardziej, by nie dostać w
twarz. – Jesteś beznadziejny – powiedział, patrząc na mnie z góry. Nie miałem
pojęcia, jak to jest możliwe, że jeszcze żyję. Nie mogłem już w ogóle oddychać,
wszystko mnie bolało. – Zachowujesz się tak żałośnie. Jak dziewczynka. Co,
mamusia na ciebie nakrzyczała? Albo tatuś złapał cię za jaja? Jak w ogóle
jakieś masz.
− Przestań,
proszę…
− Jasne. Nie ma
co się znęcać nad bezużyteczną sierotą.
Napluł na mnie,
po czym odszedł, zostawiając mnie na ciemnym korytarzu.
Chyba całe lata
podnosiłem się z podłogi. Nie mogłem oddychać, nie byłem w stanie ustać na
nogach. W głowie mi szumiało, miałem czarne plamy przed oczami. Dotknąłem
swojej twarzy, uzmysławiając sobie, że mam rozciętą brew oraz wargę. Zawsze
mogło być gorzej.
Chociaż ledwo
mogłem się ruszać, to następnego dnia przyszedłem na trening. Kotetsu spojrzał
na mnie uważnie, a następnie na Rena, który mówił coś do mnie tak, jakby nic
się wczoraj nie wydarzyło. Widziałem, jak Kotetsu przenosi swój wzrok to na
niego, to na mnie, analizując całą sytuację. Całkiem możliwe, że wyglądałem na
wystraszonego, choć z całych sił starałem się zamaskować lęk przed Renem.
Jednak przed Kotetsu nic nie dało się ukryć. Słyszałem później, jak rozmawiał z
Renem, jak mówił mu, że ma przestać, ma mnie w końcu zostawić w spokoju, bo
inaczej Minano dowie się o wszystkim, jak się nade mną znęca. Ren się tym wcale
nie przejął. O nie! Jego to jeszcze bardziej nakręciło.
I tak do końca
roku żyłem w prawdziwym strachu przed Renem. Oczywiście, wciąż sypialiśmy ze
sobą, byliśmy ze sobą blisko, ale potwornie się bałem. Ponownie dałem się
wciągnąć w jedną z jego gier, w której on był nieprzewidywalnym katem, a ja
ofiarą. Jedynie w szkole oraz w domu byłem w stanie jakoś funkcjonować,
chociaż, w domu też się nieco zmieniło. Stało się to z tego powodu, że nagle
zniknął facet mojej mamy. Była przejęta, zrozpaczona, a ja nie miałem pojęcia,
w jaki sposób mogę jej pomóc. Aż pewnego dnia Kotetsu mi powiedział…
− Nie żyje –
oznajmił. Spojrzałem zaskoczony na swojego przyjaciela. Siedziałem w jego
gabinecie. Było kilka dni przed zakończeniem roku szkolnego. Oceny były już
wystawione, a na dworze panował istny upał. Nie chciało mi się choćby wysuwać
nosa za drzwi na ten ukrop.
− Jak to nie
żyje? – zamrugałem kilkakrotnie z szoku. – Co ty pleciesz?
− Chciałem ci to
wcześniej powiedzieć, ale on był kablem. Donosił, co się działo w twoim domu,
ale dzięki niemu doszliśmy też, kto podprowadził pieniądze. Zaprowadził nas do
samego źródła i dzięki temu byliśmy w stanie rozbić grupę.
− Uhm, ale…
Kotetsu… On mi się nie wydawał…
− Dzięki temu,
że dokładnie obserwowaliśmy twój dom, byliśmy w stanie sprawdzić, kto skąd i
kiedy przychodzi. Zdaje się, że nie miał o tym pojęcia, dlatego wpadł.
Przyglądałem się
jakiś czas swojemu przyjacielowi, nie będąc całkiem pewnym, w jaki sposób
powinienem zareagować. Z jednej strony cieszyłem się, że to wszystko już się
skończyło, ale co z moją matką? Powiedzieć jej, że jej facet został zabity albo
nic nie mówić? Byłem w kropce. Jak mogłaby zareagować? I w ogóle, w jaki sposób
ja miałem się o tym dowiedzieć? Musiałbym wymyślić jakąś dobrą historię, by
przypadkiem nie brzmieć podejrzanie. Jednakże, ostatecznie zdecydowałem się, by
nic jej nie mówić. W końcu sama się dowie.
Dwa dni przed
końcem szkoły przyszedłem na ostatnie zajęcia. Nic się działo, ale
stwierdziłem, że chcę się pożegnać z panem Sasakim. Był w końcu świetnym
wychowawcą i długo ze mną wytrzymał. Całe trzy lata. Było mi przykro, że od
roku szkolnego będę przenosił się do Tokio i nie będzie możliwości, by się z
nim spotkać. Dlatego po prostu chciałem się z nim zobaczyć i porozmawiać. Nic
więcej. Poza tym, klasa stwierdziła, że chcą iść wszyscy na grób Shujiego.
Szczerze, to nie za bardzo widział mi się ten pomysł, jednak stwierdziłem, że dla
zachowania wizerunku pójdę wraz z nimi. W końcu Shuji był moim najlepszym
kumplem.
Dzień leciał mi
leniwie. Jak już wspomniałem, nic się nie działo. Ciągnąłem się z klasą od sali
do sali, nie robiąc przy tym nic sensownego. Wszyscy gadali podczas zajęć,
śmiali się, nauczyciele nie zawracali sobie nami głowy. Zdaje się, że nikt już
nie pamiętał o tragedii, która miała miejsce kilka miesięcy wcześniej. Tylko ja
siedziałem sam, nie chcąc z nikim rozmawiać. Czytałem po prostu książkę od
historii i słuchałem muzyki, próbując się czymś zająć.
Gdy po jednych
takich zajęciach ciągnąłem się za tłumem do innej klasy, usłyszałem, jak ktoś
mnie woła. Odwróciłem się na dźwięk swojego imienia. Przy drzwiach stał pan
Sasaki, a wraz z nim Izumi, która nerwowo bawił się swoimi spleciony dłońmi i
wlepiała wzrok w czubki butów, oraz funkcjonariusz policji. Poczułem, jak serce
mi staje, a moje ciało oblewa się zimnym potem. Wstrzymałem oddech, czując się
jak sparaliżowany.
− Yuu, mógłbyś? –
powiedział pan Sasaki. – Zdaje się, że jest jeszcze coś, o czym musimy
porozmawiać.
----
Hej, Żuczki~
Aaa!!! Znowu
mnie nie ma dłużej niż powinno, no ale prawie udało mi się skończyć remont w
mieszkaniu. W końcu mam podłogę i cieszę się jak głupia. Nareszcie koniec z
waleniem młotem, po pieprzonym miesiącu będę mogła spokojnie pisać.
No i to tak, mam
nadzieję, że u was wszystkich wszystko w porządku i że rozdział się wam
podobał. Napisał się szybko i miał być wstawiony w niedzielę, ale nie miałam w
ogóle czasu, by wejść na ybt. :(
(Tak, wakacje
Tsu, będziesz mieć czas, yhym, chuj w torcie nie czas wolny)
Tulę was wszystkich serdecznie i pozdrawiam.
Trzymajcie się, gdziekolwiek jesteście!
I jeszcze
zapraszam na mojego Twittera >klik<, jeśli chcecie wiedzieć, co u mnie, na Facebooka >klik<,
jeśli nie chcecie przegapić żadnego postu oraz możecie mnie zaobserwować na Instagramie >klik< i… to tyle na dziś ode mnie!
Do następnego
rozdziałuu~!
Hm, skoro Yuu przeniesie się do Tokio, to automatycznie uwolni się od Rena. Wyjdzie na dobre.
OdpowiedzUsuńNo i Kouyou ^-^
Muszę przyznać, że słabo pamiętam wydarzenia z pierwszej części Migdała (planuję w niedalekiej przyszłości przeczytać całą serię od nowa), więc nie wiem ile Aoi miał w zasadzie lat gdy poznali się z Taką -> Teraz tak sobie myślę, że to stwierdzenie za bardzo nic nie wnosi. Mniejsza.
Ostatnio jest jakiś sezon na remonty? Wszyscy w ogól coś gdzieś remontują, nawet autorki innych blogów, które czytam. Tylko u mnie cały czas tak samo ^-^"
Oczywiście, że rozdział się podobał.
Nie wiem jak inni, ale ja utknęłam między szczerą sympatią i zrozumieniem Yuu, a niechęcią do jego młodej wersji.
Za każdy razem jak czytam nowy rozdział Migdała teraz to się zastanawiam cały czas: "Co ten Yuu?"
OdpowiedzUsuńNo i co ten Ren też czasem...
Zaczynam lubić Rena, bo jak się pojawia to zawsze dzieje się coś fajnegooo~... Znaczy. Niefajnego dla Yuu, ale kogo to obchodzi, ważne, że jest akcja!
Tsukkomi skończyła remont, Tsukkomi skończyła remont ~~~ Będzie więcej do czytania, będzie więcej ~~~!!! Jeeeej~! He he.
No w końcu ten fagas dednął, matko jak ja go nie trawiłam! Ale teraz się zastanawiam... Bo facet mamy mojej koleżanki też jest taki... No kurde, jakbym o nim czytała, nie?
A co jeżeli...?
Yuu to moja kol? Hyyyyyyyyyyyyyy
W sumie. Nie wiem czy się cieszyć czy płakać.
To by było dziwne.
Może skończę już te rozmyślania i ten cudowny komentarz...
Weny i w ogóle wszystkiego!
Papa~!
Rozdział jak każdy czyli zajebisty :3 życzę weny oraz miłych wakacji, pozdrawiam ^^
OdpowiedzUsuńWreszcie nadrobiłem! Cały rozdział przesiąknięty złością i rozgoryczeniem, szczerze, nie spodziewałem się, że mama Yuu aż tak źle zareaguje na... No dobra, przyłapała własnego syna w łóżku, z kimkolwiek, na pewno była w szoku. Już Cię rozumiem, mamo Yuu. Bardzo podobała mi się scena z tak nagle wściekłym Renem, świetnie opisane! Po takiej sielance było do przewidzenia, że wróci do swoich starych zachowań, tacy psychopaci się nie zmieniają za pstryknięciem palcem. Jestem bardzo ciekawy czego znowu chce policja i co ta pusta kretynka nagadała, jakie będą konsekwencje i w ogóle.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i wszystkiego dobrego, z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
Urzeka mnie stosunek Yuu do jego ojca. Te skrajne emocje i uczucia jakimi go darzy od nienawiści po taką zwykła dziecinną miłość i chęć spędzania z nim czasu.
OdpowiedzUsuńPopłakałam się jak matka Yuu na siłę próbowała tak zmienić temat, to jak zareagowała...jejuuu. No i jak Ren go bił!! Ale i tak ich shippuje, ok.
Niecierpliwie przebieram nóżkami, na myśl na tym co będzie działo się w Tokio!
Nie będę przedłużała tego komentarza bo jeszcze dwa muszę napisać!
Pozdrawiam cieplutko, życzę weny i czekam na kolejne!
Ach ten Yuu... Nigdy nie ma lekko.
OdpowiedzUsuń