Migdałowe serce: Cruel World 07

O partnerach w zbrodni, pożegnaniach oraz współlokatorach


Przez całe życie próbujemy uciekać przed własną przeszłością, ale nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy z nią nierozerwalnie związani i nigdy nie zdołamy się od niej uwolnić.

Becca Fitzpatrick – „Niebezpieczne kłamstwa”


Popatrzyłem najpierw na pana Sasakiego, a następnie moje spojrzenie spoczęło na Izumi. Dziewczyna podniosła na moment na mnie wzrok, jednak widząc, że patrzę prosto na nią, ponownie spuściła wystraszona głowę.
− Coś się stało? – spytałem niepewnie.
− Chodź, chodź – pan Sasaki kiwnął na mnie głową. – Porozmawiamy.
Policjant założył ręce na pasie, prostując się przy okazji. Jeśli myślał, że przestraszę się grubego munduru, pod którym nie było niczego, co ludzie nazywają tkanką mięśniową, to się mylił. Wszedłem z powrotem na piętro, pan Sasaki położył mi delikatnie dłoń na plecach, po czym podprowadził mnie oraz Izumi do swojej klasy. Posadził nas oboje w dwóch pierwszych ławkach. Izumi wyglądała, jakby bała się, że ją uderzę, miała bez przerwy spuszczoną głową, gdy tylko widziała, że na nią zerkam, kuliła się niczym wystraszone zwierzę. Policjant patrzył na mnie, jakbym był jakimś recydywistą i damskim bokserem. Cholera jasna, przecież ja bym nigdy w życiu kobiety nie uderzył. Co to za przyjemność bić się z kimś słabszym.
Pan Sasaki stanął przodem do tablicy. Wziął głęboki wdech, a następnie odwrócił się do naszej dwójki. Policjant jedynie stał z boku, jakby był tu tylko po to, by w razie potrzeby interweniować. Ach, świetnie.
− Chcę tylko wiedzieć, Yuu – zaczął spokojnie – naprawdę  nie miałeś nic wspólnego ze śmiercią Shujiego?
Patrzyłem na swojego wychowawcę, starając się zachować kamienną minę. Mimo wszystko, poczułem jak wszelkie kolory momentalnie odpływają z mojej twarzy, a ja robię się blady niczym ściana. Z pewnością nie uszło to niczyjej uwadze. Dałem jednak z siebie wszystko, byle zachować wszelkie pozory.
− Przecież go nie zabiłem – odrzekłem spokojnie.
− Nie o to nam chodzi, chłopcze – policjant w końcu się odezwał. Miał nieprzyjemny, szorstki głos. Spojrzałem na niego, nie ukrywając niechęci, jaką darzyłem psy. Policjanci i prawnicy – rzekomo stróże prawa, a w rzeczywistości legalni bandyci.
− Ach? – mruknąłem.
− Izumi powiedziała nam, że są pewne kwestie, o których nie wspomniałeś podczas przesłuchań – pan Sasaki przysiadł jednym pośladkiem na swoim biurku.
− Pewne kwestie? – grałem głupiego. – Co takiego niby?
− Izumi? – nauczyciel spojrzał na dziewczynę, dając jej tym samym znak, by wyjaśniła mi, o co takiego chodziło. Och, wcale nie musiała nic mówić.
− Miałam wyrzuty sumienia, przepraszam, Yuu… – wymamrotała. Głos jej zadrżał żałośnie, w oczach stanęły łzy. Pociągnęła nosem, a następnie wytarła wierzchem dłoni powieki. – Prosiłeś mnie, żebym spotykała się z Shujim. Ale ja nie chciałam… No i ja… Powiedziałam mu okropne rzeczy, bo naprawdę… Nie chciałam się z nim spotykać, ale Yuu… Yuu ciągle nalegał.
Rozpłakała się całkowicie, ukrywając twarz w dłoniach. Nie byłem pewny czy rozpłakała się tylko, by zrobić szopkę, czy to było naprawdę. Z tego, co się orientowałem, nienawidziła Shujiego, nawet po jego śmierci nie miała wyrzutów sumienia. Dlaczego więc teraz tak nagle postanowiła powiedzieć o wszystkim? Chciała zniszczyć życie sobie i przy okazji mi?
− No, już, Izumi – pan Sasaki wyciągnął paczkę chusteczek higienicznych z kieszeni, a następnie podał jej je. Dziewczyna wytarła twarz i wysmarkała nos. – Nie martw się, mów dalej.
− Bo wolałam się spotykać z Yuu, no bo… lubiłam Yuu. Wciąż go lubię, naprawdę. I obiecywał mi, że jak spotkam się z Shujim, to wtedy… pójdzie ze mną. Gdzieś…
− Gdzie? – spytał policjant. Dziewczyna pokręciła głową.
− Po prostu. Gdziekolwiek. I poszliśmy, ale on wciąż chciał, żebym się widywała z Shujim. Ja bardzo nie chciałam, odmawiałam Shujiemu, ale Yuu…
Miałem ochotę na nią krzyknąć, żeby przestała się tak jąkać i mówiła normalnie, bo już nie byłem w stanie słuchać tego płaczliwego bełkotu. Odstawiała niezłą szopkę, no nieźle. Już miałem ochotę wspomnieć o stalkerstwie, jakiego dokonała na mnie Izumi. To było chyba gorsze niż jakieś randki z moim kolegą.
−… Yuu wciąż nalegał. Tak bardzo, jednak… Nawet jak Shuji napisał dla mnie wiersz, jak powiedział mi, że mnie lubi. Byłam zła. Tak mi teraz źle z tym, bo mam wrażenie, że Shuji zabił się przeze mnie.
Po części – pomyślałem. – Izumi, oboje go zabiliśmy. Jesteśmy partnerami w zbrodni i do końca życia nie uda nam się odkupić tej winy.
Poczułem, że mi niedobrze, gdy pomyślałem o tym, czym jestem związany z Izumi. Wspólne morderstwo. Może nie bezpośrednie, jednak oboje doprowadziliśmy do tego, że Shuji odebrał sobie życie. Miłość i przyjaźń, czyli dwie rzeczy, które powinny były być czynnikiem szczęścia, doprowadziły do upadku. To było przykre, ale myśląc w ten sposób, odczułem z Izumi naprawdę silną więź i myślałem, że przez to zemdleję. Ogarnął mnie tak potworny strach, przeraźliwa panika, że już nigdy się od niej nie uwolnię, że od tej chwili ona i ja jesteśmy związani grubą nicią zakłamania, próżności oraz nienawiści. To był wyrok na wieczność, co jeszcze bardziej wywoływało u mnie odruch wymiotny. Tą osobą mógł być każdy, ale nie ona. Nie dziewczyna, której nie chciałem więcej widzieć.
Wówczas zaświtała mi gdzieś z tyłu myśl, że muszę się jej pozbyć. Nie chciałem się coraz bardziej zagłębiać w to bagno, nie z nią. Wiedząc, że ona żyje, że oddycha tym samym powietrzem co ja i nie ma świadomości tego, że to nasza dwójka zniszczyła niewinnego człowieka, miałem ochotę udusić ją gołymi rękoma. Chciałem, żeby dokładnie wiedziała, kto ją morduje, żeby patrzyła na mnie i chociaż na koniec zrozumiała, że sama na siebie sprowadziła ten los. Była głupia.
Ale nie mogłem też jej zabić tak nagle, nie. Wszystkie podejrzenia od razu skupiłyby się na mnie, byłbym pierwszym podejrzanym. Dlatego musiałem znaleźć kogoś, kto mnie w tym wyręczy, a samemu mieć dobre, niepodważalne alibi. Moje ręce już za bardzo były ubrudzone krwią.
− Izumi – powiedziałem, starając się mówić naprawdę łagodnie, jakbym zwracał się do wystraszonego dziecka – mówiłem ci, że wcale nie chcę się z tobą widywać. Przykro mi, że tak się teraz czujesz. A sam chciałem, by Shuji po prostu… By był nieco szczęśliwy. Bo naprawdę mu się podobałaś, był zakochany. Ach, nie powinienem był cię nakłaniać do tego, żebyś się z nim widywała. To było wbrew tobie, przepraszam.
Policjant pokiwał głową ze zrozumieniem, pan Sasaki otworzył szerzej oczy z zaskoczenia moim nagłym wyznaniem, a Izumi posłała mi spojrzenie pełne smutku oraz nadziei. Ojej, jak jej wzrok zabłysł, gdy na mnie spojrzała. Przez moment odczułem nawet litość w stosunku do niej, która szybko została zastąpiona odrazą.
− Yuu – westchnęła.
− Miło, że przeprosiłeś – odezwał się mój wychowawca. Spojrzałem na niego i coś we mnie zgasło, jednak starałem się tego po sobie nie poznać. Patrzył na mnie tak, jakby dokładnie wiedział, że nie powiedziałem tego, bo tak czułem. To nie były słowa, które wypłynęły z mojego sumienia, serca. Pan Sasaki znał mnie na tyle, że od razu poznał, że to wszystko było po to, by się wybielić w oczach jego, policjanta oraz tej kiepskiej dziwki. Tamta dwójka to łyknęła, jednak nie pan Sasaki.
Przez chwilę mierzyliśmy się obaj wzrokiem. Szybko jednak zreflektowałem się, że to mój wychowawca, a nie pierwszy lepszy facet. Musiałem dalej grać. W końcu i on miał mi ulec.
− Tak. Naprawdę mi przykro.
− Myślisz, że to doprowadziło Shujiego do śmierci? – spytał nauczyciel.
Zacisnąłem wargi, po czym spuściłem wzrok. Zrobiłem minę, jakbym miał się za chwilę rozpłakać. Izumi prawie już zerwała się z miejsca, by mnie objąć i pocieszyć. Cała ta sytuacja powoli zaczynała mnie śmieszyć.
− Trudno mi powiedzieć. Nie sądzę, by akurat to mogło wpłynąć na jego decyzję.
− Nie? W takim razie, co takiego?
Podniosłem głowę, patrząc panu Sasakiemu prosto w oczy. Miałem minę, jakby ktoś potrącił mi psa, dlatego jego spojrzenie nieco złagodniało. W końcu i on mi uwierzył.
− Sam nie wiem. Shuji chyba nie mówił mi o niektórych sprawach.
− Ale byliście przyjaciółmi. Na pewno nic nie mówił? – spytał policjant.
Udałem, że się zamyślam nad czymś przez kilka sekund.
− Nie… nie wydaje mi się. On… on zawsze był nieco skryty. Nie mówił o wszystkim, ale myślałem, że to w porządku. Jeśli nie chciał o czymś mówić, to nie było sensu, by naciskać.
Ponownie zerknąłem na pana Sasakiego. Teraz patrzył na mnie z jawnym zainteresowaniem. Czułem się zmieszany. Łyknął w końcu haczyk czy wciąż pływał wokół przynęty, nie będąc pewnym czy powinien mi wierzyć, czy może jednak nie?
− Yuu, co robiłeś tego wieczoru, gdy zginął? – odezwał się policjant. Czy właśnie zaczęło się moje trzecie przesłuchanie?
− Byłem w domu – odpowiedziałem – z mamą.
− Uhm. A Shuji?
− Nie wiem. Tego dnia nie było go nawet w szkole. Myślałem, że może jest chory, dlatego nie przyszedł.
− Nie zainteresowałeś się, dlaczego nie ma go w szkole?
− Zainteresowałem, ale… po prostu uznałem, że może ma gorszy dzień, dlatego nie przyszedł. Czasami każdy tak ma, prawda? Że woli być sam, nie rozmawiać z nikim. Już wcześniej to się zdarzało, dlatego myślałem, że tym razem jest tak samo.
− Rozumiem. A co robiłeś powszedniego dnia?
− Uhm… powszedniego dnia?
− W przeddzień, kiedy zginął. Gdy skończyłeś lekcje. Jego mama mówiła nam, że dzień przed gdzieś wyszedł i ponoć poszedł spotkać się z tobą. Widziałeś się z nim po szkole?
− Nie – odpowiedziałem nieco niepewnie. Na powszednich przesłuchaniach nikt nie wpadł na pomysł, by zapytać o to, co robiłem dzień przed, a z reguły wypytywali o tego typu sprawy. To mi powiedział kiedyś pierwszy fagas mojej mamy, gdy oglądałem jakiś film z rozprawą sądową i narzekałem, że wypytują o bezsensowne sprawy. Oznajmił, że to po to, żeby sprawdzić pamięć oraz to czy zeznania są wiarygodne. Wcześniej nikt się nie pytał dokładnie, bo każdy myślał, że jestem dzieciakiem w szoku po stracie przyjaciela. Poza tym, nie byłem w żaden sposób podejrzany o częściowe, nieco może nieumyślne, spowodowanie śmierci.
− Czyli po lekcjach poszedłeś prosto do domu.
− Poszedłem do domu – potwierdziłem.
− I byłeś w domu przez resztę dnia.
Zawahałem się, zaciskając wargi. Ach, no proszę.
− N… nie – mruknąłem. – Wychodziłem.
− Po co?
Wziąłem głęboki wdech, a następnie mocny wydech. Wszyscy czekali na moją odpowiedź. Rany, uciążliwe milczenie.
− Poszedłem się z kimś spotkać.
− Możesz nam powiedzieć z kim? – spytał pan Sasaki.
− A to ważne? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Wszystkich zaskoczyła moja odpowiedź oraz nieco kąśliwy ton głosu.
− Raczej tak.
− Poszedłem się zobaczyć z kolegą.
− Możesz nam podać nazwisko?
− Nie – pokręciłem głową. – Wolałbym nie. Ta osoba nie ma nic wspólnego z tym wszystkim.
− To twój kolega?
− Mówisz o Renie? – spytała Izumi.
Poczułem, że robię się jeszcze bardziej blady. Spojrzałem na Izumi, jakbym zobaczył ducha, a ona… Ona, kurwa, była zupełnie nieprzejęta.
− Ma na imię Ren? – dopytywał policjant.
Pokiwałem lekko głową. Postanowiłem, na sto procent się jej pozbędę. Mała, manipulancka świnia.
− Skąd wiesz, że tak się nazywa? – spytałem Izumi.
Dziewczyna chyba zreflektowała się, co właśnie powiedziała. Nieco spanikowała, odwróciła ode mnie wzrok.
− Ach, no… wspominałeś coś o nim parę razy.
No nie wydaje mi się…
− Uhm, możliwe.
− Ten cały Ren, mógłby potwierdzić to, że z nim wtedy byłeś?
− Nie chcę go w to wciągać – powiedziałem gwałtownie. Zbyt gwałtownie.
− Yuu, dla dobra sprawy. Żebyśmy mogli ci uwierzyć.
− Ale co to ma do czego? Shuji się zabił, a wy wypytujecie się o moich innych kolegów, jakby miało to jakikolwiek związek z tym wszystkim.
− Bo może ma? Wiesz, podobno ty i Shuji pod koniec nie byliście aż tak zżytymi przyjaciółmi. Powiesz nam, dlaczego?
− Nie – wymamrotałem. – To nie ma żadnego związku.
− A mi się wydaje, że ma – oznajmił Sasaki z przekonaniem w głosie. – Bardzo byśmy chcieli porozmawiać z Renem. Byłoby problemem, gdyby do nas przyszedł? Albo może lepiej by było, gdybyśmy go odwiedzili?
Miałem wrażenie, ze śmierć zagląda mi prosto w oczy, kiedy to powiedział. Oni mieliby się zobaczyć z Renem? U niego? Droga Amaterasu, dlaczego musiałaś postawić mnie między młotem w kowadłem?

W każdym razie, zadzwoniłem do Rena, chociaż z początku nie odbierał. Pewnie miał zajęcia w swojej szkole. W końcu jednak odebrał ode mnie telefon, spytał, co się stało. Pan Sasaki, policjant oraz Izumi, stali obok mnie, gdy z nim rozmawiałem. Myślałem, że umrę.
− Ren – zacząłem łamiącym się głosem – jesteś bardzo zajęty?
− Nie bardziej niż zwykle – odparł. – Nie wierzę, że do mnie dzwonisz sam z siebie. Co? Stęskniłeś się?
− Mógłbyś przyjść do mnie do szkoły? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
− Ach, do szkoły? Po co niby?
− To ważne. Dlatego pytam…
− Zaraz przyjdę. Napisz mi, w jakiej sali będziesz.
Rozłączył się. I faktycznie, przyszedł jakieś dwadzieścia minut później. Był ubrany w swój mundurek, miał ze sobą torbę na ramię i wydawał się być w naprawdę dobrym humorze. Chociaż tyle. Ale szczerze, nie miałem pojęcia, o co mogliby go zapytać i czy by potwierdził, że był ze mną tego dnia. A był faktycznie? Sam nie pamiętałem czy akurat z nim się wtedy widziałem, raczej nie. Naraz ogarnęła mnie przejmująca frustracja. Przecież to był Ren, on zrobiłby wszystko, byle mieć ubaw z czyjejś męki oraz problemów.
− Cześć – powiedział do mnie z uśmiechem, gdy tylko wszedł do sali – i dzień dobry.
− Ren? – spytał mój wychowawca.
− Tak – potwierdził. – Mogę usiąść? – spytał, wskazując na miejsce obok mnie.
− Oczywiście, proszę.
Ren usiadł na wolnym krześle. Zerknął na mnie ukradkiem, uśmiechając się, a moje ciało oblało się zimnym potem. Byłem już pewny, że Ren powie coś, co mnie pogrąży na zawsze.
− Ren – zaczął policjant – chcielibyśmy ci zadać kilka pytań. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
− W porządku – odparł radośnie. – To żaden kłopot. A o co chodzi?
Funkcjonariusz przybliżył Renowi całą sytuację oraz podał mu dokładną datę i dzień całego zdarzenia. Wyjaśnił, że chodzi o samobójstwo mojego przyjaciela. Wówczas spytał się go o to, co robił dzień przed, nim Shuji się zabił.
− Byłem pewnie w szkole – odparł. Zaczął dość normalnie oraz niewinnie. – Trudno mi teraz powiedzieć, to było dość dawno.
− Rozumiem, postaraj się jednak przypomnieć, co robiłeś tego dnia.
− Uhm… dobrze – westchnął, zamyślając się nad czymś. Zdaje się, że właśnie jego wyobraźnia weszła na większe obroty i zastanawiał się, co takiego zabawnego może powiedzieć.
− Może zadam ci kilka pytań i będzie ci prościej – zaproponował policjant, widząc, jak Ren miał problem z przypomnieniem sobie wszystkiego.
− Okej.
− Pamiętasz, co robiłeś zaraz po szkole?
− Pewnie poszedłem do domu… hm... Albo na obiad. Ach, na pewno na obiad. Moja mama była w tamtym czasie na delegacji, pamiętam. Dlatego poszedłem na obiad.
− Dokąd poszedłeś?
− Miałem wykupiony abonament w tej małej restauracji obok stacji benzynowej, na wyjeździe do portu.
− Tam?
− Aha, mieszkam niedaleko, więc to nie problem. I poszedłem tam na obiad.
− Pamiętasz, co zamówiłeś?
Ren uśmiechnął się kwaśno, zauważyłem błysk w jego oku.
− Jaki to był dokładnie dzień?
− Wtorek.
− We wtorki i zawsze serwują tam gyozę oraz stek, które bardzo lubię, więc pewnie zamówiłem coś z tego.
− Nic więcej tam nie podają?
− Podają też inne dania, ale chodziło mi o to, że akurat we wtorek jest gyoza oraz steki. Oprócz tego, są też dostępne inne rzeczy. Nie wiem jednak jakie, bo zazwyczaj ich nie biorę.
− Czyli gyoza albo stek.
− Tak.
− A co zrobiłeś, jak już zjadłeś?
− Poszedłem po drodze do sklepu i do domu.
− Co kupowałeś?
− Hm, nie wiem. Pewnie coś na kolację, śniadanie. Wziąłem na pewno wołowinę oraz chipsy octowe.
− Mhm, dobrze. Akurat to pamiętasz?
− Tak. Bo nie kupowałem tego dla siebie.
− A dla kogo?
Ren uchylił lekko usta, by coś powiedzieć, jednak za chwilę je mocno zacisnął. Spuścił na moment wzrok. Pieprzona aktorzyna!
− To ważne?
− To niezbyt istotna kwestia. Chodzi nam bardziej o to czy pamiętasz.
− Uhm, pamiętam…
− Dla kogo robiłeś zakupy? Dla taty?
− Reszta była dla mnie i dla taty.
− Rozumiem. A co robiłeś później, jak już wróciłeś do domu?
− Byłem u siebie w pokoju. A później… erm… byłem z Yuu.
Spojrzałem na Rena, nie do końca dowierzając, że właśnie powiedział coś takiego. Nie spodziewałem się zupełnie.
− Ach, z Yuu. Spotkaliście się u ciebie czy gdzieś na mieście? A może u Yuu? – policjant zerknął na mnie, po czym powrócił wzrokiem na Rena. Westchnąłem w duchu.
− Na mieście.
− I poszliście w jakieś konkretne miejsce?
− Nie. Poszwendaliśmy się jakiś czas, a później poszliśmy do mnie.
− Pamiętasz, co robiliście?
Ren popatrzył na policjanta, a później na mnie. Zaśmiał się lekko.
− Pamiętam.
− I jak spędziliście ten czas?
− Uhm… O takich rzeczach nie mówi się głośno, przepraszam.
− Takich rzeczach? – pan Sasaki zmarszczył podejrzliwie czoło. – Co masz na myśli?
− Ach, ojej – westchnął. – Nie wiem czy mogę to powiedzieć głośno. Yuu to mój chłopak. Chyba nie muszę już więcej tłumaczyć, co mogliśmy robić.
Poczułem, że mi gorąco w uszy, a później w twarz. No nie… Uratował mnie.
Momentalnie wszyscy zamilkli. Izumi wytrzeszczała na nas oczy, pan Sasaki dosłownie zaniemówił i aż usiadł za swoim biurkiem, a policjant patrzył na naszą dwójkę tępo, jakby doznał szoku. A Ren, jak gdyby nigdy nic, złapał mnie za rękę, posyłając mi przy tym lekki uśmiech. Jak swoją matkę kocham, nie miałem pojęcia, co mi później zrobi, ale byłem wdzięczny, że odwalił taką szopkę. Zagrał lepiej niż Izumi, która zrobiła z siebie moją ofiarę, co nieumyślnie doprowadziła do śmierci Shujiego.
− Trudno mi w to uwierzyć – oznajmił w końcu pan Sasaki. Ren jedynie wzruszył ramionami. – Yuu, to prawda?
Spojrzałem najpierw na Rena, a później na swojego wychowawcę. Pokiwałem powoli głową.
− To prawda.
− Jak mogłeś nagle przestać być heteroseksualny? – pan Sasaki niemal wybuchł. Ledwo powstrzymywał się przed tym, by nie krzyknąć. Wtedy już byłem pewny, nie wierzył w ani jedno słowo moje, ani Rena. – Co z tymi wszystkimi dziewczynami, z którymi się pokazywałeś w szkole? To miały być jakieś przykrywki?
− To brzmi okropnie oskarżycielsko – wtrącił się Ren. Jego głos był pełen oburzenia. – To ma jakieś większe znaczenie, że raz jest się z kobietą, a raz z mężczyzną? Okropne! Myślałem, że chcecie wiedzieć, co spowodowało śmierć tego chłopca, a pan właśnie kwestionuje czyjąś seksualność. To nie ma żadnego związku z całą sprawą.
− Po prostu jestem zaskoczony – wymamrotał.
− Rozumiem – Ren westchnął. – Takie rzeczy zawsze szokują.
Nie to, że pan Sasaki był homofobem. Naprawdę musiało go to zaskoczyć, w końcu w szkole brali mnie za heteroseksualistę, nikt by nawet nie pomyślał, że mógłbym być gejem. Poza tym, te parę lat później, kiedy przypadkiem wpadłem na pana Sasakiego, byłem ze swoim przyszłym mężem. Chociaż pogawędziliśmy tylko chwilę, to spytał, kim jest ta urocza istota. Pewnie sformułował w ten sposób pytanie, bo nie był pewny czy spotykam się z kobietą czy mężczyzną. W każdym razie, w ciągu tych kilkunastu sekund od dostrzeżenia, że wcale nie jestem sam, zdołał paść urokowi brązowych loków, różowych ust oraz nieskazitelnej, bladej niczym alabaster cery. Cóż, moja wielka miłość miała niezwykle fascynujący, androgyniczny typ urody. Powiedziałem, że to mój narzeczony. I to jedno słowo, narzeczony, doprowadziło go do tak obłędnego westchnięcia, jakby rozczulał się nade mną i wybrankiem mojego serca. Gratulował nam i życzył szczęścia.
− Pytał się pan – zacząłem niemrawo – dlaczego pod koniec ja i Shuji nie byliśmy już z ze sobą tak blisko. Chodziło o to… Uhm… Nie do końca mu się podobało, że jesteśmy razem. Nie chciałem o tym mówić, bo myślałem, że to nieistotne.
− No cóż – mruknął policjant. – Chyba nie mamy więcej pytań.

Po całym tym zdarzeniu, gdy byliśmy już na zewnątrz, podziękowałem Renowi za to, że uratował mi skórę. Poważnie, miałem wobec niego dług i to solidny.
− Jak ty to w ogóle wszystko wymyśliłeś? – spytałem, gdy paliliśmy fajki przed szkołą. Siedzieliśmy na niewielkim murku tak, by kamera szkolna nas nie złapała.
− A nie wiem, lałem wodę i tyle – wzruszył ramionami.
− Nie spodziewałem się, że akurat ty mi pomożesz.
Ren zaśmiał się lekko. Był w naprawdę dobrym humorze. Już dawno nie widziałem, by był aż tak radosny. I to nie było zasługą żadnego narkotyku, nie. Był jak najbardziej świadom wszystkiego.
− Dlaczego? – złapał mnie za wolną dłoń, a następnie cmoknął mnie w policzek. Zgasił swojego papierosa, odrzucając niedopałek gdzieś obok na bruk, a następnie ujął moją twarz w dłonie. Ren wpił się niespodziewanie w moje wargi, całując mnie przy tym głęboko i namiętnie. W ogóle nie byłem przygotowany na ten pocałunek. Rozchyliłem wargi z zaskoczenia, a on wykorzystał to, wsuwając mi nieznacznie język w usta. Przymknąłem powieki, powoli dochodząc do siebie. Oddałem pieszczotę, wolną dłonią dotykając jego policzka. Całowaliśmy się chwilę, ssąc nawzajem swoje wargi oraz wymieniając się śliną. Było mi gorąco i to chyba nie z ogólnie panującej wysokiej temperatury. Gdy tak się publicznie obściskiwaliśmy, zauważyłem, że ktoś szybko przechodzi obok. Zerknąłem w górę, Izumi niemal przebiegła koło nas. Oderwałem się od Rena, po czym stanąłem na równe nogi.
− Izumi! – krzyknąłem za nią. Już miałem zacząć biec, ale Ren złapał mnie za rękę. Dziewczyna błyskawicznie biegła przed siebie.
− Zostaw ją – powiedział, wzdychając. – Biedna dziewczynka, tyle jeszcze przed nią.
− Wpieprzyła mnie w niezłe bagno – fuknąłem.
− No nie? – zaśmiał się. Spojrzałem na Rena, w dalszym ciągu trzymał mnie za rękę. – Tak wokół ciebie węszyła, zupełnie jak jakiś piesek. Aż szkoda było jej trochę nie wkręcić.
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. No nie…
− O czym ty mówisz?
− Udało mi się nieco poznać z Izumi, wiesz. Byłem zaskoczony, że tak za tobą biega. Powiedziała mi, jaka jest sytuacja między tobą, nią, a tamtym chłopakiem, który się zabił – znowu się zaśmiał. – Musiałem ją czymś nieco zająć, bo już była zbyt blisko. Mogła w końcu jakoś dostać się do rezydencji, a wtedy trzeba byłoby się jej pozbyć. Nie sądziłem jednak, że wyjdzie z tego taka szopka. Niezłe to było, wszyscy się znienawidziliście.
Wyrwałem rękę z uścisku Rena, papieros wyleciał mi z dłoni. Nie, nie, nie. Nie wierzę.
− Poznałeś Izumi?
− Shujiego też poznałem – uśmiechnął się do mnie szeroko. – Zabawnie było patrzeć, jak całą trójką wchodzicie w takie bagno. Uczucia potrafią być czasami okropne, no nie?
− Coś ty zrobił – wydukałem drżącym głosem. – Nakręcałeś Izumi i całą tę sytuację między nami…
− Bingo. Szkoda, że tak późno to do ciebie dotarło.
− Dlatego dzisiaj wiedziałeś, co powiedzieć – odsunąłem się o krok od Rena. – Bo rozmawiałeś z Izumi. Tak?
− Znowu bingo, złotko. Mówiłem ci, że nie jest trudno wejść w twój krąg znajomych – wzruszył ramionami.
− Coś ty najlepszego zrobił?! – krzyknąłem, mało nie rzucając się na niego. Momentalnie ogarnęła mnie wielka wściekłość. – Shuji nie żyje! Policja podejrzewa, że ja mu pomogłem popełnić samobójstwo!
− A nie pomogłeś? – uśmiechnął się do mnie. – Pamiętasz, co mu powiedziałeś? Kiedy dokładnie ci opowiedział o uczuciach do Izumi.
− Ja… − bąknąłem, czując, jak robi mi się słabo. Pamiętałem, co mu powiedziałem. Jednak nie sądziłem, że wziął mnie na poważnie. Nie myślałem, że… że on naprawdę się zabije. Nie miałem pojęcia, że mnie posłucha.
− Pamiętasz? Powiedziałeś mu, żeby się zabił. Swojemu najlepszemu przyjacielowi powiedziałeś coś tak okropnego. On był taki załamany. Myślał, że go zrozumiesz, ale nie starałeś się nawet go słuchać. Yuu, myślisz tylko o sobie i twoje samolubstwo zabiło Shujiego. Powinieneś o tym powiedzieć policji. Może wtedy oczyściłbyś sumienie.
Stałem tak chwilę. Krew szumiała mi w uszach, słyszałem bicie własnego serca. Myślałem, że za moment stracę przytomność z tego wszystkiego. Łzy stanęły mi w oczach.
− Ty pierdolona kurwo – warknąłem. Ledwo powstrzymałem się przed tym, by łzy nie ściekły mi po policzkach.
− Ach, nie mów tak. Ale wiesz, Shuji już tak bardzo nie mógł znieść tej samotności, że czasami widywał się ze mną. I wiesz co jeszcze? To ze mną widział się dzień przed swoim samobójstwem. Byliśmy się przejść. W porządku był z niego chłopiec. Trochę naiwny, ale co zrobić. Tacy nigdy sobie nie radzą w życiu.
Nie wytrzymałem. Zamachnąłem się i uderzyłem go z całej siły w twarz. Tak jak wtedy, gdy dowiedziałem się, że Ino nie żyje, gdy znalazłem jej ciało w szafie z bronią. Tylko teraz nie było Kotetsu, który mógłby mnie od niego odciągnąć. Nie było nikogo, więc po prostu zdzieliłem go tak mocno, że upadł z murku na bruk. Tłukłem go z całych sił, nie czując nawet bólu w rękach. Rozkwasiłem Renowi nos, podbiłem oko, rozciąłem wargę. Skopałem go, obtłukłem mu kość ogonową. On kompletnie się nie stawiał, nawet nie zauważyłem, kiedy stracił przytomność.

*

Izumi zginęła w wypadku podczas wakacji. Chociaż wypadek to za wiele powiedziane, zabił ją Ren. Zrobił to tylko dlatego, że uznał, że widziała i wie zbyt wiele. Poza tym, jak sam mi powiedział, jemu też działała na nerwy. Sama się we wszystko wplątała, trzeba wiedzieć w kim można się zakochać.
Ren upozorował jej śmierć na przykre samobójstwo na torach. Najzwyczajniej w świecie rozjechał ją pociąg. Z Izumi została tylko krwawa plama, nic więcej.
Jednakże, jej śmierć wcale nie sprawiła, że poczułem się lepiej. Wprost przeciwnie, było mi jeszcze gorzej. Zostałem jedyną osobą z całego tego felernego trójkąta. Shuji się zabił, Izumi została zamordowana. Byłem tylko ja, który nosił na swoich barkach całą odpowiedzialność za wszystkie te zdarzenia, frustrację każdego z osobna oraz musiał żyć z tym codziennie. Moje sumienie było tak ciężkie, że już chyba ciągnęło się za mną niczym kilkunastotonowy głaz, który zmniejszał produktywność mojej empatii. Popadłem w zupełną obojętność. Większość wakacji spędziłem na bezemocjonalnych treningach, tłuczeniu każdego z osobna oraz strzelaniu jak maszyna. Bez mrugnięcia okiem, prosto w cel. Od czasu, gdy pobiłem Rena, prawie w ogóle się do mnie nie odzywał, a jak już, to odnosił się w stosunku do mnie z wielką rezerwą oraz pogardą. Oczywiście, z wzajemnością.
Starałem się jednak nie myśleć o tych wszystkich przykrych rzeczach. Wyobrażałem sobie, że w Tokio czeka na mnie moje nowe życie i byłem pewny, że tak właśnie jest. Najgorzej jednak, było mi rozstać się z Kotetsu. Myślenie o tym, że będę musiał rozstać się z przyjacielem, przyprawiało mnie o nieprzyjemne dreszcze.
− Więc jednak – westchnął Kotetsu, kiedy oznajmiłem mu, że za kilka tygodni już mnie tu nie będzie. Siedzieliśmy razem na podwórku pod drzewem i paliliśmy papierosy. To był gorący, duszny dzień. Wiatr w ogóle nie wiał, miałem ochotę rozebrać się do naga i wejść do jeziora, byle się tylko ochłodzić. – To dobrze.
− Tyle razy mi powtarzałeś, żebym stąd wyjechał.
− I w końcu widać, że czasami coś dociera do tego twojego łba – zaśmiał się, klepiąc mnie lekko po głowie. – Cieszę się, Yuu, naprawdę. Strasznie się cieszę.
− Będzie mi ciebie brakować – westchnąłem.
− Och, mi ciebie nie.
− A?! – podniosłem się nieco. – Okrutny!
− No żartuję. Jasne, że będzie mi ciebie brakować. Będzie smutno i nieprzyjemnie. Komu ja będę prawił morały? Nowa partia dzieci w ogóle się do niczego nie nadaje. Nie powinno ich tu być.
Westchnąłem w duchu na wspomnienie dzieci, którymi przez pewien czas zajmowaliśmy się z Renem. Źle mi było z tym, że część z tych dzieci zginęła. Po prostu nie dały sobie rady i albo same doprowadziły do niebezpiecznych sytuacji, albo Ren się nimi zajął. Ja, szczerze powiedziawszy, nie mogłem zrobić nic. Kiedy tylko widziałem, że jakieś dziecko nie da sobie rady, odsyłałem je, by później nie mieć na sumieniu niewinnych dzieci. Ale, mimo wszystko i tak miałem poczucie winy, że mam w tym wszystkim swój udział. To było okropne, a Kotetsu doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
− To chore – stwierdziłem, wzdychając.
− Chore. Ale my nie mamy na to wpływu.
− Mhm…
Pomyślałem o tym, że w zasadzie nie mam w ogóle wpływu na nic w moim życiu, jakby kierował nim okrutny los. Najpierw poznałem Rena, później doszło do tych wszystkich okropnych sytuacji, rodzice zadecydowali za mnie o wyborze szkoły. Zastanawiałem się czy w ogóle mogę jeszcze coś zrobić kiedyś po swojemu.
− Ale wiesz, Yuu, musisz powiedzieć Minano o tym, że stąd odchodzisz.
− Faktycznie. Będę miał przez to jakieś problemy?
Kotetsu zerknął na mnie, zaciągając się papierosem. Pokręcił głową.
− Nie powinieneś, Minano cię uwielbia, chociaż… Może nie będzie chciał cię wypuścić.
− Serio?
− Porozmawiaj z nim, tylko nie udawaj cwaniaczka, błagam. Wiem, że to wszystko, co tutaj jest, wydaje się być zaschniętą, zbitą krwią, ale on też miał dzieci. I bardzo je kochał.
− Na pewno. Inaczej raczej nie nazwałby po nich swoich rezydencji.
− Dlatego widzisz – westchnął, zerkając gdzieś w przestrzeń. – Pomimo tego wszystkiego, ludzie to ludzie.
− Rozumiem. Postaram się jakoś na spokojnie to załatwić.
− Zuch – roześmiał się, obejmując mnie ramieniem. – Tylko w Tokio nie zachowuj się jak jakiś ważniak. Będę trzymać za ciebie kciuki.
Kotetsu pocałował mnie w czoło. Przymknąłem nieco powieki pod wpływem tej czułej pieszczoty. Miękkie wargi zetknęły się z moją rozgrzaną skórą, przeszedł mnie miły dreszcz. Mogłem jedynie podziękować jeszcze Kotetsu za wszystko, co dla mnie zrobił przez te wszystkie lata. Był jednym z moich najdroższych przyjaciół.

Zrobiłem tak, jak powiedział mi Kotetsu. Poszedłem do Minano i zwyczajnie oznajmiłem mu, ze wyjeżdżam do szkoły w Tokio. Był zaskoczony, naprawdę. Otworzył szeroko oczy, gdy tylko dotarło do niego, że w niedalekiej przyszłości opuszczę to miejsce. Starałem się zachować kamienną twarz, chociaż w środku cały umierałem z nerwów. Mógł się albo wściec oraz wyciągnąć konsekwencje z mojej decyzji, albo ją zaakceptować. Na całe moje szczęście, padło na to drugie.
− Och – westchnął, podpierając się łokciami na biurku. – Naprawdę?
− Naprawdę – pokiwałem lekko głową.
Minano znowu westchnął. Potarł skronie rękoma, a po chwili spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
− Yuu, kochanie, musisz się rozwijać – powiedział. Zbił mnie tym z pantałyku. W ogóle nie spodziewałem się usłyszeć coś takiego! – Jesteś mądrym chłopcem.
− Uhm… dziękuję…
− Nie ukrywam, że jest mi przykro – kontynuował. – Jesteś dla mnie jak syn, wiesz o tym doskonale. Czuję jednak, że to będzie dla ciebie lepsze. Duże miasto, dużo możliwości. W całym tym tłumie, nie zapomnij o tym, kim i skąd jesteś.
− Nie mam zamiaru o tym zapominać.
− Dobrze. Ach, a jaki profil wybrałeś? – spytał.
− Ekonomiczny – wymamrotałem.
− Coś z przyszłością. Musisz być dobry w te wszystkie wyliczenia, no nie? Zdolniacha.
− Staram się.
− Ja wiem, kochanie, wiem – wstał, obszedł powoli biurko, po czym stanął naprzeciw mnie. Pogłaskał mnie wierzchem dłoni po policzku, ledwo powstrzymałem nieprzyjemny dreszcz. To było obrzydliwe. Czy w taki sposób dotykało się osobę, której mówiło się, że jest dla kogoś jak syn? Oczywiście, że nie. Pełne żalu oczy Minano spoglądały na mnie z  utęsknieniem, chociaż jeszcze nigdzie nie wyszedłem. W tym momencie cieszyłem się, że zawsze miałem z nim dobre stosunki, a poza tym… Zdaje się, że lubił ciała młodych chłopców.
Złapał mnie za ramiona, po czym, podobnie jak Kotetsu ostatnio, pocałował mnie w czoło. Już wówczas byłem pewny, że teraz ostatecznie się ze mną żegnał. Przymknąłem powieki, spuszczając głowę. Tak bardzo pragnąłem, by mnie puścił, chciałem uciec z tego miejsca i nigdy więcej tam nie wracać. Wiedziałem jednak, że nigdy w życiu nie uda mi się pozbyć ze swojego życia całej tej rezydencji, wszystkich tych wydarzeń. W tym momencie, kiedy Minano pocałował mnie w czoło, na zawsze zostałem naznaczony piętnem mordu, krwi oraz rozpaczy. Gdy tylko jego usta zetknęły się z moją skórą, nawiązał się pakt, który na całe moje życie przytwierdził mnie do tego miejsca, niczym spuszczona kotwica. Nie mogłem uciec, nigdzie.
Najbardziej jednak było mi źle z tym, że musiałem opuścić swoją mamę i zostawić ją samą. Nie to, że byłem jakimś maminsynkiem, po prostu wiedziałem, że to będzie trudne dla naszej dwójki. Nieważne, co się ostatnimi czasy działo między nami, wciąż wspierałem swoją mamę i kochałem ją najmocniej na świecie.
Dzień do mojego wyjazdu zbliżał się wielkimi krokami. Miałem już spakowanych większość swoich rzeczy, pozostawało jeszcze kilka niedokończonych spraw, ale to dało się spokojnie uregulować w mgnieniu oka. Postanowiłem, że ostatni raz przyjdę na trening, głównie po to, by pożegnać się z niektórymi osobami. Wszedłem do swojego pokoju w rezydencji, by zostawić torbę, a przy okazji spakować do niej kilka moich rzeczy. Popatrzyłem na cały pokój, przysiadając na miękkim łóżku. Moje płyty winylowe, adapter, CD oraz odtwarzacz, stwierdziłem, że nie będę stąd tego zabierał. Były to rzeczy, które dostałem od Minano, bo wiedział, że kochałem muzykę, szczególnie starych, niezależnych wykonawców. Miałem niezłego bzika na ich punkcie.
Przebrałem się w luźne, wygodne ubranie, po czym wyszedłem na podwórze, na którym odbywała się już rozgrzewka. Gdy tylko znalazłem się w zasięgu wzroku zgromadzonych, wszyscy przerwali ćwiczenia. Przeszedłem przez tłum, szukając wzrokiem jednej osoby. Każdy z osobna mi się kłaniał, witając się ze mną, a ja usilnie wypatrywałem Rena. W końcu go dostrzegłem. Siedział pod drzewem, patrząc na mnie z jawnym politowaniem. Podszedłem do niego powoli. W czasie, gdy zbliżałem się ku niemu, mierzyliśmy się wzrokiem niczym dwa obce sobie lwy, które zaraz się na siebie rzucą w walce o dominację. Stanąłem jakiś metr od Rena, spojrzałem na niego z góry, a on zadarł głowę, zaszczycając mnie tym swoim pogardliwym wzrokiem.
− Chciałeś coś? – spytał.
− Pożegnać się – odparłem.
Prychnął, śmiejąc się pod nosem. Spojrzałem na niego bez większego wyrazu. No cóż, czego ja się mogłem innego po nim spodziewać.
− Ach, tak, przyszła pora na pożegnania. Ale my się raczej nie rozstajemy, prawda?
Zmarszczyłem brwi.
− Co masz na myśli?
− Nic takiego, złotko. Będziesz tu też przyjeżdżał. W końcu musimy razem trenować, jesteśmy partnerami.
− Możliwe jak najrzadziej, parszywa gnido – warknąłem, zaciskając zęby. Wciąż byłem wściekły na niego za wszystko to, co zrobił.
− Przestań, zabawa była przednia. Ale przynajmniej Izumi już więcej nie będzie zawracać ci karku. Nie cieszysz się?
− Skaczę z radości.
− Widzisz? – zaśmiał się, podnosząc swoje cielsko z ziemi. Otrzepał ubranie z potencjalnego brudu oraz trawy, po czym spojrzał prosto w moje oczy. Jego przeszywający wzrok niemal mnie sparaliżował, nie mogłem się w ogóle ruszyć przez kilka sekund. – Posłuchaj mnie, Aoi. To, że stąd wyjedziesz, wcale nie oznacza, że już nie będziesz częścią tego miejsca. Stąd nie da się odejść. To jak ślepa uliczka, labirynt bez wyjścia, w którym się po prostu krąży. I ty, i ja jesteśmy w tym razem. Aż do śmierci.
− Więc zgaduję, że będę musiał się zabić, żeby się uwolnić od ciebie i tego wszystkiego.
− Ach, chcesz iść w ślady przyjaciela?
− Może kiedyś. Ale gwarantuję ci, że to ja będę się śmiał ostatni.
− Mhm – zaśmiał się, klepiąc mnie po ramieniu. – Jeszcze zobaczymy, złotko.
Ren cmoknął mnie w usta. Zrobił to tak szybko, że nawet nie byłem w stanie zareagować. Spojrzałem jedynie na niego oburzony. Och, dlaczego ucieczka stamtąd była tak cholernie trudna.

Wróciłem do domu późnym popołudniem. Słońce wciąż stało wysoko na niebie, było naprawdę gorąco. Wszedłem do domu, zrzuciłem z nóg przepocone tenisówki, a następnie ruszyłem do łazienki, by umyć ręce, a później do kuchni po coś zimnego do picia. Wziąłem z lodówki schłodzoną lemoniadę, którą zrobiła mama i od razu wypiłem duszkiem dwie szklanki. Napój nie był ani za słodki, ani za kwaśny. Był taki, jaka powinna być lemoniada. Przyjemny chłód zalał mnie od środka i już miałem ochotę nalać sobie następną szklankę, kiedy usłyszałem, jak mama woła mnie z salonu.
− Yuu?
− Tak? – odparłem, przechylając dzbanek oraz nalewając sobie następną szklankę. Do środka wpadł mi plaster cytryny oraz liść mięty. Chciałem wyciągnąć cytrusa palcami, ale skończyło się to tak, że mi się wyślizgnął i jeszcze zachlapałem szafkę.
− Mógłbyś tu na chwilę przyjść?
Zamarłem. Miała bardzo poważny ton głosu. Zostawiłem więc lemoniadę i poszedłem do salonu, gdzie była mama. Ku mojemu zdziwieniu, nie była sama. Na kanapie siedziała odziana w schludną czerń kobieta. Siedziała wyprostowana sztywno, w dłoniach ściskała chusteczkę materiałową.
− Dzień dobry – powiedziałem do kobiety. Zerknęła tylko na mnie, po czym kiwnęła mi głową na przywitanie.
− Yuu, to jest mama… twojej koleżanki.
− Uhm…?
Mama mojej koleżanki… Nie miałem zielonego pojęcia, o co chodzi. W mojej głowie włączył się alarm. Mama koleżanki? Której? I po co tu przyszła?? Ktoś zaszedł ze mną w ciążę???
− Jestem mamą Izumi – powiedziała kobieta.
Mało brakowało, a ugięłyby się pode mną kolana. W życiu bym nie pomyślał, że poznam mamę Izumi, o nie. Poza tym, po co ona tu przyszła? Nie widziałem żadnego powodu, by ta kobieta miała przychodzić do naszego domu.
− Ach – zdołałem z siebie wykrztusić. – Bardzo uhm… Bardzo mi przykro przez to, co się stało z Izumi – powiedziałem, chociaż wcale tak nie myślałem. Jakoś nie potrafiłem jej współczuć, w ogóle. Izumi sama się prosiła o wszystko, co ją spotkało, była głupią córką.
− Dziękuję. Przyszłam tu specjalnie do ciebie, Yuu.
− Do mnie? – zamrugałem kilkakrotnie w zaskoczeniu. – Dlaczego?
− Wiem, że Izumi bardzo cię lubiła. Chciałam ci dać kilka rzeczy od niej, które były właśnie dla ciebie. I nie tylko.
Mało nie zaprotestowałem gwałtownie, że nic od niej nie chcę. Czy to była kara, droga Amaterasu? Po pozbyciu się Izumi, ona po śmierci wciąż mnie prześladowała swoją obrzydliwą miłością. Ostatecznie przyjąłem od kobiety cały karton rzeczy. Nie miałem nawet siły, by zastanawiać się nad tym, jak on to wszystko przywlokła na piętro.
− Chciałam ci też podziękować, Yuu – powiedziała mama Izumi. Skutecznie ukryłem to, że nie mam pojęcia, o czym mówiła. Podziękować? Ale niby za co? – Wiem, że byłeś dobry dla Izumi. Ona sama często powtarzała, jak bardzo jej na tobie zależy i jak cieszyła się, gdy spędzała z tobą czas. Dobrze mi się to teraz wspomina.
− Ach, nie ma za co – wymamrotałem, nie wiedząc, co powiedzieć.
Wówczas nie wiedziałem, w jaki sposób się zachować. Nie rozumiałem też uczuć kobiety, która straciła ukochane dziecko. Jedyną córkę, jej oczko w głowie. Byłem dość oziębły oraz głupi w uważaniu, że to tylko strata kolejnej, nic niewartej osoby, że nie powinno się po kimś takim rozpaczać. W jak idiotycznym błędzie byłem, robi mi się wstyd na samą myśl o tym. Wtedy nie sądziłem, że dziesięć lat później postawię moich rodziców w takiej samej sytuacji. Że oni będą rozpaczać po mnie, frustrować się, przeżywać jedno wielkie załamanie psychiczne i  piekło. Chociaż żałowałem wszystkiego przez resztę swojego życia, to jednak pragnienie zaczęcia życia od nowa za bardzo mnie kusiła.
Gdy matka Izumi wyszła, zajrzałem do całego tego pudła. Za namową mojej mamy, bo sam chciałem to od razu spalić.
− Nie miałam pojęcia, że ta dziewczynka była twoją koleżanką – powiedziała. – Spotykaliście się?
− To raczej za dużo powiedziane – wymamrotałem, otwierając pudełko. Rany, ile w środku było rzeczy. – Trochę się kolegowaliśmy.
− Więc była tylko koleżanką?
− Mhm.
− Musiała być w tobie naprawdę zakochana – stwierdziła, zaglądając mi przez ramię. – To wygląda jak składowisko rzeczy fanki jakiegoś idola. Zupełnie, jakby miała na twoim punkcie obsesję, o matko.
− Ach, faktycznie – zaśmiałem się.
Mama usiadła obok mnie. Posłała mi blady uśmiech.
− Strasznie się zdenerwowałam, jak tu przyszła. Myślałam, że jakaś dziewczyna jest z tobą w ciąży i już byłam gotowa, by temu wszystkiemu zaprzeczać albo jakoś odwrócić sytuację, że dokonała na tobie gwałtu.
− Mamo?!
− No co? Wątpię, że byś chciał być ojcem w tak młodym wieku. Już miałam tej kobiecie powiedzieć, ale ja przepraszam, mój syn jest gejem, jednak zobaczyłam to pudło, a ona mi wyjaśniła, w jakiej sprawie dokładnie przyszła. To okropne, co spotkało tę dziewczynę. Wiadomo w ogóle, czemu się zabiła?
− Pojęcia nie mam.
− Ach, no cóż…
Obejrzałem rzeczy, które przyniosła mama Izumi i miałem wrażenie, że coś we mnie umarło. Tam było mnóstwo moich zdjęć, niektóre oprawione w ramki, naklejonymi serduszkami oraz śladami szminki. Oprócz tego, było tam kilka kopert z listami podpisanymi do Yuu, które pewnie chciała mi włożyć do szkolnej szafki albo skrzynki, jednak nigdy tego nie zrobiła. Było też kilka świstków z wierszami miłosnymi, książka z wątkami historycznymi, która miała dedykację dla mnie od niej, jakieś drobne prezenty, które pewnie zawsze chciała mi dać, jednak nigdy tego nie zrobiła i zrobić już nie mogła.
Nie zaglądałem już nawet do listów, całych tych świstków perfumowanego, różowego papieru. Na sam widok robiło mi się niedobrze. Nie chciałem też, by później gnębiły mnie jakieś niepotrzebne myśli odnośnie Izumi, dlatego tego samego dnia spaliłem cały karton wraz z jego zawartością. Mama się na mnie zezłościła, że to były pamiątki po zmarłej, że ona była we mnie zakochana i nie powinienem w ten sposób odnosić się co do jej uczucia. Miała rację, ale nie wiedziała też o kilku innych sprawach, które uniemożliwiały mi zachowanie tych rzeczy. Wszystkie fotografie oraz wiersze spłonęły. Został tylko popiół.

*

Nadszedł dzień mojego wyjazdu do Tokio. Było kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, późny, wciąż gorący i parny sierpień. Pamiętałem, iż był to jeden z najbardziej nieprzyjemnych sierpni w moim życiu, ponieważ opuszczałem rodzinny dom. Z początku miałem mieszkać wraz z ojcem, jednak ostatecznie postanowiłem, że zamieszkam w bursie. Na myśl, że miałbym mieszkać w miejscu, w którym praktycznie nikogo nigdy nie ma, robiło mi się nieprzyjemnie zimno z samotności. Chociaż po części dziwiłem sam siebie, że nie chciałem być u taty. W końcu tak bardzo pragnąłem mieć z nim lepszy kontakt, ale po prostu… Nie mogłem. Coś mnie przed tym skutecznie powstrzymywało, dlatego koniec końców stwierdziłem, że mieszkanie w internacie będzie ciekawsze.
− Wszystko masz? – spytała mama, odprawiając mnie w drzwiach domu.
− No jasne – westchnąłem.
− Bielizna, ubrania… Masz ten ciepły sweter, który dostałeś od cioci na święta? No i włożyłam ci dodatkową piżamę do torby.
− Mamo – jęknąłem. – Przestań, nie jadę na koniec świata.
− No nie – wymamrotałam, wygładzając mi nerwowo koszulkę, która i tak była pieczołowicie wyprasowana. – Wcale nie… To tylko ja panikuję.
− Uhm… wiesz co, przecież będę przyjeżdżał, tak samo jak Mahiro i Kage. No i masz tu mnóstwo znajomych, w końcu będziesz mogła urządzać parapetówki bez obawy, że wezwę policję.
Mama roześmiała się, po czym objęła mnie mocno z całych sił. Jej ramionami wstrząsnął silny szloch. Również ją objąłem, delikatnie gładząc jej plecy. Strasznie płakała, chociaż próbowała być silna. Ona czuła się, jakbym wyjeżdżał i nigdy nie miał wrócić.
Przyznam się, że też mi było ciężko. Martwiłem się o mamę, miała zostać sama w wielkim, pustym domu. Gdy myślałem o tej okropnej, ciążącej jej ciszy, o tym, jak chodzi z kąta w kąt, nie mogąc sobie znaleźć miejsca oraz nie mając nikogo, z kim może porozmawiać, coś ścisnęło mnie za serce. Wcale nie chciałem, by musiała doświadczyć tej przykrej samotności. Uczucia, że nie ma nikogo, jest zdana wyłącznie na siebie. Ogarnęło mnie też poczucie winy, że wyjeżdżałem. Teraz jednak już nic nie mogłem zrobić. Poprosiłem jednak wcześniej Kotetsu, by ktoś od czasu do czasu patrolował dom. Bałem się, że po tych wszystkich incydentach, ktoś może chcieć ją skrzywdzić. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby z mojej winy stałaby się jej jakaś krzywda.
− Kochanie moje, co ja bez ciebie zrobię sama – westchnęła, mało mnie nie dusząc.
− Dasz sobie radę. Nie jesteś byle kim, tyle lat ze mną wytrzymałaś, tyle przeszłaś.
− Ach – zaśmiała się lekko. – Miło mi to słyszeć.
− No, nie ma co rozpaczać. Nie jesteś sama.
− Mhm – oderwała się lekko ode mnie, po czym pocałowała mnie w oba policzki oraz czoło. Twarz miała całą wilgotną od łez, rozmazał jej się makijaż. Żałowałem, że nie miałem przy sobie żadnej chusteczki, bo z chęcią wytarłbym jej buzię i wysmarkał nos. – Kocham cię, Yuu.
− Ja ciebie też kocham, mamo. Ale teraz już bez płaczu. Jesteś silną, niezależną kobietą. No nie? – palcem starłem nieco tuszu do rzęs spod jej dolnej powieki. – Jesteś najlepsza na świecie.
− Mówisz?
− Nikt nie ma takiej super ekstra mamy, wierz mi.
− Super mamy raczej nie płaczą.
− Płaczą! Wszyscy płaczą. Czasami po prostu trzeba popłakać i już. Później będzie dobrze.
I tak opuściłem dom rodzinny. Bardzo nie chciałem zostawiać swojej zapłakanej matki, jednak co ja mogłem na to poradzić. Wyjechałem do Tokio. Tata odebrał mnie z dworca, a następnie odwiózł prosto do bursy. Po drodze prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. Zapytał jak podróż i czy nie mogę się doczekać, aż będę mieszkał sam z dala od domu. Odpowiedziałem, że jasne, że zaraz się zsikam w majtki z ekscytacji.
Do pokoju mogłem wejść tylko ja. Pożegnałem się z ojcem, który co chwilę mi powtarzał, że spieszy się na spotkanie i tak w zasadzie jest już spóźniony. Nie zatrzymywałem go. Pomógł mi jedynie wnieść wszystko na teren ośrodka. Zostałem sam.
Porozmawiałem ze starszą panią w recepcji, przedstawiłem się, potwierdziłem swoje dane. Dostałem klucz od pokoju. Mały klucz na dużym, drewnianym breloku z numerem pokoju.
− Twój współlokator już tam jest. Przyjechał nie tak dawno.
− Ach? Super! – odparłem. Szczerze, nie byłem aż tak podekscytowany. W końcu nie byłem pewny, na jakiego pacana mogłem trafić, jednak starałem się myśleć pozytywnie. – A mógłbym zostawić tu część rzeczy? Zaraz po nie zejdę, po prostu nie dam rady…
− Pewnie, nie krępuj się – weszła mi w zdanie. – Póki ja tu jestem, nic nie zginie.
− Ekstra. Dzięki bardzo.
− Do usług, Yuu – odparła z uśmiechem. Ach, przejrzała tylko moje dane, a już zapamiętała, jak mam na imię.
− Dziękuję bardzo.
Wziąłem dwie najcięższe torby, po czym wwlokłem je na trzecie piętro, n którym miałem mieszkać. Strasznie żałowałem, ze nie było tam windy, dawno się już tak nie zmachałem. Cudem dałem radę wtaszczyć swoje toboły pod same drzwi. Zmęczony położyłem je obok drzwi, wyciągnąłem klucz z kieszeni, sprawdzając numer pokoju. Bosko, to było moje miejsce.
Otworzyłem drzwi, jednocześnie wciągając do środka swoje rzeczy. Z progu rzuciłem głośne cześć, chcąc oznajmić swojemu współlokatorowi, że właśnie dotarłem na miejsce. Rozejrzałem się nieco po przedsionku złączonym z maleńką, przechodnią kuchnią, po czym ruszyłem w głąb boksu. Wszedłem do pokoju, który miał być sypialnią wspólną dla mnie oraz mojego współlokatora, po czym zamarłem, wypuszczając z rąk klamoty.
− Cześć – odpowiedział, uśmiechając się szeroko.
− Co ty tu robisz? – wymamrotałem, patrząc z niedowierzaniem na Rena.


----


Dzień dobry wieczór Żuczki! Oto siódmy rozdział Cruel World na ybt. Napisany już jakiś czas temu, dodany dzisiaj. Mam nadzieję, że się wam podobało.
I powodzenia tym, co musieli wrócić do szkoły. Trzymam za was kciuki!!



Do następnego rozdziałuu~! 

Komentarze

  1. Ren idź sobie ;_; {dźga wyimaginowanego chłopaka wyimaginowanym patykiem}

    Toż to dopiero nastanie liceum, gdyby nie informacje o wieku w jakim znajduję się Aoi na danym etapie opowiadania można by pomyśleć, że jest ciut starszy. W końcu przeżył i widział o wiele więcej niż przeciętny gimnazjalista.

    Ciekawa jestem jak zachowałby się "obecny" Yuu przy spotkaniu swojej młodszej wersji, raczej niespecjalnie za nią przepada.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje filsy, gdy Ren całuje się z Yuu nie znają granic.
    TYLKO DLACZEGO ZARAZ PO OBOJE MUSZĄ WSZYSTKO SPIERDOLIĆ.
    Izumi była pierdolnięta, bardzo dobrze, że ją zabił XD
    Zobaczyłam tak ten krótki opis Rukiego, potem spojrzałam na samego Rukiego i miałam takie...no nie jest taki piękny jak go opisano XDD Może z makijażem jest, ale bez już niekoniecznie XD
    Prawie płakałam jak Yuu żegnał się z mamą ale to szczegół.
    REN W POKOJU Z YUU? DRODZY PAŃSTWO ZACZYNAMY JAZDĘ BEZ TRZYMANKI, PROSZĘ ZAPIĄĆ PASY XDDD
    Ahh, kocham te serie mocno.
    Pozdrawiam cieplutko, życzę weny i czekam na kolejne!

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurwa, Ren XD Przepraszam Cię, błagam, wybacz mi tę nienawiści i szczerą niechęć do Ciebie od początku twojego istnienia w Migdale! Cofam moją niechęć, od teraz jesteś moim mistrzem XD
    Ta gra aktorska, matko. Po raz pierwszy Ren mi się spodobał i już myślałam, że zdążę za nim zatęsknić, ale NIE! Ren, witaj z powrotem XDDDD
    Nie wiem, czy to z powodu depresji (no bo szkoła) czy z jakiegoś innego, ale przez prawie cały rozdział śmiałam się jak głupia...
    W każdym razie, już się nie mogę doczekać kolejnych części... I Kouyou. XD To już jest obsesja chyba... Niedobrze.
    No. Ten tego. Ostatnio sobie powiedziałam, że pójdę wcześniej spać, a potem spędziłam godzinę na czytaniu między innymi twojego TT, także no. Ten. Ech...
    Weny i w ogóle! Papa~!

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedny Yuu, ten to ma pecha, że na Rena trafia, w każdym bądź razie świetny rozdział, czekam na więcej i jak się spodziewam będzie poznanie Kouyou z Yuu *-* życzę weny :3

    OdpowiedzUsuń
  5. O maaatko, kolejny dobry rozdział i wiesz, że mógłbym wychwalać całą serię przez wieki, a jak nie wiesz, to już wiesz. Chyba powinnaś wydać to w formie książek, na pewno bym kupił, wiesz, bogacić się i mieć sławę pisarza. Zasługujesz. Naprawdę kocham Rena, całą jego psychopatyczną osobę, fascynują mnie tacy ludzie! Do Yuu też pałam sympatią, mimo wszystkich głupot, które do tej pory narobił i które pewnie jeszcze narobi. Jest bardzo młody, więc powinien uczyć się na błędach, co nie? Kiedy czytałem scenę z szefem szefów tej całej mafii miałem nieprzyjemne wrażenie, że zaraz stanie się coś bardzo złego, ale na szczęście minęło, dosyć traum jak na razie. Szczerze? Ucieszyłem się, że Ren jest tym współlokatorem, będzie ciekawie i to jeszcze nie koniec ich popapranej historii! Duży plus.
    Czytało mi się przyjemnie i chyba natchnęłaś mnie do pisania. Życzę Ci weny, szczęścia i powodzenia na studiach, nie daj się, przyszły prawniku. Może kiedyś będziesz mnie bronić w sądzie. Wszystkiego dobrego i czekam z niecierpliwością na następny rozdział (obiecuję regularnie przeglądać twittera tylko po to, żeby niczego nie przegapić... tym razem) ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Yuu to chyba najbardziej pechowa osoba na świecie. Uwolnić się z zapyziałej prowincji i trafić na sadystycznego Rena jako współlokatora... będzie ciekawie :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty