I will be II 06


Nareszcie po całym tym koncertowaniu mieliśmy kilka dni wolnego. Nie oznaczało to wcale zupełnie błogiego lenistwa, ale chociaż ten jeden dzień po dwudniowym koncertowaniu mogliśmy spędzić z Kouyou w łóżku. Śpiąc. Z rana Shima odwiózł Sachiko do szkoły, a później wrócił, próbując wyciągnąć mnie z łóżka. Udało mu się, ale nie na długo. Zjedliśmy śniadanie, a później obaj przebraliśmy się w piżamy i poszliśmy spać. Tego potrzebowałem – porządnej dawki snu i wyciszenia. Nawet gdy Kouy później obudził mnie, pytając się, co takiego robimy na obiad.
− No nie wiem – mruknąłem. Leżeliśmy na łóżku odwróceni ku sobie. – Pizza?
− Pizza? Przecież Sachi będzie głodna, gdy wróci.
− Porządna wielka pizza z podwójnym serem i milionem dodatków – powiedziałem rozmarzonym głosem.
− Przestań, bo się zrzygam.
− Kou?! Od pizzy nie można się zrzygać! Czy ty naprawdę jesteś moim facetem?
− Jestem twoim mężem, pizzowy maniaku.
− I jak to możliwe, że nie kochasz pizzy tak samo jak ja?
Kouyou roześmiał się na moją odpowiedź, po czym bez żadnego uprzedzenia pocałował mnie w czoło. No nie spodziewałem się takiego posunięcia z jego strony, zazwyczaj to ja inicjowałem pieszczoty w jego kierunku. Mógłby tak robić częściej, serio. Nie miałbym nic przeciwko temu.
− Och… – bąknąłem.
− Och? Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
− Och przez wielkie „o”.
− Więc to „och!”, a nie „och…”, jakby cię coś rozczarowało.
− To było zaskoczone och przez wielkie „o”, rozumiesz?
− Co cię zaskoczyło?
Zaśmiałem się, dotykając jego policzka. Takashima patrzył mi prosto w oczy, jakby siłą swego sarniego spojrzenia próbował nakłonić mnie do jakiejś pieszczoty. I ja chciałem, naprawdę. Pragnąłem nawet czegoś więcej niż pieszczoty, tylko nie bardzo miałem aktualnie na to siły. Bądźmy realistami, 38 lat to już nie to samo, co 20. Nie było we mnie już tyle siły, moje ciało miało jednak jakieś swoje ograniczenia, a poza tym musielibyśmy się obaj rozgrzać. Zacząłem się nad tym zastanawiać, Kouyou niby był młodszy te dwa lata, jednak jakaś wielka różnica to nie była. Najpierw trzeba było się podniecić, przy okazji rozebrać. Wszystkie te pieszczoty, pocałunki, dotykanie się – to wymagało czasu i energii, a nie mieliśmy za bardzo ani pierwszego, ani drugiego. Poza tym, przygotowanie do stosunku. Kiedy ostatni raz my to robiliśmy? Czy w ogóle pamiętałem, jak zakłada się prezerwatywę na penisa?? Myśląc tak o tym wszystkim, straciłem jakiekolwiek chęci na seks, zbyt dużo było z tym wszystkim gimnastykowania.
− O czym myślisz? – spytał nagle Kou. Wyrwał mnie z zamyślenia, wciąż trzymałem dłoń na jego policzku.
− Że masz piękne oczy – rzuciłem – i gładką skórę.
− Nie goliłem dziś twarzy.
− Na nogach.
− Nie goliłem nóg od dwóch miesięcy.
Cholera.
− Ale… wciąż jesteś śliczny.
− Tak?
− Tak, Kou – zsunąłem nieco dłoń na jego ramię.
− Nawet gdy śpię rozwalony na całym łóżku z dupą do góry, kiedy chrapię i puszczam bąki przez sen?
− Nawet wtedy – zapewniłem go.
− Gdy jestem zdenerwowany i wyjadam masło orzechowe ze słoika, a gdy się kończy, to wygrzebuję je palcami?
− Wtedy też.
− A gdy muszę zrobić lewatywę? I podczas lewatywy?? Wtedy też sądzisz, że jestem śliczny???
− Wtedy jesteś najpiękniejszy.
− A nie kiedy gram na gitarze?
Wypuściłem ciężko powietrze, wywracając przy tym oczami. No dobra, zagiął mnie. Nikt nie wczuwał się bardziej w grę na gitarze, niż Kouyou. Dla niego gra była życiem i nikt nie mógł temu zaprzeczyć. To, jaką radość sprawiała mu możliwość szarpania za struny, biegania po scenie i krzyczenia do publiczności, było nie do opisania. Wtedy Kou po prostu lśnił, posyłając swój firmowy uśmiech w nieskończone morze tłumu.
− Gdy grasz na gitarze, to co innego. Ale wiesz, kiedy jednak jesteś najpiękniejszy?
− Kiedy? – spytał z zainteresowaniem.
− Właśnie teraz, w takich chwilach. Bo wtedy potrafisz się szczerze uśmiechać, a gdy szczerze się uśmiechasz, to tak uroczo marszczysz nos.
− Rany, Yuu – zaśmiał się, uśmiechając się przy tym szeroko. O tym mówiłem! Ten zmarszczony nosek był jednym z powodów, dla których zakochałem się kiedyś w Kouyou.
− Co takiego, bubusiu?
Shima roześmiał się, odwracając się do mnie plecami. Skulił się lekko, zakrywając głowę kołdrą. No proszę, jak chciał, to potrafił się słodko zachowywać i peszyć, jakby był nastolatką. Przylgnąłem do jego pleców, obejmując go w pasie. Wsunąłem się pod pierzynę, odgarnąłem jego rozczochrane włosy, po czym pocałowałem go w kark. Westchnął, wplątując swoją dłoń w moją. Zacisnęliśmy obaj palce na sobie, jakbyśmy już nigdy w życiu mieli się nie rozdzielać. W końcu pierwszy raz od dawna poczułem, że jestem z Kouyou, a nie z Uruhą.

Powiedziałbym, że niespodziewanie nasze życie nabrało jakiegoś koloru. Nie żeby wcześniej nie widniało ono pod tęczową flagą, ale przez dłuższy okres czasu tęcza była wyblakła i kompletnie nie powiewała na wietrze. Nagle znów odzyskała swoje żywe kolory i dumnie prezentowała się na błękitnym niebie. Praktycznie do końca listopada przeżyliśmy spokojnie całe nasze nudne życie. Sachiko nie dokazywała bardziej niż zwykle, ale co najważniejsze, nie byliśmy wzywani do szkoły. Mogliśmy spać spokojnie, nasza córka nie sprawiała większych problemów wychowawczych. Wciąż pyskowała, dalej się dąsała, jednak nie sprawiała jakiś większych problemów. I tak cały ponury listopad przeleciał niczym piasek przez dłonie. Kouyou w nareszcie zaczął lepiej sypiać, nie mówiąc już o tym, że stał bardziej aktywny i życzliwszy dla wszystkich, w tym dla mnie.
Mojego humoru nawet nie popsuła wizyta rodziców Kouyou, która niespodziewanie przypadła na jeden z tych listopadowych tygodni. Również ojciec Kou, jako naczelny nazista i mistrz sztuk irytujących, nie był w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Shima twierdził, że był dla mnie pełen podziwu. Nawet w tych trudnych sytuacjach…
− O, Yuu, czy mi się wydaje, czy schudłeś? – powiedział pan Takashima, patrząc na mnie. Akurat jedliśmy razem śniadanie, Kouyou coś krzyczał na Sachiko, żeby pospieszyła się w łazience, bo za niedługo miał ją odwieźć do szkoły, pani Takashima z jawną krytyką przeżuwała zrobiony przeze mnie omlet.
− Możliwe – odparłem spokojnie, biorąc łyk gorzkiej kawy.
− Ćwiczysz coś? – spytała mama Kou.
− W zasadzie, to nie.
− Jasne.
Nie zareagowałem w żaden sposób. Pan Takashima spoglądał na mnie nieco spode łba, jakby oczekiwał ode mnie jakiejś reakcji, jednak nie nadeszła ona. Już nawet nie musiałem powtarzać sobie, że jestem pierdolonym kwiatem lotosu.
− No dobrze – powiedział Kou, wstając od stołu. Na szybko przetarł usta papierową serwetką. – Ja już się będę zbierał z Sachiko.
− Huh? A co ona tak długo robi w łazience? – zdziwiła się pani Takashima.
− Pewnie się maluje – oznajmił mąż kobiety.
− Oby nie.
− No trudno, lecę się szybko ubrać i widzimy się później w studio – oznajmił Kou. Przelotnie dał mi buziaka w policzek, co kompletnie zbiło mnie z pantałyku. Nigdy nie okazywaliśmy sobie uczuć przy ludziach, w ogóle, w swoim własnym towarzystwie rzadko się całowaliśmy, a co dopiero przy kimś! Spojrzałem kątem oka na rodziców mojego faceta, oni to dopiero mieli miny!
− Do zobaczenia.
Shima poszedł po Sachiko, która w końcu raczyła wyjść z łazienki. Jakiś czas później oboje wyszli z domu, a ja zostałem sam z teściami. Siedzieliśmy tak przez kilka minut w ciszy, aż w pewnym momencie pani Takashima odsunęła od siebie talerz, pan Takashima wyprostował się. Spojrzałem na nich odrobinę skonsternowany, jednak w dalszym ciągu starałem się robić dobrą minę do złej gry.
− Yuu – zaczęła teściowa – chcielibyśmy… podziękować ci.
− Huh? – mało nie oplułem się kawą. Wyprostowałem się jak struna, otwierając szeroko oczy z zaskoczenia. – A to niby za co?
− Za to, jak troszczysz się o Kouyou i Sachiko – dokończył mój teść.
Przez moment nie byłem pewny czy to może ukryta kamera. Poważnie? Nagle postanowili mi podziękować, że dbam o tyłek ich syna. Kto by się spodziewał!
− Uhm, to nic takiego – odparłem. – W końcu ja i Kou…
− Naprawdę bardzo to doceniamy. I może nie zawsze ci to okazywaliśmy, ale jesteśmy naprawdę wdzięczni – pan Takashima pokiwał głową z powagą.
− To naprawdę nic takiego. Kou jest moim partnerem, mężem, a Sachiko to moja córka, dlatego…
− No właśnie i jeszcze traktujesz Sachi tak, jakby naprawdę była twoim dzieckiem – dodała pani Takashima z przejęciem.
− Ale ona jest moim dzieckiem – przerwałem im. – Sachiko jest moją i Kouyou córką, po prostu. Również bardzo doceniam waszą wdzięczność i dziękuję, że jednak postanowiliście mi zaufać.
− Tak, bo widzisz, Yuu, zastanawialiśmy się ostatnio, jak Sachiko radzi sobie w szkole.
− Dobrze – odparłem bez wahania. – Mamy z Kou dostęp do jej ocen, idzie jej naprawdę świetnie. Może ma czasami problemy z matematyką, ale jest dość systematyczna.
− Ach tak? To dobrze, naprawdę. Tylko nam chodziło bardziej o relacje z rówieśnikami, wiesz.
− Z tym bywa różnie.
Pan i pani Takashima spojrzeli po sobie, jakby rozmawiali ze sobą wzrokiem. Czyli nie tylko my z Kouyou mogliśmy na siebie popatrzeć i już wiedzieć, co drugie ma na myśli.
− Wiemy od Shimy, że nie jest najlepiej. Ostatnio wymsknęło mu się, że Sachi w końcu przestała robić problemy w szkole. Później powiedział dokładnie, o co chodzi i tak się zastanawiamy, czy może nie byłoby lepiej, gdybyście posłali Sachiko do szkoły prywatnej?
− Prywatnej?
− Albo, żeby miała lekcje w domu.
− Prywatna szkoła…? To mi się kojarzy z jakimiś snobami, kasiastymi biznesmenami, szychami.
− Przecież byłoby was stać.
− No tak, tak. Nie mówię, że nie, jednak sam nie wiem, czy to byłby taki dobry pomysł. Przenoszenie jej nagle ze szkoły, do której jest już przyzwyczajona.
− Zastanówcie się nad tym z Kouyou. Może mała jednak potrzebuje zmiany?
Słowa teściów chodziły później za mną przez resztę dnia. W zasadzie, chyba wcześniej się nad tym nie zastanawialiśmy z Shimą, czy może zmiana szkoły jednak rozwiązałaby nasz problem z Sachiko. W końcu zaczęłaby zupełnie od nowa, z czystą kartą. Nikt by nie wypominał jej, że się z kimś pobiła lub dokonała jakiegoś innego wybryku. W pewnym momencie zaczynał mi się nawet podobać ten pomysł. I byłem święcie przekonany, że Kou też się spodoba. Cały podekscytowany zacząłem mu o tym mówić, gdy po pracy zajechaliśmy do sklepu. Shima prowadził wózek, a ja szedłem obok, mówiąc mu wszystkie pozytywy wysłania córki do prywatnej placówki edukacyjnej. Takashima jedynie popatrzył tak na mnie jakby znudzony, wzdychając.
− No i co sądzisz? – spytałem na koniec wywodu. Lepsza edukacja, otoczenie, piękny start w przyszłość gwarantowany. Poza tym, mniej problemów z rówieśnikami! Te argumenty powinny były przemówić do Kou, który zawsze stawiał dobro Sachiko ponad wszystko.
− A to rozwiąże problem? – wrzucił puszkę kukurydzy do wózka.
− Problem?
− Wiesz już, dlaczego Sachiko tak się zachowuje w stosunku do innych?
− Uhm…
− No właśnie – powiedział, zanim zdążyłem na cokolwiek wpaść. – To nic nie zmienia. Tym sposobem zakończył też cały ten temat, do którego później prawie w ogóle nie wracaliśmy.
Nagle rozległ się dzwonek komórki męża. Shima wyciągnął telefon z kieszeni, odebrał. Dzwoniła Kagome, co wywnioskowałem po lekkim tonie, jakim prowadził rozmowę. Szczerze? Ulżyło mi, bo myślałem już, że dzwonią ze szkoły Sachiko.
− Co proszę? – powiedział w pewnym momencie Kou zupełnie innym, ostrym tonem. Zatrzymał się gwałtownie.
− Co jest? – spytałem, jednak mnie zignorował. Słuchał tego, co Kagome mówiła mu do telefonu. Otworzył szeroko oczy, mało mu szczęka nie opadła.
− Ale uspokój się – powiedział. – Zrobił coś jeszcze? Ale… ale… Aha. Naprawdę? Bidulko moja.
Rozmawiali razem przez kilka następnych minut. Szedłem w ciszy obok Shimy i razem ładowaliśmy poszczególne składniki do koszyka. W końcu Kou rozłączył się, obiecując, że później do niej przyjedzie. Schował telefon, a ja spojrzałem na niego wyczekująco.
− Rozstała się z narzeczonym – powiedział, a ja mało nie usiadłem na środku sklepu z wrażenia.
− Nie…
− Tak – westchnął ciężko.
− Przecież mają małe dzieci, szykowali ślub – pokręciłem głową. – Żartujesz sobie?
− Chciałbym, ale tak roztrzęsionej już dawno jej nie słyszałem. Ty wiesz, co on zrobił? Przespał się z koleżanką z pracy.
− Pierdolisz.
− No. Powiedziała, że miała już od dłuższego czasu podejrzenia, że coś może być na rzeczy. Poprosiła znajomą czy by mogła jej sprawdzić rezerwację w hotelu, gdzie pojechał na delegację. Pojechała tam i nakryła ich w łóżku w najlepszym momencie.
− Ja pierdolę – pokręciłem głową. – To są żarty jakieś.
− Ugh – skrzywił się. – Faceci to gnoje.
− Dokładnie.
Coś mnie nagle tknęło. Spojrzeliśmy z Kouyou po sobie. No tak…
Wieczorem Shima i Akira pojechali do przyjaciółki, żeby ją pocieszyć. Zranił ją facet i jak na ironię, pocieszało ją dwóch facetów. Z tym, że Akira i Kouyou nie chcieli jej pocieszać w seksualny sposób. Dlatego po kolacji zostałem sam z Sachiko oraz rodzicami mojego partnera, którym w ogóle nie spodobało się to, że ich syn wychodził wieczorem. I nie to, że odpowiadał mi fakt, że Takashima oznajmił sam z siebie, że idzie do Kagome, w zasadzie nawet nie pytając mnie o zdanie w tej kwestii. Po prostu miałem do mojego faceta zaufanie, był bardzo słowny.
− I jak dzisiaj w ogóle było w szkole? – zagadnąłem Sachiko, gdy pomagała mi sprzątać po kolacji. Kouyou już zdążył wyjść kilka minut wcześniej. Podobno umówili się, że podjedzie też po Akirę i we dwóch pojadą do przyjaciółki. Przyznam się, że byłem pełen podziwu, że ich relacja przetrwała próbę czasu oraz wiele sytuacji. Co prawda, kiedyś mieli jeszcze Nanami, jednak nawet pomimo jej śmierci, nie przestali się ze sobą przyjaźnić.
− W porządku – mruknęła pod nosem mała, wkładając talerz do szafki. Spojrzałem nań nieco zmartwiony. Była wyjątkowo markotna, co dopiero w tej chwili mnie tknęło.
− Dobrze się czujesz? – pogłaskałem ją po włosach.
− Tak. Dziadek i babcia długo u nas zostaną? – zmieniła temat.
Zamrugałem kilkakrotnie. Zaskoczyło mnie jej pytanie.
− Nie wiem. Pewnie jeszcze kilka dni. A coś się stało?
− Bo jest tak dziwnie, gdy oni tu są – odpowiedziała. – Ty chodzisz jak struna, z tatą też nie jest super. Lubię być z dziadkami, ale bez was, bo jest wtedy tak… w porządku.
− Inaczej się zachowujemy?
− Tak – pokiwała głową.
− Wiesz co, Sachi, po prostu… Twoi dziadkowie oczekują od nas pewnych zachowań. Dlatego z tatą zachowujemy się nieco inaczej przy nich.
− To beznadziejne.
− Słucham?
− To beznadziejne – powtórzyła – że nie możecie się zachowywać jak wy.
− Widzisz, słońce, tak to czasami w życiu bywa.
Przyznam szczerze, że reszta wieczoru ciągnęła mi się niemiłosiernie. Pomogłem Sachiko z lekcjami, posiedziałem trochę z teściami, którzy dość wcześnie kładli się spać. Co by nie było, przynajmniej miałem trochę czasu dla siebie, jednak i tak nie wiedziałem, co mógłbym robić. Sachiko niedługo też położyła się spać. Siedziałem jeszcze z nią w jej pokoju i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. W końcu w środku tej naszej porywającej rozmowy zmorzył ją sen albo tylko udawała, że jest senna, żebym wyszedł z jej pokoju. Bo ile ten wujek mógł  niej siedzieć, no nie? Błąkałem się bezsensownie po domu niczym zapomniana dusza, aż minęła północ. Wziąłem prysznic, przebrałem się w spodenki do spania i koszulkę, po czym usiadłem w salonie. Oglądałem telewizję, a raczej przeskakiwałem znudzony po kanałach, szukając czegoś ciekawego. Przez kilka minut pooglądałem jakieś niskobudżetowy horror – slasher. Byłem absolutnie znudzony, a w dodatku nie miałem z kim porozmawiać. Myślałem o tym, jak Kouyou i Akira radzą sobie z Kagome.
Oni sami u niej. Z nią. Samotną, skrzywdzoną kobietą.
Nie, Yuu, stop. Za dużo myślisz – poklepałem się po policzkach, próbując zgubić trop, jakim zaczęły podążać moje myśli. – Są wyłącznie przyjaciółmi, poza tym, w domu są też dzieci Kagome, więc na pewno nie mogło dojść do żadnych nieprzyzwoitych sytuacji.
Dzieci są małe, o tej porze dawno śpią kamiennym snem. A niby co ja i Kouyou robiliśmy, gdy Sachiko miała te cztery latka? Na pewno nie układaliśmy puzzli.
Nie minęła minuta, jak trzymałem w dłoni komórkę i przykładałem ją do ucha. Dzwoniłem do Kouyou, który już od jakiegoś czasu nie dawał znaku życia. Postanowiłem sprawdzić, co u niego, w końcu to nie było nic dziwnego, no nie? Byłem jego partnerem… mężem! Mogłem się zmartwić, no nie? Miałem prawo do tego, by chociaż raz zadzwonić, skoro on się nie odzywał. Ale dlaczego, do cholery, byłem taki spięty? Przecież to był Kou, mój facet, a nie cesarz. To normalne, że do niego dzwoniłem i mogłem spytać, czy wszystko gra, bo dawno się nie odzywał. To było zupełnie logiczne. W końcu mogło mu się coś stać. Lub po prostu chciałem usłyszeć jego głos. To czemu czułem nieprzyjemny ucisk w gardle?
− Halo? Yuu? – odebrał po kilku sygnałach. Po drugiej stronie była zupełna cisza. Przez chwilę nie wiedziałem, co mam mu w ogóle powiedzieć.
− Kou? – bąknąłem w końcu. Wyprostowałem się na kanapie, jakbym właśnie przeprowadzał poważną rozmowę z moimi rodzicami.
− No?
− W porządku? – spytałem.
− W porządku. Chyba.
− Chyba?
− No, Kagome wymiotuje w łazience, wypiła pół barku.
− Sama tam jest?
− Nie no, Akira z nią jest. Trzyma jej włosy i takie tam.
− Aha. No to… w porządku.
− No. Stało się coś?
− Nie, nie. Ja tylko… Tak o dzwonię, żeby się upewnić, że żyjecie.
− Żyjemy.
− Aha, okej. No to dobra.
− Okej?
− No, to do zobaczenia.
− Do zobaczenia.
− Pa.
− Pa.
Rozłączyłem się. Siedziałem przez kilka sekund z telefonem w dłoni, po czym mało go nie upuściłem na podłogę. Miałem się spytać, kiedy będzie w domu. W końcu było już naprawdę późno, a ja… Ach!
Nigdy wcześniej nie dzwoniłem tak do Kouyou i nie pytałem się go, kiedy będzie w domu, o której wróci i takie tam. No po prostu nigdy, bo nie było takiej potrzeby. Teraz nagle takowa się narodziła, a ja trzęsłem się niczym galareta. Niby byliśmy razem już tyle lat, jednak nie zachowywaliśmy się jak romantyczna para. No nie, czy my w ogóle zachowywaliśmy się jak małżeństwo? Mieszkaliśmy razem, to fakt, spędzaliśmy za sobą blisko 90% dnia, jak nie więcej, jedliśmy razem, nie przeszkadzało nam korzystanie z łazienki jednocześnie, bo przecież obaj byliśmy facetami, więc i tak nie robiło to nam różnicy. Kłóciliśmy się jak chyba każda para, godziliśmy się, choć zazwyczaj już nawet nie rozmawialiśmy o jakiś sporach między nami, tylko czekaliśmy, aż napięcie między nami minie i znów będzie jak dawniej. To był mój związek z Kouyou – nieco przewrotny, ale to zawsze było coś. Analizując tak całą naszą sytuację, doszedłem do wniosku, że praktycznie nigdy nie zachowywaliśmy się w romantyczny sposób. Nigdy żaden drugiego nie zabrał na kolację lub nie przygotował kolacji, rocznice obchodziliśmy tak, że po prostu składaliśmy sobie gratulacje, że następny rok udało nam się razem przetrwać. Seksu już nawet nie uprawialiśmy i w ogóle rzadko czułem coś na wzór frustracji z tego powodu.
W tym samym momencie jakaś dziewczyna w horrorze, który leciał w tle, wrzasnęła. Chociaż telewizor był mocno ściszony, to dotarła do mnie wysoka oktawa, jaka się rozległa. Musiałem przyznać, że podobnie właśnie ja krzyczałem w środku. Dobrze, że nie naprawdę, bo gdybym nagle zaczął wrzeszczeć, to rodzice Kou chyba zeszliby na zawał. Albo gorzej, nie zeszliby i jeszcze by się na mnie wściekli. To by było o wiele gorsze.
Następnego dnia obudziłem się około szóstej. Leżałem na boku po swojej stronie łóżka przez jakiś czas i przeklinałem sam siebie, że obudziłem się tak wcześnie. Odwróciłem się w stronę Kouyou, który… był nieobecny na swoim miejscu. Niby nie było to nic dziwnego, że nie ma go w łóżku, zdarzało się, że wstawaliśmy oddzielnie, ale to było coś innego. Kou nie spał ze mną w nocy, jego strona łóżka była nietknięta. Nie wrócił do domu. Gdy uświadomiłem sobie, że nie było go w nocy w domu, poczułem w środku jakieś dziwne uczucie. To nie była ani wściekłość, ani złość. To było coś, jakbym zmieszał zazdrość z głęboką goryczą, może dodałbym do tego jeszcze nieco smutku i rozczarowania. Sam nie wiedziałem, jak w ogóle nazwać taką mieszankę uczuć, jednak byłem pewny, że jeszcze nigdy w życiu nie czułem czegoś aż tak przytłaczającego.
Wstałem, ubrałem się. Z ciężkim uczuciem w środku zacząłem przechadzać się po mieszkaniu z kąta w kąt, aż usłyszałem, że otwierają się drzwi wejściowe. Wyjrzałem na korytarz, po krótkiej chwili z przedsionka wyłonił się Kouyou – blady jak ściana, z podkrążonymi oczami. Spojrzał na mnie i nawet się nie zatrzymując, ruszył do sypialni.
− Hej? – rzuciłem, nie będąc w ogóle pewnym, co miało znaczyć jego zachowanie, o co w ogóle chodziło, że nie wrócił na noc do domu i jeszcze wszedł tak, jakbym zrobił mu jakąś przykrość.
− No hej – odparł.
Zniknął w sypialni, a mnie dopiero wtedy coś tknęło. O nie…
− Takashima – wszedłem za nim, zamykając drzwi. Kouyou akurat zdejmował z siebie spodnie, by móc położyć się spać. – Może byś mi wyjaśnił, dlaczego nie wróciłeś na noc do domu?
− A tobie co? – podniósł na mnie głowę. Odłożył niedbale spodnie na podłogę.
− Po prostu… Nic mi nie powiedziałeś, że nie wrócisz na noc. Wydaje mi się, że powinno się mówić o takich rzeczach. Zmartwiłem się.
− Mówiłem, że idę do Kagome, wiesz przecież, jaka jest sytuacja.
− Ale to nie o to teraz chodzi. Nie potraktowałeś mnie w ogóle poważnie, wiesz. Chyba powinienem wiedzieć, że akurat dzisiaj nie wrócisz do domu, bo coś. Skąd mogłem wiedzieć.
− Okej, Yuu, uspokój się – podszedł do mnie, kładąc mi ręce na ramionach. – Byłem z Akirą u Kagome, by ją przypilnować. Mówiłem ci wczoraj, że się upiła i nie było zbyt ciekawie. Teraz jest z nią jej koleżanka z pracy, a ona wciąż wypłakuje oczy.
− Kou, nie powiedziałeś mi…
− Przepraszam no.
Przez krótki moment patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Kou był zmęczony, niewyspany, ja byłem zły. Nie sądziłem też, by ta rozmowa miała do czegokolwiek prowadzić.
− Jasne – wymamrotałem, spuszczając wzrok. Byłem tak zły, że nie miałem nawet ochoty patrzeć na Kouyou. Co to w ogóle miało znaczyć? Przez ostatnie tygodnie było już między nami naprawdę dobrze, a teraz nagle wszystko znowu się posypało. Nie to, że jakoś mi przeszkadzał fakt, że mój facet traktuje mnie zupełnie niepoważnie, wcale. – Odwiozę dzisiaj Sachiko do szkoły.
− Dzięki – uśmiechnął się do mnie, kładąc mi dłoń na policzku. Zaskoczył mnie tym niespodziewanie miłym gestem. Spojrzałem na niego. – Nie gniewaj się na mnie. Następnym razem powiem, jeśli miałaby być taka sytuacja.
− Jasne.
To nie był zbyt udany dzień. Rodzice Kou już przy śniadaniu wyprowadzili mnie z równowagi, a ja mało nie wrzasnąłem z nerwów. Poważnie, z reguły starałem się być opanowany, jednak sytuacja z Kouyou nie dawała mi spokoju. Mógł sobie powiedzieć, że był u Kagome, no nie? Zawsze trzeba było mieć jakieś wytłumaczenie na swoje karygodne zachowanie, poważnie. W rzeczywistości mógł być gdziekolwiek indziej, z kimkolwiek innym.
Po odwiezieniu córki do szkoły, pojechałem do pracy. W zajebiście bojowym nastroju wszedłem do studia, w którym siedziała już cała reszta zespołu, oprócz Kou. Wszędzie kręcił się też staff i wcale nie ukrywałem, że miałem wielką ochotę się na kimś wyżyć.
− Hej, hej, Aoi – powiedział Kai, machając mi papierami przed twarzą. Akurat siedziałem na kanapie, paląc papierosa. – Umawialiśmy się, że już nie ma palenia w studio, Ruki jakoś się do tego stosuje.
− Jasne, przepraszam – burknąłem jedynie, ostatni raz zaciągając się papierosem, by zgasić go w popielniczce. Łysy tak naprawdę też palił w studio, gdy nie było lidera, a później zrzucał to na kogoś ze staffu. W rzeczywistości nikt nie przejmował się jakimiś zakazami palenia, ba. Raz nawet zrobiłem Rukiemu zdjęcie, jak pali papierosa przy zakazie palenia i musiałem przyznać, że to było najlepsze, co w życiu zrobiłem.
− No, a co z Uruhą? – kontynuował.
− Chyba dziś nie przyjdzie – odparłem.
Kai zacisnął wąsko wargi, patrząc na mnie. No, już czekałem na to jedne pytanie, które niechybnie miało paść z jego ust.
− Pokłóciliście się?
No i stało się. Brawo, każdy nasz gorszy dzień nie mógł się obyć bez tego pytania. To czekałem jeszcze, aż reszta zespołu zacznie mi rzucać jakże niespodziewane zdanie zakończone pytajnikiem.
− Raczej nie. To Kou coś odjebał i teraz śpi.
− Aha…
− Hej, Aoi, Uru dziś będzie? – zagadnął Akira, podchodząc do nas.
Spojrzałem na basistę i już otworzyłem usta, by odpowiedzieć mu to samo, co liderowi, gdy coś mnie tknęło.
− Wiesz co, nie wiem… Swoją drogą, Reita, o której wróciłeś do domu?
− Hm, sam nie wiem. Uruha odwiózł mnie do domu jakoś około drugiej albo trzeciej, nie sprawdzałem godziny, ale tak na oko.
− Mhm…
− A co?
Mało nie rzuciłem popielniczką o podłogę. Zacisnąłem na niej mocno dłoń i przysięgam na miłość do naszej córki, wyobraziłem sobie, że zgniatam właśnie głowę Takashimy.
− Uhm, Aoi? – Kai patrzył z lekkim przerażeniem na moją rękę. – Coś się stało?
− Ten skurwiel wrócił do domu o szóstej rano. Ja pierdolę.
Nie wytrzymałem i rzuciłem popielniczką przed siebie, mało nie trafiając jednego faceta ze staffu. W jednej chwili wszystkie rozmowy ucichły i każdy znajdujący się w pomieszczeniu patrzył na mnie. Popiół wysypał się na podłogę, a szklana popielniczka roztrzaskała się w drobny mak. Zerwałem się na równe nogi z kanapy, w jednej chwili ogarnęła mnie taka wściekłość, że miałem wrażenie, że za chwilę eksploduję.
− Hej, spokojnie – Rei położył mi rękę na ramieniu, a ja mało mu nie przyłożyłem w twarz. Ledwo się powstrzymałem. Spokojnie, Yuu, to nie on jest ci tutaj winien przeprosiny, tylko twój zjebany facet.
− Menadżer zaraz przyjdzie, Yuu.
− No i chuj – warknąłem. – Wiecie co? Przepraszam, ale raczej dzisiaj nic z tego nie wyjdzie. Róbcie dalsze partie, ale beze mnie i Uruhy. Muszę się z nim rozmówić, bo nie wytrzymam.
− Jasne, tylko nie połam mu rąk, okej? – powiedział zrezygnowany Kai. Boski był ten nasz lider czasami.
− Pewnie. Połamię mu nogi.
Tym sposobem już niedługo później znalazłem się w naszym domu. Teściowie byli naprawdę zaskoczeni, że tak szybko wróciłem, jednak teraz nie o tym. Wyminąłem ich w korytarzu, w ogóle się do nich nie odzywając. Niczym burza ruszyłem do sypialni, w której spał mój mąż, zamknąłem za sobą drzwi z trzaskiem. Pierwszy piorun poszedł w eter.
Takashimę obudził mój niespodziewany wyczyn. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek. Był tak cholernie zaspany i zupełnie nieświadomy tego, że jestem wściekły niczym rozjuszona pantera. Naprawdę, niewiele brakowało mi do tego, by rzucić mu się do gardła i go rozszarpać z tej niewyobrażalnej złości.
− Już wróciłeś? Która godzina? – wymamrotał sennie, sięgając po swój telefon z szafki nocnej.
− Powiedz mi, co robiłeś w nocy – warknąłem.
− No przecież ci mówiłem, że byłem u Kagome – jęknął. Podniósł się do siadu, zauważając, że byłem w naprawdę nieprzyjemnym nastroju.
− Sam?
− No z Akirą.
− Cały czas byłeś tam z Akirą?
− Nie – odparł.
Akurat takiej odpowiedzi się nie spodziewałem. Zamrugałem kilkakrotnie.
− To z kim byłeś jeszcze?
− Sam z nią byłem. Odwiozłem Akirę do domu, a później do niej wróciłem. I tyle. Później przyjechałem do domu.
− Mam w to uwierzyć?
− Nie musisz – wywrócił oczami. – A co?
− Nic.
Takashima zmrużył oczy, patrząc na mnie. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak bardzo skołowany, jak w tamtym momencie.
− Czy ty się boisz, że z kimś spałem?
Poczułem, że gorąco ogarnia moją twarz. Trochę głupio było mi się do tego przyznać, chociaż chyba nie powinno tak być, ale tak, bałem się, że Takashima może mnie zdradzać. Ta myśl była tak potwornie bolesna, że już nawet nie byłem pewny czy to aby nie była prawda.
− Nie było cię w nocy w domu, nie byłeś ciągle z Akirą. Nie wiem, co mogłeś robić.
− Na pewno nie ruchałbym się z kimś, kto nie byłby tobą.
− Takiej pewności nie mam.
Takashima wstał, po czym wziął mnie za ręce. W dalszym ciągu byłem wściekły i nadal się trzęsłem. Naprawdę, to był chyba atak padaczki.
− Słuchaj, wiem, że źle zrobiłem. Ale ty też masz takie idiotyczne myśli. Yuu, jesteśmy małżeństwem, mamy razem wspaniałą córkę i ty uważasz, że w takiej sytuacji mógłbym cię zdradzić? Chyba bym nie potrafił spojrzeć sobie samemu w oczy.
− Rany – jęknąłem. – Dlaczego u nas zawsze musi być tak dramatycznie?
− Nie musi? To ty robisz teraz sceny. Aż jestem w szoku, bo zazwyczaj to ja tutaj robię za drama queen.
− Bo mnie wyprowadziłeś z równowagi, gówniarzu! Brawo, udało ci się.
− Ach, ojej – zaśmiał się. – Dostanę coś za to?
− Jebitnego kopa w dupę.
− Wolałbym coś innego w dupę – zamruczał.
− No nie przy twoich rodzicach – roześmiałem się, a mój partner mi zawtórował. Wspaniała była z nas jednak para.
I jakoś to było, chociaż cała ta drama z Kagome i jej facetem odbiła się głębokim echem na naszym życiu. Sam się w to nie wtrącałem, jedynie Kouyou robił mi od czasu do czasu aktualizacje tego, co działo się z jego przyjaciółką i ostatecznie wyszło na to, że do końca grudnia Kagome i jej facet wrócili do siebie, co niewyobrażalnie złościło Kou. Twierdził, że nie powinna już dawać mu drugiej szansy, jednak to nie on tutaj decydował o tym, co ona może a co nie. W pewnym momencie już straciłem nawet zainteresowanie całą tą sprawą. Wolałem skupić się na nas, na naszym życiu, związku i dziecku. Także powoli zleciał nam grudzień, nadszedł początek stycznia i wyjazd naszego dziecka na obóz w góry. Sam nawet nie wiedziałem, kiedy ten czas tak zaczął pędzić. Mała oficjalnie skończyła swoje dwanaście lat dwudziestego szóstego grudnia i co więcej, była coraz bardziej pyskata. Chociaż jej szkolne wybryki i tak ostatnio ucichły. Mieliśmy z Takashimą nadzieję, że nasza córka już nie będzie wdawała się w jakieś dziwne sprawy.
− Wszystko masz? – pytał Kouyou, gdy mała zakładała buty w przedsionku. Shima strasznie denerwował się tym, że mała będzie przez prawie dwa tygodnie sama, ale co poradzić, musieliśmy się jakoś z tym pogodzić, że nasze dziecko powoli się usamodzielnia.
− Tak, tato – odparła.
− Wzięłaś dodatkową bieliznę, jak ci mówiłem?
− Tata!
− No ale wzięłaś czy nie?
− Wzięłam – wymamrotała Sachi, wstając z podłogi. – Drugą piżamę na zmianę też mam.
− Dobrze.
− Wszystkie kosmetyki masz i inne takie rzeczy?
− Jasne.
− Jak coś, to dzwoń, zawsze ci coś dowieziemy.
− Tata, no. Przestań.
− Martwię się. Moje maleństwo wyjeżdża z domu na tak długo.
Shima mało nie płakał, gdy już wychodziliśmy z Sachiko, by odwieźć ją na autokar. Mała przewracała jedynie oczami. Jej to chyba nie ruszyłaby wieść o bombie atomowej, naprawdę. Jeszcze na parkingu pożegnaliśmy się z nią, obejmując ją na do widzenia i prosząc, by była grzeczna. Odparła jedynie, że nikogo specjalnie nie zbije i odeszła, ciągnąc za sobą swoją wielką torbę na kółkach. No, ona to dopiero była gwiazdą.
Wróciliśmy nieco przybici do domu. Wcześniej jakoś się tak nie czułem, jednak najwidoczniej udzielił mi się nastrój mojego męża, który był niczym zbity pies. On to tak potwornie przeżywał, jakbyśmy nigdy wcześniej z Sachiko się nie rozdzielali. A przecież były trasy koncertowe, które nierzadko trwały kilka tygodni. Co prawda, od czasu do czasu widywaliśmy się wtedy z Sachi, ale to i tak było nic. Shima nie mógł znieść tego, że nasza księżniczka jest zdana zupełnie na siebie. Nie było dziadków, dobrej cioci. Nie była w domu, tylko w jakimś ośrodków, którego warunków nie byliśmy pewni. To było takie frustrujące. Nawet dla mnie, chociaż aż tego wszystkiego nie przeżywałem, jak mój partner.
− Słuchaj – zacząłem, gdy jedliśmy razem kolację w zupełnej ciszy – myślę, że ta rozłąka wyjdzie nam na dobre.
− Komu wyjdzie, temu wyjdzie, mi się chyba właśnie serce kruszy.
− To było takie poetyckie. Zapisz to dla Rukiego, może mu się przyda do jakiegoś tekstu.
− Ach, no faktycznie – zaśmiał się. Pomimo tego śmiechu, był przygnębiony. I to do tego stopnia, że po prostu podpierał się ręką na stole i grzebał w jedzeniu niczym jakieś rozkapryszone dziecko, któremu nie smakuje to, co ugotowała mu mama.
− Naprawdę, Kou,  nic takiego jej nie będzie, nam też to wyjdzie na zdrowie, zobaczysz.
− No sam nie wiem.
− Musimy się tylko przyzwyczaić, a wtedy już pójdzie z górki.
Jeszcze nie wiedzieliśmy, jak bardzo nam ten wyjazd naszej córki wyjdzie na zdrowie. Pierwsze dwa dni były najgorsze, to fakt, jednak później oswoiliśmy się obaj, że Sachiko aktualnie nie ma w domu, ale nic jej nie jest i wszystko jest ogólnie w świetnym porządku. Co prawda, Shima z początku trzy razy dziennie telefonował do małej, by upewnić się czy aby na pewno wszystko było dobrze. Później, na szczęście, ograniczył się do jednego telefonu, podczas którego i ja korzystałem ze sposobności rozmowy z naszym dzieckiem. Zaczęło nawet dziać się między nami coś, co uznałbym za swego rodzaju odmłodzeniem związku. Poszliśmy raz po pracy do kina, gotowaliśmy razem, więcej ze sobą rozmawialiśmy i to aż doprowadziło do tego, że jakieś pięć dni po wyjeździe naszej córki, wylądowaliśmy razem w łóżku. Co prawda, było to naprawdę spontaniczne, ale tak cholernie podniecające. Nie pamiętałem już nawet, kiedy ostatni raz uprawialiśmy seks i dotykałem Kouyou w tak erotyczny sposób. Mąż leżał pode mną, a ja go całowałem. I o rany! To było cudowne. W jednej chwili przypomniałem sobie, jaki seks z Shimą potrafił być niesamowity. Nasze rozgrzane ciała ocierające się o siebie, słodkie jęki, stękanie, błaganie o więcej. Nie sądziłem też, że tak szybko mi stanie, ale serio, chyba ostatni raz miałem taką erekcję przed ślubem. Sam Shima nawet stwierdził, że już bardzo dawno nie widział mnie aż tak twardego.
Całowaliśmy się, dotykając się i pieszcząc przy tym. Przygotowywałem jednocześnie mojego partnera, wsuwając w niego palce. Kouyou nieco stękał, odczuwał swego rodzaju dyskomfort, ale co poradzić, tyle miesięcy bez seksu swoje zrobiło. Naprawdę, w jednej chwili poczułem, że jestem w stanie nadrobić wszystkie te miesiące bez porządnego pieprzenia się, a poza tym, musiałem pozbyć się nadmiaru spermy z organizmu, który był bardzo niezdrowy.
− Znowu czuję się jak prawiczek – westchnął, a ja się zaśmiałem na jego uwagę. Wsunąłem palce głębiej, pod odpowiednim kątem, w konsekwencji czego musnąłem jego prostatę. Stęknął z rozkoszy.
− Jakbyś był kobietą, to by ci pewnie błona dziewicza odrosła.
− Jak dobrze, że nie mam czegoś takiego.
Po kilku następnych minutach w końcu się stało. Wsunąłem się w Shimę, a on mało nie krzyknął. Jego wnętrze było takie ciepłe i ciasne, że prawie bym tam oszalał. Postanowiliśmy, że po tak długim czasie bez stosunku zrobimy do klasycznie, a później, jeśli będziemy chcieli, to urozmaicimy to wszystko. Tym sposobem kochaliśmy się w pozycji misjonarskiej. Kouyou stękał i wzdychał mi do ucha. Cholera, jakie to było podniecające. Rozkładał szeroko swoje nogi, obejmował mnie ramionami, przyciskając do siebie. Ten pierwszy raz po dłuższym czasie musieliśmy być blisko siebie, żeby sobie przypomnieć, że wciąż jesteśmy parą, a seks ma być w zasadzie dodatkiem do naszego związku. Ale jakim zajebistym dodatkiem! Na serio, mógłbym to chyba robić cały czas.
Następnego dnia obaj mieliśmy wyśmienicie dobre humory. Chociaż Shima z początku narzekał, że ma problem z siadaniem, jednak jakoś udało mu się o tym nie myśleć. Weszliśmy do studia, wesoło się ze wszystkimi witając. Trzech Idiotów spojrzało na nas nieco podejrzliwie.
− A wy co tacy? – rzucił Ruki, zerkając na nas znad tekstów piosenek, które trzymał.
− A my jacy? – spytałem, biorąc od wokalisty nuty, które dla mnie przygotował.
− No, tacy szczęśliwi – dodał Kai. Lider okręcał się na krześle. On to był w ogóle poważny.
− Wydaje wam się – odparł chłodno Kouyou, chwytając swoją gitarę. Poszedł do swojego kącika, by pracować nad partią piosenki. Byłem pełen podziwu dla naszej dwójki, że wzniosłe uczucia potrafiliśmy zostawić za drzwiami. W tej jednej chwili liczyła się praca, a nasz związek jakby w ogóle nie istniał. Powędrowałem jeszcze wzrokiem za swoim mężem, który usiadł na krześle bez żadnego krzywienia się. Miałem wielką ochotę wziąć go tu i teraz, nawet przy reszcie zespołu.
− No to świetnie, możemy zaczynać zaraz nagrywanie – oznajmił zadowolony basista. Łysy posłał mu wymowne spojrzenie. – No co chcesz?
− Przecież nie skończyłem tekstu, baranie.
− Wokal nagramy później.
− Ale…
No i się zaczęło. Wywróciłem oczami, wyłączając się z kłótni, do której po chwili dołączył się lider i szukał u mnie poparcia. Umyłem ręce i poszedłem do swojego mężczyzny, który siedział ze słuchawkami na uszach i ćwiczył melodię z jednej piosenki. Zerknął na mnie jedynie, a ja dosiadłem się obok.
− Która to? – spytałem, mając na myśli piosenkę. Kou powiedział tytuł, a ja pokiwałem głową. Wziąłem drugą parę słuchawek i zacząłem słuchać gry Uruhy. Konkretnie była to solówka, nad którą siedzieliśmy obaj jakiś czas temu. Wsłuchałem się w melodię, kiwając przy tym głową z aprobatą. Kto jak kto, ale Takashima był mistrzem dopracowanych solówek.
− Coraz lepiej to brzmi – oznajmiłem.
− Dzięki – odparł, przerzucając nuty. – Wiesz co, tak sobie myślę, może zaprosimy do nas chłopaków? Dawno tak nie siedzieliśmy całą piątką.
− Dlaczego nie – przyznałem mu rację. – W końcu małej i tak nie ma.
− Błagam, nie przypominaj – jęknął.
Zaśmiałem się, klepiąc go po ramieniu. Zostawiłem swojego faceta w spokoju, by mógł sobie grać, a sam poszedłem do reszty. Łysy i mr. Muscle Milk wdali się w jakąś zażartą dyskusję, do której próbował wtrącić się lider i jakoś załagodzić spór.
− Aoi, błagam, pomóż mi – jęknął zrezygnowany Kai.
− Ja się nie wtrącam – uniosłem ręce w poddańczym geście.
Jednak tak jak wcześniej chwilę porozmawialiśmy z Kou o zaproszeniu naszych współpracowników, tak też zrobiliśmy. Tym sposobem, nazajutrz, wpadła do nas ekipa gazetek z browarami oraz innymi równie zdrowymi przekąskami. Większość czasu i tak spędziliśmy, rozmawiając o pracy, co mogliśmy poradzić, że tym żyliśmy. Muzyka dla każdego z nas była pasją i sposobem na radzenie sobie z nieprzyjemną rzeczywistością. Po wypiciu jednak kilku piw oraz zapaleniu skręta na rozluźnienie, stwierdziliśmy z Takashimą, że wyciągniemy nasze stare dobre Guitar Hero. Trójka, bo trójka – niby stara część, jednak dla nas była najlepsza. Mieliśmy dwie gitary, więc mogliśmy robić pojedynki, co chłopakom zaraz się spodobało.
− Ja pierwszy! – powiedział Matsumoto, zrywając się na równe nogi, gdy podłączyliśmy cały sprzęt i sprawdziliśmy czy aby na pewno wszystko działało. Ten to dopiero miał zapał małego dziecka. – Kto chce ze mną?
− Nikt – odparł Suzuki, biorąc łyk piwa. Takanori zmrużył oczy niczym jadowita żmija i wytrącił Akirze butelkę tak, że oblał sobie buzię i koszulkę piwem. Aż osmarkałem się ze śmiechu, gdy Aki spojrzał rozeźlony na najmłodszego. – Z chuja spadłeś?
− Dzisiaj jeszcze nie.
− Ja mogę z tobą zagrać – powiedział Yutaka, który również podśmiechiwał się z całej tej sytuacji.
− Dobra, to wybierzcie jakąś piosenkę. Akira, chcesz coś na przebranie? – spytał Kou swojego najlepszego przyjaciela, który wstał i z niesmakiem oglądał to, jak piwo przesiąkło jego odzienie.
− Jasne.
Akira i Kou poszli do garderoby, a ja zostałem z Takanorim i Tanabe, by im pomóc wybrać piosenkę. Musiałem przyznać, że czas zleciał nam niewyobrażalnie szybko. Zamówiliśmy później pizzę, znów zapaliliśmy i tak nagle kolejka do gry przypadła na mnie oraz na mojego faceta. Spojrzeliśmy na siebie niczym dwa bojowe lwy. Zaczęło się starcie tytanów.
Postanowiliśmy zagrać na ekspercie piosenkę, której chyba nigdy nie bylibyśmy w stanie zagrać w rzeczywistości, ale cóż, innej na pojedynek też wziąć nie mogliśmy, bo chyba urazilibyśmy naszą gitarową dumę. Tym sposobem stanęliśmy przed ekranem telewizora, grając Through the Fire and Flames.
− Może mały zakład? – powiedział Akira, nim jeszcze zaczęliśmy pojedynek. Z Kouyou byliśmy już tak bojowo nastawieni, że ciskaliśmy ku sobie błyskawice z oczu.
− To znaczy? – spytałem, wściekle przebierając palcami. Trzej Idioci siedzieli wyprostowani na kanapie, wyczekując niechybnie historycznego widowiska, jakim był pojedynek Aoiego i Uruhy w Guitar Hero.
− Ten, który przegra, będzie musiał przebiec nago dookoła apartamentowca, krzycząc, że kocha Babymetal.
− Zgoda – powiedział Kou, nim ja w ogóle zdążyłem to przemyśleć. Byłem jednak zbyt pijany i naćpany, by się nie zgodzić. Poza tym, w grę wchodziła duma.
Zaczęliśmy. Stanęliśmy obaj w pełnej gotowości i zaczęliśmy grać, przyciskając odpowiednie przyciski. Rzucaliśmy przy tym siarczyste przekleństwa, wyzywając się od najgorszych dziwek. Jakby Sachiko to słyszała, to chyba uszy by jej zwiędły, naprawdę. Szaleliśmy, krzycząc, klnąc i robiąc jakieś inne dziwne rzeczy, wczuwając się w grę. Każdy z nas chciał zdobyć jak najwięcej punktów, nie nasza to była wina, że przy okazji zachowywaliśmy się, jakbyśmy byli najgorszymi wrogami i dzikusami wyrwanymi prosto z puszczy bieszczadzkiej.
− Zginiesz śmieciu – warknąłem, gdy nadeszła pora na kulminacyjną solówkę.
− Zamknij ryj, normiku – odparł Takashima, skupiając się na swojej solówce. – Zmiażdżę cię.
− Chciałbyś, gówniarzu.
Zaczęło się moje solo i jedyne co miałem w głowie, to It’s over 9000! Cóż poradzić, byłem chyba jednak bardziej dziecinny, niż bym tego naprawdę chciał. Po siedmiu wyczerpujących minutach, miałem wrażenie, że odpadną mi palce. Wypuściłem głośno powietrze, siadając na podłodze. Takshima położył się, oddychając ciężko. Zdaje się, że z niego też zaczęło schodzić napięcie.
− No pięknie – Tanabe, Taka i Aki zaczęli nam klaskać. – Pozostaje tylko jedna sprawa.
Spojrzałem na ekran. Najpierw na stronę moją, a następnie na połowę ekranu mojego męża i poczułem, że przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz. No to świetnie. Przegrałem.
− Zdejmuj portki, Yuu.
Na dworze panowała minusowa temperatura, mróz szczypał mnie w dupsko i czułem, że po tej przebieżce wyląduję na kilka tygodni w łóżku, lecząc zapalenie płuc. Nikt się zbytnio nie przejmował mną i moim zdrowiem, ja w tamtym momencie myślałem tylko o tym, że chłopacy mogą bez problemu patrzeć na mojego fiuta, którego zakrywanie zbytnio mi nie wychodziło. Wyszliśmy całą piątką na dwór, każdy miał ze sobą telefon, by nagrać to żenujące wydarzenie. Ja byłem goły, oni ubrani. I gdzie tu sprawiedliwość?
− To tak – powiedział Suzuki, który był pomysłodawcą tego popierdolonego pomysłu – masz przebiec budynek z rękoma w górze i krzyczeć, że kochasz Babymetal.
− Te ręce koniecznie muszą być w górze? – jęknąłem. Przebierałem nogami z zimna, na dworze leżał śnieg, a ja w głowie już sobie myślałem, jak zemszczę się na Akirze.
− Muszą, koniecznie.
− Weźcie się tylko nie gapcie.
− A co, masz małego? – rzucił zaczepnie Matsumoto.
− Jak dla ciebie, to nawet poniżej średniej krajowej byłby za duży – odgryzł się Kouyou.
− Aż tak mały? – powiedział zaskoczony Tanabe.
− Czy wy sądzicie, że poleciałbym na małego? – Shima wywrócił oczami.
− No też racja.
− Czy możecie przestać dyskutować o wielkości mojego penisa?
− Chyba nie mamy już lepszych tematów na dzisiaj – westchnął Suzuki. – Ale dalej! Musisz to przebiec w minutę, trzymając ręce wysoko i krzycząc, że kochasz Babymetal. Już ustawiłem stoper.
− Zaraz, co? W minutę??
− Inaczej będziesz musiał to zrobić dookoła komisariatu policji.
− Że co?! Tak się nie umawialiśmy!!
− Gotowy? Do startu… Start!
− Huh?!
Akira odpalił stoper, a ja ruszyłem biegiem przez śnieg. Ja chyba śniłem. Czy naprawdę właśnie biegłem nago dookoła własnego bloku?
− Ręce do góry! – krzyknął za mną Tanabe.
No dobra. Uniosłem wysoko ręce, zapewniając już sobie perfekcyjny przewiew. Szczerze, to już mi wszystko dyndało koło chuja. Tik tok, on the clock but the party don't stop and now czy coś takiego.
− Kocham Babymetal! – darłem się na całe gardło, biegnąc szalenie szybko przez zaspy. – Kocham Babymetal! Kocham Babymetal!
Wrzeszczałem, mało nie wdepnąłem w psią kupę, ale było mi już tak idealnie wszystko jedno, że to aż karygodne. Chociaż nie ukrywam, dostałem zadyszki, jednak to pewnie wszystko było przez to zioło, które wypaliliśmy z chłopakami. Przebiegłem cały apartamentowiec w równo minutę. Zdyszany padłem w ramiona swojego mężczyzny, który to troskliwie okrył mnie kocem.
− No to mamy zwycięzcę – oznajmił mąż.
− Udało mi się? – wydyszałem.
− Przybiegłeś w równo minutę, gratulacje.

*

Tak po prawdzie, to następnego dnia nie było ze mną jakoś tragicznie. Wprost przeciwnie, ta naga przebieżka chyba mnie odmłodziła o kilka lat. Obudziłem się całkiem wcześnie rano w łóżku z Kou, który nie spał, tylko macał mnie po kroku. Spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek.
− Swojego nie masz? – mruknąłem.
− Tak sobie myślę, że jest całkiem spory – powiedział, ściskając w dłoni moje przyrodzenie. Aż jęknąłem.
− Tak?
− Rany, no.
Tym sposobem rozpoczęliśmy poranne figle. My naprawdę odmłodnieliśmy przez te kilka dni, jak nie było z nami Sachiko. Co najważniejsze, mogliśmy uprawiać seks bez ciągłego pamiętania, że musimy być cicho. Naprawdę, wcześniej seks był dość stresujący z tego powodu, że mała Sachi mogła się obudzić i przyjść do nas do pokoju, podczas gdy my kochaliśmy się w najlepsze, istniała też możliwość, że mogła nas usłyszeć, jeśli bylibyśmy za głośno lub robilibyśmy to jakoś wyjątkowo intensywnie. A nie chcieliśmy, by musiała słuchać, jak my dwaj bezskutecznie próbujemy zrobić jej rodzeństwo. To by była trauma.
Dlatego tego poranka pieprzyliśmy się tak głośno i intensywnie, na ile pozwalały nam na to nasze siły. Najpierw na jeźdźca, bo Kou lubił mieć kontrolę nad stosunkiem. Ruchaliśmy się tak przez dobre kilkanaście minut, pojękując przy tym niczym niewyżyte króliki. Później robiliśmy to na pieska. Dawałem Shimie klapsy, podczas gdy on głośno jęczał. Mówiliśmy sobie przeróżne zboczone świństwa, łóżko trzęsło się pod nami, a sąsiedzi pewnie zatykali sobie uszy watą lub dzwonili na policję, że dwa pedały zakłócają spokój od rana. To dopiero był dziki seks z rana z ukochanym. Kouyou nie stękał, ja pomrukiwałem. W końcu przeżyliśmy razem cudowny orgazm. Mogło być więcej takich poranków w moim życiu.
Leżeliśmy później przez kilka minut w łóżku, aż stwierdziliśmy, że coś zjemy. Zaproponowałem Kou, by został w łóżku, a ja zrobię coś pysznego i przyniosę nam to do łóżka.
− No proszę – westchnął rozmarzony, głaszcząc mnie przy tym po policzku. – Jesteś taki kochany.
− Nawet jeśli pokonałeś mnie w Guitar Hero i musiałem nago biec na golasa po dworze.
− Wiesz, wszystko mam nagrane.
− Spróbuj to wrzucić do sieci, a cię uduszę.
Roześmiał się, dając mi całusa. No cóż, jakoś nie umiałem się zbyt długo gniewać na Takashimę. Poza tym, za taki poranek, kto mógłby być zły?
Zrobiłem nam coś naprawdę dobrego – grzanki z awokado oraz jajkiem, świeże smoothie owocowe oraz kawę. Ruszyłem z tym wszystkim do sypialni, gdy usłyszałem, jak ktoś spuszcza wodę w łazience. Ach, więc jednak Shima wstał z łóżka. No ale po seksie zawsze trzeba było skorzystać z toalety. Wszedłem do sypialni i zastałem Kouyou w łóżku.
− Wow, ale to ładnie wygląda – powiedział podnosząc się do siadu. Postawiłem tacę z jedzeniem na szafce nocnej po stronie ukochanego.
− Co nie? A właśnie myślałem…
Dopiero wtedy mnie tknęło, że ktoś spuszczał wodę w ogólnodostępnej łazience, nie naszej. Kou nie ruszał się raczej z łóżka, a właśnie…
Szybko poszedłem do pokoju Sachiko. Shima zawołał mnie zaskoczony, jednak musiałem to sprawdzić. I wcale się nie pomyliłem. Zajrzałem do środka bez pukania, mała siedziała na swoim łóżku, czytając książkę. No myślałem, że mnie coś trafi.
− Co ty tu robisz? – powiedziałem, nie ukrywając wcale szoku na widok córki. Zaraz przyszedł Kou, który widząc nasze dziecko, mało nie upadł z zaskoczenia.
− Sachiko?!
− No… hej – powiedziała niepewnie. To się nie działo naprawdę.


---

Królowa absurdu wróciła!
Pojawiam się i znikam, ale co poradzić, masa obowiązków żyć i pisać gejowskiego porno nie pozwala. Z okazji jednak takiej, że mamy Pride Month, specjalnie dla was rozdział I will be!
I soraski za literówki i takie tam. Jak zwykle jestem leniwą pizdą i nie chce mi się niczego sprawdzać.

Btw, mam nadzieję, że wszystkie Żuczki znają tę piosenkę.




Do następnego rozdziałuu~!

Komentarze

  1. Bardzo jestem rada z powodu poprawy stosunków (w obu znaczeniach) między Yuu a Kou.

    Ech, ukrywasz się, starasz być cicho, w końcu stopujesz z seksem aby dziecko przeżyło dzieciństwo bez niepotrzebnych widoków i dzięków, a to jak na złość wszędzie się wciśnie. Jak tu żyć?

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli nie z Akirą! Ha!
    Oto igły, których brakowało podczas tej sielanki. Zazdrość, rytuna. Przyznam, że jako największy zazdrośnik tego świata trochę się zdziwiłam tym nagłym wyskokiem Yuu ze zdradą, sama na to nie wpadłam, szczególnie, gdybym była z kimś w tak naturalnej relacji. Ale w momencie, w którym dowiedzieliśmy się o przedłużonej, samotnej wizycie Kou nagle wszystko zrobiło się uzasadnione... ała!
    Od dwóch rozdziałów miałam wielką nadzieję na głębokie zżycie się (haha, nie planowałam tego) naszych bubusiów i było mi bardzo miło, kiedy to się stało. To zawsze napawa smutkiem, kiedy namiętność dwójki ludzi w końcu znika. Z jednej strony cieszymy się normalnym życiem, a drugiej... brakuje tej magii mniej normalnego życia? Więc pielęgnacja, nawet co długi czas, jest pożądana~
    A poza tym, całkowicie krzyżujesz moje domysły. Homo angst? No co ty. Rozkręcenie akcji w postaci faktycznego zdrado problemu? Ha. Dowiedzenie się o homowyzwiskach i rozkminy na ten temat? Proszę cię. O moich mrzoneczkach nie wspominam, bo nic się nie zakończyło >:)
    Powiem ci, że jestem wielką fanką wątków pobocznych. Uwielbiam, kiedy z tyłu głównej akcji słyszymy jakie urywki innych. Życie Kagome, Aki i jego romanso problemy, zespół i to co się tam dzieje, kocham to. Czy jestem plotkarą? Uh, może, ale myślę, że zwyczajnie lubię analizować ludzkie życia, najróżniejsze, dlatego poza priorytetowym uważnie zwracam uwagę też na te z boku. A za każdym razem, kiedy szłaś w tym kierunku, całkowicie urywałaś to co się stało i nie wiemy kompletnie nic, a ty wredoto (insert TwitchLUL)
    Swoją drogą, wszystkie humorki Sachiko wyjaśniły się w momencie, w którym podałaś jej datę urodzenia. Koziorożce. Największa zmora tego świata. Ja wiem, że ludzie mówią skorpiony, blabla. Bujda. Przy koziorożcach jesteście jak słodkie baranki. Nic, tylko podarować chłopakom zapas środków uspokajających na następne lata.
    Już nic nie wymyślam, bo i tak dostanę tylko cegłą w czoło. Albo krzyżem. Odwróconym.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty