I will be II 06
Nareszcie po
całym tym koncertowaniu mieliśmy kilka dni wolnego. Nie oznaczało to wcale
zupełnie błogiego lenistwa, ale chociaż ten jeden dzień po dwudniowym
koncertowaniu mogliśmy spędzić z Kouyou w łóżku. Śpiąc. Z rana Shima odwiózł
Sachiko do szkoły, a później wrócił, próbując wyciągnąć mnie z łóżka. Udało mu
się, ale nie na długo. Zjedliśmy śniadanie, a później obaj przebraliśmy się w
piżamy i poszliśmy spać. Tego potrzebowałem – porządnej dawki snu i wyciszenia.
Nawet gdy Kouy później obudził mnie, pytając się, co takiego robimy na obiad.
− No nie wiem –
mruknąłem. Leżeliśmy na łóżku odwróceni ku sobie. – Pizza?
− Pizza?
Przecież Sachi będzie głodna, gdy wróci.
− Porządna
wielka pizza z podwójnym serem i milionem dodatków – powiedziałem rozmarzonym
głosem.
− Przestań, bo
się zrzygam.
− Kou?! Od pizzy
nie można się zrzygać! Czy ty naprawdę jesteś moim facetem?
− Jestem twoim
mężem, pizzowy maniaku.
− I jak to
możliwe, że nie kochasz pizzy tak samo jak ja?
Kouyou roześmiał
się na moją odpowiedź, po czym bez żadnego uprzedzenia pocałował mnie w czoło.
No nie spodziewałem się takiego posunięcia z jego strony, zazwyczaj to ja
inicjowałem pieszczoty w jego kierunku. Mógłby tak robić częściej, serio. Nie
miałbym nic przeciwko temu.
− Och… – bąknąłem.
− Och? Tylko
tyle masz mi do powiedzenia?
− Och przez
wielkie „o”.
− Więc to
„och!”, a nie „och…”, jakby cię coś rozczarowało.
− To było
zaskoczone och przez wielkie „o”, rozumiesz?
− Co cię
zaskoczyło?
Zaśmiałem się,
dotykając jego policzka. Takashima patrzył mi prosto w oczy, jakby siłą swego
sarniego spojrzenia próbował nakłonić mnie do jakiejś pieszczoty. I ja
chciałem, naprawdę. Pragnąłem nawet czegoś więcej niż pieszczoty, tylko nie
bardzo miałem aktualnie na to siły. Bądźmy realistami, 38 lat to już nie to
samo, co 20. Nie było we mnie już tyle siły, moje ciało miało jednak jakieś
swoje ograniczenia, a poza tym musielibyśmy się obaj rozgrzać. Zacząłem się nad
tym zastanawiać, Kouyou niby był młodszy te dwa lata, jednak jakaś wielka
różnica to nie była. Najpierw trzeba było się podniecić, przy okazji rozebrać.
Wszystkie te pieszczoty, pocałunki, dotykanie się – to wymagało czasu i
energii, a nie mieliśmy za bardzo ani pierwszego, ani drugiego. Poza tym,
przygotowanie do stosunku. Kiedy ostatni raz my to robiliśmy? Czy w ogóle
pamiętałem, jak zakłada się prezerwatywę na penisa?? Myśląc tak o tym
wszystkim, straciłem jakiekolwiek chęci na seks, zbyt dużo było z tym wszystkim
gimnastykowania.
− O czym myślisz?
– spytał nagle Kou. Wyrwał mnie z zamyślenia, wciąż trzymałem dłoń na jego
policzku.
− Że masz piękne
oczy – rzuciłem – i gładką skórę.
− Nie goliłem dziś
twarzy.
− Na nogach.
− Nie goliłem
nóg od dwóch miesięcy.
Cholera.
− Ale… wciąż
jesteś śliczny.
− Tak?
− Tak, Kou –
zsunąłem nieco dłoń na jego ramię.
− Nawet gdy śpię
rozwalony na całym łóżku z dupą do góry, kiedy chrapię i puszczam bąki przez
sen?
− Nawet wtedy –
zapewniłem go.
− Gdy jestem
zdenerwowany i wyjadam masło orzechowe ze słoika, a gdy się kończy, to wygrzebuję
je palcami?
− Wtedy też.
− A gdy muszę
zrobić lewatywę? I podczas lewatywy?? Wtedy też sądzisz, że jestem śliczny???
− Wtedy jesteś
najpiękniejszy.
− A nie kiedy
gram na gitarze?
Wypuściłem
ciężko powietrze, wywracając przy tym oczami. No dobra, zagiął mnie. Nikt nie
wczuwał się bardziej w grę na gitarze, niż Kouyou. Dla niego gra była życiem i
nikt nie mógł temu zaprzeczyć. To, jaką radość sprawiała mu możliwość szarpania
za struny, biegania po scenie i krzyczenia do publiczności, było nie do opisania.
Wtedy Kou po prostu lśnił, posyłając swój firmowy uśmiech w nieskończone morze
tłumu.
− Gdy grasz na
gitarze, to co innego. Ale wiesz, kiedy jednak jesteś najpiękniejszy?
− Kiedy? –
spytał z zainteresowaniem.
− Właśnie teraz,
w takich chwilach. Bo wtedy potrafisz się szczerze uśmiechać, a gdy szczerze
się uśmiechasz, to tak uroczo marszczysz nos.
− Rany, Yuu –
zaśmiał się, uśmiechając się przy tym szeroko. O tym mówiłem! Ten zmarszczony
nosek był jednym z powodów, dla których zakochałem się kiedyś w Kouyou.
− Co takiego,
bubusiu?
Shima roześmiał
się, odwracając się do mnie plecami. Skulił się lekko, zakrywając głowę kołdrą.
No proszę, jak chciał, to potrafił się słodko zachowywać i peszyć, jakby był
nastolatką. Przylgnąłem do jego pleców, obejmując go w pasie. Wsunąłem się pod
pierzynę, odgarnąłem jego rozczochrane włosy, po czym pocałowałem go w kark.
Westchnął, wplątując swoją dłoń w moją. Zacisnęliśmy obaj palce na sobie,
jakbyśmy już nigdy w życiu mieli się nie rozdzielać. W końcu pierwszy raz od dawna
poczułem, że jestem z Kouyou, a nie z Uruhą.
Powiedziałbym,
że niespodziewanie nasze życie nabrało jakiegoś koloru. Nie żeby wcześniej nie
widniało ono pod tęczową flagą, ale przez dłuższy okres czasu tęcza była
wyblakła i kompletnie nie powiewała na wietrze. Nagle znów odzyskała swoje żywe
kolory i dumnie prezentowała się na błękitnym niebie. Praktycznie do końca
listopada przeżyliśmy spokojnie całe nasze nudne życie. Sachiko nie dokazywała
bardziej niż zwykle, ale co najważniejsze, nie byliśmy wzywani do szkoły.
Mogliśmy spać spokojnie, nasza córka nie sprawiała większych problemów
wychowawczych. Wciąż pyskowała, dalej się dąsała, jednak nie sprawiała jakiś
większych problemów. I tak cały ponury listopad przeleciał niczym piasek przez
dłonie. Kouyou w nareszcie zaczął lepiej sypiać, nie mówiąc już o tym, że stał
bardziej aktywny i życzliwszy dla wszystkich, w tym dla mnie.
Mojego humoru
nawet nie popsuła wizyta rodziców Kouyou, która niespodziewanie przypadła na
jeden z tych listopadowych tygodni. Również ojciec Kou, jako naczelny nazista i
mistrz sztuk irytujących, nie był w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Shima twierdził,
że był dla mnie pełen podziwu. Nawet w tych trudnych sytuacjach…
− O, Yuu, czy mi
się wydaje, czy schudłeś? – powiedział pan Takashima, patrząc na mnie. Akurat
jedliśmy razem śniadanie, Kouyou coś krzyczał na Sachiko, żeby pospieszyła się
w łazience, bo za niedługo miał ją odwieźć do szkoły, pani Takashima z jawną
krytyką przeżuwała zrobiony przeze mnie omlet.
− Możliwe – odparłem
spokojnie, biorąc łyk gorzkiej kawy.
− Ćwiczysz coś?
– spytała mama Kou.
− W zasadzie, to
nie.
− Jasne.
Nie zareagowałem
w żaden sposób. Pan Takashima spoglądał na mnie nieco spode łba, jakby
oczekiwał ode mnie jakiejś reakcji, jednak nie nadeszła ona. Już nawet nie
musiałem powtarzać sobie, że jestem pierdolonym kwiatem lotosu.
− No dobrze –
powiedział Kou, wstając od stołu. Na szybko przetarł usta papierową serwetką. –
Ja już się będę zbierał z Sachiko.
− Huh? A co ona
tak długo robi w łazience? – zdziwiła się pani Takashima.
− Pewnie się
maluje – oznajmił mąż kobiety.
− Oby nie.
− No trudno,
lecę się szybko ubrać i widzimy się później w studio – oznajmił Kou. Przelotnie
dał mi buziaka w policzek, co kompletnie zbiło mnie z pantałyku. Nigdy nie okazywaliśmy
sobie uczuć przy ludziach, w ogóle, w swoim własnym towarzystwie rzadko się
całowaliśmy, a co dopiero przy kimś! Spojrzałem kątem oka na rodziców mojego
faceta, oni to dopiero mieli miny!
− Do zobaczenia.
Shima poszedł po
Sachiko, która w końcu raczyła wyjść z łazienki. Jakiś czas później oboje
wyszli z domu, a ja zostałem sam z teściami. Siedzieliśmy tak przez kilka minut
w ciszy, aż w pewnym momencie pani Takashima odsunęła od siebie talerz, pan
Takashima wyprostował się. Spojrzałem na nich odrobinę skonsternowany, jednak w
dalszym ciągu starałem się robić dobrą minę do złej gry.
− Yuu – zaczęła
teściowa – chcielibyśmy… podziękować ci.
− Huh? – mało
nie oplułem się kawą. Wyprostowałem się jak struna, otwierając szeroko oczy z
zaskoczenia. – A to niby za co?
− Za to, jak
troszczysz się o Kouyou i Sachiko – dokończył mój teść.
Przez moment nie
byłem pewny czy to może ukryta kamera. Poważnie? Nagle postanowili mi
podziękować, że dbam o tyłek ich syna. Kto by się spodziewał!
− Uhm, to nic
takiego – odparłem. – W końcu ja i Kou…
− Naprawdę
bardzo to doceniamy. I może nie zawsze ci to okazywaliśmy, ale jesteśmy
naprawdę wdzięczni – pan Takashima pokiwał głową z powagą.
− To naprawdę
nic takiego. Kou jest moim partnerem, mężem, a Sachiko to moja córka, dlatego…
− No właśnie i
jeszcze traktujesz Sachi tak, jakby naprawdę była twoim dzieckiem – dodała pani
Takashima z przejęciem.
− Ale ona jest
moim dzieckiem – przerwałem im. – Sachiko jest moją i Kouyou córką, po prostu.
Również bardzo doceniam waszą wdzięczność i dziękuję, że jednak postanowiliście
mi zaufać.
− Tak, bo
widzisz, Yuu, zastanawialiśmy się ostatnio, jak Sachiko radzi sobie w szkole.
− Dobrze –
odparłem bez wahania. – Mamy z Kou dostęp do jej ocen, idzie jej naprawdę
świetnie. Może ma czasami problemy z matematyką, ale jest dość systematyczna.
− Ach tak? To
dobrze, naprawdę. Tylko nam chodziło bardziej o relacje z rówieśnikami, wiesz.
− Z tym bywa
różnie.
Pan i pani
Takashima spojrzeli po sobie, jakby rozmawiali ze sobą wzrokiem. Czyli nie
tylko my z Kouyou mogliśmy na siebie popatrzeć i już wiedzieć, co drugie ma na
myśli.
− Wiemy od
Shimy, że nie jest najlepiej. Ostatnio wymsknęło mu się, że Sachi w końcu
przestała robić problemy w szkole. Później powiedział dokładnie, o co chodzi i
tak się zastanawiamy, czy może nie byłoby lepiej, gdybyście posłali Sachiko do
szkoły prywatnej?
− Prywatnej?
− Albo, żeby
miała lekcje w domu.
− Prywatna
szkoła…? To mi się kojarzy z jakimiś snobami, kasiastymi biznesmenami,
szychami.
− Przecież
byłoby was stać.
− No tak, tak.
Nie mówię, że nie, jednak sam nie wiem, czy to byłby taki dobry pomysł.
Przenoszenie jej nagle ze szkoły, do której jest już przyzwyczajona.
− Zastanówcie
się nad tym z Kouyou. Może mała jednak potrzebuje zmiany?
Słowa teściów
chodziły później za mną przez resztę dnia. W zasadzie, chyba wcześniej się nad
tym nie zastanawialiśmy z Shimą, czy może zmiana szkoły jednak rozwiązałaby
nasz problem z Sachiko. W końcu zaczęłaby zupełnie od nowa, z czystą kartą.
Nikt by nie wypominał jej, że się z kimś pobiła lub dokonała jakiegoś innego
wybryku. W pewnym momencie zaczynał mi się nawet podobać ten pomysł. I byłem
święcie przekonany, że Kou też się spodoba. Cały podekscytowany zacząłem mu o
tym mówić, gdy po pracy zajechaliśmy do sklepu. Shima prowadził wózek, a ja
szedłem obok, mówiąc mu wszystkie pozytywy wysłania córki do prywatnej placówki
edukacyjnej. Takashima jedynie popatrzył tak na mnie jakby znudzony,
wzdychając.
− No i co sądzisz?
– spytałem na koniec wywodu. Lepsza edukacja, otoczenie, piękny start w
przyszłość gwarantowany. Poza tym, mniej problemów z rówieśnikami! Te argumenty
powinny były przemówić do Kou, który zawsze stawiał dobro Sachiko ponad
wszystko.
− A to rozwiąże
problem? – wrzucił puszkę kukurydzy do wózka.
− Problem?
− Wiesz już,
dlaczego Sachiko tak się zachowuje w stosunku do innych?
− Uhm…
− No właśnie –
powiedział, zanim zdążyłem na cokolwiek wpaść. – To nic nie zmienia. Tym sposobem
zakończył też cały ten temat, do którego później prawie w ogóle nie wracaliśmy.
Nagle rozległ
się dzwonek komórki męża. Shima wyciągnął telefon z kieszeni, odebrał. Dzwoniła
Kagome, co wywnioskowałem po lekkim tonie, jakim prowadził rozmowę. Szczerze?
Ulżyło mi, bo myślałem już, że dzwonią ze szkoły Sachiko.
− Co proszę? –
powiedział w pewnym momencie Kou zupełnie innym, ostrym tonem. Zatrzymał się
gwałtownie.
− Co jest? –
spytałem, jednak mnie zignorował. Słuchał tego, co Kagome mówiła mu do
telefonu. Otworzył szeroko oczy, mało mu szczęka nie opadła.
− Ale uspokój
się – powiedział. – Zrobił coś jeszcze? Ale… ale… Aha. Naprawdę? Bidulko moja.
Rozmawiali razem
przez kilka następnych minut. Szedłem w ciszy obok Shimy i razem ładowaliśmy
poszczególne składniki do koszyka. W końcu Kou rozłączył się, obiecując, że
później do niej przyjedzie. Schował telefon, a ja spojrzałem na niego
wyczekująco.
− Rozstała się z
narzeczonym – powiedział, a ja mało nie usiadłem na środku sklepu z wrażenia.
− Nie…
− Tak –
westchnął ciężko.
− Przecież mają
małe dzieci, szykowali ślub – pokręciłem głową. – Żartujesz sobie?
− Chciałbym, ale
tak roztrzęsionej już dawno jej nie słyszałem. Ty wiesz, co on zrobił? Przespał
się z koleżanką z pracy.
− Pierdolisz.
− No.
Powiedziała, że miała już od dłuższego czasu podejrzenia, że coś może być na
rzeczy. Poprosiła znajomą czy by mogła jej sprawdzić rezerwację w hotelu, gdzie
pojechał na delegację. Pojechała tam i nakryła ich w łóżku w najlepszym
momencie.
− Ja pierdolę –
pokręciłem głową. – To są żarty jakieś.
− Ugh – skrzywił
się. – Faceci to gnoje.
− Dokładnie.
Coś mnie nagle
tknęło. Spojrzeliśmy z Kouyou po sobie. No tak…
Wieczorem Shima
i Akira pojechali do przyjaciółki, żeby ją pocieszyć. Zranił ją facet i jak na
ironię, pocieszało ją dwóch facetów. Z tym, że Akira i Kouyou nie chcieli jej
pocieszać w seksualny sposób. Dlatego po kolacji zostałem sam z Sachiko oraz
rodzicami mojego partnera, którym w ogóle nie spodobało się to, że ich syn
wychodził wieczorem. I nie to, że odpowiadał mi fakt, że Takashima oznajmił sam
z siebie, że idzie do Kagome, w zasadzie nawet nie pytając mnie o zdanie w tej
kwestii. Po prostu miałem do mojego faceta zaufanie, był bardzo słowny.
− I jak dzisiaj
w ogóle było w szkole? – zagadnąłem Sachiko, gdy pomagała mi sprzątać po
kolacji. Kouyou już zdążył wyjść kilka minut wcześniej. Podobno umówili się, że
podjedzie też po Akirę i we dwóch pojadą do przyjaciółki. Przyznam się, że
byłem pełen podziwu, że ich relacja przetrwała próbę czasu oraz wiele sytuacji.
Co prawda, kiedyś mieli jeszcze Nanami, jednak nawet pomimo jej śmierci, nie
przestali się ze sobą przyjaźnić.
− W porządku –
mruknęła pod nosem mała, wkładając talerz do szafki. Spojrzałem nań nieco
zmartwiony. Była wyjątkowo markotna, co dopiero w tej chwili mnie tknęło.
− Dobrze się
czujesz? – pogłaskałem ją po włosach.
− Tak. Dziadek i
babcia długo u nas zostaną? – zmieniła temat.
Zamrugałem
kilkakrotnie. Zaskoczyło mnie jej pytanie.
− Nie wiem.
Pewnie jeszcze kilka dni. A coś się stało?
− Bo jest tak
dziwnie, gdy oni tu są – odpowiedziała. – Ty chodzisz jak struna, z tatą też
nie jest super. Lubię być z dziadkami, ale bez was, bo jest wtedy tak… w
porządku.
− Inaczej się
zachowujemy?
− Tak – pokiwała
głową.
− Wiesz co,
Sachi, po prostu… Twoi dziadkowie oczekują od nas pewnych zachowań. Dlatego z
tatą zachowujemy się nieco inaczej przy nich.
− To
beznadziejne.
− Słucham?
− To
beznadziejne – powtórzyła – że nie możecie się zachowywać jak wy.
− Widzisz,
słońce, tak to czasami w życiu bywa.
Przyznam
szczerze, że reszta wieczoru ciągnęła mi się niemiłosiernie. Pomogłem Sachiko z
lekcjami, posiedziałem trochę z teściami, którzy dość wcześnie kładli się spać.
Co by nie było, przynajmniej miałem trochę czasu dla siebie, jednak i tak nie
wiedziałem, co mógłbym robić. Sachiko niedługo też położyła się spać.
Siedziałem jeszcze z nią w jej pokoju i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. W
końcu w środku tej naszej porywającej rozmowy zmorzył ją sen albo tylko
udawała, że jest senna, żebym wyszedł z jej pokoju. Bo ile ten wujek mógł niej siedzieć, no nie? Błąkałem się
bezsensownie po domu niczym zapomniana dusza, aż minęła północ. Wziąłem
prysznic, przebrałem się w spodenki do spania i koszulkę, po czym usiadłem w
salonie. Oglądałem telewizję, a raczej przeskakiwałem znudzony po kanałach,
szukając czegoś ciekawego. Przez kilka minut pooglądałem jakieś niskobudżetowy
horror – slasher. Byłem absolutnie znudzony, a w dodatku nie miałem z kim
porozmawiać. Myślałem o tym, jak Kouyou i Akira radzą sobie z Kagome.
Oni sami u niej.
Z nią. Samotną, skrzywdzoną kobietą.
Nie, Yuu, stop.
Za dużo myślisz – poklepałem się po policzkach, próbując zgubić trop, jakim
zaczęły podążać moje myśli. – Są wyłącznie przyjaciółmi, poza tym, w domu są
też dzieci Kagome, więc na pewno nie mogło dojść do żadnych nieprzyzwoitych
sytuacji.
Dzieci są małe,
o tej porze dawno śpią kamiennym snem. A niby co ja i Kouyou robiliśmy, gdy
Sachiko miała te cztery latka? Na pewno nie układaliśmy puzzli.
Nie minęła
minuta, jak trzymałem w dłoni komórkę i przykładałem ją do ucha. Dzwoniłem do
Kouyou, który już od jakiegoś czasu nie dawał znaku życia. Postanowiłem
sprawdzić, co u niego, w końcu to nie było nic dziwnego, no nie? Byłem jego
partnerem… mężem! Mogłem się zmartwić, no nie? Miałem prawo do tego, by chociaż
raz zadzwonić, skoro on się nie odzywał. Ale dlaczego, do cholery, byłem taki
spięty? Przecież to był Kou, mój facet, a nie cesarz. To normalne, że do niego
dzwoniłem i mogłem spytać, czy wszystko gra, bo dawno się nie odzywał. To było
zupełnie logiczne. W końcu mogło mu się coś stać. Lub po prostu chciałem
usłyszeć jego głos. To czemu czułem nieprzyjemny ucisk w gardle?
− Halo? Yuu? –
odebrał po kilku sygnałach. Po drugiej stronie była zupełna cisza. Przez chwilę
nie wiedziałem, co mam mu w ogóle powiedzieć.
− Kou? –
bąknąłem w końcu. Wyprostowałem się na kanapie, jakbym właśnie przeprowadzał
poważną rozmowę z moimi rodzicami.
− No?
− W porządku? –
spytałem.
− W porządku.
Chyba.
− Chyba?
− No, Kagome
wymiotuje w łazience, wypiła pół barku.
− Sama tam jest?
− Nie no, Akira
z nią jest. Trzyma jej włosy i takie tam.
− Aha. No to… w
porządku.
− No. Stało się
coś?
− Nie, nie. Ja
tylko… Tak o dzwonię, żeby się upewnić, że żyjecie.
− Żyjemy.
− Aha, okej. No
to dobra.
− Okej?
− No, to do
zobaczenia.
− Do zobaczenia.
− Pa.
− Pa.
Rozłączyłem się.
Siedziałem przez kilka sekund z telefonem w dłoni, po czym mało go nie
upuściłem na podłogę. Miałem się spytać, kiedy będzie w domu. W końcu było już
naprawdę późno, a ja… Ach!
Nigdy wcześniej
nie dzwoniłem tak do Kouyou i nie pytałem się go, kiedy będzie w domu, o której
wróci i takie tam. No po prostu nigdy, bo nie było takiej potrzeby. Teraz nagle
takowa się narodziła, a ja trzęsłem się niczym galareta. Niby byliśmy razem już
tyle lat, jednak nie zachowywaliśmy się jak romantyczna para. No nie, czy my w
ogóle zachowywaliśmy się jak małżeństwo? Mieszkaliśmy razem, to fakt,
spędzaliśmy za sobą blisko 90% dnia, jak nie więcej, jedliśmy razem, nie
przeszkadzało nam korzystanie z łazienki jednocześnie, bo przecież obaj byliśmy
facetami, więc i tak nie robiło to nam różnicy. Kłóciliśmy się jak chyba każda
para, godziliśmy się, choć zazwyczaj już nawet nie rozmawialiśmy o jakiś
sporach między nami, tylko czekaliśmy, aż napięcie między nami minie i znów
będzie jak dawniej. To był mój związek z Kouyou – nieco przewrotny, ale to zawsze
było coś. Analizując tak całą naszą sytuację, doszedłem do wniosku, że praktycznie
nigdy nie zachowywaliśmy się w romantyczny sposób. Nigdy żaden drugiego nie
zabrał na kolację lub nie przygotował kolacji, rocznice obchodziliśmy tak, że
po prostu składaliśmy sobie gratulacje, że następny rok udało nam się razem
przetrwać. Seksu już nawet nie uprawialiśmy i w ogóle rzadko czułem coś na wzór
frustracji z tego powodu.
W tym samym
momencie jakaś dziewczyna w horrorze, który leciał w tle, wrzasnęła. Chociaż
telewizor był mocno ściszony, to dotarła do mnie wysoka oktawa, jaka się
rozległa. Musiałem przyznać, że podobnie właśnie ja krzyczałem w środku.
Dobrze, że nie naprawdę, bo gdybym nagle zaczął wrzeszczeć, to rodzice Kou
chyba zeszliby na zawał. Albo gorzej, nie zeszliby i jeszcze by się na mnie
wściekli. To by było o wiele gorsze.
Następnego dnia
obudziłem się około szóstej. Leżałem na boku po swojej stronie łóżka przez
jakiś czas i przeklinałem sam siebie, że obudziłem się tak wcześnie. Odwróciłem
się w stronę Kouyou, który… był nieobecny na swoim miejscu. Niby nie było to
nic dziwnego, że nie ma go w łóżku, zdarzało się, że wstawaliśmy oddzielnie,
ale to było coś innego. Kou nie spał ze mną w nocy, jego strona łóżka była
nietknięta. Nie wrócił do domu. Gdy uświadomiłem sobie, że nie było go w nocy w
domu, poczułem w środku jakieś dziwne uczucie. To nie była ani wściekłość, ani
złość. To było coś, jakbym zmieszał zazdrość z głęboką goryczą, może dodałbym
do tego jeszcze nieco smutku i rozczarowania. Sam nie wiedziałem, jak w ogóle
nazwać taką mieszankę uczuć, jednak byłem pewny, że jeszcze nigdy w życiu nie
czułem czegoś aż tak przytłaczającego.
Wstałem, ubrałem
się. Z ciężkim uczuciem w środku zacząłem przechadzać się po mieszkaniu z kąta
w kąt, aż usłyszałem, że otwierają się drzwi wejściowe. Wyjrzałem na korytarz,
po krótkiej chwili z przedsionka wyłonił się Kouyou – blady jak ściana, z
podkrążonymi oczami. Spojrzał na mnie i nawet się nie zatrzymując, ruszył do
sypialni.
− Hej? –
rzuciłem, nie będąc w ogóle pewnym, co miało znaczyć jego zachowanie, o co w
ogóle chodziło, że nie wrócił na noc do domu i jeszcze wszedł tak, jakbym
zrobił mu jakąś przykrość.
− No hej –
odparł.
Zniknął w
sypialni, a mnie dopiero wtedy coś tknęło. O nie…
− Takashima –
wszedłem za nim, zamykając drzwi. Kouyou akurat zdejmował z siebie spodnie, by
móc położyć się spać. – Może byś mi wyjaśnił, dlaczego nie wróciłeś na noc do
domu?
− A tobie co? –
podniósł na mnie głowę. Odłożył niedbale spodnie na podłogę.
− Po prostu… Nic
mi nie powiedziałeś, że nie wrócisz na noc. Wydaje mi się, że powinno się mówić
o takich rzeczach. Zmartwiłem się.
− Mówiłem, że
idę do Kagome, wiesz przecież, jaka jest sytuacja.
− Ale to nie o
to teraz chodzi. Nie potraktowałeś mnie w ogóle poważnie, wiesz. Chyba
powinienem wiedzieć, że akurat dzisiaj nie wrócisz do domu, bo coś. Skąd mogłem
wiedzieć.
− Okej, Yuu,
uspokój się – podszedł do mnie, kładąc mi ręce na ramionach. – Byłem z Akirą u
Kagome, by ją przypilnować. Mówiłem ci wczoraj, że się upiła i nie było zbyt
ciekawie. Teraz jest z nią jej koleżanka z pracy, a ona wciąż wypłakuje oczy.
− Kou, nie
powiedziałeś mi…
− Przepraszam
no.
Przez krótki
moment patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Kou był zmęczony, niewyspany, ja byłem
zły. Nie sądziłem też, by ta rozmowa miała do czegokolwiek prowadzić.
− Jasne –
wymamrotałem, spuszczając wzrok. Byłem tak zły, że nie miałem nawet ochoty
patrzeć na Kouyou. Co to w ogóle miało znaczyć? Przez ostatnie tygodnie było
już między nami naprawdę dobrze, a teraz nagle wszystko znowu się posypało. Nie
to, że jakoś mi przeszkadzał fakt, że mój facet traktuje mnie zupełnie
niepoważnie, wcale. – Odwiozę dzisiaj Sachiko do szkoły.
− Dzięki –
uśmiechnął się do mnie, kładąc mi dłoń na policzku. Zaskoczył mnie tym
niespodziewanie miłym gestem. Spojrzałem na niego. – Nie gniewaj się na mnie.
Następnym razem powiem, jeśli miałaby być taka sytuacja.
− Jasne.
To nie był zbyt
udany dzień. Rodzice Kou już przy śniadaniu wyprowadzili mnie z równowagi, a ja
mało nie wrzasnąłem z nerwów. Poważnie, z reguły starałem się być opanowany,
jednak sytuacja z Kouyou nie dawała mi spokoju. Mógł sobie powiedzieć, że był u
Kagome, no nie? Zawsze trzeba było mieć jakieś wytłumaczenie na swoje karygodne
zachowanie, poważnie. W rzeczywistości mógł być gdziekolwiek indziej, z
kimkolwiek innym.
Po odwiezieniu
córki do szkoły, pojechałem do pracy. W zajebiście bojowym nastroju wszedłem do
studia, w którym siedziała już cała reszta zespołu, oprócz Kou. Wszędzie kręcił
się też staff i wcale nie ukrywałem, że miałem wielką ochotę się na kimś wyżyć.
− Hej, hej, Aoi
– powiedział Kai, machając mi papierami przed twarzą. Akurat siedziałem na
kanapie, paląc papierosa. – Umawialiśmy się, że już nie ma palenia w studio,
Ruki jakoś się do tego stosuje.
− Jasne,
przepraszam – burknąłem jedynie, ostatni raz zaciągając się papierosem, by
zgasić go w popielniczce. Łysy tak naprawdę też palił w studio, gdy nie było
lidera, a później zrzucał to na kogoś ze staffu. W rzeczywistości nikt nie
przejmował się jakimiś zakazami palenia, ba. Raz nawet zrobiłem Rukiemu
zdjęcie, jak pali papierosa przy zakazie palenia i musiałem przyznać, że to
było najlepsze, co w życiu zrobiłem.
− No, a co z
Uruhą? – kontynuował.
− Chyba dziś nie
przyjdzie – odparłem.
Kai zacisnął
wąsko wargi, patrząc na mnie. No, już czekałem na to jedne pytanie, które
niechybnie miało paść z jego ust.
− Pokłóciliście
się?
No i stało się.
Brawo, każdy nasz gorszy dzień nie mógł się obyć bez tego pytania. To czekałem
jeszcze, aż reszta zespołu zacznie mi rzucać jakże niespodziewane zdanie
zakończone pytajnikiem.
− Raczej nie. To
Kou coś odjebał i teraz śpi.
− Aha…
− Hej, Aoi, Uru
dziś będzie? – zagadnął Akira, podchodząc do nas.
Spojrzałem na
basistę i już otworzyłem usta, by odpowiedzieć mu to samo, co liderowi, gdy coś
mnie tknęło.
− Wiesz co, nie
wiem… Swoją drogą, Reita, o której wróciłeś do domu?
− Hm, sam nie
wiem. Uruha odwiózł mnie do domu jakoś około drugiej albo trzeciej, nie
sprawdzałem godziny, ale tak na oko.
− Mhm…
− A co?
Mało nie
rzuciłem popielniczką o podłogę. Zacisnąłem na niej mocno dłoń i przysięgam na
miłość do naszej córki, wyobraziłem sobie, że zgniatam właśnie głowę Takashimy.
− Uhm, Aoi? –
Kai patrzył z lekkim przerażeniem na moją rękę. – Coś się stało?
− Ten skurwiel
wrócił do domu o szóstej rano. Ja pierdolę.
Nie wytrzymałem
i rzuciłem popielniczką przed siebie, mało nie trafiając jednego faceta ze
staffu. W jednej chwili wszystkie rozmowy ucichły i każdy znajdujący się w
pomieszczeniu patrzył na mnie. Popiół wysypał się na podłogę, a szklana
popielniczka roztrzaskała się w drobny mak. Zerwałem się na równe nogi z
kanapy, w jednej chwili ogarnęła mnie taka wściekłość, że miałem wrażenie, że
za chwilę eksploduję.
− Hej, spokojnie
– Rei położył mi rękę na ramieniu, a ja mało mu nie przyłożyłem w twarz. Ledwo
się powstrzymałem. Spokojnie, Yuu, to nie on jest ci tutaj winien przeprosiny,
tylko twój zjebany facet.
− Menadżer zaraz
przyjdzie, Yuu.
− No i chuj –
warknąłem. – Wiecie co? Przepraszam, ale raczej dzisiaj nic z tego nie wyjdzie.
Róbcie dalsze partie, ale beze mnie i Uruhy. Muszę się z nim rozmówić, bo nie
wytrzymam.
− Jasne, tylko
nie połam mu rąk, okej? – powiedział zrezygnowany Kai. Boski był ten nasz lider
czasami.
− Pewnie.
Połamię mu nogi.
Tym sposobem już
niedługo później znalazłem się w naszym domu. Teściowie byli naprawdę
zaskoczeni, że tak szybko wróciłem, jednak teraz nie o tym. Wyminąłem ich w
korytarzu, w ogóle się do nich nie odzywając. Niczym burza ruszyłem do
sypialni, w której spał mój mąż, zamknąłem za sobą drzwi z trzaskiem. Pierwszy
piorun poszedł w eter.
Takashimę
obudził mój niespodziewany wyczyn. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.
Był tak cholernie zaspany i zupełnie nieświadomy tego, że jestem wściekły
niczym rozjuszona pantera. Naprawdę, niewiele brakowało mi do tego, by rzucić
mu się do gardła i go rozszarpać z tej niewyobrażalnej złości.
− Już wróciłeś?
Która godzina? – wymamrotał sennie, sięgając po swój telefon z szafki nocnej.
− Powiedz mi, co
robiłeś w nocy – warknąłem.
− No przecież ci
mówiłem, że byłem u Kagome – jęknął. Podniósł się do siadu, zauważając, że
byłem w naprawdę nieprzyjemnym nastroju.
− Sam?
− No z Akirą.
− Cały czas
byłeś tam z Akirą?
− Nie – odparł.
Akurat takiej
odpowiedzi się nie spodziewałem. Zamrugałem kilkakrotnie.
− To z kim byłeś
jeszcze?
− Sam z nią
byłem. Odwiozłem Akirę do domu, a później do niej wróciłem. I tyle. Później
przyjechałem do domu.
− Mam w to
uwierzyć?
− Nie musisz –
wywrócił oczami. – A co?
− Nic.
Takashima
zmrużył oczy, patrząc na mnie. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak bardzo
skołowany, jak w tamtym momencie.
− Czy ty się
boisz, że z kimś spałem?
Poczułem, że
gorąco ogarnia moją twarz. Trochę głupio było mi się do tego przyznać, chociaż
chyba nie powinno tak być, ale tak, bałem się, że Takashima może mnie zdradzać.
Ta myśl była tak potwornie bolesna, że już nawet nie byłem pewny czy to aby nie
była prawda.
− Nie było cię w
nocy w domu, nie byłeś ciągle z Akirą. Nie wiem, co mogłeś robić.
− Na pewno nie
ruchałbym się z kimś, kto nie byłby tobą.
− Takiej
pewności nie mam.
Takashima wstał,
po czym wziął mnie za ręce. W dalszym ciągu byłem wściekły i nadal się
trzęsłem. Naprawdę, to był chyba atak padaczki.
− Słuchaj, wiem,
że źle zrobiłem. Ale ty też masz takie idiotyczne myśli. Yuu, jesteśmy
małżeństwem, mamy razem wspaniałą córkę i ty uważasz, że w takiej sytuacji
mógłbym cię zdradzić? Chyba bym nie potrafił spojrzeć sobie samemu w oczy.
− Rany –
jęknąłem. – Dlaczego u nas zawsze musi być tak dramatycznie?
− Nie musi? To
ty robisz teraz sceny. Aż jestem w szoku, bo zazwyczaj to ja tutaj robię za
drama queen.
− Bo mnie
wyprowadziłeś z równowagi, gówniarzu! Brawo, udało ci się.
− Ach, ojej –
zaśmiał się. – Dostanę coś za to?
− Jebitnego kopa
w dupę.
− Wolałbym coś
innego w dupę – zamruczał.
− No nie przy
twoich rodzicach – roześmiałem się, a mój partner mi zawtórował. Wspaniała była
z nas jednak para.
I jakoś to było,
chociaż cała ta drama z Kagome i jej facetem odbiła się głębokim echem na
naszym życiu. Sam się w to nie wtrącałem, jedynie Kouyou robił mi od czasu do
czasu aktualizacje tego, co działo się z jego przyjaciółką i ostatecznie wyszło
na to, że do końca grudnia Kagome i jej facet wrócili do siebie, co
niewyobrażalnie złościło Kou. Twierdził, że nie powinna już dawać mu drugiej
szansy, jednak to nie on tutaj decydował o tym, co ona może a co nie. W pewnym
momencie już straciłem nawet zainteresowanie całą tą sprawą. Wolałem skupić się
na nas, na naszym życiu, związku i dziecku. Także powoli zleciał nam grudzień,
nadszedł początek stycznia i wyjazd naszego dziecka na obóz w góry. Sam nawet
nie wiedziałem, kiedy ten czas tak zaczął pędzić. Mała oficjalnie skończyła
swoje dwanaście lat dwudziestego szóstego grudnia i co więcej, była coraz
bardziej pyskata. Chociaż jej szkolne wybryki i tak ostatnio ucichły. Mieliśmy
z Takashimą nadzieję, że nasza córka już nie będzie wdawała się w jakieś dziwne
sprawy.
− Wszystko masz?
– pytał Kouyou, gdy mała zakładała buty w przedsionku. Shima strasznie
denerwował się tym, że mała będzie przez prawie dwa tygodnie sama, ale co
poradzić, musieliśmy się jakoś z tym pogodzić, że nasze dziecko powoli się
usamodzielnia.
− Tak, tato –
odparła.
− Wzięłaś
dodatkową bieliznę, jak ci mówiłem?
− Tata!
− No ale wzięłaś
czy nie?
− Wzięłam –
wymamrotała Sachi, wstając z podłogi. – Drugą piżamę na zmianę też mam.
− Dobrze.
− Wszystkie
kosmetyki masz i inne takie rzeczy?
− Jasne.
− Jak coś, to
dzwoń, zawsze ci coś dowieziemy.
− Tata, no.
Przestań.
− Martwię się.
Moje maleństwo wyjeżdża z domu na tak długo.
Shima mało nie
płakał, gdy już wychodziliśmy z Sachiko, by odwieźć ją na autokar. Mała
przewracała jedynie oczami. Jej to chyba nie ruszyłaby wieść o bombie atomowej,
naprawdę. Jeszcze na parkingu pożegnaliśmy się z nią, obejmując ją na do
widzenia i prosząc, by była grzeczna. Odparła jedynie, że nikogo specjalnie nie
zbije i odeszła, ciągnąc za sobą swoją wielką torbę na kółkach. No, ona to
dopiero była gwiazdą.
Wróciliśmy nieco
przybici do domu. Wcześniej jakoś się tak nie czułem, jednak najwidoczniej
udzielił mi się nastrój mojego męża, który był niczym zbity pies. On to tak
potwornie przeżywał, jakbyśmy nigdy wcześniej z Sachiko się nie rozdzielali. A
przecież były trasy koncertowe, które nierzadko trwały kilka tygodni. Co
prawda, od czasu do czasu widywaliśmy się wtedy z Sachi, ale to i tak było nic.
Shima nie mógł znieść tego, że nasza księżniczka jest zdana zupełnie na siebie.
Nie było dziadków, dobrej cioci. Nie była w domu, tylko w jakimś ośrodków,
którego warunków nie byliśmy pewni. To było takie frustrujące. Nawet dla mnie,
chociaż aż tego wszystkiego nie przeżywałem, jak mój partner.
− Słuchaj –
zacząłem, gdy jedliśmy razem kolację w zupełnej ciszy – myślę, że ta rozłąka
wyjdzie nam na dobre.
− Komu wyjdzie,
temu wyjdzie, mi się chyba właśnie serce kruszy.
− To było takie
poetyckie. Zapisz to dla Rukiego, może mu się przyda do jakiegoś tekstu.
− Ach, no
faktycznie – zaśmiał się. Pomimo tego śmiechu, był przygnębiony. I to do tego
stopnia, że po prostu podpierał się ręką na stole i grzebał w jedzeniu niczym
jakieś rozkapryszone dziecko, któremu nie smakuje to, co ugotowała mu mama.
− Naprawdę, Kou,
nic takiego jej nie będzie, nam też to
wyjdzie na zdrowie, zobaczysz.
− No sam nie
wiem.
− Musimy się
tylko przyzwyczaić, a wtedy już pójdzie z górki.
Jeszcze nie
wiedzieliśmy, jak bardzo nam ten wyjazd naszej córki wyjdzie na zdrowie.
Pierwsze dwa dni były najgorsze, to fakt, jednak później oswoiliśmy się obaj,
że Sachiko aktualnie nie ma w domu, ale nic jej nie jest i wszystko jest ogólnie
w świetnym porządku. Co prawda, Shima z początku trzy razy dziennie telefonował
do małej, by upewnić się czy aby na pewno wszystko było dobrze. Później, na
szczęście, ograniczył się do jednego telefonu, podczas którego i ja korzystałem
ze sposobności rozmowy z naszym dzieckiem. Zaczęło nawet dziać się między nami
coś, co uznałbym za swego rodzaju odmłodzeniem związku. Poszliśmy raz po pracy
do kina, gotowaliśmy razem, więcej ze sobą rozmawialiśmy i to aż doprowadziło
do tego, że jakieś pięć dni po wyjeździe naszej córki, wylądowaliśmy razem w
łóżku. Co prawda, było to naprawdę spontaniczne, ale tak cholernie
podniecające. Nie pamiętałem już nawet, kiedy ostatni raz uprawialiśmy seks i
dotykałem Kouyou w tak erotyczny sposób. Mąż leżał pode mną, a ja go całowałem.
I o rany! To było cudowne. W jednej chwili przypomniałem sobie, jaki seks z
Shimą potrafił być niesamowity. Nasze rozgrzane ciała ocierające się o siebie,
słodkie jęki, stękanie, błaganie o więcej. Nie sądziłem też, że tak szybko mi
stanie, ale serio, chyba ostatni raz miałem taką erekcję przed ślubem. Sam
Shima nawet stwierdził, że już bardzo dawno nie widział mnie aż tak twardego.
Całowaliśmy się,
dotykając się i pieszcząc przy tym. Przygotowywałem jednocześnie mojego
partnera, wsuwając w niego palce. Kouyou nieco stękał, odczuwał swego rodzaju
dyskomfort, ale co poradzić, tyle miesięcy bez seksu swoje zrobiło. Naprawdę, w
jednej chwili poczułem, że jestem w stanie nadrobić wszystkie te miesiące bez
porządnego pieprzenia się, a poza tym, musiałem pozbyć się nadmiaru spermy z
organizmu, który był bardzo niezdrowy.
− Znowu czuję
się jak prawiczek – westchnął, a ja się zaśmiałem na jego uwagę. Wsunąłem palce
głębiej, pod odpowiednim kątem, w konsekwencji czego musnąłem jego prostatę.
Stęknął z rozkoszy.
− Jakbyś był
kobietą, to by ci pewnie błona dziewicza odrosła.
− Jak dobrze, że
nie mam czegoś takiego.
Po kilku
następnych minutach w końcu się stało. Wsunąłem się w Shimę, a on mało nie
krzyknął. Jego wnętrze było takie ciepłe i ciasne, że prawie bym tam oszalał. Postanowiliśmy,
że po tak długim czasie bez stosunku zrobimy do klasycznie, a później, jeśli
będziemy chcieli, to urozmaicimy to wszystko. Tym sposobem kochaliśmy się w
pozycji misjonarskiej. Kouyou stękał i wzdychał mi do ucha. Cholera, jakie to
było podniecające. Rozkładał szeroko swoje nogi, obejmował mnie ramionami,
przyciskając do siebie. Ten pierwszy raz po dłuższym czasie musieliśmy być
blisko siebie, żeby sobie przypomnieć, że wciąż jesteśmy parą, a seks ma być w
zasadzie dodatkiem do naszego związku. Ale jakim zajebistym dodatkiem! Na
serio, mógłbym to chyba robić cały czas.
Następnego dnia
obaj mieliśmy wyśmienicie dobre humory. Chociaż Shima z początku narzekał, że
ma problem z siadaniem, jednak jakoś udało mu się o tym nie myśleć. Weszliśmy
do studia, wesoło się ze wszystkimi witając. Trzech Idiotów spojrzało na nas
nieco podejrzliwie.
− A wy co tacy? –
rzucił Ruki, zerkając na nas znad tekstów piosenek, które trzymał.
− A my jacy? –
spytałem, biorąc od wokalisty nuty, które dla mnie przygotował.
− No, tacy
szczęśliwi – dodał Kai. Lider okręcał się na krześle. On to był w ogóle poważny.
− Wydaje wam się
– odparł chłodno Kouyou, chwytając swoją gitarę. Poszedł do swojego kącika, by
pracować nad partią piosenki. Byłem pełen podziwu dla naszej dwójki, że
wzniosłe uczucia potrafiliśmy zostawić za drzwiami. W tej jednej chwili liczyła
się praca, a nasz związek jakby w ogóle nie istniał. Powędrowałem jeszcze
wzrokiem za swoim mężem, który usiadł na krześle bez żadnego krzywienia się.
Miałem wielką ochotę wziąć go tu i teraz, nawet przy reszcie zespołu.
− No to
świetnie, możemy zaczynać zaraz nagrywanie – oznajmił zadowolony basista. Łysy
posłał mu wymowne spojrzenie. – No co chcesz?
− Przecież nie
skończyłem tekstu, baranie.
− Wokal nagramy
później.
− Ale…
No i się
zaczęło. Wywróciłem oczami, wyłączając się z kłótni, do której po chwili
dołączył się lider i szukał u mnie poparcia. Umyłem ręce i poszedłem do swojego
mężczyzny, który siedział ze słuchawkami na uszach i ćwiczył melodię z jednej
piosenki. Zerknął na mnie jedynie, a ja dosiadłem się obok.
− Która to? –
spytałem, mając na myśli piosenkę. Kou powiedział tytuł, a ja pokiwałem głową.
Wziąłem drugą parę słuchawek i zacząłem słuchać gry Uruhy. Konkretnie była to
solówka, nad którą siedzieliśmy obaj jakiś czas temu. Wsłuchałem się w melodię,
kiwając przy tym głową z aprobatą. Kto jak kto, ale Takashima był mistrzem
dopracowanych solówek.
− Coraz lepiej
to brzmi – oznajmiłem.
− Dzięki – odparł,
przerzucając nuty. – Wiesz co, tak sobie myślę, może zaprosimy do nas
chłopaków? Dawno tak nie siedzieliśmy całą piątką.
− Dlaczego nie –
przyznałem mu rację. – W końcu małej i tak nie ma.
− Błagam, nie
przypominaj – jęknął.
Zaśmiałem się,
klepiąc go po ramieniu. Zostawiłem swojego faceta w spokoju, by mógł sobie
grać, a sam poszedłem do reszty. Łysy i mr. Muscle Milk wdali się w jakąś
zażartą dyskusję, do której próbował wtrącić się lider i jakoś załagodzić spór.
− Aoi, błagam,
pomóż mi – jęknął zrezygnowany Kai.
− Ja się nie
wtrącam – uniosłem ręce w poddańczym geście.
Jednak tak jak
wcześniej chwilę porozmawialiśmy z Kou o zaproszeniu naszych współpracowników,
tak też zrobiliśmy. Tym sposobem, nazajutrz, wpadła do nas ekipa gazetek z
browarami oraz innymi równie zdrowymi przekąskami. Większość czasu i tak
spędziliśmy, rozmawiając o pracy, co mogliśmy poradzić, że tym żyliśmy. Muzyka
dla każdego z nas była pasją i sposobem na radzenie sobie z nieprzyjemną
rzeczywistością. Po wypiciu jednak kilku piw oraz zapaleniu skręta na
rozluźnienie, stwierdziliśmy z Takashimą, że wyciągniemy nasze stare dobre
Guitar Hero. Trójka, bo trójka – niby stara część, jednak dla nas była
najlepsza. Mieliśmy dwie gitary, więc mogliśmy robić pojedynki, co chłopakom
zaraz się spodobało.
− Ja pierwszy! –
powiedział Matsumoto, zrywając się na równe nogi, gdy podłączyliśmy cały sprzęt
i sprawdziliśmy czy aby na pewno wszystko działało. Ten to dopiero miał zapał
małego dziecka. – Kto chce ze mną?
− Nikt – odparł Suzuki,
biorąc łyk piwa. Takanori zmrużył oczy niczym jadowita żmija i wytrącił Akirze
butelkę tak, że oblał sobie buzię i koszulkę piwem. Aż osmarkałem się ze
śmiechu, gdy Aki spojrzał rozeźlony na najmłodszego. – Z chuja spadłeś?
− Dzisiaj
jeszcze nie.
− Ja mogę z tobą
zagrać – powiedział Yutaka, który również podśmiechiwał się z całej tej
sytuacji.
− Dobra, to wybierzcie
jakąś piosenkę. Akira, chcesz coś na przebranie? – spytał Kou swojego
najlepszego przyjaciela, który wstał i z niesmakiem oglądał to, jak piwo
przesiąkło jego odzienie.
− Jasne.
Akira i Kou
poszli do garderoby, a ja zostałem z Takanorim i Tanabe, by im pomóc wybrać
piosenkę. Musiałem przyznać, że czas zleciał nam niewyobrażalnie szybko.
Zamówiliśmy później pizzę, znów zapaliliśmy i tak nagle kolejka do gry
przypadła na mnie oraz na mojego faceta. Spojrzeliśmy na siebie niczym dwa
bojowe lwy. Zaczęło się starcie tytanów.
Postanowiliśmy
zagrać na ekspercie piosenkę, której chyba nigdy nie bylibyśmy w stanie zagrać
w rzeczywistości, ale cóż, innej na pojedynek też wziąć nie mogliśmy, bo chyba
urazilibyśmy naszą gitarową dumę. Tym sposobem stanęliśmy przed ekranem
telewizora, grając Through the Fire and
Flames.
− Może mały
zakład? – powiedział Akira, nim jeszcze zaczęliśmy pojedynek. Z Kouyou byliśmy
już tak bojowo nastawieni, że ciskaliśmy ku sobie błyskawice z oczu.
− To znaczy? –
spytałem, wściekle przebierając palcami. Trzej Idioci siedzieli wyprostowani na
kanapie, wyczekując niechybnie historycznego widowiska, jakim był pojedynek Aoiego
i Uruhy w Guitar Hero.
− Ten, który
przegra, będzie musiał przebiec nago dookoła apartamentowca, krzycząc, że kocha
Babymetal.
− Zgoda –
powiedział Kou, nim ja w ogóle zdążyłem to przemyśleć. Byłem jednak zbyt pijany
i naćpany, by się nie zgodzić. Poza tym, w grę wchodziła duma.
Zaczęliśmy.
Stanęliśmy obaj w pełnej gotowości i zaczęliśmy grać, przyciskając odpowiednie
przyciski. Rzucaliśmy przy tym siarczyste przekleństwa, wyzywając się od
najgorszych dziwek. Jakby Sachiko to słyszała, to chyba uszy by jej zwiędły,
naprawdę. Szaleliśmy, krzycząc, klnąc i robiąc jakieś inne dziwne rzeczy,
wczuwając się w grę. Każdy z nas chciał zdobyć jak najwięcej punktów, nie nasza
to była wina, że przy okazji zachowywaliśmy się, jakbyśmy byli najgorszymi
wrogami i dzikusami wyrwanymi prosto z puszczy bieszczadzkiej.
− Zginiesz
śmieciu – warknąłem, gdy nadeszła pora na kulminacyjną solówkę.
− Zamknij ryj,
normiku – odparł Takashima, skupiając się na swojej solówce. – Zmiażdżę cię.
− Chciałbyś, gówniarzu.
Zaczęło się moje
solo i jedyne co miałem w głowie, to It’s
over 9000! Cóż poradzić, byłem chyba jednak bardziej dziecinny, niż bym
tego naprawdę chciał. Po siedmiu wyczerpujących minutach, miałem wrażenie, że
odpadną mi palce. Wypuściłem głośno powietrze, siadając na podłodze. Takshima
położył się, oddychając ciężko. Zdaje się, że z niego też zaczęło schodzić
napięcie.
− No pięknie –
Tanabe, Taka i Aki zaczęli nam klaskać. – Pozostaje tylko jedna sprawa.
Spojrzałem na
ekran. Najpierw na stronę moją, a następnie na połowę ekranu mojego męża i
poczułem, że przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz. No to świetnie. Przegrałem.
− Zdejmuj
portki, Yuu.
Na dworze
panowała minusowa temperatura, mróz szczypał mnie w dupsko i czułem, że po tej przebieżce
wyląduję na kilka tygodni w łóżku, lecząc zapalenie płuc. Nikt się zbytnio nie
przejmował mną i moim zdrowiem, ja w tamtym momencie myślałem tylko o tym, że
chłopacy mogą bez problemu patrzeć na mojego fiuta, którego zakrywanie zbytnio
mi nie wychodziło. Wyszliśmy całą piątką na dwór, każdy miał ze sobą telefon,
by nagrać to żenujące wydarzenie. Ja byłem goły, oni ubrani. I gdzie tu
sprawiedliwość?
− To tak –
powiedział Suzuki, który był pomysłodawcą tego popierdolonego pomysłu – masz przebiec
budynek z rękoma w górze i krzyczeć, że kochasz Babymetal.
− Te ręce
koniecznie muszą być w górze? – jęknąłem. Przebierałem nogami z zimna, na
dworze leżał śnieg, a ja w głowie już sobie myślałem, jak zemszczę się na
Akirze.
− Muszą,
koniecznie.
− Weźcie się
tylko nie gapcie.
− A co, masz
małego? – rzucił zaczepnie Matsumoto.
− Jak dla
ciebie, to nawet poniżej średniej krajowej byłby za duży – odgryzł się Kouyou.
− Aż tak mały? –
powiedział zaskoczony Tanabe.
− Czy wy
sądzicie, że poleciałbym na małego? – Shima wywrócił oczami.
− No też racja.
− Czy możecie
przestać dyskutować o wielkości mojego penisa?
− Chyba nie mamy
już lepszych tematów na dzisiaj – westchnął Suzuki. – Ale dalej! Musisz to
przebiec w minutę, trzymając ręce wysoko i krzycząc, że kochasz Babymetal. Już
ustawiłem stoper.
− Zaraz, co? W
minutę??
− Inaczej będziesz
musiał to zrobić dookoła komisariatu policji.
− Że co?! Tak
się nie umawialiśmy!!
− Gotowy? Do
startu… Start!
− Huh?!
Akira odpalił
stoper, a ja ruszyłem biegiem przez śnieg. Ja chyba śniłem. Czy naprawdę
właśnie biegłem nago dookoła własnego bloku?
− Ręce do góry! –
krzyknął za mną Tanabe.
No dobra.
Uniosłem wysoko ręce, zapewniając już sobie perfekcyjny przewiew. Szczerze, to
już mi wszystko dyndało koło chuja. Tik tok, on the clock but the party don't stop and now czy coś takiego.
− Kocham Babymetal!
– darłem się na całe gardło, biegnąc szalenie szybko przez zaspy. – Kocham Babymetal!
Kocham Babymetal!
Wrzeszczałem,
mało nie wdepnąłem w psią kupę, ale było mi już tak idealnie wszystko jedno, że
to aż karygodne. Chociaż nie ukrywam, dostałem zadyszki, jednak to pewnie
wszystko było przez to zioło, które wypaliliśmy z chłopakami. Przebiegłem cały apartamentowiec
w równo minutę. Zdyszany padłem w ramiona swojego mężczyzny, który to
troskliwie okrył mnie kocem.
− No to mamy
zwycięzcę – oznajmił mąż.
− Udało mi się? –
wydyszałem.
− Przybiegłeś w
równo minutę, gratulacje.
*
Tak po prawdzie,
to następnego dnia nie było ze mną jakoś tragicznie. Wprost przeciwnie, ta naga
przebieżka chyba mnie odmłodziła o kilka lat. Obudziłem się całkiem wcześnie
rano w łóżku z Kou, który nie spał, tylko macał mnie po kroku. Spojrzałem na
niego spod przymrużonych powiek.
− Swojego nie
masz? – mruknąłem.
− Tak sobie
myślę, że jest całkiem spory – powiedział, ściskając w dłoni moje przyrodzenie.
Aż jęknąłem.
− Tak?
− Rany, no.
Tym sposobem
rozpoczęliśmy poranne figle. My naprawdę odmłodnieliśmy przez te kilka dni, jak
nie było z nami Sachiko. Co najważniejsze, mogliśmy uprawiać seks bez ciągłego
pamiętania, że musimy być cicho. Naprawdę, wcześniej seks był dość stresujący z
tego powodu, że mała Sachi mogła się obudzić i przyjść do nas do pokoju,
podczas gdy my kochaliśmy się w najlepsze, istniała też możliwość, że mogła nas
usłyszeć, jeśli bylibyśmy za głośno lub robilibyśmy to jakoś wyjątkowo
intensywnie. A nie chcieliśmy, by musiała słuchać, jak my dwaj bezskutecznie
próbujemy zrobić jej rodzeństwo. To by była trauma.
Dlatego tego
poranka pieprzyliśmy się tak głośno i intensywnie, na ile pozwalały nam na to
nasze siły. Najpierw na jeźdźca, bo Kou lubił mieć kontrolę nad stosunkiem.
Ruchaliśmy się tak przez dobre kilkanaście minut, pojękując przy tym niczym
niewyżyte króliki. Później robiliśmy to na pieska. Dawałem Shimie klapsy,
podczas gdy on głośno jęczał. Mówiliśmy sobie przeróżne zboczone świństwa,
łóżko trzęsło się pod nami, a sąsiedzi pewnie zatykali sobie uszy watą lub dzwonili
na policję, że dwa pedały zakłócają spokój od rana. To dopiero był dziki seks z
rana z ukochanym. Kouyou nie stękał, ja pomrukiwałem. W końcu przeżyliśmy razem
cudowny orgazm. Mogło być więcej takich poranków w moim życiu.
Leżeliśmy
później przez kilka minut w łóżku, aż stwierdziliśmy, że coś zjemy.
Zaproponowałem Kou, by został w łóżku, a ja zrobię coś pysznego i przyniosę nam
to do łóżka.
− No proszę –
westchnął rozmarzony, głaszcząc mnie przy tym po policzku. – Jesteś taki
kochany.
− Nawet jeśli
pokonałeś mnie w Guitar Hero i musiałem nago biec na golasa po dworze.
− Wiesz,
wszystko mam nagrane.
− Spróbuj to
wrzucić do sieci, a cię uduszę.
Roześmiał się,
dając mi całusa. No cóż, jakoś nie umiałem się zbyt długo gniewać na Takashimę.
Poza tym, za taki poranek, kto mógłby być zły?
Zrobiłem nam coś
naprawdę dobrego – grzanki z awokado oraz jajkiem, świeże smoothie owocowe oraz
kawę. Ruszyłem z tym wszystkim do sypialni, gdy usłyszałem, jak ktoś spuszcza
wodę w łazience. Ach, więc jednak Shima wstał z łóżka. No ale po seksie zawsze
trzeba było skorzystać z toalety. Wszedłem do sypialni i zastałem Kouyou w
łóżku.
− Wow, ale to
ładnie wygląda – powiedział podnosząc się do siadu. Postawiłem tacę z jedzeniem
na szafce nocnej po stronie ukochanego.
− Co nie? A
właśnie myślałem…
Dopiero wtedy
mnie tknęło, że ktoś spuszczał wodę w ogólnodostępnej łazience, nie naszej. Kou
nie ruszał się raczej z łóżka, a właśnie…
Szybko poszedłem
do pokoju Sachiko. Shima zawołał mnie zaskoczony, jednak musiałem to sprawdzić.
I wcale się nie pomyliłem. Zajrzałem do środka bez pukania, mała siedziała na
swoim łóżku, czytając książkę. No myślałem, że mnie coś trafi.
− Co ty tu
robisz? – powiedziałem, nie ukrywając wcale szoku na widok córki. Zaraz
przyszedł Kou, który widząc nasze dziecko, mało nie upadł z zaskoczenia.
− Sachiko?!
− No… hej –
powiedziała niepewnie. To się nie działo naprawdę.
---
Królowa absurdu
wróciła!
Pojawiam się i
znikam, ale co poradzić, masa obowiązków żyć i pisać gejowskiego porno nie
pozwala. Z okazji jednak takiej, że mamy Pride Month, specjalnie dla was
rozdział I will be!
I soraski za
literówki i takie tam. Jak zwykle jestem leniwą pizdą i nie chce mi się niczego
sprawdzać.
Btw, mam
nadzieję, że wszystkie Żuczki znają tę piosenkę.
Do następnego
rozdziałuu~!
Bardzo jestem rada z powodu poprawy stosunków (w obu znaczeniach) między Yuu a Kou.
OdpowiedzUsuńEch, ukrywasz się, starasz być cicho, w końcu stopujesz z seksem aby dziecko przeżyło dzieciństwo bez niepotrzebnych widoków i dzięków, a to jak na złość wszędzie się wciśnie. Jak tu żyć?
Czyli nie z Akirą! Ha!
OdpowiedzUsuńOto igły, których brakowało podczas tej sielanki. Zazdrość, rytuna. Przyznam, że jako największy zazdrośnik tego świata trochę się zdziwiłam tym nagłym wyskokiem Yuu ze zdradą, sama na to nie wpadłam, szczególnie, gdybym była z kimś w tak naturalnej relacji. Ale w momencie, w którym dowiedzieliśmy się o przedłużonej, samotnej wizycie Kou nagle wszystko zrobiło się uzasadnione... ała!
Od dwóch rozdziałów miałam wielką nadzieję na głębokie zżycie się (haha, nie planowałam tego) naszych bubusiów i było mi bardzo miło, kiedy to się stało. To zawsze napawa smutkiem, kiedy namiętność dwójki ludzi w końcu znika. Z jednej strony cieszymy się normalnym życiem, a drugiej... brakuje tej magii mniej normalnego życia? Więc pielęgnacja, nawet co długi czas, jest pożądana~
A poza tym, całkowicie krzyżujesz moje domysły. Homo angst? No co ty. Rozkręcenie akcji w postaci faktycznego zdrado problemu? Ha. Dowiedzenie się o homowyzwiskach i rozkminy na ten temat? Proszę cię. O moich mrzoneczkach nie wspominam, bo nic się nie zakończyło >:)
Powiem ci, że jestem wielką fanką wątków pobocznych. Uwielbiam, kiedy z tyłu głównej akcji słyszymy jakie urywki innych. Życie Kagome, Aki i jego romanso problemy, zespół i to co się tam dzieje, kocham to. Czy jestem plotkarą? Uh, może, ale myślę, że zwyczajnie lubię analizować ludzkie życia, najróżniejsze, dlatego poza priorytetowym uważnie zwracam uwagę też na te z boku. A za każdym razem, kiedy szłaś w tym kierunku, całkowicie urywałaś to co się stało i nie wiemy kompletnie nic, a ty wredoto (insert TwitchLUL)
Swoją drogą, wszystkie humorki Sachiko wyjaśniły się w momencie, w którym podałaś jej datę urodzenia. Koziorożce. Największa zmora tego świata. Ja wiem, że ludzie mówią skorpiony, blabla. Bujda. Przy koziorożcach jesteście jak słodkie baranki. Nic, tylko podarować chłopakom zapas środków uspokajających na następne lata.
Już nic nie wymyślam, bo i tak dostanę tylko cegłą w czoło. Albo krzyżem. Odwróconym.