Migdałowe serce: Cruel World 08
O siatkówce, kebabach i damie w opresji
Jeżeli
człowiek w młodości jest zbyt rozsądny i nie popełnia błędów, to jest nudny.
Haruki Murakami –
„Wszystkie Boże dzieci tańczą”
Przyznam
szczerze, że mój sprint pobił chyba rekord Usaina Bolta. To, jak błyskawicznie
znalazłem się przy recepcji było moim małym sportowym sukcesem. Zdyszany
dopadłem do okienka, starsza pani popatrzyła na mnie zaskoczona znad krzyżówek.
Zdaje się, że mało jaki uczeń tak niespodziewanie zjawiał się przy recepcji,
jakby przebiegł dopiero cały maraton.
− Co się stało?
– spytała zaskoczona.
− Przepraszam...
ale… nie ma może… innych pokoi? – wydyszałem, mało nie wypluwając płuc.
− Innych pokoi?
A jest jakiś problem z tamtym?
− Nie sądzę,
bym… dał radę… dogadać się… ze współlokatorem – wyprostowałem się, biorąc
głęboki wdech i wydech, próbując unormować oddech. Dyszałem niczym jakaś stara,
ledwo zipiąca lokomotywa. Wtedy pierwszy raz w głowie pojawiła mi się myśl o
tym, że może dobrze by było, gdybym rzucił fajki. Szkoda, że realizację tego
pomysłu rozpocząłem ponad dziesięć lat później.
− Są inne pokoje.
Ucieszyłem się
jak dziecko, w mojej głowie pojawiła się iskierka nadziei, że może jednak uda
mi się uwolnić od psychola chociaż na większy dystans. Zrobić cokolwiek, byle
tylko nie dzielić pokoju z jednym z moich największych koszmarów.
− Tak? To…
− Ale nie są
wolne.
Poczułem się,
jakby ktoś mnie spoliczkował. Serio? Trzeba było tak od razu.
− Aha –
bąknąłem, tracąc momentalnie wszelki zapał. Coś w środku mnie kazało mi jednak
dalej pytać. – Ale na pewno nie znajdzie się jakieś inne wolne miejsce?
− Na pewno nie.
− Tak na sto
procent? Jest pani pewna??
− Chłopcze –
westchnęła – wracajże do pokoju, rozpakuj się, pobądź chwilę ze swoim
współlokatorem i za jakiś tydzień przyjdź i powiedz mi, że się z nim jednak nie
dogadasz.
− Ale ja wiem,
że już teraz się z nim nie dogadam – odparłem zły. – To wcale nietrudne.
− Nie mam innych
wolnych pokoi.
− Serio? –
fuknąłem. – To super, dziękuję za pomoc – odparłem zły, odwracając się od
recepcjonistki.
Wściekły
wróciłem do pokoju. Ren półleżał na jednym z łóżek, wesoło machając
spuszczonymi w dół nogami i przeglądał jakiś komiks. W jednym momencie odczułem
przemożną odrazę w stosunku do całego pomieszczenia, w jakim się znajdowaliśmy,
chociaż pokój sam w sobie nie był jakiś brzydki. Faktycznie, do wysokich
standardów to nie należało, ale co poradzić. Przeszło mi nawet przez myśl, by
jednak zdecydować się zamieszkać z ojcem i by do niego zadzwonić, jednakże
pomyślałem, o tym, że miałbym spędzać z tym człowiekiem dni i kontrolowałby
mnie, jakbym był wciąż w podstawówce, dlatego automatycznie porzuciłem ten
pomysł. Zmierzyłem swego oprawcę wzrokiem, a ten uniósł wyżej komiks, patrząc
na mnie, po czym posłał mi szeroki uśmiech.
− Ale super, że
jesteśmy razem w pokoju, co nie? – rzucił.
− Świetnie –
odparłem.
I gdy już
myślałem, że naprawdę odetnę się od tego mafijnego towarzystwa, to
niespodziewanie ono za mną samo szło. Byłem niczym w jakiejś klatce. Do
jakiegokolwiek rogu bym nie poszedł, oni i tak by mnie znaleźli.
− Huh? Nie
wyglądasz na zadowolonego – powiedział, wwindowując się do siadu. – Coś się
stało?
− Sam chciałbym
wiedzieć.
− Opowiedz mi o
tym.
Zacisnąłem
dłonie w pięści, co nie uszło jego uwadze. Ren uśmiechnął się pod nosem,
zadowolony sam z siebie, że zdołał wywołać u mnie tak potężną irytację. Nie
chciałem wywoływać kłótni już pierwszego dnia w bursie, jednakże czułem, że nie
wytrzymam zbyt długo bez wymierzenia mu porządnego ciosu w tę jego
psychopatyczną łepetynę.
Moja najdroższa,
najukochańsza Amaterasu, za co musiałaś mnie tak przez całe życie karać? Czy aż
takim problemem było danie mi chociaż tygodnia spokoju? Tygodnia, podczas
którego nikt by nie robił ze mnie worka treningowego, próbował zgwałcić, zabić,
pobić mnie, zniszczyć mi życie w każdym aspekcie i na wszelaki sposób? Czy
zrobiłem kiedyś coś tak złego, że teraz musiałem płacić za swoje grzechy
życiowym pechem?
Wyciągnąłem z
plecaka taśmę klejącą, a następnie zrobiłem nią linię na podłodze. Przechodziła
ona przez cały pokój, przecinając go na pół i kończyła się na drzwiach. Ren
patrzył na mnie bez wyrazu, gdy wytaczałem granice, których byłem pewny, że nie
będzie przestrzegał.
− To twoja
połowa, a to moja – oznajmiłem, wskazując na części pokoju, gdy skończyłem
wyznaczanie terytoriów. Wyprostowałem się, podpierając się pod bokami. – Nie
przechodź na moją stronę, a ja nie będę przechodził na twoją. Zgoda?
− Po co to? –
fuknął.
− Żebyśmy mieli
trochę swojej własnej przestrzeni – rzuciłem. Wydawało mi się być to naprawdę
sensowym wytłumaczeniem. – I żeby nie było problemów i gadek w stylu, że ja
dotykam twoich rzeczy, a ty moich. Więc trzymaj swoje graty u siebie, a ja będę
miał swoje u siebie i wszyscy będą szczęśliwi.
− Durny jesteś,
Yuu – oznajmił, jakby mówił o pogodzie.
− Wolałbym
stwierdzenie zapobiegawczy, ale jak wolisz. Trzymaj się swojej strony, a
unikniemy problemów.
Ren zmrużył
oczy, jakby nieco podejrzliwie. Właśnie tak wyglądał wzrok żmii tuż przed
atakiem na swoją ofiarę. Uśmiechnął się, szczerząc przy tym swoje jadowite kły,
a ja już wiedziałem, że jestem zgubiony.
Ile bym oddał w
tamtym momencie za odrobinę spokoju. Ren zawzięcie uprzykrzał mi życie na różne
sposoby i już nawet nie chodziło o to, że byliśmy razem w pokoju. On w ogóle b
y ł. Istniał. I to na dodatek tak blisko mnie. Na całe moje szczęście nie
chodziliśmy do tej samej szkoły i chociaż tam miałem nieco odpoczynku od niego.
Jedyne kilka godzin, podczas których miałem spokój od tego pieprzonego
psychopaty. Oczywiście też, zaraz po tym, jak okazało się, że Ren i ja będzie
współlokatorami przez najbliższy rok, skontaktowałem się z Kotetsu, by chociaż
on wyjaśnił mi, jak w ogóle doszło do tego, że ten człowiek w dalszym ciągu był
w moim życiu.
− Nikt ci nie
powiedział? – rzucił Kotetsu w słuchawkę. – Ktoś miał być blisko ciebie, skoro
odszedłeś. W końcu możesz puścić farbę policji lub komuś innemu.
− Ja?! –
oburzyłem się. Mało mi brakowało do tego, by rzucić telefonem o ścianę. – Komu miałbym
o tym w ogóle mówić? Prędzej by mnie zamknęli, wiesz przecież.
− Ja wiem, Yuu,
wiem. Jednak mieli do wyboru albo wypuścić cię z Renem, albo zabić. Wiem, że
mogli wziąć kogoś lepszego, ale on sam nalegał, bo w końcu był twoim partnerem
i zna cię najlepiej. Ale po roku, jak wszystko będzie dobrze, zostaniesz
całkowicie zwolniony spod obserwacji.
− Po… roku…?
− Tak, to i tak
nie jest długo. Nie martw się, Ren zda raport i raczej nie przedłużą ci
obserwacji, nikomu nie przedłużają.
− Kotetsu, to
jest Ren.
Po drugiej
stronie zapadła cisza. Po chwili rozległo się głębokie westchnięcie niemocy.
− No tak.
− To niemożliwe,
żeby nie przedłużyli mi obserwacji. Przecież on specjalnie będzie się starał o
to, żeby to zrobili. Nie możesz czegoś zrobić? Nie mógłbyś porozmawiać z Minano
albo wpłynąć jakoś na Rena?
− Yuu, ja
naprawdę bardzo bym chciał, jednak wiesz przecież, że niewiele mogę z tym
zrobić. Oni zrobią co chcą. Pozostaje nam się modlić o to, aby Ren nie bawił
się w żadne swoje gierki.
− Wiesz, że
będzie się bawił.
− Wiem, Yuu –
ponownie westchnął. – Ale próbuję wierzyć w to, że może jednak będzie dobrze.
I pomimo tego
gówna, w którym się znalazłem, udało mi się w miarę dostosować do kolegów z
klasy. Już pierwszego dnia zajęć, podczas gdy lekcja już się zaczynała, ja
przyszedłem, oczywiście, spóźniony. Powinienem się był nazywać
Yuu-Spóźniony-Shiroyama, bo to idealnie do mnie pasowało. Wpadłem do klasy
kilka minut po dzwonku, nauczyciela, o dziwo, jeszcze nie było w klasie. Ale to
i było nawet lepiej dla mnie. Zająłem miejsce w ławce obok jakiejś dziewczyny,
która spojrzała na mnie tak oburzona, jakby za chwilę miała mi przywalić z
główki w twarz. Dopiero wtedy przypomniało mi się, że nie jestem u siebie, w
swojej niewielkiej miejscowości, tylko w Tokio. Tutaj wszystko było inne;
ludzie, zwyczaje, zachowania. Tutaj byłem nikim, jednak świadomość anonimowości
bardzo mi się podobała.
− Wolne? –
spytałem trochę zbyt niepewnie jak na mnie, chociaż było już za późno.
Rozsiadłem się w najlepsze, rozkładając potrzebne książki.
− Nie – odparła
dziewczyna, mierząc mnie wściekłym spojrzeniem.
Czy ktoś mógłby
się spodziewać tego, że ta dziewczyna i ja zostaniemy najlepszymi kumplami? Na
pewno ja się tego nie spodziewałem w tamtej chwili, jednak życie pisało naprawdę
zaskakujące scenariusze.
To było moje
pierwsze spotkanie z Nanami – zdeklarowanej lesbijki, weganki, obrończyni praw
zwierząt, buntowniczki z prawdziwego zdarzenia. Przy niej wypadałem naprawdę
szaro. Nanami była osobą twardo stąpająco po ziemi, nie obchodziły jej jakieś
mody na słodziutkie zachowanie, uliczna moda. O nie. Ta kobieta była jak burza
z potężnymi piorunami. Trzymała w pionie mnie oraz mojego innego licealnego
kumpla, którego jeszcze wtedy nie udało mi się poznać. Jedyne, co żałowałem, że
moja relacja z Nanami nie przetrwała próby czasu. Jednak z drugiej strony
cieszyłem się, że miałem okazję poznać kogoś takiego jak ona. Po czasie ja
zacząłem umawiać się ze swoim przyszłym mężem, ona znalazła dziewczynę, dla
której była niczym waleczny książę na koniu. Poza tym, obie stały za prawami
zwierząt i po prostu w pewnym momencie urwał nam się kontakt. Żeby nie było,
zaprosiłem ją na swój ślub, jednak nie dostałem odpowiedzi zwrotnej, więc
prawdopodobnie albo nie chciała się na nim zjawić, albo się przeprowadziła.
Cóż, to drugie było pewne, jednak wysłałem jej zaproszenie do domu rodzinnego.
Istniała też możliwość, że zupełnie odcięła się od swojej konserwatywnej
rodziny, co w ogóle by mnie nie zaskoczyło. Myśląc jednak po latach o swojej
licealnej przyjaciółce, miałem jedynie nadzieję, że ma się dobrze i żyje w
dostatku ze swoją ukochaną oraz z gromadką zwierząt.
− No, to już
trudno. Będziesz się musiała ze mną przemęczyć – powiedziałem, odwracając się
od niej.
− Że co proszę?
– burknęła wściekła. Kątem oka widziałem, że opadła jej szczęka. Liczyło się
pierwsze dobre wrażenie, nieprawdaż? Nie udało mi się takiego zrobić na Nanami.
− No już,
nieważne. Nauczyciel wchodzi – przerwałem jej, widząc, że belfer już wchodził
do klasy. Spóźniony, bo spóźniony, ale to dobrze. Ja sam również nie byłem zbyt
punktualny. – Tak swoją drogą, to jestem Shiroyama Yuu.
− Sudou Nanami –
odparła mimowolnie.
− Witam
pierwszaczków w nowym roku szkolnym – powiedział belfer, podchodząc do swojego
biurka. – Wybaczcie spóźnienie, z reguły jestem punktualny. Pomijając ten
drobny poślizg, mam przyjemność powitać was dzisiaj na pierwszych zajęciach
archeologii. Musicie pamiętać, że to najważniejszy przedmiot w szkole.
Nauczyciel
zapisał swoje nazwisko na tablicy. Powiedział, jakie są jego wymagania wobec
nas, a następnie przeszedł do odczytywania listy obecności.
Marzyłem o tym,
by stamtąd wyjść. Nie dlatego, że facet mi nie przypadł do gustu albo dlatego,
że przedmiot w żaden sposób mnie nie interesował. Nie, nic z tych rzeczy.
Nauczyciela miałem szczerze gdzieś, przedmiot, cokolwiek by było związane z
historią, zawsze mnie interesowało. Po prostu nie czułem się na siłach, by w
ogóle chodzić do szkoły. Bo niby po co? To nie ja sobie wybrałem tę szkołę, nie
zależało mi konkretnie na własnej edukacji. Nie interesowała mnie algebra,
chemia czy cokolwiek innego. Szczerze powiedziawszy, coraz mnie rzeczy mnie
interesowało. Siedząc tak na tej nieszczęsnej archeologii myślałem o tym
wszystkim i ogarnęło mnie jedno wielkie przerażenie. Kim ja, w ogóle byłem, kim
chciałem być? W tamtym momencie poczułem, że coś mnie jakby pożerało od środka.
Chwila moment i już mnie nie było.
− Hej ty,
Shiroyama – powiedziała Nanami, gdy skończyły się zajęcia, a ja wciąż
siedziałem w miejscu niczym zawieszony robot. Spojrzałem na koleżankę, która
trzymała pod pachą obszerny podręcznik do archeologii. Spojrzałem na nią nieco
nieobecnym wzrokiem. – Idziesz czy zostajesz?
− Huh? –
mruknąłem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ona zaczęła ze mną normalnie rozmawiać.
To ci niespodzianka. Myślałem, że skutecznie udało mi się zrobić złe pierwsze
wrażenie. Jak widać, Nanami nawet nie potrafiło zrazić gburowate zachowanie,
była naprawdę twardą babką. – Idę.
− To rusz dupę –
rzuciła jeszcze, odwracając się do mnie tyłem.
Powiodłem za
dziewczyną wzrokiem, aż zniknęła w tłumie ludzi na korytarzu. Faktycznie,
jedynie ja zostałem w klasie wraz z belfrem od archeologii, który uparcie
czekał, aż wyjdę z sali. Jasna sprawa, panie psorze, już mnie tu nie ma.
Spakowałem swoje rzeczy, po czym wyszedłem na korytarz. Sprawdziłem jeszcze, w
jakiej sali odbywają się moje następne zajęcia, by się pod nią udać. Jakoś tak
udało mi się dotrwać do końca zajęć, ciągnąc się za innymi i rozmawiając
jedynie z Nanami od czasu do czasu, która robiła mi jakieś uszczypliwe uwagi za
każdym razem, gdy nieco się zamyślałem lub robiłem jakieś inne wiejskie rzeczy. Tym sposobem
przetrwałem aż do zajęć wychowania fizycznego. Pan Ryutarou, zmora prawie
każdego ucznia tej szkoły, był nauczycielem, który prowadził wuef. Pamiętam, że
mój przyszły chłopak, który ciekawym zbiegiem okoliczności również uczęszczał
do tej szkoły, też miał z nim zajęcia wuefu. Pan Ryutarou uprzykrzał życie jemu
oraz kilkoro innym uczniom w tej szkole. Był zawzięty i pamiętliwy, łatwo się
denerwował i gwizdał na uczniów tym swoją czerwonym, niczym płachta torreadora
gwizdkiem, jak popierdolony, no ale co poradzić, uczył wuefu. Od większości
wuefistów raczej nie można było wyegzekwować normalnego zachowania.
Nauczyciel
sprawnie przeszedł od spraw organizacyjnych do konkretnej lekcji i już na
pierwszych zajęciach graliśmy w piłkę siatkową. Przyznam się szczerze, że nigdy
nie byłem jakimś zapalonym sportowcem, jednak z jakiegoś nieznanego nawet mnie
samemu powodu, postanowiłem dać z siebie nieco więcej niż zazwyczaj i pokazać z
jak najlepszej strony. Nie to, że próbowałem się popisywać, bo to jakoś nigdy
mnie nie interesowało. Po prostu zawsze byłem dobry w siatkę, dlatego nawet i
bez większego wysiłku wpadłem nauczycielowi w oko. Nie w takim sensie,
oczywiście. Chociaż ta nasza pierwsza gra była tragiczna – nie znałem imion
nikogo z klasy, bo oczywiście nie uważałem podczas przedstawiania się i tylko
krzyczałem do nich „ej ty!” albo po prostu darłem się „moja!”, gdy chciałem
odebrać piłkę. Zauważyłem jednak, że z jednym z graczy w drużynie umiem
odnaleźć wspólny język bez jakichkolwiek słów. Tak wiem, dziwnie to brzmiało,
ale ja wystawiałem piłkę, a on z automatu ją ścinał lub też na odwrót. W
przeciwieństwie do reszty naszej drużyny, która jak te mimozy, momentami po
prostu stała, gapiąc się na piłkę i mając nadzieję, że ktoś inny ją odbierze.
Jakoś w tamtym momencie poczułem, że dogadam się z tym chłopakiem nie tylko w
kwestii sportu i w ogóle się nie pomyliłem. Yune, bo tak zwał się tego
jegomość, został moim dobrym kumplem już na długie lata.
− Wy dwaj –
powiedział Profesor Ryutarou, wskazując na mnie oraz Yune, podczas gdy męskie
drużyny schodziły z parkietu, by dziewczyny mogły wejść. – Wasze nazwiska.
Yune i ja z
początku nie byliśmy pewni czy nauczyciel mówił do nas. Stanęliśmy, patrząc po
reszcie klasy, a następnie po sobie nawzajem. Bez wątpienia chodziło o naszą
dwójkę.
− Aizawa –
powiedział mój kolega. – Aizawa Yune.
− Shiroyama Yuu
– również się przedstawiłem.
− Chcę was widzieć
na treningu w czwartek.
Ponownie
spojrzeliśmy z Yune po sobie. Żaden z nas nie miał jednak nawet możliwości, by
zaprotestować, gdyż nauczyciel zaraz się od nas odwrócił i poszedł sędziować
mecz damskiej części naszej klasy. Yune posłał mi nieco zakłopotany uśmiech, w
konsekwencji czego myślałem, że się porzygam na środku parkietu. Wydało mi się
już, że los chciał, bym trafił na klona Shujiego, jednak na szczęście to było
mylne wrażenie. Yune znacznie różnił się od mojego zmarłego przyjaciela, fakt,
też miał dobre serce, które mógłby oddać byle komu i dziecinne zaufanie do
niemal każdej żyjącej istoty. Był też jednak elastyczny i wytrwały. Tak jakby
to jego biedne, niewinne serduszko, które mógł oddać każdemu, zastępował nowym,
nieco lepszym, a zaufanie było jak jakaś dziwna masa, która, nieważne jak
bardzo się ją powyginało, porozciągało, pomiętoliło, zawsze wracała do swojego
pierwotnego kształtu. Yune, podobnie jak i ja, potrafił o siebie zadbać i wcale
nie przeszkadzała mu samotność. Może dlatego zostaliśmy później przyjaciółmi do
końca moich dni.
− Tego się nie
spodziewałem – przyznał. Usiadł obok mnie na ławce, co z początku mnie
zirytowało. Nie miałem wcale chęci, by rozmawiać z kimkolwiek. Moje myśli już
zaprzątał fakt, że w pokoju będzie czekał na mnie Ren, że pewnie uderzy mnie na
powitanie prosto w twarz i na mnie nawrzeszczy bez konkretnego powodu. Chociaż
nie, powód miał – zazdrość. Byłem pewny, że nazajutrz przyjdę na zajęcia w
limem pod okiem i od razu wyjdę przed klasą na jakiegoś patologicznego
dzieciaka z wioski, który pierwsze co robi, to bije się na powitanie z każdym.
− Ta, no –
odparłem, nawet za bardzo nie słuchając tego, co mówił do mnie Yune.
− Yuu, tak?
Zajebiście grasz.
− Dzięki.
− Pewnie wezmą
nas obu do drużyny.
− Mhm –
mruknąłem, patrząc na to, jak jedna z dziewczyn nieudolnie zagrywała piłkę.
Była naprawdę malutka i drobna, więc wcale nie dziwiłem się, że sprawiało jej
to taką trudność. Nie to, że było to jakieś zasadne, ale z reguły te naprawdę
małe były kiepskie w sporcie.
− Ogólnie, to
naprawdę dobrze mi się z tobą teraz grało. Byłeś może wcześniej w jakiejś
drużynie czy coś? Bo ja w gimnazjum grałem na rozgrywającym przez półtora roku.
Wiesz, zawody i takie tam. Całkiem spoko było. Może spotkaliśmy się nawet na
jakimś meczu i nie pamiętamy. Skąd w ogóle jesteś? Bo ja chodziłem wcześniej
do…
Miałem wrażenie,
że słowa Yune odbijają się ode mnie niczym od jakiejś niewidzialnej tarczy. Nic
do mnie nie docierało, nic nie miało sensu. Patrzyłem niczym zahipnotyzowany na
piłkę i w ogóle o niczym nie myślałem. Nie to, że nagle odnalazłem w sobie
jakąś swoją pasję czy powołanie podczas tej jednej lekcji wychowania
fizycznego. Skądże. Po prostu się wyłączyłem i nawet nie myślałem o tym, że
patrzę jak głupi na piłkę, jakbym był kotem, który spojrzeniem podąża za kolorowym
laserem. Co mogłem jednak poradzić? Po czwartkowych zajęciach klubu
siatkarskiego Yune i ja dostaliśmy się do drużyny – on był rozgrywającym, a ja
atakującym. Co prawda, z początku byliśmy w drugim składzie, jednak dość szybko
uległo to zmianie. Szczerze powiedziawszy, byłem dość wziętym zawodnikiem,
grałem naprawdę dobrze i nawet proponowano mi dalszą sportową karierę oraz
stypendium. Sport nie był jednak jakąś moją pasją, a jedynie urozmaiceniem
życia, więc nawet nie zastanawiałem się przy odmawianiu klubom siatkarskim,
które bardzo pragnęły pozyskać nowego zawodnika. Cóż, w siatkówkę jednak grałem
jeszcze przez jakiś czas od zakończenia szkoły, na studiach. Byłem nawet w
drużynie studenckiej, do której w zasadzie przyjęto mnie bez mojej wiedzy. Po
prostu trener ze studiów bacznie śledził siatkarskie poczynania co lepszych
zawodników ze szkół średnich, by później móc ich mieć w swoim klubie. Zagrałem
kilka(naście) meczów towarzyskich. Na niektórych z nich pojawiał się też mój
ówczesny chłopak, późniejszy narzeczony i w końcu mąż, który ochoczo kibicował
mi z trybun. Nie ukrywałem, że doczekałem się czegoś na kształt własnego
fanklubu siatkarskiego, jednak to mnie wcale nie ekscytowało. Cieszyłem się
jednak jak głupi, gdy on był na tych meczach i mógł widzieć mnie w akcji.
Dopiero wtedy czułem, że gra ma w ogóle sens. Koledzy z drużyny też mówili mi
wtedy, że jestem w naprawdę dobrym nastroju. Fakt faktem, na treningach
pojawiałem się dopiero przed meczami, jednak dziwnym trafem nie wychodziłem z
formy. Dopiero na ostatnim roku studiów zupełnie odmówiłem jakiejkolwiek
współpracy. Raz, że musiałem napisać pracę magisterską, która wymagała ode mnie
poświęcenia czasu, a dwa, miałem depresję, która jakby wyłączyła u mnie
wszelkie zdolności ruchowo-motoryczne i prędzej bym umarł podczas jakiegoś
meczu, gdyby ktoś mi przyserwował piłką w głowę. Chociaż może śmierć nie byłaby
wcale taką złą opcją.
Przyszedłem do
bursy tuż po lekcjach. Rena nie było w pokoju, dzięki czemu odczułem sporą
ulgę. Rzuciłem plecak niedbale na podłogę po swojej stronie, wziąłem z szafki
rzeczy na przebranie oraz ręcznik, po czym poszedłem pod prysznic. Niby w
szkole były prysznice i praktycznie wszyscy poszli z nich skorzystać po
wychowaniu fizycznym, jednak wcale nie miałem ochoty czekać w kolejce i jeszcze
przypadkiem się z kimś integrować. Błyskawicznie więc zabrałem się po zajęciach
do siebie. Poszedłem wziąć prysznic, a następnie położyłem się na łóżku, by
zrobić drzemkę. Zasnąłem na może godzinę lub dwie. To było przerażające, jak
zmęczony byłem, jeszcze nigdy wcześniej nie dopadało mnie tak potworne
wyczerpanie. Zapadłem w sen niczym małe dziecko, zwijając się w kłębek pod
kocem i przytulając do poduszki. Dziwnie się czułem, dlatego postanowiłem
przespać to uczucie. Jak okropne było to, że mi się nie udało. Obudziłem się po
tych kilku godzinach z tym samym nieprzyjemnym uczuciem, jakby ktoś wiercił mi
dziurę w brzuchu. Leżałem tak przez parę minut, nie ruszając się kompletnie,
dopóki nie usłyszałem, jak mój telefon dziko wibruje na szafce. Wziąłem
urządzenie, niechętnie wyciągając po nie rękę. Dzwoniła mama.
− Hej –
odebrałem.
− Cześć,
kochanie – przywitała się ze mną. – Jesteś już po lekcjach?
− Tak –
odparłem.
− Spałeś, no
nie?
− Taaak.
− Słychać. Masz
tak zaspany głos, jakbyś się dopiero obudził ze snu zimowego – zaśmiała się.
Uśmiechnąłem się pod nosem na jej uwagę. – Ale chyba cię nie obudziłam?
− Na szczęście
nie.
− Huh, na
szczęście. Dobrze dla mnie. I jak pierwszy dzień?
−
Organizacyjnie. Nic ciekawego się nie działo.
− Ach, okej. W
zasadzie racja, na pierwszych lekcjach nigdy nic się nie dzieje.
− No, oprócz
wuefu. Nauczyciel kazał mi przyjść na trening z siatkówki.
− Chcą cię do
drużyny?
− Nie wiem,
możliwe.
− Uwah! –
pisnęła zadowolona. – To świetnie. Musiałeś więc grać naprawdę dobrze. A jak
ludzie? Poznałeś kogoś fajnego?
− Nie bardzo.
− Szkoda. Może
jeszcze ktoś się znajdzie w porządku.
− W końcu to był
dopiero pierwszy dzień.
− Tak. A jak
twój współlokator?
W momencie, gdy
zadała to pytanie, coś ścisnęło mnie za gardło. Przez krótką chwilę jakaś obca
siła kompletnie odebrała mi zdolność mówienia i miałem wrażenie, że chyba za
moment zemdleję na tym łóżku. Nie pomyślałem, że zapyta mnie o współlokatora, a
to było jednak oczywiste pytanie, które mogła zadać matka. Ba, to było w pełni
normalne.
− Na razie jakoś
się dogadujemy – odpowiedziałem w końcu.
− Na razie?
− Nie wiem, jak
będzie później, ale nie wydaje mi się, że będzie coś nie tak.
− Mhm…
Ona wiedziała,
że już coś było nie tak. Cholera, dlaczego przed matkami nigdy nie dało się
zupełnie niczego ukryć? Co to za magiczna siła, jaką one władają, że nieważne
jak dobrze to robisz, one znają każdy sekret i szczegół twojego życia. No
dobra, może nie każdy, bo jednak było sporo rzeczy, o których moja mama nie
wiedziała, ale jednak potrafiła wyczuć, że nie do końca dogaduję się ze swoim
współlokatorem i coś mi nie pasuje, chociaż to był dopiero pierwszy dzień.
− A z ojcem
rozmawiałeś? – spytała niespodziewanie, zupełnie zmieniając temat.
− Dzisiaj nie.
− No jasne, bo
po co miałby dzwonić – prychnęła. Mało się nie zakrztusiłem powietrzem. To było
pełne takiej pogardy! Chociaż wcale nie dziwiłem się, że mama miała taki
stosunek do ojca, w końcu był chujem. A ja czułem, że kiedyś będę taki sam,
chociaż naprawdę nie chciałem.
Myśląc jednak o
tym obecnie, uważam, że przejąłem sporo cech mojego ojca. Nie mówiąc nawet o
wyglądzie, ale o charakterze. Obaj równie łatwo się denerwowaliśmy, byliśmy
zawzięci w wielu kwestiach i mieliśmy wspólną manierę, którą było flirtowanie
ze wszystkim, co się rusza. Mnie, na całe szczęście, minęło to po tym, jak
poznałem miłość swojego życia. Brzydko powiedziawszy, byłem i nadal mam klapki
na oczach niczym koń, a moje spojrzenie skierowane jest tylko na tę jedną osobę.
Mama bardzo starała się, bym nie był taki jak ojciec, bym potrafił dochować
wierności osobie, z którą byłem i szczerze, nigdy mi się to nie udawało. Przez
całe moje licealne związki, nieważne z kim byłem, zawsze musiałem zrobić
chociaż jeden skok w bok i wcale nie czułem się z tym źle. Pewnie dlatego, że
nie traktowałem tych relacji poważnie, dla mnie to była zabawa. Nie miałem też
żadnych głębszych uczuć do tych osób, więc nie miałem też wyrzutów sumienia ani
zawahania. Szkoda tylko, że tak wiele młodych kobiet i mężczyzn zostało ze mnie
mocno zranionych. Nie ukrywając, byłem gruboskórny, gburowaty, nie obchodziły
mnie uczucia nikogo. Nie potrafiłem przecież poważnie potraktować dziewczyny, z
którą nigdy w życiu nie rozmawiałem, której ani razu nie widziałem na oczy, a
ona przyniosła mi czekoladki i myślała, że będę ją kochać za te czekoladki, że
zostanę jej na zawsze i będę tym niegrzecznym chłopczykiem, który grzeczny
będzie tylko dla niej. Zdarzyła się taka sytuacja i jedyne, co zrobiłem, to
poszedłem z nią do łóżka. Jak się okazało, była dziewicą i strasznie przeżywała
swój pierwszy raz. To okropne, gdy pomyślę o tym, ilu dziewczynom odebrałem
dziewictwo. Nie to, że miałem w tym jakiś ukryty cel, bo wcale nie miałem,
jakoś tak okazywało się często podczas, że ona jeszcze z nikim nie spała i ja
byłem tym jej pierwszym. Myślałem sobie wtedy, że dlaczego nie mogłaby tego
zrobić z kimś, kto potraktowałby ją w tym momencie pieszczotliwie, jak tę
delikatną rusałkę. Przecież one właśnie tego wtedy potrzebowały, a nie mnie. Ja
tam byłem tylko narzędziem, a poza tym, po prostu chciałem coś poruchać. Nie
moja wina, że chciało mi się uprawiać seks, to hormony we mnie jeszcze buzowały.
Wszystkim tym dziewczynom wydawało się, że jestem dla nich kimś naprawdę ważnym
i myślały, że ja też mam je za kogoś, z kim chcę być. To okropne, gdy pomyślę o
tym, że kiedyś jedna dziewczyna przedstawiała mnie każdemu jako jej chłopaka,
pokazywała moje zdjęcia i cieszyła się jak głupia. Raz w końcu się do niej
odezwałem, bo coś chciałem i nazwałem jej nie jej imieniem. Ból i rozczarowanie
na jej twarzy pojawiły się momentalnie. Po chwili płaczliwie zapytała, czy nie
pamiętam, jak ma na imię. Odpowiedziałem, że właśnie nie bardzo i przeprosiłem.
Prawie dostałem od niej w twarz. Szkoda, że prawie, bo chyba wtedy właśnie tego
potrzebowałem. Żeby ktoś przyłożył mi w twarz i przywrócił do rzeczywistości.
Zamiast tego, zostałem wyzwany od najgorszych świń, dupków i zdrajców, co nawet
nie zrobiło na mnie wrażenia. Bo taki właśnie byłem, nie ukrywajmy.
− Nie będę ci
przeszkadzać – kontynuowała mama. – Oby się ten twój stary odezwał.
− Mamo! –
parsknąłem śmiechem.
− No co? – w
ogóle nie miała wyrzutów sumienia po tym, jak mówiła o moim ojcu. Ale wcale się
jej nie dziwiłem.
− A no nic. Może
się odezwie. Jak nie, to trudno.
− Nie, trudno.
− Hm? Dlaczego?
− Mógłby się
chociaż trochę zainteresować. Wiem, Yuu, że jesteś zaradny i umiesz sobie
radzić, ale jednak to Tokio. Dlatego, skoro on jest tam na miejscu, wolałabym,
żeby wykazał chociażby ziarenko zainteresowania.
− Wiesz
przecież, że tak nie będzie.
Na krótką chwilę
zapadła między nami cisza. Zdaje się, że mama wciąż próbowała odnaleźć w moim
ojcu chociaż odrobinę tego, co kiedyś ją do niego przyciągnęło. Pragnęła
wierzyć w to, że nadal jesteśmy chociażby namiastką rodziny. Że on w środku
ciągle jest tym samym Ishidą sprzed parunastu lat, a ona dalej jest tą samą
Akiko. Okropne było to, że już nie było ani jego, ani jej, choć tak pragnęła,
by każdy samotny poranek był tylko smutnym snem, a nie bolesną rzeczywistością.
Wiedziałem, że w mamie pozostały resztki miłości do taty, tego nie była w
stanie ukryć. Bez tej miłości nie potrafiłaby go nienawidzić, a tę nienawiść
pielęgnowała codziennie, patrząc na stojące w salonie jedno z niewielu zdjęć
rodzinnych.
− Wiem –
powiedziała, starając się zahamować westchnięcie rezygnacji i niemocy. –
Chociaż… No nic.
− Zadzwonię do
Mahiro – obiecałem jej. – I do Kage, chociaż ona pewnie nie będzie mieć dla
mnie czasu.
− Rozmawiałam z
nią w zasadzie przed chwilą i pytała o ciebie. Zadzwoń do niej.
− Huh, naprawdę?
Okej.
Zaskoczyło mnie
to bardzo, ponieważ nie byłem z Kage tak blisko jak z Mahiro. Odkąd wyjechała
na studia, to prawie w ogóle nie rozmawialiśmy, co było nieco przykre. Siostra
miała już swoje życie, przyjaciół, chłopaka, uczyła się też bardzo dużo. Kiedy
wracała do mamy, to tylko się denerwowała, a że to małe miasto, że ludzie są
paskudnie zaściankowi, a sąsiedzi tylko zaglądają sobie wzajemnie w okna. Nie
pasowało jej też zachowanie mamy lub wygląd domu. Twierdziła, że się męczy i
dusi. Zmieniła się znacznie, odkąd wyjechała, zaczęła się intensywniej malować,
inaczej ubierać. Niby wciąż była tą samą rozsądną siostrą, jednak już dłużej
nie czułem przed nią tego respektu, jaki zawsze miałem. I nie to, że jej nie
szanowałem czy nie kochałem, skądże. Mógłbym komuś nieźle przyłożyć, jeśli
tylko próbowałby ją skrzywdzić. Po prostu pewne rzeczy się pozmieniały i nie
miałem chyba na nie nawet zbyt dużego wpływu. Jedynie Mahiro pozostał tym samym
Mahim, jakiego pamiętałem od dzieciaka. Nie przejmował się nigdy znacznie
opinią innych, rzucał kawałami z rękawa niczym magik kartami.
− Tak, ale
ogólnie, to nie pytaj o jej chłopaka.
− Dlaczego?
− Podejrzewam,
że mają jakiś kryzys, więc nawet o nim nie mów.
− W porządku,
nie będę o nim wspominać..
Od razu po
zakończeniu rozmowy z mamą, zadzwoniłem do siostry. Kage odebrała po dwóch
sygnałach, jakby czekała tylko na mój telefon. Przywitała się ze mną jak
zwykle, po czym sama zagadnęła, jak mi się podobna w Tokio, chociaż to ja
dzwoniłem.
− Wiesz,
niewiele jak na razie widziałem – odparłem.
− Może cię
oprowadzić? – spytała. – Mam akurat wolne, rok akademicki jeszcze się nie
zaczął przecież.
− Mogłabyś?
− Brzmisz jak
jakiś zagubiony dzieciak. Ach, wróć! Przecież ty jesteś zagubionym dzieciakiem.
− Zawsze
trafiasz w sedno – burknąłem, podnosząc się w końcu z łóżka. Byłem odrobinę
zaskoczony, że Ren jeszcze nie wrócił. I nie to, że mi go brakowało, skądże.
− W końcu jestem
twoją siostrą – odparła Kage z wyższością w głosie. Aha, no. Siostrzyczką to
ona była dziesięć na dziesięć i to bez jakiejkolwiek szyderczości w tym
stwierdzeniu, gdyż nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej siostry od Kage.
− To kiedy byś
miała czas.
− Mogę nawet
teraz. Raczej nie masz żadnej pracy domowej albo sprawdzianu?
− Absolutnie nie
mam nic zadane.
− Świetnie.
Wyślij mi adres, postaram się być w ciągu godziny.
− Okej.
− Pa, mały.
− Ugh –
skrzywiłem się. Kage zaśmiała się pod nosem. – Pa.
Rozłączyłem się.
Podniosłem się w końcu do siadu i sprawdziłem godzinę. Dochodziła
dziewiętnasta. Wstałem, przebrałem się w dżinsy t-shirt, a na wierzch
zarzuciłem zwykłą czarną bluzę. Wziąłem klucze od pokoju, upewniłem się, że mam
portfel i telefon, po czym wyszedłem. Niby Kage powiedziała, że przyjedzie w
ciągu godziny, jednak stwierdziłem, że powinienem coś zjeść, chociaż za bardzo
mi się nie chciało. Chciałem jakoś zabić czas do przyjazdu siostry.
− A ty dokąd? –
spytała starsza pani w recepcji, widząc, jak idę w stronę wyjścia. – Już po
dziewiętnastej.
Przystanąłem,
odwracając się do niej.
− Idę spotkać
się z siostrą – odparłem zgodnie z prawdą – i coś zjeść.
− Z siostrą?
− Studiuje
tutaj.
− Mhm –
mruknęła, kiwając głową ze zrozumieniem. – Tylko masz być przed dwudziestą
drugą. Później nikogo tu nie ma i nikt cię tu już nie wpuści.
− Nie?
− Jest strażnik,
ale nie wolno mu nikogo wpuszczać. Nie wie czy jesteś stąd, czy może jesteś
jakąś przybłędą, może jakby cię znał, to wtedy tak, ale dopiero się
wprowadziłeś. I zawsze musisz mieć przepustkę, jeśli masz późno wrócić.
− Aha, okej –
pokiwałem głową. – Dziękuję za informację.
− Nie ma za co –
odparła. – Więc widzimy się przed dwudziestą drugą. Uważaj na siebie…
− Yuu –
podpowiedziałem jej.
− Uważaj na
siebie, Yuu – posłała mi lekki uśmiech. Odwzajemniłem jej się tym samym.
Miałem wrażenie,
że wyruszam na przygodę, opuszczając bursę. Naprawdę! Nie żebym nigdy wcześniej
nie chodził po Tokio, w końcu wielokrotnie odwiedzałem ojca, jednak tym razem
byłem całkiem sam. Nikt mnie nie wyczekiwał w mieszkaniu, nikt nie mówił, o której
mam być z powrotem. Nikt nie pytał dokąd idę, z kim się spotkam. Nie byłem
upominany, by uważać na siebie, na obcych, bym nie wdawał się w żadne
sprzeczki. Kompletnie nic! Po prostu byłem wolny i wdychałem tę wolność pełną
piersią. Dosłownie, przeciągnąłem się, biorąc przy tym głęboki wdech nozdrzami.
Ile ja bym dał za to, by mieć wreszcie jakichś znajomych, by wyjść z nimi coś
zjeść, na piwno, do kina lub w jakieś inne miejsce. W jednym momencie od środka
zaczęła wypełniać mnie ekscytacja, że w końcu znajduję się w dużym mieście, w
stolicy, a nie w tym swoim małomiasteczkowym światku. Później, po latach
mieszkania w Tokio i po przeprowadzeniu się na całkowite odludzie, trochę
brakowało mi wielkiej aglomeracji. Musiałem przyznać, że tęskniłem za głośnymi
ulicami tętniącymi życiem i cywilizacją. Jednak z drugiej strony kochałem domek
w górach nad jeziorem i nigdy nie zamieniłbym go na żadne ciasne mieszkanie w
centrum miasta. Biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że założyłem rodzinę, nie
chciałem, by dzieci wychowywały się w nerwowym świecie pełnym spalin, neonowych
szyldów, wiecznie zakorkowanych ulic, gdzie ludzie traktowali się chłodno,
jakby druga osoba nie miała uczuć i jakby emocje kompletnie nie istniały.
Cieszyłem się, że wraz z moim partnerem byliśmy w stanie zapewnić naszym
dzieciom to miłe dzieciństwo w ciepłym domu z dala od zła świata. Niektórzy
mogliby zwrócić uwagę na to, że przecież to też było niezdrowe, że dzieci nie
można trzymać pod kloszem. Owszem, to była prawda. Jednak chcieliśmy, by miały
chociaż odrobinę tego szczęścia i beztroski, nim będą musiały zmierzyć się z
wszelkimi problemami.
Wracając jednak
do nastoletniego mnie, którego życie było niczym nie do końca przemyślany film
z wątkami kryminalnymi o pechowym dzieciaku, który ledwo daje sobie radę w
otaczającej go rzeczywistości. Byłem całkowicie nieroztropny, niepoukładany,
niedojrzały. Sądziłem, że nie mam przed sobą żadnych ograniczeń, kiedy w
rzeczywistości było ich od groma. Nie potrafiłem ich jednak jeszcze wtedy
dostrzec. Nie to, że kupienie kebabu i zjedzenie go na ławce, czekając na Kage,
było jakimś wyczynem, którego wcześniej nie mogłem dokonać. Po prostu czułem
się tak dobrze, że sam zadecydowałem, co takiego zjem i nie potrzebowałem na to
zgody mamy. Ten kebab stał się dla mnie metaforą wolności.
Siostra przyszła
do mnie jakieś pół godziny po tym, jak kupiłem kebab. Zdążyłem go już zjeść w
tym czasie i po prostu czekałem na nią, patrząc przed siebie i na zmianę bawiąc
się telefonem, gdy już obserwowanie chodnika mnie znudziło. Siostra, ku mojemu
zdziwieniu, przyszła ubrana w luźny dres. Byliśmy w Tokio, spodziewałem się
raczej, że założy coś bardziej eleganckiego albo przynajmniej cokolwiek, co nie
przywodziłoby na myśl jej weekendowego stroju, w którym również spała w
tygodniu i nie prała od jakiegoś miesiąca. Kage nie przejmowała się tym, co
powiedzą o niej inni, poza tym, to było duże miasto i nikt też za bardzo nie
pociągał uwagi do tego, jak kto wygląda. Każdy mógł mieć na sobie cokolwiek i
dopóki nie krzywdziło to innych, było to zupełnie w porządku. Wtedy nie
zdawałem sobie jeszcze sprawy, jak wielu rzeczy musiałem się jeszcze nauczyć o
Tokio i życiu w nim.
− Cześć,
gówniarzu – przywitała się ze mną zaczepnie, mając nieco zawadiacki uśmieszek
na ustach.
− Hej, starucho
– odpłaciłem jej się pięknym za nadobne. Kage zaraz zrzedła mina, jednak
pozostawiła to bez komentarza. Nie mogłem przecież ot tak pozwolić siostrzyczce
na nazywanie mnie od gówniarzy, ależ nie.
Chociaż nie
mieliśmy zbyt wiele czasu, o czym od razu poinformowałem siostrzyczkę, to
zabrała mnie w miejsca, w których wcześniej nie byłem. Szczerze, to z nią
niewiele chodziłem po Tokio, gdy przyjeżdżałem do taty. Teraz był może drugi
raz, gdy razem wyszliśmy. Siostra oprowadziła mnie po okolicy, pokazując co
ciekawsze miejsca. Wcześniej jedynie wychodziłem z Mahiro, ale z nim byłem
jedynie na mieście, gdy noc już dawno trwała, a imprezy w klubach trwały w
najlepsze. Z Mahiro piłem, paliłem. Ogólnie świetnie się ze sobą bawiliśmy. I
tak, mówiąc, że paliliśmy, chodziło o marihuanę. Mógłbym pokusić się o
stwierdzenie, że brat mnie deprawował, ale szczerze, to paliłem już wcześniej z
Renem. Jednak dopiero w liceum zetknąłem się z tymi twardymi narkotykami –
metamfetaminą, kokainą. Raz miałem nawet okazję brać morfinę. Musiałem jednak
przyznać, że moim absolutnym imprezowym ulubieńcem była ekstaza. Nie to, że
ćpałem codziennie. Nie mógłbym i nie dało się – chyba bym nie dał rady
finansowo. Robiłem to, gdy ktoś inny kupował albo mi proponował, a było to
praktycznie jedynie podczas imprez. Nie moja wina, że takowe zdarzały się nawet
kilka razy w tygodniu. Nie uzależniłem się jednak od niczego i patrząc na to po
latach, to nachodziła mnie ochota, by udusić siebie samego gołymi rękoma, byle
bym tylko nie brał tych wszystkich świństw. Może czasami brakowało mi palenia,
bo to naprawdę rozluźniało, jednak cała reszta była jednym wielkim gównem. I
nie żeby marihuana też nie była czymś okropnym. Niby wprawiała mnie w dobry
nastrój, jednak raz ktoś postanowił mnie wystraszyć. To było podczas jednej z
imprez pod koniec liceum. Jeden z ostatnich razów, gdy widziałem się ze
szkolnymi znajomymi oraz prawie ostatni raz, gdy paliłem marihuanę. Czasami
popalałem na studiach, jednak bardzo rzadko, bo obiecałem swojemu chłopakowi,
że zwyczajnie przestanę to robić regularnie. I przestałem. W każdym razie,
zadowolony raz z kumplami stałem w bramie i wymienialiśmy się skrętem. W pewnym
momencie jeden z tych śmieszków postanowił zajść mnie od tyłu i skoczyć na
plecy, głośno przy tym krzycząc. Stan rozluźnienia w jednej chwili zmienił się
w wielką paranoję. Skuliłem się w sobie. Co się stało? Ktoś chce mnie zabić?
Ktoś próbuje mnie skrzywdzić? Bałem się wszystkiego jak nie wiem co, a
wystarczyło trochę zioła i jakiś debil, żebym w jednej chwili stał się
strachliwym chłopaczkiem. Obecnie, będąc dorosłym mężczyzną, nawet nie myślałem
o tym, by palić. Wystarczyło już, że walczyłem z nałogiem papierosowym, gdybym
miał jeszcze problem z narkotykami, to chyba bym zdrowo przesadził.
− Tak swoją
drogą – zaczęła siostra, gdy szliśmy razem ulicą prowadzącą ku jakiejś
promenadzie. Sunęliśmy powoli obok siebie ramię w ramię. Kage trzymała ręce w
kieszeniach dresu, ja kurtki. Siostra nie wydawała się ani trochę przejęta tym,
że oprowadza mnie po stolicy. Szczerze powiedziawszy, byłem całkiem
podekscytowany. W końcu to było coś więcej niż jakiś klub taneczny w środku
nocy. – Rozmawiałam też z mamą i powiedziała, że chyba nie do końca dogadujesz
się ze swoim współlokatorem.
− Nie no, na
razie nie jest źle – odparłem. – To przecież dopiero pierwszy dzień.
− Mówisz? –
westchnęła. – No, racja. Mama też lubi przecież nadmiernie panikować.
− No właśnie –
zaśmiałem się. Starałem się nie zabrzmieć nerwowo i chyba mi się udało.
Zauważyłem, że byłem coraz lepszy w ukrywaniu swoich emocji, co bardzo mi się
podobało. Rozpierała mnie silna duma za każdym razem, gdy udało mi się coś na
kogoś wpłynąć, zadziałać na emocje kogoś, nie musząc przy tym nadmiernie się
wysilać. – Jeszcze go nie znam, więc wszystko przede mną. Dopiero później będę
mógł powiedzieć, że sobie nie pasujemy.
− Fakt –
westchnęła przeciągle. Niespodziewanie poczułem jej spojrzenie na sobie.
Popatrzyłem kątem oka na siostrę, po czym zdałem sobie sprawę, że wpatruje się
ona we mnie dość nieodgadnionym wzrokiem. Postanowiłem jednak nie reagować na
to i zaczekać, co siostra ma mi do powiedzenia. I w rzeczywistości, były to,
delikatnie mówiąc, nieprzyjemne rzeczy. – Muszę ci coś powiedzieć.
Zaczęła, a mnie
coś nagle ścisnęło za gardło. Nie wiedziałem, czego mógłbym się spodziewać, co
bardzo mi się nie podobało.
− Co takiego? –
spytałem.
Kage nagle
stanęła, spuszczając ramiona oraz głowę. Zdaje się, że w jednej chwili
przestała być tą silną i niezależną kobietą, za którą ją uważałem. Po krótkiej
chwili podniosła głowę, patrząc na mnie smutnym wzrokiem.
− Mama ci pewnie
nie mówiła, ale rozeszłam się z Kazumą – oznajmiła drżącym głosem.
Pokręciłem
głową, dając jej do zrozumienia, że mama nic nie wspomniała o tym, że siostra i
jej chłopak się rozstali. Co prawda, wspominała mi, że chyba się pokłócili, ale
to tyle. Nie sądziłem, że to było aż tak poważne, że się rozstali.
− No i wiesz co?
Tak mi smutno. Chyba pierwszy raz w życiu jest mi tak przykro po rozstaniu z
kimkolwiek.
Usiedliśmy z
siostrą na ławce na promenadzie. Na dworze już zmierzchało, zerwał się dość
nieprzyjemny wiatr.
− Bo go kochasz
pewnie – podsunąłem. Okej, wtedy jeszcze nie potrafiłem pocieszać kobiet. Ba,
ja wciąż nie umiem pocieszać kobiet, nawet swojego faceta nie potrafię nigdy
pocieszyć i zawsze kończy się to jedną wielką dramą. Niestety, ale w tej
kwestii nigdy nie wiodłem prymu.
− No tak –
burknęła. – I to jest okropne. Bo wiesz, co mi powiedział? Że mnie nie kocha. I
chyba to mnie boli. Mnie wciąż na nim zależy, ale on już nawet nie zaprząta
sobie mną głowy. Stwierdził, że już od dłuższego czasu nic do mnie nie czuje,
że był ze mną, bo nie był pewny czy to może takie chwilowe… No wiesz, bo pary,
jak są razem dłuższy czas, to całe te… uhm… fajne rzeczy znikają. Zapomina się
o tym. Nie ma tych motylków w brzuchu. Poza tym, powiedział mi, że znalazł już
kogoś innego, więc jedynie poinformował mnie, że z nami koniec. I to wiesz
jeszcze jak? Przez esemesa. I to takie… Ugh, okropne! – tupnęła obiema nogami,
siedząc. Zdaje się, że siostra musiała coś zniszczyć, wyżyć się, by zdjąć z
siebie całą tę frustrację. Sam czułem się podobnie. W jednym momencie nabrałem
ochoty na to, by rozkwasić nos byłemu chłopakowi mojej siostry za to, że ją
zranił w taki sposób i potraktował, jakby nigdy nic dla niego nie znaczyła.
Naprawdę zachciało mi się mu przyłożyć. Kage była kochana i wiedziałem, że
poświęcała dla swojego faceta naprawdę wiele. Ograniczyła kontakty z rodziną,
skupiając się na nim. Poza tym, nazywała go swoim mężem. Niby w żartach, ale
widocznie liczyła na to, że wezmą kiedyś ślub. Całe szczęście, że tak się nie
stało. Poza tym, siostra jakieś dwa lata później poznała swojego przyszłego
męża. Musiałem przyznać, że nie był to jakiś wybitny facet. Był typem
intelektualisty, nie był też jakiś postawny, jednak Kage była dla niego całym
światem. Przy wszystkich mówił na nią kochanie, często kupował jej kwiaty czy
robił jej jakieś drobne niespodzianki bez żadnej specjalnej okazji. Może i nie
był to facet, którego bym chciał, by moja ukochana siostra miała za męża,
jednak zawsze stał po jej stronie, szanował ją i nigdy by nie pozwolił na to,
by ktoś ją skrzywdził. Dlatego byłem spokojny z myślą, że ten mężczyzna spędzi
z Kage resztę życia i będzie się nią opiekować.
Mało tego,
siostra zaszła z nim w ciążę. Dość długo starali się o pierwsze dziecko, Kage
nawet bała się, że jest bezpłodna lub to jej facet nie jest w stanie przekazać
materiału genetycznego. Wszystko jednak było z nimi w porządku, po prostu nie
wychodziło i tyle. Powiedziałem jej wtedy coś, co ją zdenerwowało. Niby
próbowałem ją pocieszyć, ale jak zwykle – byłem w tym beznadziejny. Pewnie
nawet pantofelki w kałużach umiały lepiej pocieszać ode mnie. Na szczęście,
kilka dni później okazało się, że Kage jest w ciąży i do końca życia nie
zapomnę jej euforii, łez szczęścia i całego tego radosnego rozdygotania.
− No sam nie
wiem – wymamrotałem.
− Jasne, bo co
ty możesz wiedzieć – fuknęła, jakby była zła na mnie. Zaraz spuściła z tonu. –
Yuu, bardzo bym chciała po prostu, żeby mnie kochał tak, jak ja kocham jego.
Może to i wiele, ale naprawdę… Ja już tak dłużej nie chcę. Wiem, że nie nikogo
nie będę już kochać tak jak jego.
− Daj spokój, to
tylko jakiś facet. A to, że wam nie wyszło…
− Ty wciąż nie
rozumiesz. Kocham go ponad wszystko. Szaleję za nim i będę szaleć. On jest dla
mnie całym światem, gdyby kazał mi skoczyć w ogień, to bym to zrobiła bez
wahania.
− Zwariowałaś –
podsumowałem.
− Całkiem
możliwe – odparła.
− Jak możesz
mówić, że skoczyłabyś w ogień, gdyby ci kazał? To chore.
− Po prostu go
kocham do tego stopnia. Wiem, że bym to zrobiła z wielką przyjemnością, gdyby
tylko to sprawiło, że byłby szczęśliwy.
− Popieprzyło
cię – oznajmiłem.
− To się nazywa
miłość na zabój, mały. Ty wszystkich traktujesz bez uczuć, więc nawet nie
wiesz, ale gdybyś też się zakochał, to też mógłbyś zrobić wszystko dla tej
osoby.
− Na pewno nie
skoczyłby dla niej w ogień, gdyby mi kazała.
− No, może to i
skrajny przykład. Ale jestem pewna, że gdyby tylko znalazła się taka
dziewczyna, która podbiłaby całe twoje serce, to robiłbyś wszystko, by ją
uszczęśliwić. Bo właśnie taka niewdzięczna i pasożytnicza jest wielka miłość,
Yuu.
Siostra miała
sporo racji w tym, co mówiła. W końcu zakochałem się na zabój. To naprawdę była
taka miłość, bo chciałem się nawet przez nią zabić. Chociaż wtedy nie
wiedziałem, że będę mieć kiedyś chłopaka. Wówczas, gdy siedziałem tam z siostrą
na ławce na jakiejś mało uczęszczanej promenadzie, pomyślałem o cioci Yuri.
Matsumoto przyszła mi na myśl tak naturalnie, że aż się sam przed sobą odrobinę
zawstydziłem. To była przecież moja ciotka, do cholery. Wiedziałem, że całe to
moje uczucie było złe, niepoprawne, ale ja i tak nie potrafiłem przestać ją
postrzegać w sposób, w jaki ją widziałem. I to okropne, ale czułem się w niej
coraz bardziej zadurzony. Nawet wtedy, gdy nie widziałem jej przez dłuższy
czas, gdy nie było sposobności, by się z nią spotkać, ja w dalszym ciągu coraz
mocniej się w niej zakochiwałem. Pomyślałem, że Yuri była kimś, dla kogo
mógłbym skoczyć w ogień. Gdyby tylko groziło jej niebezpieczeństwo, to ja,
niczym ten heroiczny rycerz ze średniowiecznych historii, rzuciłbym się na
ratunek z mieczem i tarczą, pędząc w jej kierunku, byle ukochana nie musiała
cierpieć. Jakie to śmieszne, że sam okazałem się być źródłem jej największych
problemów i wielkiej rozpaczy. Bo nigdy nie sądziłem, że moje uczucie do Yuri
zostanie przed nią odwzajemnione w jakikolwiek sposób.
I żałowałem
okropnie, że utwierdziłem się o jej uczuciach do mnie dopiero wtedy, gdy już
zniknęły wraz z nią.
*
Czas w Tokio leciał
mi niewypowiedziane szybko. Chociaż wpadłem w rutynę, to każdy dzień mijał mi
niczym mrugnięcie. Wszystko wyglądało tak samo – wstawałem rano, brałem szybki
prysznic, pakowałem rzeczy, wychodziłem i czasami jadłem coś podczas drogi do
szkoły, w której spędzałem cały dzień. Wracałem późnym popołudniem, jadłem
jakiś posiłek, odrabiałem lekcje, uczyłem się na kartkówki i sprawdziany,
robiłem wieczorną toaletę i kładłem się spać. I tak wyglądał każdy dzień,
zupełnie jakby ktoś puszczał wciąż jeden i ten sam nudny film w przyspieszonym
tempie. Gdy dostałem się do drużyny siatkarskiej, to chodziłem jeszcze na
treningi dwa razy w tygodniu, w konsekwencji czego miałem jeszcze mniej czasu
dla siebie. Ale cieszyłem się, że przez tak zapełniony dzień nie myślałem o
Renie, nie widywałem się z nim często. Co prawda, wieczorem obaj byliśmy w
pokoju, jednak z jakiegoś powodu nie uprzykrzał mi mocno życia. Zostawiał swoje
rzeczy w łazience, czasami głośno słuchał muzyki, gdy próbowałem się uczyć i
zapalał światło, gdy już zasypiałem, jednak tylko to. Nie robił nic poza tym,
co mnie niezmiernie dziwiło. Znałem już Rena na tyle dobrze, że wiedziałem, że
to tylko cisza przed burzą. Nie mogłem opuścić gardy i przestać być przy nim
czujnym, bo wiedziałem, że chwila moment, a mogłoby się to dla mnie bardzo źle
skończyć.
− Ej, Yuu –
zaczął raz, gdy znalazłem chwilę dla siebie, dlatego czytałem książkę – co
robisz?
− Czytam –
odparłem, bez jakichkolwiek uczuć, przerzucając stronę.
− Mhm, super –
odparł.
Zerknąłem na
niego kątem oka. Patrzył na mnie uważnie. No cóż, w czasie deszczu dzieci się
nudzą, a tego dnia naprawdę strasznie padało. Była okropna ulewa i wiało, jakby
matka natura o coś się naprawdę zezłościła. Deszcz uderzał z całych sił w okno
pokoju, myślałem momentami, że szyba nam wypadnie przy co mocniejszych
podmuchach wiatru, które trzęsły wszystkim niczym rozwścieczeni bogowie.
− A co chcesz? –
spytałem. Po chwili ugryzłem się w język. Po cholerę w ogóle podjąłem temat?!
− Jemy coś? –
spytał.
Przez kilka
pierwszych sekund nie wiedziałem, co takiego powiedział. Spojrzałem na Rena, po
czym zdałem sobie sprawę, że jest naprawdę znudzony. Nigdy w życiu nie
widziałem go jeszcze takiego zmęczonego życiem. Jakby męczył się samym leżeniem
na swoim łóżku.
− Możemy –
powiedziałem, gdy poczułem, że za lada moment zaburczy mi w brzuchu.
Postanowiłem stłumić ten odgłos. Dopóki Ren nie wspomniał o jedzeniu, nawet nie
czułem, że byłem głodny.
Zamówiliśmy
pizzę. Pół na pół – dla niego owoce morza, dla mnie mięsna. Myśleliśmy, że nie
dostarczą nam zamówienia z powodu panującej pogody, jednak jakimś cudem pizza
dotarła do nas w dość dobrym stanie po prawie godzinie. Była jeszcze całkiem
ciepła, co nas miło zaskoczyło. Jedliśmy, siedząc na podłodze, przy granicy
dzielącej części naszego pokoju. W tym momencie pizza była czymś a wzór małego
zawieszenia broni. Pudełko leżało na wpół na jego połowie, na wpół na mojej.
Zdaje się, że na te kilka minut zapomnieliśmy o tym, w jakiś relacjach byliśmy,
czy też może raczej, w jakich relacjach ja z nim byłem.
Siedzieliśmy
tak, nie mówiąc nawet do siebie słowa, gdy nagle wysiadł prąd. Mruknąłem coś
zaskoczony, sztywniejąc w jednym momencie. Naraz nastała zupełna ciemność, co
kompletnie mi się nie podobało. Minęła dość długa chwila, nim moje oczy przyzwyczaiły
się do wszechobecnego mroku i zacząłem dostrzegać kontury poszczególnych
przedmiotów. Czułem, że Ren siedział w dalszym ciągu przede mną, jednak byłem
niepewny, będąc pozbawionym jednego ze zmysłów. Nie miałem pewności czy się nie
poruszył, czy to może wyobraźnie płatała mi figle. Niczym zagubione dziecko we
mgle, czułem się zagrożony i wiedziałem, że w tym momencie zostałem zamknięty w
klatce z groźnym tygrysem. Ku mojego zdziwieniu, nie zostałem jednak
rozszarpany przez tego tygrysa, ale pocałowany. Ren zaskakująco nagle
przybliżył się do mnie i nim zdołałem zareagować, jego wargi już przylegały do
moich. Nie całował mnie w ogóle natarczywie, nie próbował naciskać. Był całkiem
spokojny, opanowany, jakby liczył na to, że sam dam mu powód do tego, by
przestał taki być. Wcale tego nie chciałem. Nie pragnąłem być blisko niego, by
mnie całował. Nienawidziłem go z całego serca, a on jeszcze dotykać moich warg
swoimi.
Moje zachowania
bywały jednak czasami poza moją kontrolą, jakby kierował mną instynkt lub też
nagły impuls. Położyłem dłoń na jego policzku. Zsunąłem ją nieco niżej,
przesuwając palcami delikatnie po jego szyi, ramieniu, aż dotknąłem jego klatki
piersiowej. W głowie zaświtała mi myśl, że powinienem go odepchnąć, a zamiast
tego, zacząłem oddawać pocałunek.
Yuu, jakim ty
jesteś idiotą – pomyślałem sobie, gdy Ren powoli zaczynał się na mnie kłaść, a
ja mu na to pozwalałem. Ba, jeszcze go objąłem, by przypadkiem się nie
rozmyślił i się ode mnie nie oddalił.
Od tamtej pory
Ren ponownie uzyskał status mojego tak jakby chłopaka. Bo nie minęło kilka dni,
a zaczęliśmy uprawiać seks i pieścić się, gdy tylko byliśmy sami. Czuję
obrzydzenie do siebie na samą myśl o tym, że w ogóle dałem kiedykolwiek temu
mężczyźnie przyzwolenie na wszystkie te erotycznie czynności, których razem
dokonywaliśmy. Że całował mnie po całym ciele, dotykał moich genitaliów,
penetrował mnie nierzadko bez prezerwatywy i jeszcze spuszczał się w środku.
Nie myślałem, o tym, że przecież mógł to robić z innymi osobami, że mógł mnie
czymś zarazić. Aż sam byłem zdziwiony, że nigdy nic nie złapałem, że byłem
zdrowy, chociaż prowadziłem tak bezwstydnie nieodpowiedzialny i rozpustny tryb
życia. Nie mogę uwierzyć, że wtedy mi się to podobało. Że lubiłem tę
obojętność, jaką miałem wobec siebie i innych. Czułem się, jakby moje życie
miało być już zawsze takie, w ciasnych czterech ścianach z Renem pieprzącym
mnie na podłodze, wzdłuż linii dzielącej pokój.
Pomijając jednak
te wszystkie obrzydlistwa, nie czułem się ze sobą aż tak źle. Może i
przechodziłem coś na wzór załamania nerwowego, jednak nie zdawałem sobie z tego
sprawy. Nie potrafiłem nazywać uczuć, nie rozumiałem siebie, swoich zachowań,
dlatego nie miałem pojęcia, że mam w pewnym sensie nerwicę lękową. Denerwowałem
się, gdy Ren przychodził, gdy wychodził. Wpadałem w złość, kiedy coś mi nie
wychodziło, potrafiłem rzucać przedmiotami i wrzeszczeć, nad czym nie
potrafiłem zapanować. A jednocześnie bałem się. Tak potwornie lękałem się, że Ren
ma w garści całe moje życie, że miał po roku zdać raport i powiedzieć czy mogę
bez problemu zacząć żyć bez mafijnego towarzystwa, czy jednak nie mogę odejść.
Byłem tym piekielnie sfrustrowany i w zasadzie właśnie to w dużej mierze
zajmowało moje myśli.
Szedłem raz tak
ze spotkania z Yune i Nanami do bursy. Została mi godzina do dwudziestej drugiej,
więc czas miałem idealny. Nie musiałem martwić się o to czy nie zdążę, czy
strażnik nie wpuści mnie na teren ośrodka. Idąc tak myślałem nad tym, co mogę
zrobić, by uwolnić się z tej patowej sytuacji, w jakiej się znalazłem – Ren kontrolujący
moje życie i zdający z niego raporty. Wściekałem się sam na siebie za to
wszystko, jednakże, gdy szedłem tak ciemną uliczką, zauważyłem, że kilkanaście
metrów przede mną znajduje się banda jakiś facetów. Ubrani na czarno, większość
z nich miała na sobie kaptury i ciężkie buty wojskowe. Było ich około sześciu,
stali w kręgu i popychali między sobą kogoś. Krzyczeli, gwizdali, śmiali się.
Dopiero po dłuższym przyjrzeniu się, zdałem sobie sprawę, że znęcali się nad
dziewczyną. Momentalnie się we mnie zagotowało. Tacy obrzydliwi faceci w głowach
mieli tylko jedno, co tylko jeszcze bardziej mnie nakręciło, by każdemu z nich
złoić skórę.
Niewiele zatem
myśląc, czym prędzej ruszyłem na ratunek.
---
Chcę tylko
powiedzieć, że rodziłam ten rozdział przez kilka miesięcy w okropnych bólach.
Urodził się bezkształtny, nijaki mutant.
Do następnego~!
Pierwsza! Miałam się pojawić z dwa miesiące temu, ale jestem okropna, jeśli chodzi o terminy.
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do rozdziału: ta dama w opresji jest taka cudownie oczywista, o mój Jeżu. No i w końcu się dowiemy, jak to było z Kou! I z Nanami, Yune. Niby są epizodycznymi postaciami, ale, kurcze, mają mnie. Co do Nany, myślę, że każdy powinien mieć takiego znajomego przenajmniej raz. I pomyśleć, że Yuu spotyka takich ludzi spóźniając się. Ale przedmioty związane z historią są najlepsze na życiowe rozkminy, sprawdzałam. Tak samo z poznawaniem obcych na wf-ie i brakiem zainteresowania szkołą. Kto by pomyślał, że nasz młody gniewny kiedyś sam będzie uczył, w dodatku w wielkim mieście? Chociaż faktycznie miasta same w sobie są piękne i znacząco się różnią od wsi. Na przykład tym, że można bez problemu myśleć. Ogólnie, strasznie smutno mi się zrobiło, kiedy Yuu tak wspominał Yuri. To aż głupie, jak cholernie on ją kochał.
I w sumie to tyle z moich przemyśleń. Jestem beznadziejna w opisywaniu wrażeń, więc wybacz za taki średniawy popis. Ale kontynuacja jest dobra, opłacało się czekać. Klasycznie - pozdrawiam, dużo weny, trzymaj się!
23:40 - *wchodząc na ybt, żeby zobaczyć czy pojawiło się coś nowego i zajebistego jak zwykle* "Taaaaak nowy Cruel World... Cholera. Muszę iść spać. Dobra. Przeczytam jutro rano"
OdpowiedzUsuń00:34 - (nie wyłączyłam neta) *budzi mnie powiadomienie z tt* "Nie przegap najnowszego zdjęcia użytkownika tsukkomi-sama..." *czytam, skoro już mnie obudziło* "No chyba nie!!"
Powiem tylko trzy słowa. Dobra, trochę więcej.
Ja. Tu. Wrócę. Ale. O. 11.
<3
Okej. Jednak nie mogę spać. Więc przeczytałam.
UsuńZdążyłam już zapomnieć jakie to jest dobre. Miałam zrobić re-read Migdała, ale chyba nie dałabym rady i ryczałabym co chwilę. Ogólnie przy tym rozdziale poryczałam się prawie trzy razy i to nie wiem dlaczego. Wzbudzasz w ludziach uczucia. Serio.
Tak bardzo chcę żeby tą laską w opałach okazał się Kojot. To on, prawda? Błagam...
Update co to moich uczuć do Yuu. Zaczynam go naprawdę nie lubić xD A Ren jest oficjalnie spoko. Chociaż jest dupkiem. Ale jest spoko. Ale jest dupkiem.
Dobra. Powinnam się stąd zwijać.
Życzę Ci oczywiście dużo weny i wszystkiego najlepszego i ogólnie.
Papa~!
Chyba nie muszę ci mówić jak cholernie czekałam na kolejny rozdział, ponieważ dawałam ci o tym znać przy każdej możliwej okazji.
OdpowiedzUsuńW końcu się doczekałam, krótkiego bo krótkiego, ale jest!
Zacznę może od końca?
Mówi się, że przez żołądek do serca o czym musiał doskonale wiedzieć
Ren. Pizza, brak światła i romantyczna scena gotowa.
Doskonale wiesz jak wywołać u mnie filsy dzięki tej parze. Wiele robić nie muszą bym ich kochała, chociaż to oklepane XD
Ciągle uważam, że Ren go bardzo kochał, ale był zbyt szalony by coś z tym sensownego zrobić XD
Wracając jednak do rozdziału.
Było cholernie miło, gdy pojawił się Yune! Uwielbiałam go, chociaż pojawił się zaledwie kilka razy. Jestem też ciekawa, czy Nanami pojawi się jeszcze w tej serii bo z tego co pamiętam to pojawiła się tylko raz przez całego Migdała.
Nie jest ciekawsza jednak od samego Yuu, który daje w tej serii wszystkim popalić, a najbardziej nam - czytelnikom.
Dziwie się jak to się działo, że wszyscy tak bardzo kochali się w Yuu i nie zauważają jak bardzo, w tamtym czasie miał on wszystko gdzieś, a najbardziej chyba jednak w głębi duszy miał gdzieś siebie. Miał też z pewnością załamanie nerwowe, szczególnie po tym co przeżywał z Renem, nie można go chyba nie mieć po tym jak jest się wielokrotnie katowanym i wykorzystywanym seksualnie przez swojego „partnera”.
Z drugiej strony Yuu musi mieć tak silna psychikę, że trudno to sobie wyobrazić. Po tym wszystkim co przeszedł nie poddał się, a jego jedyne (chyba, ponieważ po Migdale mogę się spodziewać chyba wszystkiego) załamanie było spowodowane odejściem jego największej miłości.
Jak wielkiej siły potrzebował by tak zmienić się dla Takanoriego, wywrócić dosłownie całe swoje życie do góry nogami. Chociaż chyba ulgę sprawiło mu zaczęcie życia dosłownie od nowa po upozorowaniu własnej śmierci.
Wiec still sadze, ze Yuu jest najciekawsza postacią i dobrze manipulujesz jego potencjałem. Chciałabym ujrzeć jeszcze nie jedna twarz pana Yuu bo jak mniemam jest ich 50.
Nie do opisania jest tu też postać matki Yuu (nie tej biologicznej oczywiście), która jest niesamowita i tak bardzo brakowało mi więcej jej udziału w reszcie Migdałowego serca.
Tak samo sprawa wygląda z ojcem Yuu, który mam nadzieje będzie miał jeszcze jakiś udział w serii (poza byciem dupkiem). Bo mimo wszystko bardzo kochał Yuu, nie ważne jak zachowywał się w jego stosunku, a Yuu cholernie kochał swoich rodziców i prócz Taki z pewnością były to osoby, które darzył bezwarunkowa miłością.
Nie pisałam tego chyba jeszcze, ale kocham tę formę jak Yuu zderza przeszłość z rzeczywistością, wspomina stare czasy, opowiadając nam swoją historię - jak na nauczyciela Historii przystało.
Bardzo starałam się, rozbudować jakoś ten komentarz, odwdzięczając się za to jak w ciężkich bólach rodzisz dla nas rozdziały i mam nadzieję, że podołałam.
Mam nadzieję, że na kolejny rozdział nie będziemy musieli tak długo czekać!
Pozdrawiam cieplutko, życzę weny i czekam na kolejne!
Długo czekałam na Cruel World ale się w końcu doczekałam! Czekam na więcej ;) Mam nadzieję, że będzie też poznanie z Kouyou *-*
OdpowiedzUsuńO! I zaczyna się akcja :D
OdpowiedzUsuń