Migdałowe serce: Cruel World 09
O planecie dziwaków, szkolnych bohaterach i bakteriach w toalecie
Przyjaźń
to rzecz dziwna. Podczas gdy w miłości mówimy o miłości, między prawdziwymi
przyjaciółmi nie mówi się o przyjaźni. Przyjaźń czynimy, nie nazywając jej, ani
jej nie komentując.
Eric
Emmanuel-Schmitt – „Przypadek Adolfa. H.”
Niewiele myśląc,
rzuciłem na napastników dziewczyny. Krzyknąłem z daleka ku nim, by ją
zostawili, jednak nawet nie zawracali sobie mną głowy. Wbiegłem między nich w
tym samym momencie, w którym ponownie jeden z nich próbował pchnąć ofiarę ku
innemu facetowi. Mieli przy tym niezły ubaw – gwizdali, krzyczeli, a przy tym
wypowiadali tak obleśne słowa, że aż mnie skręcało w żołądku, że mogli istnieć
ludzie tak obrzydliwi. Jednocześnie zapłonął we mnie gorący płomień złości,
który aż kazał mi ich spalić żywcem.
– A ty co? –
fuknął jeden, mierząc mnie wzrokiem. Złapałem mocno dziewczynę w swoje ramiona,
by przypadkiem nie upadła. Cała drżała i szlochała. – Bohater się znalazł.
– Może ciebie
też trzeba nieco rozruszać, hm? – mruknął jeden, robiąc w moją stronę kilka
pewnych kroków, próbując mnie popchnąć. Łypnąłem na niego wściekle wzrokiem.
Nie miałem pojęcia, z kim zaczynałem, jednak oni też nic o mnie nie wiedzieli.
Szczęście w nieszczęściu, że to byli zwykli chuligani, którzy jedyne, co mogli
mi zrobić, to podstawić nogę.
Długo nie
wytrzymałem w miejscu. Puściłem dziewczynę, a ona, jakby była lalką, która
stała na nogach tylko dzięki mnie, upadła na pośladki. Jęknęła, próbując zaraz
się podnieść. Nawet w ciemnościach widziałem, jak nogi drżały jej ze stresu, a
ciałem targają jakieś dziwne konwulsyjne wstrząsy – prawdopodobnie torsje.
Wyprostowałem się pewnie, a tamci już zdołali ustawić się w rzędzie przede mną.
Tak jak się spodziewałem, w rzeczywistości nie mieli bladego pojęcia o walce.
Wiedziałem jednak, że nie należy lekceważyć przeciwnika, a poza tym, mieli przewagę
liczebną (Przecież jesteś jak jednoosobowy oddział marines, do boju żołnierzu.
Xd dop.aut.). Dlatego chciałem rozegrać wszystko w miarę sprawnie. Póki mogłem,
rozglądałem się nieznacznie, próbując dojść do tego, w jaki sposób mogę
wykorzystać otoczenie. Nieopodal nas stał kontener na śmieci i w zasadzie tylko
tyle udało mi się ustalić. Nie miałem też wiele czasu na zastanowienie, w jaki
sposób powinienem działać, gdyż przeciwnicy zaraz rozpoczęli natarcie.
Udało mi się
uchylić przed pierwszym ciosem. Mężczyzna rzucił się na mnie bezmyślnie,
biegnąc na mnie, jakoby próbował staranować mnie swoją masą. A faktycznie, masę
miał, jednak wiedziałem doskonale, w jaki sposób powinienem wykorzystać to
przeciw niemu. Rozpędzony upadł na ziemię, za to dwóch jego towarzyszy rzuciło
się na mnie. Pierwszy próbował uderzyć mnie pięścią w twarz, jednak w porę
uniknąłem ciosu i zablokowałem dłoń następnego, który to również nieudolnie
chciał wypuścić mi fangę w nos. Wykręciłem mu boleśnie rękę tak, że krzyknął, a
następnie kopnąłem go z całej siły
ciężkim butem w brzuch. Upadł na kolana, rozpaczliwie próbując złapać oddech. W
tym samym momencie inny próbował podejść mnie od tyłu. Usłyszałem ciężkie kroki
za sobą, niebezpiecznie szybko zmierzające ku mnie, dlatego instynktownie
zrobiłem unik, robiąc przewrót w bok przez ramię. Aż śmiać mi się zachciało,
gdy mężczyzna wpadł na kilka swoich towarzyszy i wszyscy poupadali niczym
kręgle. Musiałem przyznać, że w pewnym momencie nawet zaczęło sprawiać mi
przyjemność – robienie z nich kompletnych kretynów. Niczym zabawa w kotka i
myszkę, jeden nacierał, ja robiłem unik i tak ranili samych siebie, krzycząc po
sobie i denerwując się jeszcze bardziej. Po dłuższym czasie cała ta zabawa
zaczęła mnie nudzić, dlatego uznałem, że należy to zakończyć. Sam zacząłem
wymierzać im ciosy. Nie było to takie proste, gdyż nie miałem niczego, co
mogłoby osłonić moje ręce, jednak pogodziłem się z tym, że będę miał obolałe
kłykcie. Dwóch udało mi się znokautować, jednego podciąłem, a następnie mocno
kopnąłem go w głowę tak, że trysnęła krew i jęczał coś opętańczo, nie mogąc się
ruszyć. Tym sposobem został mi ten największy i najgrubszy, który chyba tylko
czekał, aż dokończę z jego towarzyszami. Stanąłem naprzeciw niego, poprawiając
lekko przydługie włosy. Trwaliśmy tak przez kilka sekund, mierząc się wzrokiem
niczym dwóch kowbojów przed pojedynkiem. W pewnym momencie dostrzegłem, że coś
błysnęło w ciemnościach w jego dłoni. Był to scyzoryk. Świetnie, tego
potrzebowałem. Już myślałem, że bez problemu uda mi się dokończyć tę walkę.
Grubas ruszył ku
mnie z nożem. Ostrze błysnęło nieprzyjaźnie w świetle latarni, w ja w porę
odskoczyłem w bok. Gdybym tego nie zrobił, pewnie trafiłby mnie w ramię.
Niewiele myśląc, rzuciłem się na niego od tyłu, skacząc mu na plecy. Wspiąłem
się najwyżej jak mogłem, chwytając go za głowę i zakrywając oczy. Facet rzucał
się oszalały, wrzeszczał, bym z niego zszedł, jednak nie miałem tego w planach.
Przynajmniej nie w tamtym momencie. Machał opętańczo rękoma, próbując mnie
dosięgnąć i z siebie zrzucić. Byłem już jednak doświadczony, jeśli chodziło o
rozprawianie się z osobami jego gabarytów, dlatego bez większych finezji
podłożyłem mu ramię pod gardło, a następnie zacząłem go dusić, przytrzymując go
za głowę. Wplątałem palce w jego włosy, ciągnąc je celowo, by sprawić mu
dodatkowy ból. Dusiłem go. Próbował jeszcze coś krzyczeć, jednak wyszedł z tego
bezkształtny charkot zmieszany z wściekłymi jękami oraz marnymi próbami
zaczerpnięcia powietrza. Scyzoryk upadł gdzieś na ziemię, powoli przestawał
wymachiwać rękoma.
Czy okropne było
to, że adrenalina zawładnęła mną do takiego stopnia, że czułem ogromną
ekscytację z możliwości duszenia go? Że chciałem udusić go naprawdę i wszystko
zmierzało właśnie w tym kierunku. Chciałem to zrobić, niczego tak bardzo w
całym swoim życiu nie pragnąłem, jak zabić go i czuć satysfakcję, że pokonałem
kogoś o tyle większego od siebie. Czułem się jak w jakimś okropnym transie.
Jakże przerażająco musiało wyglądać to z boku, gdy mężczyzna padał na kolana,
zupełnie tracąc oddech i wydając przy tym z siebie dźwięki, jakby samo piekło
przez niego przemawiało. Ślina ciekła mu obrzydliwie z ust, przemakając przy
tym moje ubranie. Właśnie tak chciałem, by życie uchodziło z tych wszystkich
niedoszłych gwałcicieli – powoli i boleśnie. Całym sercem pragnąłem, by każdy z
kolei odczuł to samo upokorzenie oraz frustrujący ból.
– Zdychaj –
syknąłem wściekle, zaciskając z całej siły zęby. Mężczyzna już leżał na wpół
martwy, jednak w dalszym ciągu nie zaprzestawałem swych działań. – Pierdolony
śmieciu.
Naraz wydał z
siebie swój finalny, ale jakże efektowny charkot. W jednej chwili przestał się
rzucać, leżał pode mną jak długi. Jakby nagle zasnął na samym środku alejki. Ku
mojemu ówczesnemu rozczarowaniu – nie zabiłem go. Puls miał słaby i ledwo
wyczuwalny, jednak, gdy tylko przestałem go podduszać, dostrzegłem, że wciąż
oddychał. Podniosłem jego scyzoryk i już chciałem dokończyć swoje dzieło, kiedy
nagle przypomniałem sobie o dziewczynie. Zacząłem się rozglądać szukając jej
wzrokiem. W końcu ją zobaczyłem – kryła się wystraszona za ławką, do której
pewnie jakoś się doczołgała. Ruszyłem ku niej i kiedy tylko zauważyła, ze
zmierzam w jej kierunku, błyskawicznie schowała się za ławką, a następnie
zaczęła czołgać się przed siebie.
– Przestań, nic
ci nie zrobię – powiedziałem, podbiegając w jej kierunku. Złożyłem szybko scyzoryk,
po czym schowałem go do kieszeni spodni. – Wszystko w porządku? Co ci zrobili?
– dopadłem do niej, kładąc rękę na jej szczupłym ramieniu. Wzdrygnęła się, a następnie
gwałtownie ku mnie odwróciła. Patrzyła przez kilka sekund wzrokiem przerażonej
sarny. Ale właśnie, te oczy… W życiu nie mógłbym zapomnieć tego spojrzenia i
nigdy też nie widziałem nikogo z tak pięknymi oczami. Aż na moment
zaniemówiłem, chociaż w tamtej chwili nie byłem pewny czy to dlatego, że była
rozdygotana, a cała jej aparycja – potargane włosy, ubrudzona twarz, oczy pełne
szalonej obawy – przywodziła mi na myśl jakiegoś dzikusa. Nie byłem pewny nawet
czy w ogóle mnie rozumiała, jednak było to błędne wrażenie – rozumiała wszystko
i nawet jeszcze więcej niż ja sam mógłbym kiedykolwiek zrozumieć.
– Nic ci nie
zrobię – powtórzyłem. – Zranili cię gdzieś?
Potrząsnęła
przecząco głową, uciekając od mojego spojrzenia. W ułamku sekundy jej wzrok
stał się rozumny i stateczny. Jednak nawet w tak złym świetle wciąż potrafiłem
dostrzec głębię oraz piękno tych oczu.
– Nie – odparła.
– Dziękuję.
Drgnąłem na
dźwięk tego głosu, gdyż wcale nie był to głos, jaki mógłbym przypisać tak
urodziwej dziewczynie. To był głos męski, brylujący gdzieś między chłopcem po
mutacji, a dorosłym, lekkodusznym mężczyzną. Przeszedłem niemały szok i aż
poczułem niemiły dreszcz przebiegający po moich plecach, który jakimś cudem
przedostał się do mojego brzucha, pozostawiając w nim uczucie niepokoju.
– Nie ma za co.
Możesz wstać? – wyprostowałem się, podając mu rękę. Wyciągnął ku mnie swoją
szczupłą dłoń, którą pochwyciłem w swoją. Wstał niezgrabnie, mało nie upadając.
W końcu jednak udało mu się utrzymać równowagę. – Chodźmy stąd lepiej. Nie
wiem, kiedy się ockną. (Bnvhb dop. Cary)
Odeszliśmy kilka
ulic dalej, idąc po prostu przed siebie szybkim krokiem i nerwowo oglądając się
przy tym co pięć sekund. Bardziej on to robił, jednak mnie również udzieliła
się ta paranoja i sam co jakiś czas zacząłem odwracać się, by sprawdzić czy
żaden z nich za nami nie szedł. W końcu jednak zdałem sobie sprawę, że byliśmy
od nich już naprawdę daleko, a poza tym, nie miałem pojęcia, gdzie w ogóle
byliśmy. Rozejrzałem się w pewnym momencie, próbując złapać jakiś punk
orientacyjny, cokolwiek, co pozwoliłoby mi ustalić, gdzie się znajdowaliśmy. Ku
mojemu lekkiemu przerażeniu, uzmysłowiłem sobie, że to była jakaś ciemna dupa.
Dosłownie i w przenośni. Droga Amaterasu, wiem, że nie zawsze byłem dobrym
chłopcem, jednak czasami mogłabyś mi odpuścić. Szczególnie, że byłem w tym
cholernym Tokio, którego wtedy jeszcze praktycznie nie znałem. Potrzebowałem
kilku miesięcy, żeby w końcu przywyknąć do tej aglomeracji i dokładnie ją
poznać. Ale oczywiście, niedługo po przeprowadzce musiałem się z kimś pobić i
wylądować z jakimś gościem w miejscu, o którym bogowie już dawno zapomnieli.
Ślepe zaułki, ciasne uliczki. Wszystko przypominało jakieś preludium do
kryminału, w którym bohaterowie za moment mają rozwiązać sprawę morderstwa w
burdelu. Nawet nie byłem aż tak zaskoczony, gdy przeszliśmy obok takowego
lokalu. Jedyne, co wówczas pomyślałem, toto, że mam dość i pragnę jedynie
położyć się spać. Tak, mogłem nawet położyć się przed tym burdelem i zwyczajnie
zasnąć na kilka godzin z nadzieją, że obudzę się swoim łóżku, a całe to zajście
będzie tylko śmiesznym snem.
– Wiesz co –
zaczął chłopak, spoglądając na mnie nieśmiało spod grzywki – dalej jest tylko
gorzej.
– Mówisz? –
mruknąłem. – Byłeś tu kiedyś?
– Raz.
Powinniśmy pójść raczej na przystanek.
– Wiesz, gdzie
jest?
– Mniej więcej.
Która jest w ogóle godzina? Powinniśmy zdążyć na ostatni.
– To gazu.
Ruszyliśmy
szybkim krokiem w stronę, gdzie powinien znajdować się przystanek. I
znaleźliśmy go. Autobus właśnie podjeżdżał, dlatego rzuciliśmy się pędem przed
siebie i w ostatnim momencie wpadliśmy do niego, mało nie łamiąc sobie kończyn.
Kilkoro pasażerów spojrzało na nas niepewnie. Poprawiliśmy ubrania, po czym
zajęliśmy miejsca. Sprawdziłem, w którą stronę jechał autobus i ku mojej uciesze,
zmierzał na przystanek blisko bursy. Mogłem więc spokojnie wrócić do pokoju i
być jeszcze przed dwudziestą drugą.
– Dziękuję za
ratunek – powiedział w pewnym momencie chłopak. Nie patrzył na mnie, wzrok miał
utkwiony w swoje kolana, przygryzał mocno dolną wargę, jakby pomagało mu to w
przezwyciężeniu nieśmiałości.
– Nie ma sprawy.
Czego w ogóle chcieli? Coś im zrobiłeś?
– Nie do końca…
Chyba za bardzo przypominam niektórym dziewczynę i mnie zwyczajnie z jakąś
pomylili.
– Masakra –
wypuściłem powietrze ustami. Niesforny kosmyk uniósł się lekko w górę, po czym
z powrotem opadł mi na nos. Poprawiłem lekko włosy, odgarniając je z twarzy.
Pewnie byłem nieźle potargany i nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy.
– Tak. W ogóle,
jestem Kouyou – przedstawił mi się. Popatrzyłem na niego i pierwsze, co
przykuło moją uwagę to te sarnie oczy. Łagodne, głębokie spojrzenie i wachlarz
długich rzęs, które zdawały się trzepotać za każdym razem, gdy mrugał.
Poczułem, że
robi mi się gorąco. W tym samym momencie, gdy patrzyłem na niego w
wyraźniejszym świetle, zdałem sobie sprawę, że jeszcze nigdy w życiu nie
widziałem nikogo o tak zapierającej dech w piersiach urodzie. Delikatnie
zarysowana szczęka, lekko wystające kości policzkowe, usta nabrzmiałe i pełne,
koloru dojrzałych malin, jakby dopiero przestał się z kimś całować. Całość
dopełniały półdługie kosmyki rozjaśnione do brudnego blondu, porcelanowa cera,
no i te cudowne oczy. W tej jednej chwili zauroczyłem się w nim i przez resztę
życia nie mogłem zapomnieć o tych oczach. Nieważne ile lat minęło, ja zawsze
miałem do nich słabość, o czym ich właściciel raczej nie zdawał sobie sprawy.
Takie było
właśnie moje pierwsze spotkanie z Kouyou – przyszłym chłopakiem, później
najlepszym przyjacielem. Czasami mocno żałowałem, że w ogóle się poznaliśmy, że
nastąpiły takie okoliczności, w których musiałem mu pomóc. Gdyby nie to, pewnie
nigdy byśmy nie dowiedzieli się o swoim istnieniu. Gdybyśmy nigdy się nie
spotkali, Kouyou pewnie nigdy nie przybrałby tej dziwnej, chłodnej maski. Chociaż,
kto wie, może to nie do końca była moja wina i może był taki naprawdę. W każdym
razie, ze wszystkich moich przyjaciół, jedynie Kouyou umiał do mnie dotrzeć,
przemówić mi do rozsądku. Nieraz posuwał się przy tym do czynów ekstremalnych,
ale, co było istotne – zawsze działało. Miał też tę przewagę, że wychowywał się
w Tokio, znał miasto, był do niego przystosowany. Całkiem możliwe, że po jakimś
czasie w końcu dopadła go też znieczulica, jaka jest typowa dla wielkich
aglomeracji.
– Jestem Yuu –
podałem mu rękę, starając się z całych sił przestać na niego gapić. Spojrzał
nieco zdziwiony na moją dłoń, po czym ujął ją lekko w swoją. Potrząsnęliśmy
nimi lekko, jakbyśmy jednocześnie w tym momencie zawarli pakt oddania i
wiecznej przyjaźni.
Wtedy też doszło
do mnie, że on również na mnie patrzył. Podobnie jak ja jemu, przyglądał mi
się. Wiedziałem później, że był to moment, w którym poczuł do mnie to samo, co
ja do niego. To dziwne gorąco przebiegające od pleców do twarzy, trzepotanie
motylich skrzydeł w brzuchu. To była chwila, w której Kouyou zauroczył się we
mnie na długie lata, za co zawsze chciałem go przeprosić, ale nigdy wiedziałem,
w jaki sposób. Gdybym teraz spotkał go jakimś cudem, błagałbym go o wybaczenie
za to wszystko, co mu zrobiłem i dziękował za to, że pomimo tego, jaki byłem,
nigdy się ode mnie nie odwrócił.
– Jesteś
kompletnie niedraśnięty – powiedział pełen podziwu i niedowierzania. Patrzył na
mnie z szeroko otwartymi oczami. – Jakby żaden z nich cię nawet nie dotknął.
– Bardzo się
starałem.
– Niesamowite.
Chociaż Kouyou
już wówczas przejawiał dość ciemne strony swojego charakteru. Potrafił być
najpierw przemiły i przeuroczy, by po kilku chwilach stać się nieco tajemniczym
i oschłym. Miał naprawdę ciekawą osobowość i przez długie następne lata poznawałem
wszystkie jego nieobliczalne, jak i obliczalne strony. A większość osób mi
zarzucała, że to przeze mnie taki się stał. Z całą pewnością, miałem w to swój
jakiś wkład, i to całkiem spory, jednak nie tylko ja byłem powodem. Musiałem
przyznać, że rzadko byłem w stanie przewidzieć, jaka będzie jego odpowiedź, w
jaki sposób się zachowa, co mnie momentami doprowadzało do białej gorączki. Ale
jednocześnie nie potrafiłem przestać darzyć go sympatią i spotykać się z nim –
już jako przyjaciel. Sam nie wiem, pewnie to była siła przyciągania tych
niesamowitych oczu. Och, drogi Kouyou, gdziekolwiek jesteś, niech wielka
Amaterasu ma cię w opiece.
Kilka minut
później wysiedliśmy obaj na tym samym przystanku. Autobus odjechał, a my
staliśmy chwilę, patrząc na siebie niezręcznie. Poczułem dziwne ukłucie w
brzuchu, jakby drobniutka igiełka gdzieś mi utknęła i teraz dawała o sobie
znać. Nie miałem wcale ochoty żegnać się z Kouyou, bo wiedziałem, że więcej go
raczej nie zobaczę. Prawdopodobieństwo, że jeszcze go kiedyś spotkam było tak
wysokie jak trafienie szóstki w totolotku.
– Mieszkasz
niedaleko? – zagadnął.
– Tak –
wskazałem głową w prawo – w tamtą stronę.
– Ja w przeciwną
– odparł, uśmiechając się przy tym krzywo.
– Szkoda. Miło
było cię poznać. Uważaj na siebie. Żeby nikt cię więcej nie zaczepiał po
drodze!
– Tak – zaśmiał
się. – Dziękuję jeszcze raz. Jestem ci naprawdę wdzięczny.
– Nie ma za co.
Trzymaj się.
Odwróciłem się i
ruszyłem w swoją stronę. Zabolało mnie w środku, ale wiedziałem, że im szybciej
odejdę, tym lepiej. Mogłem tam stać w nieskończoność i zatracać się w sarnich
oczach, a musiałem wrócić do rzeczywistości. Strażnik przychodził już za kilka
minut, zostało mi niewiele czasu i jeszcze niemały kawał drogi do bursy.
Musiałem zapomnieć o tym chłopaku i całej tej sytuacji. Pozwoliłem jeszcze na
kilka sekund ogarnąć się czemuś na wzór smutku, że więcej go nie zobaczę i po
chwili byłem na nowo sobą.
– Yuu!! –
usłyszałem nagle, jak mnie woła. Przystanąłem, odwracając się. Szedł ku mnie
szybkim krokiem. – Poczekaj!!
– Coś nie tak? –
nie kryłem zdziwienia.
– Nie. To
znaczy… Tak. Tak! Bardzo nie tak! – stanął przede mną. Oto znów miałem okazję,
by na niego spojrzeć. – Mam wobec ciebie dług. Za ratunek, za spranie tych
gości. Mogła ci się stać przecież krzywda, no nie?
– Ale nie stała.
– Ale mogła.
– No fakt,
mogła.
– Właśnie –
odchrząknął. Spojrzał na ułamek sekundy w moje oczy, jednak zaraz odwrócił
wzrok. Skakał spojrzeniem to na moje ramię, swoje buty albo wzrok mu gdzieś
zawisał w przestrzeni, na bliżej nieokreślonym miejscu. – Dlatego myślę, że…
uhm… Może w ramach rekompensaty za to wszystko… No nie wiem… Ugh… Może dałbyś
się wyciągnąć w jakieś fajne… miejsce. …Proszę?
Musiałem
przyznać, że była to jednocześnie najbardziej niezręczna, jak i najsłodsza
próba zaproponowania mi randki. Kouyou miał w sobie coś uroczego. Zawsze to w
sobie miał i to coś nigdy tak naprawdę nie zniknęło. Był na swój sposób
delikatny, czuły. Czasami może nawet zbyt, bo wszystko tak naprawdę bolało go
dziesięć razy mocniej od innych. Silnie przywiązywał się do ludzi i chociaż
sprawiał wrażenie zimnego, to tak naprawdę przy każdym rozstaniu z kimś, czegoś
mu nagle ubywało. Dość łatwo wpadał w zauroczenia, ale gdy już się zakochał, to
kochał na zabój. Tak właśnie kochał mnie, a później i mojego przyszłego
partnera, o czym dobrze wiedziałem, jednak nigdy nic o tym nie powiedziałem.
Żaden z nich też mi nigdy o tym nie wspomniał, ale może to i lepiej. Cała nasza
trójka o tym wiedziała, mówienie o tym pewnie tylko by nam zaszkodziło.
– No jasne –
uśmiechnąłem się nieznacznie. Na moment poczuł się pewnie, jednak zaraz ta pewność
siebie gdzieś uleciała. Całkiem możliwe, że pomyślał, że nie traktuję go do
końca poważnie. Ależ ja go traktowałem jak najbardziej poważnie! Nikogo w życiu
nie traktowałem z takim szacunkiem i powagą jak Kouyou. Oczywiście, jako mój
przyjaciel, były pewne głupie żarty, teksty, zachowania, jednak zawsze czułem
przed nim pewien rodzaj podziwu. Sam nawet do końca nie wiedziałem, skąd się to
wzięło. Może właśnie z jego trudnego charakteru? Z tego, że potrafił być
jednocześnie wredny i złośliwy, a przy tym wierny i pomocny? Bardzo
prawdopodobne, że tak właśnie było, jednak sam sobie udowodniłem już
wielokrotnie, że podejmowałem niejasne decyzje i zadawałem się z nie do końca
stabilnymi ludźmi bez większych powodów. Chyba po prostu przyciągałem takie
osoby, ot tak.
– To świetnie.
To może podam ci swój numer i do mnie zadzwonisz? Mój telefon obecnie się
roztrzaskał przez tych gości – wyciągnął z kieszeni rozbitą komórkę, pokazując
mi, że nie kłamał – ale z kartą wszystko w porządku.
– Nie mam
telefonu – odparłem.
– Co? –
powiedział, jakby myślał, że się przesłyszał.
– Znaczy, mam,
ale nie przy sobie – wyjaśniłem pospiesznie. – Rzadko noszę ze sobą telefon.
Chłopak skrzywił
się lekko, patrząc na mnie z dystansem. Nie mogłem wytrzymać, widząc tę minę i
wybuchłem śmiechem. Cóż mogłem poradzić, nie miałem potrzeby, by mieć telefon
ciągle ze sobą. Oczywiście, wszystko się zmieniło, gdy zacząłem się umawiać ze
swoim przyszłym mężem. Zawsze musieliśmy być ze sobą w kontakcie.
– Chyba jesteś
kosmitą – oznajmił z przekonaniem w głosie. – Wyszedłeś bez szwanku z bójki, w
dodatku nie nosisz komórki. Z jakiej planety pochodzisz, jeśli mogę wiedzieć?
– Z planety
dziwaków.
– Myślę, że
pochodzimy z tego samego miejsca – wyszczerzył się do mnie w uśmiechu.
Mimowolnie odwzajemniłem gest. – No nic. To na razie.
Odwrócił się,
zwieszając ramiona ze zrezygnowaniem, po czym ruszył z powrotem w swoją stronę.
Nagle ogarnęła mnie panika. Zaraz, chwila, co się działo?
– To nie podasz
mi swojego numeru? – rzuciłem za nim. – Albo ja podam ci swój…
– Zapamiętasz? –
odwrócił się do mnie na pięcie. Ten ton nie przejawiał już żadnej nadziei.
Zdaje się, że myślał, że zwyczajnie nie chciałem się z nim spotkać.
– Jasne. Zapiszę
go sobie w pamięci. Ty również spróbuj tak zapisać mój.
I tym sposobem numer
Kouyou był pierwszym numerem telefonu, jaki w życiu zapamiętałem, oprócz mojego
numeru. Nawet telefonu do mamy czy taty nie pamiętałem dobrze, zawsze myliły mi
się dwie ostatnie cyfry. Ale numer Kouyou? Idąc do bursy powtarzałem go niczym
mantrę, a w pokoju błyskawicznie wklepałem go w telefon, by przypadkiem mi nie
wyleciał z głowy. Z ulgą zapisałem go w kontaktach, by po chwili wysłać mu sms.
Jakoś tak czułem, że jeszcze wiele przed nami.
Następny dzień
był niewiarygodnie nudny. Gdy wstałem, Rena nie było w pokoju, co mnie odrobinę
zaskoczyło. Z reguły wstawał późno i wylegiwał się w łóżku po przebudzeniu, a
tym razem go nie było. Niemniej jednak, była to ulga, że miałem od niego spokój
chociaż tego poranka. Niemal od razu chwyciłem telefon, by sprawdzić czy może
otrzymałem odpowiedź od Kouyou, jednak, ku mojemu rozczarowaniu, nie miałem
żadnych nowych wiadomości. Ciekawiło mnie też czy chłopak w ogóle zapamiętał
mój numer. Cóż, miałem taką nadzieję. Ubrałem się spokojnie, zjadłem śniadanie,
spakowałem rzeczy do plecaka i wyszedłem na lekcje. Zaczynałem historią.
Chociaż kochałem historię całym swoim sercem, to jednak tego dnia nie miałem
nawet ochoty słuchać. Był to temat, który kiedyś sam przerobiłem z nudów,
dlatego nawet nie próbowałem uważać. Chciało mi się spać. Przewracałem się z
boku na bok na ławce, odchylałem się na krześle i próbowałem znaleźć jakąś
wygodną pozycję do spania, kryjąc się na końcu sali. Gdy w końcu mi się udało,
poprosiłem Nanami, która siedziała ze mną, by mnie obudziła, jeśli zacząłbym
chrapać albo coś. Ostatecznie sam siebie obudziłem, gdy głowa zsunęła mi się z
ramienia i uderzyłem czołem w blat ławki.
– Shiroyama! –
powiedział nauczyciel. Momentalnie przestałem być jakkolwiek senny. Poderwałem
się z ławki, prostując się niczym struna. – Czy ty śpisz?
Nanami
zachichotała, zakrywając usta dłonią. Och, no świetnie.
– Nie –
pokręciłem przecząco głową.
– Na pewno? –
belfer uśmiechnął się do mnie złośliwie. Czemu ci historycy byli tacy okropni?
Później ludzie tylko unikali tego świetnego przedmiotu.
– Na pewno. W
głowie mi się zakręciło.
– W głowie, to
ty masz pstro – odparł, co mnie zdenerwowało. Bardzo mocno starałem się jednak
tego po sobie nie poznać. – Jak chcesz się kręcić przy Sudou, to nie na moich
zajęciach. Na następnej lekcji nie chcę was widzieć razem w ławce.
– Że co? –
wyrwało się Nanami. Mało się nie oplułem ze śmiechu na jej reakcję.
– Zaraz wam
punkty potrącę – pogroził.
– Proszę bardzo
– prychnęła moja przyjaciółka. No po prostu ją uwielbiałem. Aż nieprawdopodobne
było to, że zdała ostatnią klasę z wyróżnieniem i nagrodą. – Ja się nigdzie nie
wybieram.
– Ależ owszem.
Wybierasz się w tej chwili. Ty i Shiroyama do wychowawcy. Migiem!
– Niby za co? –
teraz to ja protestowałem.
– Dobrze wiesz
za co. Oboje do wychowawcy. Trzeba was chyba trochę przytemperować. Znajomości
rodziców wcale nie wystarczą, by zostać w tej szkole.
No nie powiem,
ukłuł mnie w mój czuły punkt. Zdawałem sobie sprawę, że ojciec miał w wielu
miejscach znajomości, dzięki czemu często uciekał się do koneksji, jednak nie
miało to żadnego związku z moim przyjęciem do tej szkoły. Dostałem się dzięki
własnym wynikom z egzaminów, które poszły mi naprawdę śpiewająco. Nie
wiedziałem, jak było z Naną. Przyjaciółka była w końcu wyjątkowo inteligentna,
dlatego zgadywałem, że jej również nikt nie pomagał w dostaniu się tutaj.
Głęboko urażeni
i znieważeni poszliśmy do naszego wychowawcy. Oczywiście, że nie udaliśmy się
prosto do niego, tylko zrobiliśmy sobie spacerek po wszystkich piętrach. Po
drodze zaczęliśmy się jednak śmiać z całej tej sytuacji tak głośno, że aż ktoś
wyszedł z jakiejś klasy, by nas uciszyć. Szybko zaczęliśmy biec, by przypadkiem
nas nie złapano. Jeszcze tego by brakowało, by ktoś nas spotkał szwędających
się po szkole i głośno śmiejących się z byle czego.
Musiałem
przyznać, że okres liceum wspominałem dość dobrze. Przynajmniej pierwszą klasę,
gdy poznałem Yune, Nanami i Kouyou, którzy zostali moimi najlepszymi
przyjaciółmi jeszcze na długie lata. Był to czas, jak to lubię określać, mojej
resocjalizacji ze społeczeństwem. Po tych straconych latach młodości w
rezydencji, które spędziłem na mordobiciach oraz wielu innych bolesnych
rzeczach, w końcu mogłem poczuć się jak typowy nastolatek. Śmiałem się,
spotykałem się ze znajomymi. Przestałem żyć w ciągłym stresie i strachu przed
niewiadomo czym. Chociaż, widmo mojej przeszłości wciąż nade mną wisiało jak
jakaś obszarpana firanka w wyremontowanym pokoju. W dalszym ciągu miałem na
karku Rena i nadal utrzymywałem z nim cielesne kontakty, jednak to już nie było
to samo, co kiedyś. Wychodziłem kiedy chciałem i robiłem co tylko chciałem.
Wypytywał się mnie często o szczegóły mojego dnia i zawsze mówiłem mu prawdę.
Nie miałem po co kłamać.
Oczywiście, że
nie poszliśmy z Nanami do wychowawcy. Wprost przeciwnie. Wpadliśmy na dyrektora
szkoły, który niósł jakieś kartony poustawiane na sobie. Chwiał się i mało się
z nimi nie przewrócił, ale oto nasza dwójka spadła mu z nieba. Sami
zaproponowaliśmy mu naszą pomoc, którą przyjął bez najmniejszego oporu. Z ulgą,
że już nie musiał taszczyć sam ciężkich pudeł. Zapytałem, co takiego w nich
było. Odparł, że książki. No tak, co trzeba było przyznać, dyrektor tej szkoły
był bardzo w porządku i sam z własnej kieszeni fundował książki. Najczęściej
były to lektury, bo były sytuacje, że brakowało ich w bibliotece, dlatego
dokupywał je sam z własnej kieszeni. Jednak tym razem nie były to lektury, a
jakieś książki naukowe. Poszliśmy z nim do biblioteki, po czym pomogliśmy mu
powyciągać je na stół w bibliotece. Był to długi blat, który ciągnął się kilka
metrów, dzięki czemu biblioteka mogła służyć za mini salę konferencyjną.
Czasami urządzano w niej rady pedagogiczne albo prowadzono koła zainteresowań.
– Jak to dobrze,
że na was wpadłem – powiedział, gdy rozkładaliśmy już ostatnie egzemplarze. –
Sam bym nie dał rady.
– Polecamy się
na przyszłość – odparła Nanami z szerokim uśmiechem na ustach.
– Ach, dziękuję.
Swoją drogą, jaką macie teraz lekcję?
– Historię –
powiedziałem.
– Huh! Też nie
lubiłem chodzić na historię.
– On lubi – Nana
pokazała na mnie palcem, nawet nie zerkając w moją stronę. – Dziwak.
– Doprawdy? Ale
z was i tak dobrana para. Nawet z takim dziwakiem może być ciekawie. Aż żałuję,
że w liceum nie miałem dziewczyny.
– Też żałuję, że
nie mam teraz – westchnąłem. Wyciągnąłem już ostatnią książkę i wyprostowałem
się z ulgą, wycierając wierzchem rękawa niewidzialny pot z czoła. Trochę tego
było.
– Ja też –
wymamrotała do mnie Nanami, lekko się uśmiechając. Mało nie wybuchłem śmiechem.
Na całe szczęście dyrektor nie usłyszał tego, co powiedziała.
– Och, a panna Sudou?
– Nana nie jest
dziewczyną.
– Jak to nie
jestem? – oburzyła się. Dyrektor roześmiał się jedynie na jej ton głosu.
– No nie jesteś.
Jesteś kumplem.
– Lepiej się
przymknij, bo cię w zęby ugryzę.
– W dodatku
jesteś agresywna.
– Kobiety z
temperamentem – westchnął dyrektor, kręcąc głową. – Dziękuję wam jeszcze raz za
pomoc. Wracajcie na lekcje i jak coś, to powiedzcie, że byliście u mnie i tyle.
Niech ten wasz romans pozostanie w ukryciu.
– Proszę pana,
romans z nim? – prychnęła moja przyjaciółka. – Aż tak nisko jeszcze nie
upadłam.
– Chciałabyś –
roześmiałem się, obejmując ją ramieniem. Nana spojrzała tylko na mnie z
zawadiackim uśmieszkiem, który czaił się w kącikach jej ust.
Gdy ruszyliśmy z
powrotem na lekcje, zadzwonił dzwonek. Przed klasą powitał nas Yune, który
szedł w naszą stronę z naszymi plecakami. Jak miło, że postanowił nas spakować.
– Gdzie wyście
się szlajali beze mnie? – burknął, rzucając mi mój plecak. Nanami podał już
normalnie jej torbę, w końcu była dziewczyną. Co należało przyznać, nieważne,
jak bardzo droczyliśmy się ze sobą i w jak bliskich stosunkach byliśmy, z
Nanami zawsze postępowaliśmy delikatnie. Chociaż ona bez najmniejszych oporów
mogłaby nas pobić, stłuc na kwaśne jabłko, to pewnie żaden z nas by się nawet
nie bronił. Tacy już byliśmy wobec niej, że nawet gdy mówiliśmy o niej jak o
kumplu i robiliśmy z nią kumpelskie rzeczy, to zawsze ustępowaliśmy jej miejsca,
przepuszczaliśmy ją pierwszą, a gdy dla zabawy się siłowaliśmy, to dawaliśmy
jej wygrać. Obaj kochaliśmy Nanami. Nie w romantyczny sposób, ale tak, jak
kocha się członka rodziny, siostrę, najlepszą przyjaciółkę. Poza tym, jaki
facet mógłby chcieć romantycznej relacji z kobietą, która była zdeklarowaną
lesbijką. Nasza trójka była bardzo specyficzną drużyną. Nana lubiła kobiety, ja
wciąż nie potrafiłem określić swojej seksualności, a Yune bez wątpienia
określany był przeze mnie i Nanę mianem heteryka. Mieliśmy więc lesbijkę,
geja-niegeja, i hetero. Yune z początku, gdy zrobiłem przed nimi swój coming
out, jako nieokreślony gówniarz, zastanawiał się czy może nie będę próbował się
do niego przystawiać, jednak szybko go uspokoiłem, że przecież był moim
kumplem, a poza tym, kto by się brał za hetero facetów.
– Z dyrkiem –
odparła Nanami, zarzucając plecak na jedno ramię. Yune wybałuszył na nas oczy.
– Na dywaniku?
– Skądże znowu.
Zostaliśmy bohaterami tej szkoły w niespełna dwadzieścia minut, wystarczyło, że
walnąłem głową w ławkę, gdy próbowałem spać – ruszyliśmy w stronę dziedzińca,
żeby swoim zwyczajem zapalić na długiej przerwie.
– Naprawdę? W
sumie, to nie widziałem, co się tam z tyłu działo. Myślałem, że znowu
próbowałeś pomalować Nanie paznokcie korektorem.
– Nie słyszałeś,
jak przygrzmocił tą pustą łepetyną? Aż się echo rozniosło!
– Ej!
– To mówi gej!
– Wy jesteście
jacyś specjalni – oznajmił Yune z przekonaniem w głosie.
– Chodziło ci o
bycie wyjątkowym? – Nanami zatrzepotała zalotnie rzęsami ku naszej dwójce.
– Raczej
specjalnej troski, ale to tylko ty, Nana.
– Odezwał się,
pan mądraliński.
Zapaliliśmy we
trójkę przed szkolnym dziedzińcem. Oczywiście, każdy z nas musiał gdzieś zgubić
zapalniczkę, ale poprosiliśmy o ogień jakichś chłopaków ze starszej klasy,
którzy również popalali nieco przed następnymi zajęciami. Ucięliśmy nawet z nimi
małą pogawędkę, a jeden próbował podrywać Nanami, jednak ta szybko udała, że
była w związku z Yune. Objęli się lekko i coś do siebie niby gruchali co jakiś
czas. Trzeba było zachować pewne pozory heteronormatywności, a przynajmniej w
szkole.
Do końca zajęć
myślałem o niebieskich migdałach i o Kouyou. Ciekawiło mnie czy może miał już
nowy telefon albo jakiś tymczasowy, żebyśmy mogli się jakoś skontaktować. Gdy
tak o tym myślałem, to żałowałem, że nie poprosiłem go o nazwisko, żebym mógł
go dodać do znajomych na jakimś portalu społecznościowym. Oczywiście, że
musiałem myśleć o takich rzeczach dopiero po fakcie i pluć sobie w brodę, że
byłem takim idiotą. Postanowiłem jednak spróbować go znaleźć. Zwyczajnie
chciałem pisać jego imię w wyszukiwarkę na portalu. W końcu ile mogło być
takich Kouyou? Jednak po chwili zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie wiem, jak
się pisało jego imię. Postanowiłem spróbować kilku wariantów i tym oto sposobem
na ostatnich zajęciach jak głupi sprawdzałem profile osób, które nazywały się
Kouyou. Skutek był marny, bo nie znalazłem nikogo, kto chociaż mógł trochę
przypominać chłopaka.
Albo wyrolował
mnie z tym imieniem – pomyślałem w pewnym momencie, gdy namiętnie przeglądałem
profile. To było aż niemożliwe, że nie mogłem go znaleźć. Przecież to było
cholernie rzadkie imię.
Powróciwszy do
bursy, zastałem Rena w naszym pokoju. Chłopak siedział przy swoim biurku,
pochylając się nad laptopem i namiętnie stukając w klawiaturę. Rzuciłem plecak
na podłogę, a następnie zacząłem ściągać mundurek. Miałem wielką ochotę położyć
się spać i zero chęci, by chociaż przez moment porozmawiać z Renem.
– Cześć –
powiedziałem bez większych namiętności, by jednak nie być zupełnie ignoranckim.
Ren nawet mi nie odpowiedział, dlatego nie zawracałem sobie nim głowy. Po
prostu założyłem luźne ubrania, a następnie położyłem się do łóżka. Drzemka
była wszystkim, czego w tamtym momencie potrzebowałem.
Obudziłem się
godzinę później, a mojego współlokatora nie było. Ogarnęło mnie uczucie ulgi na
samą myśl, że mężczyzna nic ode mnie nie chciał i wyglądało na to, że sam mnie
unikał.
Świetnie –
przeszło mi przez myśl, gdy podnosiłem się z łóżka, by zacząć odrabiać lekcje.
Byłem naprawdę
szczęśliwy, że Ren nic ode mnie nie chciał. Od kilku dni nie uprawialiśmy
seksu, dlatego podświadomie już nastawiałem się na to, że może będzie chciał
się ze mną pieprzyć, jednak na razie nic na to nie zapowiadało. Jednakże, jego
nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie, dlatego musiałem też brać pod uwagę,
że może wpaść niespodziewanie do pokoju niczym pocisk i od razu się na mnie
rzucić. No cóż, przynajmniej mogłem skupić się na szkole, a nie na seksie z
sadystą. Przynajmniej tak myślałem z początku. Siedziałem tak jakiś czas nad
zadaniami z matematyki, a natrętne myśli o Renie same zaczęły przemykać przez
moją głowę między ułamkami i pierwiastkami. Dlaczego od rana się do mnie nie
odzywał? I dlaczego nawet nie wspomniał nic o seksie? Przecież robiliśmy to
regularnie, co kilka dni. Najczęściej to on wybierał pozycje, kiedy się
bzykaliśmy, to zdecydowanie on dominował, jednak ja mimo wszystko też czerpałem
z tego czasem jakąś przyjemność. To był przecież seks, do cholery, więc
logicznym było to, że również mi się podobało i też chciałem to robić. Z nim,
nie z nim, z kimkolwiek. Nie czułem do Rena tego romantycznego pociągu, skądże,
jednak fizyczny już tak. Musiałem to przyznać – ciało Rena było… apetyczne? Do
jasnej cholery, lepszego słowa nie mogłem już znaleźć. Ale tak, jako dorosły
człowiek musiałem przyznać, że wtedy jego ciało było wyjątkowo pociągające.
Rena ważył odrobinę więcej ode mnie, miał nieco większą masę, był bardziej
umięśniony. Nie za bardzo, jednak po przyjrzeniu się nam, dało się dostrzec
różnicę. To był okres w moim życiu, gdy wyglądałem naprawdę dobrze – sporo
jadłem, ale i regularnie ćwiczyłem, więc tkankę tłuszczową przemieniałem w
mięśniową i spalałem kalorie. Jakiś czas później znacznie schudłem, co było
wynikiem pewnych nieszczęśliwych zdarzeń, jednak teraz nie o tym.
Gdzie, do
cholery, był Ren? Chciało mi się pieprzyć, a on postanowił tego dnia, że będzie
mnie unikał. Jeśli tak właśnie miała wyglądać nasza relacja, to nie byłem z
niej w ogóle zadowolony.
Minęło sporo
czasu, nim wrócił do pokoju. Odrobiłem już wówczas wszystkie lekcje i
powtórzyłem materiał, próbując się czymś zająć. Leżałem na swoim łóżku,
czytając książkę, by zająć czymkolwiek myśli, które bardziej skupiały się na
tym, że chciałem kogoś przelecieć lub by to ktoś mnie przeleciał. Spojrzałem na
współlokatora, a ten jedynie zdjął ramoneskę, odwieszając ją na haczyk obok
drzwi.
– Gdzie byłeś? –
wyrwało mi się. Ugryzłem się w język, jednak było już za późno. Moje myśli
wyszły na światło dzienne.
– A co? – rzucił
niedbale, zupełnie niczym nieprzejęty. – Martwiłeś się?
– Nie –
wymamrotałem, podnosząc się do siadu. – Tak tylko… Zastanawiałem się. Nieważne.
– Jadłeś
kolację? – spytał niespodziewanie. Podszedł do swojego łóżka, omijając przy tym
taśmę dzielącą pokój, po czym usiadł na nim ciężko. Jakby pół dnia spędził na
jakiejś ciężkiej pracy i teraz w końcu miał chwilę odpoczynku.
– Jeszcze nie.
– Zjedzmy razem
– oznajmił, kładąc się plecami na wąskim łóżku. – Możesz wybrać co albo gdzie.
– Jasne –
odparłem niepewnie.
Pierwszy raz w
życiu zaproponował mi coś takiego. Był to również pierwszy raz, gdy widziałem u
niego tak ludzkie odruchy. To znaczy, sam do końca nie wiedziałem czy coś
takiego należało zakwalifikować do ludzkich zachowań, ale nigdy wcześniej nie
padła od niego propozycja, byśmy zjedli wspólnie posiłek. Czasami zamawialiśmy
pizzę albo coś innego, jednak był to pierwszy raz, gdy padła taka propozycja.
Mogłem też wybrać, co takiego byśmy zjedli. Aż nie wiedziałem, w jaki sposób
powinienem się zachować.
– Wszystko w
porządku? – spytałem, jakbym z góry zakładał, że wydarzyło się coś złego. No
tak, bo przecież nic nie było w porządku. Coś wyraźnie wisiało w powietrzu, a
on tylko próbował obniżyć moją czujność.
– Mhm – mruknął.
– Coś ty taki troskliwy? Już drugi raz się pytasz w ciągu ostatnich trzech
minut.
– Po prostu… Nie
było cię cały dzień. I jakoś się nie odzywałeś.
Ren podniósł
się, podpierając na łokciach. Zmrużył lekko oczy, patrząc na mnie z uśmiechem.
Po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Zawsze, gdy widziałem
uśmieszek wykrzywiający te jego wężowe usta, to chwilę później dochodziło do
tragedii. Tym razem też niewiele się pomyliłem.
– Zabawny jesteś
– powiedział ze śmiechem w głosie. Zdaje się, że zamiast zabawny miał na myśli
żałosny.
– Zawsze coś.
– Chodź do mnie
– poklepał miejsce obok siebie. – Praktycznie cały dzień cię nie widziałem.
Chcę cię przytulić.
– Przytulić?
– Co w tym
dziwnego?
– Nie sądziłem,
że będziesz kiedykolwiek chciał mnie przytulać.
– Kocham cię,
Yuu – powiedział bez zająknięcia.
Mało mi serce
nie stanęło w tamtej chwili. Co on powiedział? Że mnie kocha? Nie wierzyłem, że
to padło z ust mężczyzny, który potrafił gwałcić mnie i katować, wyżywać się na
mnie, traktować dosłownie jak szmatę i najgorszą kurwę. Zabolało mnie w środku
na samą myśl, że chociaż brzmiało to jak najszczersze w świecie wyznanie, to
było to jedynie podłe kłamstwo – pułapka, w którą nie mogłem dać się wciągnąć.
– Co takiego? –
wymamrotałem.
– To co
słyszałeś.
Wstałem.
Podszedłem do Rena, przekraczając linię pośrodku pokoju, po czym stanąłem na
moment nad nim, patrząc na niego z góry. Spojrzeliśmy sobie w oczy, mierząc się
przez chwilę wzrokiem, a następnie usiadłem mu okrakiem na biodrach.
– Powtórzyłbyś
to? – spytałem, dotykając jego policzka.
– Raz ci nie
wystarczy?
– Raz od ciebie?
Nigdy nie wystarczy.
– Kocham cię.
Kocham cię, Yuu – powtórzył, chwytając mnie lekko w pasie.
Już mieliśmy się
pocałować, gdy nagle rozległ się dźwięk mojego telefonu. Trwaliśmy przez kilka
sekund w bezruchu, patrząc na siebie, jakby dzwonek komórki był jakimś
zmieniającym w kamień zaklęciem. Zszedłem z niego, wziąłem telefon leżący na
łóżku i spojrzałem na to, kto dzwonił.
Kouyou
Serce
momentalnie mi przyspieszyło. Czułem, jak moje policzki robią się czerwone.
Spojrzałem na Rena, a ten spoglądał na mnie ze swojej pozycji na łóżku.
Odebrałem.
– Halo? –
powiedziałem, starając się zapanować nad drżeniem w głosie.
– Uhm… Yuu? –
usłyszałem po drugiej stronie. Z początku nie byłem pewny czy to był Kouyou,
jego głos przez telefon brzmiał odrobinę inaczej. Po krótkiej chwili upewniłem
się jednak w tym, że był to on.
– Tak.
– O rany, już
myślałem, że może źle zapisałem numer – wyczułem w jego głosie wyraźną ulgę.
– Nie no,
wysłałem smsa – zaśmiałem się. Chyba udało mi się nie zabrzmieć zbyt nerwowo.
– Tak!
Widziałem. Ale wiesz… I tak… Jakoś dziwnie mi było. Co słychać w ogóle? Jak się
czujesz po wczorajszym?
– Wszystko w jak
najlepszym porządku. Hej, co ty na to, żeby może jutro gdzieś wyskoczyć? Jak
masz czas, no nie? Wiem, że masz sporo roboty. Egzaminy i tak dalej.
Na chwilę
zapadła cisza po drugiej stronie. Zdaje się, że zbiłem Kouyou z pantałyku tym,
co powiedziałem. Kątem oka zerknąłem na Rena. Podniósł się, lekko pochylając w
moją stronę.
– Uhm… Jasne –
odparł w końcu. Zdaje się, że w ogóle nie wiedział, o co mi chodziło, jednak
wyczuł w moim głosie, że lepiej współpracować. – Niech będzie jutro. Na
przystanku?
– W porządku, to
jeszcze się zgadamy. Jakby co, to daj wcześniej znać i nie wystawiaj mnie jak
ostatnio.
– Ach?
– Albo wyślij
sms – dodałem jeszcze, starając się zabrzmieć znacząco.
– Dobra.
– To na razie.
– Pa.
Rozłączyłem się,
po czym błyskawicznie wyciszyłem telefon i włożyłem go do kieszeni spodni.
Odwróciłem się do Rena, który, ku memu zaskoczeniu, stał tuż za mną. Nie
przekraczał jednak linii, tylko stał dokładnie przed nią.
– Kto to?
– Mahiro –
odparłem, wzruszając ramionami. – Zawsze znajdzie dobry czas, żeby
przeszkodzić, co nie?
Ren uśmiechnął
się lekko, po czym objął mnie, przyciągając do siebie. Poczułem, jak robi mi
się słabo, nogi zaczęły mi drżeć.
– Yuu – zaczął
pieszczotliwie, kładąc mi głowę na ramieniu. Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł
dreszcz. – A jak było wczoraj z twoimi kolegami?
– Hm? A co? –
bardzo starałem się nie brzmieć nerwowo.
– Pytam o tego
chłopaka i dziewczynę. Co u nich?
– Zwykle nie
interesujesz się moimi znajomymi.
– To może w
końcu zacznę – zamruczał mi do ucha. Gdyby nie to, że trzymał mnie w pasie, to
pewnie już dawno leżałbym na podłodze.
– Było dobrze –
odparłem, wplątując dłoń w jego włosy. – Graliśmy w Final Fantasy.
– I?
– I jedliśmy
pizzę.
– Jaką?
– Hawajską.
– Że co? –
oderwał się ode mnie.
– Żartuję –
uśmiechnąłem się do niego delikatnie.
– Wiesz co –
westchnął, ponownie kładąc mi głowę na ramieniu – czasami potrafisz być słodki.
Sam do końca nie
wiedziałem, co takiego czuł do mnie Ren i nigdy też się o tym nie przekonałem.
Miał na moim punkcie jakąś chorą obsesję. Sprawdzał każdy mój krok, kontrolował
mnie. Od czasu do czasu zapewniał, że mnie kochał, a innym razem potrafił bez
jakiegokolwiek powodu wymierzyć mi bolesny cios. Może te nagłe pobicia też były
z miłości. Istniało jakieś prawdopodobieństwo, że coś do mnie czuł, że może
faktycznie mnie kochał, tylko nie potrafił tego okazać. Nie znałem rodziny
Rena, jego rodziców, więc nie miałem pojęcia, jak wyglądała sytuacja w jego
domu. Może rodzice nie traktowali go tak, jak powinni i dlatego miał tak bardzo
skrzywiony obraz świata? Wtedy jednak mnie to nie obchodziło. Wiedziałem, że
facet miał poważne problemy – manipulował ludźmi, był porywczy i mściwy.
Wybraliśmy się
do pizzerii. Wśród szerokiej oferty różnego rodzaju pizz wybraliśmy jakąś o
niezwykle fantazyjnej nazwie. Za cholerę nie mogłem zapamiętać, jak się
nazywała i nie wiedziałem też, w jaki sposób tę nazwę wypowiedzieć, dlatego
podaliśmy po prostu jej numer z menu. Pizza, na całe nasze szczęście, była
wyjątkowo smaczna, co nawet Ren stwierdził. Ucieszyłem się na to bardzo, bo
praktycznie nigdy nie chwalił moich wyborów i rzadko można było usłyszeć od
niego jakiekolwiek pozytywy. Dlatego poczułem się tak szczęśliwy i dumny, wcale
nie musiałem i nie powinienem. Mówił to… sam nawet nie wiedziałem dlaczego.
– Co byś
powiedział na to, żebyśmy w przyszłym tygodniu wybrali się do kina? – spytał,
maczając ciasto w oliwie z chilli. Zmarłem na moment, patrząc na niego.
Spojrzenie skierowane miał na swój talerz, próbował się nie ubrudzić.
– Do kina?
– No. Nie wiem
czy coś grają ciekawego teraz. Ale jeśli tak, to może byśmy poszli. Co ty na
to?
– J-jasne –
wyrzuciłem z siebie – czemu nie.
– To sprawdź
repertuar i daj mi znać, jakby co – powiedział, przeżuwając pizzę.
– Okej. Mogę
nawet teraz sprawdzić.
– Jasne.
Wyciągnąłem
telefon z kieszeni i po odblokowaniu ekranu uzmysłowiłem sobie, że bardzo
zmartwiłem Kouyou swoim zachowaniem. Miałem kilkanaście esemesów i
nieodebranych połączeń. Chłopak pytał czy aby na pewno wszystko było w
porządku, widać było, że bardzo się zmartwił rozmową ze mną.
– Wiesz co,
pójdę na chwilę do łazienki. Brzuch mnie trochę boli. Zaraz wrócę –
powiedziałem do Rena po ponownym wciśnięciu telefonu do kieszeni. Podniosłem
się ostrożnie z miejsca.
– Huh? Pewnie.
Mocno cię boli?
– Nie. To chyba
przejedzenie. Za chwilę wrócę.
Poszedłem do
łazienki, po czym od razu wykonałem telefon do Kouyou. Chłopak odebrał po kilku
sygnałach.
– Yuu? Wszystko
okej? To ty, Yuu? – jego głos był pełen przejęcia.
– Tak, tak. Wszystko
w porządku. Przepraszam, że cię zmartwiłem.
– Wystraszyłeś
mnie! Brzmiałeś, jakby ktoś ci lufę do skroni przykładał.
– Przepraszam –
powtórzyłem. – W pewnym sensie tak było.
– Że co?!
– Nikt mi nie
groził bronią! – zacząłem błyskawicznie wyjaśniać. – Ale po prostu… Ugh, sam
nie wiem, jak to wytłumaczyć. Byłem przy kimś, komu bardzo by się nie
spodobało, że z kimś rozmawiam. Ale już dobrze. Jeszcze raz bardzo cię
przepraszam.
– Brzmisz mało
przekonująco – odparł. – W dodatku przeraziłeś mnie na śmierć. Już myślałem, że
nie zdążę podziękować mojemu wybawcy, bo ktoś go postanowi sprzątnąć z tego
świata.
Zaśmiałem się.
Ton głosu Kou widocznie przybrał bardziej flirciarską barwę. Utwierdziłem się
też w tym, że wpadłem mu w oko.
– Chyba to teraz
ja powinienem ci zrekompensować te godziny trwania w napięciu.
– Zdecydowanie.
Wiesz, jak nerwy niszczą zdrowie? Przez cały ten czas pewnie nadenerwowałem się
tak, że będę żyć pięć lat krócej niż powinienem.
– Aż pięć lat?
To okropne!
– Dlatego
proponuję kino w przyszłym tygodniu. Co ty na to?
– Ach… Kino?
– Mhm. Nie
jestem pewny, co jest teraz ciekawego w repertuarze, ale chyba nic nie szkodzi,
by pójść nawet na komedię romantyczną.
– Zupełnie nie
mój klimat – pokręciłem głową, czego nie mógł jednak zobaczyć.
– Mój również
nie. Hej! Ale wiesz co? Jest takie jedno fajne kino niedaleko mnie i uczniowie
mają zniżkę na popcorn nawet o osiemdziesiąt procent.
– Idę.
Kouyou roześmiał
się wesoło w słuchawkę, zawtórowałem mu. Miał naprawdę uroczy śmiech. Tak jakby
naraz rozdzwoniło się tysiąc drobnych dzwoneczków w rytm najpiękniejszej
melodii, jaka kiedykolwiek mogła powstać. Poczułem się, jak gdyby od środka
zalewało mnie ciepło. Spłynęło wzdłuż mojej klatki piersiowej, przeniknęło
przez skórę i właśnie dostało się do brzucha, a z brzucha zaczęło prześlizgiwać
się wszystkimi możliwymi przewodami do każdej części mojego ciała.
– Świetnie.
Cieszę się bardzo, że pójdziemy.
– Nawet jeśli to
będzie komedia romantyczna.
– Nawet jeśli! –
znów się zaśmiał. – Cieszę się, że mój wybawca jest cały i zdrowy. To wiele dla
mnie znaczy.
– Diabli złego
nie biorą – mimowolnie wyszczerzyłem się w uśmiechu. Zauważyłem, że do toalety
wszedł jakiś mężczyzna. Spojrzał się na mnie nie do końca zadowolony z faktu,
że chodzę po łazience i rozmawiam przez telefon, podczas gdy on chciał załatwić
swoją potrzebę. Odchrząknąłem nieznacznie. – Muszę kończyć. Jeszcze się odezwę.
– Jasne. Cieszę
się, że oddzwoniłeś.
Zaśmiałem się,
nie wiedząc do końca, co na to odpowiedzieć.
– Jak mogłem
tego nie zrobić.
– Fajny się
wydajesz, Yuu – powiedział nagle. Mężczyzna, który wszedł dopiero co do
łazienki, podszedł do pisuaru, rozpinając rozporek spodni. Odwróciłem się tyłem
do niego, by nie patrzeć, jak oddawał mocz. – Nie będę ci już przeszkadzać. Do
usłyszenia.
– Do usłyszenia
– odparłem.
Kouyou rozłączył
się, a ja przez kilka sekund stałem w miejscu ze słuchawką przy uchu. W jednej
chwili poczułem coś na wzór ucisku w klatce piersiowej, gdy pomyślałem, że
muszę wrócić do Rena. Momentalnie ogarnął mnie chłód, jakbym w nagrzanym
pomieszczeniu otworzył okno w samym środku mroźnej nocy.
– Wcale mi nie
przeszkadzasz – powiedziałem jeszcze do siebie.
Mimowolnie
umyłem ręce, nim wyszedłem z łazienki. Z jakiegoś powodu samo przebywanie w
tego typu pomieszczeniach przyprawiało mnie o obrzydzenie. Czułem się, jakby poprzez
samo stanie w toalecie przyklejały się do mnie miliony bakterii, które tylko
czekały na to, by zarazić mnie jakąś salmonellą lub innym świństwem. Wysuszyłem
dłonie pod suszarką, a następnie wróciłem do Rena. Chłopak siedział przy naszym
stoliku i wyglądał na znudzonego. Skończył jeść swoją część pizzy.
– Lepiej? –
spytał, gdy przysuwałem krzesło, siadając.
– Odrobinę. Wiesz
co, może już stąd pójdziemy? Wezmę rachunek.
– Już
zapłaciłem.
– Huh?! Nie
dołożyłem się nic. Zaczekaj, oddam ci pieniądze – zacząłem szukać portfela w
kieszeni.
– Dobra, w
porządku. Przecież kiedyś mi to oddasz, w końcu mieszkamy razem, no nie? I tak
daleko ode mnie nie uciekniesz – uśmiechnął się do mnie gorzko. Z jakiegoś
powodu naprawdę zebrało mi się na wymioty. Sama myśl o tym, że prawdopodobieństwo
odcięcia się od Rena równała się temu, że kiedyś spotkam mrówkę rozmiarów
człowieka, wywoływała we mnie jakieś niekontrolowane dreszcze, jakby zapowiedź
do padaczki. – A poza tym, to nawet nie musisz mi oddawać tych pieniędzy.
– No co ty.
– No tak. Ale
jak już tak bardzo ci przykro, że zapłaciłem za nas obu, to chociaż dopij to –
wskazał wzrokiem na moją szklankę z colą. – Żeby chociaż te pieniądze się nie
zmarnowały.
Spojrzałem z
powątpieniem na swój napój. Gaz uleciał już jakiś czas temu, więc nie miałem
zbytniej ochoty tego dopijać. Została jednak ponad połowa coli w półlitrowej
szklance, a poza tym, wiedziałem, że Ren może mi później robić wyrzuty. Oczami
wyobraźni widziałem, jak tłucze mnie, bo nie dopiłem coli, za którą on
zapłacił. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. O nie, nie chciałem tego.
Dopiłem napój przez słomkę, a chwilę później wyszliśmy z lokalu.
Ruszyliśmy z
Renem z powrotem do bursy. Przez dłuższy czas szliśmy obok siebie w milczeniu.
W końcu spytał czy nie mam może ochoty, by przejść się po promenadzie. W końcu
to były chyba ostatnie w miarę ciepłe dni, nim miały nadejść prawdziwe chłody i
deszcze. Dziwnie się czułem przez to wszystko, przez jego zachowanie, jednak
przystałem na jego propozycję. Miałem przemożne wrażenie, że jeśli nie będę z
nim współpracować, to skończy się to dla mnie nieprzyjemnie. Zeszliśmy więc na
niemal całkowicie pustą promenadę. Szliśmy jakiś czas wzdłuż rzeki, a ja
czułem, jak wewnątrz mnie narasta niepokój. Ren miał dobry humor, jakby był
naprawdę zadowolony z tego dnia i to też mi mówił. Cieszył się, że spędziliśmy
razem te kilka godzin, że zgodziłem się z nim wyjść. Uśmiechałem się do niego,
mówiąc, że to nic takiego, w końcu czasami oboje potrzebowaliśmy takiej chwili.
Im dłużej mówił,
tym ucisk w brzuchu mi się zwiększał i czułem, jak robi mi się słabo. Był taki
miły, taki kochany. Zupełnie, jakbyśmy byli najzwyczajniejszą w świecie parą na
romantycznej randce. Szkoda tylko, że on był kulą u nogi oraz powodem
wszystkich moich problemów. Może, gdyby nie to, to nie miałbym wrażenia, że za
moment będzie chciał dźgnąć mnie nożem prosto w brzuch. Nie, żeby nigdy jeszcze
nie próbował, bo chciał to zrobić wielokrotnie. Po prostu tym razem ogarniał
mnie tak silny niepokój, że aż moje ciało na zmianę oblewały fale zimna i
gorąca, a mój chód był ociężały, jakby ktoś przyczepił mi do nóg betonowe klocki.
Po jakimś
czasie, gdy tak szliśmy, uzmysłowiłem sobie, że wyszliśmy z promenady.
Straciłem kompletnie poczucie orientacji, co dotarło do mnie w chwili, gdy nie
szliśmy już drogą czy też ścieżką. Przechodziliśmy przez nieoświetloną część
parku obok promenady. Wtedy też uzmysłowiłem sobie, że to uczucie niepokoju, wcale
nie było spowodowane jakimiś negatywnymi uczuciami.
– Zaraz
zwymiotuję – wymamrotałem, mało nie upadając. Stanąłem, pochylając się do
przodu, oparłem ręce na kolanach. Świat wirował mi przed oczami, jakbym
siedział na karuzeli.
– To pewnie ta
pizza – powiedział Ren.
– Coś ty mi
zrobił? – jęknąłem. Nogi mi się trzęsły. W końcu nie wytrzymałem, moje ciało w
jednej chwili zrobiło się wiotkie, jakbym był szmacianą lalką. Upadłem
bezwładnie na ziemię. Nie mogłem w ogóle ruszyć żadną kończyną, chociaż jeszcze
przez kilka chwil próbowałem. Czułem się jak ryba rzucając się na spławiku.
Dusiłem się, a moje ciało wiło się w konwulsjach, nad którymi nie mogłem
zapanować. Język mi zdrętwiał, nie byłem w stanie wypowiedzieć ani słowa, a z
mojego gardła samoistnie wydostawały się jakieś bezkształtne jęki. Przez moją
głowę przebiegła myśl, że umieram. Świadomość tego, że mogę nie przeżyć, bo ten
psychopata postanowił coś mi zrobić, dopadła mnie tak nagle, że prawie zacząłem
płakać.
Po kilku
chwilach wszystko ustało, a moja świadomość odpłynęła na jakieś bezkresne morza
rozpaczy.
W momencie, w którym przeczytałam "Patrzyła przez kilka sekund wzrokiem przerażonej sarny" już wiedziałam, że w historii w końcu pojawi się mój ukochany Kouyou ^^
OdpowiedzUsuńEh, Ren, Ren, idź już sobie człowieku z tego świata, nerwy mi psujesz.
Ah, aż mi się przypomniało jak w gimnazjum pomagałyśmy z koleżankami układać nowe książki w bibliotece żeby "legalnie" ominąć jedną czy dwie lekcje.
Super rozdział
Pozdrawiam!
Niecierpliwie wyczekiwałam tego rozdziału i wreszcie jest! Kouyou wkracza do akcji! To zdecydowanie mój ulubiony charakter w całej serii migdała, więc jego "backup story" to coś, czego zdecydowanie potrzebowałam. Boże czytając to moje serce było rozdarte, znając jego dalsze, przewrotne losy :( dziękuję Ci za przybliżenie i rozwinięcie jego przeszłości mimo wszystko!
OdpowiedzUsuńBoże kocham klimat Cruela. To jest takie mroczne, momentami psychodeliczne i wszystkie te wewnętrzne rozterki Yuu. Świetna robota! Jestem ciekawa, co też Ren jeszcze wymyśli.
O Twoim warsztacie nie będę mówić bo nie chcę się powtarzać, także powiem krótko: PISZ DZIEWCZYNO JAK NAJWIĘCEJ. Nieważne, o czym. Pochłonę wszystko, co wyjdzie spod Twej ręki hahah dziękuję Ci raz jeszcze za to, że jesteś i poświęcasz swój czas na pisanie tak wspaniałych rzeczy. I ogólnie na pisanie. Zasługujesz na to by być znana i naprawdę wierzę, że kiedyś bedziesz :)
Pozdrawiam serdecznie z całego serca ♡
Zaciągnąć z wiersza Geralda z Wieśka 3:
OdpowiedzUsuńRen, Ren, Ty ch***. Przegina totalnie.