Heart Hope
Tak jak zawsze
obudziłem się o wiele za wcześnie. Swoim zwyczajem przeleżałem w łóżku jeszcze
długi czas, bawiąc się telefonem. Ponowna senność nadeszła w tym samym
momencie, gdy musiałem naprawdę wstać. Tego dnia nie chciałem się spóźnić,
jednak i tak, nim zwlokłem się z łóżka, miałem tylko pół godziny, by dotrzeć do
studia. Wziąłem prysznic, okręciłem się ręcznikiem wokół bioder i zrobiłem
kawę. Na lepsze rozbudzenie i myślenie wlałem do niej odrobinę wódki, co jakimś
cudem ostała się na dnie butelki, którą wczorajszego dnia namiętnie opróżniałem
w rytmie radiowych kawałków. Tego poranka też włączyłem radio. Popijając kawkę
i słuchając tego, co speaker miał do obwieszczenia w porannych wiadomościach,
poszedłem się ubrać. Przebierałem między bluzkami a koszulkami. Ta nie, ta nie,
ta też nie… Ostatecznie stwierdziłem, że to i tak nie miało sensu, więc
wcisnąłem się w pierwszą lepszą rzecz.
Rozbrzmiał
dzwonek mojej komórki. Akurat zakładałem buty i jednocześnie przelewałem
resztki niedopitej kawy do termoizolacyjnego kubka. Popatrzyłem na to, kto
dzwonił, po czym odebrałem z głębokim westchnięciem. Menadżer pytał, gdzie
byłem, gdyż za kilka minut miało zacząć się spotkanie. Zerknąłem na zegarek.
Byłem dziesięć lat spóźniony. Miałem być na miejscu już dwadzieścia minut temu.
Odparłem więc tylko, że właśnie wchodzę do sali konferencyjnej i się
rozłączyłem. Narzuciłem na siebie ramoneskę, a na nos wcisnąłem czarne pilotki.
Chwyciłem kluczyki i tak gotowy byłem na spotkanie z przeznaczeniem.
Ruki krytycznie
popatrzył na mój dziergany sweterek, który dostałem pięć lat temu od babci na
urodziny. Prychnął jedynie i pokręcił głową, szczędząc sobie przy tym więcej
zbędnych komentarzy. Siedział na ławce przed budynkiem, paląc papierosa bez
filtra. Zgadywałem, że ukradł go komuś z paczki, ale nie chciałem wdrażać się w
głębsze spekulacje na ten temat. I tak nic mnie to nie obchodziło.
– Pospiesz się,
bo spóźnimy się na konferencję. Wszyscy na ciebie czekamy – powiedziałem, niby
to zaczepnie.
Wywrócił oczami,
zaciągając się używką.
– Na mnie? –
odparł z nutą irytacji w głosie. Jednocześnie wypuścił pokaźną chmurę dymu,
która owiała mnie jak powiew świeżego, wiosennego wiaterku. – Zdajesz sobie
sprawę, że konferencja już trwa?
– Już? A ty co
tu robisz?
Wzruszył
ramionami.
– Głowa mnie
boli.
– Może masz
jakiś guz mózgu, że tak cię łeb bez przerwy napierdala, co?
Wyciągnąłem z
kieszeni kurtki papierosy. Wyjąłem jednego z paczki. Chwilę później odkryłem,
że skończył mi się gaz w zapalniczce. Spojrzałem znacząco na wokalistę, ale ten
tylko pokręcił głową. Czyli nie dość, że podwędził komuś papieroska, to jeszcze
nie miał ognia. A to cwaniaczek.
– Ty masz chyba
guza. Od kogo masz ten sweter? Żony Frankensteina?
A więc nie obyło
się bez uszczypliwości. Słodziutko.
– Słusznie –
westchnąłem, chowając papieros z powrotem do paczki. – Przypomniałeś mi, że
miałem jej go oddać. Ale nie obrazisz się, jak jeszcze go trochę ponoszę, co?
Wyglądam w nim o niebo lepiej niż ty.
– Ha, ha –
burknął kpiąco. Zgasił używkę o chodnik, po czym niedbale przydeptał
niedopałek.
Poszliśmy we
dwóch na konferencję dotyczącą nowego singla. Ja usiadłem gdzieś z tyłu, a Ruki
zajął swoje miejsce między Reitą a Uruhą. Nie miałem wcale ochoty pchać się
naprzód, choć również byłem członkiem tego zespołu. Jakoś tak… Nie. Nie czułem
się dobrze. Poza tym, moje zdanie i tak się nie liczyło. Nikt mnie nie słuchał,
cokolwiek bym nie powiedział, to i tak była głupota. Jaki był więc sens, by
niepotrzebnie wypruwać sobie flaki.
Nie obyło się
bez ostrych słów, że znów się spóźniłem. Najpierw dostałem przysłowiową zjebę
od menadżera jednego, później drugiego. Pani dyrektor generalna również
postanowiła się zjawić, by wyrazić brak ukontentowania dla mej
niekwestionowanej impertynencji, która wprawiła zgromadzoną asocjację w stan wybuchowej
irytacji. Kai to tylko strzelał we mnie laserami z oczu, jakby chciał mnie
zabić wzrokiem. Nie zrobiłem sobie jednak nic z tego. Groźby groźbami, ale póki
nie dochodziło do rękoczynów, mogłem spokojnie udawać, że w dalszym ciągu nie
przeszkadza mi nic, co tu się działo.
Kilka dni
później mieliśmy próbę. Przyszedłem nie aż tak spóźniony, bo raptem piętnaście
minutek, po studencku. A myślałem, że perkusiście zaraz wyskoczą gałki z
oczodołów, tak nimi przewracał. Taką samą minę miała dziewczyna, którą
bzyknąłem po ostatnim koncercie i sam już nie wiedziałem czy to dobrze, czy
raczej jej się nie podobało. W każdym razie, numeru mi nie zostawiła, a szkoda.
Zastanawiałem się tylko, czy wciąż była fanką, a może dała sobie spokój.
– Ruchać mi się
chce – wyrwało mi się.
– Jak jeszcze
raz się spóźnisz, to wsadzę ci to w dupę – powiedział, wymierzając we mnie
pałeczką.
– Lepiej nie
obiecuj.
– Myślałem, że
powiesz, że nie jesteś gejem – westchnął Reita z udawanym rozczarowaniem i
smutkiem w głosie.
Uśmiechnąłem się
tylko pod nosem. Należało brać się do pracy, póki jeszcze ją miałem. Zasiadłem
obok drugiego gitarzysty, witając się, a ten nawet na mnie nie spojrzał. Już
chciałem się zdenerwować, gdy zdałem sobie sprawę, że miał słuchawki izolujące.
Pochylał się nad gitarą, coś tam na niej wygrywając i miał absolutnie gdzieś
cały świat. A podobno to ja byłem dupkiem.
– Hej, Piękny –
klepnąłem go lekko w ramię. Podniósł głowę, patrząc na mnie całkiem bez emocji.
Gdy myślałem, że
ten człowiek nie może już pałać do mnie jeszcze większą niechęcią, to okazało
się, że wszystko było możliwe. To spojrzenie samo przez siebie mówiło, że mam
spierdalać. Gdzieś miał moje powitania, fakt, że byłem drugim gitarzystą. W
ogóle, w swoim owłosionym odbycie miał mnie. Popatrzył na mnie bez większych
finezji, zdjął jedną stronę słuchawek z ucha.
– Co.
Coś mnie ukłuło
w brzuchu. I czułem to za każdym razem, gdy się w ten sposób do mnie odnosił.
– Nie. Nic. Tak
tylko się chciałem przywitać.
Patrzył jeszcze
na mnie w milczeniu przez może dwie sekundy, aż poprawił słuchawki i wrócił do
grania.
Pomyślałby ktoś,
że z tym człowiekiem byłem kiedyś blisko. Bardzo blisko. Bliżej niż z
kimkolwiek innym. Chcąc sprostować wszelkie niedomówienia – mieliśmy swój
drobny epizod, który nazwałbym subtelnie historią miłosną. Nasz romans pełen
wzlotów i upadków ciągnął się przez kilka lat, aż w końcu upadł gdzieś z
naprawdę wysoka, bo nie dał rady już wstać. Podejrzewałem, że umarł i w ogóle
się nie myliłem. To było już kilka lat, gdy nasza dwójka trwała w tak ohydnym
marazmie. On był oschły, ja próbowałem rozmawiać. On próbował rozmawiać, ja
byłem oschły. I sam już nie wiedziałem czy naprawdę coś między nami kiedyś
było, oprócz pożądania. Bo seks był świetny, ale czy to wyszło gdzieś poza
obszar bycia przyjaciółmi z korzyściami? Tak myślałem. Ale jak widać, myliłem
się.
Czasami
zastanawiałem się, kogo teraz posuwał. Jak nie mnie albo nie ja jego, to kto,
do cholery bzykał się z nim. Obaj byliśmy seksualnie niewyżyci, co nasz związek
mi pokazał, dlatego ciekawiło mnie, co teraz z tym wszystkim robił. Niby na
zewnątrz był zimny, profesjonalny, ale wewnątrz wciąż był facetem, który z
chęcią pieprzyłby się przy hotelowym oknie.
– Przybieżeli do
Betlejem PAS-TE-RZE – usłyszałem nagle za sobą. Odwróciłem się w stronę
Rukiego, który próbował rozgrzać swe oziębłe struny głosowe. Wówczas też
zauważyłem, że wszyscy w pomieszczeniu, oprócz mnie (oczywiście, kurwa) mieli
na sobie wygłuszające słuchawki. Jezusie, dopomóż. – Grając skocznie
dzieciąteczku NA-LI-RZE. CHWAŁA NA WYSOKOŚCI, CHWAŁA NA WYSOKOŚCI. A-PO-CHUJ
NA-ZIE-MI. CHWAŁA NA WYSOKOŚCI, CHWAŁA NA WYSOKOŚCI. A-PO-CHUJ NA-ZIE-MI.
To chyba nie do
końca tak szło.
Jeszcze
brakowało, by Barkę zaczął śpiewać, tak jak kiedyś zrobiliśmy o pewnej
wieczornej godzinie. Szliśmy środkiem chodnika, piliśmy napoje wyskokowe i
śpiewaliśmy największe hity Ich Troje, aż nagle ktoś wyskoczył z informacją, że
nastała godzina zero. To dopiero były dzikie szarże ułańskie.
Zwinnie niczym
sójka przemknąłem przez studio. Wyszedłem z pomieszczenia, po czym udałem się
windą na najwyższe piętro budynku. Stamtąd wspiąłem się po schodach pożarowych
na dach. Musiałem zaczerpnąć nieco stęchłego miejskiego powietrza i zapalić.
Jak dobrze, że tym razem miałem działającą zapalniczkę, bo chyba bym się rzucił
na chodnik. Gdybym przeżył i ludzie pytaliby mnie, dlaczego to zrobiłem,
zwyczajnie odpowiedziałbym, że sądziłem, iż oknem będzie szybciej do chłopaków.
Ajć! Niemądry
Aoi. Głupiutki Aoi. Ten to zawsze coś wykombinuje. Nu-nu.
Usiadłem po
turecku na zwilgotniałym betonie. Bez większych emocji patrzyłem przed siebie.
Na budynki mniejsze i większe, jednak wszystkie szklane i szare, jakby ciężkie
życie je uczyniło takimi sztywnymi i przezroczystymi. Odrobinę utożsamiałem się
z tym wszystkim, choć nigdy nie byłem wysoki. Zawsze byłem mały, czułem się
nawet mniejszy od Rukiego, którego ego miało siłę Little Boya. A ja miałem tę
nijaką energię, która odepchnęła ode mnie nawet mężczyznę, którego chyba kiedyś
nawet trochę kochałem.
– Wyjebane –
machnąłem ręką.
Zaciągnąłem się
porządnie, tak aż oczy zaszły mi łzami. To były łzy szczęścia, bo już dawno nie
paliłem. Zesrać mógłbym się nawet z tej radości.
Pewnego dnia
dotarła do nas informacja, że pan Piękny kogoś ma. Ledwo zdołałem wyjść z
windy, gdy dopadł do mnie Reita, niemalże płacząc, że jego kumpel spotyka się z
jakąś laską. Trząsł moimi ramionami, czego było mi trzeba, bo za cholerę nie
mogłem się przywrócić do porządku z tego szoku. Reita był w rozpaczy, ale to ja
się czuję, jakby ktoś mi siłą odebrał moją własność. No i pięknie, to teraz
wiedziałem, z kim się ruchał.
– Puszczaj mnie,
idioto – prychnąłem, strzepując z siebie jego ręce. – Ty też masz laskę i nikt
nie dramatyzuje.
W tym samym
momencie dostrzegłem, że Ruki wyglądał do nas zza drzwi. Zmrużył oczy niczym
jadowita żmija na moją uwagę i tylko mi brakowało, by zaczął na mnie syczeć. Ach,
te snejki. Wszędzie ich pełno.
– Baba z kutasem
– kontynuowałem, odchrząkując. – To się zdarza.
– Jaki z ciebie
pojeb jest czasami, to ja nie wierzę – warknął na mnie Ruki, zatrzaskując za
sobą drzwi.
Reita zdał sobie
sprawę, co się właśnie stało. Odwrócił się w stronę drzwi, a później do mnie.
Blady był jak ściana i zdaje się, że ręce nieco zaczęły mu się trząść.
– Znowu będzie
go bolała głowa – stwierdziłem.
– Teraz
przesadziłeś – odparł.
– Nie czepiam
się twoich gustów. Niektórzy wolą…
Już nawet mnie
nie słuchał. Wściekły odwrócił się na pięcie, po czym zostawił mnie na
korytarzu. Co mogłem poradzić, że musiałem się wyżyć na kimś, a ci dwaj byli
pod ręką. Zdaje się, że lista moich kumpli skróciła się o dwie osoby, ale co
poradzić.
Gorący temat
ucichł po kilku dniach. Mogłem więc się spodziewać, że była to wyłącznie plotka
rzucona przez cholera wie kogo, żeby trochę mi uprzykrzyć życie. A przynajmniej
tak sobie wmawiałem. Uruha nigdy nie był zbyt skory, by mówić o sobie, a
wszelkie pogawędki zawsze wolał zostawiać w sferze neutralnych tematów.
Cwaniak, rzadko kiedy mówił o sobie. Rozmawialiśmy jednak ze sobą sporo, gdy
się spotykaliśmy. I to nie były rozmowy wyłącznie o pogodzie. Ile to razy
leżeliśmy w łóżku po dobrym seksie i rozmawialiśmy przez długie godziny, by
później bzyknąć się jeszcze raz. Raz wyjechaliśmy razem na jakiś weekend i
praktycznie przez dwa dni nie wychodziliśmy z łóżka. Wypracowaliśmy sobie
piękną rutynę: seks – prysznic – seks – coś do jedzenia – seks – znowu coś do
jedzenia – seks – prysznic – seks. W tym czasie, podczas naszych krótkich
przerw, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Rozmawialiśmy o nas. To był jeden
z najlepszych okresów naszej relacji, krótko przed tym, jak niespodziewanie
wszystko się zepsuło.
Pamiętałem całą
tę sytuację, jakby wszystko miało miejsce przed chwilą. Leżeliśmy nago na łóżku,
przy uchylonym oknie. Paliłem papierosa, on trzymał popielniczkę na swojej
nagiej klatce piersiowej. Patrzyłem na niego z góry, opierając się o zagłówek
łóżka, a on leżał całkiem płasko, mając blond włosy roztrzepane na białej
poduszce. Spytał wtedy czy nie chciałbym z nim zamieszkać. Zaskoczył mnie tak
nagłym pytaniem i nie wiedziałem do końca, jak powinienem na nie zareagować. W
pokoju było niemal zupełnie ciemno, ciężkie metalowe zasłony zupełnie tłumiły
promienie słońca. Jedynie przez lekko uchylone okno do dusznego pokoju wraz z
podmuchami powietrza dostawała się odrobina światła dnia.
– Nie wiem –
powiedziałem wtedy, strzepując popiół do szklanej popielniczki na jego klatce
piersiowej. Naczynie unosiło się lekko w rytm jego spokojnych oddechów. – A
chciałbyś ze mną mieszkać?
– Nie pytałbym,
gdybym nie chciał.
Przesunął dłonią
po pościeli i subtelnie dotknął mojej ręki. Spletliśmy się w czułym uścisku, że
aż mnie coś w środku zabolało.
– Jasne, że bym
chciał.
Kilka miesięcy
później on oddawał mi moje rzeczy, a ja jemu jego. Zrobiliśmy to na spokojnie,
bez żadnych wielkich sprzeczek i dramatów. Ale nijak nie mogłem zapomnieć
paniki, jaką obaj mieliśmy, gdy tylko uzmysłowiliśmy sobie, że to był koniec.
Wszystko runęło w jednej chwili i żaden z nas nawet nie wiedział dlaczego.
Stwierdzenie, że nie powinniśmy jednak być razem padło od nas obojga i choć to
bolało niemiłosiernie, tak jednak wiedzieliśmy, że to musi nastąpić. Co jeszcze
mnie dobijało, to fakt, że mieliśmy upatrzone piękne mieszkanie. Chcieliśmy się
wprowadzić do niego jeszcze przed końcem roku. Planowaliśmy też powiedzieć
wszystkim, że jesteśmy razem. Obyło się jednak bez przeprowadzek i wielkich
wyznań.
Życie jednak
toczyło się dalej. Byliśmy dla siebie oschli. On kogoś miał, ja w wolnym czasie
chodziłem na dziwki. Raz udało mi się poznać całką fajną dziewczynę, ale zdaje
się, że nie spodobał jej się fakt, że na pierwszej randce zabrałem ją na ryby.
Więcej się do mnie nie odezwała, choć zapowiadał się ciekawy związek. Po niej
jednak stwierdziłem, że nie chcę się więcej z nikim wiązać. Nie chciał ponownie
wkręcać się w związki, zakochiwać się, a później cierpieć przez zawód miłosny.
Trwałem więc tak w swoim jałowym kokonie. Od czasu do czasu przespałem się z
kimś i tyle. Było mi dobrze, wygodnie. Nie musiałem się przejmować o nikogo
więcej, tylko o siebie i moje cztery litery. Chociaż, co niechętnie musiałem
przyznać, samotność zrobiła za mnie zgreda. Byłem o wiele bardziej złośliwy, a
poza tym… jednak nie czułem się dobrze z myślą, że żaden związek nie mógł mi
wyjść. Byłem tak trochę bezużyteczny.
Pewnego,
późnojesiennego popołudnia siedziałem w studio. Podczas gdy inni odpierdalali
fuszerkę z nagrywaniem nowych utworów, tak ja wykonywałem jedną z
najważniejszych w moim życiu misji i pieczołowicie wydłubywałem rodzynki z
makowca. Po tym, jak skończyłem zajmować się wydłubywaniem tego zła
największego, rozrzuciłem je po studio niczym ziarno dla gołębi. Ptaki zleciały
się szybko, tylko zamiast gruchających gołębi, były to jakieś Hitchcockowe
ptaki. Kai wściekle wyprowadził mnie za drzwi. Krzyczał. Zaczęliśmy się
szarpać. Podbiegał do nas ktoś ze staffu, próbując nas rozdzielić. Ostatecznie
dostałem w twarz. Lider niemal na mnie splunął, mówiąc, że mam się w końcu
ogarnąć, bo zachowywałem się z każdym dniem coraz gorzej. Ale się wkurwił o te
rodzynki, a ja tylko chciałem pomóc. No i w końcu się na coś przydać. Mało kto
w końcu lubił rodzynki w makowcu. Jaki chory pojeb w ogóle wpadł na pomysł,
żeby dodawać rodzynki do ciast.
Następnego dnia
nie miałem nawet ochoty przychodzić do tego wariatkowa. Ułożyłem wygodnie z
piwkiem i z laptopikiem w moim łóżeczku i przez większość dnia oglądałem
serialik. Nagle zrobiłem się bardzo głodny, więc wstawiłam fryteczki do
piekarniczka. Błądziłem przez jakiś czas w ten deszczowy dzień po swoim
mieszkaniu, jakbym nie mógł znaleźć sobie miejsca. A tylko czekałem, aż frytki
się upieką. Wiedziałem, że jeśli się znów położę do łóżka, to nie wstanę i
prawdopodobnie spalę mieszkanie, a w tym siebie. W zasadzie… To brzmiało
kusząco.
Wyciągnąłem
frytki i polałem je keczupem, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Westchnąłem
ciężko, ruszając, by przekonać się, kto był nieproszonym gościem. Dzwonek
powtórzyłem się kilkakrotnie, jak szedłem i mało się nie zdenerwowałem. Ile
można, przecież nie mogłem otworzyć drzwi w ciągu trzech sekund. Litości!
Reita nie
wydawał się być w nastroju, ale i widziałem ulgę na jego twarzy, jak tylko
otworzyłem mu drzwi. Spytał czy zdawałem sobie sprawę, że każdy do mnie dzwonił
od rana, ale wzruszyłem tylko ramionami. Faktycznie, było kilka telefonów i
esemesów, ale nie od wszystkich. Oczywiście, Uruha nie raczył się mną
zainteresować. Zaproponowałem Reicie piwko i frytki. Przystał jedynie na
frytki. Zaprowadziłem go do kuchni. W chwili, gdy próbowałem znaleźć dla niego
jakiś czysty widelec albo inny sztuciec, którego mógłby użyć do jedzenia, wydał
z siebie okrzyk przerażenia. Aż podskoczyłem, mało nie upuszczając pałeczek.
Odwróciłem się do niego na pięcie.
– Ty boga w
sercu nie masz! – oznajmił w zburzeniu tak wielkim, jakbym co najmniej
zafundował mu darmowy striptiz z pokazem tańca na rurze z moją osobą w roli
głównej. Pochylał się nad miską frytek. Przeżegnał się, po czym złączył dłonie,
mamrocząc jakieś pogańskie mogły pod nosem.
– O chuj ci
chodzi?
– No żeby frytki
całe polać keczupem, a nie z boku? Czy ty masz rozum i godność człowieka?
– Rigcz left the
chat.
– Tak jak
myślałem.
Porozmawialiśmy
ze sobą jakiś czas, jedząc pyszne fryteczki. Reita w pewnym momencie spytał, co
mi w ogóle jest, że tak dziwnie się zachowywałem. Nie rozumiałem jednak, co
miał na myśli przez dziwne, ale uznałem, że chodziło o polanie całych frytek
keczupem. Później dopiero doprecyzował, że miał na myśli moje nie do końca
przemyślane i odrobinę impulsywne zachowania. Oraz fakt, że byłem dla
wszystkich dupkiem. Nie wiedziałem, co mu powiedzieć, więc najzwyczajniej w
świecie stwierdziłem, że przechodzę nieco gorszy okres w życiu, a to, że trwał
on już kilka lat, to inna bajka.
Następnego dnia
postanowiłem już nie być aż taką moody bitch i nie przychodzić do pracy bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia. Zapakowałem dwie żony i pojechałem swoim białym
Mercem najpierw do własnej wytwórni, a później do tego zjebanego P*C.
Przywitałem się ze wszystkimi okrzykiem samca perliczki w okresie godowym, po
czym z moimi dwiema żonami ruszyłem, niczym ten szejk arabski, w stronę studia
nagrań.
Ten dzień był
dziwny. Naprawdę dziwny. Siedziałem sobie jak człowiek na swoim miejscu, aż tu
nagle zaczepił mnie drugi gitarzysta. Spojrzałem na niego, z początku kątem
oka, ale jak tylko zauważyłem, że się uśmiechał, to mało karku nie skręciłem,
odwracając się w jego stronę.
– Reita mi
mówił, że masz u siebie taki syf, jakby 2012 odbył się wyłącznie w twoim
mieszkaniu – zagaił.
– Sprzątaczka ma
wolne.
– Nie masz
sprzątaczki. I jak widać, klasy też nie masz, jak wprowadzasz kumpli do takiego
syfu.
– Mam klasę! E
klasę. Stoi na parkingu, widać ją przecież przez okno.
Przewrócił
oczami.
– Chciałbym z
tobą porozmawiać, ale nie tutaj. Sam na sam, w cztery oczy.
– Bo…? –
spytałem podejrzliwie. – Od kilku lat nie chcesz ze mną rozmawiać, a nagle ci
na tym zależy?
– Wydaje mi się,
że w końcu… Ugh. Po prostu mi powiedz czy masz czas po pracy.
– Mam czas. Ale
niekoniecznie dla ciebie.
– Tak? A dla
kogo niby?
Zaskoczył mnie
tym zirytowanym tonem. Rzadko tracił kontrolę nad sobą.
– Może się z
kimś spotykam? Nic ci do tego i tak.
– Doprawdy?
Świetnie! Więc powiem ci tu i teraz. Po pierwsze, ogarnij się w końcu i skończ
z tymi swoimi humorkami. Gorzej z tobą niż z babą! Odpierdalasz jakieś durnoty,
tylko wszystkich wkurwiasz. A po drugie, nie wierzę, że spotykałem się z takim
psychopatą, co polewa całe frytki keczupem. Obrzydliwe!
I odszedł. To by
chyba było na tyle, jeśli chodziło o nasze rozmowy. Aż żałowałem, że nie dałem
mu szansy, bo z pewnością chciał mi powiedzieć coś więcej. Tylko go
zdenerwowałem. No cóż…
Obiecałem sobie,
że w końcu przestanę zadręczać się przeszłością i stanę oko w oko z podłą
rzeczywistością. Chciałem być lepszym, milszym człowiekiem, ale skończyło się
tak, że dostałem w ryj od Reity. Mężczyzna zafundował mi takiego gonga prosto w
nos, że już myślałem, że będę musiał pożyczyć od niego jakąś opaskę. Chociaż
później zastanawiałem się czy opaski na twarz nie są tą intymną częścią
garderoby jak bielizna. A właśnie o majtki nam poszło. To znaczy jemu poszło.
Zaczepnie spytałem się Rukiego, jaką ma dzisiaj bieliznę. Po przyjacielsku
objąłem go jeszcze ramieniem, żeby przypadkiem nie zabrzmieć jak jakiś
zboczeniec. Reicie się to jednak nie spodobało i chwilę później leżałem na
podłodze, a kolorowe gwiazdki krążyły mi przed oczami jak jakieś pierdolone
asteroidy pędzące ku zagładzie Ziemi. Powiodłem drżącą ręką do swojej twarzy,
po czym odkryłem, że leci mi krew z nosa. Chwilę później byłem nieprzytomny.
Ocknąłem się
dopiero na OIOMIE. Miałem zaklejony nos jakimiś watami, bandażami i innymi
taśmami. Oddychanie średnio mi wychodziło, niewiele brakowało do uduszenia się.
Ale cóż począć.
Po tym, jak
powiedzieli mi, że wyprostowali mi nos, a później będę musiał zgłosić się do
swojego lekarza, by kontynuować leczenie złamanej części mej przystojnej
twarzy, na korytarzu powitał mnie widok jednocześnie piękny, ale i zaskakujący
jak hiszpańska inkwizycja. Uruha siedział na jednym z kilku wolnych krzesełek w
poczekalni. Wcisnął się gdzieś pomiędzy starą, tłustą babcię z laską i mężczyznę
z opaską pirata. Rozejrzałem się, jednak nie widząc nikogo więcej znajomego,
podszedłem do niego. Podniósł na mnie głowę, po czym wstał, chowając komórkę do
tylnej kieszeni.
– Tego się nie
spodziewałem – przyznałem. Brzmiałem okropnie z tym zatkanym nosem. Prawie jak
Reita.
Uśmiechnął się
do mnie jedynie, po czym ruszył w stronę wyjścia. Poszedłem za nim. Wsiedliśmy
do jego samochodu. Zanim odpalił silnik, siedzieliśmy przez kilka chwil w
ciszy.
– Dzięki –
wymamrotałem, przerywając milczenie między nami.
– Nie ma za co.
– Chłopaki
pewnie są wściekli.
– Nie. Może
Reita się gniewał, ale teraz zżera go poczucie winy, że aż tak ci przywalił.
Ale na przyszłość, nie gadaj więcej takich głupot do Rukiego.
– Postaram się.
To samo tak jakoś…
– Aoi – przerwał
mi, zaciskając dłonie na kierownicy tak mocno, że aż pobielały mu kłykcie – co
się z tobą stało?
– Hm? Co? Nic
przecież się nie stało.
– Kiedyś nie
byłeś taki. Znam cię przecież.
Spojrzał w moją
stronę. Patrzyliśmy na siebie przez jakiś czas, a ja nie mogłem wyjść z
podziwu, jak przejęty i zmartwiony był.
– A może w ogóle
cię nie znałem.
– Nie mów tak.
– To co ci jest?
Kiedyś miałeś w sobie coś takiego… Miałeś w sobie pasję.
– Pasję w łóżku?
Zaśmiał się
głośno.
– W łóżku też.
Ale chodzi mi o ciebie ogólnie. O twoje życie. Miałeś pasję do wszystkiego, do
muzyki, do zespołu. Chciałbym kiedyś choć jeszcze raz móc to w tobie zobaczyć.
– Wiesz, co ja
bym chciał?
– Hm?
– Chciałbym się
cofnąć o kilka lat – oparłem się swobodnie o zagłówek. – Wrócić do tego, jak
kiedyś było między nami.
– Czasami też
bym tego chciał.
– Ale?
Pokręcił głową.
– Po prostu
wiem, że nic już nie byłoby jak kiedyś.
Uruchomił
samochód. Silnik zamruczał znajomo, jakby miło witając mnie po całym tym
czasie. Odwiózł mnie do domu.
Gdy już miałem
wysiadać z jego samochodu, spytałem czy jutro po mnie przyjedzie. Chciałem
odebrać swoją białą strzałę z parkingu piekła. Odparł, że chętnie po mnie
wpadnie.
– Zawsze możesz
też mnie odwiedzić – powiedział.
– Mam jakiś
konkretny powód?
– Małe kotki w
piwnicy?
– Na litość –
wywróciłem oczami tak mocno, że aż mnie zabolało. – Dobrze wiesz, że jestem
uczulony na sierść.
Roześmiał się, a
ja mu zawtórowałem. Zastanawiałem się czy może powinienem się z nim pożegnać w
jakiś specjalny sposób. Ostatecznie po prostu jeszcze raz mu podziękowałem, że
był moim uberem od nagłych wypadków. Wysiadłem, zatrzasnąłem za sobą drzwiczki
i patrzyłem, jak odjeżdżał. Niedługo później straciłem jego samochód z oczu i
zostałem całkiem sam przed apartamentowcem, w którym mieszkałem. I choć wtedy
byłem sam, tak poczułem w środku jakieś dziwne, choć znajome uczucie.
Prawdopodobnie w sercu zaczęła mi się tlić nadzieja.
Albo
zwyczajnie zrobiłem się głodny.
Frist of all: przestań przyprawiać ludzi o zawał. Dobrze? W całym tym szarym świecie zdążyłam się przyzwyczaić do (powiedzmy) regularnych dostaw poprawiaczy humoru, po czym nagle JEB! koniec. Stwierdziłam więc, że życie rzadko bywa sprawiedliwe, a na tumblrze bywam od święta i trzeba na powrót zająć się sprawami doczesnymi. Wtem kto robi wielki come back? Żuczkowa ulubiona pisarzyna. Ta moja marna egzystencja znów nabrała odrobiny koloru i odrobinę mniej utożsamiam się z powyższym Aoicem. Ba, nawet się uśmiechnęłam pierwszy raz od dwóch miesięcy. Nawet przewijająca się wszędzie gastronomia nie zepsuła mi humoru. Serio, wiedza, że sosy (albo kremy idc) podaje się w osobnych naczyniach to niezłe gówno. I ta piękna wersja kolędy, te nawiązania do zjebstwa Malwy i buractwa Uruhy<3
OdpowiedzUsuńChociaż nie wiem, dlaczego to zawsze ten pierwszy dostaje po twarzy.
Trzymaj się cieplutko, wrócę jak wymyślę coś mądrzejszego. Może przyniosę babeczki, bo się znoszę od roku i jak nie było, tak nie ma.
PS. Miało być dłużej i ładniej, ale blogspot to śmieć, więc piszę już trzeci raz. Co z kolei się przekłada na to, że znowu taki ładnych zdań nie sklecę.
Właśnie mój laptop znowu się zaciął i wyjebał mi całkowicie z systemu komentarz na 15 linijek ponieważ why not.
OdpowiedzUsuńWłaśnie piję kawę i bardzo chciałabym dolać do niej wódki, ale mam tylko resztki wina i chciałabym zapytać
Aoiego, czy to byłoby good enough na tyle, żeby można było to chociaż wyrzygać?? Generalnie przemyślenia podczas
patrzenia na budynki to mój... nie, zaraz, nie powiem fav moment, bo to byłoby kłamstwo. Skoro całe opowiadanie
to mój fav moment. Kolędę Rukiego zaśpiewam na następnym świątecznym zgromadzeniu rodzinnym i zdam Ci
relację z tego jakie mieli miny. I teraz nie mogę się doczekać kolejnej Wigilii, no cholera. Podoba mi się fakt,
że wszyscy non stop chcą bez mała napierdalać Aoiego maczetami, a on jest tak skrzywdzony przez życie, że nawet
ma uczulenie na koty, gdzie ich rozum i godność człowieka. Wkurzenie na rodzynki też jest hitem, JA KOCHAM RODZYNKI,
nagonka na rodzynki jak na homoseks- sorry, hetero i katolików przecież :/ Śmiałam się bardzo co chwilę, i znowu
powtórzę coś, co wiedzą już wszyscy w moim otoczeniu - kiedy czytam cokolwiek od Ciebie to wczuwam się bardzo, ale
najlepszym dowodem na Twój geniusz jest to, że kiedy czytam papierowe książki albo te internetowe fanficki chociażby -
czy są one o homo, hetero, thrillery
czy inne horrory - to moje czytanie polega na szybkim przesuwaniu wzroku po tekście i nie trafia do mnie NIC, albo
jakiś 1% treści. No i Twój geniusz polega na tym, że kiedy czytam cokolwiek od Ciebie, to naprawdę CZYTAM i jestem
w stu procentach jak nie więcej skupiona na tym co piszesz. Może mam jakiegoś guza mózgu. Ale jeśli mam to dziękuję,
że przyczepił się do mnie i mogę chłonąć opowiadania Tsukkomi. Wiesz, że trzymam za Ciebie kciuki i że jesteś
moją naj naj najlepszą koleżanką po fachu i moją inspiracją (same fakty), żeby się rozwijać.
Lecę ponownie czytać wszystkie inne opowiadania, które wrzuciłaś na ybt i może mi nawet dziesięć razy wywalać
komentarze, w końcu i tak kliknę wyślij z zachwytami. Luv u bro!!