Letting Go
Od rana bolała
mnie głowa. Nic nie mogłem na to poradzić. Kilka osób zaproponowało mi środki
przeciwbólowe, jednak subtelnie odmówiłem, pamiętając, jak ostatnio prawie
przedawkowałem cholerny paracetamol i krew lała mi się z nosa niczym woda z
kranu. Najgorsze jednak, że tego dnia miał odbyć się koncert. Zirytowany już
tym wszystkim prawie uderzyłem w twarz kablem od mikrofonu menadżera. Mężczyzna
spojrzał na mnie krzywo, ale nie skomentował mojego zachowania. Wymamrotałem
tylko jakieś przeprosiny. Zrobiło mi się głupio przez moje własne zachowanie.
Przyszedł czas
na makijaż, kostiumy. Reszta zespołu była w o niebo lepszym nastroju niż ja.
Zapaliłem papierosa, mając nadzieję, że chociaż odrobinę uda mi się
zrelaksować, ale to tylko pogorszyło sprawę. Miałem wrażenie, że cała czaszka
zaczęła mi pulsować i brakowało niewiele, by mózg mi wybuchł. Położyłem się na
kanapie, zaciskając z całej siły powieki. Przycisnąłem dłonie do głowy, jakby w
ten sposób ból miał zelżeć. I faktycznie, przez moment odczułem ulgę. Chwila
ukojenia została zaraz zmącona krzykiem stylistki. Fryzura była najważniejsza.
– Boli cię
głowa?
Reita przysiadł
obok mnie, gdy podniosłem się do pozycji siedzącej. Myślałem, że zaraz
eksploduję, a moje wnętrzności obrzydliwie pokryją cały pokój i wszystkie
osoby, które się w nim znajdowały.
– Mhm.
Mruknąłem
jedynie. Momentami już chciało mi się płakać z tego bólu. Liczyłem na to, że
podczas koncertu będę mógł sobie popłakać, gdy akurat będę musiał się wysilać
przy jakiejś balladzie.
– Weź coś może?
– Nie.
– Dlaczego? Ulży
ci.
– Wchodzimy za
piętnaście minut!
Do środka wdarł
się głos kogoś ze staffu. No tak, to już za chwilę. Zaraz miał się zacząć finał
trasy, a ja myślałem, że ktoś mi jakimś nie do końca ostrym narzędziem próbuje
zrobić lobotomię. Docierały do nas okrzyki z widowni, Aoi i Uruha właśnie
oddawali swoje gitary, Kai wyklepywał nerwowo rytm na udach. Popatrzyłem na
Reitę. Mężczyzna pochylał się lekko, przykładając dłonie do ust.
– Ej, Rei.
– Hm?
– Daj mi ten
paracetamol.
Ile można było
grać te same piosenki, ile razy trzeba było piłować w kółko jedne i te same
rzeczy. Z chwilą wyjścia na scenę, gdy tylko rozbrzmiały pierwsze riffy, a
dziki tłum wydał z siebie okrzyk zachwytu, pomyślałem, że rzucę to wszystko.
Ból głowy nie ustępował i byłem już tak tym wszystkim zmęczony, że mógłbym
położyć się na środku tej piekielnie wielkiej sceny i zasnąć jak małe dziecko.
Pewnie nawet nie obudziły by mnie żadne krzyki i wrzaski, a chłopaki mogliby
dalej grać, ja bym po prostu spał.
Skakałem, biegałem.
Co jakiś czas wycierałem nos, sprawdzając przy tym czy krew nie zaczęła mi
lecieć. Pewnie starłem przy tym sporo podkładu, choć niewiele mnie już
obchodziło.
Niech to się już
skończy – błagałem w myślach, ponętnie wijąc się między Uruhą a Reitą. Czułem
się jak jakiś oślizgły robal zaczepiony na haczyku. Zachciało mi się
muzykowania, mogłem zostać strażakiem, tak jak mama mówiła. Gdybym był
strażakiem, to nie musiałbym teraz robić tego wszystkiego. Nie zmuszałbym się
absolutnie do niczego, a i więcej czasu mógłbym spędzać na przyjemnościach.
I właśnie wtedy
postanowiłem. Odchodzę z zespołu.
Wieczorem było
już lepiej. Krew odrobinę szumiała mi w uszach i oprócz głowy bolały mnie
wszystkie kończyny, jednak było już po wszystkim. Zmyłem resztki makijażu,
wziąłem prysznic i z mokrymi włosami położyłem się nago w łóżku. Koron drzemał
gdzieś zagrzebany w pościeli. Chrapał, co mnie tylko bawiło. Przynajmniej on
mógł spać.
Leżałem przez
kilka godzin ze swoimi myślami, aż zadzwonił telefon. Zignorowałem go i po
jakiejś minucie dzwonek umilkł. Nie minęła chwila, jak znów ktoś próbował się
do mnie dodzwonić. Wziąłem komórkę z szafki nocnej. Pięknie, zostało pięć
procent baterii.
– Co chcesz?
Odebrałem.
– Do ciebie to
czasami nawet wielki Budda traci cierpliwość.
– Nie masz
klucza?
– Mam. Ale
sprawdzam czy śpisz.
– Obudziłeś
mnie.
Reita zaśmiał
się w głos.
– Wiem, że nie.
– Dobra. Weź
się. Gdzie jesteś?
– Sam się weź.
Po chwili
usłyszałem, jak ktoś otwiera drzwi wejściowe. Westchnąłem tylko. Rozłączyłem
się, po czym podłączyłem telefon do ładowania. Reita po chwili wetknął głowę do
sypialni.
– Halo?
– No?
Spojrzał na
mnie, gwiżdżąc z podziwem. Jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia.
– Widzę, że na
mnie czekałeś.
Dopiero wtedy
przypomniało mi się, że leżałem całkiem nago. Odchrząknąłem.
– Chciałbyś, co?
– Jak cię boli
głowa i masz humory?
– Widzisz,
stosują jedną z najznakomitszych wymówek. Dzisiaj nie, kochanie. Boli mnie
głowa.
Zaśmiał się, po
czym zdjął z siebie ubrania i położył się obok. Kazałem mu uważać na Korona.
Pies podniósł się jednak sennie, po czym przesunął się na skraj łóżka. Zrobił
kilka kółek, po czym padł na materac, próbując dalej spać.
– Jestem
zmęczony.
– To po co
przyszedłeś? Żeby i mnie jeszcze zmęczyć?
– Moja obecność
cię męczy?
Odwróciłem się
przodem do Reity. Mężczyzna patrzył na mnie spod blond grzywki. Odgarnąłem mu
włosy. Przysunąłem się do niego bliżej, próbując sobie jednocześnie wyobrazić,
co by się stało, gdybym teraz ściął mu te włosy. Położył swoją dłoń na mojej i
tak leżał ze mną przez kilka ciągnących się całą wieczność sekund. Przysunąłem
się do niego jeszcze bliżej. Oparłem swoje czoło o jego i dopiero wtedy
poczułem, jak odpływa ze mnie cały stres i ból. Ulga ogarnęła mnie tak
gwałtownie, że aż się wystraszyłem, bo pomyślałem, że umieram.
– Chyba zostanę
strażakiem.
Palnąłem. Zaśmiał
się.
– Jasne.
– Poważnie. Będę
chodził w czarnym mundurze, jeździł czerwonym wozem i zjeżdżał po rurze w
remizie.
– Jedyna rura,
po której możesz zjeżdżać, to ta do tańczenia.
– Już dawno ją
zdemontowałem. Czasy dzikich imprez przeminęły z wiatrem.
– Ale nikt ci
nie broni zamontować jej jeszcze raz. Chętnie kiedyś zobaczę, jak wokół niej
pląsasz.
– Rei, mówiłem
poważnie. A ty wyśmiewasz moje marzenia. Która godzina?
– Przed chwilą
była druga.
– Rano?
– Raczej, że nie
popołudniu.
Odwróciłem się
na plecy. Czułem, jak jego spojrzenie wędruje po moim ciele. Jak przygląda się
moim obnażonym kończynom i powoli sam wpędza się w ekscytację. Zapaliłem
papierosa. Leżałem tak nago, patrząc w sufit o drugiej rano. Mój partner leżał
obok mnie, nic już nie mówiąc. Wciąż jednak patrzył na mnie z pożądaniem, tak
podobnym do tego, jakie było w nim, gdy nasz związek dopiero się zaczynał. To
było tak poetyckie i filmowe jednocześnie, że chyba bym się załamał, gdyby to
mi się tylko przyśniło.
– Chyba tu
trochę gorąco, nie sądzisz?
Kątem oka
zauważyłem, jak uniósł biodra, ściągając z siebie bieliznę.
– Nie jestem
pewien.
– Ale ja to
czuję.
– Mam dobry
przewiew. Jedyne, co czuję, to senność.
– A ja się pocę.
Spojrzałem na
swojego partnera. Jednocześnie gasiłem papierosa w szklance po wodzie. Oplótł
mnie swoimi umięśnionymi ramionami, jednocześnie kładąc się na mnie. Wydawało
mi się, że zaraz zabraknie mi oddechu i cały się spiąłem. Czy śmierć była już
blisko? Cóż, nieważne. Liczył się fakt, że głowa już mnie nie bolała
– Faktycznie.
Jesteś cały spocony.
Przesunąłem
dłońmi wzdłuż jego kręgosłupa. Zadrżał, całując mnie w szyję.
– Zwilgotniałem
na twój widok.
– Przepraszam.
Westchnąłem
głęboko, a on całował mnie po szyi. Gdy tak błądził ustami po mojej skórze,
wyobrażałem sobie, jak już będę strażakiem. Pomyślałem, że będę ratował ludzi,
gasił pożary, a ludzie będą nazywać mnie bohaterem. Oczami wyobraźni widziałam
już, jak wynoszę z płonącego budynku samotną matkę z trójką dzieci i ich kota.
W momencie, gdy już odbierałem nagrodę za bohaterską postawę, poczułem, jak
Reita ssie mocno mój obojczyk. Złapał skórę zębami i zaczął ciągnąć, a po
chwili przesunął po tym miejscu wilgotnym językiem. Zaraz zabrał się za
całowanie mojego ucha. Chwilę sunął nosem po kolczykach i włożył język w mój
tunel.
No właśnie. Czy
strażacy mogą mieć piercing? A tatuaże?
– Myślisz, że
strażacy mogą mieć kolczyki i mieć dziary?
– Hm?
Westchnął mi
głęboko do ucha. Ocierał się penisem o moje udo. Łaskotało.
– Nieważne.
Głowa coś mnie coraz mocniej boli. Chyba spróbuję zasnąć.
– Próbuj. Ale
nie teraz.
– Nawet ci
jeszcze nie stoi.
Podniósł się.
Zawisł nade mną, opierając ręce po bokach mojej głowy. Był cały rozczochrany.
Wyciągnąłem ręce i odgarnąłem mu włosy z twarzy. Przytrzymałem je tak, by móc
na niego spojrzeć. Jego oczy błyszczały w ciemnościach z podekscytowania.
– Dlaczego nie
zaczniesz pokazywać nosa?
– A ty dlaczego
nie przestaniesz już udawać, że cię boli głowa?
– Bolała
przecież.
– Wcześniej na
pewno. Widziałem, jak się słaniasz. I jeszcze nie chciałeś wziąć niczego
przeciwbólowego. Myśleliśmy czy nie zasłabniesz podczas koncertu. Żeby to się
więcej nie powtórzyło.
– Nie powtórzy.
To był mój ostatni koncert.
– No co ty nie
powiesz.
– Mówiłem ci, że
będę strażakiem.
Westchnął
głęboko, opadając ciężko na miejsce obok. Przez kilka minut leżeliśmy w
zupełnej ciszy. W końcu sam z siebie stwierdziłem, że zrobię mu dobrze.
Ułożyłem się między jego nogami. Stopą zahaczyłem niechcący Korona. Pies w końcu
stracił do nas cierpliwość. Zszedł po psich schodkach, po czym podreptał
gdzieś, gdzie mógł w spokoju spać. Ssałem penis Reity i poruszałem głową,
próbując skupić się nieco na tym, co właśnie robiłem. Nic nie mogłem poradzić,
że tak bardzo rozmarzyłem się o swojej nowej drodze życia. Nawet za bardzo nie
poczułem, kiedy doszedł.
Rano, gdy
jedliśmy śniadanie, zapytał mnie o to czy naprawdę chcę zostać strażakiem.
Odpowiedziałem, że tak. Wówczas zapytał czy jestem świadom tego, iż oznaczało
to odejście z zespołu. Ponownie odpowiedziałem, że tak.
– Chcesz
porzucić tak łatwo wszystko, co osiągnąłeś?
– Zdecydowanie.
– To tak, jakbyś
odciął sobie spory fragment swojego ciała, wiesz? Praktycznie całe ciało.
Zmarszczyłem
brwi, patrząc na niego znad espresso. Opierał się łokciem o blat stołu, a brodę
podpierał na wewnętrznej stronie dłoni.
– I?
– Nie jest ci
tego szkoda?
– Absolutnie.
Wiesz, męczy mnie to. Sam już nawet nie wiem, po co w ogóle to zacząłem.
Bawienie się w zespoły i śpiewanie. Nic mi to w zasadzie nie dało.
– Możliwe, że
dzięki bawieniu się w zespoły, wyprowadziłem dzisiaj twojego psa na spacer, gdy
jeszcze spałeś i zrobiłem ci kawę.
– Moglibyśmy to
samo robić bez zespołów i innych tych…
– Ale byśmy tego
nie robili. Nie byłoby mnie tu. Nawet nie wiedzielibyśmy o tym, że istniejemy.
Poczułem się,
jakby ktoś uderzył mnie w głowę czymś ciężkim. Obraz przed oczami na moment mi
się zamazał. Coś jakby ścisnęło mnie w żołądku. Pomyślałem tylko, że to po
kawie i muszę iść do łazienki.
– Powiedz
jeszcze chłopakom, że żałujesz wszystkich lat z nimi. Będzie im przykro.
Chociaż to chyba mało powiedziane. To będzie istna żałoba. Powinieneś ich chyba
jakoś przygotować na to, że chcesz odejść. Poza tym, to nie będzie takie
proste. Wiąże cię kontrakt i…
Pochyliłem się,
opierając dłońmi o stół. Pocałowałem Reitę w czoło, a następnie w czubek nosa,
by finalnie na krótki moment złączyć moje usta z jego.
– Przepraszam
– Panikuję, gdy
mówisz takie rzeczy. Panikuję, bo wiem, że jesteś nieszczęśliwy.
– Nie do końca.
– Ale…
Znów go
pocałowałem. Tym razem dłużej, choć myślałem, że za moment upadnę na blat stołu
i wyleję kawę. Nie chciałem, by panikował. Nie teraz. Bo tak w zasadzie, nie
byłem jeszcze do końca zdecydowany, co do bycia strażakiem. Może powinienem
jeszcze zostać? Napisać jeszcze kilka piosenek, zedrzeć trochę gardło na
koncertach. Może to jeszcze nie był ten moment, by odchodzić. Choć czasami
miałem już tak wszystkiego dość.
– Bo głowa cię
będzie boleć.
W tym samym
momencie, gdy to powiedziałem, poczułem, jak coś spływa mi do ust. Wytarłem się
wierzchem dłoni. Krew. No cóż…
Reita podał mi
paczkę chusteczek kosmetycznych. Usiadłem przed nim, pochylając głowę, a on
mnie w nią pocałował. Nie. To zdecydowanie nie był jeszcze ten czas.
Spóźnię się do pracy, ale musiałam to przeczytać ��♀️
OdpowiedzUsuń