I will be II 08


Tysiące osób przyszło na finał trasy koncertowej. Gorące okrzyki tłumu, przydymiona scena, oślepiające światła, no i oczywiście – nasza piątka na piedestale. Czułem się cudownie, mogąc znów zagrać dla tak licznej publiki. Tournée trwało już kilka miesięcy, wliczając w to występy za granicą, i czułem nadchodzącą pokoncertową depresję. Wisiała nade mną w powietrzu jak chmura wulkanicznego pyłu, czekając tylko aż na spadnie i zaszkodzi w każdy możliwy sposób mojemu zdrowiu. Tego dnia byłem jednak na tyle podekscytowany, że kompletnie nie zaprzątałem sobie tym głowy. Moment przebywania przed publicznością był jak trans – trwał krótko i nawet nie miałem pojęcia, kiedy się kończył. W tym przypadku było tak samo. Weszliśmy na scenę, zagraliśmy wszystko, co mieliśmy, po czym zeszliśmy za kulisy. Światła zgasły, mnie rozbolała głowa, więc wypiłem dwie puszki piwa. Rozpoczęło się świętowanie.

Wróciliśmy z Jokohamy do Minato dopiero około trzeciej nad ranem. Chciałbym móc powiedzieć, że ja i mój mąż byliśmy kompletnie pijani, jednak to mijałoby się z prawdą. Ja wypiłem może trzy piwa, wliczając w to te, który wypiłem zaraz po zejściu ze sceny, on również wypił mniej więcej tyle co ja. Po drodze zdążyliśmy stracić ten dobry, lekko alkoholowy humor. Byliśmy więc źli, zmęczeni, senni, zziębnięci i skacowani. Próbowaliśmy dostać się do domu w jak najmniej inwazyjny i głośny sposób, jednak, jak na naszą niekorzyść, ja potknąłem się o stopień przy przedsionku, kiedy już zdjąłem buty. Upadłem na podłogę, a mój mąż, który był tuż za mną poszedł w moje ślady, dobijając mnie jeszcze do tych cholernych paneli. Wylądowaliśmy jak jakieś odwrócone domino.

– Ja pierdolę, kurwa – wymsknęło mi się z twarzą przyciśniętą do podłoża.

– Jak tyś to, do cholery, zrobił – jęknął Kouyou, próbując się ze mnie podnieść. Przetoczył się na bok, po czym podniósł się na czworaka.

– Daj spokój, zejdź ze mnie.

– Zszedłem, idioto.

Wówczas czarny korytarz rozświetlił się jasnym światłem. Moi rodzice wyjrzeli z pokoju gościnnego. Spojrzałem na nich, podnosząc się ostrożnie, a oni oboje pokręcili jednocześnie głową. Poziom ich dezaprobaty w stosunku do nas chyba właśnie przekroczył jakąkolwiek zdroworozsądkową normę.

– Obudzicie Sachiko – powiedziała złym, sennym tonem moja mama.

– To niechcący tak – wymamrotałem, chwiejnie się podnosząc. Zdaje się, że wyglądaliśmy z Kou na zalanych w trupa. Jaka szkoda, że tak nie było naprawdę.

Mój mąż doczłapał do sypialni, w której zaraz zniknął. Poszedłem w jego ślady, starając się ignorować oceniający mnie wzrok rodziców. Nie pierwszy i nie ostatni raz widzieli, jak wracamy z trasy koncertowej, więc takie zachowanie nie było dla nich nowością, jednak mnie wciąż żenowało. Miałem czterdzieści lat i przed nikim nie czułem takiego wstydu, jak przed moimi rodzicami.

Wykąpaliśmy się razem. Bardzo szybko i bardzo niedokładnie, jednak na wiele nie było nas stać. Ledwo wetknęliśmy nasze obolałe ciała w piżamy, po czym rzuciliśmy się do łóżka i zasnęliśmy.

Mój sen nie trwał długo, gdyż obudziłem się około szóstej. Naprawdę miałem czterdzieści lat, jeśli po wypiciu trzech piw budziłem się o szóstej z kacem jak bomba jądrowa. Suszyło mnie przy tym tak bardzo, że wypiłem chyba dziesięć litrów wody prosto z kranu w kuchni. Zrobiłem sobie kawę, mając nadzieję, że może kac jakoś sam mi przejdzie, jednak nic minąć nie chciało. Wziąłem tabletki na tę bolesną przypadłość, jaką było zatrucie alkoholem, wypiłem do końca kawę i już miałem wracać do łóżka, kiedy to głowę do kuchni wetknęła Sachiko.

– Cześć, kochanie – powiedziałem na widok córki.

– Hej – odparła, rozglądając się po kuchni, jakby czegoś lub kogoś szukała i bardzo nie chciała tego kogoś zastać. – Tata śpi?

– Raczej tak. Nie ubierasz się do szkoły?

– Ubieram – odparła. Stanęła w progu, patrząc na mnie bez większego wyrazu. – Idziecie do pracy?

– Mamy wolne.

– Aha. Aha. A babcia i dziadek…

– Dziś wieczorem wyjeżdżają.

– Aha. Szkoda.

Podeszła do mnie, po czym zarzuciła mi swoje ramiona wokół szyi. Przytuliłem ją dość mocno, czego nie lubiła, jednak dzisiaj wyjątkowo nie protestowała. Ścisnął ją więc jeszcze mocniej, tak jak zazwyczaj próbowałem się z nią droczyć, jednak wciąż nie reagowała. Puściłem ją więc, obrzucając przy tym podejrzliwym spojrzeniem.

– Mam ochotę na kawę.

– Masz dwanaście lat.

– Espresso z mlekiem.

Zmierzyłem ją wzrokiem. Posłała mi jeden z tych swoich firmowych uśmiechów, tak bardzo przypominający uśmieszek Kouyou, gdy coś chciał. Nie mogłem być wobec niej twardy czy konsekwentny.

– No dobra.

Włączyła ekspres do kawy, który działał dość głośno. Podłożyła pod niego kubek, po czym szybko wyszła po coś z kuchni. Chwilę krzątała się po korytarzu, w międzyczasie sprawdziłem czy mamy w lodówce coś na śniadanie. Sachiko wróciła po niecałej minucie, kawa już zdążyła się zaparzyć.

– Ale pada – stwierdziłem, gdy wróciła do kuchni. Strasznie lało za oknem.

– No. Co nie.

Do reszty kubka nalała mleka owsianego. Usiadła przede mną z kawą, nawet nie biorąc najmniejszego łyka. Coś tu było nie tak. Najpierw dała mi się przytulić, wcale nie protestowała, gdy nazwałem ją dwunastolatką, a nie trzynastolatką, później zrobiła sobie kawę, chociaż wcale za kawą nie przepadała, a teraz milczała jak zaklęta, chociaż zwykle trajkotała jak katarynka.

– Słuchaj – zaczęła dość nieśmiało jak na nią – a może Liang mógłby do nas dzisiaj wpaść?

– Liang?

– Liangde.

Udałem się nad czymś zamyślam, patrząc w bok.

– To ten chiński chłopiec, który mieszka w sąsiedztwie, tak? Nie chodzisz z nim przypadkiem… – zwiesiłem głos, spoglądając na Sachiko. Dziewczynka siedziała, jakby ją prąd poraził. Już dawno nie widziałem, by miała taki wytrzeszcz na twarzy. – Do szkoły? – dokończyłem.

– No tak.

– W sumie mógłby wpaść. Ale nie masz dzisiaj lekcji gry na pianinie?

– Ale po lekcji.

– Dziadkowie dziś wyjeżdżają, hm… – podrapałem się po brodzie w moim niby-zamyśleniu. – Chyba powinnaś się z nimi pożegnać.

– To żadna przeszkoda.

– Tak, ja wiem. Ale co na to tata?

– C-co…

– No wiesz, nie wiem czy będzie jakoś zadowolony z tego, że bywa u ciebie jakiś chłopak.

Sachika zmierzyła mnie spojrzeniem, mrużąc przy tym oczy jak mała, jadowita żmijka, którą niechybnie była. Zdaje się, że już sobie uzmysłowiła fakt, iż brałem ją pod włos. Dość chamsko, jednak nic mi inaczej nie mogło tak bardzo poprawić humoru, jak dogryzanie własnemu dziecku.

– Wujek… No wiesz…

– Słuchaj, porozmawiamy o tym później, dobrze? Dużo się działo, jestem naprawdę zmęczony.

– Jasne – spuściła głowę. Och nie, teraz była jak zbity pies. Wiedziałem, że to było jedno z jej zagrań, jednak wciąż poczułem ukłucie wyrzutów sumienia.

– Nie mówię, że nie chcę, by Liangde do nas wpadł – pospieszyłem z wyjaśnieniami – tylko wczoraj mieliśmy wielki koncert, dzisiaj jeszcze moi rodzice wyjeżdżają i będzie zamieszanie. Odłóżmy wizytę twojego kolegi na inny dzień, dobrze?

– No dobra – westchnęła. Wstała ze swoim kubeczkiem, po czym wylała jego zawartość do zlewu. – Idę się ubrać.

– No jasne.

Zmarnowała tyle dobrej kawy… – westchnąłem w myślach, gdy wyszła z kuchni.

Zrobiłem dla niej śniadanie i przygotowałem jeszcze posiłek do szkoły, choć niebywale chciało mi się spać. Krótko przed siódmą wstali moi rodzice. Oboje zmierzyli mnie wzrokiem, kiedy to lepiłem kulki ryżowe dla małej, a ona konsumowała omlet i parówki.

– No proszę – powiedział ojciec, jakby był pod jakimś wielkim wrażeniem.

– No dzień dobry, witam was również.

Mama pocałowała Sachiko w czoło, a ojciec pogłaskał ją po misternie zaczesanych w kucyk włosach.

– A gdzie Takashima? – burknął ojciec, przysiadając przy stole.

– Śpi, a co może innego robić – odparłem, wkładając ostatnią ryżową kulkę do lunch boxa.

Opłukałem ręce pod bieżącą wodą. Przyszykowałem dla małej jeszcze kartonik z sokiem i nalałem jej wody do butelki z filtrem.

– Chyba cię podwiozę – powiedziałem, zerkając za okno. – Leje i leje.

– Okej – odparła.

Na moje szczęście, wyręczył mnie w tym Kouyou, który wstał kilka minut później. Ponarzekał, że nie może spać w spokoju, bo byliśmy wszyscy bardzo głośni. Stwierdził przy tym sam z siebie, że odwiezie Sachiko do szkoły, bo pogoda naprawdę pozostawiała wiele do życzenia. Tym oto sposobem mąż wyszedł w piżamie i z kubkiem kawy. Nie byłem pewny czy założył zwyczajne buty czy wyszedł w kapciach, ale jakoś nie miałem ochoty tego roztrząsać. Najważniejsze, że nasze dziecko miało w bezpieczny i suchy sposób dotrzeć do szkoły.

– Dzięki, że się nią zajęliście – powiedziałem, podając rodzicom śniadanie. Ojciec wydawał się jakiś naburmuszony. Matka miała znacznie lepszy humor, choć nie najlepszy.

– Nie pierwszy, nie ostatni raz – burknął ojciec, zatapiając usta w czarnej kawie. Mama posłała mu wymowne spojrzenie.

– O nie – niemal rozłożyłem ręce z rezygnacją. Dobrze, że tego jednak nie zrobiłem, bo trzymałem gorącą patelnię i mogłoby się to źle skończyć. – Co zrobiła?

– Nic takiego.

– Nie no, powiedzcie.

– To tylko… Czy ona nie wchodzi wam za bardzo na głowę?

– Może czasami. Do cholery, co się stało?

– Sachiko jest po prostu w tym trudnym wieku… Ma trzynaście lat – zaczęła mama.

– Do grudnia ma jeszcze dwanaście.

– No tak. Oczywiście. Wy dwaj na siłę próbujecie, robić z niej małe dziecko. A ona jest już panienką. Trzymacie ją w domu pod kloszem, prawie w ogóle nie spotyka się z koleżankami, co ostatnio dała nam dość mocno do zrozumienia. Nie nakładacie na nią zbyt wiele zajęć?

– Co masz na myśli?

– Ona w tygodniu nie ma nawet czasu dla siebie. Chodzi na balet dwa razy w tygodniu, uczy się grać na pianinie, perkusji, dodatkowo ma zajęcia z tego aikido. Dodatkowo chodzi na korepetycje z matematyki i angielskiego. Koleżanki zapraszały ją na lody, ale musiała odmówić, bo miała lekcje gry, później innej odmówiła przyjścia na urodziny, bo trzy godziny korepetycji. Wykończycie ją.

Westchnąłem ciężko. Usiadłem obok rodziców. Nie dość, że miałem kaca, to jeszcze oni zaczęli na mnie naskakiwać.

– Chcemy dla niej jak najlepiej. Grać, tańczyć i bić się chciała sama, korepetycje są po to, by nie została w tyle z materiałem. Poza tym, to zapełnia czas, gdy nie możemy się nią zająć.

– Powinna mieć matkę – stwierdził ojciec, kiwając ze zrozumieniem głową.

– No i się zaczyna – warknąłem, zakładając ręce na siebie.

– Błagam, przestań – matka próbowała jakoś powstrzymać ojca przed zbliżającą się katastrofą.

– Po tylu latach ta sama śpiewka, nie wierzę! – niemal wyrzuciłem ręce w powietrze z emocji.

– Gdyby miała matkę, to by tej śpiewki nie było.

– Jej matka, nie żyje – niemal uderzyłem pięścią w stół. – Okej? Jasne? Więc nawet gdyby Kouyou chciał jej zapewnić pomoc ze strony matki, to jest to niewykonalne.

– Nikt nie mówi o matce biologicznej.

– Przestań! – matka złapała ojca za dłoń i mocno ją ścisnęła, jakby w ten sposób miało go to uciszyć.

– Mówię jak jest! Nie dajecie jej tego, czego potrzebuje. A potrzebuje matki, ojca i tego, by ktoś jej poświęcał czas, którego żaden z was nie ma nawet dla siebie. Jak wy w nocy się pijacko wtłoczyliście do domu, to…

– Przewróciłem się! Nie byliśmy pijani, tylko kurewsko zmęczeni, do kurwy nędzy!

– Yuu, zważaj na słowa! – matka zwróciła mi uwagę.

– Serio? To ja mam zważać na słowa, gdy twój mąż chyba podprogowo proponuje oddanie Sachiko do adopcji albo rozstanie się z moim facetem. Nie pierwszy raz, zresztą…

– Kouyou cię zdradza – rzucił tata tonem, jakiego jeszcze nie słyszałem. Nie powiedział nic więcej.

Spojrzałem na ojca, a później na matkę. Oboje patrzyli na mnie w sposób, w jaki jeszcze nigdy na mnie nie patrzyli. Mina matki była wręcz przepraszająca, jakby było jej mnie szkoda. Przez dłuższą chwilę komunikat wypowiedziany przez tatę w ogóle do mnie nie docierał. Jakby nastąpił jakiś błąd w kodzie, choć rozumiałem wszystkie słowa.

– Co proszę? – uniosłem brwi, marszcząc przy tym czoło. – Co wy mówicie?

– Przepraszam, że dowiadujesz się tego od nas – wymamrotała matka, łapiąc mnie za dłoń. Spojrzałem na jej rękę, która ścisnęła moją, po czym powiodłem wzrokiem na ojca, który nagle zaczął pocieszająco klepać mnie po ramieniu.

– Co to ma znaczyć? Skąd wy to w ogóle wiecie?

– Dowiedzieliśmy się przypadkiem… To musi być szok.

– Tak. I to jaki! Kouyou i romans? Jemu nie chce się samemu ruszyć po bułki w sklepie na rogu, a tym bardziej nie chciałoby mu się ukrywać jakiejś zdrady. Poza tym, na pewno bym to zauważył. Spędzamy razem całe dnie, niemal nie odstępujemy się na krok. Raczej ciężko byłoby mu mnie zdradzać. Chyba nie próbujecie na siłę rozbić naszego małżeństwa?

– Aż tak wredni nie jesteśmy – stwierdził mój ojciec, odchrząkując. – Ale weź to pod uwagę.

– Jasne. Mhm. Chyba nawet nie chcę wiedzieć, skąd się wam ta myśl w ogóle nasunęła.

Kouyou wrócił niedługo później. Ku mojemu zaskoczeniu, kupił bułki. Stwierdził, że skoro i tak już wyszedł z domu, to mógł zajść po te cholerne bułki, które tak lubiłem. Podziękowałem mu, że o mnie pomyślał. Nie wspomniałem mu jednak o tym, co powiedzieli mi rodzice. Stwierdziłem, że nie było takiej potrzeby. To była głupota, a jeszcze większą głupotą było mówienie o tym Takashimie. Chociaż, co musiałem przyznać, rodzice byli bardziej bojowo nastawieni do mojego męża niż zwykle. W ciągu wszystkich tych lat cała relacja między Kou a moją matką oraz ojcem uległa łagodnemu ociepleniu. Czasami nawet dzwonili do siebie, zawsze wyrażali się pozytywnie na temat mojego partnera i nawet cieszyli się, że miałem kogoś na stałe. Nagle jednak wyskoczyli z czymś tak nieprawdopodobnym. Z czymś tak abstrakcyjnym, że aż zacząłem się nad tym zastanawiać, gdy ponownie tego poranka położyłem się do łóżka. Kou przyszedł do mnie niedługo później. Ułożył się obok mnie, lekko przerzucając rękę przez mój pas.

– Twoi rodzice są jacyś dziś nie w sosie – stwierdził, wzdychając przy tym.

– Ciekawe dlaczego – pogłaskałem go po plecach. Przesunął stopą po mojej i aż się wzdrygnąłem. – Ale masz zimne nogi!

– Co nie? Masakra, daj mi się zagrzać – wsunął chłodną dłoń pod moją koszulkę.

– Mowy nie ma! – odepchnąłem go gwałtownie. Zaśmiał się. Opatuliłem się kołdrą. – Najpierw się rozgrzej, później możemy pogadać o przytulaniu.

– Phi! Jak ja mam się rozgrzać bez przytulania?

– Nie wiem, wymyśl coś, bystrzaku.

– Jestem taki zimny, bo mam zimnego męża – odparł, odwracając się do mnie plecami. Nakrył się kołdrą po same uszy.

– Obrażasz się?

– Nie. Subtelnie strzelam focha.

– Och, Kou – westchnąłem, przysuwając się do niego. Objąłem go w pasie, całując za uchem. – Moi rodzice są.

– Kiedy ja nie mówię o bzykaniu, tylko o przytulaniu.

– Teraz cię przytulam.

– Świetnie. I niech tak zostanie.

Krótko później oboje zasnęliśmy.

Dzień był wyjątkowo krótki, ale nic nie mogliśmy poradzić na to, że większość przespaliśmy. A przynajmniej do dwunastej. Wstaliśmy, ubraliśmy się w luźne, domowe ubrania, a następnie wzięliśmy się za przygotowywanie obiadu. Moi rodzice jakoś nie kwapili się do tego, by nam pomóc, jednak nie miałem im tego za złe. Przecież i tak zajmowali się mieszkaniem i Sachiko pod naszą nieobecność, więc nie byłoby to miłe, by jeszcze wymagać od nich pomocy przy jakimś obiedzie. Co prawda, nie omieszkali zademonstrować Kouyou, że uważają go za zdrajcę, choć mój partner nie miał nawet o tym zielonego pojęcia.

– Shiro papa, chcesz może jeszcze ryżu? – spytał Kou, widząc, że miseczka mojego ojca była pusta.

– Nie dzięki – odparł sucho i dość pretensjonalnie.

Kouyou aż się zawiesił, że tak powiem. Zerknął na mnie, a ja jedynie wzruszyłem ramionami. Musiało go to wprawić w niekoniecznie pozytywne osłupienie, biorąc pod uwagę fakt, że mój partner i moi rodzice naprawdę dobrze się dogadywali. Takashima nie drążył jednak tematu, choć widziałem po nim, że gryzło go to, z jakim tonem odezwał się do niego mój rodzic.

Na całe szczęście, dzisiaj już wyjeżdżali. Mocno im dziękowaliśmy na stacji, na odchodne daliśmy im jeszcze mały koszyk z jedzeniem. Pożegnanie było dziwne i sztuczne. Do mnie odnieśli się z przestrogą, bym uważał na to, z kim się zadawałem, a Takashimę zbyli krótkim „do widzenia”. Szkoda, że nie „żegnamy”! W każdym razie, najczulej pożegnali się z Sachiko, która wciąż była w swoim mundurku szkolnym. Och, jak ją obejmowali, głaskali i nad nią szczebiotali! Wycałowali ją chyba za wszystkie czasy. Aż dziwne. Była biologiczną córką Kouyou, z którym pożegnali się jak z kilogramem gówna, zalegającym na podwórku, a z nią jak z jakimś bóstwem.

– Szkoda, że babcia i dziadek już pojechali – powiedziała Sachiko, gdy wracaliśmy ze stacji do domu. Siedzieliśmy w samochodzie, kryjąc się przy tym przed deszczem.

– Tragedia – wymamrotał z subtelną, choć wciąż wyczuwalną nutą gorzkiego sarkazmu Kou, który prowadził. Zdaje się, że jemu nieco ulżyło po ich wyjeździe. – Jak było w szkole?

Dość szybko zmienił temat. Za szybko. Spojrzałem na swojego partnera. Zaciskał mocno dłonie na kierownicy, aż pobielały mu kłykcie. Naprawdę musiał się tym wszystkim zdenerwować.

– W porządku. Chyba dostanę piątkę z matmy.

– Tak? Jakiś sprawdzian mieliście?

– Kartkówkę. Ale dobrze mi poszło, wszystkie wyniki miałam takie jak Liang.

Oho. Zaczęło się.

– Liang? – powtórzył Kouyou, dość mocno akcentując to imię. – Liangde, tak?

– Tak. A Liang umie najlepiej matematykę w klasie ze wszystkich, więc pewnie będę mieć piątkę. Super, co nie?

– Opłacają się jednak te korepetycje z matematyki – skomentowałem. – Babcia dzisiaj zarzuciła mi, że niepotrzebnie na nie chodzisz.

– Kto inny wytłumaczyłby mi materiał? Wy nie umiecie matmy. Bez obrazy.

– Auć – mruknąłem pod nosem.

– No tak. Cieszę się, że pewnie dostaniesz piątkę. Gratuluję, skarbie.

– A ten cały Liangde to chyba zdolny chłopak, co? – rzuciłem niby to zaczepnie, niby to do siebie.

– Jest chińczykiem – burknął Kou pod nosem.

– Sachi, chyba się z nim przyjaźnisz, co nie? Poza tym, Liangde mieszka w okolicy, więc może go kiedyś do nas zaprosisz?

– Że co? – Takashima niemal zjechał na sąsiedni pas. – To chłopiec!

– On i Sachiko się przyjaźnią. Nie widzę żadnych przeciwwskazań.

– Przyjaźń damsko-męska nie istnieje – odparł Takashima z przekonaniem.

– Tak? A co z tobą i Kagome? Wydawało mi się, że się przyjaźnicie.

– My to co innego. Znamy się od dziecka, jesteśmy jak rodzeństwo.

– Liangde i Sachiko też w zasadzie znają się od dziecka, wiesz – wywróciłem oczami. – Pamiętasz, jak cię szarpał kiedyś za włosy w piaskownicy?

– Nie bardzo – odparła Sachiko skonsternowana.

– Żadnych chłopców w domu i tyle – rzucił Takashima dobitnie. – A przynajmniej nie, dopóki nie skończysz osiemnastu lat.

– To całe wieki! A poza tym, Liang to nie chłopak, tylko kolega – zaprotestowała Sachi gwałtownie.

– Sachiko, to było moje ostatnie słowo – odparł Kouyou tym swoim stanowczym, ojcowskim tonem. Aż mnie przeszły dreszcze. Nie byłem jednak pewny czy to był nieprzyjemny rodzaj dreszczy lub też się nieco podnieciłem. – Żadnych chłopców.

Posłałem Sachiko spojrzenie z przedniego siedzenia. Naburmuszona założyła ręce na siebie i odwróciła wzrok gdzieś za okno. No cóż, przynajmniej próbowałem. Całkiem możliwe, że wybrałem nie za dobry moment, by podjąć tę dyskusję, jednak z drugiej strony  nie wydawało mi się, by istniał jakikolwiek idealny czas na rozmowę o chłopcach w naszym domu.

 

– Ale naskoczyłeś dziś na młodą – stwierdziłem, wychodząc z łazienki do sypialni. Kouyou leżał w łóżku, oglądając coś na telefonie. Wycierałem włosy ręcznikiem.

– Mhm. Spójrz – pokazał mi ekran smartfona. Zmrużyłem oczy i pochyliłem się do małego, świecącego prostokąta. Kouyou oglądał filmik z jednych z pierwszych zajęć baletowych Sachiko, gdy miała nieco ponad cztery latka.

– O rany – westchnąłem, automatycznie siadając obok niego.

Sachiko robiła szpagat. Dość niezdarnie, choć i tak było to imponujące. Mała od zawsze była giętka i gibka, a balet pozwalał jej to wszystko zachować. Była jak zrobiona z gumy.

– Z niej to jednak jest artystka – skwitowałem.

– Co nie? Prawdziwa gimnastyczka – oparł głowę o moje ramię. Westchnął ciężko. – Naprawdę nie jestem gotowy na to, by dorastała. Tym bardziej nie jestem gotowy, by przyprowadzała do domu chłopców.

– To tylko kolega – zabrałem mu telefon, po czym odłożyłem go na bok. – Słuchaj, nic się nie dzieje poważnego. Nie możemy zabronić jej mieć przyjaciół. Jeśli to zrobimy, będziemy najgorszymi gejowskimi ojcami na świecie. Zniesiesz to upokorzenie? Bo ja nie.

Roześmiał się.

– Dziwnie to brzmi.

– Ja wiem – objąłem go. – Musimy obaj być gotowi na to, że niedługo przestanie być naszą dziewczynką i nic na to nie poradzimy.

– No dobra – wyprostował się. – Czyli sugerujesz, bym zgodził się, żeby ten chłopiec do nas wpadł?

– Na pewno Sachiko by się z tego powodu ucieszyła. To nie tak, że ten dzieciak prosi cię o jej rękę, tylko się przyjaźnią.

Wypuścił ciężko powietrze ustami.

– W porządku. Niech będzie. Może do nas wpaść, ale na krótko i wyłącznie pod warunkiem, że my dwaj będziemy w domu.

– No jasne – wywróciłem oczami. – Bo z pewnością w pojedynkę byśmy sobie nie poradzili z trzynastolatkiem.

– Z pewnością! Swoją drogą, co mamy zamiar robić przez najbliższe tygodnie? Trasa się skończyła, na razie nie mamy żadnych konkretnych planów z nową muzyką. Moglibyśmy dać sobie odrobinę czasu na odpoczynek.

– To bardzo dobre pytanie. Moglibyśmy zrobić wycieczkę w któryś weekend całą trójką. Należy nam się odpoczynek od tego miejsca.

– Sachiko ma korepetycje w weekend i balet.

– Nic się nie stanie, jak raz nie pójdzie. To tylko jeden weekend, jej też się należy chociaż odrobina odpoczynku. No i fajnie by było, gdybyśmy spędzili razem trochę czasu.

– Świetnie. Ale to tylko jeden weekend. Co z pozostałymi dniami? – Kou odwrócił się nieznacznie na bok, po czym położył dłoń na moim policzku. – Mamy jakiś plan?

– Raczej tak, ale obawiam się, że nie jest przyjazny dla dzieci – gdy to mówiłem, przełożył mi nogę przez biodro. Aż przeszedł mnie dreszcz. Mimowolnie wplątałem dłoń w jego włosy.

– A dla nas?

– Cóż, myślę, że będziesz zachwycony.

Kouyou niemal roześmiał mi się w twarz. Sięgnął po swój telefon, po czym zszedł ze mnie, z powrotem układając się na swoim miejscu. No cóż… A już miałem ochotę rozpocząć coś ciekawego. Poszedłem zatem odwiesić wilgotny ręcznik na grzejnik. Gdy to robiłem, rozległo się ciche, nieśmiałe pukanie do drzwi.

– H-hej – mruknęła Sachiko, wtykając lekko głowę do środka. – Mogę wejść?

– Jasne – odparł Takashima. – Coś się stało, kwiatuszku?

Sachiko aż zadrżała, gdy Kou tak się do niej czule odezwał. Nigdy za bardzo nie lubiła, gdy zwracano się do niej zdrobniale, ale też nie do końca zwracała na to nam uwagę. Tym razem również puściła mimo uszy to, w jaki sposób odezwał się do niej jej ojciec.

– Co do Liangde… – zaczęła.

– Może do nas wpaść – odparł Kouyou.

Mała zamrugała kilkakrotnie, stojąc tak w drzwiach i trzymając się jedną ręką klamki. Zdaje się, że nie czegoś takiego się spodziewała, a tym bardziej po Kouyou. Spojrzała najpierw na niego, a później na mnie. Puściłem jej perskie oko i subtelny uśmiech.

– Poważnie? – zapytała, podejrzliwie mrużąc oczy.

– Poważnie – wyszczerzyłem się do niej w uśmiechu.

– Może w ten weekend po obiedzie? – zasugerował Takashima. – Chętnie w sumie poznam tego Shanga.

– Lianga – poprawiłem błyskawicznie swojego męża.

– Lianga – odchrząknął.

– O rany. Super by było! – oznajmiła rozentuzjazmowana. – Zaraz mu powiem!

Już chciała uciekać, jednak ją zatrzymałem.

– A-a! Sachi, jeszcze jedna sprawa!

– Tak? – spojrzała na mnie błyszczącymi z ekscytacji oczami. Wyglądała właśnie jak te wszystkie przerysowane zwierzęta z bajek z wielkimi gałami na niemal całą buzię.

– Co powiesz na wspólny wyjazd za jakieś dwa lub trzy tygodnie, hm?

– Wspólny wyjazd?

– Wybierzemy jakieś miejsce i pojedziemy tam we trójkę na dwa dni. Co ty na to?

– Super! Ekstra!

Roześmialiśmy się z Kouyou. Jej entuzjazm bardzo nam się udzielił.

– Świetnie. A teraz migiem do łóżka, już jest późno – oznajmił Kouyou.

– Jasne. Dobranoc!

– Dobranoc, kochanie.

– Kolorowych snów, malutka.

Zamknęła drzwi i pobiegła do swojego pokoju. Kouyou mimowolnie westchnął. Zgasiłem światło, po czym  położyłem się obok niego do łóżka.

– Ale się ucieszyła.

– No. Aż miło się na nią patrzyło – odparł mój facet. Przysunął się do mnie. Położył głowę na mojej piersi, jedna z jego dłoni spoczęła na moim kolanie. – Zrobić ci dobrze?

– Oho! A z jakiej to okazji?

– Z takiej, że jesteś moim facetem i chcę ci sprawić przyjemność.

– To gra wstępna?

– Ja jakoś nie mam ochoty – odparł. Poczułem, jak jego dłoń zaczęła subtelnie błądzić w górę po moim udzie. Powoli przesunął ją w stronę mojego krocza. – Ale nie mam żadnych obiekcji, by zająć się tobą.

– Też nie mam żadnych obiekcji – zamruczałem. Przysunąłem się w jego stronę. – Ale mogę cię pocałować?

– Jasne, że możesz.

Tym oto sposobem pocałowaliśmy się dość czule i delikatnie. Choć wydawało mi się, że zaraz zwierzęco się w siebie wpijemy, to ani on, ani ja nie mieliśmy wcale ochoty na pełne namiętności pieszczoty. Czułem jednak, z jakim zaangażowaniem i oddaniem Kouyou zajął się mną i moim przyrodzeniem. Aż zakryłem głowę poduszką i zacisnąłem na niej zęby, by przypadkiem nie wydać z siebie jakiegoś zbyt głośnego nieartykułowanego odgłosu. Fakt, z jaką precyzją mój partner dbał o moje dobra osobiste w ogóle mi tego nie ułatwiało.

– Ja pierdolę – stęknąłem w poduszkę zginając nogi w kolanach i rozkładając je szeroko. Złapałem go jedną ręką za włosy, co mu się raczej nie spodobało, bo zaraz odpędził moją rozdygotaną z podniecenia dłoń. Musiałem coś zrobić  rękoma, bo chyba bym za moment nie wytrzymał.

– Jutro robisz mi loda i porządny rimming – zamruczał, sunąc ciepłą dłonią po moim kroczu.

– Co tylko zechcesz – westchnąłem ciężko. Odchyliłem głowę, gdy poczułem, jak jego wilgotny język delikatnie zsuwa się aż do mojego odbytu.

 

Następnego dnia obudziłem się nie tyle, co wyspany, ale z pewnością zadowolony z życia. Czy brakowało mi seksu? Ewidentnie. Czy wczorajszy wieczór udowodnił mi, że po czterdziestce wciąż byłem w stanie oddawać się mojemu młodszemu partnerowi i czerpać z tego rozkosz? Jak cholera. Wstałem dość ospale. Wetknąłem stopy w kapcie, po czym ruszyłem do kuchni. Kouyou robił Sachiko drugie śniadanie, stojąc przy szafce. Przeszedłem obok niego, zmierzając w kierunku ekspresu do kawy. Mimowolnie przesunąłem palcami po pośladkach męża, na co ten się zaśmiał.

– Dzień dobry – powiedział, szczerząc się do mnie w wesołym, zawadiackim uśmiechu.

– Dzień dobry – zamruczałem, obejmując go od tyłu. Pal licho ten ekspres i kawę. Miałem wielką ochotę podciągnąć mu ten szlafrok, zsunąć bieliznę i porządnie zerżnąć. Tak jak zwykliśmy to kiedyś robić, zanim jeszcze Sachi pojawiła się w naszym świecie.

– Ale masz świetny humor – stwierdził, gdy jedną dłoń zacząłem wsuwać pod jego szlafrok. – Może nawet zbyt świetny.

– Tak mnie wczoraj rozochociłeś – zamruczałem mu do ucha. Widocznie zadrżał, jego skóra pokryła się gęsią skórką.

– Sachi zaraz tu przyjdzie – odparł, zupełnie ignorując fakt, że zacząłem masować jego pośladki. – Zachowałbyś choć pozory przyzwoitości przed swoim dzieckiem.

– No dobrze – westchnąłem, mimowolnie wracając do normalnego przytulania go. Oparłem głowę na jego ramieniu. – A mi też zrobisz śniadanko?

– Nie wiem czy zasłużyłeś.

– No weź.

W tym momencie do kuchni weszła Sachi. Odchrząknęła, stając w progu. Spojrzeliśmy na nią. Mała miała na sobie swój mundurek, pod ręką trzymała tornister.

– Hej, skarbie – powiedziałem.

– Hej. Darowalibyście sobie – odparła, kierując się w stronę stołu, gdzie czekało na nią ciepłe, miło parujące śniadanie. – Rodzeństwa i tak z tego nie będę mieć.

– Jasne – wywróciłem oczami. Mimo wszystko puściłem swojego partnera, po czym zrobiłem sobie tę kawę. – Nie można się nawet przytulać w tym domu.

– Można. Ale nie przy mnie. To obleśne. Jak w ogóle można się z kimś przytulać? To takie… Niefajne.

– Uhu, zmienisz zdanie, gdy będziesz dorosła i kogoś poznasz – Kou odwrócił się w jej stronę ze śniadaniówką. Postawił drugie śniadanie obok niej, po czym zaczepnie zacisnął kłykcie wskaziciela i środkowego palca na jej nosie.

– Może tak. Może nie. Nie mam zamiaru się bawić w takie rzeczy. To obrzydliwe.

– Dla ciebie wszystko jest obrzydliwe. Nawet kawa – przysiadłem naprzeciw małej z kubkiem czarnego espresso.

– Kawa szczególnie.

– Auć! – złapałem się za pierś. – Prosto w serce!

– Nie udawaj, że je masz – prychnęła, posyłając mi przy tym wyzywające spojrzenie spod grzywki. Szczerze? Grzywka kompletnie jej nie pasowała, ale pewnego dnia sama ją sobie obcięła. Ja byłem szczerze załamany, gdy zobaczyłem te włosy, sterczące krzywo jak pióra, a Kouyou zaczął się śmiać. Oczywiście, zaraz dostaliśmy wykład od wszystkich możliwych osób, że mała nas naśladowała. W końcu też zdarzało nam się nosić wymyślne fryzury.

– Teraz to przesadziłaś – stwierdził Kou, siadając przy stole. Oparł się łokciem o blat i podparł brodę na dłoni.

– No dobra, przepraszam. Masz serce. W sumie musisz mieć, inaczej byś raczej nie żył.

– Dzięki, skarbie, od razu mi lepiej.

Sachiko wyszła do szkoły kilka minut później. Wtedy ja i Kouyou przystąpiliśmy do działania. Mówiąc całkiem szczerze, już dawno tak się nie ekscytowałem seksem. Niby podczas ostatnich tras koncertowych spędzaliśmy razem bez przerwy czas, jednak nawet nie czuliśmy do siebie jakiegokolwiek seksualnego pociągu. W pracy byliśmy współpracownikami, kumplami. Nie mogłem zaprzeczyć, chciało mi się bzykać, jednak jakoś nigdy nie mieliśmy ochoty na realne działania. Dopiero w domu pozwalaliśmy sobie na odrobinę seksualnego szaleństwa. Tak jak tym razem. Zaczęliśmy się sobą zajmować mniej więcej o ósmej, a skończyliśmy, gdy dochodziło przedpołudnie. Niedługo później zadzwonił też do nas menadżer, by spytać czy wszystko było w porządku i czy czegoś nie potrzebowaliśmy. Następnie zjedliśmy razem śniadanie i drugie śniadanie, siedząc przy tym półnago w salonie i obejmując się. Wylegiwaliśmy się tak pod kocem na kanapie, oglądając jakieś programy w telewizji, gdy zadzwonił telefon Kou.

– Pewnie znowu menadżer – westchnął, wyślizgując się spode mnie. Sięgnął po komórkę, spoczywającą na stoliku kawowym.

– Ciekawe, co znowu chce.

– Zoba… – urwał, patrząc na wyświetlacz telefonu. Westchnął głośno i ciężko, po czym odebrał.

– Słucham. Dzień dobry. Nie, nie, nie przeszkadzasz. Wszystko w porządku. – wstał, poprawiając bokserki, które nieznacznie zsunęły się z jego pośladków. Wyszedł na korytarz, przymykając za sobą drzwi. – To chyba… Tak, jasne… Pewnie… Porozmawiam z nią… Mhm, później dam znać…

Półsiedziałem, wyczekując tego, co powie mi mój partner. Wrócił po mniej więcej dwóch minutach rozmowy. Niemal rzucił telefon na stolik, po czym opadł ciężko obok mnie na kanapę. Przez dłuższą chwilę trwaliśmy w kompletnej ciszy. Coś czułem, co miał mi do powiedzenia i aż sam zacząłem odczuwać niemały stres gdzieś w środku.

– Mam nadzieję, że to nie to, o czym myślę – powiedziałem, przerywając ciszę.

– To zależy, o czym myślisz, ale pewnie tak. To jest to, o czym myślisz.

– Zajebiście – mruknąłem, wstając. – Powiesz jej?

– Obiecałem. Poza tym, nie mogę im zabronić spotykania się z Sachiko. To ich wnuczka.

– No tak. Racja.

Tym oto sposobem dwa dni później podrzucałem Sachiko do rodziców Nanami. Mała miała spędzić z nimi jeden dzień, choć wciąż ten jeden dzień wydawał się być dla nas wszystkich nieskończonością. Ani ja, ani Kouyou nie lubiliśmy tego, gdy Sachi przebywała z nimi dłużej niż pół minuty. Zawsze wracała do nas jakaś dziwna z tych dość wymuszonych wizyt. Była cicha, markotna. Potrafiła się przez kilka dni prawie w ogóle nie odzywać do żadnego z nas. Gdy jeszcze była nieco młodsza, to pytała czasami o swoją matkę, jednak z czasem już prawie w ogóle tego nie robiła. Choć tego dnia, gdy jechała wyłącznie ze mną, chyba coś w niej pękło.

– Mogę cię o coś spytać? – zaczęła. Zerknąłem na nią. Zaciskała szczupłe, długie palce na dżinsach. Patrzyła w zmieniający się widok za oknem, uparcie unikając przy tym kontaktu wzrokowego ze mną.

– Jasne – odparłem z niedającą się przełknąć gulą w gardle. Doskonale wiedziałem, wokół jakiego tematu miało oscylować jej pytanie i bardzo mi się to nie podobało.

– Chodzi… o tatę.

– Słucham.

– Myślisz, że… kochał mamę? Moją mamę… Wiesz… moją prawdziwą mamę.

– Z pewnością.

– To dlaczego ją porzucił?

Spojrzałem na Sachiko zupełnie zaskoczony. Mała wydawała się być na skraju jakichś poważnych emocji. Zdaje się, że to pytanie już dłuższy czas gdzieś w niej rosło, jednak nigdy nie miała odwagi go nikomu zadać.

– Nie porzucił jej. Zwyczajnie się rozstali – odparłem spokojnie.

– Bo rodzice mamy… Dziadkowie… Ostatnio, gdy u nich byłam, powiedzieli, że tata ją zostawił, gdy była ze mną… No wiesz.

– W ciąży?

– No.

Westchnąłem głośno.

– Skarbie, twój tata… On bardzo kochał twoją mamę. Rozstali się, bo po prostu tak chcieli. Czasami jest tak, że z pewnych przyczyn dorośli decydują się na zakończenie związku i nie ma w tym nic dziwnego.

– Powiedzieli, że to przez ciebie.

Zacisnąłem wargi w wąską linię. Przez kilka pierwszych sekund nie wiedziałem, jak powinien na to odpowiedzieć. Po części to była prawda. Kouyou i ja zakochaliśmy się w sobie, gdy jeszcze był w związku z Nanami. Nigdy jednak nie rozpoczęliśmy ze sobą przysłowiowego romansu, dopóki ta dwójka się nie rozstała i Kouyou nie ułożył w pewnym stopniu swojego życia. Czuł, że jego związek z Nanami nie przetrwa, ona też doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Po prostu w pewnym momencie przestali się kochać tak, jak powinna para i byli dla siebie bardziej jak kumple. Dlatego daliśmy sobie czas i mniej więcej dwa miesiące po tym, jak Kouyou oficjalnie był singlem, zaczęliśmy się ze sobą spotykać.

– Tak ci powiedzieli? – spytałem, nie wiedząc, w jaki inny sposób mógłbym jej odpowiedzieć.

– Tak.

– Wiesz co… Twoi rodzice rozstali się, jednak niewiele miałem z tym wspólnego. Z twoim tatą zacząłem się spotykać nieco później, niż większości się wydaje.

– Mhm – odparła. – Myślisz, że gdyby jednak zostali razem… Myślisz, że to by wyglądało tak jak teraz?

– To znaczy?

– No wiesz… Czy mieszkalibyśmy razem. Ty, ja, tata.

– Myślę, że tak. Po prostu… To było nieuniknione. Nie miej mi tego za złe, ale prędzej czy później twój tata i ja zaczęlibyśmy ze sobą chodzić. Sprawy potoczyłby się dość podobnie, ale nieco później.

– Tak sądzisz?

– Tak mi się wydaje.

– To dobrze – odparła. – Bo jakoś sobie nie wyobrażam nie mieć dwóch tatów.

Zaśmiałem się. Sachiko świetnie udawała, że to małe wyznanie w ogóle nie wprawiło jej w zakłopotanie. Dlatego niemal do końca naszej podróży nie poruszaliśmy tego tematu. Gdy dojechaliśmy na miejsce, spytałem czy mam wyjść z nią czy sama da radę przywitać się z dziadkami. W ogóle nie miałem ochoty widzieć się z rodzicami byłej dziewczyny mojego męża. Nie to, że mnie nie lubili, choć to było pewne jak to, że niebo jest niebieskie, a trawa zielona. Nigdy nie okazywali wobec mnie jawnej niechęci, ale za każdym razem, gdy się z nimi widziałem, następowała ta niezręczna, nieprzyjemna atmosfera. Według nich odbiłem faceta ich córki i teraz wychowywałem z nim dziecko, które ona urodziła. Z pewnością mnie nienawidzili.

– Poradzę sobie – odparła, podnosząc swój plecak z podłogi.

– Dzięki. Wiesz, że nie mam ochoty się z nimi widzieć.

– Nie tylko ty – wymamrotała. Wzięła głęboki wdech. Rodzice Nanami stali u podnóża schodów werandy swojego domu. Zdaje się, że już dłuższy czas na nas wyczekiwali. Uśmiechali się do nas, nawet pomachali. Odmachałem im.

– Bądź dzielna. Odbierzemy cię wieczorem. Jakby co, to dzwoń – wystawiłem do niej pięść. Sachi początku spojrzała na moją rękę bez większego wyrazu, po czym przybiła mi żółwika.

– Pa – rzuciła, wychodząc z samochodu.

Poczekałem, aż do nich podejdzie. Zdaje się, że nie było im przesadnie przykro, że nie wyszedłem do nich osobiście i się nie przywitałem, jednak oszczędziłem nam obojgu wielu nieprzyjemności, więc powinni być mi wdzięczni. Patrzyłem jeszcze na nich, jak całą trójką wchodzili po schodach. Sachiko posłała mi przez ramię ostatnie, wystraszone spojrzenie, nim zniknęła za drzwiami domu. Westchnąłem ciężko. Jaka szkoda, że musiała cierpieć za te wszystkie niedojrzałe trójkąty miłosne dorosłych.

 

Kouyou palił papierosa na balkonie, gdy wróciłem do domu. W jednej dłoni trzymał wypalonego do połowy peta, a w drugiej ściskał nie do końca rozebraną z foli nowiusieńką paczkę Seven Starsów. Przebierał nerwowo nogami i aż się cały trząsł. Ach, czyli było aż tak źle.

– A podobno rzuciłeś rok temu.

– Rok nie chcieli spędzać z nią czasu sam na sam.

– Bo byliśmy zajęci i dobrze o tym wiedzieli.

– Do diabła z tym życiem publicznym.

Usiadłem obok niego. Wyciągnąłem mu z ręki paczkę papierosów, choć z początku nie chciał mi jej oddać. Ostatecznie poddał się, a ja schowałem kartonik z tytoniem do kieszeni spodni.

– To tylko kilka godzin – poklepałem go po plecach, próbując go jakoś pocieszyć. – Wiesz, że mają do niej prawo.

– Tak. Wiem. Tylko… Jakoś mi dziwnie. Od tylu lat nie potrafię sobie tego poukładać w głowie. Czasami czuję się tak… Jakby ona tam miała się spotkać z Nanami. Rozumiesz? To głupota, ale czuję potworne wyrzuty sumienia, choć sam nawet nie wiem dlaczego.

Oparł głowę o moje ramię. Nie wiedziałem, co mógłbym mu powiedzieć, dlatego przez dłuższy czas siedzieliśmy obok siebie w zupełnym milczeniu.

 

---

 

Witam wszystkie zbłąkane Żuczki! Minęły dwa lata odkąd pojawił się ostatni rozdział I will be, wiem. Cieszę się jednak, że w końcu byłam w stanie zabrać się za pisanie tego. Mam nadzieję, że wciąż znajdzie się ktoś, komu czytanie tego sprawi przyjemność. Trzymajcie się ciepło, uważajcie na siebie!

 

Do następnego~!

Komentarze

  1. Shang <3 xD
    Czuję teraz taką dziwną melancholię, bo to pierwszy raz od ponad roku, kiedy w końcu wzięłam się w garść i przeczytałam cokolwiek z GazettE.
    Chyba czas odświeżyć sobie Migdała *hmm*

    OdpowiedzUsuń
  2. AHHHH YEES!! Wreszcie doczytałam do końca. Za pierwszym razem zamknęła mi się karta i całe chrome, kiedy byłam w połowie - uczucie takie, jak wtedy kiedy zamkniesz przypadkowo książkę bez zakładki :// W każdym razie! nawet nie wiesz, jak się cieszyłam, mogąc przeczytać ten rozdział. Był wspaniałym oderwaniem się od całego tego życia w pandemii, a bardzo tego dzisiaj potrzebowałam. Spokojne życie z mężem i córką, pomijając staruszków (wściekłego tatę w szczególności) wygadujących... Rzeczy. Nazwę to rzeczami. Było parę rzeczy, które mnie zirytowały (a raczej osób), ale ogóle czytając czułam totalny luz i chillerę utopię, jakbym poszła do SPA po ciężkim tygodniu. I mam ochotę włączyć gazette.
    Bardzo mi się podobała cała wymiana zdań z zapraszaniem chłopca do domu, śmiałam się tak głośno, nie wiem czy kiedykolwiek Ci to pisałam, ale uwielbiam Twoje dialogi! Może nawet jestem odrobinę zazdrosna *sad face* nie wiem jak Ty to robisz, ale człowiek wciąga się w historię i nie można się oderwać. Wielki, ostatni plus - chciałam wygooglować czym są Seven Stars'y, bo wyobrażałam sobie na początku, że to jakaś gra kolekcjonerska (nie pytaj XD) a teraz przypomniało mi się, że to były ulubione papierosy Karyu... Dziękuję za ten flashback. Naprawdę.
    I dziękuję za umilenie mi wieczoru, jak zawsze zresztą. Czytanie Twoich tekstów zawsze jest umilaczem życia. Życzę Ci weny i wspaniałego Nowego Roku 💜 Love you bro!

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko, jak mnie dawno tutaj nie było... Az się prosi o przeczytanie tego wszystkiego od nowa :) Jakoś moje pasja i miłość do J-rocka powróciła niespodziewanie, co mnie bardzo ucieszyło :)
    Pozdrawiam
    Rena

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

DZIĘKUJĘ

Popularne posty